powrót do indeksunastępna strona

nr 01 (LXXIII)
styczeń-luty 2008

Po drugiej stronie gwiazd
David Drake
ciąg dalszy z poprzedniej strony
– Tak, chodzi o Aristoxenosa. – Pokiwała głową Sand. – Większość korpusu oficerskiego okazała się należeć do Partii Ludowej. Pani kuzyn był tam pierwszym oficerem, jak sądzę?
– Tak – przyznała Adele. Jej uśmiech był zimny jak zimowy księżyc. – Komandor Adrian Purvis. Dzięki szczęśliwej ucieczce jest moim najbliższym żyjącym krewnym.
– Prawdę mówiąc, Aristoxenos to tylko część problemu – wyjaśniła szefowa wywiadu, wstając i podchodząc do barku. – Widzisz, Boska Federacja rozdarta jest wewnętrznymi podziałami, znacznie gorszymi od tych, jakie dręczyły Republikę szesnaście lat temu. O’Quinn wylądował na Todos Santos w Klastrze Dziesięciu Gwiazd, gdzie gubernator Sakama prowadził politykę niezależną od rządu Blasku.
Nie odwracając się, Sand podniosła do światła szklankę z alkoholem, któremu padające promienie słońca przydały barwy mosiądzu.
– Dysponując wsparciem nowoczesnego okrętu liniowego z załogą FRC – kontynuowała – Sakama przyjął jeszcze twardszą linię. Sześć miesięcy później Aristoxenos praktycznie unicestwił flotę Federacji. Odtąd rząd centralny musi zadowalać się gołosłownymi deklaracjami poparcia z ich strony.
– Rozumiem – mruknęła Adele. Nalała sobie jeszcze wody, choć nie czuła już pragnienia. Prawdziwe zadanie do wykonania wyrwało jej umysł z wypełnionego krwią rowu, w którym pływał od momentu zastrzelenia uzbrojonego oprycha.
Nie miała wyboru. Zaatakował, a ona się broniła. Miała wszelkie prawne i moralne podstawy, żeby go zastrzelić…
Lecz tylko socjopaci, tacy jak Tovera, zabijali bez żalu, ponieważ nie mieli sumień ani dusz. W odróżnieniu od Adele Mundy. Na razie.
– Bez prawidłowej konserwacji okręty wojenne niszczeją – zauważyła na głos, napotykając wzrok odwracającej się Bernis Sand. – Załogi również. Czy Klaster jest w stanie utrzymywać Aristoxenosa? Bo jeśli nie, to wątpię, czy do tej pory zachował pełną efektywność bojową.
– „Efektywność” jest pojęciem względnym, Mundy – zauważyła mistrzyni Sand. – Na tle małych okrętów o przeciętnych załogach, jakie składają się na Marynarkę Wojenną Federacji, owszem, Aristoxenos jest wciąż efektywny, przynajmniej jako broń odstraszająca. A wycisk, jaki sprawił flocie rządowej, przeszedł do legendy, której nie wymazało ostatnich piętnaście lat.
Dawna bibliotekarka uniosła dłoń.
– Proszę mówić dalej – poprosiła cicho. Najszybszą metodą dowiedzenia się od Sand, czego ta od niej chciała, było siedzenie i słuchanie.
– Klaster Dziesięciu Gwiazd leży na najkrótszej trasie z Cinnabaru do Galaktyki Północnej – ciągnęła kobieta. – Wtedy Republika miała większe problemy niż dezercja jednego okrętu liniowego…
Adele skinęła krótko głową. Sojusz zgromadził liczną flotę, zagrażając kilku protektoratom Cinnabaru. Gdyby spiskowcom udało się przejąć władzę w Xenos, eskadry Sojuszu niemal na pewno przyleciałyby ich wesprzeć. Starcia ograniczyły się do potyczek pojedynczych okrętów, lecz wówczas nikt nie mógł tego przewidzieć. Mówca Leary nie miał najmniejszej ochoty nakazywać FRC wyprawiania daleko od domu poważnych sił, które mogły być potrzebne do obrony samego Cinnabaru.
– …potem zaś uznaliśmy, że zdobycie lub zniszczenie Aristoxenosa za cenę wiecznej wrogości tamtejszych władców to bardzo nieopłacalny interes. Poza tym… gdy emocje już opadły, zabrakło determinacji do wykonania egzekucji na ponad tysiącu buntowników.
