„Najgłupszy anioł” Christophera Moore’a to książka reklamowana przez wydawcę i określana przez recenzentów jako bardzo śmieszna. Tylko… o jakim poczuciu humoru właściwie mówimy?  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Sięgnęłam po tę książkę zachęcona lekturą „Baranka” tego samego autora. „Najgłupszy anioł” jest o połowę krótszy, co okazało się zaletą. Dlaczego? Cóż, lektura nie sprawiła mi przyjemności. Powieść co prawda pochłania się szybko i lekko (to najwyraźniej typowe dla utworów Moore’a), ale wbrew zapowiedziom i recenzjom odebrałam ją jako dość przygnębiającą. Obsceniczny humor – a taki tu dominuje – też nie przypadł mi do gustu. Akcja toczy się w małym kalifornijskim miasteczku, gdzie trwają przygotowania do Bożego Narodzenia – trafniej byłoby chyba powiedzieć „Gwiazdki”, bo sądząc po opisach i zachowaniach bohaterów, można by pomyśleć, że święto to nie ma nic wspólnego z jakąkolwiek religią. Być może miała to być satyra na rozszalałą przedświąteczną konsumpcję. Jedyny w mieście kościół – kaplica świętej Róży (patronki dekoratorów wnętrz, przedstawionej na witrażu, gdy wręcza Matce Boskiej poduszkę – według mnie najbardziej udany żart z całej książki) – służy jako… miejsce mocno zakrapianej wigilijnej imprezy dla samotnych. Bohaterowie są do tego stopnia papierowi i nijacy, że trudno byłoby ich od siebie odróżnić, więc autor wyposażył każdą postać w jakiś nawyk, dziwactwo lub gadżet. Posterunkowy popala marihuanę, jego żona w okresie odstawienia leków psychotropowych zmienia się w Kendrę, Wojowniczą Laskę z Pustkowi (którą kiedyś grała w filmie), pewien facet ma owocożernego nietoperza w okularach przeciwsłonecznych, inny jest przyrodnikiem-abnegatem, wiekowa właścicielka baru „Głowa ślimaka” uwielbia faszerować świąteczne ciasto narkotykami i tak dalej. Tytułowy „najgłupszy anioł” pojawia się bardzo, nomen omen, przelotnie. Przybył na Ziemię z misją, by spełnić gwiazdkowe życzenie dowolnie wybranego dziecka. Na skutek braku precyzji w formułowaniu życzenia, a także braku pomyślunku u anioła, dochodzi do wskrzeszenia wszystkich zmarłych z miejscowego cmentarza, którzy jako zombie atakują uczestników gwiazdkowego przyjęcia celem pożarcia ich mózgów. To jednak następuje dopiero pod koniec książki – początkowe 2/3 tomu to opisy rozmaitych, po większej części nieciekawych, towarzysko-zawodowo-łóżkowych perypetii bohaterów. Prawie jak u Stephena Kinga, który lubi lwią część książki poświęcać opisom mieszkańców i atmosfery w „małym, sennym miasteczku”. Moore’owi przedstawienie klimatu też wyszło nieźle – tyle że wbrew zamierzeniom może bardziej czytelnika zdołować niż rozśmieszyć. No, chyba że kogoś bardzo bawi przyglądanie się, jak życiowi rozbitkowie rozpaczliwie próbują znaleźć sobie partnera do, jak sami to określają, „pieprzenia się pod choinką”, co ma zniwelować świąteczne poczucie pustki i beznadziejności. Zabrzmi to bardzo szowinistycznie, ale moim zdaniem jedyną nacją, której z wdziękiem wychodzą pikantne historyjki, są Anglicy. W cyklu Toma Sharpe’a o Henrym Wilcie seks jest źródłem wielu dowcipów, a niejednokrotnie wręcz napędza akcję (jak w trzeciej części – „Odjazd według Wilta”, która zaczyna się skutkami wypicia przez głównego bohatera piwa, do którego żona ukradkiem wsypała przesadnie dużą dawkę afrodyzjaku), a jednak wszystko jest przedstawione z dużo większą klasą niż u Moore’a. W dodatku Amerykanin najwyraźniej nie wie, kiedy przestać. Weźmy fragment opisujący gwiazdkowy bal kostiumowy: Gabe Fenton zmajstrował sobie kostium orki z masy papierowej i farby w spraju, zapomniał jednak o zrobieniu płetw z otworami na ręce i był teraz uwięziony w czarno-białej skorupie z dłońmi przy ciele. W paszczy orki widniała jego twarz, przykryta czarną pończochą z okularami na wierzchu, co wyglądało tak, jakby waleń właśnie pożarł biologa i wypluwał niestrawne druciane oprawki. – Gabe, to ty? – spytał Theo. – Pod ogonem widać twoje buty, a poza tym jako jedyny w tym towarzystwie mogłeś znać właściwe proporcje prącia samca orki. Scena ta sama w sobie jest całkiem śmieszna, jednak autor nie darował sobie i musiał przebić ją za pomocą właścicielki baru przebranej za „osiołka z pytą jak kij bejsbolowy”, co jest już tylko wulgarne. W porównaniu z tymi fragmentami opisane w „Wilcie” wyciąganie dmuchanej lalki z wykopu pod fundamenty jest symfonią dobrego smaku i delikatności. Podsumowując, „Najgłupszy anioł” nadaje się nieźle jako niezobowiązująca lektura do pociągu, jednak mianem „podnoszącej na duchu opowieści” (tak brzmi podtytuł) nie określiłabym jej w żadnym wypadku. Śmiesznej zresztą też nie.
Tytuł: Najgłupszy anioł Tytuł oryginalny: The Stupidest Angel ISBN-10: 83-7480-035-6 ISBN: 978-83-7480-035-8 Format: 284s. 130×205mm; oprawa twarda, obwoluta Cena: 29,99 Data wydania: 3 listopada 2006 Ekstrakt: 30% |