Rzadko zdarza się, by tytuł książki tak bardzo pasował do jej treści. Joy Fielding się ta sztuka udała – „Brakujący element” brzmi trochę jak samokrytyka powieści, której wyraźnie czegoś brakuje.  |  | ‹Brakujący element›
|
Hitchcock byłby dumny: zaczyna się od trzęsienia ziemi. Główna bohaterka, Kate Sinclair, jest doświadczoną psycholożką, wiodącą zwyczajne życie z mężem i dwiema dorastającymi córkami. Nie, to jeszcze nie zapowiedziane trzęsienie. Ciekawie robi się, gdy siostra pani psycholog oznajmia, iż zamierza poślubić mężczyznę sądzonego właśnie za zabójstwo trzynastu kobiet. I tu, niestety, Hitchcock przestaje być dumny: Fielding miast podkręcić tempo akcji, a przynajmniej pozostawić je na porządnym biegu, niemiłosiernie wprost zwalnia, sprawiając, że od książki zaczyna wiać nudą tak wielką, iż otworzenie podczas lektury okna niechybnie zakończyłoby się przeciągiem (ze względu na zimową aurę nie udało mi się tego sprawdzić doświadczalnie). Co dokładnie się dzieje? Otóż powieść wkracza na tory obyczajowo-psychologiczne, pozostawiając u czytelnika uczucie ogromnego niedosytu. Mamy seryjnego zabójcę i gwałciciela, pozostawionego po pierwszych rozdziałach samemu sobie. Fakt, pani Sinclair spotyka się z nim podczas widzenia. Raz. Tyle samo listów dostaje od skazanego. Fascynujące, nieprawdaż? Ponad czterysta stron i totalne niewykorzystanie bodaj najciekawszego wątku w całej książce. Przyjrzyjmy się zatem warstwie obyczajowej. Autorka sięgnęła tu po kilka oklepanych wzorców; mamy więc klasyczny trójkąt: dobrotliwy mąż – miłość z lat szkolnych (oczywiście nadal nieziemsko przystojna) – wahająca się przykładna żona i matka. Do tego dochodzi tradycyjny konflikt sióstr, tutaj w dwóch wersjach. Córki bohaterki to, jakżeby inaczej, przeciwieństwa. Cicha i pilna Michelle zestawiona z rozkapryszoną i niesforną Sarą. Antagonizm numer dwa – zrównoważona Kate oraz rozkrzyczana Jo Lynn, trzykrotnie rozwiedziona. Na dokładkę dostajemy zniedołężniałą seniorkę rodu, budzącą w swoich potomkach skrajne uczucia (nieodzowna była tu, rzecz jasna, głęboko skrywana tajemnica rodzinna). Podczas lektury nieustannie doznawałem uczucia potężnego déjà vu, jak gdybym czytał kompilację paru średniej klasy nowelek. Szczęśliwie „Brakujący element” ma też swoje plusy – został napisany niezwykle sprawnie, trudno coś zarzucić warstwie językowej. Chociaż sam styl nie niesie z sobą większej przyjemności z czytania, to jednak zdecydowanie ułatwia przyswajanie kolejnych wydarzeń, przy których i tak wyrobiłem już miesięczną normę ziewania. Nie mogę też pominąć końcowych fragmentów powieści, które wreszcie, zgodnie z okładkową obietnicą, trzymały w napięciu. Szkoda tylko, że niczego podobnego nie da się powiedzieć o całości. Zasadniczym błędem popełnionym przez Fielding było w tym wypadku usunięcie na dalszy plan wątku sadystycznego mordercy i skupienie się na banalnych do bólu motywach zdrady małżeńskiej i konfliktów rodzinnych. To, co zdaje się miało być tylko pretekstem do opisania psychologii związków międzyludzkich, okazało się zdecydowanie przebijać przez warstwę obyczajową, skazując czytelnika na żmudne wyczekiwanie: a może za chwilkę coś się jednak wydarzy? Przecież to niemożliwe, żeby książka była aż tak monotonna i naiwna… To niestety możliwe, była.
Tytuł: Brakujący element Tytuł oryginalny: Missing Pieces Autor: Joy Fielding Przekład: Barbara Korzon ISBN-10: 83-7132-748-X Format: 428s. 110×175mm Cena: 14,80 Data wydania: październik 2004 Ekstrakt: 50% |