powrót do indeksunastępna strona

nr 06 (LXXVIII)
lipiec 2008

Klata Khana, czyli zła prasa Bollywood
Prasa papierowa wciąż cieszy się dużo większym poważaniem niż publikacje elektroniczne, co chwila też ktoś (szczególnie jakiś negatywnie oceniony autor) nawołuje do zastopowania radosnej twórczości internetowych recenzentów amatorów: niewykształconych, nieobytych, niewysublimowanych – ergo: nieznających się. Co innego ogólnopolska gazeta – jeśli ta człowieka drukuje, to znaczy, że ma on do powiedzenia coś naprawdę mądrego o książce czy filmie. Czyżby?
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Bollywood to fenomen (choć inni woleliby to określić zapewne jako kuriozum), coś zupełnie wyjątkowego i niecodziennego. Nic więc dziwnego, że filmy z Indii wzbudzają skrajne odczucia. Ci, którzy „kupują” tę konwencję, wychwalają filmy pod niebiosa i ze zniecierpliwieniem czekają na kolejną porcję śpiewu, tańca i muskularnych klat. Dla drugich jednak kino bolly to kicz w najczystszej postaci. Normalna reakcja, jedni za, drudzy przeciw, bardzo nieliczni pośrodku – jak to się ładnie mówi: Bollywood dzieli ludzi, tak widzów, jak i recenzentów.
Natomiast linia podziału nie jest już tak oczywista – przebiega, o dziwo, bardzo wyraźnie pomiędzy mediami elektronicznymi a papierowymi. Przynajmniej takie rozgraniczenie ujawnia szybki przegląd recenzji najnowszego hitu, czyli „Om Shanti Om”. No cóż, jak mawiał pewien Wielki Pisarz: zdarza się. Może to przypadek, a może użytkownicy Internetu – tego młodego i bardzo egalitarnego medium – zwyczajnie „się nie znają”: odczytują sztukę filmową na najprostszym poziomie, nie widzą drugiego (i trzeciego) dna, zadowalają się niewyszukaną rozrywką. Tyle tylko, że to właśnie Wielcy Dziennikarze Kulturalni z Bardzo Poważnych Gazet ośmieszają się ewidentną głupotą i lapsusami popełnianymi w swoich tekstach…
Bawmy się!
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Na początek szybki przegląd opinii pozytywnych. Przoduje tu oczywiście Esensja i niżej podpisany, który ośmielił się dać tej kiczowatej głupotce aż 80% ekstraktu (nazywając tę historię m.in. „magią kina w najczystszej postaci”). Ale i w innych internetowych serwisach filmowych „Om Shanti Om” zebrał znakomite recenzje. Użytkownicy współpracującej z Esensją Stopklatki przyznali filmowi 9,7 głosów na 10, a Agnieszka Duda napisała o filmie, że to „trzy mijające w mgnieniu oka godziny przedniej, przednissimej, hipnotyzującej, wciągającej zabawy!” (pojawił się tam też inny tekst, bardziej ogólny, przybliżający historię Bollywood właśnie przez pryzmat „Om…”). Podobnie Filmweb: 7,8/10 od czytelników i entuzjastyczny tekst Marcina Pietrzyka („to jeden z najlepszych filmów Bollywood ostatnich lat”, „kino rozrywkowe z najwyższej półki” etc. etc.). W ogóle internauci są dla Bollywood bardzo łaskawi, bo w dwóch największych polskich portalach, Onecie i WP, „OSO” uzyskał odpowiednio oceny 4,7/5 i 9/10. Ba!, nawet czytelnicy Gazeta.pl dali filmowi 3,5/5 (czemu „nawet” – patrz niżej)
„Arcydzieło!” – chciałoby się zakrzyknąć. A przynajmniej – bo na to zwracają uwagę wszyscy wspomniani recenzenci – znakomite kino rozrywkowe. Ale nie, niech się plebs tak nie podnieca, oto nadchodzi Poważny, Wysublimowany Krytyk, który posługując się swoim wprawnym okiem i pięknym umysłem, zweryfikuje ten osąd.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Czysta ekstaza
Za bary z Shahrukh Khanem wziął się na przykład Łukasz Maciejewski z „Dziennika”. Tytułując swój tekst „Klata Khana” recenzent chciał zapewne obśmiać prostactwo filmu, udało mu się jednak jedynie ujawnić własny odbiór obrazu Farah Khan – obsesyjne skupianie się na muskularnych męskich torsach. W sumie przykre to trochę, gdy człowiek mieniący się dziennikarzem kulturalnym potrafi dostrzec w filmie jedynie nagie klaty i bicepsy, a co więcej, jego wyobraźnia czyni muskulaturę głównym elementem filmu! Oto bowiem Maciejewski twierdzi, że „pierwszy Om w 1977 r. pręży swoje bicepsy na co drugim planie” (chyba powinno być „na drugim”, ale to szczegół). Dość odważne stwierdzenie, biorąc pod uwagę fakt, że w pierwszej połowie filmu Khan klaty w ogóle nie pokazał a i – o ile mnie pamięć nie myli – nagiego ramienia z „prężącym się bicepsem” również widzowie nie