powrót do indeksunastępna strona

nr 07 (LXXIX)
sierpień-wrzesień 2008

Esensja na wakacje: (nie)Udany wypoczynek
Na pocieszenie tym z naszych czytelników, którzy nie mogą wyjechać na urlop lub uważają, że wyjazd nie udał się tak, jak powinien, przedstawiamy kilka przykładów najbardziej schrzanionych wakacji, jakie udało nam się znaleźć w literaturze.
Nie jest trudno znaleźć w literaturze popularnej opisy fajnych, ciekawie spędzonych wakacji. Celują w tym zwłaszcza powieści dla młodzieży, bo kiedyż jak nie w wakacje najlepiej jest wykrywać rozmaitych przestępców (Joanna Chmielewska „Większy kawałek świata”, Adam Bahdaj „Kapelusz za 100 tysięcy”, Małgorzata Musierowicz „Małomówny i rodzina”, Zbigniew Nienacki „Księga strachów”), podszywać się pod własną siostrę/brata (Hanna Ożogowska „Dziewczyna i chłopak, czyli heca na czternaście fajerek”), podróżować po Polsce tropem szyfru przodka (Edmund Niziurski „Klub włóczykijów”) albo autostopem (Adam Bahdaj „Podróż za jeden uśmiech”). Nawet lato na odludnej wsi, w dodatku w deszczu, może stać się intrygującym przeżyciem (Jerzy Broszkiewicz „Długi deszczowy tydzień”).
Znacznie trudniej jest wyszukać w książkach opisy kompletnie zmarnowanych wakacji. Często istnieją one tylko w opowieściach lub wspomnieniach bohaterów – jakby autor nie chciał zamęczać czytelnika ich przeżyciami. Czasami beznadziejne wakacje mogą mimo wszystko mieć pozytywny koniec: złapanie mordercy lub znalezienie prawdziwej miłości. Zobaczmy, jakie wakacyjne katastrofy przydarzały się różnym postaciom literackim…
Wakacje przedłużone
Jules Verne ‹Dwa lata wakacji›
Piętnastu chłopców – dzieci jeszcze, zaledwie kilku nastolatków wśród nich – rzuconych w okropny sztorm, na szkunerze pozbawionym załogi. Miała być kilkutygodniowa wakacyjna przygoda dla wybranych, rejs wokół Nowej Zelandii, ale los chciał, że wakacje rozciągnęły się na dwa lata i to na bezludnej wyspie…
Kiedy młodzi pasażerowie przybyli 14 lutego na jacht, marynarzy nie było na pokładzie (…) załoga powędrowała na ląd by pokrzepić się ostatnim kieliszkiem whisky. Kiedy chłopcy rozgościli się już i położyli spać, bosman uznał, że wolno mu podążyć za towarzyszami do portowej knajpy. (…) cuma przytrzymująca jacht odczepiła się skutkiem czyjegoś niedbalstwa albo złej woli… Na pokładzie nic nie spostrzeżono.
Głęboka ciemność spowijała port i zatokę. Wiatr od lądu dął coraz silniej, szkuner znoszony odpływem mknął na pełne morze. (…) Daremnie wołali o pomoc! Nie dostrzegali już ani portowych świateł ani miasta. (…) spoglądali na kłębowisko pian i wirów, rozgarnianych tu i ówdzie ramieniem gwałtownego, niebezpiecznego prądu. Najzręczniejszy pływak ustąpiłby pod naporem cofających się na skutek odpływu wód, które wicher gnał z powrotem ku lądowi.
(…) Jeśli ten ląd rzeczywiście jest wyspą, w jaki sposób chłopcy zdołają się z niej wydostać, skoro jachtu, który przybierająca fala rzuci z pewnością na skały i zdruzgocze, nie da się ponownie opuścić na wodę? A jeśli wyspa okaże się bezludna?
(…) Od godziny szkuner tkwił na plaży ugrzązłszy w piachu, a żaden tubylec się nie pojawił. Żadnego domu, szałasu czy chaty nie było widać ani pomiędzy drzewami otaczającymi szerokim kręgiem podnóże urwiska, ani też nad brzegami rzeki, która właśnie wezbrała na skutek przypływu morskiego. Na plaży obrzeżonej pokrytymi morszczyną namuliskami, nie było śladu ludzkiej stopy. Przy ujściu rzeki nie pokazała się żadna łódź rybacka. Dym nie snuł się nigdzie nad półkolem wybrzeża i zatoki.
