powrót do indeksunastępna strona

nr 07 (LXXIX)
sierpień-wrzesień 2008

Wielka panda
Mark Osborne, John Stevenson ‹Kung Fu Panda›
Jest fajny pomysł, znakomita animacja, mnóstwo świetnego humoru, szczypta dydaktyzmu – czego chcieć więcej? Niczego. „Kung Fu Panda” to w swoim gatunku widowisko doskonałe.
Zawartość ekstraktu: 90%
‹Kung Fu Panda›
‹Kung Fu Panda›
Kucharz Po, olbrzymia panda wielka, jest mistrzem gotowania – choć nie tak doskonałym jak jego ojciec – ale nieszczególnie widzi swoją przyszłość związaną z kluskami. Marzeniem Po jest bowiem, zgodnie z tytułem filmu, kung fu. Panda jest wielkim fanem mistrza Shifu i jego pięciu uczniów-wojowników: Tygrysicy, Modliszki, Żurawia, Małpy i Węża (Wężycy właściwie). Gruby, niezgrabny i niezbyt rozgarnięty Po ma mało wspólnego ze swoimi idolami, ale to właśnie jemu przypadnie rola Smoczego Wojownika, mistrza nad mistrzami, który będzie musiał zmierzyć się z olbrzymim zagrożeniem w postaci dawnego ucznia mistrza Shifu. Co prawda wybór pandy jest tyleż zaskakujący co przypadkowy, a Po zdaje się zupełnie nie dostrzegać powagi sytuacji, ale właśnie dzięki temu widzowie mają świetną zabawę.
Agnieszka Szady chciała ponarzekać w swojej recenzji na „Kung Fu Pandę”, tyle tylko, że zamiast wytykać wady filmu, mozolnie boksuje się z konwencją. Oczywiście wszystko, co recenzentka wymieniała w swoim tekście, jest prawdą. Jest w filmie sztampowa fabuła o realizacji marzeń, jest slapstickowy humor, są uproszczenia fabularno-animacyjne, a finałowy pojedynek rzeczywiście jest rozstrzygnięty na zasadzie deus ex machina. Tyle tylko, że wszystkie te elementy można by uznać za wady chyba tylko wtedy, gdy się zapomina, co się ogląda.
A zapomnieć ciężko, bo już na pierwszy rzut oka (na przykład na plakat jak chce recenzentka) widać, że „Kung Fu Panda” to po pierwsze bajka, po drugie film młodzieżowy o sztukach walki jako sposobie na samorealizację w rodzaju „Kumpli” Chucka Norrisa czy serii „Karate Kid”, a po trzecie delikatna parodia kina kung fu (i trochę wuxia). Nic więc dziwnego, że zły tygrys szczerzy kły, a dobry tygrys uśmiecha się siekaczami i w ogóle ma przyjemniejszą fizjonomię (i nie jest to wielkie odkrycie ani mechanizm przypisany do bajek – w filmach aktorskich bohaterowie też są zwykle ładniejsi niż czarne charaktery). Nic dziwnego, że Po najpierw dostaje manto, przechodzi załamanie, ale później przystępuje do treningu i w efekcie rozprawia się łatwo z czarnym charakterem. Nic dziwnego, że humor jest slapstickowy, bo dzięki temu nie ma sytuacji rodem z sequeli „Shreka”, że rodzice rechoczą, a dzieci się nudzą. Nic dziwnego, że bohaterowie drugoplanowi1) nazywają się tak jak najpopularniejsze – przynajmniej w hongkońskim kinie akcji – style walki ani że finałowe uderzenie ma idiotyczną nazwę i równie szalone konsekwencje.
Ech ty miśku, złośniku, świnko ty...
Ech ty miśku, złośniku, świnko ty...
To ostatnie jest szczególnie miłe – „Kung Fu Panda” to bowiem zgrywa, ale ciepła i łagodna, z szacunkiem do pierwowzorów i bez przekraczania granic dobrego smaku. Humorystyczny hołd dla azjatyckiego kina sztuk walki. Bo czymże innym jest walka o kluski (w ramach treningu oczywiście) niż nawiązaniem do słynnej sceny z Jackiem Chanem z „Nieustraszonej hieny”? A jest tego dużo, dużo więcej. Od prześlicznego prologu w konwencji teatru cieni, przez stereotypowe, „chińskie” wątki w ścieżce dźwiękowej, po monstrualnej długości skoki bohaterów. Od wspomnianej obsady postaci (genialna jest scena wprowadzająca najwyższego mistrza, którym jest oczywiście stary żółw), przez ich zachowanie (medytują w pozycjach urągających prawom fizyki), po nazwy w rodzaju Niewidzialny Trójząb Przeznaczenia.2)
Ale nie tylko w nawiązaniach siła tego filmu. Podobać się musi prześliczna animacja i bardzo dobre, realistycznie a niektóre żarty – niekoniecznie odnoszące się do filmów walki – powodują długotrwały ból brzucha. Jak choćby scena z akupunkturą, bez dwóch zdań jeden z najśmieszniejszych filmowych momentów ostatnich lat. Przyznaję, potrzeba odrobinę „wczucia się” w film, co może być na początku trudne. Widza atakują bowiem dowcipy rodem z „Kevina samego w domu” z pandą spadającym ze schodów i walącym z rozpędu głową w ścianę, a sam bohater odrobinę irytuje. Ale to mija już po kilku minutach. Akcja nabiera tempa, humor wchodzi na wyższe obroty, a Po staje się autentycznie zabawny w swojej niekłamanej fascynacji i entuzjazmie dla wszystkiego, co związane z kung fu.
A ponieważ „Kung Fu Panda” jest świetną rozrywką, ostatecznie „kupiłem” film całkowicie, nie zwracając zupełnie uwagi na schematyzm i uproszczenia. Podobnie jak nie zwracałem uwagi na niekończące się naboje w „Commando”, nienaturalne odzyskiwanie sił pod koniec pojedynku w „Rockym” czy – to przykład specjalnie dla Agnieszki – zaledwie kilkudniowe szkolenia bohaterów w „Pijanym mistrzu”, „Kickboxerze”, „Krwawym sporcie”, „Amerykańskim wojowniku” i milionie innych filmów. A dla malkontentów mam tylko trawestację klasyka: jeśli nie kręci was Jackie Chan walczący sprzętami domowego użytku, to „Kung Fu Pandy” też nie zrozumiecie i nie chce mi się z wami gadać. Mogę wam co najwyżej zaprezentować Technikę Palca Zagłady.
1) A naprawdę są w cieniu, więc nie ma co żałować plejady gwiazd z oryginału – Angelina Jolie, Lucy Liu, Jackie Chan – tym bardziej, że dubbing jest na bardzo dobrym poziomie.
2) Motyw zresztą bardzo nośny, bo udziwnione nazwy stylów walki lub broni wyśmiewał też – i był to najlepszy moment tego kiepskiego filmu – „Forbidden Kingdom”, pierwszy wspólny film Jackie Chana i Jeta Li (też zresztą oparty na pomyśle fascynata-laika znającego kung-fu tylko z widzenia).



Tytuł: Kung Fu Panda
Zdjęcia: Yong Duk Jhun
Rok produkcji: 2008
Kraj produkcji: USA
Dystrybutor: UIP
Data premiery: 4 lipca 2008
Czas projekcji: 92 min.
WWW: Strona
Gatunek: akcja, animacja, familijny, komedia
Ekstrakt: 90%
powrót do indeksunastępna strona

128
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.