Zamieszczamy pięć rozdziałów powieści Davida Webera i Lindy Evans „Wrota Piekieł”. Książka ukaże się znakładem wydawnictwa ISA.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Wysoki żołnierz wyglądał jakby żywcem wycięto go z plakatu zachęcającego do wstąpienia do wojska. Jasne włosy i słuszny wzrost były spadkiem, który otrzymał od swych przodków z północnego Shalhoman. Teraz jednak znajdował się daleko, bardzo daleko – cały wszechświat dalej – od tamtejszych stromych klifów i skutych lodem fiordów. Jego maskujący mundur polowy był starannie wykrochmalony i wyprasowany w ostre jak brzytwa kanty. Stał na prowizorycznym, pokrytym błotem lądowisku, odwrócony plecami do majaczącego za nim portalu. Na tle polany, którą wydarto pyszniącej się dokoła dżungli, gdzie rozstawiono obóz, nieskazitelny mundur wyglądał równie nie na miejscu, jak obsypane już jesiennymi pocałunkami złota i czerwieni leśne giganty rosnące po drugiej stronie portalu. Wydawało się też, że jest całkowicie uodporniony na bzyczące mu koło ucha roje owadów nadlatujących z pobliskich bagien. Na ramieniu podoficera widniała oznaka Drugiej Andarańskiej Temporalnej Brygady Rozpoznawczej. Siwe kosmyki okalających jego skronie włosów zgrabnie harmonizowały z surowym, naznaczonym doświadczeniem, opalonym obliczem żołnierza. Uniósł wzrok i spojrzał w oślepiająco jasne, popołudniowe niebo. Szaroniebieskie oczy, porażone promieniami zachodzącego słońca, zwęziły się w szparki. Hełm trzymał sztywno pod lewą pachą, a kciuk prawej dłoni zahaczył o skórzany pasek swej zawieszonej na ramieniu dragońskiej kuszy. Stał tak w nieznośnym upale już ponad pół godziny. Temperatura nie wywierała na nim większego wrażenia. Na mundurze nie było znać najmniejszego nawet śladu potu, choć to akurat z pewnością było mylące. Wydawało się, że może tak stać – jeśli zajdzie potrzeba – przez cały następny tydzień. W końcu jednak na bezchmurnym błękicie nieba pojawił się czarny punkcik. Nozdrza żołnierza zadrgały z zadowolenia. Przez chwilę obserwował jak ciemna kropka, powoli tracąc wysokość, zbliża się do lądowiska. Uniósł hełm i wsunął go sobie na głowę. Pochylił kark i osłonił oczy lewą ręką. Schodząc do lądowania smok podał skrzydła do tyłu. Z ziemi zerwały się tumany kurzu i zeschłych traw. Powiał silny wiatr, wzbudzony uderzeniami pokrytych opalizującymi łuskami skrzydeł wielkiej bestii. Podoficer odczekał, aż na ziemi znieruchomieje ostatnia z rozszalałych gałązek, opuścił dłoń i wyprostował się. Przylot smoka był wyraźnym świadectwem tego, jak bardzo niedostępna była ich wysunięta placówka. Od bazy na wybrzeżu – którą zbudowano tam, gdzie w rodzimym wszechświecie żołnierzy ciągnęły się bagna królestwa Farshal, w północno-wschodnim Hilmar – posterunek dzieliło nieco ponad siedemset dwadzieścia mil. Siedemset dwadzieścia mil bardzo niegościnnego terenu. Tutejsze błoto było równie wszechobecne jak to w Hilmar, więc transport powietrzny stanowił jedyny sensowny sposób przemieszczania się. Sam podoficer dotarł z powrotem do bazy regularnym rejsem transportowego smoka niecałe czterdzieści osiem godzin temu. W trakcie podróży miał okazję przyjrzeć się dokładnie