Arcydzieło literatury młodzieżowej czy produkt marketingowy? O fenomenie Harry’ego Pottera rozmawia prawie pół redakcji „Esensji” – Ewa Drab, Karina Murawko-Wiśniewska, Agnieszka Szady, Wojciech Gołąbowski, Marcin Mroziuk, Eryk Remiezowicz, Konrad Wągrowski i Michał R. Wiśniewski.  | Naszą recenzję „Harry’ego Pottera i Insygniów Śmierci” znajdziesz TUTAJ |  |
 | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Karina Murawko-Wiśniewska: Książki, filmy, gadżety, fanfiki. Miliony potteromaniaków na całym świecie. Skąd to szaleństwo? Ewa Drab: Z tęsknoty za czymś innym? Z tego, że Rowling przeniosła problemy naszej rzeczywistości na płaszczyznę magicznego, równoległego świata i to po prostu spodobało się czytelnikom? Eryk Remiezowicz: Według mnie to kwestia pewnego szalenie udanego połączenia. Otóż Rowling stosuje pradawne literackie archetypy, ale modyfikuje je, dopasowując się do dzisiejszego świata. I udało jej się trafić – zostawiła co trzeba z dawnych opowieści, dodała co trzeba ze świata otaczającego dzisiejsze dziecko. Znalazła dwudziestopierwszowieczne opakowanie dla treści sprzed lat. Konrad Wągrowski: Nie należę do znawców ani fanów, czytałem jedną książkę i oglądałem cztery filmy, ale pomyślałem sobie, że jakiś, nawet niedokształcony, sceptyk się przyda w tej dyskusji. Odpowiem więc – doskonały marketing. Agnieszka Szady: Jaki tam marketing. Przecież od dawna wiadomo, że to zakulisowe działanie Wiadomych Sił, dążących do tego, żeby okultyzmem i wiarą w gusła zatruć umysły naszych dzieci! A tak poważnie, to zgadzam się z Ewą – głównym powodem sukcesu jest konstrukcja książki: małoletnim czytelnikom (bo jednak takich jest większość, mimo obecności w potterowskim fandomie osób całkowicie dorosłych) w sposób naturalny przychodzi utożsamianie się z bohaterem, który wie, co to telewizja i gry komputerowe, a jednocześnie poznaje nowy, tajemniczy i – przynajmniej na pierwszy rzut oka – wspaniały świat, skrywający się gdzieś równolegle. Michał R. Wiśniewski: No właśnie, jaki marketing – to nie „Gwiezdne wojny”, gdzie wszystko buczy i świeci i jest połączone z linią fabryczną produkującą zabawki. Wszystko zaczęło się przecież od zwykłej książki. Widać była dobra, to się spodobała. Ale sam bohater nie wystarczy – przecież JKR nie dokonała tu żadnego odkrycia. Wydaje mi się, że po prostu wiedziała, gdzie nacisnąć, żeby ruszyć wielki głaz. ER: Popieram przedmówców. Pieniądze wykłada się obecnie na niejeden cykl, starając się zepchnąć Harry’ego ze szczytu podium; nie działa. Pamiętacie „Eragona”? Jak to promowano? Jaki to był szał? I co – i nic, „Najstarszy” już się tak nie przebił, a potteromania z tomu na tom zatacza szersze księgi.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Marcin Mroziuk: A mnie się wydaje, że „Harry Potter i Kamień Filozoficzny” nie będąc „ambitną literaturą dziecięcą (młodzieżową)” po prostu wypełnił istniejącą niszę rynkową. Joanne K. Rowling zaoferowała swoim czytelnikom coś trafiającego dokładnie w ich jeszcze nie całkiem ukształtowane literackie gusta. Jednak gdyby nie prężnie działająca machina marketingowa, to cykl o Potterze mógłby podzielić los innych – czasem może nawet bardziej wartościowych – książek, które po trafieniu na półki księgarń nie wywołują jednak ogólnoświatowej manii. ASz: Aż się chce w tym miejscu zapytać, co w takim razie uważasz za ambitną literaturę dziecięcą… KMW: Twierdzenie, że dzieciom cykl się podoba, bo nie mają (ukształtowanego) gustu to obrażanie młodych czytelników. Wiele książek dla dzieci przewija się przez półki księgarń bez echa, a te o Harrym się spodobały. Wiele z tych książek też ma młodocianych bohaterów czy elementy magiczne (lub oba, np. przysłowiową sierotę z magicznym durszlakiem ratującą świat) i nic. Wojciech Gołąbowski: I zapewne wiele z nich jest przynajmniej równie dobrą lekturą jak cykl o Potterze. I oczywiście po wiele z nich