Kto nakręcił pierwszego kinowego „Batmana”? Tim Burton w 1988 r.? Bzzzzt… Wrong! Pierwszy kinowy „Batman” powstał w roku 1966, a jego reżyserem był Leslie H. Martinson. Oglądanie tego filmu po 42 latach od premiery jest bardzo ciekawym doświadczeniem.  |  | ‹Batman›
|
Każdy, komu filmy o Człowieku-Nietoperzu kojarzą się z mrocznymi wizjami Burtona czy Nolana, musi przeżyć szok. Ci widzowie, którym bardziej w pamięć zapadły kolorowe i kiczowate scenografie filmów Schumachera, z pewnością łatwiej zaakceptują estetykę „Batmana” z roku 1966 – choć i tak powinni być zaskoczeni. „Batman” (czasem zwany „Batman: The Movie”) to pełnometrażowa wersja serialu z lat 60., o którym w swych esejach na łamach „Esensji” pisali Łukasz Kustrzyński i Przemysław Pieniążek. Była to produkcja, w której nie pojawiał się żaden Mroczny Rycerz, a nawet trudno powiedzieć, by pojawiał się mrok w jakiejkolwiek postaci. Kierowane do młodego widza kolorowe, wesołe przygody Batmana (Adam West) i Robina (Burt Ward), którzy w komediowej formie pokonywali groteskowych złoczyńców, były esencją kiczu. Film, powstały między pierwszym i drugim sezonem serialu (początkowo miał być pilotem), ma nieco większy budżet, pozwalający na wykorzystanie szerszej rzeszy batmańskich gadżetów (np. wielu ujęć BatŁodzi i BatKoptera), ale w poetyce pozostaje taki sam. Trudno się dziwić – jego głównym celem było spopularyzowanie batmańskiego serialu poza granicami Stanów Zjednoczonych. Film jest przede wszystkim reklamą serialu – stąd obecność w nim całej gamy gadżetów i pojazdów Batmana, wszystkich głównych bohaterów i złoczyńców w serialowej obsadzie (poza Kocicą, tym razem graną przez inną aktorkę) i wprowadzenie głównych motywów serialu (wraz z budzącym homoerotyczne skojarzenia słynnym „BatClimb” – scenami, w których Batman i Robin wspinają się po ścianie budynku 1)). Sama fabuła jest nieskomplikowana: czworo największych złoczyńców (obecnie tymczasowo na wolności), czyli Pingwin, Joker, Riddler i Catwoman, zaczyna wdrażać plan podboju świata, zakładający porwanie całej Rady Bezpieczeństwa Organizacji Narodów Zjednoczonych (tu nazywanej Organizacją Zjednoczonego Świata). Dlaczego to ma być aż tak straszliwe dla świata – nie wiadomo. W tym celu chcą wykorzystać nowy wynalazek – dehydrator, który pozwala na zamienienie każdego człowieka w garść kolorowego proszku; aby mógł odzyskać swą postać, wystarczy… dodać wody. Przeszkodzić im w tym może jedynie „dynamiczna dwójka”, czyli Batman i Robin. Większość filmu obejmują podstępy i fortele, jakie adwersarze stosują wobec siebie.  | Nowatorska technika wędkarska.
|
Już pierwsza scena dobrze ukazuje, z jaką poetyką mamy do czynienia. Batman, podwieszony pod helikopterem, próbuje dotrzeć do tajemniczego jachtu. Nieostrożnie zanurzony w wodzie przez pilotującego pojazd Robina, wynurza się… z rekinem uczepionym u nogi. To rekin-pułapka, tresowany przez Pingwina i nafaszerowany materiałami wybuchowymi (tak, wiem, jak to brzmi). Próby strząśnięcia z siebie ryby nie przynoszą efektów, skutkuje dopiero użycie… spraju przeciwko rekinom, będącego na wyposażeniu batmańskiego śmigłowca. Dalsze podstępy obejmują porwanie milionera Bruce’a Wayne’a i oczekiwanie, aż uwolni go Batman (złoczyńcy oczywiście nie wiedzą, że to ta sama osoba), sprowadzenia Człowieka-Nietoperza do domu, w którym znajdzie bombę (oczywiście kulistą, z wystającym i podpalonym lontem), próby naprowadzenia go na sprężynową pułapkę Jokera, która ma wystrzelić ofiarę prosto w macki zaminowanej ośmiornicy (kolejne dzieło Pingwina) czy przemycenie pięciu piratów do jaskini Batmana (dzięki ich wcześniejszej dehydratacji). Jak więc widać, akcja toczy się nader wartko.  | BatClimb, nie budzący zupełnie żadnych skojarzeń.
