powrót do indeksunastępna strona

nr 04 (LXXVI)
maj 2008

I'm on the Top: Australia ’08
Zapraszam na wycieczkę w cieplejsze rejony świata. Tam gdzie śnieg widziano ostatnio tylko na czubku góry Kościuszki, gdzie można dostać sierpowym od kangura i gdzie żyją dziobaki, czyli dowód na to, że Bóg też posiada poczucie humoru. Naszym środkiem transportu niech będzie muzyka.
‹A Book Like This›
‹A Book Like This›
W cyklu „I’m on the Top” chcę zabrać Was na wycieczkę po światowych listach przebojów. Zaprezentować to, co najlepiej sprzedaje się w różnych krajach, a czego raczej nie będziemy mieli okazji poznać w Polsce. Regionalne gwiazdy i gwiazdeczki, sezonowe błyski i wspaniałe kariery. Ale przede wszystkim wspaniałą muzykę naznaczoną kulturą, z której się wywodzi.
Angus & Julia Stone – „A Book Like This”
Podróż po liście najlepiej sprzedających się płyt w Australii proponuję rozpocząć od debiutanckiego dzieła rodzeństwa Stone. Rzeczy stonowanej, półakustycznej, utrzymanej w ulubionym przez Australijczyków folkowym klimacie.
Angus i Julia pochodzą z Newport. Muzykować zaczęli w 2006 roku. Z początku starali się zaistnieć osobno, lecz bez powodzenia. Szybko okazało się, że dopiero razem potrafią stworzyć iście piorunującą mieszankę. Wkrótce dokooptowali do zespołu perkusistę Mitcha Connellyego i jako trio ruszyli na podbój rodzimej Australii.
Prawdziwy przełom w karierze zespołu nastąpił, kiedy usłyszał ich Fran Healy z kapeli Travis. Zauroczony wolnymi, niezwykle klimatycznymi utworami, zaproponował im nagranie we własnym studio materiału na EP. Efektem współpracy jest minialbum „Heart Full of Wine”. Na tym jednak się nie skończyło. Będąc pod wrażeniem głosu Julii Stone, Healy zaproponował jej udział w powstającej właśnie płycie Travis „The Boy with no Name”. Możemy ją usłyszeć w piosence „Battleships”.
W 2007 roku Angus, Julia i Mitch dopięli swego i wreszcie wydali pełnowymiarowy album „A Book Like This”. Z miejsca stał się przebojem na australijskim rynku muzycznym. Po pierwsze dlatego, że mieszkańcy najmniejszego kontynentu lubują się w balladach; a po drugie, ponieważ zawartość płytki po prostu robi wrażenie. Styl zespołu można określić jako melancholijny, minimalistyczny rock ze sporą dawką folku. Nie jest to muzyka, której można słuchać zawsze. By zgłębić urok płyty trzeba mieć odpowiedni nastrój, trzeba umieć się wyciszyć, usiąść wygodnie i rozkoszować się sennymi, aczkolwiek niepokojącymi balladami. Nie znajdziemy tu wirtuozerii ani powalających pomysłów aranżacyjnych. Są za to klimat, dusza i delikatny, hipnotyzujący głos Julii Stone.
„A Book Like This” jest płytą, z którą na pewno warto się zapoznać. Już nie mogę się doczekać kolejnego krążka rodzeństwa.
(najwyższa pozycja na liście w Australii – 6)
Missy Higgins – „On a Clear Night”
Skoro już jesteśmy przy folkowym, gitarowym brzmieniu, to muszę wspomnieć o pewnej uroczej piosenkarce, niejakiej Missy Higgins. Pierwsze muzyczne sukcesy odniosła już w wieku 16 lat. Od tamtej pory jest tylko lepiej. Australia wręcz ją kocha, a jej płyty natychmiast stają się bestsellerami. Dowodem na to niech będzie, że w 2005 roku zgarnęła najważniejsze statuetki ARIA Awards, nagrody australijskiego przemysłu muzycznego. Za wydany wtedy album „The Sound of White” otrzymała aż 5 nagród, w tym za najlepszą płytę i najlepszą artystkę. Wystąpiła również na Live Earth organizowanym przez Boba Geldofa.