Adele przyszli do głowy dwaj żołnierze, którzy ucięli głowę jej siostrzyczce Agacie po tym, jak przez kilka tygodni udawało jej się unikać pojmania. Czyn ten wstrząsnął sumieniami nawet tych, którzy skazali Mundych na banicję.
– Tak – powiedziała bez emocji. – Rozumiem, że byłby to pewien problem. Praktyczny polityk mógłby postanowić żyć i dać żyć innym.
Sand z powrotem usiadła naprzeciwko Mundy. Napiła się z kryształowej szklanki, nie żeby zaspokoić pragnienie, lecz ukryć twarz podczas wygłaszania trudnej prawdy.
– Z punktu widzenia Cinnabaru sytuacja była – jest – zadowalająca – oznajmiła, wzruszając ramionami. – Wszak polityka to sztuka możności. Jednak dla władz Blasku to cierń w boku. Pomijając upokorzenie, trybut z Klastra Dziesięciu Gwiazd stanowił trzecią część dochodów rządu centralnego. Po pojawieniu się Aristoxenosa źródełko wyschło. Teraz zaś… – Upiła łyk, wpatrując się Adele w oczy ponad brzegiem kryształu. Odstawiła szklankę. – Otrzymałam raport, że Sojusz buduje nowoczesną bazę Marynarki Wojennej na Gehennie, jedynym satelicie Blasku. Gdyby Federacja miała odzyskać Klaster Dziesięciu Gwiazd przy wsparciu Sojuszu, reperkusje dla Republiki byłyby bardzo poważne.
– Rozumiem – powiedziała ostrożnie Adele. – Nie pojmuję tylko…
Szukając właściwych słów, pozwalała oczom błądzić po przeszklonych frontach szafek bibliotecznych. Nie mogła odczytać wytłoczonych na grzbietach tytułów, było jednak oczywiste, iż miała do czynienia z prawdziwym księgozbiorem, a nie kupowanymi na metry, ładnie wydanymi książkami, jakie często można ujrzeć w rezydencjach, których wysoko urodzeni mieszkańcy pragnęli zabłysnąć erudycją zamiast osiągnięciami sportowymi czy rozmiłowaniem w sztukach graficznych.
Kosmiczny kapitan prawdziwie kochający literaturę miał mnóstwo czasu i sposobności, by poświęcać się swemu hobby. Carnolets najwyraźniej był jednym z takich kapitanów. Adele Mundy poczuła przypływ ciepłych uczuć do człowieka, którego nigdy nie spotkała.
– …czemu wezwałaś mnie – dokończyła, patrząc szefowej szpiegów prosto w oczy. – Jeżeli na Gehennie powstaje baza wojenna, to jest to sprawa dla całej FRC. Nie dla mnie.
– Senat nie chce wojny – oznajmiła bez ogródek Sand. – A firmy transportowe, od gigantów po niezależnych trampów, naprawdę nie życzą sobie powrotu wrogich działań. Ambasador Cinnabaru w Federacji, Train z Lakeside, wierzy, iż minie jeszcze wiele lat, zanim baza na Gehennie zostanie ukończona. Jeżeli ma rację, to nie istnieją podstawy do zadawania przez nas ciosu uprzedzającego. – Napiła się. Po opuszczeniu szklanki podjęła: – Nie mam dowodów na to, że Train się myli, ale kiedy ten miły dżentelmen twierdzi, że słońce wstaje na wschodzie, to wolałabym usłyszeć drugą opinię na ten temat. Chcę, żebyś ustaliła prawdziwy stan prac nad tamtą bazą.
Różdżki Adele wywołały na holograficznym wyświetlaczu prawdziwą kaskadę danych. Gehenna miała średnicę równą jednej trzeciej średnicy swej planety macierzystej, Blasku, lecz była niezamieszkana, o lodowatym rdzeniu i pozbawiona atmosfery. Ale z drugiej strony: w płaszczu uwięziona była spora ilość wody, co zapewniało paliwo dla silników plazmowych, które wynosiły gwiazdoloty w próżnię, gdzie mogły skorzystać z Szybkiego Napędu na antymaterię.
Gehenna była znakomitym miejscem na założenie bazy Marynarki Wojennej dla kogoś, kto zgodziłby się na pewien dyskomfort w zamian za zapewnienie sobie niemal całkowitej tajemnicy.
– Zamierzasz wysłać okręt do systemu Blasku? – zapytała Adele. Nieomal powiedziała: „Wysłać Księżniczkę Cecile?”, ale do tego już nigdy nie dojdzie.
