powrót do indeksunastępna strona

nr 01 (LXXIII)
styczeń-luty 2008

O sztuce przy konfiturkach: Rzeźnik czy artysta?
Po długiej przerwie babcia i wnuczek wracają do dyskusji o życiu, sztuce i całej reszcie. Tym razem przy nalewce na cytrynach rozmawiają o odciętych kończynach, odgryzaniu gołębiom główek, brudnych nogach i granicach w sztuce, które jeszcze nie zostały przekroczone.

Od niepamiętnych czasów między dziadkami i wnukami trwała wojna podjazdowa. Starość ustępowała przed młodością, naiwność przed życiowym doświadczeniem, a wilczy apetyt młodego człowieka kapitulował przed pysznym babcinym ciastem z wiśniami. Redaktorzy „Esensji” postanowili pokazać, że także w kwestii sztuki to co stare nie zawsze zalatuje naftaliną, a to co nowe czasem nie bywa Arcydziełem. Prezentujemy Wam rozmowy pewnej sympatycznej staruszki z jej elokwentnym wnukiem o sztuce już „historycznej” i tej pachnącej świeżo nałożoną farbą, toczone zwykle przy domowych obiadkach.

Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Wnuczek: Cześć, babciu! Babciu, dlaczego masz takie wielkie oczy?
Babcia: Wiesz, wnusiu, co się stało? Dałam sobie założyć Internet! Tyle się teraz mówi, że to takie okno na świat i przydatna sprawa…
W: Kto ci to zrobił, babciu?! W twoim wieku…
B: Wcale nie jestem taka stara, mój drogi! Zresztą urzędnicy z Unii Europejskiej mówią, że ludzie muszą się uczyć całe życie i nigdy nie jest na to za późno. A wracając do Internetu, przyszedł jakiś miły pan, podłączył dużo kabelków, pokazał, co i jak (nawet mam gdzieś to na karteczkach spisane). No i otwieram ten Internet, i od razu trafiłam na taką wiadomość, że głowa boli!
W: Renty obniżyli?
B: E, o rentach to już nawet nie czytam, po co mam się stresować… Chciałam dowiedzieć się, co to się w kraju i za granicą dzieje, więc wchodzę na te jakieś „gogle”, co mi ten pan pokazał z obsługi, wpisuję sobie „sztuka – wiadomości”, i pojawiło mi się mnóstwo tytułów. Czytam pierwszą wiadomość z brzegu, a w niej, wyobraź sobie, że gdzieś na Kostaryce jeden artysta przywiązał w galerii psa do ściany i mało tego – w ogóle go nie karmił! Pies podobno nie wytrzymał i zdechł.
W: Ha! Byłoby mi szkoda, gdyby psina rzeczywiście wykorkowała.
B: Wnusiu, to przecież poważna sprawa, a ty żartujesz! Nie szkoda ci tego zwierzęcia?
W: Cały urok sieci: ktoś dał się nabrać, dziennikarze zaczęli wieszać na prowokatorze psy (nomen omen), ale tak naprawdę chodziło o prowokację. Dość niesmaczną zresztą. Nic to nowego w świecie sztuki.
B: Pewnie nie, ale zawsze, jak czytam takie rzeczy, to się dziwię, do czego ludzie mogą się posunąć…
W: Dla sztuki wszystko. A czasem i dla pieniędzy…
B: Myślę, że pieniądze mają tu więcej do powiedzenia…
W: I sława.
B: Sława może bardziej, zwłaszcza w dzisiejszych czasach.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
W: My tu gadu-gadu, a pamiętam, że babcia gdzieś naleweczkę miała schowaną. Na cytrynach zdaje się… Przyda nam się coś mocniejszego, zanim podam kilka przykładów działań artystycznych.
B: Zaraz wyciągnę z kredensu i herbatki też zrobię, przy okazji włączę gaz pod zrazikami, żeby na jutrzejszy obiad były. A tymczasem opowiedz o tych przykładach.
W: No to zaczynam: w Australii w latach 60. pewien student za niewielką opłatą dał sobie odciąć zdrową rękę. Wystawiono ją jako dzieło sztuki w gmachu opery w Sydney.
B: Żartujesz, wnusiu?
W:Nic a nic.
B: O matko, w jakich ja czasach żyję… A dlaczego zrobił coś takiego głupiego?
W: Twierdził, że w ten sposób udowodnił, iż Australia to kraj wolny i każdy może robić, co zechce.