W wersji limitowanej to płyta jest dodatkiem do książeczki, a nie, zwyczajowo, odwrotnie…
W wersji limitowanej to płyta jest dodatkiem do książeczki, a nie, zwyczajowo, odwrotnie…
„On a Clear Night” jest zbiorem uroczych piosenek, których można posłuchać zarówno w domu, jak i w samochodzie. Nie trzeba do nich skupienia, jakiego wymagają kompozycje rodzeństwa Stone. Nie jest to zarzut, bo Missy Higgins na pewno spodoba się zwolennikom innych kobiet z gitarami, jak Sheryl Crow, czy Alanis Morrisette.
(najwyższa pozycja na liście w Australii – 1)
Keith Urban – „Greatest Hits: 18 Kids”
Była kobieta, to teraz, w ramach równouprawnienia, czas na mężczyznę z gitarą. Jest nim Keith Urban, którego w Polsce bardziej niż z muzyką, kojarzy się z przemysłem Hollywood. A to za sprawą jego głośnego romansu z będącą podobno z nim w ciąży Nicole Kidman.
Keith urodził się w Whangarei w Nowej Zelandii, ale jako dziecko przeniósł się do Australii, gdzie stawiał pierwsze kroki na scenie country. W 1991 roku nagrał swój debiutancki album zatytułowany po prostu „Keith Urban” i od razu dostał za niego „Złotą Gitarę”, australijską nagrodę dla najlepszego muzyka country. Wnet pokochał go cały kontynent. Jego albumy wielokrotnie pokryły się platyną. Największą popularnością cieszą się krążki: „Golden Road”, „Be Here” oraz „Love, Pain and the whole Crazy Things”.
Na jego talencie poznali się również Amerykanie. W kategorii muzyki country zgarnął dwie nagrody Grammy. Supportował Bryana Adamsa, grał na Live8 i Live Earth. Udzielał się jako muzyk sesyjny na płytach takich gwiazd, jak Charcie Denilson, Garth Brookes czy Dixie Chicks. W USA w pierwszym tygodniu sprzedaży kompilacji „Greatest Hits: 18 Kids” rozeszło się aż 117 tys. egzemplarzy.
Jeśli nie jesteście fanami muzyki z Dzikiego Zachodu i nie chcecie dokładnie zgłębiać dyskografii Keitha, polecam niniejszą składankę. Jest to zestaw dynamicznych, bezpretensjonalnych utworów, które potrafią poprawić kiepski humor. Rzecz strawna nawet dla niezbyt przepadających za country.
(najwyższa pozycja na liście w Australii – 7)
John Butler Trio – „Grand National”
Odchodząc już od muzyki country w stronę bardziej elektronicznych dźwięków, gdzieś po drodze możemy natknąć się na jednego z najciekawszych muzyków z Australii, czyli Johna Butlera i jego trio. W skład bandu poza Butlerem wchodzą obecnie basista Andrew Fry i perkusista Michael Barker. Ich muzyka to czysty odjazd. Takiego ładunku radości ze wspólnego grania już dawno nie słyszałem. Na jednej płycie potrafią w dowolny sposób mieszać style i gatunki, nie tracąc przy tym charakterystycznego brzmienia. Jest więc i country, i blues, a nawet elementy reggae. Poziomu energii może im pozazdrościć niejeden skład punkowy.
Zachwycające wnętrze „A Book Like This”
Zachwycające wnętrze „A Book Like This”
John Butler urodził się w Kalifornii. Jego mama jest Amerykanką, a ojciec Australijczykiem. To za jego namową przenieśli się na najmniejszy kontynent, kiedy John miał 11 lat. Młodego Butlera od wczesnych lat ciągnęło do muzyki. Jest świetnym instrumentalistą i jednocześnie muzycznym dyktatorem. Świadczy o tym tytuł pierwszego, wydanego przez jego trio w 1998 roku longplaya – „John Butler”..