Oczywiście chłopcy na bezludnej wyspie radzą sobie całkiem nieźle, organizują sobie życie i zwalczają konflikty (na szczęście nie tak poważne jak we „Władcy much”). Ba, radzą sobie nawet z piratami, a dla wielu – szczególnie młodszych – takie przypadkowe wakacje są przygodą życia. Ile jednak może trwać wypoczynek na bezludnej wyspie? Dwa lata to z pewnością zbyt dużo, oprócz tęsknoty pojawiają się problemy z zaopatrzeniem i z przetrwaniem. No, ale w końcu to Verne – piewca ludzkiej zaradności i rozumu – a bohaterowie „Dwu lat wakacji” nie ustępują niczym genialnemu kapitanowi „Nautilusa” czy pasażerom balonu z „Tajemniczej wyspy”.
Wakacje z małymi dziećmi
Tom Sharpe ‹Alternatywa według Wilta›
‹Alternatywa według Wilta›
‹Alternatywa według Wilta›
Nie jest łatwo wyjechać na wakacje z małym dzieckiem. Wyjazd z bezstresowo chowanymi czworaczkami w wieku przedszkolnym może stać się piekłem… o czym na własnej skórze przekonał się ich tatuś, na co dzień wykładowca akademicki. Henry Wilt jest spokojnym, refleksyjnym człowiekiem, który od czasu do czasu wplątuje się w istne komedie pomyłek: jest podejrzewany o zamordowanie własnej żony („Wilt”), uwięziony w domu wraz z międzynarodowymi terrorystami („Alternatywa według Wilta”) czy wreszcie oskarżony o szpiegostwo na rzecz komunistów („Odjazd według Wilta”).
– Jak się bawiłeś we Francji? – zapytał Braintree.
– Tak jak się można bawić jadąc pod namiot z Evą i jej potomstwem. Z pierwszego kempingu nas wyproszono, ponieważ Samantha zerwała linki w dwóch cudzych namiotach. Nie byłoby może tak źle, gdyby lokatorka jednego z nich nie miała astmy. Tyle o dolinie Loary. Na kempingu w Wandei wylądowaliśmy w sąsiedztwie Niemca, który walczył na froncie wschodnim i cierpiał na nerwicę wojenną. Nie wiem, czy kiedykolwiek obudziły cię w nocy krzyki o Flammenwerfen, ale zapewniam, że jest to bardzo irytujące. Tym razem nikt nas nie musiał prosić, żebyśmy się wynieśli.
– Myślałem, że jedziecie do Dordogne. Eva mówiła Betty, że czytała wprost zachwycającą książkę o trzech rzekach.
– Książka może i była zachwycająca, ale rzeki nie – odparł Wilt. – A już na pewno nie ta, nad którą się zatrzymaliśmy. Eva uparła się rozbić namiot w wyschniętym dopływie, a w nocy spadł deszcz. Wystarczająco ciężko jest rozstawić nasz namiot, kiedy jest suchy. Waży chyba tonę. Ale zwijać go o północy w rwącym potoku i targać sto jardów pod górę po zarośniętym jeżynami brzegu, kiedy ocieka wodą…
Wilt urwał. Nie miał ochoty sobie tego przypominać.
– Przypuszczam, że padało dłużej – zauważył współczująco Braintree. – Nam też się kiedyś coś takiego zdarzyło.
– Owszem – mruknął Wilt. – Przez całe pięć dni. Potem przenieśliśmy się do hotelu.
– Najlepsze wyjście. W hotelu jedzenie jest przyzwoite i można się wyspać.
– Może i można. My nie mogliśmy. Nie po tym, jak Samantha zrobiła kupę do bidetu. Koło drugiej w nocy zacząłem się zastanawiać, co tak śmierdzi. Porozmawiajmy o czymś przyjemniejszym.
Kompletnie nieudane wakacje ma Wilt również w czwartym tomie cyklu, „Wilt w drodze donikąd” – od razu na samym początku traci przytomność (jego domniemane zwłoki powodują serię katastrof, ale to już inna sprawa). Tymczasem diabelskie siostrzyczki Samantha, Penelope, Emmeline i Josephine rujnują życie wujostwa za oceanem, dokąd udały się wraz z matką. Ale tu już przechodzimy do kolejnego działu, czyli wakacji ze średnimi dziećmi.
