Z poniższej lektury można dowiedzieć się, że disco polo rządzi, Beksiński był tchórzem, a najwięcej witaminy mają latynoskie dziewczyny ze zdiagnozowaną oziębłością seksualną. I niech żyje Iron Maiden!  | Tomasz Beksiński Fot. www.sta.tom.fm.interia.pl
|
Dwójka esensyjnych redaktorów: Paweł Franczak i Jacek Sobczyński, pozazdrościła tandemowi Wągrowski-Dobry cyklu rozmów, (bo przecież nie urody ani intelektu) i postanowiła pójść w ich ślady. Punkt wyjściowy: badania przeprowadzone na statystycznej grupie Polaków na temat upodobań muzycznych. Efekt końcowy: wnikliwa, acz niepozbawiona dawki złośliwego cynizmu analiza naszego gustu narodowego, która momentami przemienia się to w luźniejszą gadkę o dorastaniu, to w upierdliwe zrzędzenie. Zapraszamy, warto! Zaznaczamy, że są to prywatne opinie wspomnianych dżentelmenów, a bomby w listach prosimy słać na adres: muzyka@redakcja.esensja.pl, bądź zostawiać na naszym forum z dopiskiem: „Śmierć pachołkom muzycznej awangardy, niech żyje zespół Boys!”. Paweł Franczak: No i mamy za swoje: Polacy najchętniej słuchają disco polo i popu. Powiedzże, czy wyniki tej sondy zaskoczyły Cię, czy zmartwiły? Jacek Sobczyński: Cóż, obecność popu w tym zestawieniu jakoś zupełnie mnie nie dziwi. Disco polo – trochę bardziej. Sądziłem, że ten zakurzony relikt skupiający w sobie najgorsze muzyczne momenty ubiegłej dekady obecny jest wyłącznie we wszelkiego sortu rupieciarniach czy komisach rzeczy używanych. Jeśli chodzi o pop, byłbym nawet szczęśliwy, gdyby nie jedno ale… PF: Czyli? JS: Polski pop, (bo właśnie rodzimych produkcji tak chętnie słuchają nasi krajanie) jest tworem boleśnie prostym. Opartym na podobnych, prymitywnych podkładach, upstrzony grafomańskimi tekstami. Zauważ, że na drzewku światowej muzyki to właśnie muzyka pop jest najprężniej rozwijającą się gałązką. Mniej więcej od początku bieżącego wieku metamorfoza dokonana na jego przestrzeni musi wzbudzić podziw. Pamiętasz zapewne, czym karmiły nas listy Billboardu jeszcze pod koniec ubiegłej dekady? PF: Pamiętam i zgodzę się w zupełności, aczkolwiek pozwolę sobie mieć zupełnie inne zdanie na ten temat. JS: Zamieniam się w słuch. PF: Bo coś mi się zdaje, że disco polo musi mieć nad Wisłą szalone powodzenie. Według niektórych znawców muzyki ludowej disco polo wpisuje się w tzw. nurt spirytusowy. Czyli: prosta, rytmiczna muzyka, w sam raz pod libacje alkoholowe. A gdzie jak gdzie, ale u nas na akompaniament muzyczny pod kielicha jest zapotrzebowanie. Świadczą o nim choćby kolejne „revivale” tego gatunku: a to sacro polo wyskoczy, a to TVN Boysów podpromuje…. Tyle że w prywatnych rozmowach nikt się do tego nie przyzna – za to w anonimowej sondzie i owszem. A jeśli chodzi o pop – faktycznie, produkcje są coraz lepsze, ale czy to oznacza, że ta gałązka da jakieś owoce w przyszłości – wątpliwe. JS: Ale tu pojawia się pytanie. Przeglądając kolejne notowania OLiS-u, nie sposób znaleźć tam ani jednego wykonawcy disco polo. Nie mówię tu o listach z ubiegłego tygodnia czy miesiąca – biorę na warsztat zestawienia nawet sprzed kilku lat. Skąd, zatem bierze się tak duża popularność tych nagrań? Bo jakoś nie wierzę w tzw. drugi obieg ani kupczenie kasetami „spod lady”. PF: Bo tego nikt nie kupuje – mówię całkiem serio. JS: Czyli co: mamy sobie taką czerwoną książeczkę kanonu disco polo, którą każdy szanujący się biesiadnik ma wykutą na pamięć? PF: Disco polo dołączane jest do gazet albo zalega półki z kasetami wiejskich domków, ogródków działkowych i typowych M3. Przeciętny słuchacz disco polo nie słucha muzyki na co dzień, płyt nie kupuje, o DP nie czyta. Na weselu pośpiewa sobie hiciory puszczone z kaseciaka z podpitym sąsiadem i to uznaje za upodobanie muzyczne. JS: Czy w tym momencie możemy mówić o disco polo jako znakomicie radzącej sobie, undergroundowej alternatywie? PF: To zależy, co przyjmiemy za alternatywę. Jeśli ma to być muzyka awangardowa – to nie. Jeśli jest to synonim muzyki nieobecnej w mediach – to też raczej nie, bo da się ją zauważyć tu i ówdzie. Choć faktycznie, jest to pewien paradoks – tłumy na koncertach i gwiazdorstwo discopolowych muzykantów, a oficjalnie ruch jakby nie istniał. Zresztą z tą alternatywą jest w ogóle kłopot. Uważam na przykład, że ostatnio w muzyce rozrywkowej to alternatywa jest mainstreamem, jakkolwiek nielogicznie to brzmi. JS: Tu mi zabiłeś klina. Co w takim razie odczytujesz jako alternatywę? Bo, mówiąc szczerze, chyba wiem, o co Ci chodzi, ale chcę poczekać na Twoje rozwinięcie tematu.  | (Prawie jak) muzycy z Boys Fot.www.boys.art.pl