Obecnie Butler jest jednym z najpopularniejszych twórców w Australii. Już w 2004 roku jego płyta „Sunrise Over Sea” debiutowała na pierwszym miejscu najlepiej sprzedawanych tam albumów. Supportował mistrzów pokroju Johna Mayera czy Dave’a Matthewsa. Występował również na koncertowych happeningach Live Earth i Wave Aid.
Płyta „Grand National” stanowi potwierdzenie klasy artysty i pokazuje go jako artystę otwartego, potrafiącego cieszyć się graniem. Świetna płyta na rano, by naładować sobie bateryjki przed męczącym dniem.
(najwyższa pozycja na liście w Australii – 1)
Rogue Traders – „Better in the Dark”
A teraz coś z zupełnie innej beczki. Zostawmy country, bluesa i w ogóle wszelkie tradycje muzyczne. Teraz będzie nowocześnie, szybko i hałaśliwie. Będzie Rogue Traders, czyli mieszanka dance rocka i electro popu. Niech nikt nie myśli, że Australia to kraj hołdujący jedynie akustycznym brzmieniom. Tam też potrafią się bawić na parkietach dyskotek, a muzyka Rogue Traders świetnie się do tego nadaje.
Zachwycające wnętrze „A Book Like This”
Zachwycające wnętrze „A Book Like This”
Band zadebiutował w 2003 roku płytą „We Know What You’re up to”. Wtedy jeszcze był to duet, w skład którego wchodzili James Ash i Steve Davis. Ponieważ panowie specjalizowali się bardziej w operowaniu konsoletami produkcyjnymi niż w grze na żywych instrumentach, muzyka, jaką tworzyli, nie odbiegała specjalnie od typowych produkcji house. Wszystko zmieniło się, kiedy w 2005 roku kapela powiększyła się o charyzmatyczną wokalistkę Natalie Bassingthwaighte. Wtedy też z Rogue Traders pożegnał się Davis, a jego miejsce zajęli gitarzysta Danny Spencer i perkusista Cameron McGlinchey.
W związku ze zmianą instrumentarium ewoluował również styl zespołu. Utwory zyskały bardziej piosenkowy charakter i przestały być kojarzone głównie z dance clubami. Nie znaczy to, że Rogue Traders zaczął grać ballady. Wręcz przeciwnie, ich utwory porywają do wspólnej zabawy. Bo o to głównie chodzi członkom kapeli. Stąd ich występ dla mieszkańców australijskiego domu Wielkiego Brata. I dlatego Natalie została prowadzącą tamtejszej edycji programu „So You Think You Can Dance” (po naszemu „You Can Dance”).
Płyta „Better in the Dark” stanowi kwintesencję twórczości Rogue Traders. Zawiera 12 bezpretensjonalnych, wspaniale wyprodukowanych, energetycznych piosenek, które nie pozwalają usiedzieć na miejscu. Propozycja nie tylko dla fanów Panic! At The Disco.
(najwyższa pozycja na liście w Australii – 4)
‹Dig, Lazarus, Dig›
‹Dig, Lazarus, Dig›
The Veronicas – „Hook Me Up”
Pozostając w rejonach electro popu, proponuję zapoznanie się z kolejną australijską młodzieżową gwiazdą. A właściwie z dwiema – bliźniaczkami: Jessicą Louise i jej młodszą o minutę siostrą Lisą Marie. Tworzą one trzon dyskotekowego zespołu The Veronicas. Tu już nie ma mowy o większych ambicjach muzycznych. Dziewczyny tworzą muzykę wyłącznie rozrywkową, przesyconą elektroniką, utrzymaną w klimatach przebojów z lat 80. I trzeba przyznać, że im to świetnie wychodzi. Ich pierwszy album z 2005 roku „The Secret Life of…” pokrył się poczwórną platyną.
