powrót do indeksunastępna strona

nr 07 (LXXIX)
sierpień-wrzesień 2008

Rycerz spod Ciemnej Gwiazdy
T. H. White
ciąg dalszy z poprzedniej strony
ROZDZIAŁ III
Wielkie rody, których losy splotły się z losem Artura, łączyła pewna wspólna cecha. Wszystkie trzy miały nadwornego ducha opiekuńczego -skrzyżowanie mentora z totumfackim – który kształtował charaktery rodowej młodzieży. Na zamku Sir Ectora działał Merlin i on to właśnie wywarł przemożny wpływ na życie Artura. W dalekiej, surowej krainie Lothian rolę tę pełnił Święty Toirdealbhach, którego wojownicza filozofia ukształtowała zapewne mniemanie Gawaine’a i jego braci o wyższości własnego klanu nad resztą świata. Na dworze króla Bana żył wuj Lancelota imieniem Gwenbors – ten sam, którego poznaliśmy już pod imieniem wujaszka Dapa. Ale jego prawdziwe imię brzmiało Gwenbors. W owych czasach dzieciom nadawano imiona na tej samej zasadzie, na jakiej dziś nazywa się psy myśliwskie i konie: jeżeli, dla przykładu, królowa Morgause miała czworo dzieci, to w imieniu każdego z nich musiała znaleźć się litera „G” – Gawaine, Agravaine, Gaheris, Gareth. Skoro więc bracia wujaszka Dapa nazywali się Ban i Bors, on sam był nieuchronnie skazany na miano Gwenborsa. W ten sposób łatwiej było zapamiętać, kto jest kim.
Wujaszek Dap jako jedyny w rodzinie traktował serio Lancelota, a Lancelot jako jedyny w rodzinie traktował serio wujaszka Dapa. Nietrudno było kpić z wujaszka Dapa, należał on bowiem do tego szczególnego gatunku osobników, z którego głupcy zawsze się wyśmiewają: był mianowicie mistrzem w swojej dziedzinie. Jego dziedziną zaś był fach rycerski. Wujaszek Dap miał własne teorie na temat wszystkich stosowanych w Europie rodzajów broni i części rynsztunku. Z pasją krytykował nowoczesny styl gotycki za wprowadzenie ozdobnych żłobień i wypukłości na rycerskiej zbroi. Za karygodną śmieszność uważał strojenie się do boju w pancerz przypominający rzeźbą zwoje lin na burcie okrętu z floty Nelsona, gdyż było to dla niego oczywiste, że każdy rowek daje oparcie ostrzu broni wroga. Dobra zbroja – wywodził – powinna odpierać ciosy. Dlatego pienił się na samą myśl o Niemcach i lansowanych przez nich rurkowanych pancerzach. O heraldyce wiedział wszystko, toteż dostawał białej gorączki, widząc podstawowe błędy w kompozycji herbu – na przykład nałożenie metalu na metal lub koloru na kolor. W takich chwilach długie, siwe, nastroszone wąsiska wujaszka Dapa drżały na końcach jak czułki owada, dłonie splatały się i rozplatały w geście rozpaczy, ramiona kręciły młynka, wujaszek podskakiwał, groźnie marszczył czoło i zdawało się, że zaraz eksploduje. Nie sposób, niestety, uniknąć podobnych emocji, gdy jest się znawcą w jakiejkolwiek dziedzinie, toteż Lancelot rzadko dąsał się o policzek wymierzony mu przez wujaszka, kiedy spierali się o wykrój tarcz à bouche, albo o to, czy lepiej kiedy tarcza ma uchwyt skórzany, czy nie. Nieraz wujaszek Dap tak się rozsierdził, że spuścił Lancelotowi lanie, ale i to młodzieniec znosił cierpliwie. Taka to była młodzież w owych czasach.
Lancelot godził się na gwałtowne humory wujaszka Dapa, gdyż mógł się odeń nauczyć wszystkiego, na czym mu zależało. Wujaszek był bowiem nie tylko wybitnym fachowcem i autorytetem w swojej dziedzinie, ale również jednym z najpierwszych szermierzy Francji. I to głównie tłumaczy pokorną wytrwałość Lancelota, gotowego bez końca ćwiczyć pchnięcia i uniki pod okiem brutalnego geniusza, albo tak długo trzymać na wyciągnięcie ręki ciężki miecz, aż zdawało mu się, że za chwilę pęknie na dwoje – a wówczas wujaszek Dap pociągał za czubek miecza, wymuszając na uczniu jeszcze okrutniejsze rozciągnięcie barku.
Jak daleko Lancelot sięgał pamięcią, zawsze towarzyszył mu ten niespokojny człowieczek o stalowoniebieskich oczach, skaczący w koło, strzelający palcami i wrzeszczący na całe gardło: „Doublez! Dédoublez! Dégagez! Un! Deux!”.
