powrót do indeksunastępna strona

nr 04 (LXXVI)
maj 2008

Persona magica: Marks i Stalin teatru
Peter Brook, reżyser, a zarazem uczeń twórcy Teatru Laboratorium, napisał w przedmowie do książki „Ku teatrowi ubogiemu”, że „od czasów Stanisławskiego nikt na świecie nie badał natury aktorstwa, jego znaczenia, jego procesów duchowo-fizyczno-emocjonalnych tak dogłębnie i tak całkowicie, jak Grotowski”. Trudno nie zgodzić się z tym stwierdzeniem. I to niezależnie od wszystkich kontrowersji wokół teatralnego wizjonera.
Hans Christian Andersen twierdził, że są osobliwi. Że różnią się od innych, tak jak Beduini od Niemców. Że od mima do amanta wszyscy umieszczają się na jednej szalce wagi, a resztę świata stawiają na drugiej. O kim mowa? O ludziach teatru, którzy na łamach „Esensji” doczekali się wreszcie swoich piętnastu minut...
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Dla jednych był hochsztaplerem, szamanem i burzycielem, zaś dla innych – wybitnym pedagogiem i przede wszystkim wielkim wizjonerem. Pewne jest jedno: Jerzy Grotowski przeprowadził wielką rewolucję, choć wielkość odnalazł w ubóstwie. W minimalizmie, maksymalnej oszczędności środków wyrazu i skupianiu się na niewidocznych na pierwszy rzut oka detalach, chociażby ćwiczeniach głosowych. Chodziło zwłaszcza o pozbycie się zbędnych elementów przedstawienia, na przykład dekoracji, i o skoncentrowanie się na aktorze wraz z całym jego kunsztem. O to, żeby pozbyć się wszystkich innych dziedzin sztuki pokroju muzyki, malarstwa i plastyki.
Czy owe ubóstwo oznacza dążenie do tego, by wszyscy byli równi, czyli ubodzy? Jeśli tak, to owa koncepcja pachnie poniekąd marksizmem. Być może dokonałem uogólnienia, ale w tej sytuacji należy się poważnie zastanowić nad tym, czy Grotowski to przypadkiem nie Marks teatralnej reżyserii. Ale – w przeciwieństwie do Marksa – wcielił swoje plany w życie i przeprowadził teatralny przewrót. I to niezależnie od tego, że nie wszystkim muszą się podobać głoszone przez niego idee.
Warto odnotować, że nie narzucał nikomu swoich wizji. Że zamknął się w swoim malutkim Teatrze Laboratorium i to inni ludzie, a nie on, zabiegali o to, by uczestniczyć w owym wydarzeniu lub bacznie przyglądać mu się z boku. I to nawet kiedy podróżował po całym świecie. Jego zespół teatralny został rozwiązany w 1984 roku. Przyczyny były dwie: z jednej strony członkowie grupy postanowili zacząć działać samodzielnie, z drugiej natomiast istotne znaczenie miała napięta sytuacja polityczna w Polsce. Sytuacja, która utrudniała ludziom zza granicy przyjazd do naszego kraju.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Pisał Grotowski w artykule, który ukazał się w miesięczniku „Odra”, potem zaś stał się częścią książki napisanej przez reżysera: „Po pierwsze, dążymy do wyzwolenia się z eklektyzmu, z traktowania teatru jako zlepku różnych dyscyplin, to znaczy do sprecyzowania, co stanowi o odrębności teatru i nie może być dublowane ani naśladowane przez inne gatunki widowiskowe. Po wtóre, prace nasze – zogniskowane (...) wokół relacji widz‑aktor i technik i duchowej, i kompozycyjnej aktora – mają charakter badań długofalowych”. Owo konserwatywne trochę spojrzenie upatrywało rozwój w tym, co go teoretycznie wyklucza. W powrocie do korzeni, do samego początku. Geniusz sprowadza się jednak do tego, że nikt wcześniej nie patrzył na teatr w ten sposób. Genialność tkwi w prostocie. Mistrz w pewnym sensie gloryfikował teatralny antropocentryzm, koncentrował się na człowieku, pochylał nad nim. Jednocześnie był pewnego rodzaju dyktatorem. Miał hipnotyzującą moc, co nie wszystkim się podobało. Albo byłeś z nim, albo przeciwko niemu. Jak już wspomniałem, nazywano go bossem, burzycielem, hochsztaplerem, a nawet – wampirem. W tej sytuacji, skoro porównałem go do Marksa, to należy się poważnie zastanowić nad tym, czy nie nazwać go także Stalinem teatru, jego Hitlerem. Chodzi rzecz jasna o charyzmę i sposób, w jaki porywał zgromadzonych wokół siebie ludzi. Wymagał od nich wierności i pełnego zaangażowania. Mieli mu się ze wszystkiego zwierzać, podczas gdy on nie mówił im o sobie dosłownie niczego. Cechowała go duża skrytość, niebędąca bynajmniej wynikiem skromności. Podobno zmuszał aktorów do tego, aby rywalizowali o jego względy, i przez to zniszczył wiele wspaniałych osób, chociażby aktora Zbigniewa Cynkutisa. Jednocześnie nie ukrywał swojej fascynacji Indiami i hinduizmem. Twierdził, że Hindusi, w przeciwieństwie do ludzi Zachodu, byli wolni od kompleksu seksualnego.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Podobnych historii i legend można by napisać naprawdę sporo. Nie zmienia to tego, że twórca znakomitej skądinąd inscenizacji „Księcia niezłomnego” chwilami przesadzał ze swoim konserwatyzmem. W ubiegłym roku w jego Instytucie udało mi się obejrzeć na dużym ekranie fragmenty wyżej wymienionego dzieła z wstrząsającą, zasługującą na owacje na stojąco rolą Ryszarda Cieślaka. Przedstawienie, chociaż oglądane tylko z punktu widzenia jednej, w dodatku statycznej kamery, naprawdę robiło wrażenie i żal tylko, iż nigdy nie będzie mi dane zobaczyć go na żywo. Ale dobrze, że pozostało po nim jakiekolwiek świadectwo, gdyż mistrz nie zgadzał się na obecność kamer.
Szkoda, że nigdy nie będzie mi dane uczestniczyć w robionym przez Grotowskiego legendarnym eksperymencie, polegającym na badaniu relacji między widzami a aktorami. Dość powiedzieć, że przykładowo w „Kordianie” widzowie byli pacjentami szpitala psychiatrycznego. W namiastce czegoś takiego uczestniczyłem tylko raz – gdy w ramach przedstawienia organizowanego przez jeden z wrocławskich teatrów awangardowych jechałem pociągiem w ascetycznych wręcz warunkach, by choć trochę poczuć się jak wrocławscy Żydzi, których w czasie wojny w taki właśnie sposób transportowano do obozów zagłady. To tylko dowodzi, jak licznych Grotowski ma naśladowców. Zwłaszcza we Wrocławiu, do którego przeniósł się w 1965 roku po likwidacji teatru w Opolu.
Warto raz jeszcze zacytować Grotowskiego: „Można wprawdzie twierdzić, że sam proces duchowy aktora jest w tej metodzie sprawnością, ale nie byłoby to ścisłe. Proces ten niemożliwy jest bowiem do nauczenia. Lata pracy i specjalnie komponowanych ćwiczeń naprowadzających (...) pozwalają niekiedy aktorowi odkryć w sobie sam początek procesu i wtedy przez właściwą opiekę możliwe jest kultywowanie tego, co obudzone. Proces, o którym mowa (...), wiąże się ze stanem bierności (...) z postawą psychiczną, której nie »chce się to zrobić«, ale raczej jak gdyby »rezygnuje się z nieuczynienia«”.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Grotowski zostawił po sobie dużej wagi materiał do refleksji. I aż dziwne, że tak długo musieliśmy czekać na polskie tłumaczenie jego książki „Ku teatrowi ubogiemu”. Reżyser wydał tę książkę po angielsku i nie życzył sobie, żeby przetłumaczono ją na polski. Dopiero niedawno udało się doprowadzić do wydania polskiej wersji.
Kto wie, może twórca Teatru Laboratorium chytrze uznał, że o wiele więcej osób sięgnie po swego rodzaju zakazany owoc, tak jak w PRL ludzie zabijali się o tak zwane „półkowniki”. Niestety, poza koneserami mało kto się dziełem interesował. A i teraz nie rozchodzi się w zbyt dużym nakładzie. Bo nawet jeśli nie wszystkich przekonuje jego artystyczna, to warto się z nią w pełni zapoznać. Choćby po to, żeby wyrobić sobie własne zdanie.

