Karnawał, więc dziś super-Dobry i samiec Niebrzydki dyskutują imprezowo i rozrywkowo. Szkolne lata, głośna muzyka, alkohol, dziewczyny i solidna ilość kształtnych i nagich biustów i pośladków, słowem – bolesny czas dojrzewania w komediach młodzieżowych.  | ‹Supersamiec›
|
Piotr Dobry: Konradzie, niebywały sukces komedii młodzieżowej „Superbad” zaskoczył chyba nawet samych twórców. Bardzo pozytywne recenzje, świetny wynik w box office. Oczywiście w Stanach, bo u nas film ma kiepską prasę. Twoim zdaniem zasłużenie czy nie? I czy Ty w ogóle, młody człowieku, lubisz komedie młodzieżowe? Konrad Wągrowski: Młody, he, he… Jak byłem młody, to nic mnie tak nie wkurzało jak komedie młodzieżowe. Że głupie to, nieprawdziwe, że tam tylko idioci, których jedynym celem jest zaliczenie (semestru oczywiście). Im jestem starszy, tym bardziej zaczynają do mnie przemawiać. Bo z jednej strony generują pewną nostalgię – jasne, nie tak wyglądały moje licealne lata jak w przeciętnym amerykańskim filmie, ale przecież trochę prawdy ponadczasowej w tym jest i skojarzenia różne wywołać może. A z drugiej strony, z dystansu, można na te filmy spojrzeć jak na pewną opowieść o traceniu czegoś, co już nigdy nie powróci. O przemijaniu pewnego czasu, za którym zawsze będziemy tęsknić. I „Supersamiec” świetnie się w to wszystko wpisuje. PD: A ja od zawsze połykałem z przyjemnością różne „Lody na patyku”, filmy Johna Hughesa, cykl o frajerach, wreszcie „American Pie”. Z tym, że kiedyś widziałem w tych filmach jedynie wartość rozrywkową, a teraz, podobnie jak Ty, dostrzegam również wartość sentymentalną. W „Supersamcu” szczególnie – tę naszą tęsknotę za przemijaniem świetnie oddają tutaj choćby końcowe sceny z policjantami, którzy wcale nie okazują się takimi idiotami, jak to się z początku zdawało, i to nie McLovin ich wkręcił, a oni jego, bo dostrzegli w nim samych siebie sprzed lat.  | ‹American Pie, czyli sprawa dowCipna›
|
KW: E, nie gadaj. „Lody na patyku” połykało się nie ze względu na „wartość rozrywkową” lub „wartość sentymentalną”, ale ze względu na solidną ilość całkiem kształtnych i nagich kobiecych biustów i pośladków. PD: Przecież to jest dla mnie właśnie ta wartość rozrywkowa. No bo jaka – artystyczna? KW: Zaraz, a ile Ty miałeś wtedy lat, gdy to królowało na wideo? Siedem czy coś takiego? No ładnie. PD: E tam, gdy miałem jakieś osiem czy dziewięć lat, odkryłem w nocnej szafce ojca pornosy z Teresą Orlowsky. Tam to dopiero odchodziły „lody na patyku"! KW: Ale o tym porozmawiamy, jak sądzę, w jednej z najbliższych dyskusji… Wróciłem niedawno do „Lodów…” po polskim pakietowym wydaniu – i stwierdziłem, że, niestety, nie da się tego teraz oglądać. Ale też podejrzewam, że niektóre sceny erotyczne zostały przycięte. Albo mam jakieś przesadne wyobrażenie tego, co widziałem 20 lat temu…  | ‹100 dziewczyn i ja›
|
PD: Bardzo możliwe. Dlatego ja wciąż boję się kupić ten pakiet. Ale widziałem ostatnio „Wolny dzień Ferrisa Buellera” i muszę Ci powiedzieć, że w ogóle się nie zestarzał. KW: A to prawda – świetne tempo, niezły humor, sympatycznie zagrane, nos Jennifer Grey jeszcze sprzed operacji plastycznej… Fajnie się do tego filmu wraca, nieodmiennie żałując, że samemu nie jest się takim luzakiem. Ale wracając do „Supersamca” – to dla mnie jednak najbardziej kluczowa była scena na schodach ruchomych, gdy chłopaki odjeżdżają w różnych kierunkach, każdy z inną dziewczyną, ale jeszcze przez chwilę patrzą sobie w oczy… To takie prawdziwe – żadna męska przyjaźń nie przetrwa, gdy w grę zaczną wchodzić kobiety, ale jednak jakiś żal zawsze na trochę zostaje… Świetnie to było pokazane (choć pewnie rodzimi krytycy doszukaliby się tu wątku homoerotycznego – co jest bzdurą). PD: Zgoda, znakomita scena. A co do rodzimych krytykantów – o ich wstręcie do komedii hormonalnych, z cyklem „szarlotek” na czele, nawet nie ma co wspominać, ale nie zastanawia Cię to, że nawet chwalony wszędzie „Supersamiec” został u nas zjechany, w najlepszym razie przyjęty wzruszeniem ramion? Kurczę, czy ci ludzie nie mają wspomnień?  | ‹I twoją matkę też›
