powrót do indeksunastępna strona

nr 05 (LXXVII)
czerwiec 2008

Dziennik, czyli co zjadłem dziś na śniadanie i dlaczego podrapałem się za lewym uchem
Andrzej Pilipiuk ‹Norweski dziennik. Tom 1: Ucieczka›, Andrzej Pilipiuk ‹Norweski dziennik. Tom 2: Obce ścieżki›, Andrzej Pilipiuk ‹Norweski dziennik. Tom 3: Północne wiatry›
„Norweski dziennik”, swego rodzaju opus magnum Andrzeja Pilipiuka, pełen jest fajnych chwytliwych pomysłów z różnych konwencji literackich. I tyle. Ich połączenie i opakowanie fabułą jest na tyle słabe, że całość tworzy lekturę co najmniej ciężkostrawną.
Zawartość ekstraktu: 30%
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Pilipiuk jaki jest, każdy widzi. Niektórzy twierdzą, że spauperyzował powieść młodzieżową, ale sporo osób uważa, że znacząco przyczynił się do wzrostu czytelnictwa wśród nastolatków. Jedni kwitują go wzruszeniem ramion i pogardliwym stwierdzeniem „produkcja taśmowa”, a inni, szczególnie młodsi, uwielbiają pisane przez niego książki. Trzytomowy „Norweski dziennik” jest skierowany oczywiście do tej ostatniej grupy. Pilipiuk, jak nieskromnie obwieszcza jego wydawca, miał ambicję stworzenia książki, którą zaczytywaliby się nastoletni chłopcy, która pozwoliłaby uciec od nudy szkolnej codzienności i przeżyć niezwykłe przygody. Natomiast bohater powieści, Tomasz Paczenko, miałby być współczesnym Tomkiem Wilmowskim. Pomijając fakt, że ten ostatni współcześnie raczej idolem już nie jest, to Pilipiukowi i tak jeszcze do Alfreda Szklarskiego daleko.
Tomasz Paczenko jest niepokornym nastolatkiem, trochę dziwnym i tajemniczym, w dużej mierze ze względu na luki w pamięci i niepewność co do własnego pochodzenia. Szybko okazuje się, że rzeczywiście nie jest przeciętnym dzieckiem, a jego wyjątkowość chcą wykorzystać rywalizujące grupy agentów, niekoniecznie związane z wywiadami konkretnych państw. Tomasz zostaje więc wyrwany z codziennej szkolnej rzeczywistości i rzucony w wir przygody…
Zawartość ekstraktu: 40%
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Fabuła jak widać, niespecjalnie odkrywcza, ale posiadająca wszystkie elementy potrzebne w dotarciu do docelowego, nastoletniego czytelnika. Oczywiście nie świadczy to o koniunkturalności autora, on po prostu „przypomniał sobie, jakie książki pragnął czytać w nudnej szkole, i taką książkę napisał” (znów za wydawcą), zresztą zaczął to robić jeszcze 20 lat temu, jako nastolatek właśnie. Już po lekturze powieści wypada tylko wyrazić zdziwienie, że człowiek, który wyrósł na odnoszącego sukcesy literata, chciał się w młodości zaczytywać takim nudnym przeciętniactwem. W sumie 800-stronicowy „Norweski dziennik” jest bowiem przegadaną, pełną nieprawdopodobieństw odyseją papierowych i trudnych do polubienia bohaterów. Właściwie „odyseja”, mimo sporej objętości powieści, nie jest może najlepszym określeniem na historię, której praktycznie cały pierwszy tom rozgrywa się w jednym plenerze i skupia się na opisach bohaterów remontujących dom, przyrządzających posiłki, przechadzających się po lesie i wykonujących dziesiątki innych prozaicznych i często zbędnych (przynajmniej dla fabuły), ale szczegółowo przedstawionych czynności. Do tego we wszystkim, co robią, naprawiają, budują i konstruują, Tomasz i jego przyjaciel Maciek Wędrowycz (tak, z tych Wędrowyczów) są skuteczniejsi od MacGyvera. Jasne jest, że młody człowiek czasem daleko wybiega w swoich marzeniach (i bardzo dobrze!), w których widzi siebie takim, jakim chciałby być – inteligentnym, zaradnym itd. – a nie jakim jest, ale pewna granica przyzwoitości istnieje. Szczególnie jeśli nie są to fantazje prywatne, a sprzedawane tysiącom czytelników z obietnicą ciekawej opowieści.
Zawartość ekstraktu: 50%
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
