Po drugiej stronie portalu było dużo chłodniej. Mimo, że różnica czasu wynosiła tylko godzinę w stosunku do czasu lokalnego, pierwszy pluton Dowodzącego Pięćdziesięcioma Garlatha był gotów – wbrew najszczerszym staraniom Jasaka – do przejścia przez portal dopiero wczesnym popołudniem. Przekroczyli niematerialną granicę dzielącą od siebie hilmarańskie bagno i podbiegunowe obszary Andary. Wylot portalu znajdował się ponad Wielkimi Jeziorami Andarańskimi, pięć tysięcy mil na północ od miejsca, z którego wyruszyli, w miejscu, w którym powinno znajdować się królestwo Lokan. Dokładniej rzecz ujmując portal wychodził na wąskim przesmyku, oddzielającym jezioro Hammerfell i jezioro Białej Mgły od jeziora Królowej Kalthry. Co prawda w stosunku do bazy różnica czasu wynosiła tylko godzinę, lecz zmiana szerokości geograficznej sprawiła, że z samego środka wczesnego, upalnego lata wkroczyli w rześką jesień. Jasak wychował się w rodzinnej posiadłości w Nowej Arkanie, niecałe osiemdziesiąt mil od miejsca, w którym wyszli, z tą różnicą, że Nowa Arkana była zasiedlona od ponad dwóch stuleci. Ziemia pod stopami żołnierza wyglądała podobnie jak w jego ojczyźnie, a chłodne, pełne spadających liści powietrze północnej jesieni stanowiło miłą odmianę po wilgotnym, dusznym klimacie bazy, lecz potężne drzewa pierwotnej puszczy nawet na nim wywierały przytłaczające wrażenie. Gęstwina lasu i brak otwartych przestrzeni jeszcze mniej musiały podobać się półsetnikowi Garlathowi, wychowanemu na rozległych stepach Yanko. Setnik Olderhan, głównodowodzący Kompanii C, Pierwszego Batalionu, Pierwszego Regimentu Drugiej Andarańskiej Temporalnej Brygady Rozpoznawczej wiedział, że nie powinien na oczach podwładnych traktować swych oficerów jak bandy starych bab, lecz ogarnęła go niemal nieodparta chęć, by kopnąć Garlatha w dupę. Opanował się, choć nawet jemu – osobie zdyscyplinowanej od lat – przyszło to z trudem. W końcu Garlath był teraz temporalnym zwiadowcą. Służba w tej formacji wiązała się z częstymi i natychmiastowymi zmianami klimatu podczas trans-temporalnych podróży. Oznaczało to też, że powinien zachowywać pewność siebie w obliczu nieznanego i umieć poruszać się we wszelkich warunkach i w dowolnie trudnym terenie. Żadną miarą nie znaczyło to jednak, że powinien dać się zastraszyć nieskończonym milom kwadratowym drzew. Jasak odwrócił wzrok od żołnierzy, by choć na chwilę przestać się przejmować. Garlath tymczasem starał się zapanować nad swym oddziałem. Setnik odwrócił się tyłem do jesiennego krajobrazu północy i spojrzał przez portal na wilgotne bagno, z którego właśnie przybyli. Był to jeden z widoków, z którymi można się było oswoić, zwłaszcza jeśli – tak jak żołnierze Drugiej Andarańskiej – często podróżowało się pomiędzy wszechświatami, ale nikt nie był w stanie traktować go jak czegoś zupełnie naturalnego. Magister Halathyn wyrażał się o tym portalu lekceważąco. Nazywał go „zwykłą trójką”. I oczywiście ta klasyfikacja była słuszna. Istniało wiele większych portali, lecz nawet „zwykła trójka” ciągnęła się na przestrzeni niemal czterech mil. Wielki, dysk wycięty z wszechświata… i wklejony do innego. Widok ten stanowił coś więcej niż tylko osobliwość krajobrazu. Co więcej, jeśli nie widziało się portalu osobiście, to ciężko było to zrozumieć. Sam Jasak tylko powierzchownie pojmował współczesną teorię portali. Fascynowały go jednak niezmiernie. Portale, jak sądzono, miały jedynie dwa wymiary – szerokość i wysokość. Nikomu nie udało się zmierzyć głębokości żadnego z nich. Wskazywało to na fakt, że nie było jej wcale. Oglądany z boku portal stanowił linię, widzialną, lecz niemierzalną. Linię, na której kończył się