Wakacje ze średnimi dziećmi
Małgorzata Musierowicz ‹Nutria i Nerwus›
Nie były to najbardziej udane wakacje w życiu Natalii Borejko. Nie dość, że starsza siostra, wykorzystując jej brak asertywności, nakłoniła ją do zabrania nad morze swoich dwóch córeczek w wieku podstawówkowym, to jeszcze najpierw w pociągu nieznany młodzian przykuł się do niej kajdankami, co zaowocowało ucieczką na pierwszej lepszej stacji i tułaczką po Polsce, a potem, w przydrożnej restauracji…
Śnieżnobiały obrus, serwetki z mereżką, talerze i talerzyki, a nawet róże – wszystko to zostało tknięte tajfunem, który dobył się wreszcie z udręczonego żołądka dziewczynki. Biedna kelnerka już sama nie wiedziała, co robić najpierw – czy ratować skręcające się w konwulsjach dziecko, czy odstawić tacę, czy wreszcie – odsuwać stół. (…) Laura wymiotowała, Pyza waliła ją w plecy, bo jej się mylnie przypomniały zasady pierwszej pomocy w przypadkach zakrztuszeń, a Natalia miała ochotę umrzeć na miejscu, zwłaszcza, że walczyła właśnie z falą własnych mdłości.
Czuła się tak źle, że zwisła w krześle, bliska omdlenia, niezdolna do czynu. Na szczęście kelnerce minął już pierwszy szok. Odczekała, aż Laurze przejdzie, po czym jednym energicznym ruchem kobiety, która niejedno już widziała, zwinęła cały obrus wraz z wazonikiem, różami i resztą i wyniosła to wszystko na zaplecze. Zaraz też wróciła stamtąd z kubełkiem wody i sznurkową szczotką na czerwonym kiju. Nie zwlekając, pogodna i odpowiedzialna, zabrała się do sprzątania. (…)
– I wie pani co – dodała. – Niech pani patrzy, tam pod oknem siedzi nasz pan doktor i je kolację. Może jak zje, to go poprosimy, żeby małą zbadał. Bo to z dzieciakami nigdy nie wiadomo, a już nie daj Boże w podróży.
Taki był ten dobry pomysł dobrej kobiety.
Dzięki niemu właśnie w ciągu kwadransa Natalia Borejko dowiedziała się, że wyjechała pociągiem na wakacje, wysiadła w szczerym polu, jechała autostopem i pozostawała w obcym miasteczku bez dachu nad głową – w towarzystwie dziecka, którego ciepłota ciała wynosiła w chwili bieżącej trzydzieści osiem i siedem dziesiątych stopnia Celsjusza, które miało wysypkę na dłoniach, stopach i karku i które było chore na ospę wietrzną (varicella).
Ostatecznie Natalia z siostrzenicami ląduje na kempingu nad jeziorem, a tajemniczy młodzieniec okazuje się nie tylko sympatyczny, ale wręcz wart zakochania, jednak nie da się zaprzeczyć, że tułanie się po bezdrożach z chorym dzieckiem jest opisane w sposób niemal przyprawiający o dreszcze. Laura nie ma miłego charakteru, za to ma niemal obsesję na punkcie swojego wyglądu, co skutkuje atakiem histerii, kiedy w zatłoczonym pekaesie nagle orientuje się, że ma wysypkę na twarzy. W sumie dziewczynka ta jest bardzo ciekawą postacią literacką, szkoda, że Małgorzata Musierowicz, najwyraźniej przerażona, że Laura rośnie na istną femme fatale, w najnowszym tomie cyklu („Czarna polewka”) dosłownie wykastrowała jej osobowość. Ale to zupełnie inna sprawa.
Wakacje z cudzymi dziećmi
Sempé i Goscinny ‹Wakacje Mikołajka›
Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. To wiadomo od dawna. Od dawna także funkcjonuje powiedzenie/klątwa: „obyś cudze dzieci uczył!”. A uczyć cudze dzieci na wakacjach? To już chyba szczyt męczeństwa. O czym mogli przekonać się opiekunowie małoletniego Mikołajka, który zapewne swe wakacje zalicza do udanych – ale czyim kosztem?