żaden młody czytelnik nie sięgnie. Dlaczego? Marketing! A raczej jego brak. Pottera się czyta także dlatego, że „mają go koledzy”, że „koleżanka już przeczytała”. O innych pozycjach z tego gatunku pies z kulawą nogą nie wspomni. A przecież zasobów finansowych przeznaczonych na zakup książek dla dzieci nikt nie ma za wiele… zwłaszcza biblioteki. ER: Po sukcesie Pottera słupy ogłoszeniowe uginają się od reklam książek dla dzieci i młodzieży. Nie jest więc tak, że Rowling jedna dorobiła się marketingu. WG: Jedna Rowling załatwiła za to marketing całej masie wydawnictw „or compatible” (nie mówię: naśladowcom, bo część z tego powstała o wiele wcześniej). ER: No tak, ale to akurat jest argument za nikłym wpływem marketingu na powodzenie serii o Potterze. Nikt nie powtórzył sukcesu Rowling, mimo że mamy teraz na taką twórczość modę. ASz: Wypada zaznaczyć, że Joanne K. Rowling była debiutantką, odesłaną z kwitkiem przez kilka wydawnictw, więc machina marketingowa nie działała bynajmniej od samego początku. Swoją drogą, często się ostatnio spotyka ten zarzut. „To bezwartościowe książki, tylko silnie wypromowane” – nawet w tej dyskusji. Jasne, że są promowane – szczególnie po tym, jak zaczęto na ich podstawie kręcić filmy – ale z tą bezwartościowością to nie przesadzajmy. Dzieciaki mogą się paru rzeczy dowiedzieć: drobiazgów, w stylu co to jest bezoar, i ważniejszych rzeczy – o rasizmie, o tym, że przymykanie oczu na zło może doprowadzić z czasem do poważniejszych kłopotów… Zauważmy też, jak konsekwentnie autorka propaguje korzyści płynące z czytania książek: w przypadku kłopotów Hermiona natychmiast pędzi po pomoc do biblioteki – i zazwyczaj ją tam znajduje.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
MM: Jestem jak najdalszy od twierdzenia, że cykl o Potterze jest bezwartościowy, ale przecież w poszczególnych książkach można znaleźć różne słabsze strony – choćby w przypadku „Harry’ego Pottera i Komnaty Tajemnic” zbytnie podobieństwo w konstruowaniu fabuły z tomem pierwszym. Nie zmienia to faktu, że widząc jakieś niedoskonałości w pisarstwie Joanne K. Rowling, z przyjemnością można sięgać po kolejne tomy. W zupełności zgadzam się też, że dzięki potteromanii wzrasta liczba młodych ludzi czytających książki. Dzieje się tak jednak nie ze względu na zachowanie Hermiony, lecz dlatego, że jak ktoś pochłonie wszystkie siedem tomów, to potem ma ochotę na przeczytanie czegoś podobnego – a stąd już prosta droga do czytelniczego nałogu. ASz: Pytanie tylko, czy fakt, że czytelnik będzie miał ochotę na przeczytanie „czegoś podobnego” aby na pewno wpłynie na to, że sięgnie on po inne książki – bo może się zdarzyć, że takiego np. Tolkiena odrzuci, „bo to takie nudne i w dodatku prawie w ogóle nie ma czarów”. Pamiętam sprzed kilku lat zacytowaną gdzieś w prasie wypowiedź małoletniego twórcy pierwszej polskiej strony internetowej o Potterze [to był syn jakiegoś znanego muzyka czy piosenkarza], że nie interesują go inne książki, bo nie są o Harrym… KW: Młody Hołdys. ED: Tak, ta wypowiedź pokazuje, że przy wszystkich zaletach potterowej serii jej sukces nie oznacza, że w rzeszach dzieci i młodzieży nagle zakiełkuje przemożna chęć czytania. Znam mnóstwo osób, które Tolkiena nie są w stanie przełknąć, bo „za skomplikowane i nudne”(!), a i inne znane powieści tym bardziej nie mają szans powodzenia, skoro zwyczaj czytania jako takiego nie jest zakorzeniony od początków. Sądzę, że „Harry Potter” to przede wszystkim zjawisko popkulturowe nie związane stricte z wiekiem, a z oczekiwaniami czytelników. KMW: Cały czas sprzeczacie się na temat marketingu, pomijając to, że to są dobrze napisane książki. Wartka akcja, ciekawa zagadka, żywe postaci – to też podstawa sukcesu. Choć ja upatruję powodzenia książek o Harrym w tym, że Rowling zdecydowanie wiedziała, gdzie nacisnąć –– zaoferowała czytelnikom grę w wyobraźnię. Budując złożony świat zostawiła ogromne pole do zabawy, rozwijania opowieści.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
