W zagranicznej prasie i serwisach internetowych obdarzono już „Mrocznego rycerza” chyba każdym możliwym komplementem. I – uwaga, tu niestety nie będzie oryginalnie – każdy jest całkowicie zasłużony. A i to mało, bo drugie podejście Christophera Nolana do postaci Batmana dało najlepszy film superbohaterski w historii, który najlepiej opisują dwa stwierdzenia: jest mrocznie i jest Heath Ledger.  |  | ‹Mroczny rycerz›
|
Nie uważałem „ Batmana: Początek” za najlepszy film o Nietoperzu w historii. Bardzo mi się spodobał, był znakomity, ale… nie na tyle, by całkowicie przysłonić fascynujące wizje Tima Burtona. Cóż, również wśród komiksów za najciekawsze uznawane są te, które w autorski sposób interpretują mit Nietoperza, wyłamując się ze schematu, jak „ Azyl Arkham” czy „ Powrót Mrocznego Rycerza”. W pierwszym filmie Nolana podobała się widzom przede wszystkim większa wierność komiksowi, uwspółcześnienie i postawienie na realizm, a nie bajkę, trafne obsadzenie postaci Wayne′a, Gordona, Alfreda czy Scarecrowa i – przede wszystkim – wielka ulga po Batmanach Schumachera gwałcących nie tylko wizerunek postaci, ale i całe kino superbohaterskie. Ale były też rzeczy, które podobać się nie mogły: przede wszystkim zmarnowana postać Qui-Gon… tfu… Ra′s al Ghula, do której Neeson kompletnie się nie nadawał (chyba li tylko po to, by zaskoczyć widzów zmianą jego emploi). Michał R. Wiśniewski w swojej recenzji przymknął jednak oko na niedociągnięcia i, jak wielu fanów, dał się porwać magii kina, oceniając „Batmana: Początek” na 100%. Błąd! Teraz pewnie pluje sobie w brodę, bo skończyła się redakcyjna skala, a „Mroczny rycerz” jest tym dla „Początku”, czym „Początek” dla „Batman Forever” – niedoścignionym arcydziełem. Jest też, zgodnie z tytułem, najmroczniejszym kinowym obrazem o Nietoperzu. To już nie jest cukierkowy, familijny film akcji ze Schwarzeneggerem chodzącym w śmiesznych kapciach, ani nawet artystyczny, baśniowy mrok Burtona. W „Mrocznym rycerzu” jest śmierć winnych i niewinnych, śmierć bohaterów, jest sadyzm i – co najważniejsze – szaleństwo. Zgodnie bowiem z zapowiedzią z końcówki poprzedniego filmu, tym razem Batman musi mierzyć się nie z potworem o supermocach, ale ze zwykłym człowiekiem, bandytą, który staje się jego arcywrogiem i nemezis – Jokerem. Ba, więcej nawet: zupełnie nieprzesadzone są zachwyty zza oceanu o oscarowej grze Ledgera – to on kradnie film pozostałym (znakomitym przecież) aktorom i to klaun w fioletowym garniturze staje się główną postacią filmu. Joker jest straszny. Jest potworem w ludzkiej skórze, prawdziwym psychopatą, którego bogami są chaos, ogień i zniszczenie. Ale nie jest, wbrew wizerunkowi ukształtowanemu po „Batmanie” Burtona, klaunem, o nie! Jak się często powtarza (choć zaczęto to robić dopiero po „Mrocznym rycerzu” – wcześniej Nicholson był ideałem, do którego nie śmiano się przyczepić) w ówczesnym Jokerze było zbyt wiele Jacka Nicholsona, a za mało oryginalnego podejścia do postaci. Christopher Nolan wybrał z dwóch komiksowych wizerunków Jokera ten mroczniejszy, poważniejszy… i jeszcze go podkręcił! Joker Ledgera to nie komik, który na każdym kroku stroi sobie mordercze żarty, to nie wcielenie nordyckiego Lokiego, to ktoś znacznie gorszy. Wbrew reklamowemu sloganowi wyjętemu z ust samego Jokera: „Why so serious?”, złoczyńca bywa często śmiertelnie poważny. Zwłaszcza w momentach, gdy szczuje na siebie ludzi i sprytnymi posunięciami próbuje doprowadzić ich do sytuacji, w której sami się zniszczą. W momentach, gdy odczuwa sadystyczną przyjemność z zadawania bólu i śmierci, gdy morduje nie po to, by ukraść pieniądze – one są tylko środkiem – ale dla czystej przyjemności. Walczy o chaos, ale przy okazji też próbuje uwolnić zło tkwiące w ludziach przekonanych o swojej dobrotliwości, moralności i zasadach.  | Nowe dekoracje dachów samochodów policyjnych czyniły je rozpoznawalnymi z dużej odległości.
