powrót do indeksunastępna strona

nr 02 (LXXIV)
marzec 2008

Manuskrypt
ciąg dalszy z poprzedniej strony
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Myślę, że mogę im zaufać. Z pewnością znajdą najlepsze miejsce w całym mieście do budowy mego domu. Jak tylko uzgodnią ostatnie szczegóły z Radą Miasta, goniec mój dostarczy im schematy budynku. Powinienem skończyć ich kreślenie do tego czasu. Muszę pamiętać o wyraźnym zaznaczeniu, by podczas prac ściśle trzymano się moich wytycznych – najmniejsza bowiem rozbieżność może spowodować poważne i nieodwracalne konsekwencje. Sprawy te wymagają szczególnej delikatności. Posługacze będą musieli pilnie nadzorować budowę, zanim zjawię się osobiście w miasteczku. Żywię nadzieję, iż rozumieją oni w pełni powagę sytuacji, którą im przedstawiłem i nie dopuszczą do żadnych incydentów, które mogłyby zniweczyć mój trud.
Wciąż tyle pracy przede mną…
Potrzebny mi jeszcze jeden sługa.

Milewski wrócił do Polski kilkanaście miesięcy później. Czas ten wypełnił podróżami po Europie i Afryce Północnej, zbierając cenne w jego mniemaniu informacje „ze źródeł godnych zaufania i szacunku”, jak sam się wyraził. Szukał między innymi sposobów na penetrację wnętrza skał oraz potencjalnych możliwości rozbicia twardych kamieni. Kilka razy wspomniał coś o „uskrzydlonym przyjacielu”, który to z niezwykłą gorliwością miał wykonywać wszelkie polecenia Milewskiego. Nigdzie jednak nie natrafiłem na notatki wyjaśniające pochodzenie tajemniczego sługi. Coraz więcej było natomiast pustych stron. Jakby Milewskiego stopniowo opuszczała chęć dalszego uwieczniania swych działań na kartach dziennika.
11 marca 1874
00:05
Dziś po raz pierwszy spędzam noc w mym nowym domu, w nadmorskim Tempuszowie.
Przybyłem pod osłoną ciemności, by uniknąć ciekawskich spojrzeń. Posługacze przygotowali już odpowiednio wcześniej cały port, bym zszedł na ląd nie niepokojony przez nikogo postronnego. Zapewnili mnie, że żaden z mieszkańców Tempuszowa nie znajdował się wówczas w okolicy.
Mimo to postanowiłem nie otwierać skrzyni. Pomimo, iż Efb Hyag’rth pozostawał pod całkowitą kontrolą mej woli, wolałem nie ryzykować jego krzyku pośród nocy, ani też gwałtownych, niskich lotów ponad dachami domostw.
Za kilka dni wybiorę się na długi spacer po okolicy. Z pokładu statku przyglądałem się nadbrzeżnym skałom i wydaje mi się, że wiem, gdzie należy zacząć.
Muszę tylko znaleźć sposób, by dostać się do wnętrza bez wzbudzania podejrzeń. Muszę znaleźć sposób, by ci wieśniacy pozwolili mi drążyć skałę bez zastrzeżeń.
Może nawet zdołam ich przekonać, by pomogli mi. Pozostając w niewiedzy, rzecz jasna. Prawda nie jest dla ich ograniczonych umysłów.

