powrót do indeksunastępna strona

nr 07 (LXXIX)
sierpień-wrzesień 2008

Autor
Rejs do Rygi
Jarosław Moździoch ‹Chłopiec z aluminiowym kubkiem w dłoni i inne opowiadania grozy›
Niedługo po wydaniu debiutanckiej powieści Jarosława Moździocha „Maska Luny” na sklepowe półki trafił zbiór tekstów tego autora o tytule „Chłopiec z aluminiowym kubkiem w dłoni i inne opowiadania grozy”. Można z niego wywnioskować, że mamy do czynienia z dziełem, za pomocą którego autor będzie chciał wystraszyć czytelnika. Po lekturze tego zbioru stwierdzam, że trafniejszy byłby tytuł „Chłopiec z aluminiowym kubkiem w dłoni i inne obrzydliwości”.
Zawartość ekstraktu: 60%
‹Chłopiec z aluminiowym kubkiem w dłoni i inne opowiadania grozy›
‹Chłopiec z aluminiowym kubkiem w dłoni i inne opowiadania grozy›
Opowiadania zebrane w tej książce jakością różnią się od siebie diametralnie, lecz wszystkie napisane zostały niezwykle sprawnie. Już od pierwszej strony zachwyca autorska zdolność do przeskakiwania pomiędzy stylami. Tekst otwierający (o tytule „Pensjonat Heli”) charakteryzuje się bardzo dynamiczną narracją, którą dodatkowo wzmacniają celowe użycia wyrażeń potocznych. Kolejne opowiadanie, „Autor powieści z ohydą i koszmarem w tle”, udowadnia, że Moździoch nie ma najmniejszych problemów z językowym wcieleniem się w literata o filozoficznym zacięciu. Każda z opowieści różni się narratorem, toteż inny jest zestaw najczęściej używanych słów i zwrotów. Do wyobraźni przemawiają zwłaszcza soczyste i żywe opisy, które są solą opowieści grozy: „Z dołu wiał zimny przeciąg przesycony zwierzęcą zgnilizną i stęchlizną. Kilka metrów niżej taflę wody pokrywała zielona rzęsa. Jej warstwa była tak gruba, że miejscami tworzyła wężowate, pokręcone zgrubienia, na wpół uschnięte, wyglądające jak obnażone ścięgna jakiegoś stwora”. Odbiór snutych przez pisarza historii ułatwiają poprawne warsztatowo dialogi – czytelnik nawet bez didaskaliów odróżniłby wypowiedzi bohaterów.
Największą zmorą niemal wszystkich opowiadań z tego zbioru jest fabuła. Wspomniany już „Pensjonat Heli” to historia uciekających przed sprawiedliwością znajomych, którzy obrabowali bank i w środku dziczy trafiają na tytułowy zajazd. Historii tego pokroju czytelnicy z pewnością znają multum, toteż nie trzeba wróżyć z fusów, by domyślić się, że to flaki bohaterów będą na pierwszym planie. Niedopuszczalne jest właśnie to, że czytelnik w połowie większości opowiadań bez większego trudu zgaduje zakończenie. Główną myślą tekstu „Do rychłego zobaczenia, brachu!” jest truizm, że boimy się tego, co nieznane. Do tego aforyzmu powinien zastosować się autor zbioru – trudno poczuć grozę, kiedy połowa opowiadań kończy się według przypuszczeń czytelnika. Są także w „Chłopcu…” teksty, które nie mówią kompletnie o niczym. Opowiadania „Coś” i „Zupa rybna” znalazły się tu chyba w wyniku nieszczęśliwego wypadku podczas składania zbioru. Moździoch wydaje się cierpieć na straszną, literacką przypadłość – biegłe opanowanie języka służy mu do opowiadania prawdziwie topornych historii.
Cztery teksty nieco ratują fabularnie zbiór. „Rattus urbanus” urzeka świetnie skrojonymi postaciami meneli, których perypetie w tunelach przy Dworcu Centralnym w Warszawie czytelnik niemal przez cały czas śledzi z mocno bijącym sercem, ale gdy tajemnica zaczyna się wyjaśniać, odbiorca żałuje, że postanowił doczytać do końca. Z kolei „Spadek” to historia dziewczyny, która po zmarłym i od lat niewidzianym ojcu odziedziczyła dom i mnóstwo problemów. Przeglądając księgozbiór ojca natrafia na jego dziennik, w którym zapisane zostały doprawdy makabryczne obserwacje starego rytuału. Fabuła zaskakuje, a reporterskie, dosłowne relacjonowanie zdarzeń momentami przyprawia o mdłości. Do najlepszych opowiadań zbioru należy zaliczyć także tekst „Pralnia”, którego bohater, podobnie jak sam autor, zatrudniony jest w pralni chemicznej. Zapewne dzięki temu biograficznemu faktowi tekst zyskał na sile wyrazu – zaskakuje realność opisywanych zdarzeń i ulotny klimat pracy na nocnej zmianie. Czytelnik ochoczo daje się wciągnąć w fantastyczne zdarzenia – tym bardziej, że jest to jeden z niewielu tekstów, posiadający sensowne zakończenie.
Mimo różnego poziomu tych opowiadań w wielu z nich poziom makabry jest identyczny – Moździoch uwielbia epatować obrzydliwością, a jego opus magnum to tytułowy tekst całego zbioru „Chłopiec z aluminiowym kubkiem w dłoni”. Poznajemy trójkę chłopców zafascynowanych położoną niedaleko rzeźnią, ponieważ jest to najciekawsze miejsce w ich małym miasteczku. Co więcej, ubojnia świń otoczona jest wysokim murem, toteż by cokolwiek zobaczyć, wyrostki muszą wcześniej przytargać drabinę i wspiąć się po szczeblach na górę. Jeden z nich dostrzega tajemniczego chłopca, który z aluminiowym kubkiem wchodzi za mury rzeźni – od tego czasu malcy będą się starali wyśledzić, co dzieje się w ubojni. I niestety to im się uda. Opowiadanie dobrze oddaje klimat całego zbioru – grozy tu jak na lekarstwo, ale nasilenie okropności typu gore jest tak wielkie, że trudno doczytać tekst do końca. Autor językiem posługuje się bardzo sprawnie, nie żałując sobie realistycznych detali, a twarz odbiorcy w miarę lektury powoli zmienia kolor na zielony.
Opowiadania Moździocha spodobają się z pewnością tym, którzy planują wakacyjny rejs i chcą sprawdzić swoją odporność na chorobę morską. Pozostali miłośnicy krwawego horroru też pewnie będą zadowoleni, choć delikatniejszym czytelnikom odradzam.



Tytuł: Chłopiec z aluminiowym kubkiem w dłoni i inne opowiadania grozy
Wydawca: Zysk i S-ka
ISBN: 978-83-7506-106-2
Format: 220s. 135×205mm
Cena: 29,90
Data wydania: 11 grudnia 2007
Ekstrakt: 60%
powrót do indeksunastępna strona

88
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.