powrót do indeksunastępna strona

nr 02 (LXXIV)
marzec 2008

Musica alternativa: Tango ze Stalinem
Życiorys Dmitrija Szostakowicza nie pasuje do obrazu ówczesnych kompozytorów tworzących na Zachodzie. Nie obfitował w skandale i szokowanie publiczności. Kompozytor nie mógł pozwolić sobie na ekscentryzm, nieprzyzwoite zachowania – w czasach stalinowskich było to nie do pomyślenia. Ale los Szostakowicza pełen był tragizmu i smutku, które znajdują najpełniejszy wyraz w jego wstrząsającej muzyce.

Pionierzy muzyki nigdy nie mieli łatwego życia. To, co dzisiaj brzmi swojsko i przyjemnie, kiedyś budziło wstręt i oburzenie. Dotyczy to także artystów nam współczesnych. Kto wie, ile tracimy, podchodząc do wykonawców awangardy jak pies do jeża, zakładając z góry, że „tego słuchać się nie da”? Warto więc przyjrzeć się bliżej tym wszystkim dziwakom, którzy wbijali w fortepian gwoździe (jak Cage), dawali dwudniowe koncerty (La Monte Young), a inspiracje czerpali z mantr buddyjskich (Stockhausen) albo śpiewu leśnych ptaków (Messiaen). Temu służy ten cykl. Przecież za 50 lat ci szaleńcy mogą być klasykami…

Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
„Słuchacz z miejsca zostaje oszołomiony łoskotem celowo dysharmonijnych dźwięków. Strzępy melodii, zaczątki muzycznej frazy giną, wyrywają się i znowu znikają w łoskocie, zgrzycie, skowycie. Trudno słuchać tej muzyki, nie da się jej zapamiętać. (…) Muzyka chrząka, stęka, sapie dyszy, żeby jak najdokładniej przedstawić sceny erotyczne. Miłość w całej operze ukazana została w możliwie najwulgarniejszej postaci. (…)”. To recenzja opery Szostakowicza „Lady Makbet mceńskiego powiatu” zamieszczona w radzieckim dzienniku „Prawda” w 1936 roku. Tekst nosił tytuł „Łoskot zamiast muzyki” i był anonimowy. Kto był autorem tych słów? Jakiś kompozytor, jego zaciekły konkurent zazdrosny o sławę? Może obdarzony wyjątkowo złośliwym usposobieniem krytyk muzyczny? Nie. Był to Józef Wissarionowicz Stalin.
Stalin krytykiem muzycznym… Oto koszmar każdego kompozytora. Pozytywna opinia „władcy połowy świata” mogła oznaczać wywindowanie artysty na piedestał. Krytyczna recenzja zaś – zdjęcie opery z programu filharmonii, zakaz publikacji dzieł autora, zsyłkę, a nawet tortury i rozstrzelanie.
W momencie druku recenzji Szostakowicz był zatem w śmiertelnym niebezpieczeństwie, wszak tekst kończył się wymownymi słowami: „Ta zabawa w przemądrzałość może skończyć się źle”. Publikacja „Łoskotu zamiast muzyki” to dopiero pierwszy atak na muzyka, następne miały dopiero nadejść. Był więc Szostakowicz twórcą prześladowanym przez sowiecki aparat grozy.
Tak, ale z drugiej strony – czyż Szostakowicz nie został czterokrotnie nagrodzony Nagrodą Stalinowską? Czyż nie jest znany na Zachodzie jako konfident i pupilek tyrana? Czyż nie komponował hymnoidalnych, napuszonych melodii do propagandowych filmów ZSRR? No i w końcu – czy nie przystąpił do partii komunistycznej już po śmierci satrapy?
To też fakty.
Taki to los tego kompozytora, los, który na zawsze połączył jego twórczość z postacią mrocznego i krwiożerczego dyktatora. Wszechwładny mocarz i delikatny artysta. Razem tworzyli przedziwną parę w szalonym tangu. Jedna ze stron ryzykowała w tym tańcu życie.
