Uczynił to z teatralnością wskazującą na to, że w chudych czasach parał się sztuczkami karcianymi. – W każdej chwili może pan potrzebować takich usług – ciągnął. – Jakże dobrze to powiedziano: „Nie znamy dnia ani godziny”. W trudnych chwilach proszę bez wahania wezwać numer jeden w pośmiertnych personifikacjach – Enzio Shackleford Company! Daniel zmarszczył brwi, usiłując wyobrazić sobie, kto jeszcze z osób, za które czułby się odpowiedzialny, mógłby umrzeć. Może Adele? Nie groziło jej raczej szczególne ryzyko, chyba że katastrofa dosięgłaby całą Księżniczkę Cecile, lecz w tym przypadku byłoby mało prawdopodobne, aby dowódca jednostki mógł potem zająć się pogrzebem. Wspomnienie Księżniczki Cecile spowiło myśli Daniela szarym całunem; pociągnął z flaszki długi łyk, w dużym stopniu ją opróżniając. Przez cały dzień nie opuszczało go napięcie, że jakieś potknięcie zamieni uroczystość w farsę. Nie czuł smutku; celebracja życia Stacey’a okazała się triumfem. Kruche ciało obróciło się w popiół, lecz imię komandora Stacey’a Bergena znalazło się na ustach całego Xenos. Wujek Stacey odszedł, a rzeczywistość mąciła euforię. Daniel Leary miał słowo admirała Anstona, że admiralicja powierzy mu dowodzenie jakąś jednostką, a to znaczyło o wiele więcej niż podpisany i opieczętowany patent otrzymany od kogokolwiek innego. Niemniej myśl o Sissie wypatroszonej i zamienionej na wewnątrzsystemowego trampa… była niepokojąca. Wypatroszona lub zwyczajnie zakupiona przez złomowisko celem odzyskania masztów, elektroniki i silników. Z drugiej strony, nadciągający boom w handlu międzygwiezdnym powinien uczynić każdy sprawny kadłub na tyle cennym, by oszczędzić Sissie tej hańby na kilka najbliższych lat. Daniel wziął kolejny łyk. Opuścił opróżnioną butelkę i ujrzał nadchodzącego porucznika Mona, przedzierającego się doń przez rzednący tłum. Ogólnie rzecz biorąc, ucieszył się na widok Mona, który okazał się być znakomitym pierwszym oficerem: kompetentnym, uważnym i śmiałym. Co można właściwie powiedzieć o niemal każdym oficerze FRC. Wielu spośród noszących mundur było głupich jak but, lecz tchórze zdarzali się równie rzadko jak święci. Poza tymi przymiotami Mon okazał się również lojalny wobec Daniela, i to bardziej, niźli można oczekiwać od istoty ludzkiej. Z drugiej strony, jeżeli porucznik Mon przyszedł skamleć o wykarmienie swojej dużej rodziny, albowiem w czasie gdy Sissie przebywała w stoczni, otrzymywał tylko połowę pensji, to cóż… Okaże współczucie, ale innym razem. Teraz pogrążony był w żalu za samą korwetą. – Sir! – zawołał Mon, ściskając Danielowi dłoń. – Bogu dzięki, że jest pan na Cinnabarze. Śniły mi się koszmary, że wysłano pana do ambasady na Kostromie albo diabli wiedzą dokąd! Mundur leżał na Monie kiepsko – znacznie schudł, odkąd nosił go po raz ostatni, czyli co najmniej pięć lat temu. I nie zdążył uaktualnić odznaczeń. Daniel pozwolił sobie na uśmiech satysfakcji: baretki, które oficer zdobył podczas krótkiej służby pod porucznikiem Learym, przydadzą jego tunice znacznie bardziej imponującego wyglądu. Niezależnie od munduru Mon wyglądał okropnie. Pod koniec uciążliwego lotu na Sexburgę – siedemnaście dni w Matrycy bez chwili przerwy – wszyscy na pokładzie Księżniczki Cecile wyglądali tak, jakby wyciągnięto ich ze ścieku… Lecz nawet wówczas porucznik Mon był w lepszej formie niż teraz. – Jestem tutaj, zgadza się – rzekł Leary z nutką ostrożności w głosie. – Lecz jak sam widzisz, mam teraz sporo na głowie, Mon. Może