 | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Dla odmiany promocja najnowszej części „Batmana” zawierała w sobie takie elementy jak nagrody dla ludzi, którzy pomalowali sobie twarz à la Joker, sfotografowali się na tle jakiegoś fragmentu swojego miasta i wysłali zdjęcia na stronę internetową (z tymi stronami to też były jakieś piętrowe kombinacje, bo trzeba było najpierw się zalogować, a potem dostawało się mailem wskazówki, gdzie w sieci szukać kolejnej strony lub w co na tej stronie kliknąć). Fotki były potem wykorzystane w jakiejś niby to informacji prasowej z Gotham City (dziennikarze zajmujący się działami filmowymi w swoich gazetach otrzymali pocztą papierowe egzemplarze tej gazety). Albo na przykład akcja, że fan dostawał adres sklepu cukierniczego w swoim mieście, do którego miał się zgłosić z jakimś hasłem i dostawał tort oraz numer telefonu, na który miał zadzwonić. Kiedy dzwonił, z wnętrza tortu rozlegało się dzwonienie, bo w środku był telefon komórkowy jako prezent dla niego… (oczywiście te droższe części promocji dotyczyły tylko dziennikarzy i różnych prominentów). Tak więc prelekcja była fascynująca, a prowadzący ją commander John J. Adams z „Zakazanej planety” 2) został na koniec nagrodzony zasłużonymi brawami. Zostałam w tej samej sali, żeby zobaczyć, czy spodoba mi się prelekcja „Życie wśród piasków – opowieść Tuskena”. Zrobiłam zdjęcie wchodzącym do sali malowniczo przebranym osobnikom, ale sama prelekcja nie wciągnęła mnie, więc w końcu wyszłam i pokręciłam się trochę po szkole. Między innymi obejrzałam fragment Wielkiego Nerdowskiego Konkursu Strojów, który, choć wielki, nie zgromadził wcale przesadnej liczby uczestników. Spodobał mi się występ dwóch Wróżek Zębuszek (dziewczyny przebrane w cudaczne stroje z odbywających się tego dnia warsztatów subkulturowej mody japońskiej – ganguro i yamamba), które odśpiewały znaną co starszym fanom piosenkę o myciu zębów: „Szczotka, pasta, kubek, ciepła woda – tak się zaczyna wielka przygoda…”, tańcząc przy tym i szorując zęby szczoteczką. Zajrzałam też na końcówkę długiej i ilustrowanej slajdami prelekcji Komudy „Buntownicy błękitnych mórz”, Jacek Komuda akurat opowiadał o buncie na Bounty. Dzięki pozostaniu w tej samej sali mogłam zająć sobie miejsce siedzące w samym środku pierwszego rzędu, co okazało się mądrym posunięciem, jako że prelekcja Kuby Ćwieka „Buddy Christ – Vampire Hunter” zgromadziła takie tłumy, iż ludzie siedzieli na podłodze i stali w progu.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Kuba rozejrzał się po sali i stwierdził: „Widząc taki tłum, mogę tylko zacytować pewnego Kinga, ale nie tego od horrorów: I had a dream…”. Następnie oznajmił: „Błogosławieni ci, którzy mają poczucie humoru, albowiem oni będą się na tej prelekcji dobrze bawili” i z pomocą „swojej uroczej asystentki”, czyli PWC-a, przedstawił wizerunek Chrystusa w popkulturze. Kuba przy pomocy publiczności zastanawiał się, czym właściwie jest ikona popkultury, oraz analizował symbole, za pomocą których identyfikujemy poszczególne postaci (tiara, aureola, korona cierniowa itp.). Pokazał fragmenty różnych filmów 3), w których występuje Jezus w niestandardowym ujęciu: „Ostatnie kuszenie Chrystusa” (Kuba