Kilka następnych tygodni Milewski spędził na wędrówkach po otaczających Tempuszowo wzgórzach. Za dnia wybierał miejsca, które w jakiś sposób wydały mu się interesujące, by nocą, w towarzystwie posługaczy, wyposażony w skomplikowaną aparaturę zweryfikować swe podejrzenia. Badał przeważnie grunty skalne, kładąc główny nacisk na odnajdywanie wszelkich podziemnych uskoków i pustych przestrzeni. Początkowo nie odnosił żadnych sukcesów; nie zadowalały go odkryte wewnątrz skał, niewielkie tylko szczeliny i każdej kolejnej nieudanej nocy wylewał swą złość na karty dziennika. Winił wszystko i wszystkich, aż w końcu doszedł do wniosku, że poszukiwany rozległy kompleks jaskiń musi znajdować się znacznie głębiej, niż początkowo zakładał. Cztery czy pięć miesięcy zajęło mu sprowadzenie do doliny bardziej profesjonalnego sprzętu. Po tym fakcie na rezultat nie trzeba było długo czekać.
17 listopada 1874
23:00
Po tylu miesiącach niepotrzebnego zastoju poszukiwania me ruszyły ponownie. W głębinach wschodnich wzgórz natrafiłem na rozpadlinę, której zarówno wielkość, jak i kształt wykluczają przypadkowość powstania. Wierzę, iż jest to tak bardzo przeze mnie pożądana sala – kamienny przedsionek do królestwa wykutego przez rasę sług Depth’urautha przed tysiącami lat. To tam znajdują się przejścia i korytarze, prowadzące dalej w trzewia ziemi. Jeśli tylko zdołam przedostać się do owej sali, labirynt jaskiń stanie przede mną otworem.
Myślę, że wiem już, jak tego dokonać. Szczęśliwym zbiegiem okoliczności jest fakt, iż wzgórze, z którego najlepiej będzie mi przedostać się pod ziemię, jest najwyższym w okolicy. To stwarza duże możliwości. Nie musiałem długo zastanawiać się nad uzasadnionym sposobem kopania w tonach kamieni. Rozwiązanie przyszło do mnie samo, zjawiło się jak średniowieczny goniec niosący pomyślne wieści.
Cóż, rozmowa z miejscowymi rybakami, którzy zagadnęli mnie na przystani okazała się bardziej korzystna, niż sądziłem.

Milewski pełną parą rozpoczął prace nad budową latarni. Z sobie tylko znanych miejsc sprowadził zaufanych architektów – jednak, jak szybko się okazało, jedynie w charakterze swych doradców i osobistych pomocników. Przekonanie mieszkańców miasteczka co do korzyści z powstania latarni oraz uzyskanie poparcia ze strony Rady Miasta nie przyszły mu z trudem. Pokrzepiony swą wizją i niemal podniecony jak dziecko, realizował pieczołowicie ambitny plan, sprowadzając na wzgórze budulec i wszelkie inne materiały, jakich wymagał projekt takiej skali. Wydawało się, że dysponuje nieograniczonym wręcz źródłem finansowania, jednak nigdzie w dzienniku nie natknąłem się na żadne wyjaśnienie, skąd pochodziły owe fundusze.
W tym samym czasie powstawało także coś jeszcze, co Milewski trzymał w najgłębszej tajemnicy. Odmawiał architektom prawa wstępu na piętro, gdzie konstruował pieczołowicie urządzenie, które nazywał „Bramą”, tłumacząc ten zakaz koniecznością utrzymania daleko idącej precyzji swych prac i wyeliminowania możliwości dodatkowego wpływu osób postronnych. „Najdrobniejszy błąd, najmniejsza nieuwaga, a wynikną z tego poważne, nieodwracalne i niepohamowane konsekwencje” – to było jego ulubione zdanie, które wtrącał w zapisywany tok myśli, ilekroć pojawiało się nawiązanie do okrągłego zwierciadła na piętrze domu.
Nie miałem najmniejszej wątpliwości, iż chodzi tu o owe straszliwe lustro w dębowej ramie, które widziałem na górze. Pomiędzy strony opisujące jego powstawanie wciśnięty był bowiem złożony na pół pergamin, zawierający zarówno szkic samego zwierciadła, jak również precyzyjnie wykaligrafowany alfabet znaków pokrywających jego obręcz, z dokładnym opisem wszystkich konfiguracji symboli, jakimi należało pokryć obramowanie. Ostatecznym efektem użycia zwierciadła miał być kontakt – jednak początkowo Milewski nie wspominał z kim, czy też może z czym zamierzał go nawiązywać. O tym dowiedziałem się kilka stron dalej.
24 luty 1875
22:30
Udało mi się porozmawiać z (nieczytelne) przed godziną, zatem mogę z całą pewnością stwierdzić, że (nieczytelne) funkcjonuje prawidłowo. (nieczytelne trzy słowa) innymi rasami z różnych planet i (nieczytelne; prawdopodobnie „światów”). Wszystko zależy od układu gwiazd oraz kąta obrotu tarczy zwierciadła względem elipsoidy (nieczytelne)
(nieczytelny cały wers)
nie stanowi najmniejszego problemu.
(Nieczytelne) powiedzieli mi, jak zbudować mentalny przekaźnik (nieczytelne), przy (nieczytelne) którego mógłbym połączyć się z wszechpotężnym umysłem Depth’urautha i posiąść (nieczytelne). Wówczas bez trudu (nieczytelne), a droga do zatopionego R’Lyeh nie byłaby już dla mnie zamknięta. Wiedza, czerpana wprost od jednego z Wielkich Przedwiecznych, pozwoli mi poznać (nieczytelne dwa słowa) odwrócenia klątwy (nieczytelne) ku czci (nieczytelne) Cthulhu.
Zbudowanie przekaźnika z pomocą mych sług nie będzie trudne, lecz (nieczytelne cztery kolejne wyrazy). Czasu jednak mam pod dostatkiem. Kwestia finansowa zaś nie gra tutaj najmniejszej roli, w obliczu nadchodzących (nieczytelne) wszyscy jesteśmy zjednoczeni.
Niebawem świat się odmieni.