Siostry zaczynały od grania małych rólek w telewizji, chociażby w dość szybko zdjętym z anteny serialu dla młodzieży „Cybergirl”. Wreszcie uznały, że aktorstwo nie jest dla nich i założyły zespół. Jego nazwę zaczerpnęły od imienia Veroniki Ladge, bohaterki serii komiksowej dla nastolatków. Same bliźniaczki pojawiły się w odcinku 167 serii. Jako The Veronicas zyskały rozgłos dzięki piosence „All About Us”, która stała się podkładem dla angielskiej wersji „Ja soszla s uma” duetu Tatu (teraz znanego jako t.A.T.u.).
Dziewczyny robią zawrotną karierę i wiedzą, jak z niej korzystać. W zestawieniu Channel [V] na 50 najseksowniejszych kobiet w przemyśle muzycznym Jessica Louise i Lisa Marie zajęły pierwsze miejsce.
Dla tych, którzy chcieliby się zapoznać bliżej ze stylistyką bliźniaczek, polecam ich stronę internetową. Można się z niej dowiedzieć, że dziewczyny uwielbiają: Johnnego Deppa, Angelinę Jolie, Michaela Jacksona, No Doubt, koty, serduszka, lody czekoladowe i zawinięta tortillę… Łatwo więc zgadnąć, do jakiej grupy wiekowej kierowana jest twórczość zespołu.
Ich drugi album „Hook Me Up” to przede wszystkim świetnie wyprodukowana płyta przesycona aranżacyjnymi smaczkami. Na szczęście dziewczyny doskonale odnajdują się w tej stylistyce i potrafią wybić się na pierwszy plan, nie pozostawiając wątpliwości, kto tu jest prawdziwą gwiazdą. Zapewne duża w tym zasługa sztabu sprawnych producentów pracujących nad tym albumem. W jego skład weszli: Billy Steinberg (Madonna), John Feldmann (Good Charlotte), Toby Gad (Fergie) i Greg Wells (Timbaland & One Republic).
(najwyższa pozycja na liście w Australii – 2)
Tina Arena – „Song of Love & Loss”
Aby nie było nudno, proponuję nagłą zmianę klimatów. Najlepiej w rejony wyciszonych, niemal wodewilowych ballad śpiewanych przez piękną kobietę o subtelnym głosie – Tinę Arenę. Polscy słuchacze mieli już okazję zapoznać się z jej twórczością głównie dzięki staraniom Marka Niedźwieckiego, który za każdym razem, gdy wracał z Australii, przywoził worek płyt; wśród nich znalazło się sporo nagrań Tiny.
Arena urodziła się 1 października 1967 roku. Pochodzi z rodziny sycylijskich emigrantów. Jej prawdziwe imię to Pina, ale dość szybko zmieniła „P” na „T”. Już w wieku 7 lat dała się poznać jako osóbka uzdolniona wokalnie. Występowała wtedy w telewizyjnym show „Young Talent Show”. Pierwszą płytę „Strong as Steel” nagrała w 1990 roku i słuchając jej najnowszego wydawnictwa, aż trudno uwierzyć, że okrzyknięto ją divą disco.
Rozgłos w Europie zyskała dzięki zaśpiewaniu wspólnie z Markiem Anthonym piosenki „I Want to Spend My Lifetime Loving You” do filmu „Maska Zorro”. Szczególne uznanie zdobyła we Francji. Cieszy się tam taką popularnością, że w 2005 roku wydała specjalnie kierowaną na tamten rynek płytę francuskojęzyczną „Un Autre Univers”. Opłacało się, ponieważ wkrótce otrzymała za nią platynową płytę. Ale to nie jedyne wyróżnienie, które ją spotkało. Dwukrotnie (w 1996 i 2000 roku) zdobyła nagrodę World Music Award dla najchętniej kupowanej australijskiej artystki.
