powrót do indeksunastępna strona

nr 04 (LXXVI)
maj 2008

Czy Czerwony Kapturek miał kompleks Edypa?
Lyn Gardner ‹Wiejemy do lasu›
Co robią dzieci, kiedy rodzice nie wykazują wobec nich żadnego zainteresowania? Mogą zacząć pić, brać narkotyki, albo… próbować zmierzyć się z potworami rodem z baśni braci Grimm. A więc co takiego spotyka postaci Lyn Gardner, że jej książka nosi tytuł „Wiejemy do lasu”?
Zawartość ekstraktu: 60%
‹Wiejemy do lasu›
‹Wiejemy do lasu›
Najlepszym sposobem na napisanie recenzji jest plagiat. Recenzent to człowiek z natury leniwy, kiedy więc nadarza się okazja przepisania czyjegoś tekstu, nie waha się ani chwili. Wydawca debiutanckiej powieści Gardner tylko ten proceder ułatwił – na tylnej okładce „Wiejemy do lasu” można znaleźć fragment recenzji dr. Grzegorza Leszczyńskiego (całość jest na stronie promującej powieść – www.wiejemydolasu.pl). Postanowiłem ukraść autorowi parę ciekawszych sformułowań.
Z recenzji Leszczyńskiego czytelnik dowie się między innymi, że powieść Gardner „wygra z grami komputerowymi, filmami fantasy i magicznymi sztuczkami całego współczesnego świata”, że w „Wiejemy do lasu” „niczym w grach RPG, trzeba rozpoznawać znaki rzeczywistości, zdobyć klucze pozwalające na poruszanie się w gąszczu pułapek […] To lektura dla wtajemniczonych”. Co do jednego z autorem muszę się zgodzić – powieść Gardner rzeczywiście przypomina gry komputerowe i RPG.
„Wiejemy do lasu” można porównać do „Matriksa”, a raczej do relacji między filmem a „Symulakrami i symulacją” Jeana Baudrillarda. Otóż krytycy zachwycający się „Matriksem” pisali, że Wachowskim udało się przełożyć filozofię francuskiego myśliciela na srebrny ekran. W rzeczywistości bracia jedynie wykorzystali pewne wątki, spłycając je i przycinając do ram filmu przygodowego. Podobnie gloryfikuje „Wiejemy do lasu” Leszczyński. A może ma rację? Na pierwszy rzut oka książka Gardner to postmodernistyczna zabawa motywami ze znanych baśni. Mamy więc domek z piernika, szczurołapa, Roszpunkę, wiedźmę zjadającą dzieci, śpiącą królewnę i dobrą wróżkę. Oczywiście wszystko opowiedziane „na nowo” i z „przymrużeniem oka”: wiedźma tak naprawdę jest miłą babcią, śpiąca królewna wcale nie jest śpiąca, a dobra wróżka nie jeździ bynajmniej w karocy z dyni. Coś à la Shrek? Nie do końca.
Głównym wątkiem książki jest dzieciństwo dziewczynki imieniem Storm Eden i jej dwóch sióstr: starszej Aurory i malutkiej Ani. Siostry dorastają w Rajskim Zakątku – stojącym przy lesie starym domu. Rodzice dzieciakami prawie wcale się nie interesują, ojciec ciągle planuje wyprawy geograficzne, a matka zajęta jest wylegiwaniem się w łóżku. Pozostawione same sobie siostry próbują jakoś żyć w takich warunkach, co przecież nie jest wcale łatwe. Na dodatek w niedalekim Grajkowie pojawia się tajemniczy (bądźmy szczerzy – zły od samego początku) eksterminator DeWilde. Mężczyźnie zależy na małej piszczałce, którą Storm dostała od matki. Kto zna opowieść o szczurołapie z Hamelin, może się domyślać, o co tak naprawdę chodzi. DeWilde próbuje wykraść piszczałkę, dziewczynki uciekają z łap nasłanych przez niego wilków – innymi słowy, zaczyna się przygoda.
Gardner z fragmentów różnych bajek zlepiła „Wiejemy do lasu”, opowieść o dzieciach dorastających bez rodziców. Ci ostatni nie są wcale toksycznymi albo nawet patologicznymi opiekunami – po prostu nie mają czasu dla swoich pociech. Siostry Eden muszą więc nauczyć się liczyć tylko na siebie, zgodnie z przyjętym zawołaniem: „Na zawsze razem”. Okazuje się to możliwe dzięki przygodzie, którą przeżywają; dzięki niej poznają, czym są zaufanie, przebaczenie i współpraca. Wszystko pięknie, tylko niby dlaczego „Wiejemy do lasu” ma być „lekturą dla wtajemniczonych”?
RPG i gry komputerowe mają z powieścią Gardner dużo wspólnego. Nie chodzi tu wcale o żadne „znaki rzeczywistości”, tylko o zwyczajny schemat „zdobądź przedmiot, zabij potwora”. Storm i jej siostry podczas przygody muszą mierzyć się z kolejnymi przeciwnikami (wilki, Miodunka Bzyk, Matka Rolmops), wykonywać zadania (zdobyć mapę do kryjówki w górach) i ścigać z czasem. Na końcu przygód czeka demoniczny DeWilde, którego rzecz jasna należy pokonać, aby na ekranie pojawił się błyszczący w fajerwerkach napis „You Win!”.
Podobnie rzecz ma się z aluzjami do popularnych baśni – to raczej miszmasz w stylu „Matriksa” aniżeli dobrze zaplanowane pomysły. Na przykład za Chiny Ludowe nie potrafię powiedzieć, dlaczego Miodunka tuczyła dzieci w piernikowym domku, skoro wcale nie chodziło o ich zjedzenie. Przypuszczalnie autorce najpierw przyszedł do głowy pomysł z aluzją do baśni, a dopiero potem próbowała go jakoś umotywować. Inna sprawa to łatwość, z jaką bohaterkom przychodzi pokonywać kolejne trudności – wystarczy przytoczyć finałową walkę małej Storm z dorosłym DeWilde’em. Od kiedy to dzieci są mistrzami w zapasach?
Przesłanie płynące z książki Gardner nie jest wesołe. Chociaż autorka starała się pokazać dzieciom, że w dobie kryzysu rodziców, którzy nie potrafią znaleźć czasu dla swoich pociech, relacje można budować z rodzeństwem i przyjaciółmi, jednak nie wygląda to wcale tak pięknie. Książka kończy się – jak to w baśniach – obowiązkowym happy endem, ale brzmi on nieco fałszywie, zwłaszcza w kontekście stwierdzenia głównej bohaterki, że przygoda się skończyła, a życie nadal jest takie samo.
„Wiejemy do lasu” jest ciekawą – acz bez przesady – książką dla młodego czytelnika. Gardner poszła dobrym tropem, czyniąc z kolażu różnych wątków znanych z baśni tło dla lekko terapeutycznej opowieści. Nie wiem, czy można z „Wiejemy do lasu” uczyć się akceptowania zajętych własnym życiem rodziców – nie mnie osądzać. Dzieciom natomiast polecić można, a i starszym pewnie powieść się spodoba.



Tytuł: Wiejemy do lasu
Tytuł oryginalny: Into the Woods
Przekład: Hanna Baltyn
ISBN: 978-83-10-11494-5
Format: 352s. 140×202mm
Cena: 24,90
Data wydania: 4 kwietnia 2008
Ekstrakt: 60%
powrót do indeksunastępna strona

41
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.