To, iż Milewski zbudował zwierciadło w oparciu o wskazówki zawarte w „Necronomiconie”, nie ulega żadnym wątpliwościom; dziś jestem tego absolutnie pewien. Tamtej nocy nie wiedziałem jednak, czy posiadał on egzemplarz owej księgi na własność – mogłem się jedynie tego domyślać. Nawiązywał do niej wielokrotnie, lecz nigdy w sposób otwarcie i jednoznacznie potwierdzający, iż istotnie wywiózł ją potajemnie z jakiejś biblioteki lub uniwersytetu. Niemniej, już wystarczająco przerażające było to, iż posługiwał się zapisanymi na jej kartach inkantacjami.
Później Milewski wielokrotnie powracał do wątku urządzenia, które nazywał „mentalnym przekaźnikiem”; wydawało się nawet, iż otwarta wciąż jeszcze sprawa budowy latarni schodziła na dalszy plan. Konstruował je w piwnicy swego domostwa, według poleceń przedstawicieli obcej rasy o dziwnie brzmiącej nazwie, która to miała pochodzić z odległych od Ziemi o miliony lat świetlnych obszarów wszechświata, a jedynym sposobem kontaktu z nimi było rzekomo owo zwierciadło na piętrze. Przekaźnik ów – poszczególne jego elementy, potrzebne do konstrukcji, sprowadzał Milewski przez kilka tygodni z całego bodajże świata, a jego statki niemal codziennie przybijały do tempuszowskiego portu z pełnymi ładowniami – w zamierzeniach miał pozwalać na umysłową, krótkotrwałą więź z wybraną istotą; coś w rodzaju telepatycznego przesyłania myśli w postaci słów i obrazów wprost do mózgu odbiorcy. Milewski nosił się z zamiarem posłużenia się nim do połączenia z uśpionym umysłem Depth’urautha i wydobycia zeń potrzebnych mu informacji dotyczących R’Lyeh i sposobu zniesienia ciążącej na nim klątwy. Ten osobliwy rodzaj wzajemnej komunikacji – gdyż przesył myśli odbywał się w obie strony – warunkowała jedynie odległość pomiędzy kontaktującymi się. Stało się więc oczywistym, iż Milewski chcąc nie chcąc musiał dokończyć konstruowanie urządzenia w podziemiach latarni.
Wziąłem do ręki szkice urządzenia, na które wcześniej natrafiłem przetrząsając zawartość biurka i dopiero wówczas pojąłem, co w rzeczywistości przedstawiały. To właśnie mentalny przekaźnik miał postać olbrzymiego krzesła, połączonego szeregiem uzwojeń ze skomplikowaną aparaturą. Ta zaś sprzężona była z gigantycznych rozmiarów obręczą, wykonaną z nieznanych na Ziemi stopów metalu, które w jakiś sposób zostały dostarczone Milewskiemu przez obce istoty. Obręcz ta w zamierzeniach musiała znajdować się ponad ciałem uwięzionej istoty, by w ten sposób bez przeszkód wychwycić impulsy wysyłane w przestrzeń przez uśpiony umysł. Do dziś nie jestem w stanie powiedzieć, w jaki sposób Milewski rozwiązał ów problem. Mogę się jedynie domyślać, iż kiedy odnalazł już siedlisko Depth’urautha, do zamontowania aparatury posłużył się swym skrzydlatym… „przyjacielem”. Lecz to jest tylko moja prywatna teoria.
17 lipca 1875
23:00
Za kilka dni rozpoczynamy budowę latarni. Odczuwam pewien niepokój. Co będzie, jeśli ci wieśniacy w swej nieświadomości posłużą się dynamitem w nieodpowiedni sposób? Mogą zasypać jaskinię, a wówczas niezwykle ciężkie, jeśli nie zupełnie niemożliwe, stanie się przedarcie do królestwa Depth’urautha. Zwrócę na siebie niepotrzebną uwagę, jeśli uporczywie drążyć będę skałę, zamiast stawiać fundamenty budynku. Nie wspominając już o wykuciu ściśle wymaganych kształtów piwnic. Właściwych kątów, które odpowiednio wzmocnią działanie pieczęci i przechwytywanych impulsów, mogę później już nigdy nie uzyskać, a wówczas wszystko będzie stracone. Cały trud pójdzie na marne.
Najlepszym rozwiązaniem będzie, jeśli osobiście poprowadzę proces budowy piwnic. Wieśniacy z tego miasteczka mogą nie zrozumieć przekazanych im planów. I oni zwą się inżynierami? Budowniczymi?
18 lipca 1875
22:45
Cieszy mnie niezmiernie fakt, iż w mym domu nikt mnie nie nachodzi i nie zadaje głupich pytań. Mogę w spokoju kontynuować swe prace. Okazuje się, iż zwykły, zakorzeniony w nich samych, strach może utrzymać tych ludzi z daleka mej posesji lepiej niż najgroźniej wyglądający pies.
Wczorajszej nocy ustawiłem Bramę na kontakt z równoległym wszechświatem. Jakież było moje zdziwienie – i radość zarazem – kiedy tuż za progiem tego wymiaru ujrzałem jednego z najpotężniejszych, jednego z najwspanialszych. Starszego Boga. Lśnił jasno i pewne było, iż czeka tylko, by Brama rozwarła się na tyle, by mógł się przez nią przedostać. Ach, jakże bardzo bym pragnął, by tworzące jego fizyczną postać dziesiątki błyszczących kul wpłynęły do mego domostwa i napełniły go światłem. Ale jeszcze nie nadszedł właściwy czas.
Ale nadejdzie. Jak wszystko, co nieuniknione. Jak wszystko, co nieuchronne, nadejdzie i czas YogSothoth.
Szykują się wielkie zmiany.

