O niemożności recenzenckiej, kłamstwach Tima Burtona i wielkości filmu „Mroczny Rycerz” Christophera Nolana.  |  | ‹Mroczny Rycerz›
|
Ja się chyba nie nadaję na recenzenta filmowego. Kiedy gasną światła, a na ekranie pojawiają się obrazy sączone z magicznej latarni, kompletnie odpływam. Daję się porwać i oszukać kinu. Tymczasem tak przecież nie wolno oglądać filmów. Recenzent musi być czujny: zamiast śledzić wątki, śledzi potknięcia filmowców; zamiast słuchać, co mówią postacie, wymyśla cięte szyderstwa; zamiast utonąć w wizji, tonie we własnych przemyśleniach. I potrafi zrobić coś, co jest dla mnie równie odrażające jak spalenie książki: wyjść z kina przed końcem seansu. Po dobrym seansie jestem odurzony, więc nie mogę wtedy pisać recenzji: dawałbym same 100% w esensyjnej skali. Po ochłonięciu i na spokojnie nie dałbym 90% „Shrekowi 2”, ale zaraz po seansie jedyne, co potrafiłem z siebie wydobyć, to nucenie piosenek z filmu. Ale czy żałuję, że dałem twardą setę filmowi „Batman – Początek”? O taką herezję posądza mnie Jakub Gałka – nie, nie żałuję. Co więcej, po seansie „Mrocznego Rycerza” jestem przekonany, że uczyniłem słusznie. Urszula Lipińska w swojej recenzji „Mrocznego Rycerza” pisze o „Początku”, poświęcając fakty na ołtarzu tezy krytycznej: zarzuca zerwanie z tradycją poprzednich filmów, twierdzi, że Nolan nie dał nic w zamian, ino wpasował się w trend. Raz, że recenzentka Esensji miesza dwa trendy – „realistyczny” („Bourne”, „Batman”, „Casino Royale”) i „postmatrixowy” („X-men” w konwencji „zamienić spandex na latex”). Dwa, że „Początek” okazał się znakomitym, płynnym przejściem z komiksowego kina superbohaterskiego do krainy realistycznych thrillerów (w pierwszym Nolanowskim Batmanie komiks był obecny: wojownicy ninja, stylowa kolej jednotorowa; „Mroczny Rycerz” lekko przekracza realizm odcinka „CSI: Las Vegas”). Trzy, że Nolanowskie czerpanie pełnymi garściami z komiksowej mitologii Nietoperza et consortes, które potem zamknął w ramach przekonującej, realistycznej wizji, to coś więcej niż proste „wpasowanie się w trend” – to prawdziwa sztuka. Co do zerwania z tradycją poprzednich filmów (czego nie zrobiło „Casino Royale”) – Batman Nolana to nie część serii, jak kolejny film o Bondzie (w którym nigdy nie chodziło o spójność między odcinkami), tylko nowy cykl, nowe uniwersum. Równie dobrze można pytać, dlaczego Burton nie starał się zachować spójności ze starym serialem z Adamem Westem. I będzie to pytanie równie niemądre. „Batman – Początek” był znakomitym filmem. I dał podstawy do dzieła jeszcze znakomitszego. Największym kłamstwem, jakie uszło na sucho Timowi Burtonowi, było przekonanie całego świata, iż jego „Batman” jest mroczny. Dziś wiem, że pomyliły mu się gwiazdy z odbiciem w stawie, że prawdziwy mrok to nie czarna kredka do oczu w gotyckim makijażu. Ciemność u Burtona to czerń pustej teatralnej sceny (trzy lata temu pisałem zresztą „Teatralność całego świata, jaką zaproponowali Burton i jego następca, rozmywa teatralność samej postaci Nietoperza”), nie mrok skrywany przez pokręcone ludzkie dusze. Mniejszym kłamstwem, jakie uszło na sucho Timowi Burtonowi, było stwierdzenie, że wzorował się na komiksach: „Zabójczym żarcie” Alana Moore’a i „Powrocie Mrocznego Rycerza” Franka Millera. Bardzo się wzorował. Z tego drugiego wziął państewko „Corto Maltese”, do którego wysłał Vicky Vale, z pierwszego pomysł, by wrzucić jeszcze-nie-Jokera do kadzi z chemikaliami. Zaś to, co było istotą „Żartu” – zabójcza relacja Jokera i Batmana oparta nie o przeciwieństwo, ale podobieństwo – zastąpił bezsensowną telenowelą rodem z „Gwiezdnych wojen” – Joker stworzył Batmana, a Batman Jokera. Takie sprowadzenie sprawy do vendetta privata jest dramatycznym spłyceniem związku Klowna i Nietoperza. Wspominam o tym, bo właśnie w „Mrocznym Rycerzu” Nolan nawiązuje do tych dwóch komiksów. Niektóre sceny to cytaty z „Powrotu Mrocznego Rycerza” (tak samo zresztą Nolan cytował komiks „Batman: Rok pierwszy” tegoż