powrót do indeksunastępna strona

nr 07 (LXXIX)
sierpień-wrzesień 2008

Autor
Konstruktor refleksji
Francis Ford Coppola ‹Młodość stulatka›
Dzięki „Młodości stulatka” Francisa Forda Coppoli wiemy na pewno, że z kręceniem filmów nie jest tak samo jak z jazdą na rowerze. Nie praktykując, z czasem zapomina się, jak to robić.
Zawartość ekstraktu: 40%
‹Młodość stulatka›
‹Młodość stulatka›
Nieszczególnie ktokolwiek za nim tęsknił, ale dobrze, że Francis Ford Coppola wrócił. Poważnie. Dla wielu stał się żywym trupem filmowego uniwersum. Inni trwali w przekonaniu, że reżyser od dawna kręci filmy na planach tych samych niebiańskich zaświatów, co Bergman i Antonioni, a wpuszczenie do kin rozszerzonej wersji „Czasu Apokalipsy” było osobliwym epitafium dla twórcy. „Młodość stulatka” wyrwała Coppolę z objęć zapomnienia i odgruzowała jego legendę, słusznie pogrzebaną ostatnimi kuriozami w stylu „Tuckera-konstruktora marzeń” i „Zaklinacza deszczu” oraz dziesięcioletnią przerwą w kręceniu filmów.
O ile zmartwychwstanie reżysera uważam za fakt pozytywny, o tyle styl, w jakim powrócił, cieszy znacznie mniej. Ale od początku: czy Coppola mógł dokonać lepszego wyboru niż wzięcie na warsztat powieści Mircei Eliadego? Książki o mężczyźnie zawiedzionym życiem, który w obliczu ostatecznego wyboru dostaje drugą szansę. Dzieła o poszukiwaniu tożsamości na nowo, kolejnym wcieleniu, odrodzeniu? O momencie rezygnacji, dojścia do jakieś ściany, która niespodziewanie staje się otwartymi drzwiami? Coppola miał szczęście, bo udało mu się trafić na właściwą książkę we właściwym czasie swojej zakurzonej kariery. Dostał do rąk materiał na kameralne kino z przestrzenią na osobiste akcenty, rzecz chyba mu potrzebną po tak długiej przerwie od kręcenia. Potrzebną także nam, widzom, oczekującym refleksyjnego wyjaśnienia powodu tego zniknięcia i sumy mądrości życiowych nazbieranych w tym czasie.
I co Coppola z tym zrobił? Zaczął kombinować. Chwycił w ręce zbyt wiele nitek naraz. Upchnął kolanem w jednym filmie filozoficzny wywód, dramat egzystencjalny, melodramat o historycznym podłożu, dodatkowo utrudniając sobie zadanie ciągłym zmienianiem filmowych stylistyk i gatunków. I to łakomstwo się na nim zemściło. Widać tu wyjście z wprawy w robieniu filmów: nieporadne prowadzenie aktorów (wyjątkowo drętwa Alexandra Maria Lara) i plątanie się w opowiadaniu złożonej historii. Ale uwidacznia się również niezgrabność balansowania między rozmaitymi rodzajami kina, które reżyser sam wprowadził. Czasami ma się uczucie, jakby Coppola układał puzzle i próbował siłą wepchnąć niepasujący element w puste miejsce.
Nastrój pierwszej połowy filmu bez większych problemów udaje mu się zatłuc pokrętnymi dialogami, wyrażającymi najprostsze rzeczy i uczucia zdaniami wielokrotnie złożonymi. Przy tym bardzo przytomnie komponuje kadry. Poprzez zdjęcia udaje mu się zbudować sugestywną mądrość treści, wrażenie wewnętrznej logiki, wartość intelektualną tego filmu. Bohaterowie bez większego wysiłku miażdżą to swoją paplaniną. Dalsza część produkcji udowadnia, że Coppola jeszcze kompletnie do zekranizowania tak poważnej książki nie dojrzał. Nie dorósł do pokrętnego filozofującego kina i mentalnie jest jeszcze w kinie nowej przygody. Lata abstynencji w kręceniu filmów wypielęgnowały w nim apetyt na coś większego, na kino epickie. Gdzieś w „Młodości stulatka” widać zduszenie, tłamszące ograniczenia, które z czasem wybuchają w niepohamowane pomysły, często nielicujące z resztą filmu. Coppola stosuje tu wybiegi łatwo dezorientujące widza, na jaki sposób odbioru ma się nastawić. Kiedy z filozoficznego wykładu nagle przenosimy się do lekkostrawnego podróżniczego kina o smaku „King Konga” i „Indiany Jonesa”, to zwyczajnie tracimy zaufanie do tego, co reżyser nam proponuje. Bo wszystko przemawia za tym, że oglądamy nieopanowany chaos. Albo totalny bełkot, pełen umowności, którą oczywiście ignorujemy i nie łapiemy ani subtelnej symboliki czerwonej róży, ani metafizycznej głębi ukrytej w zapewne kluczowym pytaniu padającym w filmie: „Jakie ptaki latają na Malcie”?
Wiem, że to byłeś ty, Fredo i łamie mi to serce...
Wiem, że to byłeś ty, Fredo i łamie mi to serce...
„Młodość stulatka” nie satysfakcjonuje i nie cieszy. Seans momentami bezlitośnie męczy, torturując kuriozalnością stosowanych rozwiązań. Niejeden widz w kryzysowej chwili błogo zamarzy o czmychnięciu do sąsiedniej sali kinowej, gdzie grają akurat „Kung Fu Pandę”. Tam przecież też jest filozofia, pradawne nauki i wielki (tylko bardziej dosłownie) bohater. Film Coppoli, choć bez wątpienia zły, nie jest, mimo wszystkich swoich wad, bezużyteczny. Udaje tu się osiągnąć coś, co „Zaklinacz deszczu”, „Jack” czy „Tucker-konstruktor marzeń” zgniotły z brutalnością Godzilli miażdżącej budynki: na nowo rozbudzić ciekawość co do działań reżysera. „Młodość stulatka” na swój sposób frapuje, dając świadectwo, że w filmowcu drzemie jeszcze energia do zabawy kinem i, nomen omen, młodzieńcza zadziorność. Być może Coppola wszedł na nową ścieżkę poszukiwań. Niewykluczone, że ona nigdzie go nie doprowadzi i będzie nas drażnił swoimi następnymi dziwadłami. Ale ja to kolejne dziwadło przywitam z większym zainteresowaniem niż jeszcze jeden moralitet Woody’ego Allena, jeszcze jedną usilną próbę przypodobania się masowej publiczności w wykonaniu Martina Scorsesego i setną wersję „Gwiezdnych wojen” wyreżyserowaną przez George’a Lucasa.



Tytuł: Młodość stulatka
Tytuł oryginalny: Youth Without Youth
Rok produkcji: 2007
Kraj produkcji: Francja, Niemcy, Rumunia, USA, Włochy
Dystrybutor: SPI
Data premiery: 11 lipca 2008
Czas projekcji: 124 min.
WWW: Strona
Gatunek: dramat
Ekstrakt: 40%
powrót do indeksunastępna strona

131
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.