powrót do indeksunastępna strona

nr 01 (LXXIII)
styczeń-luty 2008

Wrota Piekieł
Linda Evans, David Weber
ciąg dalszy z poprzedniej strony
• • •
Gadrial wstała ze swojego głazu, ostrożnie przeszła przez wartko rwący strumień i zaczęła wspinać się na brzeg, na którym czekał Jasak. Wiedziała, że nie zdradzi jej wyraz twarzy. Odruchy ciała udało się jej już opanować. Obawiała się jedynie, że oficer wyczyta jej poddenerwowanie wprost z oczu. Nie bała się. Opanowała ją za to mocna, intensywna emocja, której nie potrafiła nazwać. Nie była pewna czy był to niepokój, zmartwienie, zdenerwowanie czy też zdrowe, czujne napięcie. Czymkolwiek by się to uczucie nie okazało postanowiła, że nie pozwoli mu nad sobą zapanować.
Wbijała buty głęboko w miękką ziemię. Oparła się pokusie, by rozmasować sobie pośladki, ciężko obolałe po siedzeniu na twardym kamieniu. Brzeg był stromy i podejście niełatwe, lecz w końcu dołączyła do stojącego na górze Sir Jasaka Olderhana, który obserwował ją spod przymkniętych powiek.
„Wojskowe tajemnice” – pomyślała i westchnęła w duchu. Oficer powie jej tylko to, co według niego powinna wiedzieć. Na pewno nie będzie tego wiele. Spodziewała się, że rozmowa przyniesie jej głównie frustrującą niepewność, lecz kiedy zauważyła chłód w jego oczach, zdenerwowała się jeszcze bardziej. Domyślała się, co było jego źródłem.
Przechodząc przez strumień nie spojrzała na Osmunę.
Była pewna, że Sir Jasak doskonale to zrozumiał. Oceniając świat przez pryzmat swego surowego andarańskiego kodeksu moralnego pomyślał najprawdopodobniej, że wynikało to z nieczułości – może nawet z braku wrażliwości. Z pewnością spodziewał się, że będzie się gapić na zwłoki szeroko otwartymi oczami, mrugać przez łzy i zagryzać wargi. Spodziewał się tego dlatego, że nie była Andaranką i nie powinna w takich sytuacjach zachowywać się jak Andaranka. Na pewno też spodziewał się, że kobieta okaże ciału co najmniej ciekawość – tym bardziej, że jego ludzie nie dopuścili jej wcześniej na tyle blisko, by mogła dokładniej przyjrzeć się obrażeniom martwego żołnierza.
Nie spotkała jeszcze żadnego Andaranina, który dobrze odczytywałby zachowania kobiet z innych kultur w tak złożonych sytuacjach. Stosunek do śmierci i zachowanie w jej obliczu nie były tu wyjątkiem. Gadrial z kolei nie przejmowała się nigdy właściwym zachowaniem wobec umarłych. Osobiście największym szacunkiem i czcią otaczała życie, morderstwa stanowiły dla niej jedynie niewybaczalną herezję wobec owej świętości.
Przyglądanie się ciału zamordowanego oznaczało dla niej – samo w sobie – brak szacunku wobec duszy, która te zwłoki niegdyś zamieszkiwała. Co gorsza – wiedziała, że ta dusza najczęściej jeszcze w nich tkwiła. Zaskoczona nagłym, brutalnym wstrząsem, gwałtowną zmianą stanu istnienia, dusza czekała aż przeminie szok. Niemniej – jak zwykle – Gadrial bardziej przejmowała się pomyślnością żywych. Dla przerażonej duszy Osmuny nie mogła zrobić już nic. Istniało jednak wiele rzeczy, które mogła zrobić dla Sir Jasaka Olderhana i jego żołnierzy. O ile, oczywiście, setnik Olderhan pozwoli jej w jakikolwiek sposób pomóc. Przecież był sztywnym andarańskim arystokratą i mogła się po nim spodziewać, że zechce owinąć ją w pieluchę i zacznie traktować jak wystraszone dziecko.
Stłumiła kolejne westchnienie i pokonała ostatnie dwa kroki dzielące ją od szczytu zbocza. Bijący od Jasaka chłód niepokoił ją bardziej niż się tego spodziewała. Przeszkadzał do tego stopnia, że bardzo chciała by chociaż on jeden ją zrozumiał. Inni nie musieli. Na to jednak też nic nie mogła poradzić. Odetchnęła więc po prostu, podniosła wzrok i spojrzała oficerowi w oczy.
– Udało się wam czegokolwiek dowiedzieć? – zapytała cicho.
– Nie znaleźliśmy niczego poza kolejnymi zagadkami – powiedział. – Mamy zagadki i trop, którym możemy pójść. Ściślej mówiąc, pokonać w przeciwną stronę. Nadal szukamy śladów, które zostawił zabójca po wyjściu ze strumienia.