wszechświat… i zaczynał się inny. Jeszcze bardziej fascynujący był sposób, w jaki portale łączyły ze sobą wszechświaty. Obserwator stojący po wschodniej stronie portalu we wszechświecie A, patrząc na zachód widział część wszechświata B. Nie było natomiast wiadomo, w którym kierunku wszechświata B spogląda – strony świata obu stron portalu nie pokrywały się ze sobą. Jeśli obserwator przeszedłby przez portal do wszechświata B i odwrócił się za siebie zobaczyłby dokładnie to, czego mógł się spodziewać – to miejsce we wszechświecie A, z którego właśnie wyszedł. Gdyby jednak wrócił do wszechświata A i obszedł portal dookoła, na jego zachodnią stronę i spojrzałby na wschód, to ujrzałby widok odwrócony o 180 stopni od tego, który oglądał wcześniej. I gdyby teraz wszedł do wszechświata B, znów miałby portal za plecami, tyle, że tym razem widziałby za sobą zachód, a nie wschód wszechświata A. Teoretycy nazywali ten efekt „przeciwintuicyjnym”. Większość zwiadowców temporalnych, w tym Jasak, nazywało go efektem „nie przejdziesz”. Nie można było bowiem znaleźć się po drugiej stronie portalu w tym samym wszechświecie bez obchodzenia go dokoła. Zasada ta sprawdzała się w wypadku wszystkich portali we wszystkich wszechświatach, więc nie można było przejść przez portal w jedną stronę, potem wrócić i pojawić się po drugiej stronie we wszechświecie wyjściowym bez okrążenia go. Szczerze mówiąc, za każdym razem kiedy ktoś tłumaczył Jasakowi zasadę działania portali, oficer czuł, jak puchnie mu mózg. Inżynierowie projektujący infrastrukturę baz wokół portali wykorzystywali jednak ten efekt jak coś najzwyklejszego w świecie. Każdy musiał się do tego, rzecz jasna, przez jakiś czas przyzwyczajać. Częstym widokiem, na przykład, były dwa szeregi ślizgaczy wjeżdżające na pełnym gazie w ten sam portal z dwóch stron. Wydawało się, że dojdzie do nieuchronnego zderzenia i to bez względu na to, ile czasu ktoś poświęcił na studiowanie działania portali. Oczywiście jednak, do żadnych wypadków nie dochodziło. Kiedy oglądało się obie kolumny pojazdów z drugiego, docelowego wszechświata widziało się je, pojawiające się nagle w przestrzeni w jednej chwili, ale zmierzające w przeciwnych kierunkach. Z czysto wojskowego punktu widzenia te szczególne właściwości podróży trans-temporalnych mogły okazać się więcej niż tylko kłopotliwe. Unia Arkany nie prowadziła jednak żadnej poważnej wojny od ponad dwustu lat. Jasak stał właśnie w środku portalu, przez który chwilę temu przeszedł. Spojrzał za siebie na wysunięty posterunek w dżungli. Słońce oświetlało bagna pod wyraźnie innym kątem i wywoływało cienie dziwnie kontrastujące z chłodnym lasem północy, w którym się znaleźli. Roje bagiennych owadów przekraczały z głośnym brzęczeniem granicę portalu, po czym od razu zawracały wystraszone chłodnym wiatrem. Ten konkretny portal był względnie nowy. Teoretycy nadal spierali się w jaki sposób i dlaczego portale powstawały, lecz od ponad stu osiemdziesięciu lat wiadomo było, że wciąż tworzą się nowe. I to wcale nie rzadko. Ten pojawił się na tyle dawno, że gigantyczne drzewa przepołowione w momencie jego wystąpienia zdążyły już zeschnąć i umrzeć. Stały teraz, niczym zniszczone, wypalone kominy. Widać jednak było, że wkrótce pokona je ostry północny wicher. Fakt, że jeszcze nie padły oznaczał, że portal musiał pojawić się jedynie kilka lat temu. Jasak pomyślał z goryczą, że uporządkowanie plutonu zajmuje półsetnikowi Garlathowi niewiele krócej. Jednak Garlath zdołał wreszcie ustawić swoich żołnierzy w szyku marszowym. Prawie. Żołnierz na szpicy był wysunięty zbyt daleko od reszty, tak samo jak zwiadowcy na flankach. Jasak zacisnął zęby i