„Norweski dziennik” rzeczywiście wygląda tak, jakby Pilipiuk pisał swoją powieść stopniowo, przy czym skupiał się tylko na rozwijaniu fabuły, zupełnie nie przejmując się poprawianiem już napisanych fragmentów. Efektem jest nie tylko naznaczona wyraźnym spojrzeniem nastolatka konstrukcja fabuły, ale też kiepski, miejscami proszący się wręcz o redakcję język. Z czasem w kolejnych tomach robi się stopniowo lepiej, zarówno jeśli chodzi o dynamikę oraz prawdopodobieństwo akcji, jak i o poziom języka. Choć i tak do trylogii „Kuzynki” czy niektórych powieści o Panu Samochodziku – a przecież nie są to arcydzieła, tylko przygodowe opowiastki – jest bardzo daleko.
Dziwi to tym bardziej, że podstawy Pilipiuk zbudował sobie całkiem niezłe. Oprócz typowej, ale nośnej ramy „Zwyczajnego Chłopca spotyka Przygoda i okazuje się on Wybrańcem/Bohaterem” jest sporo ciekawych, choć trochę zbyt chaotycznie odkrywanych przed czytelnikami pomysłów z mutantami, proroczymi snami i tajemniczą rosyjską arystokracją na czele. Niestety, cały potencjał został zabity przez okropną narrację, rozwlekłą fabułę i – szczególnie w części pierwszej – wyjątkowo sztuczne dialogi. Jest to na tyle uciążliwe, że z westchnieniem ulgi przyjmowałem momenty, w których wprowadzany jest wątek równoległy, w przeciwieństwie do głównego popychający choć odrobinę akcję do przodu, a czytelnik uwolniony zostaje od Tomka Paczenki. Jak zaznaczyłem wyżej, przypadłość ta dotyczy szczególnie „Północnych wiatrów” – w tomie drugim i trzecim jest nieznacznie lepiej, choć dla odmiany w finale zdaje się panować przesadny natłok zdarzeń i splatających się wątków.
Młodsi wiekiem i stażem czytelniczym miłośnicy Pilipiuka, jego stylu i humoru – choć ten ostatni występuje w „Norweskim dzienniku” zdecydowanie skromniej niż w przygodach Wędrowcza – zapewne będą mniej lub bardziej usatysfakcjonowani. Całej reszcie, w tym również młodzieży szukającej dobrej lektury przygodowej, polecam jednak powrót do Niziurskiego, Nienackiego czy Szklarskiego. I humor śmieszniejszy, i przygody o niebo ciekawsze. A jeśli ktoś boi się literackich ramotek, to choćby młody Fandorin z „Książki dla dzieci” będzie zdecydowanie ciekawszym przyjacielem, a od biedy można też wrócić do egzorcysty-bimbrownika.
P.S. Pilipiuk ponoć – jak chcą niektórzy recenzenci – wyśmiewa w „Norweskim dzienniku” przaśność PRL-u, a szczególnie ówczesne szkolnictwo. Osobiście, jeśli już miałbym analizować te nieliczne fragmenty traktujące o szkole, dostrzegam tylko tradycyjną niechęć młodego człowieka do „budy”, bez żadnych górnolotnych motywacji. Zresztą tego samego zdania jest chyba wydawca, który na okładce pierwszego tomu cytuje entuzjastyczną opinię: „da chwilę wytchnienia od szkolnego kieratu i pozwoli na oderwanie się od obowiązkowej lektury ciężkostrawnych dzieł wieszczów” oraz „będzie wyrywać młode umysły z niewoli przymusu szkolnego, który w czasach praktycznego wprowadzania IV RP wydaje się mieć w sobie coraz więcej przymusu”. I w tym momencie już sam nie wiem, co jest gorsze, a który chwyt marketingowy bardziej niesmaczny: powyższe teksty o ciężkostrawnych wieszczach i przymusie szkolnym czy porównywanie się z Tomkiem Wilmowskim, a tym samym zrównywanie opresyjności szkolnictwa carskiego i tego z lat 80.? O tym, że u Szklarskiego był dydaktyzm, nauka patriotyzmu etc., a u Pilipiuka wręcz przeciwnie, kontestacja tylko dla zasady, właściwie nie warto wspominać. I tak wiadomo, które podejście młodzież chętniej przejmie i które hasła polubi. Jednak niesmak pozostaje.



Tytuł: Norweski dziennik. Tom 1: Ucieczka
ISBN: 978-83-89011-93-0
Format: 352s. 125×195mm
Cena: 27,95
Data wydania: 4 maja 2007
Ekstrakt: 30%

Tytuł: Norweski dziennik. Tom 2: Obce ścieżki
ISBN-10: 83-89011-99-9
Format: 392s. 125×195mm
Cena: 27,99
Data wydania: 19 września 2006
Ekstrakt: 40%

Tytuł: Norweski dziennik. Tom 3: Północne wiatry
ISBN: 978-83-60505-57-1
Format: 304s. 125×195mm
Cena: 27,99
Data wydania: 20 lipca 2007
Ekstrakt: 50%
powrót do indeksunastępna strona

77
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.