powrót do indeksunastępna strona

nr 07 (LXXIX)
sierpień-wrzesień 2008

Czarownik z Nowego Jorku
Decyzję o tym, by na poważnie zająć się pisarstwem, podjął po przeczytaniu „Braci Karamazow” Fiodora Dostojewskiego. Był buntownikiem sprzeciwiającym się komisji McCarthy’ego, mężem Marylin Monroe i wybitnym dramaturgiem. Jego rodzicami byli natomiast polsko-żydowscy imigranci. Chodzi oczywiście o Arthura Millera.

Hans Christian Andersen twierdził, że są osobliwi. Że różnią się od innych, tak jak Beduini od Niemców. Że od mima do amanta wszyscy umieszczają się na jednej szalce wagi, a resztę świata stawiają na drugiej. O kim mowa? O ludziach teatru, którzy na łamach „Esensji” doczekali się wreszcie swoich piętnastu minut…

Arthur Miller</br>Fot. Wikipedia
Arthur Miller
Fot. Wikipedia
Arthur Miller urodził się w 1915 roku, czyli w tym samym czasie, co Tadeusz Kantor, Orson Welles czy Saul Bellow. Co ciekawe, ten ostatni, podobnie jak twórca „Śmierci komiwojażera”, zmarł po osiemdziesięciu dziewięciu latach.
Miał barwne życie, choć od początku nie było ono usłane różami. Ojciec Millera należał do grona przedsiębiorców, którzy ucierpieli podczas Wielkiego Kryzysu, więc żeby uczyć się w college′u, Arthur musiał pracować w fabryce części samochodowych. Z drugiej strony niewykluczone, że miejsce pracy wpłynęło inspirująco na przyszłego mistrza, ponieważ głównym bohaterem jego pierwszego dramatu jest mechanik samochodowy. „Człowiek doznający pełni szczęścia” zadaje sobie pytanie o granice szczęśliwości i, jak to przeważnie bywa, nie otrzymuje prostych odpowiedzi.
W twórczości Amerykanina niezwykle istotną rolę odgrywa twarde i konsekwentne trzymanie się realizmu, pokazywanie życia takim, jakim jest naprawdę – bez żadnych upiększeń i koloryzowania. W „Śmierci komiwojażera” tytułowy bohater na własnej skórze przekonuje się, że „amerykański sen” to tak naprawdę pusty frazes i nie należy traktować go poważnie. Rzecz opowiada o ostatnich 24 godzinach z życia starzejącego się mężczyzny, którego spotyka istne trzęsienie ziemi. Postać ta wzorowana była na wujku dramaturga, który, spotkany po latach, przypominał jedynie wrak znanego mu kiedyś człowieka.
Okładka dramatu „Śmierć komiwojażera”, wyd. Penguin Plays</br>Fot. Wikipedia
Okładka dramatu „Śmierć komiwojażera”, wyd. Penguin Plays
Fot. Wikipedia
Warto zauważyć, że mimo upływu lat wciąż jest to najczęściej wystawiany amerykański dramat. Przez pięćdziesiąt lat sztuka nie schodziła z afisza off-Broadway. Pierwszą prapremierę w 1949 roku wyreżyserował ówczesny przyjaciel jej autora, Elia Kazan. Ich późniejsze, bardzo skomplikowane relacje świetnie pokazano w dokumencie „Nikt nie jest bez grzechu” Michaela Epsteina. Trzy lata później słynny reżyser, który przed laty należał do Partii Komunistycznej, postanowił podać nazwiska dziesięciu jej byłych członków, a swoich znajomych. Miller potraktował to jako konformizm i zdradę wszelkich ideałów. Od tej pory nie chciał Kazana znać. Komisja McCarthy’ego początkowo miała zapobiegać infiltracji dokonywanej przez komunistów, ale wkrótce sytuacja wymknęła się spod kontroli i zaczęto naciskać także na środowiska opiniotwórcze, w tym na artystów.
Swój sprzeciw przeciwko zakłamaniu czasów maccartyzmu dramaturg zaprezentował w „Czarownicach z Salem”. Tak w 2000 roku skomentował swoją sztukę: „Nie jestem pewny, co »Czarownice z Salem« mówią ludziom dzisiaj, ale wiem, że ich paranoidalne centrum wciąż w ponuro atrakcyjny sposób ostrzega przed tym, o czym ja mówiłem w latach 50. Dla niektórych sztuka mówi o problemie, czy można opierać się na zeznaniach małych dzieci oskarżających dorosłych o molestowanie seksualne – o czymś, o czym przed czterdziestu laty nawet nie pomyślałem. Dla innych fascynujący może być po prostu wybuch paranoi, która przepełnia sztukę – ślepa panika, która w naszym wieku często wydaje się zepchnięta na granicę świadomości. Oczywiście dla wielu ludzi najważniejsze będą implikacje polityczne; procesy z Salem okazują się dziwnie dokładnymi modelami procesów, które później miały miejsce w Rosji Stalina, Chile Pinocheta, Chinach Mao i w innych krajach rządzonych przez reżimy totalitarne”. W sztuce świetnie pokazano, że choć zmieniają się czasy, to ludzie wciąż są tacy sami oraz że nieustannie silniejsi oraz rządzący za wszelką cenę szukają kozłów ofiarnych.
Arthur Miller i Marylin Monroe</br>Fot. img.dailymail.co.uk
Arthur Miller i Marylin Monroe
Fot. img.dailymail.co.uk
W walkach z maccartyzmem wspierała Millera także jego ówczesna żona, Marylin Monroe. Małżeństwo dramaturga wkrótce się jednak rozpadło (podobnie jak wcześniejszy związek z Mary Slattery, koleżanką z czasów szkolnych), zaś jego kolejną wybranką serca została austriacka fotografka Inge Morath, z którą związany był aż do jej śmierci.
Amerykanin otrzymał sporo nagród, między innymi Pulitzera. Jego dramaty są do bólu prawdziwe i ani trochę nie tracą na swojej uniwersalności. Na ich podstawie powstało sporo filmów – jeden z najsłynniejszych to „Śmierć komiwojażera” w reżyserii Volkera Schlöndorffa. Co prawda Millerowi zarzucano, że tworzy dzieła zbyt ibsenowskie i zbyt realistyczne, ale osobiście uważam to za przesadę. Swoją drogą, porównanie do Ibsena wielu ludzi uznałoby za wspaniały komplement.

Cytat godny uwagi:

Choć chwalenie i publikowanie pisarzy takich jak Twain i Hemingway było w Związku Radzieckim na porządku dziennym, to w przekładach opuszczano fragmenty politycznie lub „moralnie” niewygodne; ba, dodawano nawet nowe, wygodniejsze, tym wygodniejsze, im więcej zawierały zarzutów pod adresem społeczeństwa amerykańskiego. Ucieszyłem się, że wystawiano „Śmierć komiwojażera”, ale moja radość zbladła, gdy usłyszałem o zmianach; Willy stał się karykaturą samego siebie, czyli kompletnym głupcem; w usta Charleya, który ofiarowuje Willy’emu pomoc finansową, włożono nie napisane przeze mnie kwestie, a występujący w tej roli aktor grał klauna-idiotę, ponieważ jako człowiek interesu Charley nie nie mógł okazać cienia altruizmu czy współczucia.

(Fragment „Zakrętów czasu”, autobiografii Arthura Millera)

powrót do indeksunastępna strona

236
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.