|
Bardzo dawno nie było w kinie psychola takiego pokroju jak Joker u Nolana – który nie tylko zastraszyłby tysiące ludzi, ale jeszcze robił to w tak pomysłowy i perwersyjny sposób. Co najciekawsze, pozostaje przy tym człowiekiem: szalonym, tajemniczym (sam opowiada o sobie różnym osobom różne historyjki), ale zwykłym człowiekiem. Nie ma supermocy jak Mr Freeze czy Poison Ivy, zdobywa sobie posłuch i toruje drogę do celu kradzionymi pieniędzmi i – przede wszystkim – bezwzględnością i determinacją. Jak w scenie, gdy Joker wpada niezaproszony na naradę bossów mafijnych: jest nikim, płotką dobijającą się do drzwi wielkich gangsterów i doskonale o tym wie – asekuruje się, nie struga bohatera i widać, że nie jest do końca pewny siebie. W kolejnych scenach, gdy rośnie w siłę, pewności siebie mu nie brakuje – na tyle, że zaczyna w swoje działania wplatać drobne żarty. Tyle tylko, że nie są to dowcipy, które mają śmieszyć, to raczej kolejny sposób Jokera na to, by wpleść w uporządkowane życie mieszkańców (lub zbrodniarzy) Gotham trochę chaosu – nigdy nie wiadomo czy to, co robi facet w kuriozalnym makijażu, to tylko żart, czy za chwilę poleje się krew. Zawsze trzeba się bać. Heath Ledger przykuwa całą uwagę i nie puszcza. Hipnotyzuje i przeraża. Po „Mrocznym rycerzu” właściwie ciężko wyobrazić sobie innego Jokera. Ale to niejedyny jasny punkt filmu. Swoje role powtarza świetne trio drugoplanowe, czyli Morgan Freeman, Gary Oldman i Michael Caine. Zwłaszcza ten ostatni jest kimś więcej niż tylko tłem i wnosi do życia panicza Wayne′a trochę zdroworozsądkowej ironii, ale też, kiedy trzeba, mądrej porady. Jest znakomity Aaron Eckhart w roli Harveya Denta – aktor, który znakomicie wszedł w rolę i sprawił, że wprowadzenie nowej przecież postaci odbyło się praktycznie bezboleśnie (a scenariusz nie pozostawia wiele miejsca na jakieś dłuższe przedstawianie). Wraz z Caine′em to – po Ledgerze oczywiście – najjaśniejsze punkty filmu (Tommy Lee Jones to przy Eckharcie tylko wzbudzające śmiech kuriozum).  | Nie wiem czy wiecie, ale ulubioną rozrywką superbohaterów i superłotrów jest gra w salonowca.
