powrót do indeksunastępna strona

nr 07 (LXXIX)
sierpień-wrzesień 2008

Mroczny Rycerz: Mrok nad Gotham
Christopher Nolan ‹Mroczny rycerz›
W zagranicznej prasie i serwisach internetowych obdarzono już „Mrocznego rycerza” chyba każdym możliwym komplementem. I – uwaga, tu niestety nie będzie oryginalnie – każdy jest całkowicie zasłużony. A i to mało, bo drugie podejście Christophera Nolana do postaci Batmana dało najlepszy film superbohaterski w historii, który najlepiej opisują dwa stwierdzenia: jest mrocznie i jest Heath Ledger.
Zawartość ekstraktu: 100%
‹Mroczny rycerz›
‹Mroczny rycerz›
Nie uważałem „Batmana: Początek” za najlepszy film o Nietoperzu w historii. Bardzo mi się spodobał, był znakomity, ale… nie na tyle, by całkowicie przysłonić fascynujące wizje Tima Burtona. Cóż, również wśród komiksów za najciekawsze uznawane są te, które w autorski sposób interpretują mit Nietoperza, wyłamując się ze schematu, jak „Azyl Arkham” czy „Powrót Mrocznego Rycerza”. W pierwszym filmie Nolana podobała się widzom przede wszystkim większa wierność komiksowi, uwspółcześnienie i postawienie na realizm, a nie bajkę, trafne obsadzenie postaci Wayne′a, Gordona, Alfreda czy Scarecrowa i – przede wszystkim – wielka ulga po Batmanach Schumachera gwałcących nie tylko wizerunek postaci, ale i całe kino superbohaterskie. Ale były też rzeczy, które podobać się nie mogły: przede wszystkim zmarnowana postać Qui-Gon… tfu… Ra′s al Ghula, do której Neeson kompletnie się nie nadawał (chyba li tylko po to, by zaskoczyć widzów zmianą jego emploi). Michał R. Wiśniewski w swojej recenzji przymknął jednak oko na niedociągnięcia i, jak wielu fanów, dał się porwać magii kina, oceniając „Batmana: Początek” na 100%. Błąd! Teraz pewnie pluje sobie w brodę, bo skończyła się redakcyjna skala, a „Mroczny rycerz” jest tym dla „Początku”, czym „Początek” dla „Batman Forever” – niedoścignionym arcydziełem.
Jest też, zgodnie z tytułem, najmroczniejszym kinowym obrazem o Nietoperzu. To już nie jest cukierkowy, familijny film akcji ze Schwarzeneggerem chodzącym w śmiesznych kapciach, ani nawet artystyczny, baśniowy mrok Burtona. W „Mrocznym rycerzu” jest śmierć winnych i niewinnych, śmierć bohaterów, jest sadyzm i – co najważniejsze – szaleństwo. Zgodnie bowiem z zapowiedzią z końcówki poprzedniego filmu, tym razem Batman musi mierzyć się nie z potworem o supermocach, ale ze zwykłym człowiekiem, bandytą, który staje się jego arcywrogiem i nemezis – Jokerem. Ba, więcej nawet: zupełnie nieprzesadzone są zachwyty zza oceanu o oscarowej grze Ledgera – to on kradnie film pozostałym (znakomitym przecież) aktorom i to klaun w fioletowym garniturze staje się główną postacią filmu.
Joker jest straszny. Jest potworem w ludzkiej skórze, prawdziwym psychopatą, którego bogami są chaos, ogień i zniszczenie. Ale nie jest, wbrew wizerunkowi ukształtowanemu po „Batmanie” Burtona, klaunem, o nie! Jak się często powtarza (choć zaczęto to robić dopiero po „Mrocznym rycerzu” – wcześniej Nicholson był ideałem, do którego nie śmiano się przyczepić) w ówczesnym Jokerze było zbyt wiele Jacka Nicholsona, a za mało oryginalnego podejścia do postaci. Christopher Nolan wybrał z dwóch komiksowych wizerunków Jokera ten mroczniejszy, poważniejszy… i jeszcze go podkręcił! Joker Ledgera to nie komik, który na każdym kroku stroi sobie mordercze żarty, to nie wcielenie nordyckiego Lokiego, to ktoś znacznie gorszy. Wbrew reklamowemu sloganowi wyjętemu z ust samego Jokera: „Why so serious?”, złoczyńca bywa często śmiertelnie poważny. Zwłaszcza w momentach, gdy szczuje na siebie ludzi i sprytnymi posunięciami próbuje doprowadzić ich do sytuacji, w której sami się zniszczą. W momentach, gdy odczuwa sadystyczną przyjemność z zadawania bólu i śmierci, gdy morduje nie po to, by ukraść pieniądze – one są tylko środkiem – ale dla czystej przyjemności. Walczy o chaos, ale przy okazji też próbuje uwolnić zło tkwiące w ludziach przekonanych o swojej dobrotliwości, moralności i zasadach.