B: Przecież ludzie nigdy nie mogą robić tego, co chcą, choćby żyli w nie wiem jak wolnym kraju i byli nie wiadomo jakimi artystami. Ot, choćby Michał Anioł (który notabene prawie w ogóle się mył i nie ściągał butów, nawet do spania, bo nie miał czasu na głupoty), autor między innymi „Piety” i „Dawida” – wielkim rzeźbiarzem był i ówczesne władze (kościelne i świeckie) pozwalały mu na wiele, ale i on musiał za karę pomalować Kaplicę Sykstyńską, choć malowania nie cierpiał. A Henri Toulouse-Lautrec? Związał się z paryskim półświatkiem – portretował gwiazdy Moulin Rouge, dziewczyny lekkich obyczajów z domów publicznych, co też naraziło go na krytykę praworządnych obywateli Paryża, a przecież obyczaje były już o wiele bardziej rozluźnione.
W: Były i inne pomysły: obwieszanie choinki mięsem, zabijanie kurczaków, a pamiętam też, jak kilka lat temu w Lublinie jakiś artysta w ramach performance’u udawał, że się wiesza. Był bardzo blisko tego, żeby naprawdę pozbawić się życia. Zabrakło kilku sekund – na szczęście ktoś się zorientował, że to nie świetne aktorstwo, ale prawdziwe konwulsje. Kilkadziesiąt lat wcześniej surrealiści stosowali tę samą metodę szokowania śmiercią: na salach wystawowych wieszali na przykład atrapy zniszczonych po wypadku karoserii z plamami krwi lub inne przedmioty kojarzące się ze śmiercią w jakiejś katastrofie.
B: Szokowanie śmiercią nie jest niczym nowym. Na przykład „Piekło” Boscha – te okropne stwory i kary, które dostali grzesznicy, musiały naprawdę mocno działać nie tylko na ówczesnych.
W: Pamiętam też ciekawą rzecz, ale nie wiem, czy to zniesiesz…
B: No dobrze, powiedz, jak już zacząłeś – najwyżej wyciągnę kropelki na serce…
W: W latach 70. awangardowa artystka podczas koncertu rockowego kaleczyła sobie pochwę brzytwą! O ile wiem, chodziło o radykalny feminizm – generalnie kontestacja przez samookaleczenie.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
B: Uff, dobrze, że wyciągnęłam te leki…
W: Lojalnie uprzedzałem. W Polsce też mieliśmy podobne próby „terapii wstrząsowej”. Nie tak dawno Anna Baumgart szokowała swoim filmem „Ekstatyczki, histeryczki i inne święte”, poruszając temat autoagresji u kobiet.
B: Wiesz co, wnusiu, zanim mi opowiesz o kolejnych okropnościach, przyniosę herbatkę. Muszę się trochę uspokoić.
W: Z miłą chęcią. I konfitury bym zjadł.
B: Też mi się przyda ukojenie. Mam pyszną herbatkę waniliową i ciasteczka orzechowe, niedawno z pieca wyjęte.
W: A wracając do tematu, bywały też bardziej wyrafinowane metody wstrząsania widzem: choćby w sztuce „Pojęcie” Leo Lachazowa, gdzie aktorzy – autentyczni młodzi narkomani – przechodzą grupową terapię wstrząsową. Potem schodzą do widzów i pytają: „Czy mnie pokochasz?”, wyciągając w stronę delikwenta ręce. Ten powinien odwzajemnić uścisk.
B: Podobny pomysł zastosował Jan Klata, reżyserując „Transfer” – zamiast aktorów swoje historie opowiadają prawdziwi przesiedleńcy: Polacy i Niemcy. Dla tych, którzy przeżyli te wydarzenia na własnej skórze, musiało to być bardzo bolesne.
W: Nawiasem mówiąc: ciasteczka pycha, jak zawsze zresztą. I tak jedząc ciasteczka i pijąc herbatę, zastanawiam się, czy jest jakaś granica, której ktoś już by nie przekroczył w sztuce. Taki Wolf Vostell – urządził 24-etapowy happening, w którym brało udział 300 osób. Na pierwszym etapie widzowie wysłuchali „koncertu” odrzutowców na lotnisku, później Vostell podjechał swoją limuzyną do stacji obsługi, gdzie pomalowano auto na żółty kolor. Następnie samochód przejechał pod świeżymi płatami mięsa – krew zabarwiła auto na kolor różowy. Wymienianie wszystkich etapów trochę by zajęło, więc daruję sobie, ale chyba się domyślasz, babciu, że nie było to zwykłe przedstawienie.
B: Biorąc pod uwagę okropności, o których mówiłeś wcześniej, chyba nie chcę znać wszystkich etapów. A jeśli chodzi o granice, wszystko pewnie zależy od ludzkiej pomysłowości i chyba określenia, czym są granice dla każdego artysty, jeśli skupimy się na sztuce. Oczywiście też wszystko zmienia się w czasie: kiedyś Caravaggio szokował nie tylko duchownych (którzy zresztą bojkotowali jego obrazy) choćby tym, że do postaci religijnych pozowali mu poznani w karczmie hultaje i prostytutki. Malując na przykład zaśnięcie Marii Panny, potrafił ukazać ją jako zwykłą, mało atrakcyjną kobietę z – co już nikomu nie mieściło się w głowie – brudnymi nogami! Ale Caravaggio ma jedną zaletę, której nie mają niektórzy dzisiejsi „artyści”: jego obrazy mają wartość i przesłanie, pokazują też geniusz malarza. A dziś czemu ma służyć głodzenie psa czy obcinanie sobie jakiejś części ciała?
