powrót do indeksunastępna strona

nr 01 (LXXIII)
styczeń-luty 2008

Rok 2007 w USA (w telegraficznym skrócie)
Zapraszamy do kolejnego podsumowania roku (tym razem 2007) w amerykańskich kinach. Prosto z Nowego Jorku – Kamila Sławińska.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Cały filmowy rok upłynął mi pod znakiem czekania na Film Roku: na obraz, który pojawi się niespodziewanie i zwali mnie z nóg, porwie, zaczaruje. Nauczona wcześniejszymi doświadczeniami, spodziewałam się zobaczyć ów Film Roku na którymś z festiwali, na które co roku chodzę – a tu tymczasem minął marzec z New Directors/New Films, maj z Human Rights Watch Film Fest, czerwiec z New York Asian Film Festival, październik z New York Film Festival… i nic się nie wydarzyło. Nawet najbardziej oczekiwane pewniaki okazały się w najlepszym razie bardzo, bardzo dobre – Schnabel, Haynes, P.T. Anderson i Coenowie nawet parę razy naprawdę mnie wzruszyli. Kilku dokumentalistów – szczególnie autorów filmów prezentowanych na HRWFF – zaciekawiło świeżym podejściem do znanych faktów lub odwagą w prezentowaniu tych nieznanych. Zadziwił mnie Ben Affleck jako zadziwiająco dobry reżyser („Gdzie jesteś, Amando?”). Zachwycił Josh Brolin jako bodaj najbardziej dotąd niedoceniany aktor w Hollywood („Siedem żyć”, „To nie jest kraj dla starych ludzi”). Generalnie jednak rok upłynął pod znakiem rozczarowań i czytania książek, z których co najmniej kilka doczeka się ekranizacji w najbliższym roku. Cholera, Bergman umarł, Antonioni umarł, a ja też jakoś nie najlepiej się czuję. W dodatku nie widać końca strajku scenarzystów, co sugeruje, że w przyszłym roku może być równie ciężko ze znalezieniem czegoś wartego wyprawy do kina. Może pora zacząć oglądać telewizję?
Ale długo i ciepło wspominać będę:
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
– Bardzo zabawny dokument „Air Guitar Nation” (reż. Alexandra Lipsitz, USA, 2006) – bo do dzisiaj nie mogę uwierzyć, że ktoś może tak poważnie traktować grę na instrumencie, którego nie ma!
– wszystkie filmy, w których wystąpił w tym roku Philip Seymour Hoffmann, bo on jeden wśród zeszłorocznych zdobywców Oscara nie osiadł ani przez moment na laurach, udowadniając za każdym razem, że mu się ten Złoty Golas po stokroć należał. Ze szczególnym zadowoleniem wspominam „Before the Devil Knows You’re Dead”, zrealizowany przez dobiegającego dziewięćdziesiątki (!), ale ciągle genialnego Sydneya Lumeta.
„Bobby” (reż. Emilio Estevez, USA, 2006) – bo rzadko zdarza się tak piękne, niebanalne i poruszające spojrzenie na kawałek współczesnej historii, o którym, wydawać by się mogło, wszystko już powiedziano i napisano.
„Motyl i skafander” (reż. Julian Schnabel, Francja/USA, 2007) – bo powaliła mnie nieoczekiwana filmowość podejścia formalnego do bardzo niefilmowej narracji i głęboki humanizm całej opowieści. Mam nadzieję, że Akademia doceni i fenomenalną adaptację, i geniusz reżyserski.
„Dynamite Warrior” (reż. Chalerm Wongpim, Tajlandia, 2006) – czyli tajska odpowiedź na filmy z Chuckiem Norrisem. Dzieło rozszalałego maniaka, pozostającego z pewnością pod wpływem jakichś silnych narkotyków halucynogennych. Z atrakcji: piękna i skąpo odziana dziewica, kanibale, źli czarownicy, egzotyczne tatuaże, walki muay thai, latające cygara-giganty, nieortodoksyjne pomysły na czarna magię. Całość zrywa skarpetki razem z włosami.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
„Shortbus” (reż. John Cameron Mitchell, USA, 2006) – bo to najbardziej bezpruderyjny rockandrollowy film roku. Dostaje specjalne wyróżnienie za najbardziej brawurowe wykonanie amerykańskiego hymnu narodowego od czasu gitarowo-elektrycznej interpretacji Hendrixa.
„Wygnani” („Exiled”) i „Election 2” (obydwa w reżyserii Johnny’ego To, Hong Kong, 2006) – zwłaszcza że z ostatnich dokonań moich ulubionych dotąd azjatyckich twórców tylko filmy To i „The Host: Potwór” (reż. Joon-ho Bong, Korea, 2006) nie zawiodły w tym roku moich oczekiwań.
