 | Cormac McCarthy
|
MK: A dla mnie jest ona nierozerwalnie związana z fabułą – o czym już wspomniałem, przywołując „Chaotyczne akty bezsensownej przemocy” – zubożona i minimalna jak realia otaczającego bohaterów świata. MM: Oj, Kubo, wydaje mi się, że zwyczajnie próbujesz wsadzić kij w mrowisko, bo przecież trudno uznać za cechę konstytutywną arcydzieła „łatwość czytania”. Osobiście nie mam na przykład problemu z docenieniem wartości prozy Gombrowicza, chociaż lektura „Ferdydurke” była dla mnie drogą przez mękę. Tak więc zgoda, że forma „Drogi” może być uznana za dziwną czy nawet męczącą, lecz w żadnym wypadku nie rozpatrywałbym tego w kategorii wad. Zresztą trochę nadinterpretowałeś moją wcześniejszą wypowiedź, gdyż chociaż uważam, że jest to powieść wybitna, to nie jest ona jednak dziełem doskonałym. Przede wszystkim zgadzam się z tobą, że zakończenie jest jakby nieco z innej bajki niż poprzedzająca ją fabuła. Tyle że ma również rację Michał, że zabieg taki jest zupełnie zrozumiały, jeśli traktować powieść McCarthy’ego jako przypowieść. Natomiast w czasie lektury cały czas drażniło mnie, że zupełnie nie wiadomo, w jakim celu bohaterowie podążają w kierunku wybrzeża – a co gorsza, nie pojawia się w powieści ani realistyczne, ani metafizyczne uzasadnienie takiego wyboru. MK: Bo cel nie jest istotny. Gdyby McCarthy umieścił bohaterów na wybrzeżu i kazał im iść w stronę gór, nie zmieniłoby to nic w wymowie powieści. Ważna jest tytułowa droga. I także dzięki temu finałowej śmierci bezimiennego ojca nie można traktować jako porażki. MM: Nie do końca się z tobą zgadzam. W porządku – fundamentalne znaczenie ma sama wędrówka ojca i syna, a kierunek jest nieistotny. Brakuje mi jednak motywu, który skłania ich do podążania przed siebie – przecież nie spodziewają się znaleźć nad morzem ocalenia z otaczającego ich koszmaru. Nie sposób chyba wskazać uzasadnienia, dlaczego na przykład nie decydują się na stworzenie sobie sieci kryjówek z zapasami żywności, jeżeli ojciec uznał, że tylko w ruchu są bezpieczni. Jak dla mnie jest to choć niewielka, ale jednak wada „Drogi”. JG: Marcinie, tu akurat muszę McCarthy’ego bronić. Wyraźnie jest powiedziane, że idą na południe (a tak się przypadkiem składa, że na południu USA jest wybrzeże). Bo nadchodzi zima, a wciąż, mimo zasnutego pyłami nieba, na południu powinno być cieplej. Choć oczywiście to tylko pretekst, bo najważniejsza jest sama podróż. KW: Dokładnie. Dla mnie to jest szukanie problemu na siłę. Oczywiste jest, że w takiej sytuacji ludzie muszą wyruszyć w drogę (zamiast spokojnie czekać na śmierć), choćby po to, by sprawdzić, czy gdzieś tam nie kryje się jednak Lepszy Świat. MF: Trochę chciałem was podpuścić tym pytaniem o postapokalipsę u McCarthy’ego, bo w gruncie rzeczy nie ma ono większego znaczenia. To znaczy, fantastyczne realia w „Drodze” są ściśle podporządkowane opowieści, nie odwrotnie. A nam się często wydaje, że „setting” ważniejszy jest od narracji – trochę to widać w narzekaniach Jakuba na ubogie tło w książce, albo uwadze Marcina na temat podróży ku wybrzeżu. Zresztą, we wspomnianej również przez Marcina powieści Gombrowicza „setting” także jest ledwie widoczny – czy to znaczy, że „Ferdydurke” jest słabą książką? Przy okazji wyszedł nam temat „szumu” w narracji. To bardzo ciekawe w kontekście fantastyki. Czytelnicy tego gatunku są przyzwyczajeni do prostego, przezroczystego języka, który po prostu opisuje fabułę. A tu pojawia się taki McCarthy i Kuba już stwierdza, że jego powieść jest „Dziwna. Męcząca”. Kafka kiedyś pisał, że warto czytać tylko takie książki, które nas kąsają. Może więc środowisko fantastyczne nie jest gotowe na poważniejszą literaturę? JG: No dobra, to ja też się przyznam. Masz Marcinie rację, że trochę staram się pomerdać kijem, bo zgadzam się, że „Droga” to powieść znakomita, na pewno wydarzenie tego roku. Ale to nie znaczy, że niedociągnięć musiałem szukać na siłę. Pewna niespójność jest moim zdaniem wyraźnie odczuwalna. Michał punktuje definicją przypowieści bardzo blisko celu, ale jednak nie w sam środek. Mnie chodzi o to, że pewne momenty są bardzo wyraźnie napisane „postapokaliptycznie” – aby przerazić, wstrząsnąć czytelnika. W tych miejscach to nie jest TYLKO