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
W: Po prostu zmieniła się ludzka wrażliwość, zmieniła się estetyka, pojawiła się antysztuka. Jest taka płyta „Outside” Davida Bowiego, połączona z komiksem. Można tam znaleźć ciekawy koncept: rzecz dzieje się w przyszłości. Jest to historia detektywa specjalnego wydziału zajmującego się ocenianiem, czy dane zabójstwo mogłoby być sztuką. Tym razem bohater bada sprawę makabrycznych zabójstw: morderca zabija ofiary, wypompowując z nich całą krew. Badanie ma ustalić, kto jest mordercą, i czy jest artystą.
B: To się w głowie przecież nie mieści!
W: Wiem, że to nie na twoje lata, babciu. Miejmy nadzieję, że krytyka nie pójdzie w tę stronę…
B: Wcale nie jestem taka stara, mój drogi! Nie obrażaj babci lepiej!
W: Babcia wybaczy, zagalopowałem się.
B: Po prostu wydawało mi się, że pewne standardy zachowania czy oceniania nie zależą od wieku. Zabijanie jest złe samo w sobie, nieważne, czy ktoś zabija z fantazją, czy bez. A ty mi mówisz, że sposób zabicia jest bardzo ważny, bo decyduje, czy zabijał rzeźnik, czy artysta.
W: Na szczęście to tylko komiks.
B: Ale zawsze się od czegoś zaczyna. Pojawia się komiks, potem ludzie się nad tym pomysłem zastanawiają, a stąd już tylko krok do nowych praw i zmiany myślenia. I tak leci… A potem ludzie wymyślają coraz gorsze rzeczy, żeby dalej szokować, dla sławy czy czego innego. Dlatego niekiedy brakuje mi tych starych, dobrych czasów.
W: Na pewno łatwiej jest teraz o rozgłos, bo mamy mass media. Z drugiej strony: coraz trudniej szokować – Ozzy odgryzał łebki gołębiom, Manson musi podcierać tyłek Biblią…
B: Trudniej, bo to, co kiedyś szokowało wszystkich, na przykład te brudne nogi Marii, dziś już szokuje niewielu. Kiedyś dobrym sposobem na zaszokowanie innych było malowanie aktów – ale bez całej tej otoczki mitologicznej, listków, materiałów itp. Choćby „Olimpia” Maneta. A dziś?
W: Temat jest tak oklepany, że bardziej być nie może. Cała ta estetyka szoku zaczęła się w ubiegłym wieku. Polega przede wszystkim na przekroczeniu granic wrażliwości, na oszołomieniu zmysłów widza – wtedy pojawia się u niego albo awersja, albo agresja. No, ale przy obecnym natężeniu bodźców trudno przebić się do ludzkiej świadomości z czymkolwiek. Zygmunt Baumann stwierdził, że jedno niedzielne wydanie „NY Timesa” zawiera więcej informacji, niż człowiek dwieście lat temu był sobie w stanie przyswoić przez całe życie. I jak tu mówić o dotarciu do widza?
B:Powiedzmy też, że kiedyś sztuka spełniała inną rolę – dydaktyczną, estetyczną…
W:Nie wiem, jak się do tego ustosunkować. I tak, i nie – moglibyśmy się kłócić. Co rozumiesz, babciu, przez tę estetyczność sztuki?
B: No, żeby te obrazki ładne były, można je było powiesić w jadalni czy salonie. Za moich czasów panowała moda na Kossaki i nieśmiertelne jelenie na rykowiskach. Zresztą z tej chęci upiększenia mieszkania wzięła się moda na małe formaty, zdaje się w dzisiejszej Holandii.
W: Chyba nie zgodzę się, że „ładność” była obligiem artysty, podobnie jak dydaktyczność. Inaczej Eco nie miałby o czym pisać w „Historii brzydoty”, skończyłby na „Historii piękna”.
B: Ale większość artystów poprawiała swoich modeli…
W: Względy finansowe miały tu pewnie decydujący wpływ… Hm… Albo mi się zdaje, albo coś tu spalenizną zalatuje…
B: O mój Boże, zraziki mi się przypalają!
powrót do indeksunastępna strona

133
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.