– No, to już jednak coś – zauważyła z bladym uśmiechem, który przepędził kilka chmur przesłaniających brązowe oczy Jasaka. Oficer popatrzył na nią przez chwilę w milczeniu. Potem najwyraźniej podjął jakąś decyzję.
– Widziała pani kiedyś coś podobnego?
Otworzył dłoń i pokazał jej niewielki, metalowy cylinder. Gadrial pochyliła się i przyjrzała dokładniej nie dotykając przedmiotu. Po chwili, gdy zrozumiała, na co patrzy, zmarszczyła brwi.
– Ktoś coś w tym spalił – zauważyła. Jasak skinął głową i uniósł brew.
– Tak, to prawda – zgodził się.
– Co to było?
– Miałem nadzieję, że to pani magister mi powie.
Powietrze poranka stało się nagle wyraźnie zimniejsze. On nie wiedział, co zabiło Osmunę. Nie wiedział ani trochę więcej niż ona. Kobieta nie odrywała wzroku od dziwnego przedmiotu w jego ręku.
– Ta rzecz ma tak prostą konstrukcję, że nie daje nam żadnych poszlak, co do jej możliwego zastosowania – zauważyła i zmarszczyła brwi – Ktoś, kto nigdy nie widział osobistego kryształu też miałby przed sobą podobną zagadkę. Nie wiedziałby nawet jak przejrzeć zawarte w nim notatki.
– Skąd ta uwaga?
Spojrzała na żołnierza, nieco zaskoczona ostrym tonem jego głosu i nagłym napięciem widocznym w oczach.
– Co?
– Co dokładnie sprawiło, że pomyślała pani o kimś, kto nigdy nie widział osobistego kryształu? – zapytał z naciskiem. Gadrial wydęła usta w zamyśleniu.
– No cóż – odparła. – Pańscy ludzie są przestraszeni. I to nie na żarty. W śmierci Osmuny kryje się coś niezwykle groźnego. Żaden z was nie wie, co tego biedaka zabiło. Teraz z kolei pokazuje mi pan – cywilowi – nieznany przedmiot znaleziony w pobliżu ciała zabitego. Wynika z tego, że nie macie pojęcia kto i jak zabił Osmunę, co z kolei oznacza, że…
Unosiła głos w miarę jak mówiła.
– …że zabójca nie pochodzi z Arkany – dokończyła powoli i zdała sobie sprawę, że przez cały czas masowała się po ramionach, by uładzić niesforne, miękkie włosy. Poczuła ochotę odwrócić wzrok ku drzewom, lecz znacznym wysiłkiem woli zmusiła się, by nadal patrzeć w twarz Sir Jasaka. – Mam rację, prawda? Inaczej nie pytałby pan, czy wiem, co to jest.
Setnik wziął głęboki oddech. Wyraźnie stłumił cisnącą mu się na usta uwagę i przytaknął.
– Tak. Ma pani całkowitą rację – powiedział po prostu. Gadrial zadrżała.
– Pani magister jest pewna, że nie jest to jakiś rodzaj zasobnika na zaklęcia? – zapytał miecznik Threbuch.
Tym pytaniem udało mu się ją zaskoczyć. Była tak skupiona na rozmowie z Jasakiem, że nie zauważyła powrotu podoficera.
„Nie tylko dlatego zaskoczyły cię jego słowa, prawda?” – spytała zgryźliwie samą siebie. W fakcie, że doświadczony, siwy żołnierz, który mógłby być jej ojcem zadał jej akurat takie pytanie było coś niepokojącego. Zwłaszcza, że zadał je głosem pełnym nadziei. Zrobiło się jej przykro i pokręciła głową.
– Nie mieczniku – odparła łagodnie niwecząc jednocześnie jego nadzieje. – To nie jest zasobnik. A w każdym razie nie przypomina żadnego z zasobników, z jakimi miałam dotąd do czynienia. A widziałam już w życiu wiele najdziwniejszych sprzętów. W tym eksperymentalnych. Nie ma w tym czymś miejsca na sarkolis więc nie wiem, w jaki sposób można by zmagazynować tu zaklęcia. Poza tym nie wyczuwam w tym przedmiocie nawet najsłabszego drgnienia magicznej energii. Nawet poblasku nie ma. Nie. To nie ma nic wspólnego z czarami ani magią.
Kiedy ponownie spojrzała na Jasaka dostrzegła w jego spojrzeniu interesującą nutę ulgi zmieszanej jednocześnie ze smutkiem.
– No cóż – wymamrotał. – Całe szczęście, że nie oznajmiła nam pani, że jest to jakaś super broń zrodzona w koszmarnych snach maga-teoretyka.