tło, fabularna ramka. To było napisane celowo, podkreślone specyficzną narracją. I przyznaję bez bólu, że są tam sceny znakomite (genialnie, jednym „pociągnięciem pędzla” zarysowana postać matki i jej wybór – wspominałem już, że dla mnie to mistrzostwo świata i najlepsza scena książki?), ale dla mnie nie do końca się one zazębiają z formułą przypowieści i „drogą” dwójki głównych bohaterów. Żeby była jasność: ewentualną wadą nie jest dla mnie, Michale, ubogie tło, ani, drugi Michale, niedociągnięcia w kreacji realistycznego świata – bo to można załatwić jednym stwierdzeniem: „przecież to przypowieść” – ale fakt, że spora część książki jest z premedytacją pisana w konwencji realistycznej (a jako taka jest podatna na niedociągnięcia, które zresztą występują). Snucie przypowieści zostaje wstrzymane, przechodzimy na inny poziom postrzegania i z całą mocą doświadczamy zdegenerowanego, postapokaliptycznego świata – zjadany noworodek czy ludzka spiżarnia to już nie alegoria. A później jakby nigdy nic wracamy do odrealnionej podróży. KW: Cóż, przypowieść musi mieć też swoją scenerię. Nie widzę problemu z tym, że tu są nią kanibale. JG: Michale, znów – mimo, że przyznajesz iż całą gadka o postapokalipsie to w jakimś stopniu podpucha – wkładasz „Drogę” jednoznacznie do fantastyki. Jeszcze raz powtórzę: moim zdaniem nie tędy, nomen omen, droga. Ale jeśli chcesz: środowisko fantastyczne jest gotowe na poważniejszą literaturę, bo nie tylko „przezroczystymi” książeczkami z Fabryki Słów stoi, ale też Dukajem i Lemem (by podać najoczywistsze przykłady). Że polski czytelnik ogólnie, bez podziałów na ogródki, jest gotowy na teksty bardziej wymagające literacko, udowadniać chyba nie trzeba – sam wymieniłeś kilka nazwisk. Tylko czy formuła McCarthy’ego to wielka literatura? To raczej eksperyment formalny niż piękno. Ja osobiście doceniam tę próbę i jej efekty (wiele scen nie byłoby tak „mocnych” w klasycznej narracji), ale nie uważam tego za jakieś szczególnie wysmakowane piękno, McCarthy nie dostaje ode mnie statusu Michała Anioła Słowa. Nie, forma „Drogi” ani mnie nie odrzuciła, ani z automatu nie nastawiła negatywnie. Ale zmęczyła owszem: długością i fabułą. To, co doskonale grałoby w klasycznej (mam wrażenie, że zabijecie mnie, jak jeszcze raz użyję tego słowa) PRZYPOWIEŚCI, męczy w kilkusetstronicowej prawie-POWIEŚCI, z wyraźnymi elementami fabuły w klasycznym rozumieniu tego słowa, z dialogami. I obawiam się, że to „męczenie” nie jest tożsame z „kąsaniem”. KW: Nadal nie rozumiem tych wątpliwości o męczącą formę. Książka jest krótka, bardzo precyzyjna, czyta się ją bardzo szybko (mnie lektura całości zajęła około godziny). Co w tym męczącego? Eksperyment formalny? Jeśli książka powoduje pojawienie się łez w oczach, to znaczy, że to po prostu świetna literatura, a nie jakaś zabawa formą. Ale zgodzę się, że książka jest bardziej mainstreamowa niż fantastyczna. Brzytwa Lema co prawda tu nie zadziała (bez elementu fantastycznego nie da się tej historii opowiedzieć), ale nie chodzi tu o futurystyczną wizję świata. JG: Świetna literatura nie musi być świetna literacko, a łzy w oczach, sam chyba przyznasz, zostały „wymuszone” bardzo prostymi środkami. Ale zostawmy już to i może zakończmy dyskusję trochę luźniejszym wątkiem: jak zapatrujecie się na film? Szczegóły już ponoć dograna, Viggo Mortensen, Charlize Theron, Robert Duvall, Guy Pearce w obsadzie wyglądają nieźle, ale mało doświadczony John Hillcoat na stołku reżyserskim już budzi niepokój. KW: Widziałem „Propozycję” tego reżysera i jest to dobre kino, właśnie ciekawe połączenie warstwy sensacyjnej z alegoryczną. Taki western z „Piknikiem pod Wiszącą Skałą” w tle. A to dobrze rokuje, bo w „Drodze” też są dwie warstwy. Ale wyzwanie jest duże. Bo można oczywiście przenieść tę opowieść scena po scenie, ale wtedy istnieje ogromne ryzyko, że widz zapamięta jedynie okrutne sceny, w ogóle nie odbierając filmu na innym poziomie. MK: A mnie ten film nie jest do niczego potrzebny. Ani się bardziej nie wzruszę, ani czegoś nowego nie dowiem – tylko zastąpię własne wyobrażenia płaskim, celuloidowym obrazem. Wolę swoją „Drogę”. JG: I lepszej puenty być chyba nie może. A kto jeszcze nie czytał – biegiem do księgarni! |