powstrzymał się od zwrócenia uwagi oficerowi. Na razie. I tak wiedział, że musi odbyć z Garlathem rozmowę na temat niedopuszczalnego opóźnienia wymarszu, ale odłożył to do momentu, kiedy rozbiją obóz i będzie mieć możliwość „naradzenia się” z podwładnym na osobności. W sytuacji, w której kompania C była oddzielona od reszty batalionu, stanowiąc jedyną siłę zbrojną na końcu łańcucha tranzytowego, zachowanie dyscypliny było szczególnie istotne i nie mógł dać żołnierzom powodu do myślenia, że uważa ich dowódcę za kompletnego idiotę. Zwłaszcza, że tak właśnie było. Zamiast więc rzucić się na Garlatha ze świeżym dowodem jego braku kompetencji w rękach, spojrzał jedynie wymownie na starszego miecznika Threbucha i ruszył z nim za Garlathem w towarzystwie magister Kelbryan. Jasak miał już wcześniej dwukrotnie przyjemność służby u boku magistra Halathyna. Kelbryan jednak widział po raz pierwszy. Pracowała z Halathynem od co najmniej dwudziestu lat – i tak naprawdę stanowiła jeden z głównych powodów dla których ZTTTU wynajął Halathyna. Zazwyczaj jednak nie ruszała się z domu, pilnując spraw w stworzonym przez starego naukowca instytucie Garth Shaloma na Nowej Arkanie. Jasak zawsze sądził, że działo się tak, ponieważ przedkładała uroki cywilizacji nad dzikość pogranicza. A przynajmniej, że nie miała wielkiej ochoty przedzierać się przez dzicz wraz z andarańskimi zwiadowcami. Nie znał jej zbyt dobrze. W zasadzie w ogóle jej nie znał. Przybyła do bazy dopiero trzy tygodnie temu i pod wieloma względami zachowywała się bardzo skrycie. Ten czas jednak wystarczył, by okazało się, że jego wcześniejsze przypuszczenia były niesłuszne. Kelbryan była od niego parę lat starsza. Jej migdałowe oczy, sandałowa cera i ciemne, brązowo-czarne włosy zdradzały ransarańskie korzenie kobiety. Miała około metra siedemdziesięciu, co jak na Ransarankę stanowiło niezły wynik… w końcu Jasak nie był od niej dużo wyższy. Była szczupła i delikatna, ale wyraźnie sprawna i wysportowana. Wszelkie dotychczasowe trudy pracy dla Zarządu znosiła bez słowa sprzeciwu. Była także bardzo, bardzo dobrym fachowcem. Tego, rzecz jasna, można się było spodziewać. Magister Halathyn sam osobiście przecież dobierał sobie zastępców. Jasak zdał sobie niedawno sprawę, że prawdziwym powodem, dla którego Kelbryan pozostawała większość czasu w instytucie nie była jej „delikatność”, lecz fakt, iż była jedyną osobą, której Halathyn mógł z zaufaniem powierzyć swój „interes” na czas swej nieobecności. Jej akademickie i naukowe osiągnięcia stanowiły olśniewający dowód wrodzonych zdolności kobiety. Co więcej, pomimo dzielących ich różnic kulturowych, była bardzo – z wzajemnością – oddana swemu przełożonemu. Jasak dobrze wiedział, że magister Halathyn bardzo chciał towarzyszyć im dzisiejszego ranka, lecz wszystko ma swoje granice. Gotów był przymykać oczy na podeszły wiek vos Dulainaha, póki naukowiec przebywał bezpieczny w bazie. Nie miał jednak najmniejszego zamiaru ryzykować życiem i zdrowiem kogoś tak wartościowego, osoby, którą bardzo lubił, na patrolu tego rodzaju. Magister Kelbryan poparła żołnierza, gdy starzec spojrzał błagalnie w jej stronę i nie było już odwrotu. Halathyn poddał się nieuniknionemu z żalem, wzdychając jedynie żałośnie, kiedy wydawało mu się, że nikt już tego nie usłyszy. Setnik przyglądał się młodszemu magistrowi zespołu, kiedy przedzierała się przez gęste leśne poszycie niemal tak samo cicho jak jego żołnierze. Mimo, że nigdy wcześniej z nią nie pracował – a może właśnie dlatego – był pod silnym wrażeniem jej osoby. A także, co musiał przed sobą przyznać, jej urody. Kelbryan otworzyła skórzany przybornik zawieszony u pasa i