powrót do indeksunastępna strona

nr 05 (LXXVII)
czerwiec 2008

Autor
Agent, władca grabi
Eugeniusz Dębski ‹Hell-P›
Muszę przyznać, że Eugeniusz Dębski perfekcyjnie wybrał tytuł dla powieści „Hell-P”. Nie dlatego, że wybitnie pasuje do treści, lecz dlatego że lektura tej książki jest jak zsyłka do piekieł, podczas której czytelnik nieprzerwanie wzywa pomocy
Zawartość ekstraktu: 20%
‹Hell-P›
‹Hell-P›
Opowieść rozgrywa się we współczesnej Polsce, gdzie w Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego zatrudniony jest Kamil Stochard. Akcja zawiązuje się w momencie, gdy zostaje on oddelegowany do nowej sprawy: ma wspomóc amerykańskiego wysłannika o polskich korzeniach w rozwikłaniu tajemniczej intrygi. Jednak już po kilku stronach czytelnik przekonuje się, że intryga nie jest ani tajemnicza, ani wciągająca, a wszystkie karty od początku są wyłożone na stół. Okazuje się, że agent ze Stanów Zjednoczonych jest ekstermanem, czyli mistrzem zabijania nieludzkich przeciwników. A adwersarze to niebanalni. Cała konstrukcja świata opiera się na założeniu, że znany z prozy Lovecrafta Cthulhu istnieje i spoczywa uśpiony na dnie oceanu. Jego potworne sny „zapładniają” mózgi niektórych biednych i schorowanych ludzi, co przekształca ich w krwiożercze guimony. To właśnie one są głównymi przeciwnikami bohaterów. Dzięki agentowi Jerry′emu, bo tak ma na imię wysłannik USA, Stochard nauczy się rozpoznawać i eksterminować przeciwników.
„Hell-P” nie oferuje nic nowego. Autor opiera się na mitologii Cthulhu, by do swojej powieści przyciągnąć czytelników, lecz wielbiciele prozy Samotnika z Providence powinni omijać tę książkę szerokim łukiem. Dębski nie próbuje naśladować stylu Lovecrafta, a jedynie zadowala się wygodnym i wybiórczym żonglowaniem motywami z jego dzieł. Guimonów jest oczywiście 666, zaś ekstermanów jedynie czterech. Sam bohater, wysłuchawszy rewelacji o przyczynach takiej liczebności przeciwników po obu stronach barykady, komentuje wszystko słowami: „To takie… tandetne”. W ten sposób Dębski próbuje jak może zminimalizować sztuczność, jaka zieje z kart powieści, ale niektórych pomysłów nie da się uratować. Fabuła przypomina zlepek scen wyciętych z którejś odsłony „Blade’a”. Bohaterowie jeżdżą z miejsca na miejsce i wybijają stetryczałych staruszków oraz dzieci, zamienionych w mordercze guimony. Ponieważ główny wątek praktycznie nie istnieje, czytelnik wciąż zastanawia się do czego właściwie zmierza autor? I tu „zaskoczenie”: Dębski nie zmierza do niczego. Sceny mordów przeplatają się z długimi dyskusjami na temat pracy ekstermanów, a Stochard kilkakrotnie pyta, dlaczego nikt nie próbował zorganizować szkoleń dla większej liczby agentów, by wykończyć wszystkie poczwary. Główny bohater wykazuje się przy tym niebiańską cierpliwością i piekielną tępotą – spokojnie wysłuchuje kilka razy tych samych odpowiedzi, a po zabiciu kolejnych guimonów ponownie pyta o to samo. Trudno pozbyć się wrażenia, że Dębski tyle razy magluje ten sam temat, byle tylko dla przyzwoitości dowlec się do 300 stron.
Na szczęście Stochard, w sposób niezamierzony przez autora, nie jest postacią zupełnie obojętną czytelnikowi – swoim zachowaniem wywołuje bowiem szczery uśmiech politowania. Pracuje w Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego, a ma mentalność małolata i cieszy się jak dziecko, gdy dostaje od Jerry’ego pistolet „Desert Eagle”. Na domiar złego prezent nazywa „Gnatem”. Poza tym, jedną z ciekawszych zdolności bohatera jest walka… grabiami, które posłużyły mu do spacyfikowania kilku rosłych ochroniarzy i rozbiciu dwóch kamer. Stochard jest przy tym gejem – co autor opisał dość ciekawie, ale wszystko pogrzebał na końcu powieści. Gdy Jerry wyznaje, że nie żałuje spędzonej z głównym bohaterem upojnej nocy, śmiech zamiera na ustach czytelnika.
Jedną z rozrywek pary agentów jest opowiadanie dowcipów. Bohaterowie zaśmiewają się do rozpuku, a odbiorca zastanawia się, co jeszcze wymyśli autor, by powiększyć objętość powieści. Dębski nie zawodzi i wplata w narrację wątki polityczne. Stochard komentuje wyborcze hasła oraz zarysowuje swój stosunek do różnych partii i Radia Maryja, po czym powtarza ten wywód jeszcze kilka razy przy różnych okazjach. Po co autor zastosował tak zniechęcający zapychacz? „Hell-P” to ewidentnie powieść rozrywkowa skierowana do młodszego odbiorcy – tym bardziej trudno pojąć, dlaczego Dębski nasycił ją tyloma politycznymi komentarzami. Jeśli chciał zniechęcić czytelnika, udało mu się doskonale.
Zdecydowanie najgorszym elementem powieści „Hell-P” są dialogi. Kiedy postaci nie puszczają pary z gęby, książkę czyta się niemal bezboleśnie, lecz gdy tylko Dębski dopuszcza kogoś do głosu, uszy więdną i chce się płakać. Oto wypowiedź zwierzchnika Stocharda, która najbardziej chwyciła mnie za wątrobę: „Kamil, kurwa, spuszczam się na twoją inteligencję i twoje wyczucie. Jesteś leniwy jak jebany jebaka kocur i masz niuch na śmietanę i skąd nadlatuje mokra ścierka. Zrób temu gostkowi loda, niech wyjedzie zaspokojony po uszy, a nie pożałujesz.” To niestety reprezentacyjny fragment.
Dębski ustami bohatera stwierdza, że proza Lovecrafta jest napisana „dość archaicznie”, a otwarcie nabija się z „Szelmostw niegrzecznej dziewczynki” Llosy. Jakość powieści „Hell-P” dowodzi, że autor mógłby się wiele nauczyć od wyszydzanych przez siebie literatów. Co więcej, Dębski za pomocą komentarzy Stocharda stara się przekonać czytelnika, że Wrocław jest stolicą polskiej fantastyki i ta zaściankowość autora jest jednym z niewielu humorystycznych akcentów książki. Poza tym „Hell-P” to wielkie nieporozumienie.



Tytuł: Hell-P
Wydawca: RUNA
ISBN: 978-83-89595-42-3
Format: 336s. 125×195mm
Cena: 28,50
Data wydania: 4 kwietnia 2008
Ekstrakt: 20%
powrót do indeksunastępna strona

68
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.