Wczoraj przyszedł nowy nauczyciel gimnastyki.
– Nazywam się Hektor Duval – powiedział – a wy?
– My nie – odpowiedział Fabrycy i to nas okropnie rozśmieszyło.
Byłem na plaży z chłopakami z pensjonatu, Błażejem, Fortunatem, Mamertem – ale z niego głupek! – Ireneuszem, Fabrycym i Kosmą. Na lekcję gimnastyki przyszło jeszcze masę innych chłopaków, ale oni są z pensjonatów Albatros i Mewa i my ich nie lubimy. (…)
– Może już starczy? – zawołał nauczyciel. – Prosiłem, żebyście się ustawili rzędem, będziecie mieli cały dzień na błaznowanie!
Ustawiliśmy się rzędem, żeby nie było draki, i nauczyciel powiedział, że pokaże nam, co robić, żeby wszędzie mieć pełno muskułów. Podniósł ręce, a potem je opuścił, podniósł i opuścił, podniósł i jakiś chłopak z pensjonatu Albatros powiedział, że nasz pensjonat jest brzydki.
– Nieprawda – zawołał Ireneusz – nasz pensjonat jest śliczny, to wasz jest okropnie brzydki!
– U nas – powiedział jakiś chłopak z Mewy – co dzień wieczorem są czekoladowe lody!
– Wielkie mi co – krzyknął jeden z tych, co mieszkają w Albatrosie – u nas są i w południe, a w czwartek były naleśniki z konfiturami!
– Mój tata – pochwalił się Kosma – zawsze bierze dodatkowe dania i właściciel daje mu wszystko, co tylko zechce!
– Nieprawda, ty kłamco! – powiedział jakiś chłopak z pensjonatu Mewa.
– Długo jeszcze będziecie tak gawędzić? – zawołał nauczyciel gimnastyki, który nie ruszał już rękami, bo je skrzyżował na piersiach. Za to strasznie ruszały mu się dziurki od nosa, ale nie myślę, żeby od tego robiły się muskuły. (…)
Kiedy skończyliśmy się bić, nauczyciel, który siedział na piasku, wstał i powiedział:
– Dobrze. Przejdźmy do następnej zabawy. Ustawcie się twarzą do morza. Na mój znak wszyscy pobiegniecie do wody! Gotowi? Start!
To nam się bardzo podobało, bo na plaży, nie licząc piasku, najfajniejsze jest morze. Polecieliśmy pędem, woda była fajna, zaczęliśmy na siebie pryskać i skakać razem z falami, Kosma krzyczał: „Patrzcie na mnie! Patrzcie na mnie! Płynę crawlem!”, a kiedyśmy się odwrócili, nauczyciela już nie było…
Dzisiaj przyszedł nowy nauczyciel gimnastyki.
– Nazywam się Juliusz Martin – powiedział – a wy? (…)
No cóż, a rodzice Mikołajka tak się bali o jego zdrowie i samopoczucie na koloniach. Ba, byli wręcz obrażeni, gdy Mikołajek z zachwytem przyjął propozycję samodzielnego wyjazdu.
Nasz drużynowy jest niesamowity, nawet nie wyglądał na bardzo zmęczonego. A przecież całą noc biegał po korytarzu i trzy razy musiał otwierać drzwi na końcu wagonu: dwa razy, żeby wypuścić chłopaków, którzy się zatrzasnęli, a raz, żeby wypuścić pana, który ma przyjaciela w dyrekcji kolei i który dał mu za to swoją wizytówkę. (…) Drużynowy zaprowadził naszą dwunastkę z drużyny Sokole Oko do baraku. Powiedział, żebyśmy wybrali sobie łóżka, rozpakowali się i włożyli kąpielówki, i że przyjdzie po nas za osiem minut. (…) Siedzieliśmy w ośmiu na łóżku i już mieliśmy zacząć się bić, kiedy wszedł drużynowy (…)
– Łóżkiem zajmiemy się później – powiedział drużynowy – teraz wciągajcie kąpielówki. Wszyscy czekają na nas ze zbiórką! (…)
Tylko nasz drużynowy nie był w kąpielówkach. Ubrany był w garnitur i krawat, a w ręku trzymał walizkę. Pan Rateau, który akurat z nim rozmawiał, mówił:
– Może jednak zmienisz postanowienie, mój chłopcze? Jestem pewien, że uda ci się wziąć ich w garść. Odwagi!