KW: No dobra, ale na razie rzucacie same ogólniki „wiedziała, gdzie nacisnąć”, „wypełniła niszę rynkową”, „złożony świat”. A mnie interesuje pytanie z tytułu naszej dyskusji – skąd to szaleństwo? Bo książek, które odniosły sukces, bo autor „wiedział, gdzie nacisnąć” nie jest wcale mało. Ale innych przykładów książek, po które ustawiają się kolejki w dniu premiery, a media aż kipią od spekulacji, kto zginie, a kto przeżyje, więcej nie znam. Takie szaleństwo było przed premierą „Mrocznego Widma” – i wiele innych przykładów nie przychodzi mi do głowy. A może właśnie „Harry Potter i Kamień Filozoficzny” był po prostu zwykłą książką, która się spodobała i zdobyła popularność (jak – przepraszam za porównanie – książki Paulo Coelho), a o szaleństwie zadecydował ów doskonały marketing? Choć przyznam, że z moim dwuletnim stażem marketingowca bardzo bym chciał się dowiedzieć, jak to właściwie się robi… MRW: Ależ, Konradzie, gdybyśmy potrafili udzielić dokładnej odpowiedzi, nie mielibyśmy czasu na tę dyskusję, zbyt zajęci liczeniem kupy funciaków. KW: Ale możemy posnuć hipotezy, nie? Mówiliśmy o tym na samym początku – prosi się o interpretacje jungowskie i analizę wpływu tego gościa od archetypów – Josepha Campbella. No bo mamy tu i mentoring (Dumbledore), i sieroctwo (to chyba też do archetypów się zalicza), i jakiś Quest, i zmagania Dobra ze Złem. I pewnie w jakimś stopniu można tym wyjaśniać – ale zapewne gdyby było to takie proste, to każdy twórca brałby na tapetę listę archetypów i według nich kroił dzieło.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
ER: Jung, Campbell… Po siódmym tomie nie mam wątpliwości, że cykl o Potterze jest literaturą bardzo chrześcijańską – jeżeli nie z litery, to na pewno z ducha. Cytaty takie jak „Gdybym mówił językami ludzi i aniołów (…) Gdybym też miał dar prorokowania i znał wszystkie tajemnice, i posiadał wszelką wiedzę (…), a miłości bym miał, byłbym niczym” (1 Kor 13-1,2), „Nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich” (J 15, 13), „Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili” (Mt 25,40), czy „Miłujcie waszych nieprzyjaciół (…) Jeśli bowiem miłujecie tych, którzy was miłują, cóż za nagrodę mieć będziecie?” (Mt 5, 44-46) same przychodzą na myśl, kiedy czyta się ostatni tom serii. J. K. Rowling – świadomie lub nie – sięga do tego, co nawet dziś jest piękne w Ewangeliach i nigdy się nie zestarzeje: do pochwały miłości, przyjaźni, poświęcenia, do rezygnacji z pogardy i nienawiści – nawet dla wrogów. To właśnie te wartości prowadzą do zwycięstwa, nie techniczne triki i błyskotliwa znajomość magii. Oczywiście, przyznać trzeba uczciwie, że, jak to autorka sama w powieści akcentuje, są to prawdy ze starych bajek. Nie przypadkiem: większość z nas chyba chętnie się podpisze pod wizją świata, gdzie miłość zwycięża nad nienawiścią i dlatego dawne baśnie żyją tak długo, a cykl o Potterze ma się nieźle. ASz: Można wchodzić w takie analizy, ale osobiście widzę następujące główne przyczyny popularności Harry’ego: - atrakcyjność przedstawionego w książce świata – dużo malowniczych czarów, czarodziejskie zawody sportowe (quidditch), tajemnice do rozwiązania, walka z przeciwnościami (na skalę makro – Voldemort, i mikro – prześladowania w szkole);
- łatwość utożsamiania – Harry Potter pochodzi z naszej rzeczywistości, nie jest hobbitem ani dzieckiem z początku XX wieku czy też czasów II wojny światowej (jak bohaterowie „Kronik Narni”), więc dla małoletnich czytelników jest postacią bliską. W dodatku motyw bycia praktycznie podrzutkiem, wychowywanym przez niechętnych krewnych, a jednocześnie wybrańcem i poniekąd spadkobiercą niezwykłej mocy jest – jak sądzę – czymś przyciągającym dla dzieci, które mogą się w swojej szkole czy rodzinie czuć niezrozumiane, odrzucone itp.