|
PF: Od jakiegoś czasu wytwórnie jako alternatywę sprzedają wszystko, co się rusza, gitarę trzyma i na drzewo nie ucieka. Tokio Hotel to alternatywa. Boysbandy z ulizanymi włoskami to buntownicy walczący o wolność sztuki itp. „World needs rebels” – a giganci fonografii to wiedzą. Wystarczy zresztą zerknąć na wyszukiwane wyrazy na portalach poświęconych muzyce, z reguły większość z tych słów to „rock” i „alternatywa”. JS: W tym momencie zgadzam się częściowo. Faktycznie, Tokio Hotel jak i cała durna moda emo rzeczywiście – z marketingowego punktu widzenia jest alternatywą, bezczelnie opracowaną według jakiejś tam strategii przez majorsów. Tokio Hotel, Blog 27 czy inne padliny są po prostu czerwoną płachtą na nastoletniego byka. Jasnym sygnałem, wysyłanym przez speców od marketingu: „hej, oni są zbuntowani, nienawidzą swoich starych, dlaczego masz nie być taki sam?”. A potem wystarczy wydać pół kieszonkowego w niszowym H/M-ie, założyć konto na laście czy majspejsie i mamy młodego buntownika pełną gębą! PF: Tę alternatywę trudno zdefiniować, tak samo jak „tradycję” w „Misiu”. Jeśli np. przyjmiemy za alternatywę wszystkich artystów, o których ani widu, ani słychu w radiu i TV, to mamy w tym nurcie i wykonawców country. Tak czy owak – jak każdy szanujący się underground – ambitniejsza muzyka pozostaje w cieniu. Szkoda tylko, że często z dziwnych powodów. Taki, dajmy na to, Mitch&Mitch to producenci hiciorów do power listy w każdym radiu. JS: Dywagowanie na temat istoty alternatywy od zawsze było łażeniem po dość grząskim gruncie. Nie raz i nie dwa wyłożyli się na tym choćby ludzie przyznający w tej kategorii Fryderyki… Dla mnie alternatywa – w jakimś stopniu – jest tożsama ze sztuką autorską, w pełni świadomą, nieschlebiającą miłościwie panującym trendom. Natomiast Mitch&Mitch, Drivealone, nowy Oszibarack… są dowodami na to, że artyści poza kreowaniem czegoś nowatorskiego mogą mieć również bardzo rzadką i pożądaną cechę – przebojowość. PF: Szszsz! Nie mów o tym nikomu, ale ich umiejętność kreowania przebojów to wielka tajemnica w naszym kraju! Powiedziałbym nawet, że wręcz wiedza tajemna. O tym się po prostu nie mówi. JS: Oczywiście. I chyba temu służy też nasza rozmowa – odkrywaniu tej wiedzy dla niewtajemniczonych adeptów. PF: Lecz bądźmy uważni – złe moce majorsów czyhają! JS: A poza tym my tu gadu-gadu, a ja w 38-milionowym państwie wciąż nie widzę przyzwoitego commercial popu. Ameryka atakuje nas świetnymi krążkami Furtado, Timberlake′a czy Pharrella. Europa także nie zasypia gruszek w popiele. A co u nas? PF: U nas, Panie, bieda z nędzą i chleb ze smalcem, czyli po polsku. Bo faktycznie nie widzę tu Timbalanda. Widzę Wydrę, co się z foką całuje, i Dodę, co się… nie powiem co… JS: Z tego smalcu czasem da się wyłowić smakowite skwarki. Ostatnie, dość nierówne albumy Natalii Kukulskiej, Reni Jusis czy Kasi Stankiewicz to dowód na to, że mamy jeszcze popowych artystów z potencjałem. Na Dodę czasem lubię popatrzeć przy porannej lekturze Pudelka. Wydra jest absolutnie przerażający, podobnie jak jego pilny uczeń, Piotrek Kupicha. PF: Są też Pinnawella, Ania Dąbrowska. Myślę, że musimy się po prostu uzbroić w cierpliwość bądź w broń palną i tego i owego zlikwidować JS: No nie da się ukryć – Pinnawela to dość ciekawe granie. Jednak częściowo wciąż czuję tam echa Sistars. Na tyle mocne, że przeszkadzają mi w odbiorze całego krążka. Z Anią mam inny problem. To dla mnie idealny obrazek przysłowia „Na bezrybiu i rak ryba”. Nie można odmówić jej pomysłu na siebie. Warto pochylić się nad znakomitą produkcją jej krążków (Maciek Cieślak). Ale, kurde, w dalszym ciągu to są dla mnie w jakimś stopniu wynurzenia pensjonarki! Brakuje mi tekstowej magii, intymnej otoczki, która zmusiłaby mnie do słuchania Ani wieczór w wieczór przy przyciemnionym świetle. Jest to niezłe, ale w dalszym ciągu nie gra mi tak, jak powinno. PF: A wracając do tematu: „Po 14 proc. ankietowanych zadeklarowało, że najczęściej wybiera muzykę kabaretową lub przedwojenną. Rap i hip-hop to ulubione gatunki muzyczne 13 proc. słuchaczy, country słucha 12 proc., tyle samo – muzyki latynoskiej.” Jak widać, jest tu sporo ciekawych kąsków – zadanie dla socjologa jak się patrzy. JS: Ja jestem smutny i nudny, więc z kabaretów śmieszą mnie tylko rzeczy z importu. Muzyka przedwojenna – wypas. I do słuchania, i do przerabiania. Pamiętasz kapelę Koli? |