Było późne lato. Pewnego pięknego dnia Lancelot i wujaszek siedzieli w wielkiej izbie zbrojowni. W snopach światła tańczyły miriady drobinek kurzu, wzniecone chwilę wcześniej przez obu panów. Wzdłuż ścian stały karnym szeregiem wypolerowane zbroje, włócznie tkwiły w stojakach, hełmy i żelazne rękawice wisiały na kołkach; krótkie miecze, uprzęże, proporce i sztandary z herbem Bana także były wzorowo uporządkowane. Szermierze odpoczywali po męczącym starciu. Wujaszek Dap ledwo dyszał. Lancelot miał już osiemnaście lat i jako szermierz przerósł mistrza – chociaż wujaszek Dap nie potwierdziłby tego za żadne skarby świata, a jego uczeń udawał, że wcale tak nie jest.
Gdy tak siedzieli i sapali, wszedł paź z wiadomością, że matka prosi Lancelota do siebie.
– Co się stało?
Paź wyjaśnił, że na zamek przybył jakiś pan, który prosi o widzenie z Lancelotem i królowa życzy sobie, aby syn stawił się przed nią bez zwłoki.
Królowa Elaine oczekiwała Lancelota w górnej komnacie, gdzie przerwała tkanie arrasu, a po obu jej stronach zasiadali goście. Nie była to Elaine od sióstr kornwalijskich. Imię Elaine należało wówczas do często spotykanych: w poemacie Le Morte d’Arthur5) nosi je kilka kobiet, również dlatego, że w niektórych źródłowych manuskryptach panował pod tym względem spory chaos. Trójca dorosłych za długim stołem wyglądała w półmroku komnaty jak surowa komisja egzaminacyjna. Jednym z gości był starzec z białą brodą, w spiczastym kapeluszu. Drugim – zalotna damulka o oliwkowej cerze i wyskubanych brwiach. Wszyscy troje wpatrywali się w Lancelota. Pierwszy przemówił starzec.
– Ehem!
Towarzystwo czekało na dalszy ciąg.
– Nazwaliście go Galahad – powiedział starzec. – Na pierwsze imię – dodał – ma Galahad, a z bierzmowania nazywa się Lancelot.
– Skąd o tym wiecie?
– Trudno nie wiedzieć – odparł Merlin. – Takie rzeczy po prostu się wie, i na tym koniec. Zaraz, zaraz, chwileczkę… co to ja jeszcze miałem wam powiedzieć?
Młoda damulka z wyskubanymi brwiami zasłoniła usta dłonią i ziewnęła z wdziękiem, jak kotka.
– Za trzydzieści lat, licząc od dzisiaj, spełni się jego najskrytsza nadzieja. Będzie najlepszym rycerzem na świecie.
– Czy ja dożyję tego dnia? – spytała królowa Elaine.
Merlin poskrobał się po głowie, puknął pięścią w ciemię i oświadczył:
–Tak.
– W takim razie to wspaniała wiadomość – rzekła królowa. – Nadzwyczajna. Słyszałeś, Lance? Będziesz najlepszym rycerzem na świecie!
– Czy przybywacie z dworu króla Artura? – spytał chłopiec.
– Tak.
– Czy on dobrze się miewa?
– Jak najlepiej. Zasyła ukłony.
– Czy jest szczęśliwy?
– Niezmiernie. Ginewra również przesyła pozdrowienia.
– Kim jest Ginewra?
– Masz ci babo placek! – załamał ręce czarodziej. – To ty nic nie wiesz? No tak, skąd miałbyś wiedzieć. Znów mi się wszystko pomajtało.
To mówiąc, zerknął na urodziwą damulkę, jakby to ona była winna pomajtaniu – bo i rzeczywiście była. Imię jej brzmiało Nimue. Merlin nareszcie się w niej zakochał.
– Ginewra – wyjaśniła Nimue – jest nowo poślubioną żoną Artura.
– Córką Leodegrance’a – uzupełnił Merlin. – Teść w prezencie ślubnym ofiarował Arturowi okrągły stół, i stu rycerzy do kompletu. Przy stole jest miejsce dla stu pięćdziesięciu.
– Ojej! – zdumiał się Lancelot.
– Król miał cię o tym wszystkim zawiadomić – ciągnął Merlin. – Może posłaniec utonął po drodze? Może był sztorm? W każdym razie król szczerze pragnął cię powiadomić.
– Ojej! – powtórzył chłopiec.
Widząc, że sytuacja jest dość trudna, Merlin zaczął mówić bardzo szybko. Po minie Lancelota nie sposób było poznać, czy czuje się urażony, czy zawsze tak wygląda.
– Na razie udało się zapełnić tylko dwadzieścia dziewięć miejsc – trajkotał czarodziej. – Dwadzieścia jeden jest wciąż wolnych. Kupa miejsca. Na oparciach krzeseł wypisano złotymi literami imiona rycerzy.