Cytat godny uwagi:

„(…) Gdyby pewnego pięknego dnia wszystkie teatry zostały zlikwidowane, znakomita część obywateli nie miałaby o tym pojęcia przez wiele tygodni, podczas gdy na wiadomość o zamknięciu kin i usunięciu telewizorów tego samego dnia ludzkość całego globu podniosłaby jeden wielki krzyk protestu. Istnieje wiele twórców teatru, którzy zdają sobie sprawę z tego problemu, ale wysuwają mylne sposoby jego rozwiązania. (…) Teatr musi wreszcie uznać swoje granice. (…) Jedna jest tylko wartość, której ani film, ani telewizja nigdy nie zdołają przejąć od teatru: bezpośrednia więź rodząca się między żywymi istnieniami. Więź, która sprawia, że każdy akt prowokacji ze strony aktora, każdy przejaw jego magii (którego widz nie jest w stanie powtórzyć) staje się czymś wielkim i niezwyczajnym. Od tej drapieżnej erupcji nic nie powinno oddzielać widza; niech stanie twarzą w twarz z aktorem; niech poczuje na sobie jego oddech i jego pot”.

(Jerzy Grotowski, 1967 r., „Aktor Ogołocony”)

Tekst powstał na podstawie książki „Ku teatrowi ubogiemu” wydanej w 2007 roku przez Instytut Jerzego Grotowskiego.
powrót do indeksunastępna strona

79
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.