Dmitrij Szostakowicz urodził się w rodzinie rosyjskich inteligentów pochodzenia polskiego – jego dziadek Bolesław był Polakiem zesłanym na Sybir. Rodzina Szostakowiczów otaczała się intelektualistami: pisarzami, poetami, muzykami. Sam Dmitrij wyglądał zresztą jak typowy rosyjski inteligent – chudziutki, delikatny, w okularach zasłaniających połowę kobiecej niemal twarzy. Otoczenie uważało go za istotę inteligentną, kruchą i wrażliwą, później wielu dziwiło się, jak ktoś o tak łagodnym usposobieniu mógł przeżyć ciężkie lata stalinizmu i zostać znanym kompozytorem.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Niedługo po śmierci ojca drobny czternastoletni chłopak musiał stawić czoła rzeczywistości i poszukać pracy zarobkowej. Zatrudniał się jako taper w kinach, co ułatwiło mu zapewne późniejszą karierę twórcy muzyki filmowej. Rodzinie wiodło się fatalnie, borykała się z biedą i głodem. Chłopak marzył o karierze pianisty, szykował się nawet do występu na Międzynarodowym Konkursie Pianistycznym im. Chopina w Warszawie w 1927 r., ale sam Stalin zadecydował, że na to miejsce wyśle Lwa Oborina (Oborin zajął zresztą pierwsze miejsce, ku radości radzieckiej wierchuszki).
Nieco lepsze dni nastały dopiero gdy Szostakowicz w wieku 19 lat zdołał napisać swą I Symfonię. I Symfonia – dzieło udane i harmonijne – podobała się wszystkim, ale sam autor nie był zbyt zadowolony. Owszem, był usatysfakcjonowany z napisania dzieła, ale czuł, że kierunek, w którym podąża, zaprowadzi go w ślepą uliczkę. Zafascynowany twórczością Włodzimierza Majakowskiego, wychwalanego wówczas przez władze pod niebiosa, Szostakowicz postanowił pójść jego drogą. Za namową Lwa Szulgina z Oddziału Agitacyjnego Muzycznego Sektora w Wydawnictwie Państwowym skomponował utwór z okazji dziesiątej rocznicy rewolucji październikowej. Dziś nazwalibyśmy to chałturą, lecz wtedy była to jedyna szansa na zaistnienie w środowisku twórczym.
Kompozytor miał nadzieję, że słowa napisze sam Majakowski, ale stało się inaczej i libretto stworzył poeta-karierowicz Aleksander Biezymienski. Dlatego II Symfonia do udanych nie należy – trudno zachwycać się dziełem, które kończy się słowami: „Tyś wykuł, Leninie, wolę cierpienia, tyś wykuł wolę spracowanych rąk!”. Sam autor też daleki był od zachwytów. Zachodni badacze upatrują w tym utworze sympatii proradzieckich, jednak lektura listów Szostakowicza z tamtego okresu wskazuje na to, że wybór libretta Biezymienskiego został wymuszony przez władze. Całkiem inaczej miała się rzecz z następnym utworem. „Nos” napisany na podstawie opowiadanie Gogola był kompozycją odważną, bezkompromisową. Historia majora Kowalowa szukającego na ulicach Petersburga własnego nosa, który niespodziewanie zbiegł z twarzy właściciela i przemienił się w urzędnika, okraszona była wspaniałą muzyką inspirowaną dokonaniami m.in. niemieckiego awangardysty Albana Berga. Ryzykowne przedsięwzięcie – lata 30. w ZSRR to okres bezwzględnych czystek. Masowe aresztowania i rozstrzelania były codziennością. Ostatnią rzeczą, której potrzebowała władza, były zbyt śmiałe opery. Dlatego „Nos” po krytycznych recenzjach szybko zdjęto z afisza.
