Przepis na „Grendela” miał John Gardner dość prosty. Bierzemy słynnego potwora, przedstawiamy bieg wydarzeń z jego perspektywy, dorzucając szczyptę szyderstwa i dwie kostki spostrzegawczości. Danie wyszło wprost znakomite!  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Ciężki jest los bestii mordującej ludzi – do takiego, bardzo przewrotnego wniosku, możemy dojść w trakcie lektury. Jeśli w dodatku owa bestia nie jest pozbawiona uczuć, a i zapłakać jej się zdarzy, wiemy już, że nie będziemy mieć do czynienia z klasyczną rąbanką, w której krew zalewa oczy, a grad rozczłonkowanych ciał spada co chwila na biednego czytelnika. W „Grendelu” autor wziął na warsztat nas, ludzi. A dokładniej rzecz biorąc, skupił się na tych cechach, o których wolelibyśmy nie pamiętać, że w ogóle istnieją. I tak na rozkładzie mamy, w przypadkowej kolejności: zawiść, nieuzasadnioną brutalność, dążenie do władzy i cynizm. Chociaż tak naprawdę kilka rzuconych przeze mnie pojęć za nic w świecie nie odda głębi zaserwowanych przez Gardnera rozważań o kondycji człowieka. Autor, o czym przekonujemy się w trakcie lektury coraz dobitniej, jest wyciągającym trafne wnioski wnikliwym obserwatorem życia. Pokazuje się też jako wyborny ironista, kpiący z kanonów bohaterstwa i rycerskości. Gdy z potworem walczył, a raczej próbował walczyć, niejaki Unferth, dosłownie pokładałem się ze śmiechu. Słowne gierki, żarciki – to wszystko stoi na najwyższym poziomie i momentami przypomina nieco dowcip Pratchetta, bijąc go jednak na głowę. O sile „Grendela” stanowi również pojawiająca się na krótko postać Smoka, stanowiąca pretekst do filozofowania o świecie i rządzących nim mechanizmach. W trakcie jednego z niezbyt długich rozdziałów nasz bohater dowiaduje się między innymi, dlaczego jego żywot okraszony padającymi wokół trupami jest całkiem zasadny… Nie jest to oczywiście jedyny godzien uwagi fragment – niemal cała powieść usiana jest równie ciekawymi spostrzeżeniami, że ograniczę się do wprowadzonej przez pisarza postaci barda i dekonspiracji jego faktycznej roli w społeczności. Język. Dawno już nie odczuwałem takiej przyjemności z delektowania się samym stylem. Gardner potrafi władać słowem pisanym po mistrzowsku, sprawiając odbiorcy więcej radości, niż niejednemu księciu przynosiło złupienie średniej wioski. Sposób narracji pozwalał mi przynajmniej na chwilę wejść w skórę Grendela i choć raz poczuć, jak to jest naprawdę siekać, rozczłonkowywać i w efekcie zabijać niczego niespodziewających się wojów. Uśmiercanie szlachetnych rycerzy nie było, rzecz jasna, jedynym zajęciem bohatera, ale sami chyba przyznacie, że dość efektownym – zwłaszcza że proza życia nieczęsto przynosi nam podobne doznania. A w zasadzie w ogóle nie przynosi. Cóż, takie już te nasze czasy… Przekonałem się do Grendela w ciągu kwadransa, nie żałując owej szybko nawiązanej znajomości aż do samego końca lektury. Właściwie powinienem napisać o nim „potwór z ludzką twarzą”, byłoby to jednak dla niego stwierdzeniem obraźliwym. Wszak pomimo paru drobnych wad (kilka, może kilkaset duszyczek odesłanych na tamten świat) nie był Grendel jednym: hipokrytą.
Tytuł: Grendel Tytuł oryginalny: Grendel Autor: John Gardner ISBN: 978-83-60383-39-1 Format: 160s. Cena: 21,90 Data wydania: 27 listopada 2007 Ekstrakt: 90% |