Parafraza kultowej kwestii Vadera nie jest przypadkowa, ale skomplikowane relacje Lanfeusta z synem nie są jedynym tematem szóstego tomu o kosmicznych przygodach kowala z Eckmul. Jesteśmy świadkami politycznej intrygi prowadzącej do początku galaktycznej wojny, do tego dochodzi niezła dawka potyczek z kosmicznymi piratami i karczemnych rozrób, a na deser szczypta nieszczęśliwego romansu. Dużo tego, chwilami za dużo…  |  | ‹Lanfeust w kosmosie #6: Zdrada pirata›
|
Lanfeust po 16 latach nieobecności próbuje odnaleźć swoje miejsce pomiędzy synem a C’ixi. Ta ostatnia traktuje kowala per noga, skupiając się na walce z Dheluu o władzę nad Merrionem. Jednocześnie prawa ręka Dheluu, powabna, ale i bezwzględna Glace, popada w melancholię i rozterki moralne, pirat Thanos piratuje oraz zdradza, a Hebius, nieustająco, masakruje. A wszystko w pięknej graficznej oprawie, zaserwowanej nam przez Didiera Tarquina. Niestety, ładne rysunki to za mało, aby popaść w zachwyt w trakcie lektury. Przede wszystkim pojawia się kwestia z identyfikacją głównego bohatera, bo choć tytuł cyklu „Lanfeust w kosmosie” jest jednoznaczny, to w trakcie lektury szóstego albumu nie można być pewnym, o kim jest ta cała historia. I może gdyby przewrotność lub pomysłowość scenarzysty uczyniła protagonistą zamiast kowala z Eckmul kogoś z jego dotychczasowych towarzyszy lub wrogów, to efekt końcowy byłby zapewne do zaakceptowania. Niestety, problemem „Zdrady pirata” jest brak bohatera, postaci, wokół której skupia się akcja i zasadnicze wątki. Równie dobrze mógłby nim być diaboliczny książę Dheluu, niezależna Glace czy zaborcza C’ixi. Arleston najwyraźniej nie mógł się zdecydować na żadnego z nich. Bezpośrednim tego skutkiem jest brak wątku przewodniego. A szkoda, bo postacie stworzone przez Arlestona są ciekawe, żywe, z krwi i kości – może poza samym Lanfeustem, który w porównaniu z cyklem o Troy stał się jakiś taki nijaki, bezbarwny. Dużo bardziej scenarzysta przyłożył się do warstwy dialogowej. Rozmowy są zróżnicowane, każdy bohater ma swój styl, nie brakuje ciętych utarczek słownych. Minusem są pojawiające się komentarze, które tłumaczą czytelnikowi (niekiedy nachalnie) sytuację i intencje poszczególnych postaci. Wydaje się, że rezygnacja z kilku niepotrzebnych scen (chociażby koszmar senny Lanfeusta) rozjaśniłaby fabułę, jednocześnie pozwalając na bardziej subtelne poprowadzenie głównych wątków. Jak już wspomniałem, rysunki Tarquina to prawdziwa uczta dla oka. W tym albumie dużo bardziej niż w poprzednich widać fascynację i nawiązania do klasyki s-f, szczególnie do przywołanych na początku „Gwiezdnych Wojen”. Obrazy z Merrionu to, wypisz wymaluj, Naboo, Masakrator przypomina generała Grievousa, a towarzyszące mu muchy wskoczyły do miniaturowych myśliwców Imperium. Nie ma tu oczywiście mowy o kopiowaniu pomysłów, a raczej o twórczym wykorzystaniu znanych motywów. Jedyne, co można zarzucić warstwie graficznej, to duża liczba szczegółów. Zapewne najlepiej odbierałoby się te niezwykłe obrazy, gdyby album był wydany w formacie A3. Wiem, wiem, nie wydaje się tak komiksów, ale… Cykle „Lanfeust z Troy” i „Trolle z Troy” to kawałek solidnej komiksowej roboty, z „Lanfeustem w kosmosie” jest pewien problem. Sprawia wrażenie tworzonego nieco na siłę, głównie z chęci eksploatacji popularności wspomnianych wcześniejszych serii. Tym czytelnikom, którym podobały się poprzednie albumy tego cyklu i „Zdrada pirata” zapewne przypadnie do gustu, pozostałym sugeruję chwilę zastanowienia przed zakupem.
Tytuł: Zdrada pirata Tytuł oryginalny: Lanfeust des Etoiles: Le râle du flibustier ISBN: 978-83-237-2421-6 Format: 56s. 215 x 290 mm Cena: 24,90 Data wydania: marzec 2008 Ekstrakt: 60% |