Jednakże prawdziwym skandalem była opera „Lady Makbet mceńskiego powiatu” na podstawie opowiadania Leskowa. W tamtym czasie Dmitrij był już żonaty, i to żonie Ninie właśnie zadedykował tę operę. Początkowo „Lady…” była gigantycznym sukcesem – euforyczne recenzje, ekstaza tłumów, szacunek innych artystów. O dwudziestosiedmioletnim Szostakowiczu mówiono: „nowy Mozart”. Do czasu, gdy przedstawienie postanowił obejrzeć Towarzysz Stalin. Warto uzmysłowić sobie kontekst – Związek Radziecki w tamtym okresie potrzebował jednoczącej społeczeństwo siły, którą mogła zostać sztuka. Ale aby sztuka mobilizowała, musiała spełniać niejasne wymogi „realizmu socjalistycznego”. Stalin – miłośnik muzyki – na pozytywny przykład wybrał operę „Cichy Don” Iwana Dzierżyńskiego na podstawie prozy Szołochowa – dzieło podniosłe, ale zrozumiałe i krzepiące. Skoro zaś istniał przykład pozytywny, trzeba było znaleźć negatywny. I tu nadarzył się Szostakowicz ze swoim dziełem – pełnym erotyzmu, dramatycznym i tragicznym. Nie przystawało to do czasów, gdy nadrzędnym celem muzyki było krzewienie radosnego socjalizmu.
Może zresztą losy utworu potoczyłyby się inaczej, gdyby nie drobne błędy w orkiestracji – przesadne rozbudowanie sekcji instrumentów perkusyjnych i zdenerwowanie muzyków tego akurat dnia miało fatalne reperkusje.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Już następnego dnia „Prawda” wydrukowała więc wspomnianą recenzję pełną zarzutów o formalizm i antyludowość – ulubione określenia na sztukę nieudaną. Co dokładnie oznaczały te terminy, trudno stwierdzić. Na pewno jednak oznaczały niebezpieczeństwo.
Szostakowicz w tamtym czasie stał się neurastenikiem, ciągle żył w strachu, obawiając się tego, co przyniesie przyszłość. Wiedział, że Stalin zechce – czy to bezpośrednio, czy pośrednio – skontaktować się z nim. Wiedział też, czym może się to zakończyć – niejeden artysta w tamtym czasie skończył na Syberii bądź kilka metrów pod ziemią z kulą w piersi.
Musiał podjąć karkołomną grę – zdecydować, czy kajać się przed tyranem, czy też twardo postawić na swoim i bronić dzieła. Postawił na to drugie. Aby tego dokonać, nie obrażając jedynowładcy, przybrał maskę szaleńca-ekstatyka: jurodiwego.
Tu należy się pewne wyjaśnienie. W rosyjskiej kulturze postać jurodiwego – na w poły głupca, na w poły geniusza – funkcjonowała od wieków. Jurodiwy mówił niekiedy bełkotliwie, często enigmatycznie, ale zawsze szczerze. Tę szczerość musiano mu wybaczać i wybaczano. Żaden car, żaden samowładca nie mógł go ukarać, nawet jeśli ten (lub ta, bo jurodiwą mogła być kobieta) wypowiadali się o nim z pogardą i bezczelnością. To postawa jurodiwego właśnie uratowała życie Puszkinowi, gdy ten był na celowniku Mikołaja I, a teraz uratowała Szostakowicza. Twórca postanowił odpowiedzieć Stalinowi w nieco mętny sposób, przebąkując o tym, że owszem, krytykę przyjął, ale musi ją przemyśleć do końca, że w tej chwili nie jest pewien… Stalin to zaakceptował, wiedząc, że jest to wyrafinowany, stary sposób obrony, który może mieć miejsce jedynie między wielkim władcą, a wielkim artystą.
Zwrot w podejściu Stalina do Szostakowicza był niemal natychmiastowy – muzyk dostawał wiele zleceń na skomponowanie muzyki do filmów propagandowych, które wódz wprost uwielbiał i których znaczenia politycznego nie przeceniał. Szostakowicz wykonywał te prace niechętnie, ale bardzo rzetelnie. Był nawet autorem przeboju „Nas ranek powita wiaterkiem” stworzonego dla potrzeb filmu „Turbina 50 000”, który śpiewało całe ZSRR, później francuski Ruch Oporu, a nawet amerykańscy żołnierze (ze zmienionym tekstem).