- przytoczone już bogactwo świata i możliwość jego rozbudowywania – każdy może wymyślać własne zaklęcia, udawać, że gdzieś w Polsce istnieje odpowiednik Hogwartu (na pewnym forum znalazłam post matki pytającej, w jaki sposób najlepiej napisać list ze szkoły magii przystosowany do polskich warunków, bo chciała sprawić córce urodzinową niespodziankę – zasugerowano jej m.in. użycie bocianów zamiast sów), wyobrażać sobie nieopisane przez Joanne Rowling losy bohaterów drugoplanowych czy np. dzieciństwo Huncwotów. Fani mają tyle pomysłów – nieraz naprawdę ciekawych, przemyślanych i konstruktywnych – że w analogii do kanonu powstało już słowo „fanon” na określenie powszechnie akceptowanych zasobów wiedzy (nazwy i działanie nowych zaklęć, obyczajowość w świecie czarodziejów itp.), z której czerpią np. twórcy fanfików.
- nie wiem, czy to faktycznie działa, ale niewykluczone: aura „wyklęcia” cyklu przez czynniki konserwatywne, co może wywoływać skutek owocu zakazanego.
- prawo serii. Opowieść rozłożona na odcinki sprawia, że człowiek bardzo chce wiedzieć, co dalej. Oczywiście każdy tom HP jest zamkniętą całością, ale przecież od początku było wiadomo, że historia dąży do kulminacyjnego starcia z Voldemortem, pojawiały się kolejne tajemnice, a cykl w pewnym sensie dojrzewał wraz z czytelnikiem (w pierwszych tomach zaklęcia, lekcje magii, dziwne zwierzęta – od piątego w górę śmierć, intrygi polityczne, tragedie rodzinne).
 | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
ER: Bardzo ważny punkt. IMHO najlepsze książki o Potterze to pierwsze trzy tomy. Następne już aż tak dobre nie są, ale nie muszą, bo decydująca o powodzeniu praca została wykonana. ASz: OK, ale cała ta analiza wyjaśnia jedynie kwestię młodych fanów. Nadal jednak nurtuje mnie, co sprawia, że cykl o Potterze przyciąga również dorosłych czytelników? KW: To chyba proste pytanie – skoro wszyscy tu, poza mną, jesteście fanami, powiedzcie po prostu, co was przyciągnęło? WG: Gdzieś wyczytałem, że obecnie nie ma na świecie osób dorosłych – są tylko dzieci (niektóre mocno wyrośnięte) i staruszkowie. Coś w tym jest, a zarazem jest to sensowna odpowiedź na twoje pytanie. Obecni dorośli czytelnicy to w większości duże dzieci, ot, co. ED: Dorośli to duże dzieci, bo też mają często ochotę uciec w inny świat od pełnej problemów rzeczywistości, uruchomić wyobraźnię i cieszyć się jej siłą. Rowling nie jest mistrzem językowym, ale jej postacie wywołują emocje i myślę, że to właśnie stoi za sukcesem Pottera. Czytelnicy – czy dorośli, czy dzieci – szukają w dzisiejszej literaturze popularnej przede wszystkim historii, które ich zaangażują. Tak jak swego czasu „Władca pierścieni” w literaturze albo „Gwiezdne wojny” w kinie, tak Potter jest odskocznią w świat rządzący się wprawdzie podobnymi zasadami co nasz, ale pozbawiony rutyny i szarzyzny. Często tego, co można zobaczyć oczyma wyobraźni nie przebije żadna prawdziwa rzecz. MRW: A może po prostu wystąpiła taka historyczna konieczność i coś na miarę Harry’ego musiało się pojawić – ikona popkultury na naprawdę masową skalę, taki „mem jednoczący”, jakich parę znamy z historii (pozwolę sobie uniknąć egzemplifikacji, żeby nie być posądzonym o bluźnierstwo). Lucasowi nie udało się stworzyć takiego memu dla przełomu millenniów, nowa trylogia nie wzbudziła takiej reakcji – dziwnym nie jest – jak pierwsza. Uważam, że JKR miała fuksa, ale szczęściu trzeba pomagać – cykl o Potterze został stworzony wedle tych samych reguł, co inne najlepsze, klasyczne powieści dla dzieci. Sednem jest oczywiście wielowarstwowość – dla dzieci czary i przygody, dla dorosłych satyra polityczna. Ot, taka choroba postmodernizmu – popularne dzieło uzyska akceptację (nazwijmy to roboczo) snobów, jeśli będą mogli z niego wycisnąć dodatkowe treści – a Harry takie alibi zapewnia.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