|
KW: Ależ to elementarnie proste, drogi Watsonie. Krytyk jest z natury zwierzęciem leniwym. Musi dużo pisać, żeby zarabiać na rodzinę. A jak dużo pisze, to nie ma czasu, by się do tego pisania przykładać. Działa więc schematem, który Cialdini w książce „Wywieranie wpływu na ludzi” opisał jako „Klik – wrr” (o ile dobrze pamiętam). Metoda szybkich skojarzeń prowadzących do uproszczeń. Amerykańska komedia młodzieżowa – popłuczyny po „American Pie” – kicha dla głupków, nie do oglądania. PD: Z tym, że jeśli mówi się o popłuczynach w odniesieniu do czegoś, to to coś jest wartościowe, wzorcowe itp., a już przecież „American Pie” był dla większości naszych krytyków ową „kichą dla głupków”. KW: Tym gorzej dla nawiązań, bo są już „popłuczynami po kiszce”. A zresztą, zapewne większość recenzentów nie wysiedziała na filmie dłużej niż pół godziny. Pamiętam, jak kiedyś skądinąd sympatyczny film „100 dziewczyn” recenzent „Gazety Wyborczej” opisał jako „wulgarnością bijący na głowę «American Pie»” – choć nie wiem, skąd wziął taką teorię, bo film był raczej stonowany. PD: I całkiem inteligentny. Pamiętam, że seks był tu pokazany jak seks, a nie romantyczne uniesienie jak z bajki czy też koszmar à la kino moralnego niepokoju. Poza tym urzekła mnie wyliczanka bohatera w finale, jakich to on zupełnie „niemęskich” zadań będzie się podejmował w związku, jeśli jego ukochana się ujawni spośród tych tytułowych stu dziewczyn.  | Dobry i Niebrzydki wybrali słoneczną scenerię na przeprowadzenie tej dyskusji…
|
KW: A swoją drogą „Gazeta Wyborcza” wykazała się ogromnym poczuciem humoru, wysyłając na „Supersamca” Pawła T. Felisa, człowieka znanego z ogromnego poczucia humoru. No i w końcu znów my musimy doszukiwać się wartości w tym filmie. PD: Co przecież przychodzi nam z łatwością, bo te wartości są tak uniwersalne, że nawet do człowieka bez poczucia humoru powinny trafić. Ale najłatwiej oczywiście zjechać według książkowego schematu, który słusznie przytoczyłeś. Felis podobnie robi z horrorami. Ale, ale – znowu schodzi na Felisa, czym tylko niepotrzebnie robimy mu reklamę. Wracając więc jeszcze do „Supersamca”, powiedz mi – tylko szczerze – w liceum najbliżej było Ci do Setha, Evana czy Fogella/McLovina? KW: Bez dwóch zdań Evan. Dlatego do jego postaci czułem największą sympatię. Ale nie będę wchodził w szczegóły, co akurat w jego postaci mi mnie przypominało. :) Ale właśnie – główni bohaterowie „Superbad” stanowią na tyle zróżnicowaną ekipę, że z pewnością bardzo wielu widzów może znaleźć wśród nich swoje odpowiedniki. Powiedzmy, że nie było tu typu „kapitan szkolnej drużyny futbolowej”, ale dla osób, które mają jakieś wspomnienia oscylujące w kierunku żenady (a kto takich nie ma z ogólniaka?), na pewno pewne motywy muszą być bliskie. Bo okres dojrzewania to jednak dla większości czas bolesny, pełen stresu i upokorzeń, do którego z bliżej niewiadomych powodów później się tęskni. I stąd popularność młodzieżowych komedii.  | …nie mogli też narzekać na brak zainteresowania przypadkowych przechodniów.