Gdy się ma takich podopiecznych jak Mikołajek i inne chłopaki, to wakacje szybko zaczynają przypominać katorgę. Ale niestety! Ktoś musi pracować, aby ktoś mógł się bawić. Może przynajmniej rodzice odpoczęli bez Mikołajka?
Wakacje z rodzicami
Sue Towsend ‹Adrian Mole. Męki dorastania›
‹Adrian Mole: Męki dorastania›
‹Adrian Mole: Męki dorastania›
Kiedy ma się piętnaście lat, życie ogólnie nie jest łatwe, a już spędzanie wakacji z rodzicami w kurorcie może stać się pasmem nudy i upokorzeń.
Poniedziałek, 2 sierpnia.
Ojciec wrócił do swoich proletariackich korzeni. Kupił kapelusz z napisem „Całuj mnie szybko, ściskaj mnie wolno” i przechadzał się w nim po molo, pociągając piwo z puszki.
Włożyłem ciemne okulary i starałem się iść o kilka kroków za nim.
(…)
Środa, 4 sierpnia.
Dzisiaj wyszło słońce!
Dzisiaj również został ochrzczony syn Lady Di. Dyrekcja Rio Grande uczciła tę okazję, podając na podwieczorek dodatkowe jajko na twardo.
(…)
Poniedziałek, 9 sierpnia.
Kupiliśmy jednodniowe bilety i pojechaliśmy zobaczyć wakacyjny obóz rekreacyjny.
Poczułem się dziwnie, widząc druty kolczaste i bladych, apatycznych ludzi, krążących niespokojnie po terenie.
Ojciec zaczął gwizdać melodię z „Mostu na rzece Kwai” – i rzeczywiście, poczułem się jak w obozie jenieckim. Właściwie nikt nie był więziony ani torturowany, ale wciąż miałem wrażenie, że obsługa może się okazać bardzo niemiła. Matka i ojciec podążyli wprost do baru, więc skorzystałem ze wszystkich żałosnych darmowych przejażdżek, obejrzałem konkurs na iksowate nogi oraz przeciąganie liny, po czym stanąłem przed barem, żeby zaczekać na rodziców.
Samolubnie wybrali bar „dozwolony od lat osiemnastu”.
O 13:30 z baru wynurzył się ojciec, niosąc mi butelkę vinto i paczkę chrupek.
O 14:30 wsadziłem głowę do środka i zapytałem, ile to jeszcze potrwa.
– Przestań jęczeć – warknął ojciec. – Idź i znajdź sobie coś do roboty.
Przez chwilę oglądałem wyścigi osłów, po czym znudziłem się i poszedłem posiedzieć w samochodzie.
O 16:00 głośnik zadudnił: „Adrian Mole, lat piętnaście, proszony jest o zgłoszenie się do punktu zagubionych dzieci, gdzie czekają na niego mamusia i tatuś”.
Adrian Mole nie ma zresztą szczęścia do wakacji – w pierwszej części cyklu pod tytułem „Adrian Mole lat 13 i ¾: Sekretny dziennik” spędził je w Szkocji wraz z matką i jej kochankiem. Opisy w pamiętniku dalekie są od entuzjazmu. Inna sprawa, że Adrian to nastolatek całkowicie pozbawiony zainteresowań, nie lubi też ruchu na świeżym powietrzu, więc nic dziwnego, że przebywanie w górach nad jeziorem było dla niego straszliwie nudne.
Wakacje z mordercą
Joanna Chmielewska ‹Wszystko czerwone›
Już sam najazd licznych i nie do końca zapowiedzianych gości na spokojny domek w Danii grozi katastrofą. A jeżeli jeszcze ktoś tych gości usiłuje po kolei mordować?
Ze zdumieniem ujrzałam, jak ostrożnie kładą ciocię na noszach i wynoszą do sanitarki. Ledwo trzasnęły jej drzwiczki, niecierpliwie zażądałam wyjaśnień.
– Co to znaczy, na litość boską?! Co oni robią?! Ona żyje?!
– Żyje. Nic jej nie jest.
– Niemożliwe…!!! Jakim sposobem?! Przecież została kompletnie zmasakrowana.
– Wcale nie została zmasakrowana.
