Doszliśmy do momentu, w którym nawet najzagorzalsi fani Marka Kozelka muszą pogodzić się z faktem, że nie powróci on do nagrywania z Red House Painters, stwierdziwszy, iż formuła ta już się wyczerpała. Pozostała tylko uważna obserwacja jego poczynań w ramach występów solowych, a także bardzo luźnego w składzie i formie projektu Sun Kil Moon.  |  | ‹April›
|
Mark Kozelek jest muzykiem zbyt utalentowanym, by dać nam rzecz bez wartości. W kręgach wielbicieli americany zyskał sobie miano artysty nie mniej kultowego niż choćby Syd Barrett wśród fanów psychodelii. Może powyższe porównanie nie wypada zbyt szczęśliwie, biorąc pod uwagę problemy psychiczne tego drugiego, jednakże niewątpliwie nabiera sensu, gdy konfrontuje się wysoki poziom twórczości obu panów z innymi wydawnictwami przedstawicieli gatunków, w których się poruszali. Rok 2008 przynosi miłośnikom Red House Painters podwójny powód do radości. Jest nim równoczesne ukazanie się krążka „Nights”, zawierającego między innymi niepublikowane wcześniej koncertowe i studyjne wersje utworów wybranych spośród wszystkich albumów nagranych dotychczas przez Kozelka oraz wydanej pod szyldem Sun Kil Moon płyty „April”, zawierającej wyłącznie materiał premierowy. Chociaż po fenomenalnym debiucie „Ghosts of the Great Highway” z 2003 r. ukazało się również „Tiny Cities”, zawierające jedenaście coverów utworów grupy Modest Mouse, to dopiero „April” można uznać za drugi „prawdziwy” album grupy. „Tiny Cities” ciężko postrzegać jako pełnoprawne wydawnictwo, ponieważ – po pierwsze – zabrakło na niej kluczowych dla twórczości Kozelka tekstów pisanych przez niego samego. Po drugie, jawi się ona raczej jako coś w rodzaju ciekawostki dla fanów artysty – niewielu poza nimi jest w stanie docenić to wydawnictwo, jako że coverowanie piosenek Isaaca Brocka, jednego z najzdolniejszych i najciekawszych twórców ostatniej dekady, to wyczyn nader ryzykowny. Interpretacja tak ambitnych utworów z jednej strony pokazała wielką klasę Kozelka, który podjętemu przez siebie wyzwaniu podołał, z drugiej zaś bezwzględnie obnażyła miejscowe dłużyzny i monotonię, typowe dla jego twórczości, za to zupełnie obce muzyce Modest Mouse. Ale do sedna… Stylistycznie „April” jest tym, do czego Kozelek przyzwyczaił nas przez długie lata swojej działalności, wyrabiając sobie pewien osobisty znak rozpoznawczy, którym opatrzona jest każda nuta wychodząca spod jego palców. Wszystko odbywa się tu w zwolnionym tempie, miejscami akcja ulega nawet swoistemu zawieszeniu, gdy po umilknięciu niskiego, melancholijnego wokalu Marka niejednokrotnie zostajemy sam na sam z monotonnie powtarzanym akustycznym tematem. Już dwa pierwsze utwory: „Lost Verses” i „The Light”, trwające razem niemal dwadzieścia minut, wyraźnie wskazują, że „April” to album przeznaczony dla bardzo cierpliwych i uważnych słuchaczy. Choć wiele łączy go z „Ghosts of the Great Highway”, nie jest aż tak przystępny i zróżnicowany, jak jego wspaniały poprzednik. Minimalizm użytego przez Sun Kil Moon instrumentarium, ograniczonego praktycznie do gitary akustycznej, wzbogacony został gdzieniegdzie niepokojącą solówką na banjo, moim zdaniem najbardziej urzekającą w „Unlit Hallway”, lub ożywiony rozproszoną gitarą elektryczną, z której udziałem powstała najdynamiczniejsza chyba na „April” kompozycja „Tonight the Sky”. Oniryzm i hipnotyczna słodycz aranżacji są doskonałym tłem dla poetyckich tekstów Kozelka. Na swoim najnowszym albumie nie jest już piewcą poruszających historii bokserów, tak jak to było w przypadku słynnego „Duk Koo Kim” z debiutu. Zresztą sama nazwa projektu pochodzi od nazwiska koreańskiego pięściarza Sung-Kil Moona. Tym razem zainteresowanie boksem ustąpiło miejsca subtelnym piosenkom o miłości, kreślącym rysy byłych, obecnych i wymarzonych kochanek Marka. Ich obrazy oraz sposób, w jaki przedstawione zostały uczucia z nimi związane, niejednokrotnie ocierają się o lekko egzaltowaną mityzację rzeczywistości. Przy tym wszystkim Kozelkowi udaje się jednak uniknąć ckliwego sentymentalizmu i pościelowej nudy, tak typowych dla wielu artystów z kręgu slowcore. Zresztą wysoki poziom warstwy tekstowej jest już sam w sobie godny podziwu. Pomimo wszystkich zalet, jakimi bez wątpienia obdarzone jest „April”, nie można być całkowicie zadowolonym z najnowszego dzieła Sun Kil Moon. Oczywiście, doszukiwanie się brzmieniowych niuansów, drobnych dźwięków, którymi co rusz wzbogacane są rozwlekłe elegie miłosne, ma w sobie coś niezwykłego. Jednakże zbyt małe zróżnicowanie albumu może bardzo łatwo sprawić, że stracimy nim zainteresowanie już w połowie czwartej kompozycji. Obawiam się, że jest to kolejna płyta, którą docenić w pełni będą potrafili jedynie wierni fani Kozelka. Ci mniej cierpliwi sięgną zapewne po nowe wydawnictwo Willa Oldhama, który jako drugi wokalista mignął nam na „April” w utworze „Like the River”. Cóż, bycie muzykiem tego formatu, jakim jest ekslider Red House Painters, to z jednej strony powód do wielkiej radości, z drugiej – w pewnym sensie przekleństwo, gdyż wymagania w stosunku do artystów tak zdolnych rosną wprost proporcjonalnie do ich talentu. Każde niedociągnięcie pozostawia uczucie niedosytu, kryteria bezlitośnie się zaostrzają. Chociaż podana nam płyta jest bezsprzecznie kawałkiem naprawdę dobrej roboty, to niestety nie spełnia oczekiwań i nadziei w niej pokładanych.
Tytuł: April Wykonawca / Kompozytor: Sun Kil Moon Wydawca: Caldo Verde Records Data wydania: 1 kwietnia 2008 Czas trwania: 71:14 Utwory: 1) Lost Verses: 9:43 2) The Light : 7:49 3) Lucky Man: 5:47 4) Unlit Hallway: 4:18 5) Heron Blue : 7:38 6) Moorestown: 4:40 7) Harper Road: 3:56 8) Tonight the Sky: 10:21 9) Like the River : 4:09 10) Tonight in Bilbao: 9:27 11) Blue Orchids: 5:26 Ekstrakt: 70% |