„Pociąg widmo” miał szansę stać się naprawdę dobrym horrorem, oferując ciekawe miejsce akcji i liczne nawiązania do mistycyzmu. Stephen Laws zmarnował tę szansę wprost koncertowo, a w mojej pamięci zapisze się jako człowiek, dla którego nawet blask może być „bezbożny”.  |  | ‹Pociąg widmo›
|
Zaczyna się obiecująco – od ponad stu lat w pociągach linii King’s Cross masowo giną ludzie. A ci, którym cudem udaje się przeżyć, dostają ostro do wiwatu. W takiej sytuacji znalazł się główny bohater, Mark Davies. Po wypadku i długiej rekonwalescencji zaczyna on mieć dziwaczne sny z druidami w roli głównej, a także zyskuje zdolność przewidywania rozwoju wypadków. Do tego dochodzą stany lękowe związane z siłą przyciągającą go do dworca kolejowego, ale niepozwalającą mu przekroczyć pewnej bariery. Staje się jasne, że jeśli coś jest nie tak z Markiem, to z całą linią King’s Cross jest coś nie w porządku o wiele, wiele bardziej. I to tak dalece, że nawet specjalna jednostka policji nie może znaleźć rozwiązania. Znajduje je za to panoszące się Zło, które problem z bacznie przyglądającymi się sprawie policjantami załatwia, uśmiercając żonę jednego z nich. Policjant zostaje – uwaga! – obwiniony o to, że jego życiowa partnerka została spalona. Odchodzi z jednostki i dołącza do głównego bohatera. Zaczyna się koszmar. Czytelniczy koszmar. W powieści aż roi się od tanich chwytów, które w zamierzeniu miały zapewne straszyć, a zamiast tego jedynie niszczą gęstą i przerażającą atmosferę. To znaczy niszczyłyby ją, gdyby takowa tu zaistniała. Zabiegi typu jednozdaniowe streszczenie akcji („Obudził się. Zaczął się horror. Umarł dopiero po dwóch dniach”) czy uporczywe powtarzanie zwrotu „I wtedy”, po którym następuje równie krótkie, co zupełnie nieemocjonujące przytoczenie suchego faktu, bardziej śmieszą niż wprowadzają klimat grozy. Widać Laws wyszedł z założenia, że czytelnik jest zbyt wrażliwy i należy mu pewnych emocji zaoszczędzić. Kolejną zabawną rzeczą są Wielkie Nazwy. Nie wiem, jak one brzmią w oryginale, ale przetłumaczone na nasz język wprowadzają nastrój śmieszności, ilekroć się tylko pojawią. I tak Zło jest coraz silniejsze dzięki Wybranemu Pożywieniu, które z kolei staje się elementem Wielkiego Kosztowania. Opiera mu się jedynie Ten, Który Powinien Być Skosztowany, ale mimo wszystko Czas Nadejścia zbliża się nieuchronnie. Na całe szczęście „ten zły” ma nieco bardziej normalnie brzmiące imię, bo niewątpliwie ciekawie, ale i dwuznacznie wyglądałby Ten, Który Kosztuje… Wspominałem już o zabiegach stylistycznych, które nie straszą. Laws jednak na nich nie poprzestaje, wyciąga zza pazuchy kolejną broń, a mianowicie „przerażające” określenia. Jeśli, czytelniku, jesteś w stanie schować się pod kołdrę i drżeć już na sam dźwięk słów „obłęd”, „komora grobowa” czy „piekło” – możesz się uznawać za szczęśliwca, bowiem w żaden inny sposób przestraszony nie będziesz. Opisy zbrodni wprawdzie się pojawiają, ale są one nieprzekonujące i swoje apogeum osiągają dopiero pod koniec akcji, kiedy to pisarz morduje ludzi już hurtowo. Mimo swoich uchybień „Pociąg widmo” nie jest gniotem totalnym. Narracja, chociaż nie najwyższych lotów, to jednak jest prowadzona sprawnie i nie uprzykrza życia odbiorcy. Ciekawe są fragmenty, w których bohaterowie teoretyzują na temat mistycyzmu. Zastanawiałem się nawet, czy Laws nie powinien spróbować swych sił w powieściach przygodowych – wyraźnie idzie mu to lepiej niż nieudolne próby zasiania jakiejkolwiek grozy na kartach swojej książki. A horror, który nie straszy, to dopiero horror…
Tytuł: Pociąg widmo Tytuł oryginalny: Ghost Train ISBN: 978-73-60192-68-9 Format: 370s. 125×195mm Cena: 29,— Data wydania: 23 czerwca 2008 Ekstrakt: 40% |