podmokłym terenom i zrozumiał jak ciężko byłoby poruszać się drogą lądową. Nie potrafił sobie odpowiedzieć na pytanie, w jaki sposób ktokolwiek zdoła wykorzystać pełnię możliwości portalu umieszczonego w środku tego zapomnianego przez bogów bagna. Nie wątpił jednak, że Zarząd Trans-Temporalnego Transportu Unii ma jakiś plan. ZTTTU dysponował przecież najlepszymi zespołami inżynierów we wszechświecie – a dokładniej we wszystkich znanych wszechświatach. Byli to ludzie posiadający doświadczenie w obsłudze portali znajdujących się w jeszcze mniej urokliwych miejscach. Tak przynajmniej głosiła fama. Smok posłuszny rozkazowi pilota opuścił się na kolana. Na uprzęży zamontowanej do ramion potwora zjechał tylko jeden pasażer. Przybysz miał ciemne włosy i oczy. Był jeszcze wyższy od podoficera, mimo że wyglądał młodziej. Na obu krawędziach kołnierzyka nosił srebrną tarczę oznaczającą rangę setnika. Podobnie jak podoficer na ramieniu miał oznakę 2. ATDR i plakietkę z nazwiskiem – Olderhan, Jasak – na piersi. Powiedział coś do pilota i ruszył zdecydowanym krokiem przez błoto ku swemu jednoosobowemu komitetowi powitalnemu. – Witamy z powrotem na naszym zadupiu! – szczeknął podoficer błyskawicznie stając na baczność. Zasalutował służbiście. – Tak. Dziękuję starszy mieczniku Threbuch – odparł przybysz przyjaźnie i zasalutował dużo bardziej swobodnie niż jego rozmówca. Wyciągnął rękę i mocno uścisnął dłoń starszego mężczyzny. – Ufam, że góra miała dobry powód, by mnie tu z powrotem ściągać, Otwal – dodał oschle na co podoficer zareagował uśmiechem. – Wolałbym, żeby nie – to znaczy wolałbym, żeby pana tu nie ściągano – ale mam wrażenie, że tym razem im pan wybaczy – powiedział. – Swoją drogą jestem zaskoczony, że udało się im pana odszukać. Spodziewałem się, że o tej porze będzie pan już daleko w drodze powrotnej do Garth Showma. – Też miałem na to nadzieję – przyznał cierpko Olderhan i pokręcił głową. – Niestety. Setnik Thalmayr zamarudził gdzieś po drodze, a magister Halathyn okazał się na tyle sprytny, że udało mu się mnie złapać. Gdyby zaczekał jeszcze choć dwa dni na Thalmayra byłbym już na statku, na tyle daleko od brzegu, że pewnie by mi się upiekło. – Przykro mi, Sir – starszy miecznik uśmiechnął się szeroko. – Mam nadzieję, że przekaże pan Dowodzącemu Pięcioma Tysiącami, że mimo wszystko starałem się odesłać pana do domu na te urodziny. – Och, ojciec wybaczy ci z pewnością, Otwal – zapewnił Jasak. – Choć teraz to przecież matka… – Tylko nie to! – miecznik zadrżał przestraszony. – Nadal nie mogę zapomnieć tego, co pańska matka powiedziała mi, kiedy pięciotysięcznik przeze mnie spóźnił się na rocznicę ich ślubu. – Ojciec nadal to pamięta. Jest ci wdzięczny za to, że w ogóle wrócił wtedy do domu – zauważył setnik. Miecznik wzruszył ramionami. – Pięciotysięcznik okazał się po prostu zbyt twardy. To mężczyzna, któremu żaden jaguar nie dałby po prostu rady, Sir. Jedyną moją zasługą było zatamowanie krwotoku. – Sam się głupiec w tę historię wpakował i niczego więcej na pewno wtedy od ciebie nie chciał. – Miecznik badawczo rzucił okiem na młodszego mężczyznę. Setnik zaśmiał się. – To własne słowa