wydobyła z niego jedno ze swych tajemniczych urządzeń. Jasak sam był technicznie Obdarzony, choć jego Dar był na tyle znikomy, że bardzo często był tak zaskoczony nowoczesnymi procedurami badawczymi, że nawet ich nie zauważał. Poczuł to niejasne, niepokojące uczucie, jakie zawsze towarzyszyło mu w obecności kogoś o Darze o wiele silniejszym od jego własnego. Kobieta spojrzała na ekran kryształu. Jej usta poruszyły się bezgłośnie. Uruchomiła urządzenie. Kryształ zamigotał. Jasak podszedł do Kelbryan i spojrzał jej przez ramię. Wyczuła jego obecność i podniosła wzrok. Przez chwilę spodziewał się, że będzie na niego zła, ale kobieta uśmiechnęła się i przekręciła nadgarstek tak, by lepiej widział. Pod wieloma względami urządzenie wyglądało jak zwykły kryształ nawigacyjny będący standardowym wyposażeniem pracowników i żołnierzy Zarządu. Bez trudu odszukał na nim wskaźniki długości i szerokości geograficznej oraz zegary. Jeden wskazywał lokalny czas bazy na bagnach, drugi natomiast automatycznie dostosowywał się do czasu panującego po drugiej stronie portalu. Zidentyfikował też kompas i wskaźniki kierunku. W samym środku kulistego kryształu sarkolisu widniała jednak dodatkowa strzałka, otoczona z obu stron wykresami. Takich wskaźników standardowe kryształy, z jakimi wcześniej Jasak miał do czynienia, nie posiadały. – To – powiedziała cicho wskazując zielony wykres – wskazuje przybliżoną odległość od portalu, a to – stuknęła w czerwony – jest przybliżona moc jego pola. Strzałka wskazuje, oczywiście – wyjaśniła z uśmiechem – kierunek. – Nigdy wcześniej nie widziałem takiego urządzenia – przyznał Jasak i cmoknął z podziwem. – To dlatego, że to nasz własny wynalazek. Mój i magistra Halathyna – odparła. – Tak naprawdę to projekt jest autorstwa Halathyn, a ja zajęłam się tylko prostymi technicznymi kwestiami, zaklęciami i poskładaniem tego do kupy. – Jasne, jasne – powiedział Jasak kręcąc głową. – Naprawdę! – oznajmiła z naciskiem. – Całe piękno tego urządzenia leży w stojącej za nim teorii. Po tym, jak on już wszystko obmyślił część techniczna okazała się względnie prosta. Czasochłonna, ale banalna. – Może dla pani – zauważył Jasak. Kobieta wzruszyła ramionami. – Ważne jest to – ciągnął pozwalając jej uniknąć dalszej rozmowy na temat własnych umiejętności – że nigdy wcześniej nie miałem w rękach kryształu nawigacyjnego wskazującego drogę do niezbadanego jeszcze portalu. Cholernie fajna, za przeproszeniem, sprawa. W takim terenie jak ten standardowe urządzenia nie dają rady. Gubią sygnał – wskazał ręką otaczające ich drzewa – a nie można tu przeprowadzić rozpoznania z powietrza smokiem, ani nawet gryfem. – Dokładnie z tego powodu magister Halathyn poświęcił temu urządzeniu kilka lat pracy – zgodziła się Kelbryan. – Także z tego powodu pozwoliłam mu tu przyjechać. – Z jakiegoś powodu Jasak odniósł wrażenie, że użyła czasownika „pozwalać” z jakiegoś bardzo konkretnego powodu. – Chciałam, żeby to przetestował. – I dlatego też sama pani tu przybyła? Jeśli wolno wiedzieć? – spytał Jasak. – Dlatego… i po to też, by mieć oko na magistra Halathyna – przyznała z nieznacznym uśmiechem. – Co mówi mojemu nieprzeciętnie inteligentnemu rozumowi, że jednak miała pani spory udział w pracy nad tym projektem – stwierdził Jasak. – Nie wyobrażam sobie, by władze Instytutu pozwoliły dwojgu swoich najlepszych magistrów na czteromiesięczną wycieczkę do lasu, jeśli oboje nie byliby tam niezbędni. – Być może jest w tym trochę racji – przyznała po chwili. – Jeśli mam być zupełnie szczera i nie umniejszać swych zasług, to zależało mi na przyjeździe tu także dlatego, by nie pozwolić Halathynowi na samodzielne próby ewentualnych