Nowe dekoracje dachów samochodów policyjnych czyniły je rozpoznawalnymi z dużej odległości.
Nowe dekoracje dachów samochodów policyjnych czyniły je rozpoznawalnymi z dużej odległości.
Bardzo dawno nie było w kinie psychola takiego pokroju jak Joker u Nolana – który nie tylko zastraszyłby tysiące ludzi, ale jeszcze robił to w tak pomysłowy i perwersyjny sposób. Co najciekawsze, pozostaje przy tym człowiekiem: szalonym, tajemniczym (sam opowiada o sobie różnym osobom różne historyjki), ale zwykłym człowiekiem. Nie ma supermocy jak Mr Freeze czy Poison Ivy, zdobywa sobie posłuch i toruje drogę do celu kradzionymi pieniędzmi i – przede wszystkim – bezwzględnością i determinacją. Jak w scenie, gdy Joker wpada niezaproszony na naradę bossów mafijnych: jest nikim, płotką dobijającą się do drzwi wielkich gangsterów i doskonale o tym wie – asekuruje się, nie struga bohatera i widać, że nie jest do końca pewny siebie. W kolejnych scenach, gdy rośnie w siłę, pewności siebie mu nie brakuje – na tyle, że zaczyna w swoje działania wplatać drobne żarty. Tyle tylko, że nie są to dowcipy, które mają śmieszyć, to raczej kolejny sposób Jokera na to, by wpleść w uporządkowane życie mieszkańców (lub zbrodniarzy) Gotham trochę chaosu – nigdy nie wiadomo czy to, co robi facet w kuriozalnym makijażu, to tylko żart, czy za chwilę poleje się krew. Zawsze trzeba się bać.
Heath Ledger przykuwa całą uwagę i nie puszcza. Hipnotyzuje i przeraża. Po „Mrocznym rycerzu” właściwie ciężko wyobrazić sobie innego Jokera. Ale to niejedyny jasny punkt filmu. Swoje role powtarza świetne trio drugoplanowe, czyli Morgan Freeman, Gary Oldman i Michael Caine. Zwłaszcza ten ostatni jest kimś więcej niż tylko tłem i wnosi do życia panicza Wayne′a trochę zdroworozsądkowej ironii, ale też, kiedy trzeba, mądrej porady. Jest znakomity Aaron Eckhart w roli Harveya Denta – aktor, który znakomicie wszedł w rolę i sprawił, że wprowadzenie nowej przecież postaci odbyło się praktycznie bezboleśnie (a scenariusz nie pozostawia wiele miejsca na jakieś dłuższe przedstawianie). Wraz z Caine′em to – po Ledgerze oczywiście – najjaśniejsze punkty filmu (Tommy Lee Jones to przy Eckharcie tylko wzbudzające śmiech kuriozum).
Nie wiem czy wiecie, ale ulubioną rozrywką superbohaterów i superłotrów jest gra w salonowca.
Nie wiem czy wiecie, ale ulubioną rozrywką superbohaterów i superłotrów jest gra w salonowca.