później…? – Sir – zaczął tamten z desperacją wypisaną na twarzy. – Na litość boską, Danielu. Potrzebuję pomocy i nie wiem, do kogo mam się zwrócić! – Aha. – Daniel pokiwał ze zrozumieniem głową. – Cóż, zawsze znajdzie się kilka florenów dla starego druha. Sięgnął po portfel, przypinany do paska munduru Drugiej Klasy, który zwykł nosić na planetach. Niestety, Biały Mundur zaopatrzony był w szeroki, ozdobny pas, nie dający możliwości noszenia przy nim pieniędzy ani niczego cennego. – Hogg? – zapytał, próbując ukryć irytację. – Masz może dziesięć… to jest: dwadzieścia florenów? Oddam ci po powrocie do domu. – Sir, nie chodzi o pieniądze… – oznajmił Mon. Wyprostował się i rozejrzał dookoła, nagle wracając do roli oficera FRC. – Proszę posłuchać, czy możemy dokądś pójść i porozmawiać? To jest… Wzruszył ramionami. Daniel skinął głową. Stojąc na otwartej przestrzeni, wśród pomocników sprzątających po pogrzebie, można było co najwyżej podyskutować o pogodzie. – Dobrze – powiedział. – Kiedy zaglądałem tutaj ostatnio, widziałem jakieś bary na końcu uliczki. Znajdziemy coś i zobaczymy, czy będę mógł ci pomóc. Podał porucznikowi rękę i ruszyli niemal pustą aleją. Choć tak blisko Portu Trzy nie brakowało barów, nie należały one do miejsc, do których mógłby zajrzeć umundurowany oficer. Gdyby jednak Daniel ograniczył się do paru kolejek – no, przynajmniej do picia z umiarem – to raczej nie powinna zaistnieć konieczność zmiany Białego Munduru na inny z obawy przed zabrudzeniem, zakrwawieniem lub podarciem w bójce, do której nie wiedzieć jak doszło. A gdyby nawet musiał się przebrać, to cóż, oficer FRC był zawsze gotowy do poświęceń dla towarzyszy. Do „Buelow’s”, raptem trzy budynki od Kaplicy Stanislasa, zaglądali na jednego raczej młodsi oficerowie, a nie zwykli kosmonauci, myślący jedynie o jak najszybszym i najtańszym upiciu się. Daniel wsunął się do boksu, uświadamiając sobie, że usiadł po raz pierwszy od świtu. Trójwymiarowe zdjęcia na ścianach przedstawiały pejzaże, a nie seksualną akrobatykę. Nie rozpoznawał żadnego krajobrazu, lecz wczepione w bazaltowy klif trójnożne stworzenie z pewnością nie urodziło się na Cinnabarze. Pociemniałe i pokiereszowane drewno baru także pochodziło spoza planety. Daniel z zainteresowaniem zauważył, że włókna tkanki zwijały się w helisy wokół pnia, unosząc się i opadając wzdłuż blatu kontuaru na podobieństwo śladów po delfinach. Hogg usadowił się koło kasy, skąd mógł w niekrępujący sposób regulować należności. Przy drugim krańcu baru siedziała kobieta w mundurze inżyniera i piła piwo z whisky. Pominąwszy tę dwójkę oraz barmana, który właśnie podszedł do boksu, Leary i Mon mieli całą knajpę dla siebie. Daniel podniósł wzrok na obsługę. – To jak, Mon? Dla ciebie whisky z wodą? – Nie, nie, Leary – odparł mężczyzna, gwałtownie kręcąc głową. – Dziękuję, ale przyrzekłem nie pić… przez jakiś czas. Poproszę… – spojrzał na rosłego, łysiejącego barmana i skrzywił się – piwo z lemoniadą – dokończył. – Tak, piwo z lemoniadą. – Dla mnie również – rzucił pogodnie Daniel, zastanawiając się, czy Mon aby nie zwariował. Na głos dodał: – No cóż, Mon. Dlaczego tak bardzo chciałeś mnie widzieć? Porucznik zaparł się dłońmi o blat, rozczapierzył palce i wbił w nie wzrok, jakby porządkując myśli, po czym podniósł zmęczone spojrzenie na niedawnego przełożonego. – Proszę posłuchać, sir, o co chodzi – zaczął. – Podczas remontu Sissie na Tanais otrzymaliśmy wiadomość od Wysokiego Komisarza Strymonu, że