Gadrial nie mogła się powstrzymać i spojrzała na ciało Osmuny rozciągniętego nieprzyzwoicie w strumieniu tuż pod nimi.
– Boi się pan, że to może być super broń?
– Nie mam bladego pojęcia, co to może być! – przyznał zdumiewająco otwarcie.
– Czyli naprawdę nie wiemy co zabiło żołnierza? – spytała. Jasak zacisnął usta.
– W najlepszym wypadku jedynie mgliście podejrzewamy – głos oficera brzmiał równie twardo i bezbarwnie jak patrzyły jego oczy. – Coś przeszyło jego ciało, wprost przez serce.
– Ale nie wiadomo, co to był za pocisk?
– Nie.
Gadrial ponownie przyjrzała się niewinnie wyglądającemu stalowemu cylindrowi i westchnęła.
– Przykro mi Sir Jasak, ale nie mam nawet cienia pomysłu. Nie wiem co to jest – znów spojrzała mu w oczy. – Chcę tylko, żeby pan wiedział, jak bardzo chciałabym pomóc.
Reakcja oficera była zaskakująca.
– Jeśli pojawi się coś, w czym będzie pani mogła nam pomóc to zostanie pani o to poproszona. Jesteśmy bardzo daleko od domu. Z dala od pomocy. Zanim się ta sprawa zakończy możemy potrzebować zdolności każdego z Obdarzonych, którzy są z nami. Tymczasem proszę się trzymać blisko miecznika i mnie. Z tyłu.
Chciała coś powiedzieć, ale Jasak uciszył ją unosząc dłoń, po czym zaskoczył ją po raz kolejny.
– Nie jesteśmy na anadarańskich salonach – powiedział. W jego oczach przez moment zabłysło coś, co można było nazwać płomykiem humoru. – W sytuacji zagrożenia jest moim obowiązkiem dopilnować, by nic nie stało się żadnemu z cywilów pozostających pod moją opieką. Tym bardziej, jeśli tym cywilem jest kobieta-magister z tak silnym Darem, by magister Halathyn osobiście mianował ją szefem własnego wydziału badań teoretycznych.
Wyraz jego oczu ośmielił ją do protestu. Oboje wiedzieli, że w jego rozkazach nie było ani słowa z tego, o czym teraz mówił. Poza tym Gadrial nie była cywilem – nie do końca. Pracowała dla ZTTTU, a obecnie była na urlopie naukowym z Akademii, który wzięła by służyć jako oficer naukowy w Drugiej Andarańskiej.
Chciał ją podejść jak młodego gryfa. Nie połknęła jednak przynęty i nie miała takiego zamiaru. Nie była dzieckiem a cierpienia jakich doznała w Akademii Mythal Falls nauczyły ją, które bitwy należy toczyć, a których unikać.
– Doceniam pańską troskę, setniku Olderhan.
Zobaczyła w jego oczach wyraźną ulgę. Spodziewał się, że ona zacznie się spierać. Była przecież Ransaranką i miał pełne prawo oczekiwać z jej strony zachowania, które większość Andaran uznałaby za pełne anarchii i grożące chaosem całemu społeczeństwu. Gadrial nie wiedziała czy ją to irytowało, czy raczej bawiło. Po chwili oczy Jasaka zachmurzyły się na powrót. Nagle zrozumiała, że patrzy już na zupełnie inną osobę. Na ponurego nieznajomego, ze śmiercią czającą się w kącikach groźnie błyszczących oczu.
– Próbujemy odnaleźć rannego zabójcę, magister Kelbryan – powiedział cicho, lecz ten szept był o wiele bardziej mrożący niż niejeden krzyk. – To nie będzie spokojny spacerek przez las. Polujemy na najbardziej niebezpieczną zwierzynę, na jaką może polować człowiek. Jedynym śladem jaki mamy jest ten, który zabójca zostawił nam przychodząc nad strumień. Bez urazy, ale nie jest pani doświadczoną tropicielką. Idąc z przodu mogłaby pani zatrzeć trop, sama nie zdając sobie z tego sprawy.
– Nie obraziłam się. Znam las, ale nie jestem żołnierzem. Nie będę udawać, że umiem robić coś, czego nie umiem.
– Doceniam pani szczerość, magister Kelbryan. Pójdziemy szybko. Bardzo szybko. Nie przeszła też pani treningu bojowego, magister…
– Gadrial – przerwała mu. Uniósł brew. Światło w jego oczach zmieniło swój odcień. Złowieszcze ognie przygasły dając miejsce mgle zaskoczenia.
– Przepraszam?
