powrót do indeksunastępna strona

nr 02 (LXXIV)
marzec 2008

East Side Story: Pokuta na krańcu świata
‹Wyspa›
Życie Anatolija załamało się pewnego dnia 1942 roku. Od tamtej pory stara się trzymać z dala od ludzi, chcąc naprawić grzech popełniony w młodości. „Wyspa” Pawła Łungina to bliska poetyce zmarłego niedawno polskiego reżysera Witolda Leszczyńskiego parabola ludzkiego losu naznaczonego piętnem zabójstwa, a jednocześnie wielka apologia życia w zgodzie z Bogiem i naturą.
Zawartość ekstraktu: 80%
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Rosyjskie kino, choć w ostatnich latach – podobnie zresztą jak i polska kinematografia – mocno się skomercjalizowało, nie unika jednak podejmowania tematów uniwersalnych i ponadczasowych, których główną osią jest refleksja nad ludzkim życiem i przemijaniem. Sztandarowymi dziełami tego typu z ostatnich lat są przede wszystkim: „Powrót” (2003) – fenomenalny debiut Andrieja Zwiagincewa, który otrzymał między innymi Złotego Lwa na festiwalu filmowym w Wenecji – oraz „Ojciec” Iwana Sołowowa. "Wyspa" Pawła Łungina, który jako reżyser zadebiutował jeszcze w czasach Związku Radzieckiego, świetnie wpisuje się w ten rozliczeniowy nurt. Wspomniani twórcy nie podejmują jednak, wbrew pozorom, rozliczenia z przeszłością i niewolącym ludzi systemem sowieckim, ale z człowiekiem, z nurtującymi go wątpliwościami, skłonnością do grzechu i zdrady, słowem: z ciemną stroną jego natury. Pobrzmiewają w ich dziełach echa twórczości Ingmara Bergmana czy Andrieja Tarkowskiego.
Akcja „Wyspy” rozpoczyna się w 1942 roku na dalekiej północy Rosji. Wyładowana węglem barka zostaje zatrzymana przez uzbrojony niemiecki kuter. Dwóch rosyjskich marynarzy trafia w ręce hitlerowców. i jednak, zamiast zabić pojmanych od razu, zmuszają młodszego z nich, tchórzliwego Anatolija, do zastrzelenia swojego przełożonego, Tichona. Jego ciało wpada do wody, Niemcy odpływają, a na barce zostaje jedynie Anatolij - niemogący uwierzyć z jednej strony w to, co uczynił, z drugiej zaś w to, że hitlerowcy pozostawili go przy życiu. Ale los bywa przekorny. Marynarz bowiem ocalał. Woda wyrzuciła go na brzeg wysepki, na której znajdował się monastyr. Rozbitkiem zaopiekowali się mnisi. Zaś kiedy Anatolij wydobrzał, postanowił pozostać z nimi już po wsze czasy, podejmując pracę w świątynnej kotłowni. Po tym krótkim wstępie akcja przenosi się do połowy lat siedemdziesiątych. Na odciętej od świata wysepce życie toczy się równie leniwie jak przed wiekami. Anatolij wciąż jest odludkiem. Całe dnie wozi węgiel, pali w piecu i modli się, prosząc Boga o zmiłowanie. Nawet mnisi uważają go za dziwaka. O ile jednak przewodzący monastyrowi ihumen Filaret odnosi się do niego ze zrozumieniem i troską, o tyle młody mnich Jow nie potrafi zrozumieć postępowania odmieńca, w którym – jak mniema – świętość przeplata się z nieczystością. Nikt z nich jednak nie wie, nie domyśla się nawet, jak straszliwe brzemię spoczywa na barkach tego człowieka.
Całe dojrzałe życie Anatolija wypełnione jest pokutą. Popełniony grzech spłaca on codzienną ciężką fizyczną pracą, egzystencją w spartańskich warunkach, w końcu – niesieniem pomocy nielicznym przybywającym na wyspę ludziom. Bardzo specyficzna jest to zresztą pomoc. Anatolij udziela im bowiem rad. Wielu jest również przekonanych, że potrafi on leczyć z chorób, z którymi nie mogą poradzić sobie najtęższe medyczne umysły. Jego sława zatacza coraz szersze kręgi, a na wyspę przybywają osoby z coraz odleglejszych stron Związku Radzieckiego. Wbrew pozorom jednak, pomagając