powrót do indeksunastępna strona

nr 07 (LXXIX)
sierpień-wrzesień 2008

Autor
Z notatnika schizofrenika: (1) Hancock
Peter Berg ‹Hancock›
Dyskusją o filmie „Hancock” Petera Berga inaugurujemy cykl rozmów, które Piotr Dobry poprowadzi z… Piotrem Dobrym. Tematem tych wewnętrznych konwersacji zawsze będą filmy bądź wydarzenia filmowe budzące w autorze ambiwalentne odczucia.
‹Hancock›
‹Hancock›
Piotr Dobry: Piotrze, miało być świeże, rewizjonistyczne spojrzenie na temat superbohaterstwa…
Piotr Dobry: Kto tak powiedział?
PD: No, takie były oczekiwania.
PD: Czyje? Przecież nikt z twórców takich deklaracji nie składał.
PD: Możliwe, ale po trailerach można było sądzić, że dostaniemy opowieść o cokolwiek nietuzinkowym superbohaterze – antypatycznym alkoholiku i degeneracie – który bardziej ludzkości szkodzi niż pomaga – i jego resocjalizacji.
PD: A nie dostaliśmy?
PD: Owszem, dostaliśmy, ale cały ten motyw został potraktowany po łebkach i już po półgodzinie, może czterdziestu minutach, twórcy, nie wiedzieć czemu, nagle go urywają. Nawet nie płynnie, tylko jednym gwałtownym ruchem i momentalnie robi się z tego zupełnie inny film – wybitnie bzdurny melodramat, pełen logicznych dziur, nieprawdopodobnych zbiegów okoliczności i zwyczajnych idiotyzmów.
PD: Tu niestety muszę się z tobą zgodzić, aczkolwiek ja akurat znam powód, dla którego „Hancock” rozpada się na dwie niezbyt przystające do siebie części. To efekt wielokrotnego przycinania scenariusza pod gusta masowej widowni. Z pierwotnej wersji, noszącej jeszcze o wiele poważniejszy, bardziej enigmatyczny tytuł „Tonight, He Comes”, ostała się prawdopodobnie jedynie fabularna oś pierwszych 30-40 minut, zaś resztę przemielono do tego stopnia, iż projekt niemal kompletnie zatracił swój źródłowy kształt. Widziałem wywiad z reżyserem Peterem Bergiem, w którym zdradzał, że pierwszy trailer, zmontowany jeszcze ma własny użytek gdzieś tak w połowie zdjęć, wyglądał jak skrzyżowanie „Mrocznego Rycerza” z „Zostawić Las Vegas”. To był ponury dramat! Producenci natomiast, jak to oni, chcieli lajtowego wakacyjnego hitu z Willem Smithem, dlatego nakazali przemontować wiele sekwencji, rozwinąć wątek miłosny, dołożyć elementy humorystyczne i sceny akcji …
PD: Słowem, casus „Hulka” Anga Lee. Tyle że jako widz rozliczam nie wstępny projekt, a gotowy film i właściwie nie powinno mnie obchodzić, czym „Hancock” był, zanim trafił na ekrany.
PD: To prawda, ale śmiem przypuszczać, że u podstaw twojego rozczarowania leżą jednak zbyt wygórowane wymagania. Niepotrzebnie oczekiwałeś tutaj jakiejś rewolucji w superbohaterskiej materii.
PD: Niepotrzebnie? Chyba takiego menela za superbohatera świat jeszcze nie miał, czyż nie?
PD: Nie do końca. Znaczy, nie przeczę, że to bohater dość oryginalny, ale bez przesady. Ja go postrzegam raczej jako żywą kompilację popularnych postaci komiksowych. Jest alkoholikiem? Och, zupełnie jak Iron Man. Z ostentacyjną niechęcią odwala swą niewdzięczną robotę? O, to tak jak Hellboy. Ludzie go potrzebują, ale i nienawidzą? Patrz pan, istny Batman. Nie może być z ukochaną, by jej nie skrzywdzić? Hulk się kłania. Właściwie jedyny naprawdę innowacyjny motyw, jaki tu zauważyłem, jest jakby rewersem „Niezniszczalnego” Shyamalana – tam przeciętny z pozoru człowiek żył w nieświadomości, że jest superherosem, tutaj superheros nie wie, kim jest w cywilu.
PD: No, mamy jeszcze całkiem pomysłowy wątek piarowca.
PD: Doprawdy? A kimże jest Alfred dla Batmana, jeśli nie najlepszym specem od wizerunku?
PD: No dobra, ale tutaj mamy zupełnie obcego dla bohatera faceta, który postanawia mu pomóc…
PD: Bo jest dobrodusznym, wspaniałomyślnym japiszonem bez skazy. Tak, nawet dla mnie postać piarowca o gołębim sercu to już było przegięcie.
