powrót do indeksunastępna strona

nr 02 (LXXIV)
marzec 2008

Bajki z miejskiej dżungli
Krzysztof Piskorski ‹Poczet dziwów miejskich›
Gdybym był złośliwy, nazwałbym „Poczet dziwów miejskich” upośledzonym krewnym słynnej gaimanowskiej powieści „Nigdziebądź”. Dlaczego krewnym? Ano dlatego, że Krzysztof Piskorski podobnie jak Gaiman zabiera nas w podroż na drugą stronę wielkiego miasta, w którym spotkamy anioły oraz całą magiczną ferajnę ukrywającą się przed wzrokiem ludzi. Dlaczego upośledzonym? No cóż, o tym w recenzji.
Zawartość ekstraktu: 60%
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Gwoli ścisłości – doskonale zdaję sobie sprawę, że porównywanie zbioru opowiadań młodego, rozpoczynającego karierę pisarza z dziełem światowej sławy twórcy jest trochę nie na miejscu. Niemniej jednak, skojarzenie nasuwa się samo. Pomijam już bliźniaczo podobne scenerie i galerię postaci przewijających się przez karty obu historii. „Poczet dziwów miejskich” utrzymany jest w tej samej straszno-śmiesznej konwencji co „Nigdziebądź”. Była to jedna z tych cech, które urzekały w powieści Gaimana. Jak jest w tym przypadku? Niewątpliwie gorzej… choć zdecydowanie bardziej swojsko.
Akcja dziesięciu opowiadań Piskorskiego rozgrywa się w Polsce, a dokładniej we Wrocławiu. To tutaj pośród starych kamienic, szarych ulic i postpeerelowskich magazynów swój azyl odnalazły wszelkiej maści mityczne stworzenia, których rodowody sięgają jeszcze czasów pogańskich. W opuszczonym arsenale uwił sobie gniazdo niedowidzący bazyliszek Zhmf, w dworcowym szalecie przesiaduje Baba Jaga, a z katedralnych gzymsów spoglądają na przechodniów na wpół uśpione gargulce. Jakby tego było mało, do akcji wkracza wykoślawiona, szara polska rzeczywistość w postaci tajnych funkcjonariuszy IV RP, peerelowskich chrononautów i grupy ortodoksyjnych dresów…
Przyznam szczerze, że pomysł konfrontacji karykaturalnej wizji polskiego społeczeństwa ze światem pradawnej magii nosi w sobie wielki potencjał. Potencjał, który niestety nie został w pełni wykorzystany. Tak się bowiem składa, że pomiędzy dobrym pomysłem a pełnią zadowolenia jest jeszcze cała połać ziemi niczyjej zwana wykonaniem. Ono zaś pozostawia trochę do życzenia.
O języku opowiadań rzec można jedynie tyle dobrego, że nie przeszkadza w lekturze. Dla równowagi dodam, że niewiele w nim również mankamentów – może poza tym jednym najistotniejszym: jest kompletnie nijaki. Piskorskiemu daleko do kunsztu Grzędowicza, Piekary czy Komudy, o takich mistrzach słowa jak Brzezińska czy Sapkowski nie wspominając. Nie oznacza to naturalnie, że Piskorski nigdy podobnego pułapu nie osiągnie… jednak lektura „Pocztu dziwów miejskich” każe wnioskować, że nastąpi to nieprędko.
Jeśli chodzi o samą warstwę fabularną opowiadań, to i tutaj mam mieszane uczucia. „Poczet dziwów miejskich” to zbiór bardzo, ale to bardzo nierówny. Z jednej bowiem strony bawią nas autentyczne perełki takie jak przekomiczny „Prosty włam” czy błyskotliwe „Szerokie tory”, z drugiej zaś dostajemy w łeb (i to na dzień dobry!) takimi gniotami jak do bólu przewidywalny „Krach operacji Niebiańskie zastępy” czy pozbawiony ładu i składu (a przede wszystkim sensu) „Horror na 13. piętrze”. Bywa, że Piskorski zaskakuje niecodziennymi pomysłami i ciętym humorem, aby zaraz potem rozczarować nieporadnością w konstruowaniu intrygi czy też banalnością rozwiązań fabularnych. Nie oznacza to, że wszystkie opowiadania wywołują skrajne emocje, większość z nich to typowe „średniaki” – historie, które choć przyjemne w lekturze, tuż po jej zakończeniu błyskawicznie ulatniają się z pamięci.
Jak już wspomniałem, sporą zaletą „Pocztu dziwów miejskich” jest humor. Piskorski potrafi rozśmieszyć zarówno niepozbawionymi sarkazmu opisami polskiej rzeczywistości, jak i nawiązaniami do słynnych postaci literatury fantastycznej (m.in. Wędrowycz, Geralt czy Pratchettowski bibliotekarz-orangutan). Nie zmienia to jednak faktu, że nie wszystkie żarty śmieszą, nie zawsze też rekompensują fabularne braki opowieści… Co więcej, pewne nazbyt czytelne aluzje do mitu faszyzującej (kaczyzujacej?) IV RP stają się po pewnym czasie wręcz nużące. Najbardziej obrazowym tego przykładem jest pewna scenka w ostatnim opowiadaniu: prezydent Lech Kaczyński dziękujący w oficjalnym piśmie byłemu agentowi SB za ujawnienie tajnych (sic!) dokumentów dotyczących dziadka Tuska (czyli „dziadka jednego z kontrkandydatów”, ale i tak każdy wie, o kogo chodzi…) to „żart”, który niebezpiecznie balansuje na granicy dobrego smaku.
Przyznam szczerze, że tak jak z początku nie wiedziałem, czego się po „Poczcie dziwów miejskich” spodziewać, tak i po jego przeczytaniu nie jestem do końca pewien, jak go ocenić. Można by tę książkę pogrzebać wskazując na wtórność wobec „Nigdziebądź”, nieciekawy język, fabularne uproszczenia, miejscami wymuszony humor czy też przewidywalność niektórych historii. Równie dobrze można by dzieło Piskorskiego hołubić wskazując na dobre w przeważającej części poczucie humoru, kilka błyskotliwych, tchnących świeżością pomysłów, zgrabną żonglerkę konwencjami czy też umiejętne podsycanie czytelniczej ciekawości.
I wydaje mi się, że właśnie ten ostatni argument jest spośród wszystkich przeze mnie wymienionych najistotniejszy. „Poczet dziwów miejskich” choć niepozbawiony błędów – nie nuży. To zaś czyni go po prostu kolejnym lekkim i przyjemnym w lekturze czytadłem. Ot, zbiór bajek z miejskiej dżungli. Nie tylko dla wrocławian.



Tytuł: Poczet dziwów miejskich
Autor: Krzysztof Piskorski
ISBN: 978-83-60505-59-4
Format: 272s. 125×195mm
Cena: 26,99
Data wydania: 13 lipca 2007
Ekstrakt: 60%
powrót do indeksunastępna strona

32
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.