Każdy szanujący się miłośnik zwierząt w którymś momencie staje przed dylematem: co czytać? I nie chodzi wcale o poradniki, jak dobrze rozmawiać z psem, albo dlaczego warto zmieniać piasek w kuwecie. Specjalnie dla takich odbiorców powstał gatunek literacki, w którym głównymi bohaterami są zwierzaki, a fabuła toczy się wokół ich, wydawałoby się, nie-ludzkich problemów.  | |
Tekst o zwierzęcych bohaterach można by zacząć od Ezopa, albo „Batrachomyomachii” 1) lub „Myszeidy” Ignacego Krasickiego. Można by wyliczać setki pozycji, w których pojawiają się futrzane postaci, mnie jednak bardziej od chronologii, czy rachunków interesuje próba analizy własnego czytelnictwa. Dlatego też pierwsza będzie powieść Richarda Adamsa i jej tropem podążę dalej. Autor ten wypracował coś na kształt gatunku rządzącego się specyficznymi prawami. Bohaterowie to zwykle grupa stworzeń (rzadziej jednostka), opisywane wydarzenia natomiast niemal ocierają się o epos, a na pewno są prowadzoną z rozmachem opowieścią – nawet, jeśli dotyczy ona myszy (np. „Dom obiecany”). Przejdźmy do rzeczy. W najlepszej „zwierzęcej” powieści, a mam tu na myśli „Wodnikowe Wzgórze” Adamsa bohaterami są niepozorne króliki. Tyle że te małe stworzenia mają nie byle jaki pierwowzór – autor wyraźnie wzorował się na „Odysei” Homera. (Cóż za porównanie: starożytny grecki epos i zjadacze marchewki!). Otóż, bohaterowie „Wzgórza”, podobnie jak Odys, odbywają podróż do domu, jednak ich dom jeszcze nie istnieje; muszą go nie tylko odnaleźć ale i stworzyć. Po drodze przeżywają liczne przygody, zupełnie jak dzielny Grek trafiają na wyspę Kirke (królikarnia Pierwiosnka), a ich tropem rusza Telemach (królik Ostrzeń). Jednak podstawową cechą łączącą „Wzgórze” Adamsa z „Odyseją” jest postać trickstera. U Homera mamy oszusta Odysa, natomiast króliki opowiadają sobie legendy o słynnym protoplaście, El-ahrerze, „Księciu o Tysiącu Wrogów”. Nie jest on jednak (w końcu: królik) ani tak silny jak Achilles, ani odważny na wzór Agamemnona, toteż cały jego potencjał skrywa się w sprycie. Liczne opowieści o El-ahrerze przekazywane sobie przez króliki we „Wzgórzu” pokazują, że podobnie jak Odys, jedynie kierując się inteligencją bohater jest w stanie pokonać licznych i często silniejszych przeciwników. Ale jest jeszcze jedno podobieństwo między „Wzgórzem” a „Odyseją”. Adams opisuje króliki trochę tak, jakby były społeczeństwami pierwotnymi, gdzie świadomość zbiorowa przeważała nad świadomością jednostki, a wspólnota gromadziła się wokół legend i baśni. I nie chodzi tylko o opowiadane sobie przez bohaterów przygody El-ahrery, ale o całe „Wzgórze”, które jest mitem w wydaniu zwierzęcym. Chyba to właśnie sprawia, że Adamsowi udało się dołączyć do tego nielicznego grona pisarzy, którzy tworząc dla młodszego czytelnika nie stracili kontaktu ze starszym. Kiedy po lekturze powieści Adamsa sięgnąłem po „Pieśń Łowcy”, byłem przekonany, że czeka mnie powtórka znakomitej fabuły, albo nawet jeszcze lepsza książka. W końcu, Tad Williams swoimi bohaterami uczynił koty – stworzenia magiczne, tajemnicze itp. No i jeszcze ta zachęta Andrzeja Sapkowskiego na okładce: „Tad Williams napisał powieść poświęconą w całości kotom – śliczną rzecz”. Nic bardziej mylnego. Najwyraźniej koty wymykają się literaturze, albo też winą słabego poziomu „Pieśni Łowcy” jest naśladownictwo. Otóż, po sukcesie „Wzgórza” (1972 rok) na rynku księgarskim zaczęły pojawiać się kolejne powieści ze zwierzęcymi bohaterami. Koty, myszy, łasice, owce, a nawet mrówki zaczęły „zaludniać” książki. Pół biedy z wariacjami na temat futrzaków, jednak okazało się, że wszyscy chcą pisać jak Adams. „Pieśń Łowcy” jest tego klasycznym przykładem: zamiast królików mamy koty, El-ahrera zastąpiony został panteonem kocich bogów-bohaterów, a podróż do domu – poszukiwaniem ukochanej. Williams, wydaje się, skopiował z „Wzgórza” co tylko się dało, a efektem tego była książka klon, może nie od razu słaba, ale po prostu wtórna. W późniejszych latach próbowałem jeszcze czytać „Dom obiecany” i „Spalony dąb” Garry’ego Killwortha, a także kroniki Redwall Briana Jacquesa. Wszystkie w mniejszym lub większym stopniu powielały schemat zaczerpnięty z „Wzgórza” Adamsa. Jedyną próbą napisania czegoś bardziej oryginalnego była książka Leonie Swann, „Sprawiedliwość owiec”, kryminał rozgrywający się na irlandzkim pastwisku, a także – w mniejszym stopniu – „Las Duncton” Williama Horwooda. Opowieść o owcach ścigających przestępcę to zabawa tematami i tropami literackimi (główną bohaterką jest owca Maple), natomiast w drugiej książce autor wyraźnie nawiązuje do buddyzmu, co w połączeniu z kretami, o których traktuje powieść, stanowi dość oryginalną mieszankę. Celowo nie wspomniałem tutaj „Folwarku zwierzęcego” George’a Orwella, bo w jego książce zwierzęta są maskami przywdzianymi przez ludzi. Czyżby więc schemat stworzony przez Adamsa na stałe określił sposób pisania książek o zwierzętach? Coś jest na rzeczy, bowiem – jak dotąd – nie udało się nikomu na dobre zerwać z tradycją rozpoczętą przez „Wzgórze”. Zresztą, dotyczy to nie tylko futrzanych bohaterów, ale także w innych gatunków – choćby fantasy. Może nawet jest to jakaś prawidłowość – pojawia się Ojciec Założyciel, taki Adams albo Tolkien, który tworzy powieść wzorzec. Następni twórcy mogą tylko naśladować, tworzyć parodie, tudzież bawić się w postmodernizm. Chociaż w kryminale zerwanie z dziedzictwem Arthura Conana Doyle’a i Agathy Christie się udało – przykładem Raymond Chandler. W powieściach ze zwierzęcymi bohaterami, jak i w fantasy czegoś takiego nie widać. Pojawia się więc pytanie, czy w ogóle coś takiego jest możliwe? 1) „Batrachomyomachia” – starożytny poemat grecki o tytanicznej (albo: komicznej) walce żab z myszami. Podobno pisał go Homer, kiedy robiło mu się już niedobrze od śmiertelnie poważnych bohaterów „Iliady”. |