PD: Niemniej jednak nie zaprzeczysz, że w tym wątku tkwił duży potencjał. Przed seansem wyobrażałem to sobie tak, że kiedy gostek będzie pracował nad wizerunkiem Hancocka, ten okaże się taką mendą, że będzie mu za plecami bzykał żonę. Tymczasem panowie z Hollywood przestraszyli się tematu i sprawili, że owa żona piarowca zupełnie przypadkiem okazuje się także… żoną Hancocka. W dodatku zaślubioną przed trzema tysiącami lat, ale dopiero od niedawna próbującą ułożyć sobie życie z dala od męża, albowiem kiedy są razem, stają się śmiertelni… Co za dno! Nie wspominając już o takich szczegółach, że superbohaterowie z trzema tysiącami lat na karku musieli być świadkami wszystkich tragedii, jakie dotknęły ludzkość, i co – nigdy nie kiwnęli nawet palcem? Holokaust, anyone?
PD: Cóż, faktycznie nie jest to najmądrzejszy film, druga połowa rzeczywiście jest położona, niemniej jeśli ktoś pójdzie z nastawieniem li tylko i wyłącznie na efektowne kino akcji, nie powinien się nudzić.
PD: Efektowne? Raczej efekciarskie. Nie pamiętam ani jednej sceny, która zrobiłaby na mnie wrażenie. Latający Hancock? Kuloodporny Hancock? Hancock podnoszący samochód jedną ręką? Hancock zatrzymujący pociąg własnym ciałem? Bardzo mi przykro, ale czasy „Supermanów” z Christopherem Reeve’em minęły bezpowrotnie. Witamy w XXI wieku!
PD: Zaraz, zaraz, na efektowne kino składają się nie tylko efekty specjalne. Mamy, jak to u Berga, rozedrganą kamerę, ujęcia z ręki, świetny montaż, co razem przekłada się na obraz dynamiczny i cieszący oko.
PD: Prawda, Berg jest niezły w te klocki, aczkolwiek jakoś lepiej dał temu wyraz w „Królestwie”. Poza tym, co mi po jego kunszcie technicznym, skoro wszystkie fajne sceny, łącznie z najzabawniejszymi odzywkami Hancocka („Pan wygląda na pijanego! – Może dlatego, że piłem, dziwko?!”), pokazano już w trailerze? Potencjał komediowy jest tu niemal zupełnie niewykorzystany. Bohater błyskawicznie przystosowuje się do swojego nowego, odmienionego wizerunku, a mogłoby przecież być interesująco, gdyby w pewnym momencie zatęsknił za włóczkową czapą i chlaniem na ławkach, i zaczął się buntować…
PD: Mogłoby, fakt, jednak tylko wtedy, gdyby bohater naprawdę był lumpem, a nie ostatnim męskim przedstawicielem prastarej rasy superbohaterów, którego przecież nie rajcuje chlanie na ławce, ale że ma amnezję… A co powiesz na tę niemałą zaletę, że film przewrotnie ogrywa komiksowy schemat, według którego bohater, demolujący pół miasta w pogoni za choćby najdrobniejszym rzezimieszkiem, nie zostaje nigdy pociągnięty do odpowiedzialności? Tymczasem tutaj Hancocka chcą rozliczyć zarówno władze, jak i obywatele.
PD: Powiem tyle, że rozpaczliwie próbujesz szukać plusów, których nie ma. Nie widzę w rozliczaniu Hancocka nic przewrotnego, a tym bardziej nowego – ten sam Will Smith w obydwu częściach „Bad Boysów” wielokrotnie lądował wraz z Martinem Lawrence’em na dywaniku u szefa właśnie za demolkę niewspółmierną do rezultatów prowadzonego śledztwa. Wcześniej zaś ten sam schemat był udziałem Riggsa i Murtaugha w kolejnych częściach „Zabójczej broni”, jak również wielu innych bohaterów kina akcji.
PD: Odrzucam kontrargument, jako że dotyczy szeroko pojmowanego gatunku…
PD: Skądże – dotyczy tylko policyjnych buddy movies.
PD: Właśnie, a ja mówiłem o schemacie w obrębie kina superbohaterskiego. Poza tym jest jeszcze ten szkopuł, że bohaterowie „Bad Boys” czy „Zabójczej broni” działają w majestacie prawa, więc niech państwo się martwi, natomiast kto zabuli za szkody wyrządzone przez społecznych wyrzutków?
PD: Dobrze, niech ci będzie, aczkolwiek znam cię zbyt dobrze, by nie zauważyć, że bronisz tego filmu głównie z powodu swej fiksacji na punkcie Willa Smitha. Ty potrafiłbyś w ogóle skrytykować film z jego udziałem?
PD: No ba, weźmy choćby „Bardzo Dziki Zachód”.
PD: A poza tym?
PD: A poza tym to nie moja wina, że Will Smith nie gra w złych filmach…



Tytuł: Hancock
Reżyseria: Peter Berg
Muzyka: John Powell
Rok produkcji: 2008
Kraj produkcji: USA
Dystrybutor: UIP
Data premiery: 11 lipca 2008
WWW: Strona
Gatunek: SF, akcja, dramat, komedia
powrót do indeksunastępna strona

168
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.