„Zdarzenie” to dwa filmy w jednym. Owszem, wyróżnia się styl opowiadania historii charakterystyczny dla Shyamalana, ale widać również interwencję producentów, którzy po niekasowej „Kobiecie w błękitnej wodzie” postanowili nawrzucać do nowego filmu jak najwięcej trupów i makabry, żeby ściągnąć widzów do kin. Efektem jest pofragmentowane monstrum, niespełniające oczekiwań ani fanów kinowej jatki, ani wielbicieli Shyamalana.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Niestety, „Zdarzenie” to przykład kompromisu, który nie okazał się złotym środkiem. Reżyser miał wizję przedstawienia mało logicznego, natomiast bardzo oryginalnego pomysłu, przy użyciu typowych dla jego twórczości rozwiązań, ale nie zrealizował jej do końca. W jego filmie widać zarys wątku dramatycznego dotyczącego rodziny oraz relacji między jej członkami, czyli elementu fundamentalnego dla kilku jego wcześniejszych obrazów. Szkoda, że tylko zarys. Shyamalan próbował z absurdalnej historii zrobić trochę parodię, trochę kpinę, a trochę opowieść o ludzkich słabościach, po czym spiąć to wszystko klamrą klimatycznego thrillera. Podobny koktajl stanowi na pewno wyzwanie i zwiększa ryzyko porażki. W wypadku „Zdarzenia” nie trzeba było wiele, żeby film w rezultacie rozczarowywał. Wystarczyło słabe aktorstwo, zbyt dużo dosłowności i prawdopodobne cięcia w montażowni. Otrzymaliśmy mieszankę, która mieści prawie wszystko – szybkie tempo, ucieczkę, zagrożenie, masowe śmierci, kryzys małżeński, osierocone dziecko, przemoc, strach oraz ekologiczne przesłanie. Natomiast to, co w „Zdarzeniu” najbardziej przemawia do widza, to na pewno starannie budowany nastrój, jak również scena finałowa, mało zaskakująca, ale z sensem zamykająca film. Niestety, nieprzyjemną w stosunku do poprzednich produkcji Shyamalana zmianą jest szybsze tempo narracji. Akcja biegnie już od pierwszej sceny, nie pozostawiając wiele miejsca na jakiekolwiek zastanowienie nad tym, co przewija się na ekranie. Takie podejście ma swoje plusy i minusy: z jednej strony film od razu wciąga w szereg kolejnych wydarzeń, z drugiej – rozczarowuje brakiem momentów kontemplowania chwili, z których Shyamalan zawsze słynął. W amerykańskich miastach mają miejsce samobójcze śmierci mas ludzi: pierwsze podejrzenie pada na broń chemiczną terrorystów, dopiero potem okazuje się, że bohaterowie mają do czynienia z zupełnie innym wrogiem. Śledzimy wydarzenia z perspektywy nauczyciela i jego neurotycznej żony. Reżyser-scenarzysta coraz bardziej zawęża krąg bohaterów w ucieczce przed tajemniczym adwersarzem, aby skupić się tylko na dwójce protagonistów i ich charakterach. To bardzo shyamalanowskie posunięcie nie znajduje jednak uzasadnienia w miarę rozwoju fabuły. Wątek małżeństwa, przedstawiony pod kątem napięć i nieporozumień bohaterów, zostaje ograniczony do kilku dość infantylnych scen, teoretycznie mających funkcjonować jako chwilowe uwolnienie od napięcia, tak naprawdę nie wnoszących jednak do fabuły nic użytecznego. Gdyby historia rodziny została bardziej rozwinięta – jak w „Znakach” czy „Niezniszczalnym” – realne zagrożenie zewnętrzne, w opisie brzmiące jak z filmu klasy B, zyskałoby na znaczeniu. Może wtedy film Shyamalana stałby się po prostu ciekawszy od strony bohaterów. Oczywiście, można uznać, że „Zdarzenie” miało być parodią kina klasy B- jeśli tak, to za mało tu czarnego humoru czy przymrużenia oka, za to sporo elementów, które zakwalifikować należy raczej do pierwszej ligi – muzyka Jamesa Newtona Howarda, niezłe zdjęcia, od początku budowany klimat zagadki i osaczenia. Natomiast niewątpliwą wpadką należy nazwać wybór aktorów zatrudnionych do przedsięwzięcia. Mark Wahlberg przez cały czas stara się wykrzesać z siebie maksymalny dramatyzm i kończy się na tym, że wygląda tak, jak gdyby mało go obchodziło tytułowe zdarzenie. Tymczasem wcielająca się w jego żonę Zooey Deschanel buduje rolę na kpinie, zamiast na niepokoju wywołanym zagrożeniem. W rezultacie razem z Wahlbergiem wypadają tak, jakby pochodzili z dwóch różnych planet. John Leguizamo pojawiający się na początku na drugim planie wywołuje więcej współczucia i sympatii niż tych dwoje razem wziętych. Wielka szkoda, bo braki scenariuszowo-realizacyjne często są w kinie nadrabiane przez interesujących, przekonująco wykreowanych bohaterów. W „Zdarzeniu” jest odwrotnie: aktorzy uwydatniają wszelkie mankamenty fabuły. Nowy film Shyamalana na pewno odstaje od wcześniejszych produkcji tego reżysera, ale nie znaczy to, że nie ma widowni nic do zaoferowania. Zbyt duże oczekiwania wobec Shyamalana jako twórcy, który ma własny styl i który potrafi połączyć bardzo dobre kino rozrywkowe z symboliczną rozprawką o człowieku, niestety dodatkowo zaszkodziły odbiorowi „Zdarzenia”. A przecież reżyser wciąż mistrzowsko buduje atmosferę, wciąż potrafi nakręcić niezapomniane, pomysłowe sceny, tak jak na przykład sekwencja z podnoszonym przez kolejnych samobójców pistoletem. Poza tym, „Zdarzenie” jest po prostu nowatorskie na tle innych, konkurencyjnych thrillerów, a otwartym zakończeniem ma dać widzom do myślenia. Szkoda tylko, że tym razem zawiodło niedopracowanie całego projektu, złe poprowadzenie aktorów, niezdecydowanie w kwestii gatunkowej. Bo „Zdarzenie” tak naprawdę w pewnym momencie przestaje być tylko thrillerem, ale nie staje się żadną nową, koherentną całością. Shyamalan bardzo często budował swoje filmy na zasadzie przejścia od jednego gatunku do drugiego. Zazwyczaj w drugiej połowie opowieść skupiała się na dramacie postaci, na uniwersalnych ludzkich wadach. W „Zdarzeniu” film, zamiast zacząć opowiadać historię bohaterów zmienionych przez strach i widmo śmierci, rozsypuje się. Cóż, pozostaje czekać na wersję reżyserską, o ile taka powstanie, bądź na nowy film Shyamalana nakręcony tak, jak tylko on to potrafi. Póki co, pozostaje zadowolić się nastrojem oraz stroną plastyczną „Zdarzenia”, bo w tej kwestii nie można mieć żadnych zastrzeżeń.
Tytuł: Zdarzenie Tytuł oryginalny: The Happening Rok produkcji: 2008 Kraj produkcji: Indie, USA Data premiery: 13 czerwca 2008 Czas projekcji: 90 min. Gatunek: SF, dramat Ekstrakt: 50% |