Dalsze strony dziennika zajmują zapiski Milewskiego z okresu budowania latarni. Parokrotnie wspomniał też o swych nocnych, prowadzonych za pośrednictwem zwierciadła, rozmowach ze straszliwymi rasami stworzeń tak wynaturzonych, że trudno sobie wyobrazić sam fakt ich istnienia. Nie zabrałem tych stron ze sobą; tamtej nocy w mojej opinii stanowiły jedynie dowód coraz bardziej pogłębiającego się obłędu. Teraz, kiedy znam prawdę i przypominam sobie tamte słowa Milewskiego, paraliżujący wręcz strach ogarnia mnie od środka, ściskając w swych zimnych palcach serce i odbierając oddech. Nie będę nawet próbował przelać ich ponownie na papier tego manuskryptu; nie potrafię znaleźć w sobie dość siły, by przytoczyć treść owych nocnych kontaktów. Zbyt wiele było tam druzgocących swą realnością rzeczy, zbyt dużo prawd dotyczących fundamentów istnienia i stworzenia, tak bardzo różniących się od przyjętego przez nas modelu rzeczywistości. Nie, nie jestem w stanie dobrać słów, by ubrać nimi zdania i przekazać dalej tę wiedzę. Żaden człowiek nie jest w stanie znieść ciężaru, jaki ona ze sobą niesie.
Żaden.
Z perspektywy Milewskiego praca nad latarnią posuwała się sprawnie i gładko do przodu. Co prawda, jak tylko wybudowano piwnice i przykryto je pierwszymi warstwami przyszłych budynków, Milewski zupełnie przestał interesować się dalszym rozwojem prac nad latarnią i ponownie na kilka dni pogrążył się w swym uwielbieniu nad potęgą starożytnych bóstw. Wszystkie znane mi wypadki, jakie miały później miejsce na budowie, nie miały swego odzwierciedlenia w zapiskach Milewskiego – zupełnie tak, jakby te incydenty, które nie dotyczyły kompleksu piwnic, w ogóle dla niego nie istniały. Odnalazłem jedynie wpis mówiący o nieplanowanym wysadzeniu jednej ze ścian piwnicznego korytarza, będącym w zasadzie odosobnionym przypadkiem wytrącenia Milewskiego z równowagi. Kiedy jednak przekonał się, iż poniesione straty nie są zbyt dotkliwe i zdoła je jeszcze naprawić, wrócił do typowego dla siebie stanu emocjonalnego.
Natrafiłem też na relację z jednej z nocy, tuż u schyłku prac nad latarnią, podczas której Milewski zniósł do odizolowanych już piwnic wszystkie segmenty mentalnego przekaźnika, jakie zdążył do tego czasu skonstruować. Przy pomocy Posługaczy zmontował je w sprawnie działającą całość, a dalsze prace nad urządzeniem odbywały się już gdzieś pośród kamiennych ścian jaskiń wewnątrz wzgórza. Sądząc z emanującego z kolejnych wpisów zadowolenia Milewskiego, wszystko układało się po jego myśli i żadne nieprzewidziane wypadki nie zakłócały rytmu pracy.
29 kwietnia 1877
00:15