film streścił, a potem pokazał ostatnią scenę, w której Jezus mimo wszystko wraca na krzyż i słowa „Dokonało się!” nabierają nowego znaczenia), „Pasja” (Mel Gibson starał się odtworzyć tortury szczegółowo, głównie na podstawie śladów na Całunie Turyńskim, ale pewne elementy pokazywał w sposób utrwalony w tradycji, a nie historyczny – na przykład: jak obecnie wiadomo, skazańcy wcale nie dźwigali całego krzyża, tylko poprzeczną belkę), jakiś film, w którym wszyscy pozytywni bohaterowie są Murzynami (akcja jest „standardowa”. czyli biblijna), fragmenty musicalu „Jesus Christ Superstar”. Zobaczyliśmy wizerunek roześmianej figury Chrystusa z „Dogmy” (Buddy Christ, na polski przetłumaczony jako Chrystek), a na koniec Kuba pokazał kilka znalezionych na YouTube filmików. Było tam dziełko, w którym Jezus za pomocą ciosów kung-fu walczy z nastoletnimi wampirzycami, podczas gdy towarzyszący mu dwaj biskupi próbują pospiesznie poświęcić pobliskie jezioro, żeby zyskać dużą ilość wody święconej. Najbardziej według mnie kontrowersyjny był wideoklip do znanej popowej piosenki „I will Survive”, w którym Jezus, śpiewając, zrzuca wierzchnią szatę i krokiem modelki maszeruje przez miasto w samej przepasce biodrowej, a następnie w momencie dotarcia do refrenu, czyli słów „I will survive!…”, wpada pod piętrowy autobus. Sam pomysł zabawny, ale gdyby wystąpił w tym Elvis Presley albo Mahatma Gandhi, byłoby tak samo śmiesznie. Na koniec zobaczyliśmy fragmenty przecudnego filmu o tym, jak to Terminator (w tej roli niejaki Arnold S.) zostaje wysłany do Betlejem w rok zerowy naszej ery, z zadaniem chronienia Jezusa, co temu ostatniemu poważnie utrudnia wypełnienie swojej ziemskiej misji (na przykład Terminator w czasie Ostatniej Wieczerzy strzela do Judasza, Chrystus go wskrzesza, Terminator znów zabija, Chrystus tłumaczy mu, że MUSI zostać wydany, Terminator woła coś w stylu: „O, ptaszek!” i kiedy Jezus się odwraca, znów pakuje serię Judaszowi… Na koniec jakaś kobieta płacze po ukrzyżowaniu Chrystusa, a Arnie ją pociesza: „Don’t worry. He’ll be back”). Przyznam, że świetnie się bawiłam, zresztą chyba wszyscy obecni też.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Niedziela rozpoczęła się pokazem bractwa rycerskiego Himeji Jo No Samurai Tachi. Wystąpiło kilku adeptów aikido i kenjutsu oraz jeden karateka (na koniec kazali mu się przedstawić i okazało się, że jest bodajże wicemistrzem Polski, w każdym razie kimś nader utytułowanym). Pokazywali kata, walkę wręcz, różne dźwignie, walkę katanami i bokkenami, obronę przed sztyletem i bokkenem oraz defensywne użycie kija pielgrzymiego. Szkoda, że organizatorzy konwentu nie pomyśleli, żeby przed pokazem poprosić panią woźną o umycie podłogi, która była bardzo zadeptana, a pokazy – jak to przy aikido – dość często kończyły się rzutem (no, położeniem, gdyby się rzucali na lastriko, to nawet mistrz mógłby mieć problemy ze wstaniem…) i po kilku chwilach ciemne spodnie i jasne bluzy były całe zakurzone. Może szkoda, że nie przeprowadzono pokazu na scenie – walczący nie musieliby tarzać się w brudzie, a publiczność z tylnych rzędów lepiej by widziała. Następnym punktem programu był panel dyskusyjny „Jucha tryskała, aż miło!”