Stalin doceniał tego typu dokonania – kompozytor znów był w łasce.
W tym czasie Szostakowicz tworzył IV Symfonię – kasandryczną, posępną i pełną zaszyfrowanych treści. Jedną z nich jest wymowny cytat z „Pieśni wędrującego czeladnika” Mahlera w ostatniej części utworu. Tekst brzmi: „Smutek i cierpienie są ze mną na zawsze"…
IV Symfonia nigdy nie ujrzała świata dziennego. Zdesperowany autor wiedział, że dramatyczny utwór nie spodoba się dyktatorowi i wycofał go z programu filharmonii tuż przed premierą. Szostakowicz wiedział, że byłoby to samobójstwo.
Inaczej sprawa się miała ze skończoną niedługo potem V Symfonią. Było to dzieło o wyraźnie zaznaczonym akcencie rozpaczy, zwłaszcza w finałowym marszu skazanych na śmierć. Mimo że ogólnie odbierane było jako opowieść o Wielkim Terrorze i głos buntu rosyjskiej inteligencji, oficjalnie władze pochwaliły dzieło – aż takim kredytem zaufania był obdarzony Szostakowicz. To, co miało wyraźny rys żałości, odczytano błędnie jako akcenty optymistyczne.
Przychylność dla twórcy miało swoje apogeum w czasie II wojny światowej. Najpierw jego „Kwintet fortepianowy” dostał Nagrodę Stalinowską I stopnia – najważniejszą nagrodę w kraju – a później VII Symfonia zyskała miano symbolu Wielkiej Wojny Narodowej.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
W tamtym okresie władze ZSRR potrzebowały podniosłych dzieł sztuki, a VII Symfonia zawierała mnóstwo patosu. Tłumaczono ją jako ilustrację hitlerowskiej napaści na Związek Radziecki, ale tak naprawdę był to wstrząsający muzyczny opis narodzin machiny strachu, powstawania totalitaryzmu w każdej jego postaci. Premiera symfonii miała miejsce tuż przed początkiem oblężenia Leningradu. To trwające 900 dni starcie wojsk niemieckich i radzieckich było prawdziwym koszmarem. Szczególnie ciężko było na przełomie 1941 i 1942 roku. Setki tysięcy leningradczyków umierało śmiercią głodową, setki tysięcy żołnierzy ginęło od kul i bomb. Kraj potrzebował nadziei, Leningrad potrzebował nadziei. Miasto pogrążyło się w marazmie. Nie wychodziła prasa, radio milczało.
Postanowiono, że leningradzkie radio musi nadać VII Symfonię – zaszczepić we wszystkich wolę walki i podtrzymać na duchu. W tym celu też nadano symfonii podtytuł „Leningradzka”. Ale jak urządzić koncert w oblężonym mieście, gdzie trudno było zdobyć chleb, a co dopiero grać symfonie? Rozkaz brzmiał: „nadać utwór za wszelką cenę”. I wykonano go, choć łatwo nie było. Najpierw był kłopot z nutami, w końcu partyturę wraz z lekami dostarczono specjalnym wojskowym samolotem. Później sprzeciwiła się orkiestra, aż dyrygent Karl Eliasberg zagroził obcięciem racji żywnościowych. W momencie gdy orkiestra zaczęła koncert, artyleria radziecka – aby ochronić budynek filharmonii – rozpoczęła zmasowany atak ogniowy na wojska niemieckie. Wystrzelono ponad trzy tysiące wielkokalibrowych pocisków. Koncert był sukcesem. Także za granicą, gdzie utwór wykonywano nawet w USA pod batutą słynnego Toscaniniego.