Nie przestawała przetrząsać danych. Najlepszą metodą dowiedzenia się czegoś było zbadanie tego, co zostało na ten temat opublikowane, porównanie i wychwycenie anomalii. Kiedy coś nie pasowało, znaczyło to, że ktoś kłamał, a samo wykrycie łgarstwa często pomagało ujawnić skrytą za nim prawdę.
– Trzy lata temu Federacja zabroniła obcym okrętom przylatywać na Blask – poinformowała ją Sand gniewnym tonem. – Ambasador Train był wściekły, ponieważ załatwiał sobie uznanie prywatnego jachtu za okręt FRC, dzięki czemu załoga i utrzymanie przeszłyby na marynarkę. Mimo to nie przyszło mu do głowy zgłosić sprawę oficjalnymi kanałami.
– Jak w takim razie…? – spytała oficer FRC, po raz pierwszy od wielu minut odrywając wzrok od wyświetlacza. Czyżby któryś z magnatów Federacji zapragnął zatrudnić wyszkolonego bibliotekarza?
– Hrabia Klimov z żoną Valentiną, z Nowego Swierdłowska, planują prywatną ekspedycję do Galaktyki Północnej – wyjaśniła rozmówczyni. – Są autentyczni. Nie mają powiązań ani ze mną, ani z Cinnabarem. Kupują Księżniczkę Cecile i wynajęli porucznika Mona jako jej kapitana. Chciałabym, żebyś poleciała z nimi w charakterze oficera łączności.
– Och – mruknęła Adele. Wyłączyła terminal danych i złożyła ręce na stoliku. Błądziła wzrokiem po pomieszczeniu; w głowie wirowało jej od implikacji prostego oświadczenia jej przełożonej. Taka gwiazdka z nieba całkowicie wyjaśniała podniecenie Mona, kiedy przyszedł w poszukiwaniu Daniela… lecz była to jedyna oczywista rzecz w całej tej sprawie.
– Oczywiście znasz porucznika Mona – powiedziała cicho Sand, odstawiając pustą szklankę. – Wasze relacje są dobre?
– Oczywiście, że tak – odrzekła z cieniem irytacji Adele. – Ufam mu, pewnie. Ale…
Wstała i schowała palmtopa do kieszeni.
– Mistrzyni Sand – zaczęła. – Rozumiem wagę tego zadania dla… dla Republiki. Nie chciałabym jednak udzielać odpowiedzi natychmiast, gdyż w tej chwili brzmiałaby ona negatywnie.
Sand spokojnie pokiwała głową.
– Szanuję pani troskę, mistrzyni – oznajmiła. – Będę oczekiwała odpowiedzi, jak tylko będzie pani mogła jej udzielić.
Chorąży udała się do drzwi, które służący otworzył przed nią w milczeniu. Zastanawiała się, ile czasu zajmie jej podróż tramwajem stąd do Portsmouth…
– Mundy? – zapytała szefowa wywiadu. Adele obejrzała się za siebie. – Czy podjęcie decyzji przyszłoby ci łatwiej, gdyby Klimovowie zatrudnili jako kapitana porucznika Leary’ego zamiast Mona?
Adele uśmiechnęła się, choć tylko ten, kto znał ją naprawdę dobrze, doszukałby się w tym grymasie humoru.
– Owszem – odparła. – Ułatwiłoby to sprawę. Lecz szansa na to, że Daniel pozbawiłby kolegę oficera etatu, którego tamten rozpaczliwie potrzebuje, jest mniejsza niż na przyjęcie przez Daniela religii wymagającej życia w celibacie.
Wciąż się uśmiechała, gdy służący odprowadził ją do drzwi wyjściowych, gdzie oczekiwał na nią porucznik Wilsing.
Rozdział piąty
Tramwaj dojeżdżał tylko do bramy Portu Jeden. Pod wiatą leżało trzech pijaków. Jeden z nich wyprostował się na widok wysiadającego Daniela.
– Przepraszam, poruczniku, ale czy nie mógłby pan zafundować kolejki staremu kosmonaucie? – zawołał. – Byłem matem artylerzystą na Burke, zanim nie straciłem ramienia na Xerxesie Dwa.