Dziś latarnia oddana została do użytku i rad jestem, iż całe to zamieszanie wokół niej w końcu ucichnie. Budynek nie jest już mym zmartwieniem; na dobrą sprawę nigdy nie był.
Mimo wszystko, pochwalić należy wszystkich pracowników. Zdołali przenieść kąty piwnicznych pomieszczeń tak, jak tego sobie zażyczyłem; pomijając wprawdzie drobne rozbieżności, które – wydaje mi się – nie powinny wpłynąć w najmniejszym stopniu na ostateczny rezultat, przyznać muszę, iż zasłużyli na pewną formę uznania. Kiedy już Cthulhu uczyni mnie wszechwiecznym, wstawię się za nimi i poproszę dla nich o szybką śmierć. Reszta niech cierpi.
Mentalny Przekaźnik jest już gotowy. Nie uruchomiłem go jeszcze, lecz jestem pewien, iż dzisiejszej nocy zadziała bez zarzutów, spełniając pokładane w nim nadzieje. Nie może być inaczej – wykonałem go zgodnie z poleceniami. Co do najmniejszego elementu.
Kiedy miasteczko pogrąży się głębiej we śnie, zejdę do piwnic latarni sam. Słudzy moi niechaj pozostaną w domu. To, co odbędzie się za kilka godzin w kompleksie jaskiń jest sprawą tylko między mną a Depth’urauthem. Zanim jutrzejszego poranka słońce ponownie wzbije się na nieboskłon, ja będę już dysponował najpotężniejszą wiedzą, jaką kiedykolwiek posiadała istota ludzka. Przewyższę nawet samego Alhazreda.
02:15
Nadszedł odpowiedni moment.
Wyruszam. Idę ku przeznaczeniu, ku nowemu porządkowi. Ku chwale Wielkim, którzy wkrótce obejmą panowanie nad światem i dzierżyć go będą po wsze czasy. Nie ma odwrotu. Zejdę do kamiennego królestwa i nawiążę kontakt z Wielkim Przedwiecznym; przestanę być zwykłym człowiekiem, wzbiję się ponad wszystkie umysły tego świata.
Chwila ta wyznaczy początek nowej epoki. Otworzy drogę do R’Lyeh. Będę wkrótce wymieniany jako ten, który podniósł Przedwiecznych.
Nie mogę zwlekać.
Wychodzę.

W tym miejscu dziennik urywał się; kilka dalszych stron, które jeszcze pozostały w woluminie, było pustych, a kształt łączącego je grzbietu wskazywał, iż nigdy nie były nawet przewracane. Odłożyłem księgę na biurko, otwartą na ostatnim wpisie i przeczytałem go ponownie. Nie wiedziałem jeszcze, co mam o tym myśleć; zbyt dużo było tego wszystkiego, jak na jeden raz. Mogłem tylko snuć niekończące się przypuszczenia co do losu, jaki mógł spotkać Milewskiego. Wyrwałem ostatnią zapisaną stronę i zatrzasnąłem dziennik. Odgłos głuchego uderzenia w cichym od dłuższego czasu gabinecie zabrzmiał przeszywająco głośno.
Odniosłem niejasne, irracjonalne wrażenie, że zbudził coś w głębi domu. Jakąś obecność, która stopniowo zaczęła rozlewać się po całym budynku.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót do indeksunastępna strona

16
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.