uświadczyli. Nic dziwnego: Om Makhija jest przecież Kopciuszkiem, skromnym statystą, a nie Gwiazdą – przecież na tej opozycji dwóch Omów cały film jest zbudowany. No cóż, widać Maciejewski tego nie zauważył albo tak zapadła mu w pamięć scena z drugiej połowy, że przesłoniła cały film. Raczej to drugie, bo dalej recenzent stwierdza, uwaga!, że „momentem kulminacyjnym (…) jest prezentacja nowej wersji klaty bożyszcza”. Jasne: taśma mogła się zerwać, przerwali dostawy prądu, albo po prostu pan krytyk wyszedł z sali. No ale wystarczyło zapytać kolegę Pawła Felisa z Wyborczej (o tym dalej), który wyjaśniłby, że w „OSO” najważniejsza jest „scena z żyrandolem”.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Gafa, wtopa, wpadka, głupota. Ale są też w tym tekście stwierdzenia zwyczajnie kompromitujące. Oto już na początku Maciejewski zagaja ze swadą i dowcipem „Powiedzieć w Polsce, że Bollywood nudzi i irytuje, to prawie to samo, co przyznać się, że głosowaliśmy na Kaczyńskiego [w Poważnych Gazetach nawet kultura nie może obejść się bez polityki (bo polityka bez kultury owszem – ale to inna bajka) – JG]. Nie lubię kiczu, nawet po indyjsku.” I, uwaga, tak oto puentuje tę zajawkę. „«Om Shanti Om» też nie polubię”. Jasne, taka praca – co naczelny da, to trzeba obrobić, ale może wypadałoby oddelegować dziennikarza, który do bolly uprzedzony nie jest? Recenzent nie lubi kiczu? Bollywood przecież jest kiczem! (a przynajmniej my, ludzie Zachodu, tak to nazywamy) – to nieodzowny element tego kina. Recenzując „Ojca chrzestnego” Maciejewski stwierdziłby zapewne „Nie lubię strzelanin, nawet po włosku. «Ojca chrzestnego» też nie polubię”
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
A to jeszcze nie koniec. Autor brnie dalej broniąc się ironią: „Oczywiście, macie rację drodzy bollymisjonarze. [Maciejewski oczywiście nie dopuszcza istnienia żadnych „ludzi środka”, zwykłych widzów, którym zwyczajnie niektóre bollywoodzkie filmy mogą się podobać (a inne nie) – przecież kto nie z nami, ten przeciw nam! (wspominałem już coś o podtekstach politycznych?) – JG] Brak mi lekkości i poczucia humoru, finezji i sarkazmu. [Ale za tę niezwykle trafną samokrytykę duże brawa! – JG] Trudno. Na swoją obronę mogę tylko dodać, że pierwsze pokazywane w Polsce filmy bolly przyjmowałem jako sympatyczną ciekawostkę. Takie wysokobudżetowe disco relax. Raz się uśmiechnąłem, więcej nie. Ale ile można? Przecież te obrazy są ciągle tak samo głupiutkie.” A John McClane ciągle i wciąż obija gęby kolejnym bandziorom, inspektor Clouseau ciągle i wciąż robi przypadkowe kuku swoim kolegom, a Batman ma w każdym filmie spiczaste uszy – no doprawdy, ileż można!
I tak to się ciągnie w tym stylu („logika drwi z fabuły, treść umywa ręce przed sensem”, „pod względem niefrasobliwości intelektualnej bije na głowę niemal wszystkich poprzedników”), aż wreszcie dochodzimy do puenty znów nawiązującej do klaty „Czysta ekstaza [w poprzednim zdaniu M. opisywał ze szczegółami wygibasy Khana – JG]. Prawdziwa rozpacz.” Tylko dlaczego ta rozpacz dostała od pana Maciejewskiego aż dwie gwiazdki? Mam dziwne podejrzenie, że za klatę…
Półbóg-heros
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Na tym tle przemyśleń Łukasza Maciejewskiego skromnie wypada tekst Pauliny Wilk z „Rzeczpospolitej”, choć wciąż jest wart uwagi. „Król bollywoodzkiego kina” jest właściwie krótkim przybliżeniem sylwetki Shahrukh Khana wraz z dołączoną kilkuzdaniową opinią na temat „Om…”, a nie recenzją jako taką. Okazuje się jednak, że nawet pisząc taki tekst wypadałoby najpierw obejrzeć film, bo można strzelić babola. Dowiadujemy się bowiem, że „43-letni Shah Rukh Khan gra tam samego siebie – największego gwiazdora Bollywood”. A więc kolejnemu recenzentowi klata Khana przyćmiła pierwszą połowę filmu (w tym przypadku jest to bardziej zrozumiałe, w końcu autorką jest kobieta) i zapamiętał film jedynie jako opowieść o „największym gwiazdorze Bollywood” (prężącym muskuły oczywiście). No dobrze, klata Khana to fenomen, film trwał aż trzy godziny, nic więc dziwnego, że najmniej atrakcyjna godzina (ta bez klaty) mogła nie zapisać się w pamięci.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót do indeksunastępna strona

64
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.