Tina jest nie tylko piosenkarką, ale także aktorką. W 2007 roku grała rolę Roxie Hart w londyńskich wystawieniach musicalu „Chicago”.
Jej ostatnia płyta „Song of Love & Loss” to w większości zestaw coverów, które Tina zaśpiewała z towarzyszeniem orkiestry symfonicznej. W repertuarze znalazły się takie przeboje jak: „I Just Don’t Know What to do With Myself” Burta Bacharacha, „The Man with the Child in His Eyes” Kate Bush, „Love Hangover” Diany Ross, czy „Everybody Hurts” R.E.M. Wszystkie kompozycje zostały potraktowane ze smakiem i stanowią wspaniały, wyciszający zestaw; doskonały akompaniament do romantycznej kolacji przy świecach.
(najwyższa pozycja na liście w Australii – 3)
Nick Cave And The Bad Seeds – „Dig Lazarus, Dig”
Na koniec zostawiłem sobie ikonę muzyki z Australii – Nicka Cave’a. Jego płyty zawsze stanowią sensację i są prawdziwą ucztą dla osób poszukujących treści i niebanalnych kompozycji. Ostatni raz Nicka Cave’a mogliśmy posłuchać przy okazji nagranego wraz z przyjaciółmi albumu „Grinderman”, który śmiało można nazwać jednym z najlepszych wydawnictw 2007 roku. Powrócił tam do klimatu surowego, bezkompromisowego grania, jakie prezentował wraz ze swoim pionierskim zespołem „The Birthday Party”. I wygląda na to, że taki styl przypadł mu do gustu, ponieważ „Dig, Lazarus, Dig” to zdecydowanie bardziej jazgotliwe i niewygładzone granie niż na ostatnich płytach Bad Seeds.
Już na poprzednim, dwupłytowym albumie Złych Nasion „Abbatoir Blues / The Lyre of Orpheus” dało się zauważyć, że Cave z kolegami wracają do grania z początku kariery. Przyznam, że nie rozumiem zachwytów niektórych krytyków nad wspomnianą płytą. Po odejściu z zespołu świetnego gitarzysty, jakim jest Blix Bargeld, zacząłem poważnie obawiać się o kondycję bandu. Ich stylowi zaczęło brakować charakteru i mocy, jakimi były przesycone genialne albumy „Let Love In”, „Murder Ballads” czy „No More Shall We Part”. To prawda, że zrobiło się ostrzej i mniej przystępnie, ale równocześnie mniej było elementów, które by przykuwały uwagę. Z tym większą obawą sięgnąłem po „Dig, Lazarus, Dig”. Zwłaszcza, że tytułowy utwór, który został wykrojony na singiel, nie zapowiadał niczego dobrego. Jest po prostu nijaki. Na szczęście moje obawy były bezpodstawne. Płyta broni się sama. Choć rozpoczyna się mało imponująco, to z każdym kolejnym utworem coraz bardziej oczarowuje. Tak bardzo, że po ostatnich dźwiękach wieńczącego album siedmiominutowego „More News from Nowhere” ma się ochotę włączyć go od nowa. A z każdym kolejnym przesłuchaniem całość nabiera kolorów.
„Dig, Lazarus, Dig” może nie jest najlepszą pozycją w dyskografii Bad Seeds, ale udowadnia, że zespół się nie wypalił i nie musimy przygryzać palców w obawie o jego następne dokonania.
(najwyższa pozycja na liście w Australii – 2)
Chciałem jeszcze zrobić zestawienie najpopularniejszych plemiennych przebojów Aborygenów. Niestety wygląda na to, że nie prowadzą oni jednolitego spisu. A już na pewno nie regularnego. A póki co skorzystałbym z okazji i wykąpał w gorących oceanicznych wodach australijskiego pasa przybrzeżnego. Idziecie ze mną? W grupie będę miał większą szansę, że zgłodniałe rekiny nie wybiorą sobie akurat mnie na główne menu.
powrót do indeksunastępna strona

74
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.