Właściwie jest tylko jedna wada tej całej plejady gwiazd - Batman usuwa się w cień. Bale jest wciąż co najmniej dobry i dobrze prezentuje się zarówno w garniturze Wayne′a, jak i w stroju Nietoperza, ale jak na głównego bohatera nie ma zbyt wiele czasu na ekranie. Tym samym jego rozterki i problemy wypadają trochę blado, co zapewne jest spowodowane też grą Ledgera, usuwającą w cień wszystkie inne postacie. Jest też trochę nieporadny: nie dość, że Lucius Fox robi za prywatnego Q dostarczającego zabawki, to jeszcze niezawodny Pennyworth musi mozolnie podpowiadać mu, co należy czynić w sferze etycznej, ale i konkretnych działań. Pewnym usprawiedliwieniem może być fakt, że „Mroczny rycerz” to wciąż dopiero wstęp do historii Nietoperza. Bruce Wayne jest już ukształtowany jako wojownik, ale wciąż nie jest w pełni Batmanem – mroczną, przez wielu znienawidzoną postacią, mścicielem na granicy prawa i szaleństwa. Wiele wskazuje na to, że w następnym filmie już taki będzie. Między innymi za sprawą – to ukłon w stronę komiksów – Jokera, po spotkaniu z którym ciężko pozostać sobą.
Inne niedociągnięcia (bo przesadą byłoby nazywanie ich wadami)? W świetnym scenariuszu jeden ze zwrotów akcji nie był zbyt dobrze przemyślany i wywołuje wrażenie, że król zbrodni zawsze będący o dwa kroki przed policją, tym razem miał cholernie dużo szczęścia i scenarzyści zwyczajnie mu pomogli. Osoby trochę zaznajomione z kinem nie będą też miały problemów żeby z mniejszym lub większym wyprzedzeniem przewidzieć inne twisty fabularne. Można też trochę narzekać, że przedstawione w finale postawy – także ta Batmana – to zbytnie uproszczenie i nazbyt sztuczny skręt w stronę happy endu. No i Batman wciąż ma tę okropną chrypkę, jakby poprzedniego dnia wypił dwa litry wódki – jeszcze głupszy sposób na ukrywanie tożsamości niż okulary Clarka Kenta. Zwłaszcza że „leci chrypą” nawet w najdramatyczniejszych momentach i do osób, które znają jego tożsamość.
Powyższe to jednak tylko kropelki dziegciu w olbrzymiej beczce miodu. „Mroczny rycerz” to świetne kino akcji, thriller nieuciekający od problemów i poważniejszych tematów. Owszem, można narzekać, że pytania o istotę dobra i zła, o konsekwencje swoich wyborów, o odpowiedzialność ciążącą na stojącym ponad prawem mścicielu przepuszczone zostały przez wysokobudżetową maszynkę z Fabryki Snów. Ale i tak Nolan postawił ich – jak na blockbuster o facecie przebierającym się w kalesony i maskę – wystarczająco wiele. Za sprawą znakomitego scenariusza i z pomocą postaci Jokera Nolan chwyta widza i przez cały film powoli, acz skutecznie, wyciska jak cytrynkę. Seans „Mrocznego rycerza” to 152 minuty spędzone na krawędzi fotela, ponad dwie godziny buzującej adrenaliny i kołowrotek emocji. I to wcale nie za sprawą wybuchów i skoków między wieżowcami, których też nie brakuje (wielkie brawa za nienadużywanie komputera przy efektach specjalnych), ale głównie dzięki fabule i reżyserii. Genialne filmy tak właśnie mają.
PS. Miłośnicy komiksu – ale i filmów Burtona – powinni być usatysfakcjonowani niektórymi smaczkami. Joker stojący na środku ulicy, Joker spadający z dachu, Joker okładający bohatera gazrurką to bardzo miłe i, co najważniejsze, zgrabne i nienachalne nawiązania. Dobre wrażenie robi epizod ze Scarecrowem pokazujący, że Nolan nie będzie bał się powracania do starych postaci.



Tytuł: Mroczny rycerz
Tytuł oryginalny: The Dark Knight
Reżyseria: Christopher Nolan
Zdjęcia: Wally Pfister
Rok produkcji: 2008
Kraj produkcji: USA
Dystrybutor: Warner
Cykl: Batman
Data premiery: 8 sierpnia 2008
Czas projekcji: 152 min.
WWW: Strona
Gatunek: SF, akcja, przygodowy, thriller
Ekstrakt: 100%
powrót do indeksunastępna strona

8
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.