|
PD: Jak to z „bliżej niewiadomych”? Tęskni się przecież za młodością, beztroską, a nawet jeśli niekiedy bywało naprawdę boleśnie i stresująco (bo większość tych „stresów” z dzisiejszej perspektywy wydaje się śmieszna, nie powiesz, że nie), to chociaż cały czas coś się działo, emocje brały górę nad rozsądkiem, hormony buzowały itp. A teraz tylko niekończący się Dzień Świstaka – praca, dom, praca, dom, praca… KW: Zupełnie się nie zgodzę. Może i stresy z dzisiejszego punktu widzenia wyglądają zabawnie, ale z ówczesnego już zupełnie zabawne nie były i można je nawet nazwać Stresami przez duże S. Jak dziś patrzę na ogólniak, to myślę, że fajnie było dzień szkolny kończyć o 13-14 i potem mieć czas dla siebie. Ale poza tym nieustający stres szkolny, nieustający stres związany z koniecznością ciągłego określania swojej pozycji w grupie rówieśniczej, nieustający stres związany z tym, że trzeba robić wrażenie na dziewczynach… Nie wiem jak Ty, ale ja się cieszę, że te stresy mam już za sobą. Stres, że szef opieprzy cię w pracy, albo stres, że zgubiłeś listę z zakupami, co zirytuje żonę, to małe miki. Oczywiście dochodzą wreszcie dużo większe stresy – związane z dziećmi. Ale o tym pewnie pogadamy przy innym filmie…  | Czas dojrzewania wymaga poważnych rozmów o życiu…
|
PD: Ja nie rozpatruję tego, że mam to już za sobą, w kategoriach „cieszę – nie cieszę”. Po prostu bardzo chętnie cofnąłbym się znów do czasów, gdy miałem 16 lat, i niechby wszystko toczyło się tak, jak to miało miejsce, bez żadnych zmian, ze wszelkimi stresami i wszelkimi konsekwencjami czynów, a i tak z rozkoszą jeszcze raz bym to przeżył. Zawsze jest coś za coś. KW: Co oczywiście nie zmienia faktu, że nawet, zdając sobie sprawę z faktu, że różowo nie było, tęsknię za Starymi Dobrymi Czasami, w których najważniejsze było zdobycie alkoholu na imprezę (co równocześnie zresztą rozwiązywało problem z pozycją w grupie i z dziewczynami, z którymi od razu dużo łatwiej się gadało). Bo jednak podświadomie wydaje mi się, że było wtedy najfajniej – wszystko po prostu jeszcze przed nami. I fajnie, że takie filmy jak „Superbad” to przypominają, tylko że po seansie, gdy człowiek sobie przypomni, że pewne rzeczy są nieodwołalnie za nami, łapie jeszcze większego doła. I musi włączyć na DVD kolejną komedię. PD: W tej sytuacji najlepiej chyba „40-letniego prawiczka”… KW: Nie zaplątałem się w tych wywodach? PD: Nie. KW: Wracając do Setha i kumpli – do kogo Ty czułeś szczególną sympatię?  | …choć strach przed dorosłością bywa obezwładniający.
|
PD: Też do Evana, aczkolwiek w liceum byłem kimś pomiędzy Evanem a Sethem. Rysowanie penisów przez tego ostatniego to małe piwo w porównaniu z moimi erotycznymi komiksami i rebusami. KW: Wow, penisy! Przypomniałeś mi, że ten film ma jedną z pięciu najzabawniejszych scen roku. Gdy zobaczyłem penisa blokującego czołgi na Placu Tiananmen, mało nie padłem. PD: A zostałeś na napisach końcowych? Z tego, co pamiętam, było jeszcze kilka penisów w nietypowych sytuacjach. KW: Ups, tego nie odnotowałem. Wstyd. Ale skoro jesteśmy przy erotyce (a w którym momencie nie byliśmy?), to jednak film, pomimo jego obrazoburczości (np. wspomnianej penisowej), ma typową cechę amerykańskiego kina młodzieżowego – żadnej golizny. Porównaj to choćby z meksykańskim „I twoją matkę też”… PD: Jaką znowu „typową cechę”? Weź cokolwiek z brzegu – „Porky’s”, „American Pie”, „Road Trip”, „Eurotrip”, „Not Another Teen Movie”, „Zemstę frajerów” – wszędzie tam masz goliznę. Ale cieszę się, że wspomniałeś o „I twoją matkę też” w kontekście kina młodzieżowego, bo mam wrażenie, że ogół krytyków podchodzi do tego filmu, skądinąd bardzo przyzwoitego, jednak zbyt nabożnie, jakby zawierał nie wiadomo jakie mądrości. Tymczasem to tylko kolejny film o wchodzeniu w dorosłość – ładny, niegłupi i tak dalej – ale dlaczego mam się zaraz jakoś szczególnie ekscytować tym, że jego bohaterowie dojrzewają emocjonalnie w trakcie podróży przez Meksyk? Phi, bohaterowie „Supersamca” dojrzewają emocjonalnie w trakcie jednego wypadu na imprezę…  | Obiecane gołe biusty.