mamy odstawić ją do domu, do Portu Jeden. Rozumiem, że słyszał pan coś o tym? – Owszem – odrzekł Daniel. – Słyszałem. Nie dodał, że dowiedział się o tym od Adele niecałe dwie godziny temu. Nikt nie miał obowiązku powiadamiać go o tym, jako iż na czas pobytu w stoczni przekazał dowodzenie Księżniczką Cecile swojemu pierwszemu oficerowi. Fakt, że nie usłyszał ani słowa o sprzedaży korwety, zdobytej i dowodzonej przez niego podczas akcji, którymi pasjonował się cały Cinnabar, o FRC nie wspominając, sugerował celowe przemilczenie, a nie zwykłe przeoczenie. Anston, a jeszcze bardziej prawdopodobne, że kapitan stojący na czele Komisji Materiałowej, musiał uznać, iż sławny porucznik Leary do tego stopnia poruszy opinię publiczną, że jej nacisk mógłby doprowadzić do anulowania przemyślanej decyzji Komisji. Mógłby tak postąpić, lecz tego nie zrobi. Dla Daniela Leary’ego liczyła się przede wszystkim służba. Tak powinno być w przypadku każdego oficera FRC. – Cóż, wyobraża pan sobie chyba, że nie byłem zbytnio uszczęśliwiony tą decyzją – kontynuował Mon, przedstawiając fakty bez ogródek, jak gdyby cała ta sytuacja nic dla Daniela nie znaczyła. – Potem jednak zjawiła się para arystokratów z Nowego Swierdłowska z listem wprowadzającym od wysokiego komisarza. Hrabia Klimov wraz z żoną, Valentiną, chcieli polecieć na Cinnabar. – Wzruszył ramionami. – Oczywiście, nie było z tym najmniejszego problemu – ciągnął. – Nie wykonywaliśmy żadnej misji bojowej, a pan zabrał czterdziestu marynarzy na pokład strymońskiego okrętu kurierskiego, którym poleciał pan do domu. Pozostawała jedynie kwestia wniesienia przez pasażerów udziału do zapasów w mesie oficerskiej, a powiadam panu, kapitanie, że nigdy nie jadłem lepiej, ani na lądzie, ani na pokładzie żadnej jednostki. Ci Klimovowie mają pieniędzy więcej od samego Pana Boga. Wrócił barman niosąc piwo z lemoniadą, które postawił z hałasem na stoliku. – Dziękuję panu! – odezwał się Leary, lecz tamten tylko odwrócił się z chrząknięciem i poszedł zająć miejsce za barem. Daniel wpatrywał się w spieniony, brązowy płyn w szklance – mieszankę piwa z nalewaka i ginger ale lub innego napoju orzeźwiającego, trzymanego przez barmana do drinków. Ten ostatni miał taką minę, jakby był bardzo zdegustowany tym, że musiał podać coś równie podłego. Daniel nie winił go za to. – Cóż, okazało się, że hrabia z żoną lecieli na Cinnabar, by wynająć statek, na którym mogliby zwiedzić Galaktykę Północną – powiedział Mon, unosząc szklanicę. – Zamiast skorzystać z załogi i jednostki z Nowego Swierdłowska, chcieli mieć to, co najlepsze. Poza tym wiedzieli, że to Cinnabar wytyczył najkrótsze trasy na Północ. Dokonał tego pański wujek Stacey. Napił się, skrzywił i odstawił szklankę. Zaczął mówić, lecz zaraz przestał, by otrzeć usta grzbietem lewej dłoni. – Zwiedzanie Północy? – powtórzył Leary, wydąwszy w zamyśleniu wargi i wpatrując się w szklankę. – Masz na myśli wizytę w Boskiej Federacji? Przypuszczam, że mieszkańcy Nowego Swierdłowska mogą uznać to za interesujące, choć pamiętam, jak jeden z przyjaciół Stacey’a mówił, że widział zagrody dla świń ładniejsze od Blasku, a reszta Federacji nie dorównywała nawet tym standardom. – Nie wydaje mi się, żeby przejmowali się stolicą – uznał porucznik Mon, zwijając dłonie. – Hrabia twierdzi, że interesują go polowania, a jego żona bada ludy, które nigdy nie wróciły w kosmos po Przerwie. Nazywa je społeczeństwami reliktowymi. No wie pan, czarnuchy z kośćmi w