Millera w „Początku”), zaś z „Zabójczego żartu” zaczerpnął kształt pokrewieństwa Jokera i Batmana (co pięknie oddaje językiem kina w scenie, gdy Joker wisi głową w dół – zupełnie jak nietoperz – a kamera wraz z nim: świat stoi na głowie), a także treść klownowskiego eksperymentu. Reżyser bawi się też z filmem Burtona – delikatnie powtarza niektóre sceny, prostując w nich Burtonowskie nadużycia. Joker, Joker, Joker. Mlask, mlask. Pisałem przed chwilą, że nie żałuję recenzji „Batman – Początek”, ale bardzo się wstydzę zdania, które tam padło – „(…) z brawurowym Jokerem Jacka Nicholsona”. Dałem się nabrać, bo to był mój pierwszy Joker. Dałem sobie wmówić (na szczęście nie tylko ja), że Nicholson to Joker. A to był tylko aktor, ze swoimi minami i manierami, dla niepoznaki przebrany w fioletowe wdzianko. Są filmy, które sprawiają, że zmieniasz swoje podejście do innych filmów. Inaczej ogląda się „Nową nadzieję” przed i po seansie „Imperium kontratakuje”, gdy już wiesz, że Vader jest ojcem Luke’a. Takim filmem jest „Mroczny Rycerz” – Joker Heatha Ledgera obnażył miałkość Nicholsonowskiej kreacji. Słowo „kreacja” jest tu nadużyciem, gdyż Nicholson tylko zagrał sam siebie (jest kiepskim aktorem, chociaż prawdopodobnie najlepszym Nicholsonem na świecie). Aktor Ledger wtopił się w tło jak w teatrze bunraku, zniknął za postacią: to już nie gra, to animacja avatara, aż panienka na sąsiednim miejscu w kinie zakrzyknęła ze zdumieniem „to on?”. Santo subito, drodzy państwo, tak się zdobywa nieśmiertelność. Nie będę nic pisać, to trzeba zobaczyć. WSZYSCY JESTEŚMY JOKERAMI „Mroczny Rycerz” to spektakl rozpisany na trzy postacie – zmęczonego swoją rolą Batmana, niepokornego prokuratora Harveya Denta (wyśmienity Aaron Eckhart) i Jokera, agenta chaosu. Support grają wykonawcy znani już ze znakomitego występu w poprzedniej części – brawurowy Alfred (Michael Caine), służący (dobrą radą) Batmana (Batmanowi); genialny policjant Gordon Gary’ego Oldmana; znakomity, choć nie porywający Lucius Fox (Morgan Freeman) jako batmański Q. Zmiana (na lepsze) – postać Rachel Dawes zamiast porwanej przez sektę Katie Holmes gra tu urocza Maggie Gyllenhaal. Plus niespodziewane cameo Cilliana Murphy’ego w roli Scarecrowa – demoniczny przeciwnik z poprzedniej części tu jest drobnym wytwórcą narkotyków, co ilustruje skalę nadchodzącego zagrożenia. Gra, jaka toczy się między główną trójką, to nie szachy – to maniakalne połączenie bierek i Sapera. Ale Nolan idzie dalej i właśnie tu – a nie tylko w znakomitych zdjęciach, porywającej akcji, mistrzowskich kreacjach – widzę przyczynę sukcesu „Mrocznego Rycerza”. Otóż w grę wciągnięci zostają zwykli ludzie – nie tylko zamaskowany mściciel z czołgiem i motorem rodem z science fiction, nie prokurator-bohater, nie szalony klown – czy z którymkolwiek z nich możemy się identyfikować? Tymczasem Nolan oddaje nam w ręce detonator i zadaje jedno z najlepszych pytań, jakie może zadać kino: a ty? Tydzień po seansie wciąż mam ciarki na samo wspomnienie i żal, o którym zapomniałem w kinie, pochłonięty wizją. Żal, że to przedostatnia rola Ledgera (nigdy nie czułem oddechu kostuchy tak blisko, Heath urodził się pięć dni po mnie). I żal, że filmu nie mógł zobaczyć Zygmunt Kałużyński. Krytyk, który iskierkę magii kina potrafił odnaleźć nawet w byle jakim „Batmanie i Robinie”. Ciekawe, co by powiedział, widząc mit, który zstąpił z orbity komiksowej umowności. Mit, który ożył.
Tytuł: Mroczny Rycerz Tytuł oryginalny: The Dark Knight Obsada: Christian Bale, Heath Ledger, Michael Caine, Gary Oldman, Maggie Gyllenhaal, Aaron Eckhart, Morgan Freeman, Monique Curnen, Cillian Murphy, Chin Han, Eric Roberts, Anthony Michael Hall, Keith Szarabajka, Melinda McGraw, Nathan Gamble, Michael Jai White, William Fichtner, Edison Chen, Tom "Tiny" Lister Jr., Nicky KattRok produkcji: 2008 Kraj produkcji: USA Cykl: Batman Data premiery: 8 sierpnia 2008 Czas projekcji: 152 min. Gatunek: SF, akcja, przygodowy, thriller Ekstrakt: 100% |