|
KW: Wreszcie mogę się nie zgodzić. Bo jednak dzieło Cuaróna na tle gatunku się wyróżnia. Oczywiście mamy znów schematy dobrego kina młodzieżowego – wakacyjna zabawa, poszukiwanie przygód erotycznych (w przypadku tego filmu akurat nie powiem nic o „inicjacji”, bo bohaterowie zachowują się, jakby przeszli ją w wieku lat siedmiu), a wszystko jest oczywiście tak naprawdę opowieścią o dojrzewaniu (tym się różni dobre kino młodzieżowego od tego gorszego, że w tym drugim niczego o dojrzewaniu się nie doszukasz). Ale w „I twoją matkę też” mamy po pierwsze erotykę dużo odważniejszą – nie jakiś tam fragment biustu czy pośladka, czy nawet „full frontal nudity”, ale całą garść mocnych scen erotycznych. Po drugie – tu i ówdzie pojawiający się komentarz z offu, mocno konfliktujący wygłupy chłopaków z realiami prawdziwego świata, wnosi przez cały film nastrój pewnego niepokoju do alkoholowo-seksualnej sielanki. Po trzecie – finał, na różnych zresztą płaszczyznach, jest dużo bardziej pesymistyczny niż w przeciętnej młodzieżowej komedii. Nie spotkałem drugiego filmu, w którym tak dobitnie ukazane byłyby trzy prawdy. Po pierwsze, choć bohaterowie bywają irytujący, to młodzieżowy luz każe nam czuć do nich pewną sympatię, która musi zniknąć, gdy wyrosną z nich dużo bardziej antypatyczni dorośli. Po drugie, z młodzieńczych przyjaźni najczęściej zostaje właśnie to, że kiedyś mówimy sobie „no to do zobaczenia”, by już nigdy więcej w życiu się nie spotkać. Po prostu kawał świetnego, mocno mnie ruszającego kina.  | Specjalnie dla naszych czytelników – jeszcze więcej kuszącej nagości. |
PD: Po pierwsze, to wymieniłeś tylko dwie prawdy. Po drugie, to wcale nie czułem do tych bohaterów sympatii. Po trzecie, to przesłanka typu „no to do zobaczenia” o wiele lepiej była wygrana właśnie w końcowej scenie na ruchomych schodach w „Supersamcu”. KW: Do mnie bardziej jednak przemówił Cuarón – zapewne kwestia gustu. PD: Po czwarte, przecież ja nie przeczę, że film Cuaróna się nie wyróżnia na tle gatunku. Owszem wyróżnia się – artystyczną formą, w jaką opakowuje stare ograne prawdy. KW: A czy nie na tym między innymi polega właśnie kino? Na tym poziomie – pewnej powagi – wymieniłbym jeszcze świetny „Dazed and Confused” Richarda Linklatera, znany w Polsce pod idiotycznym tytułem „Uczniowska balanga”. Z pozoru typowe kino młodzieżowe – cała szkoła szaleje w pierwszy dzień wakacji, młody Ben Affleck gra głupiego buca. Ale tytuł – „Oszołomieni i zagubieni” – mówi sam za siebie. Bo jakoś w tle jest przekrojowy obraz pewnego pokolenia, które jest w gruncie rzeczy tym wchodzeniem w dorosłość cholernie przestraszone. PD: A które pokolenie nie jest? Ba, ja wszedłem w dorosłość już kilka lat temu, a wciąż jestem tym w pewnym stopniu przestraszony. Też lubię „Uczniowską balangę”. Opowiada o konkretnym pokoleniu – lat 80. – ale w sumie jest uniwersalna. I miksuje wygłup z melancholią z równym wdziękiem co „Supersamiec”. KW: Ja pierniczę, my tu o imprezach, biustach i alkoholu, a ja w takie nastroje wpadam… Chyba dla odprężenia zamieścimy w tekście parę rozluźniających nagich fotek. Nie naszych. PD: Dlaczego nie? KW: Bo za to musieliby nam więcej zapłacić. |