nosach, które wytną panu serce i je zeżrą, bo tak kazał im Wielki Bóg Gu. To jej życiowa pasja, jak sądzę. – Czyli są uczonymi – podsumował Daniel. – Federacja nie kontroluje nawet dziesiątej części światów Północy zasiedlonych przed Przerwą, zresztą „kontrola” to zbyt duże słowo. Planety przeważnie rządzą się własnymi prawami, a flota należąca do Federacji utrzymuje się z wymuszeń lub zwyczajnego piractwa. Dzięki kombinacji traktatu i gróźb statkom Cinnabaru i jego sojuszników nic nie groziło, przynajmniej w tych przypadkach, gdy rozbitkowie mogliby obwieścić światu, co się stało. Niemniej wszystkie handlujące w Galaktyce Północnej statki były uzbrojone, nawet jeśli działa i pociski zmniejszały ich ładowność. – Taaa, no cóż, to bardzo głupi sposób trwonienia czasu i pieniędzy – powiedział Mon. – Lecz oni mają pieniądze; Bóg jeden wie, że tak jest. I w tym sęk, Leary. Kiedy dowiedzieli się, że Sissie jest na sprzedaż, postanowili sami ją kupić. I chcą, żebym został jej kapitanem z pensją porucznika komandora! – Mon, to wspaniała wiadomość! – zawołał Daniel, wstając, by sięgnąć ponad stolikiem i uścisnąć oficerowi ramiona. – Nie mogliby znaleźć lepszego okrętu ani kapitana do tej roboty! Dobry Boże, człowieku, a już myślałem, że stało się coś złego! Skoro Klimovowie mogli sobie pozwolić na obsadzenie załogą korwety, to stanowiła ona idealny wybór na długą wyprawę w rejony jeszcze nie odkryte bądź otwarcie wrogie. Księżniczka Cecile była okrętem szybkim i zgrabnym. Choć lekka, jak na okręt większej flotylli, była znacznie silniejsza od piratów i jednostek marynarki broniących Federacji (o ile stanowiło to jakąkolwiek różnicę), które mogłaby spotkać na Północy. Mon musiałby zrzec się przydziału, lecz w obecnych okolicznościach admiralicja powinna zagwarantować mu możliwość powrotu do marynarki w tym samym stopniu. Jedyne, co tracił, to staż i połowa pensji, stanowiąca ćwierć tego, co oferowali mu Klimovowie. A jeśli chodziło o Sissie… Cóż, i tak nie byłaby dłużej okrętem wojennym, ale nie zamieniono by jej również na barkę przewożącą zapasy do kopalń na asteroidach. Dobre wieści dla okrętu, dobre wieści dla jego obecnego kapitana… i dobre wieści dla Daniela Leary’ego, gdyż oznaczały one zdjęcie mu dwóch kłopotów z grzbietu! – Właśnie, że stało się coś złego! – oświadczył żałośnie Mon. – Sir, skąd mam wziąć załogę? Po podpisaniu traktatu pokojowego wszystkie domy kupieckie rozpoczną zaciąg wśród kosmonautów. Zostaną mi sami pijacy i rozrabiacy, i to na podróż na Północ, a nie do któregoś z głównych portów. Daniel sączył piwo, rozmyślając nad słowami porucznika. Do licha! Ależ to było obrzydliwe. Pewnie pił już gorsze rzeczy… Realnie rzecz biorąc, wiedział, że pił gorsze rzeczy, jednak z pewnością nie był wówczas trzeźwy. – Cóż, Mon… – zaczął, powstrzymując się przed przepłukaniem ust czymś czystym, a w każdym razie o innym smaku. – Sądząc po tym, co Klimovowie zaoferowali tobie, myślałbym, że doświadczonym marynarzom również zapłacą nieco lepiej, niż wynoszą przeciętne pensje. Prawdę mówiąc, oczekiwałbym, że większość obecnej załogi Sissie zostanie z tobą. Zawsze była szczęśliwym okrętem… bo miała szczęście do oficerów, nie omieszkam dodać. Do baru wszedł mężczyzna w średnim wieku z młodszą kobietą, średnio urodziwą, za to bogato ubraną – być może drugą żoną, z pewnością nie dziwką. – Hej, Bert – powitał barmana, zmierzając do ostatniego boksu. – To, co zwykle, dla mnie i Mamie. – Już się robi, Lon – odrzekł barman, stawiając na kontuarze dwie szklanki. – Szczęście! – rzucił gorzko Mon do pustej szklanicy. – W tym cały problem. W drodze powrotnej mieliśmy tuzin awarii. Głównie Szybkiego Napędu, zanim Pasternak nie ustalił, że nie włączono wymienionych na Tanais mierników, przez co silniki otrzymywały osiem procent antymaterii więcej, niż sądził. Połowa napędu wysiadła, uszkodzona przez nadmierne obciążenie. Straciliśmy też dwa maszty w Matrycy. Nie zginął żaden takielarz, lecz tylko dlatego, że Woetjans złapała jednego bez linki asekuracyjnej, a potem drugą ręką uchwyciła się żagla. Bosman Woetjans i inżynier Pasternak – odpowiednio: szef takielunku i szef statku – byli oficerami przynoszącymi chlubę FRC. Zwłaszcza Woetjans – wielka, żylasta kobieta, warta tyle, co cała drużyna marynarzy, gdy wkraczała do bójki z wysokociśnieniową rurką w ręce. – No cóż, takie rzeczy zdarzają się po kapitalnym remoncie – orzekł rozsądnie były kapitan Księżniczki Cecile. – Po to właśnie są loty testowe. Czy Klimovowie byli bardzo źli? – Oni? – rzucił pogardliwie rozmówca. – Dobry Boże, Leary, oni są przyzwyczajeni do statków ze Swierdłowska. Cieszyli się, że nie pękł kadłub i nie odpadły wszystkie maszty! Pokręcił żałośnie głową. – Nie, nie, chodzi o załogę – dodał. – Uważają mnie za pechowca. Słyszałem Barnesa, jak mówił, że szybciej będzie rozpiąć skafander w próżni, niż polecieć teraz na Sissie, a reszta takielarzy mu przytaknęła. To zaraz rozejdzie się po dokach. Niech to diabli wezmą, już się rozeszło! – Och – mruknął Daniel, rozumiejąc go całkowicie, lecz nie mając pojęcia, co powiedzieć. – Och. Oczywiście, było to bardzo niesprawiedliwe, lecz marynarze to przesądny ludek. Pewne okręty – według każdego eksperta bez zarzutu – cieszyły się sławą zabójców; pewnych kapitanów – niezależnie od ich kwalifikacji – nazywano Jonaszami. Mając wybór, żaden marynarz nie zaciągał się na takie jednostki ani do takich dowódców, a teraz, w obliczu ofert ze strony floty handlowej, wszyscy w miarę sprawni marynarze mieli wybór. – Niech diabli porwą wszystkich marynarzy! – rzucił Mon. – Niech diabli wezmą życie! – Obrócił się na ławce i dodał: – Whisky z wodą, proszę. Podwójną, cholera, i nie chowaj butelki! – Powrócił spojrzeniem do Daniela i powiedział zrozpaczonym głosem: – Nie potrzebuję żony, żeby wiedzieć, że piję więcej, niż mogę. Ale doskonale pan wie, sir, że alkohol nigdy nie przeszkadzał mi w pełnieniu służby. – Nigdy na ciebie nie narzekałem, Mon – odrzekł z kamienną twarzą Leary. Sam też mógł zamówić sobie drinka, lecz uznał, iż nie poprawiłoby to sytuacji. – Myślałem, że skoro wszystko szło źle, to wie pan… – ciągnął oficer, ukrywając twarz w dłoniach. – Że, no wie pan, jeżeli się nie poddam, to kłopoty same ustaną. Że Bóg zdejmie ze mnie kciuk; wie pan, o czym mówię? – Tak, wiem – potwierdził Daniel. Marynarze byli przesądni z natury; codziennie zbyt blisko ocierali się o przypadkową śmierć, żeby mogło być inaczej. Odnosiło się to tak do kapitanów, jak i do takielarzy, którym rozkazywali. – Ale podczas następnej wachty urwał się Pierwszy Bakburty, zabierając ze sobą takielunek z Drugiego i Trzeciego – dokończył gorzko mężczyzna. Przyszedł barman z whisky. Postawił ją na stoliku, obserwując Mona spode łba, po czym wrócił za bar. Hogg również przyglądał im się badawczo. Leary się nie przejmował, ale Mon wyraźnie był bliżej krawędzi, niż chciałby jakikolwiek kapitan, gdyby rzecz działa się na mostku podczas walki. |