Zupełnie nie jestem w stanie pojąć tego nachalnego wciskania tegorocznego albumu M83 w dawno zamknięte już szufladki, bezsensownego chrzczenia na każdym kroku następnym „Treasure” Cocteau Twins, nowym „Loveless” My Bloody Valentine. Stare „Loveless” doskonale się sprawdza, nie trzeba mi nowego. Za to bardzo chętnie sięgnę do drzemiących we mnie pokładów sentymentalizmu, słuchając po prostu „Saturdays=Youth”.  |  | ‹Saturdays=Youth›
|
Nie mam zielonego pojęcia, jak on tego dokonał. Miał fart? Mistyczne objawienie? Podpisał cyrograf z diabłem? A może, gdy ścieżki jego i Nicolasa Fromageau się rozeszły, w Anthonym Gonzalesie ujawniły się utajone do tej pory talenty magiczne? Nieważne. Ważne że otwierające „Saturdays=Youth” „You, Appearing” to jeden z najbardziej niezwykłych "openerów", jakie było mi dane usłyszeć w moim krótkim, aczkolwiek wypełnionym muzyką, życiu. Szczerze mówiąc, to bardzo prosta piosenka, oparta na delikatnym temacie klawiszowym, wzbogacanym stopniowo zwiewnym szumem syntezatora oraz wokalem powtarzającym niczym mantrę: „It’s your face. / Where are we? / Save me.” Niby niewiele, niby trzyminutowa błyskotka, ale bez tego czarownego wstępu całość nie miałaby odpowiedniego wydźwięku. Koncept całego albumu z pewnością z miejsca wziąłby w łeb, bo słuchacz nie zostałby odpowiednio nastrojony na obcowanie z dalszą zawartością płyty. W tym kruchym drobiazgu jest coś nieziemsko obezwładniającego, co każe usiąść w fotelu, zamknąć oczy i dać się ponieść hipnotycznej, przeszywającej do szpiku melodii. A to przecież dopiero początek podróży w czasie, w jaką zabiera nas lider M83. Te muzyczne wojaże, osnute aurą lat 80., przenoszą nas do chwil beztroskiej młodości: pierwszych zauroczeń, tajemniczych liścików przesyłanych niepostrzeżenie na lekcjach, nieśmiałych prób z narkotykami na imprezie u kolegi, a także marzeń o szczęściu i wielkiej nastoletniej miłości. Aż momentami chce się powiedzieć: „to głupie, ale też kiedyś to przeżywałam”. Albo: „dawno temu też tak szczeniacko kochałem się w koleżance z klasy”. Niewiele jest płyt, które potrafią oddziaływać na słuchacza z tak magiczną siłą. „Saturdays=Youth” zdoła jednak obudzić najbardziej zakurzoną, najgłębiej skrywaną uczuciowość nawet u tych, którzy na co dzień wstydliwie się jej wypierają. Na samym początku, dając upust mojemu niezadowoleniu z powodu bezsensownego przyklejania etykietek, trochę przesadziłam. Fakt, 90 procent wydawnictw wrzucanych do worka z napisem „shoegaze” trafia tam z powodu ignorancji recenzentów, ale w przypadku tegorocznego albumy M83, coś niewątpliwie jest na rzeczy. Pożegnali się oni z dostojną, ambientową indietroniką, znaną z fenomenalnego „Dead Cities, Red Seas & Lost Ghosts”, żeby dać krok w kierunku „łatwo przyswajalnej piosenkowości”. Nie ma tu typowych dla shoegaze’u gitar, jednak klimat gatunku oraz lat 80. genialnie wyrażają przestrzenne syntezatorowe szumy i zniewalające wręcz wokale. Gościnnie wspomagają nimi Gonzalesa Elizabeth Fraser i Morgan Kibby, które doskonale czują się w tej retroestetyce, bez fałszu osiągając niebywale wysokie rejestry, którymi dosłownie chwytają za gardło. Całości rumieńców dodają dynamiczniejsze „Kim & Jessie” czy „Graveyard Girl”, inspirowane twórczością My Bloody Valentine i Cocteau Twins, „Skin Of The Night” natomiast przypomina wczesne dokonania Kate Bush. Niestety, choć bardzo bym chciała, nie mogę pominąć pewnych niedociągnięć, które niewątpliwie da się zaobserwować w najnowszym dziele Gonzalesa. Podczas gdy pierwsza część albumu zachwyca mnogością wspaniałych kompozycji, druga wzbudza we mnie równie silnie ugruntowane poczucie, że po „Up!” „Saturdays=Youth” właściwie już nie ma. Wydaje jeszcze ostatnie tchnienie urokliwą balladą „Too Late”, ale potem aż do samego końca zalatuje beznamiętną nudą. Ubytek geniuszu? Owszem, te zupełnie niepotrzebne utwory są doskonale maskowane przez te naprawdę godne uwagi, co ogólnie stwarza iluzję krążka bez słabych punktów. Tymczasem po dłuższej chwili spędzonej w jego towarzystwie uświadamiamy sobie, że tylko dzięki zręczności Gonzalesa owe wypełniacze nie kłują w uszy aż tak dotkliwie swoją przeciętnością. Jednak „Saturdays=Youth” pozostawia po sobie bardzo pozytywne wrażenie – zręcznie zatuszowane dłużyzny, których nie jest znowu tak wiele, w połączeniu ze znakomitą pierwszą częścią płyty dają wydawnictwo, do którego z chęcią będzie się wracać.
Tytuł: Saturdays=Youth Wykonawca / Kompozytor: M83 Data wydania: 15 kwietnia 2008 Czas trwania: 60:10 Utwory: 1) You, appearing: 3:39 2) Kim&Jessie: 5:23 3) Skin of the night: 6:12 4) Graveyard girl: 4:51 5) Couleurs: 8:34 6) Up: 4:27 7) We own the sky: 5:02 8) Highway of endless dreams: 4:35 9) Too late: 4:59 10) Dark moves of love: 3:18 11) Midnight souls still remain: 11:10 Ekstrakt: 70% |