Co może się zdarzyć nocą, kiedy spowite sennością miasto śpi albo dopiero się do snu szykuje? Haruki Murakami w „Po zmierzchu” udowadnia, że dużo, bardzo dużo…  |  | ‹Po zmierzchu›
|
Zwykle ciężko nakreślić choćby zarys fabuły książek Murakamiego. Ich stopień skomplikowania jest tak wielki, że właściwie nie wiadomo o czym opowiedzieć – pisząc kilka zdań, nie mówi się o fabule właściwie nic. Poza tym cała rzecz jest z gruntu bezcelowa, bowiem czynnikiem decydującym o znakomitym odbiorze jego książek w większej mierze jest to jak niż o czym pisze. W przypadku „Po zmierzchu” to, o czym powiedziałem wyżej, nabiera jeszcze większego znaczenia. Ostatnia z wydanych w Polsce powieści Murakamiego jest dziełem mocno okrojonym w stosunku do jego poprzednich „wielkich fabuł”, objętościowo przypomina raczej „Na południe od granicy, na zachód od słońca”. Brak tu więc wielowątkowości i rozbudowanych światów równoległych (co nie oznacza, że nie ma ich w ogóle – pojawiają się, ale pod nieco inną postacią niż dotychczas). W zamian dostajemy, na jedną noc (akcja rozgrywa się w przeciągu kilku godzin), kolorowe obrazki z Tokio. A co na rzeczonych obrazkach? Kilka ledwie zarysowanych postaci, których losy splatają się w love hotelu 1). Jednak to nie bohaterowie decydują o sile tej książki, której tytuł jest niezwykle adekwatny do sposobu prowadzenia fabuły – czytelnik przemierza kolejne uliczki miasta nieomal w półśnie. Ma to swoje niezaprzeczalne zalety: niepopędzani przez nikogo mamy szansę przyjrzeć się uważnie dywagacjom, jakim często-gęsto oddają się poszczególne postaci. Japoński pisarz niezmiennie zaskakuje genialnymi wypowiedziami, jak wówczas, gdy pewien chłopak próbuje dość osobliwie streścić Love Story, albo gdy sprzątaczka rozprawia o wspomnieniach jako o „paliwie życia”. „Po zmierzchu” jest więc przede wszystkim książką urokliwą i oniryczną, a dopiero później nieco fantastyczną, zagadkową i niepoznaną. To „niepoznanie” może być też zresztą pewnym zarzutem w stosunku do powieści, która pozostawia większość wątków otwartych, bez wyraźnego zakończenia. Zarzut jest, dodam od razu, nieuzasadniony: zawiązanie, rozwój i zamknięcie tych wątków w okresie jednej nocy zakrawałoby bowiem na Himalaje tak kunsztu pisarskiego, którego Murakamiemu trudno odmówić, jak i literackiego absurdu. Sięgając po najnowszą wydaną po polsku pozycję laureata World Fantasy Award należy pamiętać o tym, że nie jest to twór na miarę „Kroniki ptaka nakręcacza” czy opublikowanego nie tak dawno „Kafki nad morzem”. „Po zmierzchu” ukazuje Murakamiego już nie jako niestrudzonego skrybę, przenoszącego na karty powieści rozległe, wielopłaszczyznowe światy. W jego miejsce pojawia się ktoś nieco inny – fotograf ze znakomitym refleksem, w dalszym ciągu obdarzony jednak niezwykłą spostrzegawczością i zdolnością dostrzegania niezauważalnego. Dostajemy zatem twór nieco eksperymentalny, przypominający trochę wprawkę reżyserską à la David Lynch. I, podobnie jak u Lyncha, nawet tych kilka obrazków przyciąga uwagę odbiorcy, pozostawiając go w stanie emocjonalnego rozedrgania z nutą refleksyjności. Plusy: - Murakami inny niż zwykle
- dialogi – małe dzieła sztuki
- wszechobecna senność, która nie usypia
Minusy: - przyzwyczajony do okazałych fabuł czytelnik może czuć się nieco rozczarowany
1) love hotele, czyli „hotele miłości”, po raz pierwszy pojawiły się w Japonii, a ich zadaniem jest udostępnianie pokoju w celu zaspokojenia potrzeb seksualnych. Nie są to jednak domy publiczne, korzystają z nich bowiem zarówno „profesjonalne” panie do towarzystwa i ich klienci, jak i „zwyczajne” zakochane pary, dręczone niecierpiącą zwłoki potrzebą dania upustu emocjom (no, w zasadzie to nie tylko emocjom…)
Tytuł: Po zmierzchu Tytuł oryginalny: アフターダーク ISBN: 978-83-7495-163-0 Format: 200s. 145×205mm Cena: 24,90 Data wydania: 26 września 2007 Ekstrakt: 80% |