W wielkich studiach najwyraźniej uciera się praktyka, by do produkcji fantasy angażować reżyserów z komediowo-romantycznym rodowodem. Nie tak dawno mieliśmy „Złoty kompas” Chrisa Weitza („Był sobie chłopiec”). Teraz na nasze ekrany weszły „Kroniki Spiderwick” w reżyserii Marka Watersa, odpowiedzialnego m.in. za romantyczne „Jak w niebie” i kilka familijnych filmów z Lindsay Lohan.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Owa maniera ma swoje uzasadnienie. Po pierwsze, taki reżyser dobrze odnajduje się w kręceniu zgranych tematów. Po drugie, nikła skłonność do oryginalności sprawia, że daje sobą łatwo sterować i, w przeciwieństwie do wizjonerskiego artysty, nie stara się wciskać swoich indywidualnych poglądów do scenariusza – co dla producentów nieskomplikowanych familijnych wysokobudżetówek jest szczególnie cenne. Z drugiej strony jednak, często spłyca to film do klasy kina co najwyżej średniego, gdzie i tak najważniejszym elementem są komputerowe efekty. Na szczęście dla „Kronik Spiderwick” pierwotny książkowy materiał na scenariusz, choć nie wyróżnia się na tle całego gatunku, to dostarcza podstaw do opowiedzenia przyzwoitej historii. Filmowe „Kroniki” to swobodna interpretacja trzech pierwszych tomów popularnego cyklu. Przerobione przez disneyowskich weteranów od filmów z niską kategorią wiekową – Terrego Rossio i Teda Elliota – dają przede wszystkim pewność szybkiej akcji i dobrej zabawy. Tytułowy Artur Spiderwick to poszukiwacz przygód i odkrywca równoległego fantastycznego świata, w którym rządzi złowrogi goblin Mulgarath. Spiderwick całe życie zbierał informacje o stworach z niewidzialnego świata i spisał je w księdze zwanej „Przewodnikiem terenowym”. Gdyby ta księga dostała się w ręce Mulgaratha, stanowiłaby ogromne zagrożenie dla wszystkich stworzeń zamieszkujących magiczną krainę. Właściwa akcja zaczyna się jednak kilkadziesiąt lat później, gdy do opuszczonego domu Spiderwicka wprowadzają się wraz z matką jego krewni – nastolatki Jared, Simon i ich siostra Mallory. Krnąbrny i nieposłuszny Jared szybko odkrywa księgę i, mimo ostrzeżenia, by jej nie czytać, poznaje ukryte w niej tajemnice… Choć widza powyżej lat dwunastu zbytnio nie przestraszą obowiązkowo oślizgłe potwory, a linearna fabuła nie zaskoczy, to ogląda się tę całkiem zręczną produkcję bez bólu. Nie ma tu co prawda ciekawych fabularnych pomysłów w typie dajmonów ( „Złoty kompas”), ale kilka z zastosowanych rozwiązań, jak np. owadopodobne sylfy (strażnicy równowagi w magicznym świecie), może się widzom podobać. Właściwie w kategorii wymyślności stworów nie bardzo starano się wykreować coś nowego. W „Kronikach Spiderwick” wyobraźnia speców od CGI skupiła się głównie na stworzeniu goblinów o wyglądzie przerośniętych ropuch. Poskąpiono również samego obrazu magicznej krainy, chyba zbyt dosłownie biorąc fakt, iż dla ludzi jest ona niewidzialna. Większość akcji bowiem dzieje się w świecie rzeczywistym, a zainwestowanie niemalże dziewięćdziesięciu milionów dolarów nijak nie znajduje swojego estetycznego odzwierciedlenia w filmie. Nawet gdy odbywamy chwilową podróż w głąb świata z księgi Spiderwicka, to na tle podobnych gatunkowo krain, wizualnie on nie imponuje i jest raczej skromny. Mimo że „Kroniki Spiderwick” fabularnie nie wychodzą poza wytarty schemat kina fantastyczno-familijnego, to wszelkie niedostatki i wrażenia déjà vu rekompensuje zgrabna, rozmyślnie prowadzona akcja. Taki a nie inny efekt to wynik dobrze przyjętego założenia, że widz i tak nie ma ochoty oglądać podobnych scen w słabym i nikłym tempie. Stąd brak w akcji większej ilości przestojów i niepotrzebnych spowolnień. Nawet przez typowe dla familijnych produkcji rodzinne konflikty i kłopoty przechodzi się płynnie. Zresztą i tak nie ma czasu, by się dłużej przy nich zatrzymać, bo fabuła nieustannie gna do przodu. Co ciekawe, mało miejsca poświęca się tłumaczeniom niuansów fantastycznego świata, bo też na przestrzeni całej fabuły nie ma ich specjalnie wiele. Ot, zaledwie kilka wyjaśniających cytatów wziętych prosto z przepastnej księgi, tak by młody widz – nieznający książkowego oryginału – nie musiał zbytnio główkować, aby się we wszystkim połapać. Nie przeszkadzają w tym polscy dialogiści, w filmach aktorskich z reguły poskramiając swoje chęci „ukulturowienia” na siłę tekstów, przez co dubbing jakoś szczególnie nie mierzi. Patrząc na oryginalny skład obsady szkoda jedynie posłuchania Setha Rogena, choć ze względu na znikome obostrzenia wiekowe filmu i tak nie ma co liczyć na jego cięte słowne popisy. Ogółem „Kroniki Spiderwick” plasują się gdzieś między „Pajęczyną Charlotty” a „Mostem do Terabithii” – filmów typowo rodzinnych, prostych i nieobciążonych przesadnie ciężarem gatunku. Zwykły średniak, ale z plusem.
Tytuł: Kroniki Spiderwick Tytuł oryginalny: The Spiderwick Chronicles Rok produkcji: 2007 Kraj produkcji: USA Dystrybutor: UIP Data premiery: 7 marca 2008 Gatunek: familijny, fantasy Ekstrakt: 60% |