Na przystanku działało tylko jedno pasmo świetlne; żebrak siedział w cieniu, a przemawiał głosem tak chropawym, że Daniel nie przysiągłby, czy to faktycznie mężczyzna. Fakt, brakowało mu lewego ramienia, choć równie dobrze mógł je stracić wskutek wypadku po pijanemu, a nie podczas wielkiej wiktorii admirała Cawdrey’a nad Sojuszem całe pokolenie temu.
– Oczywiście, mój dobry człowieku – odrzekł Daniel, grzebiąc w sakiewce w poszukiwaniu florena. Znalazł piątaka… i rzucił go pijaczkowi. – Nie wiesz może, gdzie cumuje Księżniczka Cecile? Przyleciała z…
– Keja Siedemnasta; to trzecia z prawej, idąc od bramy – odezwał się inny pijak. Mówił stłumionym głosem, ponieważ naciągnął wełnianą czapkę na twarz. – Przylot zero osiem jeden siedem dziś rano z systemu Strymonu, pozostawiona do pełnej dyspozycji.
– Och? – mruknął Leary. – Dziękuję, sir.
Sięgnął po drugą monetę. Pierwszy obdarowany uniósł pięcioflorenówkę w jedynej dłoni.
– Dziękujemy, poruczniku, ale tylko za tyle zdołamy wypić tej nocy. Więcej by nam ukradziono, podrzynając przy okazji gardła. Powodzenia, sir.
Wartownik przy bramie rozmawiał z kilkoma cywilami. Zasalutował niedbale porucznikowskim oznaczeniom na berecie, który Daniel założył do munduru Drugiej Klasy. Leary wkroczył na ogrodzony teren.
Port Jeden miał znaczenie historyczne: stąd wystartowały statki, dzięki którym Cinnabar powrócił do gwiazd po tysiącu lat Przerwy, która zakończyła pierwszą fazę podboju wszechświata przez Ludzkość. Przez kilka stuleci pozostawał głównym kosmodromem rozwijającej się Republiki, lecz korzystano zeń nawet po utracie znaczenia. Obecnie pełnił rolę rynku staroci, gdzie starsze pamiątki po działającej na wyobraźnię przeszłości ustępowały miejsca nowym – lub po prostu innym. Wujek Stacey pamiętał wznoszące się we wschodniej części ceglane baraki, zbudowane jeszcze przed Przerwą, teraz jednak piętrzyły się tam druciane klatki Szybkich Napędów.
Zatokę wypełniały statki, po siedem przy kei. Cumowały tak blisko siebie, że nie mogłyby wystartować, nie uszkadzając sąsiadów; w tym celu odholowywano je na środek basenu. Rzecz jasna, wiele z nich w ogóle nie nadawało się do lotu. Zgromadzone w Porcie Jeden jednostki miały czasami przeszłość, ale nigdy przyszłości, przynajmniej nie w FRC.
Księżniczka Cecile wyróżniała się niczym klejnot w błocie. Reszta jednostek zadowalała się jednym światłem na dziobie lub rufie, lecz pomocniczy generator korwety wciąż działał. Nie tylko paliły się światła pozycyjne, keję oświetlał również blask bijący z otwartych luków. Woda zatoki marszczyła się, a rozproszona poświata przywodziła na myśl wspomnienia romantycznej przeszłości.
Z części dziobowej słychać było muzykę. Pieśń pochodziła ze Wschodnich Przylądków, regionu, gdzie znajdowały się posiadłości Learych. Męskie trio śpiewało przy akompaniamencie fletu.
Daniel spodziewał się jedynie wachty portowej w minimalnej obsadzie… i w takim samym stanie upojenia alkoholowego jak ich towarzysze, przepuszczający w okolicznych tawernach zaliczki od naganiaczy i czekający na poranną paradę. Lecz u wejścia na okręt ujrzał tuzin pogrążonych w rozmowie kosmonautów w udekorowanych wstążkami uniformach wyjściowych.
Trap prowadził z nabrzeża do głównego włazu. Daniel ruszył w jego stronę. Woetjans – nie można było z nikim pomylić olbrzymiej pani bosman; na jej czapce pyszniły się wstążki, z których każda upamiętniała jeden port, do którego zawinęła podczas swej trzydziestoletniej służby w FRC – dostrzegła go i się wyprostowała. Nacisnęła guzik na rubidowym nadajniku, zwisającym jej z szyi na łańcuszku – oznace jej stanowiska – i system łączności ogólnej korwety nadał sygnał „Kapitan na pokładzie”. Śpiewy na dziobie ustały, a zgromadzeni przy wejściu stanęli na baczność.
