powrót do indeksunastępna strona

nr 05 (LXXVII)
czerwiec 2008

Trup w kinematografie
‹Nawiedzona narzeczona›
Gdyby twórcy „Nawiedzonej narzeczonej” skorzystali z bogatej amerykańskiej tradycji komedii romantycznej, byłaby spora szansa na to, że zrobią film przynajmniej solidny. Ivan Reitman, reżyser ze sporym komediowym doświadczeniem, oraz Jeff Lowell, scenarzysta zupełnie przyzwoitego sitcomu „Ja się zastrzelę”, postanowili jednak zupełnie zignorować wieloletnie doświadczenie gatunku i na złość widzom popełnić wszystkie możliwe błędy.
Zawartość ekstraktu: 10%
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
W porównaniu z „Nawiedzoną narzeczoną” nawet komedie romantyczne z epoki screwball comedy, naznaczone piętnem „Kodeksu Haysa”, zawierały więcej suspensu i, choć trudno w to uwierzyć, slapstickowe gagi, oglądane po przeszło pół wieku rozwoju kina, nadal śmieszą znacznie bardziej niż wybrakowany i nieudolny komizm tego filmu. Jedyna myśl, jaka przychodzi do głowy po jego obejrzeniu, to ta, że kino dźwiękowe wymyślono tylko po to, żeby wojny tortowe zastąpić puszczaniem bąków. Jeżeli w przyszłości kino wzbogaci się jeszcze o efekty zapachowe, twórcy będą mieli zapewne świetny pretekst do zrealizowania remake’u.
W tym filmie wszystko jest do kitu. Należy zacząć od historii, bo to ona powinna być najważniejsza w tym gatunku. Byłoby idealnie, gdyby rzucała na kolana swoją oryginalnością, nowatorstwem i świeżością spojrzenia na utarty schemat. Jednak prawda jest taka, że pewna charakterystyczna dla komedii romantycznej powtarzalność też nam się podoba, o ile oczywiście jest twórczo rozwinięta. No cóż, w „Nawiedzonej narzeczonej” zręby schematu pozostały. Jak w wielu poprzednich komediach, tutaj również chodzi o to, aby para głównych bohaterów pokonała wszystkie przeszkody stojące na drodze do ich wspólnego szczęścia. Henry (Paul Rudd) i Ashley (Lake Bell), a tak naprawdę głównie Ashley, muszą uporać się z duchem zazdrosnej o swego byłego narzeczonego Kate (Eva Longoria Parker). Dziewczyna, która zginęła tragicznie podczas przygotowań do własnego ślubu, nie chce pogodzić się z faktem, że jej były próbuje ułożyć sobie życie na nowo bez niej. Cały komizm zawiera się właśnie w tym osobliwym pojedynku żywej kochanicy z martwą narzeczoną. O ile jeszcze ten pomysł na scenariusz może kogoś zaskoczyć, tak rozwijająca się akcja nie niesie ze sobą już żadnych niespodzianek, przynajmniej dla tych, którzy mieli okazję obejrzeć kiedyś jakiś odcinek „Autostrady do nieba” albo „Dotyku anioła”. Widzowie nauczeni przesłaniem tych seriali doskonale wiedzą, czego musi dokonać aspirujący na anioła nieboszczyk, żeby dostać się do nieba albo otrzymać nową parę skrzydeł. Hmm… Jakiegoż to dobrego uczynku spodziewamy się po Kate? I właśnie tu leży pies pogrzebany.
Z góry wiadomy rozwój wydarzeń, to jedno. Znawcy tematu twierdzą, że chodzimy na filmy gatunkowe, bo lubimy tę przewidywalność i czerpiemy z niej przyjemność. Natomiast kiedy jesteśmy zaskakiwani zadziwiającymi niekonsekwencjami scenariusza i nieprawdopodobnymi charakterami postaci, robi się już nieciekawie. Oto okazuje się, że zajmująca się wywoływaniem duchów Ashley raz się ich boi, a innym razem, zupełnie nie wiadomo dlaczego, reaguje na ducha Kate ze spokojem. Henry’emu natomiast wszystko jedno, czy z tą, czy z tamtą - gdzie go popchną, tam polezie. Zresztą wszyscy bohaterowie sprawiają wrażenie androidów sterowanych przez pijanego nastolatka. Skoro już po pierwszych kilku minutach jesteśmy w stanie przewidzieć koniec, a jedyne, co nas zaskakuje, to niczym nieumotywowane zachowanie bohaterów, przydałaby się chociaż dobra gra aktorska, jak na prawdziwą fabrykę kojących snów przystało. Jednak aktorstwo w tym filmidle nie jest złe - jest skandalicznie żenujące. Można przypuszczać, że aktorzy po prostu dopasowali się do żenady scenariusza i dialogów, które przyszło im wypowiadać. Wobec popisów Paula Rudda, termin „drewniany” staje się bezużytecznym eufemizmem. Natomiast w aktorskim pojedynku Evy Longorii Parker z Lake Bell, bardzo ciężko wyłonić tę bardziej upokorzoną.
„Nawiedzona narzeczona” jest filmem koszmarnie przewidywalnym, bez cienia autentyzmu i odrobiny poczucia humoru. Bardziej prawdopodobny od tego, że twórcy chcieli nas rozbawić, wydaje się zamiar przestraszenia widzów perspektywą kina dla idiotów, którym do rozrywki wystarczą poruszające się na ekranie bezmyślne truchła.



Tytuł: Nawiedzona narzeczona
Tytuł oryginalny: Over Her Dead Body
Reżyseria: Jeff Lowell
Zdjęcia: John Bailey
Scenariusz: Jeff Lowell
Muzyka: David Kitay
Rok produkcji: 2008
Kraj produkcji: USA
Dystrybutor: Vision
Data premiery: 16 maja 2008
Czas projekcji: 95 min.
WWW: Strona
Gatunek: komedia
Ekstrakt: 10%
powrót do indeksunastępna strona

91
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.