Były już rybki, mieszkańcy zoo, zwierzęta z epoki lodowcowej. Teraz mamy „Film o pszczołach”. Pokolenie wychowane na „Pszczółce Mai” wybierze się na niego już z własnymi dziećmi. Choć mam wrażenie, że dla dzieci Maja byłaby jednak lepsza…  |  | ‹Film o pszczołach› |
„Film o pszczołach” wygląda, jakby jego twórcy nie bardzo mogli się zdecydować, co właściwie chcą nakręcić. Najpierw mamy obyczajowy standard o szukaniu swojego miejsca w życiu, który zaczyna przeradzać się w romans, ale nagle robi zwrot i zamienia się w dramat sądowy, by pod koniec otrzeć się o (kiepski) film katastroficzny. W kategoriach kina familijnego jest to niewątpliwie porządny film: dorośli się ubawią, a dzieci, jeżeli nawet nic nie zrozumieją z wyjątkiem oderwanych od siebie scen w rodzaju „biedna pszczółka ucieka przed deszczem” albo „ooo, jak fajnie zrobili z tym samolotem!”, to w każdym razie nie poniosą szkód na psychice, bo przygody Barry’ego B. Bensona nie zawierają momentów tak przerażających jak choćby słynna scena z rosiczką z „Pszczółki Mai”. Inna sprawa, że jednak „Maja” była filmem dostosowanym do percepcji pięcio- czy siedmiolatka: o spokojnej narracji i wewnętrznej logice, a świat owadów przedstawiała w sposób, rzecz jasna, bajkowy, ale w tej bajkowości zachowujący zgodność z podstawowymi prawidłami świata przyrody. W „Filmie o pszczołach” z logiką natomiast jest kiepsko nawet jak na kreskówkę. Główny bohater ma tatusia i mamusię, choć później w filmie wyraźnie powiedziane jest, że wszystkie pszczoły rodzi królowa. I co? I nic, scenarzyści gładko prześlizgują się nad tą sprzecznością. „Katastroficzna” końcówka jeży włos na głowie każdemu, kto choć trochę zna się na botanice: oto wszystkie rośliny, z drzewami włącznie, marnieją w oczach, bo… nie zostały zapylone. I mimo że z całości akcji płynie nader szlachetne przesłanie o zagrożeniach wynikających z naruszania ekosystemu oraz mądra sugestia, że nadmiar bogactwa i wolnego czasu może być niszczący, to jednak miecz świetlny mi się w kieszeni otwierał, kiedy oglądałam te biedne, usychające od niezapylenia pelargonie i tulipany. W porównaniu z tym propagowanie idiotycznego poglądu (dwa razy wyrażonego w filmie), jakoby zgodnie z prawami mechaniki pszczoły miały być niezdolne do lotu, to już drobiazg. Animacja jest, oczywiście, staranna, choć dla mnie jakby bardziej „plastikowa” niż np. w „Shreku” czy „Ratatuju” – może przez wprowadzenie dużej ilości landrynkowych kolorów? Bartosz Wierzbięta darował sobie nachalne wciskanie do polskiej wersji językowej odniesień do aktualnych wydarzeń politycznych, więc dialogi są w porządku. Wiele scen jest naprawdę bardzo zabawnych, w dodatku – alleluja! – w inteligentny, a nie slapstickowy sposób (o nieba… właśnie sobie uświadomiłam, że to pierwsza od dawna animowana komedia, w której nikt nie puszcza bąka!), że wymienię chociażby wylot z ula eskadry zapylaczy – wzorowany na starcie samolotów wojskowych. Jest zima, więc miło zagłębić się w kinowym fotelu i na dwie godzinki dać porwać w świat skakania z kwiatka na kwiatek, nurkowania w miodzie i fruwania nad parkiem. Jednakże Shrek rozgniótłby Barry’ego Bee tłustym zadkiem i nawet tego nie zauważył, a Potwory (i spółka)… ech, szkoda nawet mówić. Dlatego ocena nie większa niż 60%.
Tytuł: Film o pszczołach Tytuł oryginalny: Bee Movie Reżyseria: Steve Hickner, Simon J. Smith Scenariusz: Spike Feresten, Barry Marder, Andy Robin, Jerry Seinfeld Muzyka: Rupert Gregson-Williams Rok produkcji: 2007 Kraj produkcji: USA Dystrybutor: UIP Data premiery: 16 listopada 2007 Gatunek: animacja, komedia Ekstrakt: 60% |