powrót do indeksunastępna strona

nr 04 (LXXVI)
maj 2008

Lepszy diabeł w garści
Mike Carey ‹Mój własny diabeł›
Współczesne literackie miasta nękane były już plagami wilkołaków i wampirów. Teraz przyszła pora na duchy. I na Londyn. A Felix Constant… to znaczy Castor, oczywiście, jest londyńskim pogromcą duchów, zamieszanym w kryminalną aferę. No cóż, Mike Carey, autor „Mojego własnego diabła”, był wszak scenarzystą kilkudziesięciu zeszytów „Hellblazera”.
Zawartość ekstraktu: 70%
‹Mój własny diabeł›
‹Mój własny diabeł›
Kilka lat przed początkiem nowego milenium na świecie wyroili się martwi: jako duchy, zombiaki, łaki… Dusze poczęły wracać na Ziemię i nikt nie wie, dlaczego. Wszystko się zmieniło, no ale żyć trzeba dalej. Felix Castor jako jeden z nielicznych już przed tym wydarzeniem widział duchy, a obecnie uczynił ze swej wrażliwości środek utrzymania: zajmuje się egzorcyzmowaniem zjaw, przeszkadzających w pracy porządnym ludziom. Na prześwięcanie demonów jest za cienki w uszach – o czym kiedyś boleśnie się przekonał – a łaki i zombiaki zwykle zostawia w spokoju, bo więcej z tym problemu niż pożytku. Najchętniej rzuciłby tę pracę w – nomen omen – diabły, bo za bardzo przypomina mu przyjaciela, któremu nie umiał pomóc. Jednak gdy Castor przyjmie proste, zdawałoby się, zlecenie wypędzenia zjawy młodej kobiety nawiedzającej londyńskie archiwum, niespodziewanie zetknie się nie tylko ze swą przeszłością, ale także z jak najbardziej aktualną działalnością przestępczą. Będzie musiał odpowiedzieć sobie na pytania dotyczące etyki zawodowej, a także własnej moralności. A znajomy demon przepowiada Castorowi rychłą śmierć…
„Mój własny diabeł” ma trzy minusy i cały szereg plusów. Jednym minusem jest polskie tłumaczenie tytułu powieści (tłumaczenie całości jest bardzo przyzwoite – przy okazji brawa dla pani Pauliny Braiter – jedynie tytuł zgrzyta). W oryginale tytuł jest częścią angielskiego idiomu oznaczającego z grubsza „znaj wroga swego”. W polskim tytule tego znaczenia zabrakło. Drugim minusem jest wspomniany już brak choćby śladowego wytłumaczenia fenomenu powrotu dusz do świata żywych akurat w tym momencie dziejowym. Autor otwarcie pisze, że nikomu nie są znane przyczyny nagłych globalnych nawiedzeń, po czym przechodzi nad tym do porządku dziennego. Stwierdza jedynie: „spory teologiczne szalały niczym pożar buszu”, po czym wspomina o istnieniu ruchu na rzecz przyznania manifestacjom duchowym praw człowieka, jednak nie ma to znaczenia dla fabuły czy dla występujących w powieści postaci. Ot, mamy Londyn plus duchy. Brak jest także namysłu nad konsekwencjami obecnych w powieściowej rzeczywistości empirycznych dowodów na istnienie życia pozagrobowego i demonów, co implikowałoby faktyczne istnienie w tym świecie Boga lub bóstw.
Ostatnim, trzecim i bardzo subiektywnym – bo przez znaczną część czytelników zapewne uznawanym za zaletę – minusem jest ścisłe powiązanie wszystkich wątków i wydarzeń, opisanych w powieści Careya, z głównym wątkiem kryminalno-duchowej zagadki. Jeśli jakaś sytuacja zostaje opowiedziana przez pierwszoosobowego narratora, to na pewno ma określone znaczenie dla fabuły. Z jednej strony może zatem robić wrażenie misterne okiełznanie literackiej materii, z drugiej jednak może wywoływać odczucie, że powieści brak oddechu, czuć jej „literackość”, umowność. Osobiście cenię chwyt stosowany i opisany w którymś wywiadzie przez Rogera Zelazny’ego. Pisarz ten wymyślał jakiś szczegół biografii bohatera bądź jakieś wydarzenie, czy nawet cały wątek, miał je w pamięci, czasem napomykał o nich w utworze, ale nie umieszczał w powieści. Dzięki temu postać zyskiwała nowy wymiar osobowości, życiorysu, obecny gdzieś w świadomości autora i czytelnika, a napomknięcie o wydarzeniach niezwiązanych z fabułą dawało odczuć, że poza obecnie opisywaną fabułą bohater ma też inne życie, które niekoniecznie musi służyć celom opowieści. Wszak w naszym życiu także nie wszystko podporządkowane jest głównemu wątkowi, który zwykle nawet trudno wyodrębnić. Zastosowanie tego narzędzia literackiego urealniało postać, pokazywało szerszą perspektywę świata przedstawionego. Tego u Careya brak.
Jednak trzeba wziąć pod uwagę, że nie jest to literatura problemowa, lecz solidna fantastyka detektywistyczno-przygodowa. Nie brakuje w niej humoru, fałszywych tropów i zaskakujących zwrotów akcji (zwłaszcza ten zawarty w epilogu obiecuje ciekawą kontynuację w kolejnym tomie), żywych i wyróżniających się postaci pierwszo- i drugoplanowych – reminiscencje bohaterów oferują wgląd w ich motywacje i charaktery. Fabuła rozwija się gładko, a w miarę dopasowywania przez Castora kolejnych kawałków układanki zyskuje nowy, mroczniejszy, bo bliski naszej rzeczywistości aspekt. Język – dzięki tłumaczeniu pani Braiter – jest żywy, niepozbawiony ciekawych porównań i popkulturalnych nawiązań; autor nie sili się jednocześnie na kalkowanie Chandlera, co przy takim typie bohatera miałoby pewne podstawy.
Jeśli macie zatem ochotę przeczytać zajmującą i ciekawą historię perypetii prywatnego egzorcysty, „Mój własny diabeł” będzie dobrym wyborem.



Tytuł: Mój własny diabeł
Tytuł oryginalny: The Devil You Know
Autor: Mike Carey
Przekład: Paulina Braiter
Wydawca: MAG
ISBN: 978-83-7480-081-5
Format: 400s. 125×195mm
Cena: 29,99
Data wydania: 18 kwietnia 2008
Ekstrakt: 70%
powrót do indeksunastępna strona

22
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.