bliźnim, mężczyzna nie doznaje uczucia oczyszczenia. Dręczą go ambiwalentne uczucia – dar, którym obdarzył go Najwyższy, przyjmuje z pewną niechęcią, niekiedy nawet złością. Dziwi się, że został on dany właśnie jemu – grzesznikowi, mordercy. Zdaje sobie również doskonale sprawę z nieuchronnego biegu czasu i nadchodzącej śmierci. Nie chce jednak stawać przed Bogiem z piętnem zabójcy na duszy, ale też nie potrafi pogodzić się z własną przeszłością i tym, co uczynił Tichonowi. Im bardziej popada w szaleństwo, tym bliższy staje się Jowowi – wreszcie między dotychczasowymi antagonistami rodzi się wzajemna sympatia. Anatolij przypomina nieco tytułowego bohatera „Żywotu Mateusza”. Podobnie jak on żyje w zgodzie z przyrodą i Bogiem. Nie ma w nim jednak tej radości życia, hedonizmu, który cechował postać graną przez Franciszka Pieczkę. Mimo to starzec nie traci nadziei na osiągnięcia szczęścia, na ostateczne oczyszczenie, które pozwoli mu uzyskać wewnętrzny spokój. Pokornie więc, przekonany o własnej marności, poddaje się woli Bożej.
„Wyspa” to film bardzo liryczny, głęboko ludzki, ekumeniczny, dający wiarę w odpuszczenie grzechów i dostąpienie wiecznego żywota. Wielka w tym zasługa przede wszystkim grającego główną rolę Piotra Mamonowa, który – jako Anatolij – potrafi w jednej chwili niezwykle irytować, by zaledwie kilka sekund później wzruszyć niemal do łez. Nie zdarzyło mu się jednak ani razu przeszarżować, choć pokusę zapewne miał niejedną. Drugim równorzędnym i nie mniej zachwycającym bohaterem obrazu Łungina jest… przyroda – skaliste wybrzeża wyspy, bezkresne przestrzenie pokryte wiecznym śniegiem, wreszcie wszechobecna woda, stanowiąca naturalną barierę odgradzającą mieszkańców ostrowu od zewnętrznego świata. Świata, o którym mnisi praktycznie niczego nie wiedzą, a który daje o sobie znać tylko wtedy, gdy do Anatolija przybywają kolejni goście proszący o radę i pomoc. Mimo że akcja filmu rozgrywa się w czasach Breżniewa, polityka jest w nim praktycznie nieobecna. Dzięki temu staje się on dziełem uniwersalnym – równie dobrze akcję można by umieścić w czasach nam współczesnych i wszędzie tam, gdzie są jeszcze ludzie rozmawiający z Bogiem. Słowa pochwały należą się również Władymirowi Martynowowi – autorowi natchnionej muzyki, która świetnie uzupełnia zdjęcia złowrogiej, choć jednak dającej człowiekowi schronienie, natury.
Dzieło Łungina jest filmem religijnym. Zdaję sobie sprawę z tego, że podobny epitet u większości czytelników (widzów) może postawić obraz na z góry przegranej pozycji. Warto więc może dodać od razu, że jego religijność nie polega na indoktrynacji. To nie jest „Pasja” Mela Gibsona, gdzie wszystko zostało wyłożone i pokazane z subtelnością młota pneumatycznego. Dużo bliżej jest „Wyspie” do słynnego „Wniebowstąpienia” (1976) Larisy Szepitko. Z tą różnicą, że w obrazie Ukrainki pod postacią torturowanego przez hitlerowców partyzanta Sotnikowa reżyserka przedstawiła cierpienie Chrystusa, podczas gdy Anatolij Łungina jest inkarnacją Judasza – ale Judasza, który zmógł w sobie pragnienie popełnienia samobójstwa, a swój grzech postanowił odpokutować, niosąc pomoc bliźnim.



Tytuł: Wyspa
Tytuł oryginalny: Ostrov
Reżyseria: Paweł Łungin
Zdjęcia: Andrej Żegałow
Scenariusz: Dimitri Sobolew
Obsada: Dmitri Dyuzhev, Piotr Mamonow, Wiktor Sukorukow
Muzyka: Władimir Martynow
Rok produkcji: 2006
Kraj produkcji: Rosja
Czas projekcji: 112 min.
Gatunek: dramat
Ekstrakt: 80%
powrót do indeksunastępna strona

62
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.