modyfikacji tego sprzętu. Poza tym – uśmiechnęła się zaraźliwie – to pierwsze moje „wakacje” od pięciu lat! – Ale po co te wszystkie tajemnice? – dociekał Jasak. – ZTTTU musi być szalenie dumny z tego urządzenia. Dlaczego więc Halathyn tak skrzętnie ukrywał prawdziwy powód swojego pobytu? – To nie ma nic wspólnego z ZTTTU, ani żadnym innym oficjalnym organem Unii – odparła. Jasak wyczytał z jej tonu i wyrazu twarzy, że wolałaby nic więcej nie mówić. Spojrzała jednak na niego i po krótkim zastanowieniu wzruszyła ramionami. – Pewnie już pan słyszał, że magistrowie potrafią zachowywać się nieco… paranoicznie, kiedy w grę wchodzą ich badania – uśmiechnęła się przelotnie. Jasak zdołał przemienić swój śmiech w niezbyt przekonujące kaszlnięcie. „Nieco paranoicznie” w tym kontekście brzmiało niemal tak, jak nazwanie jeziora Białej Mgły „nieco tylko mokrym”. – No dobrze. Wiem, że trochę bardziej niż tylko „nieco” – przyznała kobieta niechętnie, odpowiadając uśmiechem. Spoważniała jednak po chwili i pokręciła głową. – Cała sprawa sięga daleko poza magistra Halathyna. Nie ma mowy, by puścił na zewnątrz choć słowo o takim projekcie przed jego ukończeniem. Nie chciał, by dowiedzieli się o nim Mythalanie. Jasak skinął głową. Nagle wszystko stało się jasne. – Nie chcę przez to powiedzieć, że magister Halathyn nie darzy pana, setniku Olderhan, najwyższym szacunkiem – ciągnęła. – Prawdziwym powodem naszej tu obecności jest lokalizacja. Nie ma innego miejsca bardziej oddalonego od Akademii Mythal Falls, w którym mogliśmy przeprowadzić testy terenowe. I… Urwała i obrzuciła go oceniającym, przeszywającym do szpiku kości spojrzeniem. Jasak nie lubił takich spojrzeń. Po chwili najwyraźniej podjęła jakąś decyzję, pochyliła się ku niemu i zniżyła głos. – Prawdę mówiąc – powiedziała cicho – trochę podrasowaliśmy oryginalny projekt. Dokonaliśmy zmian, które koniecznie wymagają sprawdzenia, przed ich ujawnieniem. Zapewne nie uda mi się przetestować wszystkich możliwości tego urządzenia w czasie jednej podróży, ale proszę tylko spojrzeć. Uderzyła rysikiem w kryształ. Strzałka i oba wykresy natychmiast zniknęły. Po chwili zajarzyły się znowu. Tym razem wyglądały jednak inaczej. Kobieta spojrzała na Jasaka unosząc jedną brew. Żołnierz zmrużył oczy. Nagle otworzył je szeroko i spojrzał na nią intensywnie. – Dokładnie – powiedziała jeszcze ciszej. – Według pierwotnego projektu Halathyna urządzenie miało wykrywać najbliższy portal i nakierować na niego ekipę badawczą. Kiedy jednak zagłębiliśmy się w teorię okazało się, że możemy użyć kilku zaklęć lokalizujących naraz. – Czyli to… – Jasak wskazał na ekran – oznacza, że jest tam drugi portal? – O ile urządzenie działa prawidłowo i… Uderzyła ponownie w kryształ. I jeszcze raz. I po raz czwarty. Za każdym razem na ekranie pojawiała się nowa strzałka i nowe wykresy mocy i odległości. Jasak głośno przełknął ślinę. – To dlatego Halathyn wspominał o skupisku? – zapytał. Kobieta skinęła głową. – Albo to coś zwariowało – co zawsze jest możliwe, choć niechętnie się do tego przyznajemy – albo z tym portalem jest powiązanych w sumie pięć innych – ruchem głowy wskazała na portal wiodący na bagna. – A dokładniej, ten portal, jest jednym z przynajmniej pięciu powiązanych z tym. – poprawiła się wywołując na krysztale największy i najbliższy z portali. – Przynajmniej? – zauważył Jasak i Kelbryan znów przytaknęła. – Nie spodziewaliśmy się znaleźć czegoś takiego już podczas pierwszego testu polowego Sir Jasak. W urządzeniu jest tylko sześć zaklęć. Teoretycznie możemy zagnieździć około piętnastu. Może nawet dwadzieścia. Po prostu nie widzieliśmy takiej potrzeby. Przede wszystkim dlatego, że