– Mam na imię Gadrial. Jeśli mamy razem stanąć twarzą w twarz ze śmiercią możemy to równie dobrze zrobić będąc ze sobą po imieniu. Śmierć to osobista sprawa, nie sądzisz? O wiele zbyt intymna, by zmagać się z nią plącząc się jednocześnie wśród zasad dobrego wychowania. Gdybym była żołnierzem, to co innego. Ale nie jestem. Naprawdę. Poczuję się lepiej, jeśli przestaniesz się zachowywać tak wyniośle i zaczniemy po prostu ze sobą rozmawiać.
Zamrugał z niedowierzaniem. Dosłownie. Chciał coś powiedzieć lecz urwał. Po chwili namysłu odetchnął głęboko i w kąciku ust pojawił mu się nikły uśmieszek.
– Masz rację. Bardziej mieć racji już chyba nie można – uśmiech na moment stał się weselszy. – Przypominasz mi tym kogoś. No, ale dobrze – skinął głową. – Na czym to ja skończyłem?
– Mówiłeś mi, że nie mam za sobą wojskowego przeszkolenia – przypomniała cierpko, co wywołało na wargach oficera jeszcze jeden zaskoczony uśmieszek. Szybko się jednak opanował.
– Właśnie. Chodziło mi o to, że chcąc dogonić zabójcę będziemy musieli iść szybko. Możesz mieć kłopoty z nadążaniem – powiedział może nie protekcjonalnie, lecz z pewnością dyplomatycznie. Gadrial zareagowała uśmiechem.
– I tylko tym się martwisz? Najwyraźniej w moim dossier nie wspomniano o tym, że biegam wyczynowo. Na długich dystansach. Może nie potrafię biegać tak szybko jak wy – powiedziała obrzucając znaczącym spojrzeniem mięśnie żołnierza – ale jestem wytrzymała, a to przyda się teraz bardziej niż prędkość, prawda?
Jasak zaczynał podejrzewać, że kobieta, z którą miał do czynienia jest prawdziwym cudem. Zanim zdołał cokolwiek powiedzieć odezwała się znowu.
– Powinieneś wiedzieć o mnie coś jeszcze. Wiesz już, że mam bardzo silny Dar podstawowy. Nie wiesz jednak, że mam też dwa lub trzy pomniejsze. Jeden z nich może się nam przydać.
– Tak?
Gadrial przechyliła głowę i zanim wyjaśniła co miała na myśli obdarzyła Jasaka dłuższym badawczym spojrzeniem. Ostatnie słowo powiedział tonem pełnym nadziei, a nie wyzywająco bądź pogardliwie. Sir Jasak Olderhan był co prawda od stóp do głów błękitnokrwistym Andarańskim arystokratą – w końcu jego przeznaczeniem było zostać następnym diukiem Garth Showma, earlem Yar Khom, baronem Sarkali a także miał otrzymać kilka innych, równie wymyślnych tytułów – nie oznaczało to jednak, że jego mózg uległ całkowitemu zanikowi.
– Będę wdzięczny za każdą pomoc, jaką możesz okazać – powiedział bardzo cicho.
– Dziękuję. Chętnie pomogę jak tylko potrafię. W każdym razie mam ograniczony Dar uzdrawiania. Nie jestem żadnym cudotwórcą – nie umiem nawet połowy tego, co magistron po szkole, lub nawet w miarę Obdarzony chirurg wojskowy. Potrafię jednak leczyć lżejsze obrażenia, a w przypadku ciężkich ran mogę uratować ludzkie życie – choćby przez ustabilizowanie stanu pacjenta, do czasu przybycia prawdziwego Uzdrowiciela, który zabierze się za odtworzenie tkanek.
– Magister Kelbryan – Gadrial… – poprawił się miękko. – Nie masz nawet pojęcia jak bardzo się z tego wszystkiego cieszę.
Piękne światło jesiennego słońca pobladło. Śpiew ptaków wśród drzew zamarł tak samo, jak ucichł szmer wiatru i pomruk wody w strumieniu. Dotarło do niej prawdziwe i złowróżbne znaczenie jego słów. Jasak spodziewał się kłopotów. Poważnych kłopotów. Ran zbyt ciężkich dla sanitariuszy z jego plutonu. Jego chirurg był teraz z półsetnikiem Thermanem Ultharem, cały wszechświat i siedemset mil drogi od portalu na bagnach. Jeszcze wczoraj nikt nie spodziewał się podobnego rozwoju wydarzeń. Gadrial spojrzała na swoje ręce, które potrafiły nieść pomoc bliźnim. Była w stanie wyleczyć kontuzje, skręcenia, złamane palce. To umiała. Miała jednak szczerą nadzieję, że nie będzie musiała mierzyć się z czymś, co przerastało jej uzdolnienia.
Po raz pierwszy od chwili, w której przekroczyła bagienny portal, Gadrial Kelbryan naprawdę się przestraszyła.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót do indeksunastępna strona

34
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.