KW: Sięgamy więc po Junga? MRW: Całe to szaleństwo zaczęło się od czegoś, co dziś zostało przywłaszczone przez branżę reklamową i nazwane „szeptanym marketingiem”, ale jeszcze w tym szczerym, prawdziwym wydaniu – komuś się spodobało, polecił znajomym – gdyby ta książka nie była taka fajna, tak wyważona (poprzeczka na wejściu ustawiona jest nisko, w przeciwieństwie do choćby takich „Mrocznych materii”) i trafiająca w swój czas, ta sieć polecanek szybko by wymarła na niezadowolonych osobnikach. Z innej strony, taka sieć nie mogłaby zaistnieć bez istnienia… sieci. To szaleństwo rozprzestrzeniało się przez Internet, podobnie jak inne rzeczy, wcześniej zamknięte w różnych fanowskich gettach – przykładem jest choćby boom anime na Zachodzie. ASz: Michał poruszył bardzo istotną kwestię. W ciągu ostatnich kilku lat na naszych oczach dokonały się istotne zmiany związane z rozwojem Internetu – jasne, że to zjawisko nie mogło ominąć środowiska czytelniczego. Znam ludzi, którzy dwadzieścia lat temu mieszkając daleko od Katowic zapisali się do Śląskiego Klubu Fantastyki tylko dlatego, że funkcjonowała w nim Sekcja Tolkienowska. Obecnie sekcja ma własne forum dyskusyjne i to w dużej mierze ono przyciąga nowych członków. W ogóle łatwość zakładania forów powoduje rozwój internetowych środowisk fanowskich, niekiedy dość wąsko wyspecjalizowanych, np. miłośników książek Magdaleny Kozak. Również miłośnicy Pottera mają swoje fora, a imię ich legion. Od takich, na których jest raptem kilkaset wpisów, do gigantów, gdzie liczba wiadomości zbliża się do stu tysięcy (mówię w tym momencie o polskiej części Internetu). Do tego doliczyć trzeba strony takie jak DeviantArt, gdzie każdy może umieścić swoje prace plastyczne i czekać na uwagi. A że każdy fan umiejący rysować prędzej czy później odczuje potrzebę zilustrowania swojej ulubionej opowieści, więc i ta gałąź kwitnie. Z teorią o wpływie sieci udanie koresponduje fakt, że szał potterowski wprowadził do Polski zjawisko fanfików, wcześniej praktycznie u nas nieistniejące (poza bardzo, ale to bardzo nielicznymi historyjkami ze świata Śródziemia lub „Gwiezdnych wojen”). Istnieje forum dyskusyjne, gdzie potteromaniacy całkiem solidnie szlifują swoje umiejętności literacko-polonistyczne – co samo w sobie jest już korzyścią – a obserwując jego ewolucję widzę, że oprócz opowiadań związanych z HP pojawiają się tam działy opowiadań „własnych”, a nawet poezji… ED: Z twojej wypowiedzi można tylko wywnioskować, że dzisiaj nie ma już osobnych dziedzin kultury popularnej, ale jeden wielki tygiel, w którym wszystko rozrasta się do kolosalnych rozmiarów. Internet zmienił w sposób znaczący funkcjonowanie społeczności fanów i postrzeganie kultury, dał – jak piszesz – możliwości rozwijania własnej wyobraźni zainspirowanej, w tym akurat momencie, Potterem. To znak naszych czasów, że to właśnie rozprzestrzenianie się informacji w Internecie często decyduje o popularności danego fenomenu czy to literackiego, czy filmowego. Dlatego sieć niewątpliwie ma ogromny wpływ na szaleństwo, jakie rozpętało się wokół czarodziejskiego świata pani Rowling i, choć nie jest to jedyny czynnik decydujący o popularności cyklu, to na pewno jeden z ważniejszych. KW: A my w tej chwili dołożyliśmy do tego kolejną cegiełkę. |