ojca, Otwal. Przyrzekam ci, że nie można mnie oskarżyć o brak szacunku wobec taty. – Wedle rozkazu, setniku – miecznik skinął głową. – Skoro jednak nasi panowie i władcy uznali za stosowne oderwać mnie od urodzinowego tortu, to pewnie zaraz powiesz mi dlaczego, starszy mieczniku – głos setnika zabrzmiał nieco ostrzej. Brązowe oczy uważniej spojrzały na starszego żołnierza. Podoficer przyjął bardziej oficjalną pozę. – Obawiam się, że szczegóły będzie musiał przekazać panu magister Halathyn. Wiem tylko tyle, że według niego testy potencjału pola tutejszego portalu wykazują, że w pobliżu może znajdować się jeszcze jeden. I to duży. – Jak duży? – zapytał Jasak mrużąc oczy. – Naprawdę nie wiem, Sir – odparł Threbuch. – Wydaje mi się, że magister Halathyn też jeszcze nie potrafi tego określić. Słyszałem tylko, jak mówił coś o klasie ósmej. Jasak Olderhan uniósł brwi i cicho zagwizdał. Największym, odnalezionym dotąd portalem trans-temporalnym był portal Selkara. Należał on jednak do klasy siódmej. Jeśli magister Halathyn rzeczywiście wykrył tu ósemkę, to ten tonący w błocie kawałek dżungli stanie się wkrótce bardzo drogim kawałkiem dżungli. – No, skoro to o coś takiego chodzi, starszy mieczniku – powiedział spokojnie po chwili – to prowadź mnie prosto do magistra Halathyna. Halathyn vos Dulainah był bardzo sztywnym, bardzo ciemnoskórym i bardzo siwym człowiekiem o żylastej posturze. Bez wątpienia nie był jednak bardzo młody. Jasak nie miał pewności, lecz podejrzewał, że starzec dawno już przekroczył wiek, w którym urzędnicy Zarządu zezwalali Obdarzonym na odejście na spoczynek. Oczywiście magistrowi Halathynowi nikt nie śmiał powiedzieć tego prosto w twarz. Od kilkudziesięciu lat naukowiec stanowił klasę sam dla siebie. Klejnotem w koronie ZTTTU był od chwili, kiedy – dwadzieścia lat temu – opuścił Akademię Mythal Falls. Od tamtej też pory niezwykle bawiło go opowiadanie nominalnym przełożonym, gdzie mogą sobie wsadzić swoje przepisy. Nigdy nie wyjaśnił Jasakowi z jakiego powodu znalazł się w samym środku tego wilgotnego i zarobaczonego bagna. Nie powiedział także, dlaczego magister Gadrial Kelbryan, jego zastępca w Instytucie Garth Showma, przybyła tu za nim. Halathyn powtarzał tylko – z naiwnością, której nie udałby lepiej dwunastolatek przyłapany na wykradaniu ciasteczek ze spiżarni rodziców – że jest tu „na wakacjach”. Jasak nie wątpił, że starzec miał na tyle silne wpływy w ZTTTU, iż był w stanie spowodować by regularne transporty naginano do potrzeb jego wypoczynku, lecz podejrzewał, że tym razem chodzi raczej o jakiś tajny projekt naukowy. Magister Halathyn, rzecz jasna, nigdy tego nie potwierdził. Za bardzo bawiła go atmosfera tajemnicy, by tak łatwo dopuścił do jej rozwiania. Starzec, jak zdradzały zarówno kolor jego skóry jak i „vos” przed nazwiskiem, był Mythalaninem i członkiem kasty shakira. Jasak Olderhan z zasady nie był zagorzałym wielbicielem Mythalan. Jeszcze mniejszą estymą darzył członków wspomnianej kasty. Magister Halathyn stanowił jednak wyjątek od reguły. Nie tylko zresztą od tej. Gdy Jasak i idący za nim starszy miecznik Threbuch wkroczyli do namiotu, stukocąc buciorami o