powrót do indeksunastępna strona

nr 05 (LXXVII)
czerwiec 2008

IRONiczny MANifest
‹Iron Man›
Do pełnometrażowego filmu fabularnego o Iron Manie przymierzano się już w roku 1990, ale plany spaliły na panewce. I dobrze. Bo osiemnaście lat temu Robert Downey Jr. nie był jeszcze wystarczająco zblazowany i przechlany do roli Tony’ego Starka.
Zawartość ekstraktu: 90%
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Milioner, playboy, hulaka niestroniący od alkoholu, wybitny talent bez pomysłu na życie i na wykorzystanie swego niebagatelnego potencjału. Czy to nie ironia, że powyższy opis pasuje zarówno do fikcyjnej biografii stworzonego przez Stana Lee bohatera, jak i do prawdziwego życiorysu aktora wcielającego się w tegoż herosa?
Ron Perlman, najlepiej obsadzony do tej pory aktor w historii ekranizacji komiksów, podarował Hellboyowi swoją fizyczność. Robert Downey Jr. oddaje Tony’emu Starkowi coś jeszcze cenniejszego – swoje curriculum vitae. Biogramy superbohatera i gwiazdora krzyżują się przez cały film, by w finale wybrzmieć jedną pointą. Oto Stark, nonszalancko, ale i z niejaką dumą, oświadcza: „Prawda jest taka… że jestem Iron Manem”. Ów manifest, wygłoszony w blasku fotoreporterskich fleszy, ma wyraźny podtekst pozafilmowy. Downey Jr. wypowiada go w imieniu granej przez siebie postaci, ale i swoim własnym – faceta po przejściach, który po zwycięskiej walce z nałogiem odbudowuje podniszczoną karierę i jest na dobrej drodze, by wreszcie spełnić pokładane w nim niegdyś nadzieje.
Na tym jednak zalety owej pointy się nie kończą. Doskonale wpisuje się ona bowiem w przewrotny charakter filmu, który nie rezygnując z patosu, przesadyzmu i ogólnej atmosfery radosnej rozwałki, jednocześnie z łobuzerskim wdziękiem obnaża marvelowskie stereotypy. Tak więc bohater nie robi ze swojego alter ego Wielkiej Tajemnicy, ale wręcz ostentacyjnie odsłania się przed światem. Pogadanki jego kumpla, wojskowego pełniącego rolę anioła stróża (świetny Terrence Howard), trafiają w próżnię, zaś zwroty akcji, mimo że ogólnie dające się przewidzieć, następują niekoniecznie w momentach, do których przyzwyczaiła nas konwencja gatunku.
Nie jest to, rzecz jasna, wywrotowość wielce wysublimowana. Nie rozciąga się na całe kino superbohaterskie, ale w obrębie uniwersum Marvela, po tych wszystkich infantylnych i uładzonych do bólu „Spider-Manach” i „Fantastycznych Czwórkach”, stanowi ożywczy powiew świeżości. Zresztą być może nie bez znaczenia jest tu sam komiksowy pierwowzór – dla Amerykanów kultowy, ale dla europejskiego czytelnika na pierwszy rzut oka (miałem pobieżną styczność z paroma zeszytami w wersji elektronicznej) głupiutki i mało ciekawy.
Dopiero brawurowa interpretacja postaci przez Downeya Juniora każe przyjrzeć się Tony’emu Starkowi alias Iron Manowi bliżej. I paradoksalnie dopiero wtedy staje się jasne, że emocje, które bohater wyzwala, to nie tylko zasługa aktorskiego kunsztu Downeya.
Stark nie jest bowiem mutantem obdarzonym nadprzyrodzoną mocą. Nie jest też cyborgiem, bo choć w klatkę piersiową ma wszczepiony reaktor wielkości puszki słonych orzeszków, jedyną rolą urządzenia jest powstrzymywanie drobnych odłamków pocisku – tkwiących w ciele bohatera od czasu zamachu terrorystycznego – przed przemieszczaniem się w kierunku serca. Ponadto reaktor sam w sobie nie usprawnia naturalnych umiejętności Starka, toteż żaden z niego Robocop; przeciwnie – jest w mniejszym stopniu wspomagany przez maszynę niż człowiek z rozrusznikiem serca. Swoje życie, a także późniejszą moc mechaniczno-elektronicznego pancerza, zawdzięcza więc li tylko potędze własnego intelektu.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
To wszystko sprawia, że niezbyt korzystne pierwsze wrażenie, jakie wywołuje ta postać, szybko ustępuje miejsca silnej empatii, a nawet swego rodzaju szacunkowi. W końcu nie przez przypadek prestiżowy magazyn ekonomiczny „BusinessWeek” umieścił swego czasu Iron Mana w pierwszej dziesiątce najbardziej inteligentnych superbohaterów.
Nie ma też przypadku w pozornie wątpliwym wyborze reżysera, którego związki z wysokobudżetowym kinem superbohaterskim kończyły się do tej pory na epizodycznych rolach w „Daredevilu” i „Batman Forever”. Jon Favreau prywatnie jest wielkim miłośnikiem sztuki obrazkowej i to podczas seansu widać, słychać i czuć. Do powierzonego mu zadania filmowiec podszedł profesjonalnie, z pasją, ale i z dystansem, bynajmniej nie na kolanach. W efekcie dramatyzm, akcja i komizm znakomicie się równoważą, a te same sceny często bywają zarówno apoteozą, jak i kpiną z konwencji. Duża w tym zasługa reżyserskiego wyczucia, ale trzeba też przyznać, że i grono współpracowników miał Favreau doborowe. Począwszy od aktorów z Downeyem na czele, poprzez speców z Industrial Light & Magic i studia legendarnego Stana Winstona (efekty wizualne i protetyczne są najwyższej próby), na kwartecie młodych (jest wśród nich debiutant) i zdolnych (są też autorzy fabuły „Ludzkich dzieci” Cuarona) scenarzystów kończąc. Dzięki tej ekipie zupełnie niespodziewanie… zostałem fanem Iron Mana.
PS. Jestem również niezmiernie wdzięczny Tomowi Cruise’owi i Nicolasowi Cage’owi za odrzucenie roli Tony’ego Starka z powodu innych zobowiązań zawodowych.



Tytuł: Iron Man
Reżyseria: Jon Favreau
Rok produkcji: 2008
Kraj produkcji: USA
Dystrybutor: UIP
Data premiery: 30 kwietnia 2008
Czas projekcji: 126 min.
WWW: Strona
Gatunek: SF, akcja, przygodowy, thriller
Ekstrakt: 90%
powrót do indeksunastępna strona

89
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.