Drugi tom cyklu „Smoki Nowej Ery” autorstwa Jean Rabe nie jest wiele lepszy od tomu poprzedniego (zatytułowanego „Świt Nowej Ery”). Fabuła wciąż składa się z często niepowiązanych ze sobą opisów i miejscami przypomina denną sesję RPG, bohaterów wciąż ciężko uznać za ciekawych i zachowujących się rozsądnie, a walki za każdym razem kończą się ich zwycięstwem. Na szczęście tym razem autorka nie serwuje nam co chwilę opisów nowych wdzianek swoich milusińskich.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Akcja „Dnia Burzy” rozpoczyna się krótko po wydarzeniach opisanych w poprzednim tomie. Z braku lepszych pomysłów nasi dzielni bohaterowie ruszyli na pustynię w poszukiwaniu kryjówki niebieskiego smoka, którą bez większych problemów udaje im się odnaleźć (wystarczyła jedna rozmowa z przypadkowo spotkaną jaszczurką). Nieco więcej kłopotów sprawiło pokonanie kolejnych przeszkód znajdujących się w smoczym leżu, ale kim byliby bohaterowie, jeśli by sobie nie poradzili samoczwart z dwiema wywernami i kilkoma smokowcami? Jednak bardziej niezrozumiałe jest jeszcze coś innego: ci sami bohaterowie chwilę później ruszają do twierdzy wybudowanej przez smoka z zamiarem uwolnienia wszystkich przetrzymywanych tam więźniów. Nie mają znaczenia rany, które im zadano – erpegowym postaciom wystarczyła jedna noc odpoczynku, by wszystkie zostały wyleczone. Nie ma znaczenia także to, że cała twierdza jest pilnie strzeżona przez dziesiątki rycerzy służących smokowi – bohaterom bez większych problemów udaje się potajemnie tam dostać, uwolnić wszystkich więźniów i uciec, rozwalając wszystko w drobny mak. Przywodzi to na myśl sesję RPG, w której gracze starają się sprawdzić, jak daleko są w stanie się posunąć nie prowokując Mistrza Gry do ich uśmiercenia. Pojawia się jednak nowy element, z którym nie mieliśmy do czynienia w tomie poprzednim – istne deus ex machina. W trakcie kilku mało interesujących walk, kiedy wreszcie miałem nadzieję na śmierć któregoś z bohaterów, nagle z krzaków wyskakiwały ukryte tam posiłki i w trymiga rozprawiały się z przeciwnikiem lub przeganiały go, ratując tym samym tyłki herosów. Iście epickie rozwiązanie. Po raz kolejny nie mogę pozbyć się skojarzenia z RPG: kiedy bohaterom atakującym silniejszego przeciwnika nie wychodzą rzuty, a nie godzi się ich zabijać – trzeba ich uratować przy pomocy tajemniczych sprzymierzeńców, o których nie mieli najmniejszego pojęcia. Ale najgorsze jest coś innego – próby wciśnięcia w tę powieść przesłań moralnych. Autorka zrobiła to wyraźnie na siłę i zupełnie bez polotu, jak gdyby chcąc uczynić ze zwykłego fantasy coś więcej. Najpierw mamy historię z młodości jednego z bohaterów, który po walce z dobrym rycerzem nagle nawrócił się i zmienił swój charakter, stając się praworządnym herosem pragnącym odkupić swoje winy. Przedstawienie tego w powieści wygląda tak: „[po wygranej walce] Solamnijczyk zaniósł ciężko rannego Dhamona do swego domu i przez kilka miesięcy opiekował się nim, przywracając go do zdrowia. Słowa Solamnijczyka skłoniły Dhamona do porzucenia Rycerzy Takhisis”. Później możemy się zagłębić w niezwykle głęboką rozmowę między dwójką elfów dotyczącą tego, czy miłość może pokonać podziały rasowe. Oto fragment tej rozmowy: „Czułem się zdradzony. Nie była tym, za kogo się podawała. Nie była ze mną szczera. Zdawało mi się, że ją znam, choć nie znałem jej wcale. Czułem, że mnie oszukała i zakpiła z moich uczuć. Nie chciałem więc jej zaufać ani zaakceptować tego, kim była.” Na szczęście język nie jest już aż tak toporny jak w poprzednim tomie (czyżby efekt zmiany redaktora polskiego wydania?), niemniej jednak ta część serii to również kiepska literatura.
Tytuł: Dzień burzy Tytuł oryginalny: Day of the Tempest Autor: Jean Rabe Przekład: Anna Dobrzańska Cykl: Dragonlance – Smoki Nowej Ery ISBN: 978-83-7298-981-9 Format: 360s. 115×183mm Cena: 35,— Data wydania: 24 kwietnia 2007 Ekstrakt: 20% |