Książki należy czytać, Polacy nie czytają książek, codziennie przez dwadzieścia minut czytaj swojemu dziecku – trąbią media. A może to wszystko jest funta kłaków niewarte? Zamiast męczyć się nad kolejną lekturą, proponuję krótki poradnik – jak książek nie czytać.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
W sieci można znaleźć całą masę e-booków z kursami tzw. szybkiego czytania. „NIE CZYTAJ WOLNO I UWAŻNIE” albo „Czytanie wszystkiego to tylko STRATA CZASU” – głoszą wielkimi literami mistrzowie pożerający 150 powieści na godzinę. Sposób jest diabelnie prosty: wystarczy tylko przyswoić sobie cudowną metodę błyskawicznego czytania albo czytania nielinearnego, a dzieła zebrane Kraszewskiego poznamy jeszcze przed obiadem. Cudowne, prawda? Niestety, problem z tego typu poradnikami jest taki, że zwykle są niespecjalnie mądre, naszpikowane pseudopsychologicznym bełkotem i – co ważniejsze – trzeba je przeczytać. Kolejny problem rodzi się w momencie, gdy już człowiek przeboleje swoje, zepnie się i nauczy którejś z fantastycznych metod. Co dalej? Niechybnie trzeba się przeprowadzić w pobliże Waszyngtonu i wykupić (co nie jest wcale takie tanie) kartę do Biblioteki Kongresu 1). Innego wyjścia nie widzę – polskie biblioteki wystarczą najwyżej na tydzień średnio intensywnego czytania. Inną metodę poznawania literatury proponuje francuski profesor literatury Pierre Bayard. Napisał on książkę „Comment parler des livres que l’on n’a pas lus?”, co można przetłumaczyć: „Jak mówić o książkach, których się nie czytało”. Dzięki lekturze poradnika czytelnik może poznać metody gadania na dowolny temat związany z literaturą... bez jej znajomości. Podczas swoich wykładów Bayard zauważył, że jego studenci mimo czytania zadanych lektur często nic o nich nie potrafią powiedzieć albo wręcz niczego nie rozumieją. Z drugiej strony okazało się, że w trakcie dyskusji świetnie radzą sobie ci, którzy książek w ogóle na oczy nie widzieli, a jedynie nauczyli się na ich temat – mówiąc kolokwialnie – ściemniać. Bayard doszedł więc do następującego wniosku: aby w towarzystwie móc brylować znajomością najnowszej powieści Houellebecqa, nie trzeba wcale jej czytać – wystarczy nauczyć się paru prostych zasad, czy raczej tricków. Generalnie chodzi o to, żeby mówić na dany temat w miarę płynnie, bez zagłębiania się w szczegóły. Autor poradnika zachęca także do kierowania się bardziej własnymi odczuciami podczas lektury aniżeli powszechnie przyjętą interpretacją dzieł. Podobno jego książka stała się bestsellerem we Francji. „Jestem zdumiony, bo nie wyobrażałem sobie wcześniej, jak bardzo czują się winni ludzie nieczytający książek – mówi o swoich spostrzeżeniach Bayard. – Dzięki tej książce mogą pozbyć się swojego poczucia winy bez korzystania z psychoanalityków, co jest z pewnością dużo tańsze” 2). Poradnik francuskiego profesora nie został jeszcze przetłumaczony na język polski – i nic dziwnego, bo u nas chwalenie się znajomością literatury (nawet tej nieczytanej) nie jest po prostu w modzie.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Bardziej konwencjonalnym sposobem na poznanie treści książki jest czytanie recenzji. No ale, jak wiadomo, recenzenci lubią się wymądrzać, a na dodatek często nie kierują się obiektywizmem, tylko zawiścią wobec biednych autorów 3). Na szczęście w Internecie można znaleźć łatwiej przyswajalne formy kontaktu z książką. Na przykład trailer. Na stronie ksiazki.tv zamieszczane są krótkie filmiki promujące nowo wydane książki, wywiady z pisarzami itp. Przypomina mi to oglądanie „Pana Tadeusza” na DVD, żeby nie męczyć się z książką, a wiedzieć mniej więcej, o co chodzi, kiedy przyjdzie sprawdzian z polskiego. Zresztą pomysł z trailerami książek jest dość symptomatyczny, bo pokazuje, że dla sporej grupy ludzi literatura to tylko kolejna gałąź rozrywki, produkt sprzedawany obok chipsów czy piwa. Jak mówił kiedyś Ryszard Kapuściński: „Masowe media wyrobiły w ludziach przekonanie, że sztuka służy rozrywce. Jak książka, film, muzyka nie mogą zabawić, to się nie liczą” 4). Kto nie lubi czytać recenzji, a męczy się, oglądając telewizję, ma jeszcze trzecią możliwość – podcast. Na stronie Glosa – podcast o nowych książkach można znaleźć krótkie, parominutowe recenzje najnowszej literatury, zapowiedzi nowych publikacji, a także informacje o konkursach książkowych itp. Oprócz odsłuchania, pliki można ściągnąć i na przykład przegrać na własny odtwarzacz mp3. Pomysł jest o tyle ciekawy, że rozgłośnie radiowe jakoś niespecjalnie kwapią się z zamieszczaniem recenzji książkowych w formie podcastów, a przecież nie każdy ma czas na słuchanie radia o określonej godzinie. Ostatecznie jednak najczęstszą metodą nieczytania książek jest... ich nieczytanie. Jak ustaliła w 2006 roku Biblioteka Narodowa, dokładnie co drugi Polak świetnie obywa się bez książki 5) i nic nie zapowiada, by stan ten miał się zmienić. Moim zdaniem niski poziom czytelnictwa w Rzeczpospolitej ma w sumie dość nieskomplikowane przyczyny. Jest to kwestia polskiej gramatyki i składni, których statystyczny Polak uczy się jakieś 30 do 40 lat, a i tak zwykle udaje mu się poznać jedynie same podstawy 6). Anglosasi mają w tej kwestii znacznie ułatwioną sprawę: angielski jest znacznie prostszy w nauce i – co za tym idzie – w odbiorze. Także długość słów w języku polskim czy ich odmiana są przyczyną wielu problemów. Wystarczy przejść się do kina: jedno mruknięcie amerykańskiego gangstera opisywane jest co najmniej dwiema linijkami polskich napisów. Może więc należałoby jakoś radykalnie uprościć język, tak aby każdy bez większych problemów potrafił przyswoić sobie czytany tekst? Chociaż – sądząc po ukazującej się ostatnio literaturze popularnej – proces taki właśnie zachodzi na naszych oczach. |