drewniane deski podłogi magister podniósł wzrok. Stuknął rysikiem w trzymany w ręku kryształ, zabezpieczając tym ruchem swoje notatki i obliczenia, i uśmiechnął się do setnika znad szklistego urządzenia. – Jak się miewa mój ulubiony barbarzyńca? – zagaił wyśmienitą andariańszczyzną. – Dziki i niepiśmienny jak zwykle, panie magistrze – odpowiedział z uśmiechem Jasak po mythalańsku. Magister zachichotał z uznaniem i wyciągnął dłoń. Po powitaniu poprawił swoje płócienne, polowe krzesełko i wskazał gestem Jasakowi identyczne siedzenie stojące po drugiej stronie biurka. – Przejdźmy do rzeczy Jasak – powiedział, gdy młodszy żołnierz wykonał niemy rozkaz. – Przepraszam, że cię tu z powrotem ściągnąłem. Dobrze wiem jak ciężko było załatwić wyjazd na urodziny i wiem, że twoi rodzice na pewno porządnie się już stęsknili. Pomyślałem jednak, że przy tym akurat sam chciałbyś być osobiście. Co więcej, z całym szacunkiem dla setnika Thalmayra, nie jest mi specjalnie przykro, że nie dotarł na czas. Po prostu wolę, żebyś to właśnie ty dowodził tu jeszcze przez jakiś czas. Jasakowi udało się powstrzymać grymas zanim ten odbił się na jego twarzy. Nie był to najprostszy wyczyn jego życia. Co prawda bardzo chciał – po raz pierwszy od sześciu lat – spędzić urodziny w domu, w rodzinnym Garth Showma, lecz przekazanie dowództwa nad „swoimi” ludźmi Hadrignowi Thalmayrowi wcale mu się nie uśmiechało. Częściowo dlatego, że był zazdrosny i dumny ze „swojej” kompanii C, a po części dlatego, że Thalmayr – choć starszy wiekiem – został przeniesiony do Drugiej Rozpoznawczej ledwie siedemnaście miesięcy temu. Z jego akt wynikało, że jest kompetentnym i dobrym oficerem, ale Jasak miał okazję spotkać go kilkukrotnie i nie spodobał mu się brak elastyczności starszego oficera. Bardzo jasno widział, że wcześniejsza służba w oddziałach piechoty liniowej wywarła niezatarte piętno na jego psychice, przekształcając go w człowieka z wyobraźnią, która nigdy nie była w stanie wykroczyć poza suche przepisy regulaminu. W oddziałach Rozpoznania Temporalnego nie było to mile widziane. Nie mógł o tym jednak rozmawiać z cywilem, nawet jeśli ten cywil był osobą tak szanowaną jak magister Halathyn. – Starszy miecznik wspominał coś o klasie osiem – powiedział brzmieniem głosu zamieniając stwierdzenie w pytanie. Magister Halathyn przytaknął. – Chyba, że i ja, i Gadrial grubo się mylimy – zauważył machając ręką w kierunku liter i ezoterycznych formuł połyskujących w przejrzystym wnętrzu kryształu – to mamy tu do czynienia z co najmniej ósemką. Mam bowiem podejrzenia, że ten portal może być nawet większy. Jasak oparł się na krześle i uważnie przyjrzał się pomarszczonej twarzy naukowca. Gdyby ostatnie słowa usłyszał od kogo innego zbyłby je, uznając, że ma do czynienia z wytworem rozbuchanej akademickiej fantazji. Magister Halathyn nigdy jednak nie oddawał się fantazjom. – Jeśli się pan jednak nie myli – powiedział po chwili milczenia setnik – cały ten łańcuch tranzytowy może stać się dla Zarządu o wiele bardziej istotny niż dotąd. – Może tak – zgodził się magister Halathyn – a może i nie – skrzywił się. – Bez względu na to jak duży okazałby się nasz