Przyznam, że po pierwszym zetknięciu się z najnowszą płytą zespołu Panika, „Dziewczyna i diabeł”, wpadłem w prawdziwą panikę. Z takim miszmaszem stylistycznym dawno się nie spotkałem. Do tego tak atrakcyjnie podanym. Nie pytajcie, o co tu chodzi, ale mi się podoba.  |  | ‹Dziewczyna i diabeł›
|
Weźmy na przykład okładkę. Z przodu widnieje zdjęcie śmiertelnie poważnej kobiety o krwistoczerwonych oczach, która stara się ukryć twarz w dłoniach. Tymczasem na tylnej stronie widać słodkie zdjęcie, być może tej samej niewiasty, które pasuje w sam raz na afisz „Bravo Girl”. I te różowe napisy… Horror po prostu. A to dopiero opakowanie. Sama muzyka też nie daje się łatwo zaszufladkować. Mógłbym zaryzykować stwierdzenie, że Panika gra garażowy rock. Byłoby to jednak stwierdzenie bardzo na wyrost, ponieważ wśród 14 utworów zdarzają się i popowe ballady, i kawałki w sam raz do wygibasów na dyskotekowym parkiecie. No i te teksty, za które głównie odpowiada wokalista, gitarzysta i klawiszowiec grupy, Michał Wasilewski. Po pobieżnym ich przesłuchaniu można dojść do wniosku, że są mało odkrywcze, utrzymane w stylistyce standardowych polskich przebojów radiowych. Jednak gdy się w nie wsłuchać, okazuje się, że choć często mówią o relacjach między kobietą i mężczyzną (czyżby tytułowym diabłem?), to na pewno nie można ich nazwać banalnymi i szablonowymi. Ale po kolei. Płyta zaczyna się skocznym „Aj Aj Aj”, utrzymanym w klimacie ska. Zresztą, czy utwór o takim tytule mógłby brzmieć inaczej? Na szczęście tekst nie ogranicza się tylko do tych trzech okrzyków. Powiedziałbym wręcz, że przekazuje mądrości życiowe – te głębsze, np. „Nie zważaj na to co się zaraz stanie / Nie planuj życia, pisz je na kolanie”, i te nieco mniej głębokie, w rodzaju: „Pierś, najważniejsza jest pierś”. Nieco dalej trafimy na delikatną, śliczną balladę „Bonifacy”. Gitara akustyczna i podkład smyczkowy mogą skruszyć nawet serca z kamienia. Fani twórczości Marcina Rozynka będą w siódmym niebie. Nie wiem tylko, czemu odnoszę wrażenie, że ta romantyczna kiczowatość jest celowym zabiegiem. Być może ma uwypuklić pełen rozmarzenia tekst: „Szukał jakichś zdjęć, przesłuchał parę płyt i wpadł mu w ręce stary list / Do czego wracać mam, jeśli nie jest aż tak źle, jeśli nie wiem jak pamiętać cię? / Musiałaś być piękna, gdy w grudniu padał śnieg”. Mimo cukierkowego klimatu słucha się tego utworu rewelacyjnie. Gdyby wszyscy lansowani „artyści” nagrywali takie urocze piosenki, świat byłby piękniejszy. Chyba… Dla równowagi kolejny kawałek, „COBE”, wyrywa z kopyta, głównie dzięki wpadającemu w ucho motywowi gitary basowej. Brudne, garażowe dźwięki, kontrastujące z dopieszczonym produkcyjnie „Bonifacym”, przenoszą nas w klimaty spod znaku The Strokes. I ten refren: „Marsjanie, kosmici w moim stanie, zabraliby się bardzo szybko stąd / Marsjanie, w kontakcie jestem z wami, a nuż wystrzelą mnie też”. Wreszcie docieramy do „Twierdzenia Fermata”, prawdziwego opus magnum tego wydawnictwa. Rozpoczyna się delikatnymi dźwiękami gitary z naleciałościami Radiohead. Nawet głos Wasilewskiego może kojarzyć się z manierą Thoma Yorka. Śpiewa: „Tę galaktykę już znam / Rozumiem Wszechświat i cykl jego zmian / Wiem jak dobrze żyć, wiem kiedy umrzeć / To co wiem wystarcza mi”. Po drugiej zwrotce następuje nagły zryw. Wchodzą jazgotliwe gitary, a wokaliza staje się niemal histeryczna („Nie potrzebuję mieć więcej niż mam / Żadnych pieniędzy, przyjaciół bo tu… / Ja jestem liczbą, Wszechświat jest wzorem / Tajemnicą jesteś ty”). Ale to nie koniec. W momencie, kiedy wydaje się, że zgiełk prowadzi do wielkiego finału, następuje wyciszenie i pojawiają się… instrumenty dęte. Coś jakby „górniczo-hutnicza orkiestra dęta” z piosenki zespołu Pogodno. Prawdziwy majstersztyk. Gdy milkną dźwięki „Twierdzenia Fermata”, rozlegają się oklaski publiczności. W końcu kto powiedział, że w środku płyty nie może się znaleźć jeden utwór koncertowy? Jest nim „Islandia”, piękna ballada, wykorzystująca mit o wulkanicznej wyspie, tak jak to kiedyś zrobiła Kobranocka z „Irlandią”. Tu wyjątkowo muzykom towarzyszy akordeonista, Tadeusz Sołtys. I w zasadzie w tym miejscu płyta powinna się skończyć. Bo potem już nie jest ani tak pomysłowo, ani fascynująco. Co prawda Panika dalej stara się kombinować z różnymi stylami – słyszymy więc dalekie echa Muse w „Mayday”, albo Prince’a w „Idiocie”, ale nie jest to już tak porywające. Miejscami nawet nudnawe („Teorie”). Natkniemy się wprawdzie jeszcze na jedną perełkę, w postaci tytułowej „Dziewczyny i diabła”, ale to chlubny wyjątek. Naprawdę nic by się nie stało, gdyby kilka kawałków wyrzucić z setlisty. Bez nich dostalibyśmy płytę genialną w swojej eklektyczności. A tak „Dziewczyna i diabeł” jest tylko dobra, z przebłyskami. Nie zmienia to faktu, że warto po nią sięgnąć, bo nawet jeśli część rozczarowuje, to jest też czym się zachwycać.
Tytuł: Dziewczyna i diabeł Wykonawca / Kompozytor: Panika Data wydania: 22 października 2007 Utwory: 1) Ajajaj: 2) Że aż strach: 3) Bonifacy: 4) Cobe: 5) Twierdzenie: 6) Islandia: 7) Mayday: 8) Idiota: 9) Agresty: 10) Dziewczyna i diabeł: 11) Pastisz: 12) Teorie: 13) Read On: 14) Maggie Run: Ekstrakt: 70% |