. Magda Kozak, Jarosław Grzędowicz, Łukasz Orbitowski i Piotr W. Cholewa dyskutowali o pisaniu scen mordów, rzezi, strzelanin itp. Wszyscy byli zgodni co do tego, że zbytnie szafowanie makabrycznymi opisami może czytelnika raczej uodpornić niż przerazić. Magda Kozak stwierdziła, że ona, mając za sobą takie elementy studiów medycznych jak wielokrotne uczestniczenie w sekcji zwłok, nie jest w stanie emocjonalnie podejść do opisywania trupów, choćby nie wiadomo jak bardzo pokawałkowanych. Jeremiasz stwierdził, że przykładową scenę, w której śledczy przybywają do chaty, gdzie zamordowano kilka osób, lepiej jest pokazać, opisując roje much krążących wokół zabudowań, siadających im na twarzach itp., potem jedna osoba wchodzi do chaty, nic się nie dzieje, wchodzi druga osoba, nic się nie dzieje, po czym ta pierwsza wypada na zewnątrz i rzyga pod krzaczkiem. To wystarczy, żeby statystyczny czytelnik wyobraził sobie to, co jest we wnętrzu chaty, znacznie bardziej makabrycznie niż przy bezpośrednim opisie. Przedstawił też przekonująco opis kogoś, kto powoli zsuwa się w przepaść, drapiąc jej skraj paznokciami i zdzierając je, a także opowiedział o jednym z najbardziej makabrycznych opowiadań, jakie czytał w życiu (amerykańscy chłopcy jeżdżący z nudów w sobotni wieczór samochodem po małym miasteczku padają ofiarą bezlitosnego gangu), w którym najgorsze było nie pokazanie przemocy, bo prawie nie było takich opisów, lecz dokładne ukazanie bezradności bohatera.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Po tym panelu był kolejny: „Debiutanci po drugiej książce”, w którym uczestniczyła Magda Kozak, Wit Szostak i Magda Parus – ta ostatnia jest co prawda dopiero po pierwszej książce, ale ją dołączono. Opowiadali o tym, jak się czuli po wydaniu swojej pierwszej książki, dlaczego piszą, co oprócz pisania robią w życiu, i tak dalej. Konkluzja była taka, że dwoje z nich (Madzik i Wit) ma zupełnie niezwiązany z pisaniem zawód, z którego się utrzymuje, więc pisanie traktują raczej jako hobby, ciesząc się, że nie gonią ich żadne terminy i nie muszą na siłę czegoś wymyślać. Szostak dodatkowo powiedział, że jest innym człowiekiem, niż tamten Wit, który pisał „Wichry Smoczogór” oraz inne jego wcześniejsze książki, dlatego nie jest w stanie na przykład napisać dalszego ciągu, „bo to już nie on” – cokolwiek by to miało znaczyć. Następnie miejsce za stołem prelegenckim zajęła Ania Brzezińska i Łukasz Orbitowski oraz nadal Wit Szostak, w ramach panelu „Ucieczka z kina Konwencja”, ale tego punktu programu nie dosłuchałam do końca, ponieważ w końcu trzeba było pójść na dworzec i wrócić do domu. Gdyby była jakaś skala ocen konwentów, to tegorocznemu Pyrkonowi przyznałabym dziewięć punktów na dziesięć. Niedogodności były związane głównie z ogromną liczbą uczestników, z czego wynikała ciasnota w salach prelekcyjnych i noclegowych (w tych pierwszych dodatkowo często brakowało krzeseł) oraz kosmiczne kolejki w barku. Dawało się też zauważyć niedostatek koszy na śmieci. Wynagradzał to jednak fantastyczny program, nieźle zaopatrzony barek oraz interesujące sklepiki konwentowe, gdzie oprócz książek i komiksów można było nabyć artystyczną biżuterię, koszulki Karoki i inne gadżety, na przykład smycze z nieprzyzwoitymi hasłami. Organizatorom kolejnych Pyrkonów, a także innych konwentów, sugeruję zwrócenie uwagi na fakt, że istnieje pewna grupa prelegentów (Kuba Ćwiek, Andrzej Pilipiuk, Ania Brzezińska, Jacek Komuda, PWC), którzy na swój punkt programu ściągają tłumy – nawet gdyby opowiadali o prawie spółek cywilnych czy historii uprawy buraka cukrowego w powiecie zamojskim – i z tego powodu dobrze jest przydzielić im największą dostępną salę.  | Z kapowniczka Achiki: Konkurs starwarsowy:Prowadzący: Jak się nazywał tajny uczeń Dartha Vadera?Drużyna: ……Prowadzący: Nie miał imienia!Ktoś: Był tak tajny, że nie miał?Achika: To jak Vader się do niego zwracał? „Ej, ty”?Ktoś: Nie, A-T to jest to kroczące takie. Jacek Inglot: To o czym oni mieli pisać w tym 1985 roku? Że wyskakuje Kowalski z jakiejś nyski i rzuca się na tego kosmitę z czym, z kluczem francuskim?!Ktoś: Ale przecież cały Wędrowycz na tym polega!…Achika (cicho): Naród musiał dojrzeć do Wędrowycza. Zakończenie konkursu ogólnoliterackiego.Bukat (komentując niezadowolenie drużyny „Imperialni” z przegranej): Im bardziej zaciśniecie pięści, tym więcej punków prześlizgnie się wam między palcami! Kuba Ćwiek (o ludziach wychodzących z kina po „Pasji”): U kobiet rozmyte makijaże… U mężczyzn rzadziej, ale też… Kuba: „Jesus Christ Superstar” zaczyna się tak, że przyjeżdża taki typowy hipisowski autokar, ludzie wysiadają i zaczynają się rozkładać… nie, NIE dosłownie! Jeremiasz: Człowiek ma w sobie sześć litrów krwi i porządna książka też powinna tyle zawierać. PWC: Kilka lat temu nakręciliśmy w naszym klubie film o zombie. Kuba w Carrefourze wygłosił wtedy słynne zdanie: „Komuna wraca, widmo głodu zagląda nam w oczy: tylko sześć gatunków keczupu!”. PWC: Rzeź opisujemy z punktu widzenia patrzącego. I on może sobie zwrócić uwagę na wątrobę rzuconą od niechcenia albo te nerki leżące pod oknem… Jeremiasz: Takeshi Kitano w „Zatoichim” machał prawdziwym narzędziem, w związku z czym bał się śmiertelnie, że kogoś z ekipy zdekapituje. O samopoczuciu ekipy nie było mowy…PWC: Czwarty kamerzysta dociągnął już do końca. Jeremiasz: Mamy od czasu do czasu takie obowiązkowe szkolenia, czarna taktyka i tak dalej. Każdy autor „Fabryki” musi zaliczyć pięciu zabitych w ciągu roku. Jeremiasz: Lepiej jest pisać o strzelaniu do ludzi niż wyjść z kałaszem na ulicę.PWC: Ale to rozładowuje!Dexter: Chyba magazynek. Magda Parus: Chciałabym mieć domek w głuszy, siedzieć i sobie pisać.(Pół widowni śmieje się, patrząc na Magdę Kozak, która kupiła sobie domek w głuszy i od miesięcy użera się z remontem). Wit Szostak: Ja chciałbym napisać poradnik dla pasażerów PKP. To byłoby doniosłe społecznie. Widzę tu pewną lukę. Magda Kozak (radośnie): Ja zawsze strasznie chciałam dostać się do GROM-u, ale nie mogę, to sobie chociaż o tym popiszę!Achika: To się nazywa Mary Sue. |  |
1) Expanded lub Extended Universe – ogół informacji o świecie „Gwiezdnych wojen” (rasy, pojazdy, planety, historia itp.), oficjalnie zatwierdzonych przez firmę George’a Lucasa. 2) Tak właśnie, bez podania nazwiska, został określony w informatorze. 3) „Żywot Briana” Kuba pominął, tłumacząc, że nie jest to film o Jezusie.
Cykl: Pyrkon Miejsce: Poznań Od: 28 marca 2008 Do: 30 marca 2008 |