Dość zaskakujące, że Vision, zamiast brać z szerokiej hollywoodzkiej oferty filmy porządnie zrealizowane, w których grają sprawni, zawodowi aktorzy sięga po „Antygatunek”, produkcję de facto amatorską, i wciska ją polskiemu klientowi jako pełnowartościowy wyrób. Szczęście w nieszczęściu, że film ma w miarę sensowną fabułę, za mało to jednak, by go traktować jako dobrą rozrywkę.  |  | ‹Antygatunek›
|
Nastały widać ciężkie czasy, skoro trzeba sięgać po nieprofesjonalnie zrealizowane produkcje. Dziwi to trochę, bo można by zamiast tego zacząć w końcu wydawać szeroko pojętą klasykę kina grozy – począwszy od przedwojennych filmów czarno-białych, a skończywszy na głośniejszych produkcjach lat 70. i 80., z których znaczna część jest w Polsce kompletnie nieznana. Może bym nawet tak nie marudził, gdyby nie to, że za słabo wykonane filmy każe mi się płacić takie same pieniądze, jak za wypuszczone na DVD kinowe hity. Coś tu jest po prostu nie w porządku. Sam film – jak już nadmieniłem – do najgłupszych na szczęście nie należy. Bo oto na Ziemi, wśród nas, żyją istoty stojące ewolucyjnie szczebel wyżej od homo sapiens. Są drapieżnikami – czymś w rodzaju wampirów – i traktują ludzi jako źródło pożywienia. Na świecie jest ledwie około tuzina osób, które dzięki specjalnemu przeszkoleniu potrafią je wytropić i zabić. Jedną z takich osób jest Martin, główny bohater filmu. Potrącony przez samochód w czasie pościgu za kobietą-wampirem, trafia pod opiekę Bena i Julie. Jest to równoznaczne z wyrokiem śmierci na tę dwójkę, bowiem wampiry bardzo skrupulatnie eliminują wszystkich, którzy mogą się dowiedzieć o istnieniu ich rasy. Ben i Julie mają więc teraz do wyboru – liczyć na to, że nikt się nimi nie zainteresuje (na co mają praktycznie zerowe szanse) albo przejąć inicjatywę we własne ręce i samemu zacząć zabijać wampiry. Wszystko zależy od tego, czy uwierzą w ich istnienie. A uwierzyć trudno, bo wampiry praktycznie niczym się od ludzi nie różnią, łatwo więc wziąć wyjaśnienia Martina za rojenia szalonego rzeźnika. Na pierwszy rzut oka „Antygatunek” robi jednak niedobre wrażenie. Wygląda na produkcję stricte amatorską, mimo że w rzeczywistości produkcja filmu pochłonęła ponoć aż 250 tysięcy dolarów kanadyjskich (bo i film pochodzi z Kanady). Doprawdy, oglądając film trudno domyślić się, na co też spożytkowano choć część wzmiankowanej kwoty. Przede wszystkim rzucają się w oczy niedobre zdjęcia. Są ziarniste, pozbawione barwy (ekipa najwyraźniej poskąpiła na oświetlenie planu) i tracą ostrość przy szybszym ruchu, z czego można wnioskować, że w użyciu była cyfrowa kamera. To jednak nic w porównaniu z poziomem efektów specjalnych. Te odcięte błyszczące, gumowe głowy podskakujące radośnie po podłodze, te zdekapitowane szmaciane korpusy niemal zupełnie pozbawione wagi, te wampirze ssawki animowane na jakimś przedpotopowym komputerze, te walające się tu i ówdzie „odcięte” ręce i nogi ewidentnie urwane z wystawowych manekinów – mam wrażenie, że dzieci z pierwszego lepszego krajowego przedszkola zrobiłyby to lepiej. Z litości nie wspomnę już o dość przeciętnym aktorstwie (część obsady wygląda na wziętą z łapanki na ulicy, dzięki czemu – swoją drogą – film nabrał trochę realizmu) i praktycznie nieistniejącej oprawie dźwiękowej. Innymi słowy – gdyby zatrudnić fachową ekipę od zdjęć (a przynajmniej wypożyczyć profesjonalną kamerę i dorzucić trochę reflektorów), wybrać jakąś renomowaną firmę od efektów i trochę przykręcić aktorom śrubę – „Antygatunek” stałby się dobrym i ciekawym filmem. W takiej jednak formie, w jakiej trafił na rynek, jest wyzwaniem dla kinomanów, bowiem przy odpychającej formie wizualnej trzeba więcej niż odrobiny samozaparcia, żeby dotrwać do napisów końcowych. Zwłaszcza że film nie proponuje przesadnie żywej akcji (być może żaden z bohaterów nie biega właśnie ze względu na kiepską kamerę) i opiera się raczej na obszernych dialogach, nienajlepiej zresztą przetłumaczonych (na przykład Góra Rushmore jest tutaj określana mianem „wzgórze”). To bardziej uczta dla ducha niż dla oczu, bowiem „Antygatunkowi” – ze swoim dociekaniem natury drapieżników i próbą odgadnięcia ich motywów postępowania – bliżej do fantastyki naukowej niż do horroru. I jeśli przyjąć założenie, że nie jest to horror, a także pamiętać o tym, że wizualnie film jest dość denerwujący – „Antygatunek” będzie w stanie mile zaskoczyć sposobem narracji i naświetlaniem kolejnych elementów łamigłówki, jaką jest istnienie wampirów i ich funkcjonowanie we współczesnym świecie. Podkreślam jednak, że nie jest to arcydzieło sztuki filmowej i nie należy sobie po nim zbyt wiele obiecywać.
Tytuł: Antygatunek Tytuł oryginalny: Shelf Life Rok produkcji: 2004 Kraj produkcji: Kanada Czas projekcji: 90 min. Parametry: Dolby Digital 5.1; format: 1,85:1 Gatunek: horror Ekstrakt: 50% |