|
Właściwie jest tylko jedna wada tej całej plejady gwiazd - Batman usuwa się w cień. Bale jest wciąż co najmniej dobry i dobrze prezentuje się zarówno w garniturze Wayne′a, jak i w stroju Nietoperza, ale jak na głównego bohatera nie ma zbyt wiele czasu na ekranie. Tym samym jego rozterki i problemy wypadają trochę blado, co zapewne jest spowodowane też grą Ledgera, usuwającą w cień wszystkie inne postacie. Jest też trochę nieporadny: nie dość, że Lucius Fox robi za prywatnego Q dostarczającego zabawki, to jeszcze niezawodny Pennyworth musi mozolnie podpowiadać mu, co należy czynić w sferze etycznej, ale i konkretnych działań. Pewnym usprawiedliwieniem może być fakt, że „Mroczny rycerz” to wciąż dopiero wstęp do historii Nietoperza. Bruce Wayne jest już ukształtowany jako wojownik, ale wciąż nie jest w pełni Batmanem – mroczną, przez wielu znienawidzoną postacią, mścicielem na granicy prawa i szaleństwa. Wiele wskazuje na to, że w następnym filmie już taki będzie. Między innymi za sprawą – to ukłon w stronę komiksów – Jokera, po spotkaniu z którym ciężko pozostać sobą. Inne niedociągnięcia (bo przesadą byłoby nazywanie ich wadami)? W świetnym scenariuszu jeden ze zwrotów akcji nie był zbyt dobrze przemyślany i wywołuje wrażenie, że król zbrodni zawsze będący o dwa kroki przed policją, tym razem miał cholernie dużo szczęścia i scenarzyści zwyczajnie mu pomogli. Osoby trochę zaznajomione z kinem nie będą też miały problemów żeby z mniejszym lub większym wyprzedzeniem przewidzieć inne twisty fabularne. Można też trochę narzekać, że przedstawione w finale postawy – także ta Batmana – to zbytnie uproszczenie i nazbyt sztuczny skręt w stronę happy endu. No i Batman wciąż ma tę okropną chrypkę, jakby poprzedniego dnia wypił dwa litry wódki – jeszcze głupszy sposób na ukrywanie tożsamości niż okulary Clarka Kenta. Zwłaszcza że „leci chrypą” nawet w najdramatyczniejszych momentach i do osób, które znają jego tożsamość. Powyższe to jednak tylko kropelki dziegciu w olbrzymiej beczce miodu. „Mroczny rycerz” to świetne kino akcji, thriller nieuciekający od problemów i poważniejszych tematów. Owszem, można narzekać, że pytania o istotę dobra i zła, o konsekwencje swoich wyborów, o odpowiedzialność ciążącą na stojącym ponad prawem mścicielu przepuszczone zostały przez wysokobudżetową maszynkę z Fabryki Snów. Ale i tak Nolan postawił ich – jak na blockbuster o facecie przebierającym się w kalesony i maskę – wystarczająco wiele. Za sprawą znakomitego scenariusza i z pomocą postaci Jokera Nolan chwyta widza i przez cały film powoli, acz skutecznie, wyciska jak cytrynkę. Seans „Mrocznego rycerza” to 152 minuty spędzone na krawędzi fotela, ponad dwie godziny buzującej adrenaliny i kołowrotek emocji. I to wcale nie za sprawą wybuchów i skoków między wieżowcami, których też nie brakuje (wielkie brawa za nienadużywanie komputera przy efektach specjalnych), ale głównie dzięki fabule i reżyserii. Genialne filmy tak właśnie mają. PS. Miłośnicy komiksu – ale i filmów Burtona – powinni być usatysfakcjonowani niektórymi smaczkami. Joker stojący na środku ulicy, Joker spadający z dachu, Joker okładający bohatera gazrurką to bardzo miłe i, co najważniejsze, zgrabne i nienachalne nawiązania. Dobre wrażenie robi epizod ze Scarecrowem pokazujący, że Nolan nie będzie bał się powracania do starych postaci.
Tytuł: Mroczny rycerz Tytuł oryginalny: The Dark Knight Obsada: Christian Bale, Heath Ledger, Michael Caine, Gary Oldman, Maggie Gyllenhaal, Aaron Eckhart, Morgan Freeman, Monique Curnen, Cillian Murphy, Chin Han, Eric Roberts, Anthony Michael Hall, Keith Szarabajka, Melinda McGraw, Nathan Gamble, Michael Jai White, William Fichtner, Edison Chen, Tom "Tiny" Lister Jr., Nicky KattRok produkcji: 2008 Kraj produkcji: USA Cykl: Batman Data premiery: 8 sierpnia 2008 Czas projekcji: 152 min. Gatunek: SF, akcja, przygodowy, thriller Ekstrakt: 100% |