Czwarta część przygód niezniszczalnego archeologa przez jednych była oczekiwana z niecierpliwością („Hura! Będzie nowy film o Indym!”), a przez innych – z niepokojem („Będzie nowy film o Indym. Oby tylko nie zrujnował legendy!”). Która strona miała rację? A może obie?  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Harrison Ford nie jest już w wieku, w którym mógłby zagrać trzydziesto- czy nawet czterdziestolatka, dlatego uważam, że osadzenie akcji filmu w latach 50. XX wieku było pomysłem dobrym. Przelotnie acz przekonująco ocieramy się o duszną atmosferę McCarthowskiego „polowania na czarownice”, a głównym wrogiem nie są już operetkowo potraktowani hitlerowcy ani wyznawcy bogini Kali, lecz agenci KGB – bardzo skądinąd praktyczne rozwiązanie, bo zapewnia wrażenie realizmu przy jednoczesnym braku niebezpieczeństwa obrażenia któregoś z potencjalnych nabywców kopii filmu. Agenci są zresztą równie operetkowi – co drugie zdanie powołują się na Stalina, w wolnych chwilach grają na bałałajkach i tańczą kozaczoka przy ognisku, a dowodzi nimi Ukrainka z rapierem u boku – ale nie bądźmy wymagający, to jest Kino Nowej Przygody i tacy kagiebiści jak najbardziej pasują do jego wymogów. Akcja rwie przed siebie w zawrotnym tempie, odwiedzamy chyba więcej miejsc niż w pierwszych dwóch częściach razem wziętych (nie mam na myśli krajów, tylko właśnie miejsca: uniwersytet, szpital dla obłąkanych, indiański cmentarz, obozowisko w dżungli... i kilka innych, których nie zdradzę by nie zepsuć Wam przyjemności z oglądania) i praktycznie nie dając czytelnikowi wytchnienia. Ze względu na wiek głównego bohatera nie ma obowiązkowych w poprzednich częściach przerywników romansowych, co moim zdaniem wyszło filmowi na dobre. To, co dostajemy w zastępstwie wątku romantycznego zostało przedstawione odrobinę nietypowo i choć od początku domyśliłam się wszystkich „niespodzianek”, ani trochę nie przeszkodziło mi to w oglądaniu. Podobnie jak z zakończeniem filmu – jest przewidywalne chyba dla każdego, kto skończył dziesięć lat, a mimo to oglądałam je z zapartym tchem. Mam na myśli oczywiście zakończenie w sensie sceny kulminacyjnej, a nie sceny finałowej, słodziutkiej do mdłości nawet w sposobie operowania światłem. Co tu dużo gadać – podziałała na mnie magia kina w najlepszym tego słowa znaczeniu. Nie wiem, czy to zasługa charyzmy Harrisona Forda, wpływ wspomnień z dzieciństwa o oglądaniu poprzednich części cyklu czy jeszcze coś innego, ale faktem jest, że w trakcie niektórych scen akcji dosłownie siedziałam na skraju fotela, wstrzymując oddech, co nie zdarzyło mi się od niepamiętnych czasów. Absurdalne pod względem fizyki pościgi oglądałam z zachwytem, pojękując z przerażenia, gdy wehikuł 1) wiozący naszych przyjaciół ocierał się kołami o skraj przepaści. Sceny z czaszką były dla mnie należycie niesamowite. Humor bawił nienachalnie i nie sprawiał wrażenia, że bohaterowie każdą niebezpieczną sytuację muszą spuentować jakimś bonmotem (co bywa przekleństwem niektórych filmów akcji). Szczególnie spodobała mi się nagła zmiana podejścia Indy’ego do problemu, że jego młody pomagier nie ukończył szkoły, a także autoironiczny gag, kiedy to nasz bohater huśtając się na swoim słynnym pejczu... nie trafia w jadący samochód. No i bardzo przyjemne były licznie występujące mniej lub bardziej bezpośrednie nawiązania do poprzednich części: Arka Przymierza w rozbitej skrzyni, małpki kapucynki, obłażące ludzi insekty czy drzemka Indiany w samolocie z nasuniętym na oczy kapeluszem. Występuje też wiele żartobliwie potraktowanych motywów z klasycznego kina przygodowego – od „Tarzana” do „Zorro”, zupełnie, jakby twórcy chcieli w ten sposób uczcić ulubione filmy swojej własnej młodości. Oczywiście nie jest tak, że wszystko mi się podobało. Czaszki i zbliżeń na jej świecące oczodoły było jak dla mnie zdecydowanie za dużo, a sidekick2) Indiany, Mutt, jest niesympatyczny. Zapewne dla Amerykanów stylizacja na Jamesa Deana jest uroczym odniesieniem do legendy kina, mnie jednak wydał się zapatrzonym w siebie bubkiem. Również scena z bombą atomową nie wzbudziła mojego entuzjazmu, choć pomysł z lodówką uważam za świetny. Z tych powodów obniżyłam ogólną ocenę – byłoby 100%, a tak jest tylko 90. Jednak ogólne wrażenie mam pozytywne. Do oglądania filmu nie muszę chyba nikogo zachęcać, więc pozostaje mi życzyć, żeby wszyscy czytelnicy „Esensji” bawili się na nim co najmniej równie dobrze, jak ja. 1) Spoiler: nie był to samochód. 2) W sensie całkowicie dosłownym.
Tytuł: Indiana Jones i Królestwo Kryształowej Czaszki Tytuł oryginalny: Indiana Jones and the Kingdom of the Crystal Skull Rok produkcji: 2008 Kraj produkcji: USA Dystrybutor: UIP Data premiery: 22 maja 2008 Czas projekcji: 123 min. Gatunek: przygodowy Ekstrakt: 90% |