Skupisko Zholhar składa się tylko z sześciu portali i odnalezienie większego było według nas prawie niemożliwością. – Bogowie – Jasak westchnął. Wpatrywał się w kryształ przez kilka sekund po czym otrząsnął się. – Zaczynam rozumieć, dlaczego tak zależało wam na tajemnicy. – Tego się właśnie spodziewałam. Co więcej – oczy jej zabłysły – mimo, że jestem zadowolona ze sposobu w jaki działa to urządzenie mam wrażenie, że nadal może pan nie dostrzegać jednej cechy odróżniającej to skupisko od Zholhar. – Jakiej? – Jasak oderwał wzrok od ekranu i spojrzał na kobietę. – Portale ze Skupiska Zholhar są od siebie oddalone o trzy tysiące mil. Maksymalny zasięg naszego detektora wynosi około dziewięciuset. Według dotychczasowych wskazań najdalszy wykryty tu portal znajduje się niecałe sześćset mil od tego. Jasak wciągnął potężny haust powietrza. Minimum pięć dziewiczych portali w promieniu sześciuset mil jeden od drugiego? Bogowie! Mogło z nich brać początek pięć zupełnie nowych łańcuchów tranzytowych. Z jednego miejsca! Przemyślenie możliwych implikacji takiego odkrycia zajęło mu dobrą chwilę. Gdy upłynęła uśmiechnął się krzywo. – To dlatego magister Halathyn zachowuje się jak samica gryfa na jajach! – Tak – uśmiechnęła się wesoło. – Dokładnie tak się zachowuje. Pozbycie się go stąd zanim namierzymy wszystkie te portale wymagałoby chyba bezpośredniej interwencji bogów. Oczywiście, przy założeniu, że to skupisko istnieje naprawdę. Nie zapominajmy, że to tylko test polowy. Najedlibyśmy się porządnego wstydu, gdyby okazało się, że szukamy wiatru w polu. – To raczej mało prawdopodobne, biorąc pod uwagę, że zajęliście się tym akurat wy, pani magister Kebryan – powiedział uśmiechając się w odpowiedzi. Po czym skłonił się i skierował rozmowę na inne tory. – Niedługo wszystko się wyjaśni. W jedną lub drugą stronę – zauważył. – Jak daleko jesteśmy od najbliższego portalu? – Zakładając, że ani magister Halathyn, ani ja nie popełniliśmy jakiegoś błędu tworząc ten detektor, to jakieś trzydzieści mil w tamtą stronę – odparła wskazując prawie dokładnie na północ, w przeciwnym kierunku do jeziora Białej Mgły. – Czyli, w tym terenie, około piętnastu godzin forsownego marszu – zamyślił się Jasak. – Dodając do tego czas na odpoczynki, obozowanie i konieczność wyszukiwania drogi, dwa razy tyle. O ile nic nas nie zatrzyma. Rzucił okiem na zegar wskazujący miejscowy czas. Podniósł wzrok i spojrzał przez gęste, jesiennie listowie na słońce i skrzywił się. O tej porze roku dni stawały się już coraz krótsze. Zrozumiał, że przed zmrokiem na pewno nie zdążą. – Półsetniku Garlath! – krzyknął. – Sir? – Shevan Garlath był wysokim i chudym, ciemnowłosym mężczyzną niemal dziesięć lat starszym od Jasaka. Urodził się w Yanko, lecz jego rodzina przybyła tam z któregoś z małych hilmarańskich królestw niecałe pięćdziesiąt lat wcześniej. Widać to było po jego mocnym nosie i bardzo ciemnym odcieniu oczu. – Musimy odbić nieco dalej na wschód – powiedział Jasak wskazując dłonią kierunek, w którym wychylała się strzałka na krysztale Kelbryan. – Pójdziemy jeszcze przez trzy lub cztery godziny, potem staniemy obozem. Znajdźcie odpowiednie miejsce. – Tak jest, Sir – odpowiedział Garlath tonem, który przypadkowego widza mógłby doprowadzić do przekonania, że ogląda kompetentnego oficera. Zwrócił się do miecznika plutonu. – Słyszałeś setnika, mieczniku Harnak. – syknął. – Tak jest, Sir. – potwierdził przysadzisty, brodaty podoficer i ruszył żwawo na szpicę plutonu. Jasak patrzył za nim przez chwilę myśląc o tym, że Garlath miał niezwykłe szczęście, pracować z miecznikiem na tyle dobrym by całość choć sprawiała wrażenie dobrze dowodzonej. |