Daniel Leary poczuł przyjemny dreszcz. Nie sądził, aby kiedykolwiek zapomniał o tym uczuciu, nawet gdyby wnosili go umierającego na noszach na pokład dowodzonego przezeń okrętu.
– Spocznij! – zawołał, stąpając ciężko po wąskiej i chybotliwej kładce. Szedł, wyprostowany jak takielarz, ani razu nie patrząc w dół. FRC szkoliła swych aspirantów tak, by potrafili wykonać każde zadanie należące do prostych marynarzy. Oficerowie, którzy nie potrafili chodzić po rejach przy wydętych przez promieniowanie Casimira żaglach lub wymienić uszkodzonych przewodów silnika na przyspieszającym okręcie, nie zasługiwali na dowodzenie kosmonautami, którzy to umieli.
Uśmiechnął się do grupki, stając na niklowo-stalowym Pokładzie C Księżniczki Cecile. Po prawej znajdowała się opancerzona zejściówka na poziomy B i A, po lewej zaś korytarz do siłowni i magazynów. Nawet unoszący się na wodach zatoki okręt sprawiał wrażenie żywego. Nie istniało inne uczucie porównywalne z pobytem na pokładzie gwiazdolotu, a dla kosmonautów pokroju Daniela Leary’ego nie było uczucia lepszego.
– Wiecie, że nie jestem już kapitanem – zwrócił się do marynarzy. – Pomyślałem sobie, że wstąpię na pokład starej dziewczynki jako cywil.
– Jasne – odezwała się Woetjans – pan nie jest kapitanem, a ja takielarzem.
Mat artylerzysta Sun – służący jako artylerzysta na korwecie, gdzie nie przysługiwała wyższa szarża na tym stanowisku – wyciągnął kwadratową butelkę o wydłużonej szyjce, zamiast etykietki miała medalion wytłoczony w rubinowym szkle.
– Proszę, sir – zaproponował. – Och… wszystko w porządku. Barnes i Dasi pełnią służbę i są trzeźwi.
– Nawet bez tego byłoby w porządku, Sun – oznajmił Daniel. – Przynajmniej tego wieczoru.
Wszyscy byli trzeźwi lub prawie trzeźwi, choć prawdopodobnie wlali w siebie więcej alkoholu od szczura lądowego, który uznałby, że ma już dosyć. Wśród nich była Vesey – jedna z dwójki aspirantów z lotu na Strymon. Z początku Daniel przeoczył jej drobną sylwetkę pomiędzy Barnesem a Dasim, którzy wrócili na Cinnabar wraz z Learym – na pokładzie zarekwirowanego strymońskiego kutra. Obaj takielarze – oraz kilku innych marynarzy z tej grupy – przyszli na Księżniczkę Cecile z tych samych powodów, co Daniel.
Porucznik napił się z butelki. Brandy była wyśmienita, choć nie potrafił rozpoznać marki. Podał butelkę Sunowi, lecz mat artylerzysta rzucił tylko: „Ja już piłem, sir” i wskazał na czworo mechaników, którzy pojawili się na korytarzu. Jedna z nich miała flet wetknięty do kieszeni kombinezonu. Daniel podał jej brandy.
– Aspirant Dorst wkrótce wróci, sir – powiedziała Vesey. Była szczupła i jasnowłosa, niemal o połowę mniejsza od swego kolegi, a zarazem kochanka, choć porucznik Leary nie zamierzał działać in loco parentis wobec swych aspirantów i mieszać się do takich spraw. – Jak tylko wylądowaliśmy, poszedł odwiedzić matkę, to wszystko.
Vesey okazała się być zdolną astrogatorką, nie tylko biegłą w obliczeniach, lecz także obdarzoną przynajmniej cieniem wyczucia Matrycy, co uczyniło Stacey’a Bergena, a w mniejszym stopniu też jego siostrzeńca, Daniela Leary’ego, legendą FRC. Dorst nie dorównywał Vesey inteligencją ani wiedzą, ale był solidny jak skała; ten przymiot również wysoko ceniono u oficerów FRC.
– A więc, Woetjans… – zaczął Daniel, starając się nie być oczywistym. – Porucznik Mon mówił mi, że podczas powrotu ze Strymonu nie obyło się bez kłopotów?
Bosman zrobiła kwaśną minę.
– Bywało gorzej, sir – wymamrotała, nie patrząc mu w oczy.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót do indeksunastępna strona

20
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.