– Jak to?! A ta zaskorupiała, czerwona miazga, to co?!
– Maseczka z truskawek.
Na moment odjęło mi mowę i inne zdolności. (…)
– Niedobrze mi się robi, jak pomyślę, co teraz będzie – powiedziała Alicja, okropnie przygnębiona. – Co ja powiem tej całej rodzinie?! Obrażą się na mnie wszyscy. Dlaczego ja jej nie załatwiłam tego hotelu…?! W hotelach się mniej mordują!
– Idiotka! – rozzłościła się Zosia. – Też masz czego żałować! Gdybyś jej załatwiła hotel, to teraz ty byś tam leżała z rozwaloną głową! (…)
Pan Muldgaard przyjechał z ekipą i powitał nas tak, jakby również zaczynał się przyzwyczajać i usiłowania zbrodni w Allerød uważać za rzecz zwykłą i powszednią. Poniekąd miał chyba rację. Z zaciekawieniem obejrzał Alicję, najwidoczniej dziwiąc się nieco, że ona jeszcze żyje, po czym rozpoczął indagacje.
– Pani oczekuje więcej kogo? – spytał uprzejmie. – Jakie goście?
– Na litość boską, nie zapraszaj więcej gości! – jęknęła rozpaczliwie Zosia.
– Nie wiem – powiedziała Alicja jakoś dziwnie niepewnie. – Ja nikogo nie zapraszam. Nie mam pojęcia, kto jeszcze może przyjechać.
Pan Muldgaard uczynił dłonią uspokajający gest.
– Można zapraszać mrowie. Tu stanie czata. Robotnik mój strzegł będzie bezpieczeństwo osoby. Winno było od początku uczynić tak, a nie inaczej. Nie uczyniono. Błąd – powiedział takim tonem, jakby odkrycie to sprawiło mu szaloną satysfakcję.
Biedna Zosia niewątpliwie wróciła z urlopu u Alicji ze zszarganymi nerwami (w jednej z ostatnich scen książki dostała histerii na widok wyciekającego z szafki… soku wiśniowego z pękniętego słoika), na szczęście sama Alicja zniosła kolejne próby zamachów na jej życie raczej spokojnie. Choć dla bohaterów wakacje w Allerød nie były może specjalnie udane, to dla czytelnika stanowią one świetną zabawę – szczególnie kultowe w niektórych kręgach dialogi z duńskim policjantem.
Wakacje przestępców
Edmund Niziurski ‹Klub włóczykijów›.
Dwaj włamywacze, Bogumił Kadryll i Wieńczysław Nieszczególny, którzy po raz pierwszy pojawili się na kartach „Niewiarygodnych przygód Marka Piegusa” Edmunda Niziurskiego, w „Klubie włóczykijów” postanowili w ramach urlopu śledzić Pirydiona, Kornela i jego wuja, którzy – jak już wspomnieliśmy – przemierzali Polskę tropem szyfru przodka-powstańca. Za pomocą forteli godnych samego Gangu Olsena kilka razy udało im się pokrzyżować plany bohaterom, jednak kiedy Wieńczysław został przygnieciony głazem na gołoborzu, a potem musiał jeszcze wspinać się po dachu hotelu, dał wyraz swojej frustracji:
– Wszystko zostało przewidziane – jęknął Nieszczególny – za wyjątkiem zasadniczej rzeczy: że zmarnuję sobie urlop! To miała być mała przygoda dla relaksu, a tymczasem mam stargane nerwy i stłuczoną nogę! Mówiłem, żeby nie zadawać się z archiwariuszem. Archiwariusze mają najgorszą opinię w naszych sferach. Podobno przynoszą nieszczęście.
Pomimo sprytnego triku z zamianą butelek (konkretnie – butelki zawierającej kartkę z szyfrem na butelkę z żubrówką), obaj przestępcy dzięki sprytowi i odwadze nastoletnich bohaterów zostali zdemaskowani. Acz, co rzadkie w książkach dla młodzieży – nie zatrzymani: w ostatniej scenie z ich udziałem widzimy, jak brawurowo uciekają samochodem sprzed samego nosa przedstawiciela Milicji Obywatelskiej. Dzięki czemu nie spotkał ich urlop znacznie dłuższy i znacznie mniej ciekawy…
powrót do indeksunastępna strona

61
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.