nowy portal – stuknął w kryształ zamykając swe notatki – to ten tutejszy – wskazał przez okno namiotu na wznoszącą się na zachodnim skraju bagnistej polany potężną i niezwykłą dziurę we wszechświecie – to tylko trójeczka. To oczywiste wąskie gardło dla trasy wiodącej przez naszą domniemaną ósemkę. Nie mówiąc już o tym, że i teraz znajdujemy się u kresu kosmicznie wręcz niewygodnej trasy. – Wydaje mi się, że to po części będzie zależało od tego, jak odległy okaże się pański nowy portal od drugiej strony tego tu – zauważył Jasak. – Teren stąd po wybrzeże jest fatalny, ale to w końcu tylko siedemset mil. – Siedemset dziewiętnaście koma trzy mile – poprawił magister Halathyn uśmiechając się krzywo. – Dokładnie tyle – zgodził się Jasak odpowiadając uśmiechem na uśmiech. – Tak czy inaczej, to nadal śmiesznie blisko w porównaniu z większością innych połączeń między portalami. A jeśli nowy portal okaże się relatywnie niedaleko naszej trójki to mamy do czynienia z dubletem. – Zaiste prymitywne określenie przestrzennie kongruentnej strefy transferu trans-temporalnego – powiedział surowo Halathyn. – Ja z natury jestem zaiste prymitywnym facetem – zgodził się wesoło Jasak. – Jakkolwiek by tego nie dzielić to i tak wyjdzie dwa do jednego. – To prawda – przyznał Halathyn. – Przy założeniu oczywiście, że nasze obliczenia są prawidłowe. Gdyby okazało się, że nowy portal jest tak wielki jak myślę i, że jest blisko spokrewniony z tym tutaj, to nie wykluczałbym też możliwości, że mamy do czynienia ze skupiskiem. Mimo wielu lat utrzymywania dyscypliny, magister nie zdołał ukryć ekscytacji w głosie ani też błysku w oku. Jasak wcale się temu nie dziwił. Skupisko portali… Przez większą część dwustu lat od początku eksploracji zespoły badawcze ZTTTU zdołały zlokalizować tylko jedno skupisko – Skupisko Zholhara. Dublety były codziennością. W całej historii wykryto jedynie szesnaście trypletów – co stanowiło mniej niż jeden na dziesięć. Odkrycie skupiska podobnego do tego w Zholharze miałoby więc dosłownie nieocenioną wartość. W takiej odległości od centrum cywilizacji – znajdowali się na samym końcu Łańcucha Lamii, sporo ponad trzy miesiące podróży z Arkany, nawet jeśli pokonać całą tę odległość na priorytetowym smoku – to nawet skupisko wymagać będzie długich lat do pełnego wykorzystania. Jeśli jednak magister Halathyn miał rację, to ten łańcuch tranzytowy miał stać się o wiele cenniejszy niż dotąd. A ZTTTU nada mu z pewnością najwyższy możliwy status rozwojowy. – Oczywiście – ciągnął Halathyn tonem człowieka, który z trudem trzyma emocje na wodzy – nie wiemy dokąd prowadzi ten mój nowy portal. Może wychodzić w samym środku Wielkiej Pustyni Ransarańskiej. Albo na jakiejś wyspie na środku Oceanu Zachodniego, tak jak Wylot Rycarh. Może też prowadzić w samo serce czapy polarnej. – Może się też okazać, że wynosi parę tysięcy stóp nad ziemię. Nie chciałbym zrobić tam pierwszego kroku – zgodził się Jasak. – Ale jeśli chcemy się o tym przekonać, to musimy to sami sprawdzić, prawda? – Czytasz mi w myślach – przytaknął magister. Setnik spojrzał na głównego miecznika. – Jak szybko możemy wyruszyć w kierunku wskazanym przez