Póki co, Szostakowiczowi dopisywało szczęście. Wspaniała VIII Symfonia z tekstami m.in. z „Sonetu LXVI” Szekspira umknęła cenzorom, którzy nie dostrzegli jej katastroficznej wymowy. Kompozytor był ceniony w kraju i za granicą. Dobrze zarabiał.
Ale wkrótce dobre czasy dla Szostakowicza, czyli złe czasy dla Związku Radzieckiego, się skończyły. Stalin zwinął swój parasol ochronny. VII Symfonia – mroczna i posępna – dostała Nagrodę Stalinowską II stopnia, „Trio fortepianowe” powstałe nieco później – również, ale był to koniec dobrej passy.
IX Symfonia, pełna ironii i groteski, miała premierę tuż przed końcem wojny, a w tamtym czasie Stalin nie potrzebował już Szostakowicza. Nastroje się zmieniły. I ponownie zaczęła się nagonka. Krytykowano IX Symfonię za wszystko, nawet za to, że… nie ma tekstu – bo skoro tak, to nie niesie treści proradzieckich. Znowu też padały oskarżenia o sławetny formalizm. Dochodziło do tego, że w daczy Szostakowicza rozwścieczeni zwolennicy Stalina wybijali szyby, a pod adresem twórcy symfonii padały najgorsze obelgi.
Od końca wojny za propagandę wśród środowisk inteligenckich odpowiadał Andriej Żdanow, człowiek inteligentny, lecz bezwzględny. Zaczęło się pouczanie wszystkich artystów, którzy nie spełniali nowych wymogów dla sztuki. Teraz zaś były to elegancja i piękno. Kto nie grał elegancko i pięknie, kto elegancko i pięknie nie komponował, ten był przeciwko ludowi. Jak można było się domyśleć, wśród „antyludowców” znalazł się Szostakowicz. Nie załamało to artysty. Jak sam powiedział w 1936 r.: „Jeśli odrąbią mi obie ręce, będę komponował, trzymając pióro zębami”. Na znak sprzeciwu stworzył muzyczny pamflet na całą tę komiczno-tragiczną sytuację – inspirowany twórczością Modesta Musorgskiego „Antyformalistyczny rajok”. Rajok (rodzaj peep-show, pudełka, w który pokazywane były sprośne obrazki) pisany był do szuflady. Swoją premierę miał dopiero w 1989 r.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Utwory Szostakiewicza, Prokofiewa, Chaczaturiana – jako formalistyczne – zostały wycofane z programów filharmonii. Nieznoszący bezczynności twórca w 1947 roku został deputowanym do Rady Najwyższej ZSRR. Chciał działać. Teoretycznie miał się zajmować sprawami muzyki, ale w rzeczywistości przyjmował setki petentów z prośbami o wstawiennictwo w sprawach niesłusznych aresztowań, dostaw leków, rent, cieknących dachów i zepsutych ubikacji.
W czasie tzw. żdanowszczyzny Dmitrij Szostakowicz spodziewał się najgorszego, wszak ponownie był persona non grata. Lecz oto po raz kolejny Słońce Narodu Radzieckiego miało wobec kompozytora inne plany. W roku 1949 któryś z kompozytorów musiał pojechać na Amerykańską Konferencję Obrońców Pokoju organizowaną w Nowym Jorku. Padło na Szostakowicza jako osobę docenianą na Zachodzie. Choć ten wykręcał się, jak mógł, nie było wyboru. Dla Stalina sprawa światowego pokoju była bardzo ważna. Ba! Dla dobra światowego pokoju mógł rozkazać rozstrzelać krnąbrnego kompozytora. Zatem Szostakowicz pojechać musiał. Była to niezwykle nieprzyjemna wizyta. W czasie wojny w USA Szostakowicz był hołubiony, ale odkąd zmieniły się nastroje polityczne i nieważna była już walka Związku Radzieckiego z faszyzmem, z niechęcią patrzono na wszystko, co stamtąd pochodziło. Tym gorzej dla Szostakowicza, że był zmuszony odczytać propagandowe przemówienie o „atakach kapitalistów na naród radziecki” itp. W końcu z sali padło pytanie zadane przez Nikołaja Nabokova (krewniaka pisarza) o krytykę „Lady Makbet mceńskiego powiatu”. Załamany muzyk musiał się skompromitować i z niechęcią przyznać, że władza miała rację, dostrzegając wady jego antyradzieckiego dzieła. Amerykanie byli oburzeni tym serwilizmem, Szostakowicz wrócił do kraju przygaszony. Od tamtej pory muzykę genialnego twórcy wyśmiewano na Zachodzie jako „akt służalczości komunistom”. Zmieniło się to dopiero niedawno.