|
Prawie wszystko w tym filmie jest parodystyczne bądź groteskowe – począwszy od scenografii, przepełnionej literalnymi opisami wszystkich urządzeń, poprzez grę aktorską i dialogi, aż po sceny akcji (w dużej mierze polegające na bieganiu wśród dość obojętnych przechodniów). O rekinie-pułapce już wspominałem, ale to tylko jedna z wielu podobnych scen. Dobrą zabawą będzie również moment, gdy Batman próbuje pozbyć się bomby, ale wciąż na kogoś wpada – a to siostry zakonne, a to zakochaną parę, a to… rodzinę kaczek. Wtedy właśnie padają słowa będące tytułem tej recenzji (dodajmy, że w USA to tekst kultowy). Aktorstwo i dialogi również są mocno przerysowane: postacie pozytywne (przeważnie patetycznie) wygłaszają deklaracje praktycznie prosto do kamery, a negatywne (z demonicznym uśmiechem i złośliwym chichotem) opowiadają o swych niecnych planach. Większość z nich ma swoje typowe powiedzonka, wykorzystywane bez umiaru – np. Robin prawie każde zdanie zaczyna od słówka „Gosh” 2), a w licznych chwilach egzaltacji wrzuca zwroty zaczynające się od słówka „Holy”: „Święty koszmarze, Batmanie!” (często), „Święta sardynko, Batmanie!” (to na widok rekina), „Święty balu maskowy” (na widok Pingwina). Zdarzają się też prawdziwe perełki dialogu, jak przy rozmowie z komisarzem Gordonem i planach czworga złoczyńców: - Cóż oni planują! Czyżby chcieli opanować Gotham City? - Nie, do tego wystarczyłoby ich dwoje. - A więc cały kraj! - Nie, to zadanie dla trojga z nich. - A jeśli działają w czwórkę, to jedynym ich celem może być… - …cały świat!  | Niefantastyczna czwórka w pełnej krasie.
|
Ciekawe będzie przyjrzenie się czwórce superzłoczyńców, bo ich wizerunki mocno różnią się od tego, do czego przyzwyczaiły nas najważniejsze filmy i komiksy Millera. Wybierając z nich lidera, od razu przychodzi nam do głowy Joker, który jest przecież najistotniejszą po Batmanie postacią u Burtona i Nolana, a i w „Powrocie Mrocznego Rycerza” ma niemałą rolę do odegrania. Tymczasem z całej czwórki on będzie najmniej istotny, najmniej wyrazisty: pewnego rodzaju dziwak, lubiący głupie żarty, zdecydowanie pozostający w cieniu pozostałej trójki. Riddler jest bardziej aktywny i konkretny, jako dobry realizator poleceń Pingwina. Ten ostatni za to jest mózgiem operacji i niekwestionowanym liderem (może dlatego, że z całej ekipy gra go najlepszy aktor – Burgess Meredith). Ciekawą postacią jest też Catwoman. Przyzwyczailiśmy się, że raczej staje po dobrej stronie, tu jednak jest podstępna i przewrotna. Najciekawsze będzie jednak jej pochodzenie – otóż prawdziwe nazwisko Kobiety-Kota brzmi niezwykle dźwięcznie: towarzyszka Kitanya Irenya Tantanya Karenska Alisoff, dla przyjaciół Kitka. Kitka jest Rosjanką, podaje się za dziennikarkę i pod tą postacią uwodzi Bruce’a Wayne’a; zapewne jednak jej prawdziwe zajęcie jest zupełnie inne. Wśród złoczyńców zagrażających Wolnemu Światu jest przedstawicielka aparatu Związku Radzieckiego – to chyba najlepiej wyjaśnia, dlaczego „Batman” nie mógł trafić do naszych kina w latach 60. Dziś, po latach, „Batman” jest po prostu nad wyraz sympatyczną campową rozrywką. Nie ma sensu oceniać jego walorów filmowych, reżyserii, aktorstwa, dialogów czy scenariusza – to nie ta kategoria. Ważna jest frajda, jaką „Batman: The Movie” daje widzowi nastawionemu na odbiór świadomego kiczu. A zapewniam, że może to być naprawdę przednia zabawa, nie tylko dla ludzi wychowanych na telewizyjnym serialu. Święty zawale serca, Batmanie! Wydanie DVD Film do tej pory nie został wydany w Polsce, ale nie powinno to miłośników Batmana powstrzymać przed jego nabyciem. W zagranicznych sklepach kosztuje bowiem obecnie zaledwie około 5 dolarów, co przy obecnym kursie amerykańskiej waluty daje naprawdę śmieszną wartość. A wydanie jest przyzwoite – bardzo dobrej jakości obraz, przezabawny komentarz samych Adama Westa i Burta Warda, dwa ciekawe dodatki – wspomnienia Batmana i Robina (nieco się postarzeli) oraz reportaż z prac nad Batmobilem. Polecam z czystym sumieniem. 1) Kręconych w ten sposób, że West i Ward szli po podłodze imitującej ścianę, a obraz okręcano o 90 stopni. 2) Najlepszym polskim odpowiednikiem będzie chyba „O kurczę”.
Tytuł: Batman Rok produkcji: 1966 Kraj produkcji: USA Czas projekcji: 105 min. Gatunek: akcja, familijny, komedia, przygodowy Ekstrakt: 70% |