W ciszy, która zapadła, nikt nie wiedział, co powiedzieć. Lancelot chrząknął głośno.
– Kiedy byłem w Anglii – rzekł – poznałem tam pewnego chłopca. Na imię miał Gawaine. Czy został rycerzem Okrągłego Stołu?
Merlin pokiwał głową ze skruszoną miną.
– Pasowano go w dniu wesela Artura.
– Rozumiem.
Znów zapadła dłuższa cisza.
– Dama, która tu siedzi – rzekł wreszcie Merlin, czując się w obowiązku przerwać kłopotliwe milczenie – nazywa się Nimue. Jestem w niej zakochany. Spędzamy właśnie coś w rodzaju miesiąca miodowego, z tym, że jest to miesiąc czarodziejski, i właśnie musimy oddalić się do Kornwalii. Przykro mi, że nie możemy gościć u państwa nieco dłużej.
– Ależ drogi Merlinie! – żachnęła się królowa. – Zostaniecie przecież na noc, prawda?
– Niestety, nic z tego. Ale dzięki za miłe zaproszenie. Musimy już lecieć.
– To może chociaż strzemiennego?
– Nie, dziękuję. Wasza Wysokość jest nader uprzejma, ale naprawdę strasznie nam spieszno. Musimy dopilnować pewnych czarów w Kornwalii.
– Taka krótka wizyta… – zmartwiła się królowa. Merlin przerwał jej, wstając z miejsca i ujmując Nimue za rękę.
– No to do widzenia – rzekł kategorycznie. Zakręcili się parę razy w miejscu i już ich nie było.
Postaci znikły, lecz głos czarodzieja brzmiał nadal.
– I po robocie. A teraz, aniołku, co byś powiedziała na małą wycieczkę do tego miejsca w Kornwalii, o którym ci mówiłem? Tam, gdzie jest czarodziejska grota?
Lancelot wolno poczłapał do zbrojowni, do wujaszka Dapa, i stanął przed nim, zagryzając usta.
– Jadę do Anglii – oznajmił.
Wujaszek Dap popatrzył ze zrozumieniem, ale nic nie powiedział.
– Wyruszam dziś wieczorem.
– To dość nagła decyzja – stwierdził wujaszek Dap. – Podejmowanie nagłych decyzji nie jest w zwyczaju twojej matki.
– Matka o tym nie wie.
– Chcesz powiedzieć, że uciekasz z domu?
– Gdybym zwierzył się matce i ojcu, powstałoby tylko straszne zamieszanie – rzekł Lancelot. – Ja zresztą wcale nie uciekam. Wrócę do domu. Na razie jednak muszę jak najprędzej dotrzeć do Anglii.
– Chcesz, abym powiadomił o tym twoją matkę?
– Tak, proszę.
Wujaszek Dap przygryzł końce wąsów i załamał ręce.
– Kiedy się zorientują, że mogłem zapobiec twojemu wyjazdowi, Ban każe ściąć mi głowę.
– Nie zorientują się – zaprzeczył chłopiec bez cienia współczucia, po czym oddalił się, aby spakować rzeczy.
Tydzień później Lancelot i wujaszek Dap znajdowali się pośrodku kanału La Manche, na pokładzie dość dziwnej łodzi. Dziób i rufę wieńczyły konstrukcje przypominające miniaturowe zamki. Jeszcze jeden zameczek tkwił pośrodku, w połowie jedynego masztu: wyglądał jak gołębnik. Z przodu i z tyłu łopotały flagi. Jedyny żagiel nosił herbowy deseń laskowanego futra popielicy, a z czubka masztu powiewała długa wstęga. Wioseł było osiem. Obaj pasażerowie cierpieli na morską chorobę.
1) Sir Donald Bradman (1908-2001) najlepszy odbijający (batsman) w historii krykieta (przyp.red.).
2) Sir Alfred Tennyson (1809-1892) jeden z najwybitniejszych poetów angielskich, przedstawiciel postromantyzmu wiktoriańskiego (przy.red.)
3) Prerafaelici – stowarzyszenie artystyczne założone w Londynie w 1848 przez studentów The Royal Academy of Art (przyp.red.)
4) Geoffrey Chaucer (1343-1400) angielski poeta, autor „Opowieści kanterberyjskich” (przyp.red.).
5) Powieść arturiańska Thomasa Malory’ego, pierwsze znane wydanie 1485. Sir Thomas Malory (1405-1471) rycerz, parlamentarzysta, więziony za gwałt, morderstwo i kradzież, w więzieniu napisał kompilację legend o królu Arturze i rycerzach Okrągłego Stołu, która jest dziś uważana na najlepszy angielski epos rycerski. Powieść stała się źródłem inspiracji dla wielu pisarzy i poetów (przyp.red.).
powrót do indeksunastępna strona

58
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.