Wreszcie po zimie terroru nadeszła odwilż – Słońce Narodu zgasło. Stalin umarł 7 marca 1953 r.
Od tej pory artyści mogli pozwolić sobie na nieco więcej.
Swoją X Symfonię Szostakowicz komponował z myślą o Stalinie właśnie. Scherzo X Symfonii, jej główny motyw, to portret wodza-tyrana. Symfonia pełna była poczucia grozy, beznadziei i wątków autobiograficznych. Świadczy o tym m.in. zaszyfrowany dobór tonacji będącej sygnaturą Szostakowicza: D-Es-C-H, która już wcześniej pojawiała się w jego dziełach. Inną zaszyfrowaną wiadomością jest imię Elmiry Nazirowej ukryte pod postacią pięciu nut w trzeciej i czwartej części kompozycji. Tego typu tajnych kodów jest zresztą w twórczości rosyjskiego artysty dużo więcej – nie wszystkie zostały jeszcze odgadnięte.
Najdziwniejszym posunięciem Szostakowicza było wstąpienie do partii komunistycznej w 1960 r. On, który tak ostro krytykował politykę bolszewików, pisał prześmiewcze utwory, brzydził się zachowaniem partyjniaków, ośmielał się kłócić z Towarzyszem Stalinem, teraz, po jego śmierci, wstępuje do partii! Motywy tej decyzji są nieznane, ale warto zwrócić uwagę na pewien ważki fakt. W tym samym roku powstaje jedno z jego najwspanialszych dzieł: VIII Kwartet smyczkowy. Szostakowicz swej córce Galinie zdradził, że jest to „rekwiem dla samego siebie”. Napisany w ciągu trzech dni utwór to rzecz przeraźliwie wręcz smutna, wstrząsająca, nerwowa, niekiedy niemalże na granicy obłędu. O tym dziele autor napisał do przyjaciela, kryjąc się za udawaną obojętnością: „Pseudotragizm tego kwartetu spowodował, że komponując go, wylałem tyle łez, ile wydala się moczu po wypiciu pół tuzina piw. Wróciłem do domu i próbowałem ze dwa razy zagrać go, i znów płakałem. Tym razem jednak nie z powodu pseudotragizmu kwartetu, lecz pod wpływem zdziwienia nieskazitelną urodą formy”.
W tamtym czasie kompozytor był już w słabej kondycji fizycznej, mimo to nadal tworzył. Jego XIII Symfonia to dzieło wyraźnie antystalinowskie. W części „Strachy” wykorzystał wiersz Jewtuszenki:
Pomnę ich, w pełni władzy i siły,
Kiedy fałsz triumfował i strach.
Widma się niby cienie czaiły,
Przenikały od piwnicy po dach.
Dymitrij Szostakowicz zmarł 14 sierpnia 1975 roku. Został pochowany ze wszelkimi honorami należnymi członkowi partii. Przy trumnie straż pełnili najwyżsi urzędnicy państwowi.
Źródła:
  • K. Meyer, „Szostakowicz”, Polskie Wydawnictwo Muzyczne, Kraków, 1973
  • S. Wołkow, „Szostakowicz i Stalin”, Wydawnictwo Książkowe Twój Styl, Warszawa, 2006
  • www.wikipedia.org
  • www.classical.net
powrót do indeksunastępna strona

96
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.