magistra, mieczniku? – Obawiam się, że setnik będzie musiał spytać o to półsetnika Garlatha – odparł Threbuch monotonnie. Jasak skrzywił się nieprzyjemnie. Bezbarwny ton głosu miecznika aż zbyt wyraźnie dawał do zrozumienia, co żołnierz myśli (i jeszcze parę innych rzeczy) o Dowodzącym Pięćdziesięcioma Shevanie Garlathu, oficerze Unii Arkany. Niestety, Jasak Olderhan miał osobiście dokładnie takie samo zdanie jak starszy podoficer jego kompanii. – Jak sobie zapewne setnik przypomina – miecznik ciągnął jeszcze bardziej monotonnym głosem – ostatnią pańską decyzją przed odlotem było wydanie trzeciemu plutonowi zgody na urlop. W tej sytuacji to półsetnik Garlath przejął dowództwo. Jasak przeklął się w duchu. Threbuch taktownie przypomniał mu, że pozostawienie Garlatha samego na tym zadupiu było jego własnym pomysłem. Ten pomysł w swoim czasie wydawał się dobry, nawet pomimo, że okazał się w końcu niezbyt trafiony. Nie – nie niezbyt. Bardzo nietrafiony. Widział zresztą, że choć miecznik Threbuch nie zaprotestował otwarcie ani słowem, to wyraz jego twarzy świadczył o tym, że decyzja o przekazaniu dowództwa Garlathowi bardzo mu się nie podobała. I to nie dlatego, że nie rozumiał, że półsetnik Therman Ulthar i jego ludzie zasłużyli na przepustkę, ale dlatego, iż uważał Shevana Garlatha za najmniej kompetentnego dowódcę plutonu w całej brygadzie. Powierzanie mu dowództwa czegokolwiek bardziej skomplikowanego od kramu z piwem nie mieściło się – w opinii miecznika – w definicji „dobrego pomysłu”. – Musielibyśmy odwołać z wybrzeża pluton półsetnika Ulthara, gdyby zechciał go pan wykorzystać – dodał miecznik nadal wykazując się niezwykłym taktem. Jasak poczuł ochotę, by wtrącić, że skoro magister Halathyn odwołał już jego z głównej bazy kompanii na wybrzeżu, to nie było najmniejszego powodu, który mógł by go powstrzymać przed ściągnięciem na bagna półsetnika Ulthara. Prawda była jednak taka, że nie mógł tego zrobić. Przede wszystkim dlatego, że gdyby tak się stało przyznałby się przed człowiekiem, który był najlepszym żołnierzem jego ojca, że popełnił błąd. Owszem – obaj i tak dobrze o tym wiedzieli, ale żadna siła nie zmusiłaby setnika do tak otwartego przyznania się do pomyłki. Drugim powodem – dużo ważniejszym – był przenikający szeregi Armii Arkany system patronacki. To on był jedynym powodem, dla którego Garlath nosił jeszcze mundur. Oficer nie był może tak dobrze umocowany, by starać się o awans, ale miał wystarczające koneksje, by w wypadku wymiany na innego półsetnika – tuż przed zapowiadającą się eksploracją potencjalnie ważnego portalu – jego sponsorzy zaczęli zadawać na górze niewygodne pytania. Jeśli wstępne ustalenia magistra Halathyna okazałyby się poprawne to nadchodząca operacja należała do tych, w których oficerowie mogli się wykazać przed przełożonymi. Zdaniem Jasaka był to jeszcze jeden argument za tym, by powierzyć tę misję kompetentnemu młodemu oficerowi bez możnych patronów, którego awans wyszedłby całej Armii na dobre. No ale… – W porządku mieczniku – westchnął. – Przekażcie półsetnikowi Garlathowi moje pozdrowienia oraz to, że chcę by jego pluton był gotowy do drogi jutro o świcie. |