„Hot Fuzz – Ostre psy” (reż. Edgar Wright, Wielka Brytania, 2007) – bo już myślałam, że z pastiszu filmu akcji nie da się więcej wycisnąć – a tu taka niespodzianka! Nie pamiętam już, kiedy ostatnio tak się śmiałam w kinie.
Cate Blanchett w „I’m Not There” (reż. Todd Haynes, USA, 2007) – bo ja także, jak się okazuje, jestem alter ego Boba Dylana!
„Joshua” (reż. George Ratliff, USA, 2007) – bo mimo że było już trochę udanych horrorów o dzieciakach z piekła rodem, ten szczególnie sprytnie wpasowuje się w rozterki i niepewności dzisiejszych rodziców.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
„To nie jest kraj dla starych ludzi” (reż. Joel & Ethan Coen, USA, 2007) – bo żaden inny film w tym roku nie sprawił mi tak wielkiej przyjemności przy drugim i kolejnych seansach. Oraz dlatego, że do głowy mi nie przyszło, iż można zrobić bardzo skutecznego horrorowego potwora z Javiera Bardema obciętego na pazia.
„Once” (reż. John Carney, Irlandia, 2006) – bo zasłużył za kapitalne, nowoczesne i kompletnie zaskakujące podejście do dwóch zużytych i zbanalizowanych gatunków – komedii romantycznej i musicalu. Nie wspominając o tym, że to pierwszy filmowy soundtrack, który kupiłam od dłuższego czasu; co więcej, nabyłam go niemal natychmiast po wyjściu z kina.
„Padre Nuestro” (reż. Christopher Zalla, USA, 2007) – bo to świetnie skonstruowany thriller, trzymający widza na brzegu fotela przez calusieńki czas; poruszająca historia o pragnieniu rodzinnego ciepła, a przy tym zagłębiająca się w podziemny Nowy Jork, którego istnienia nawet nie podejrzewają fanki „Seksu w wielkim mieście” – świat nielegalnych imigrantów, często nieznających nawet angielskiego, którzy własnymi rękami, w nieludzkim wysiłku, próbują wyszarpać dla siebie kawałeczek amerykańskiego snu.
„Paranoid Park” (reż. Gus Van Sant, USA, 2007) – bo już za poprzednim razem zakochałam się w szczególnym podejściu Van Santa do realizacji filmowego dźwięku, a tu w dodatku mój ulubiony trick jest częścią wyjątkowo poruszającej i mądrej historii.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
„Persepolis” (reż. Vincent Paronnaud i Marjane Satrapi, Francja/USA, 2007) – bo od dawna czekałam na animację dla dorosłych ze znakomitą historią i piękną, niebanalną oprawą graficzną.
– Dwa kapitalne filmy dokumentalne o… robieniu filmów. Jeden demaskujący cichą cenzurę, jakiej dokonuje na hollywoodzkich filmach MPAA – organizacja, której członkowie nie ujawniają nazwisk, nie dopuszczają nikogo do swoich posiedzeń, a nawet nie ujawniają kryteriów, jakimi kierują się przy dokonywaniu decyzji. Zaskakujący obraz „This Film Is Not Yet Rated” (reż. Kirby Dick, Wielka Brytania/USA, 2006), jak nietrudno zgadnąć, sam miał problemy z ratingiem i pokazano go… w zaledwie osiemnastu kinach w całej Ameryce. Drugi film, „Audience of One” (reż. Mike Jacobs, USA, 2007) to dokumentalna wersja „Fitzcarraldo” – tyle że zamiast oszalałego Kinsky’ego jest pastor z Kalifornii, niejaki Richard Gazowsky, a zamiast budowania opery w dżungli – plan nakręcenia wielkiego religijnego eposu na miarę „Władcy Pierścieni”, przy czym nikt z zaangażowanych w przedsięwzięcie nie ma najmniejszego pojęcia o produkcji filmowej. Absolutnie niezwykłe doświadczenie, jednocześnie śmieszne, straszne i budzące swego rodzaju szacunek.
„Aż poleje się krew” (reż. P.T. Anderson, USA, 2007) – bo po obejrzeniu tego zdumiewającego filmu nabrałam przekonania, że jeśli tak dalej pójdzie, z P.T. może wyrosnąć godny następca Kubricka. A Daniel Day-Lewis z pewnością dostanie w tym roku Oscara.
„Zodiak” (reż. David Fincher, USA, 2007) – bo Fincher przeszedł w tym filmie sam siebie, co potwierdza się przy każdym kolejnym seansie, a wspomnienie początkowej sceny z „Hurdy Gurdy Man” w tle do dziś przyprawia mnie o dreszcze.
powrót do indeksunastępna strona

100
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.