Jeśli czeka się na krwawe, przerysowane kino akcji zmieszane z czarnym humorem i absurdalną fabułą, to „Wanted – Ścigani” w reżyserii Timura Biekmambietowa będzie spełnieniem marzeń. Rosyjski filmowiec serwuje widzom brutalne widowisko, które może i nie ma wiele sensu, ale za to powoduje nagły wzrost adrenaliny we krwi. I o zastrzyk energii przede wszystkim tu chodzi.  |  | ‹Wanted: Ścigani›
|
Amerykańską superprodukcję twórcy rosyjskich przebojów „Straż Nocna” i „Straż Dzienna” trudno zaklasyfikować. „Wanted” już po pierwszym weekendzie okazało się hitem, nie tylko za granicą, ale także na polskim rynku. Stało się tak, ponieważ film Biekmambietowa to coś nowego w kinie akcji, celuloidowy dziwoląg, który robi wrażenie, lecz nie daje się jednoznacznie ocenić. Otrzymujemy dynamiczne strzelaniny, pościgi i zabójstwa przywodzące na myśl hollywoodzkie blockbustery i w tej kwestii film wpasowuje się w zakorzeniony w świadomości masowego odbiorcy wizerunek danego gatunku. Jednak widz częściowo wypada z rytmu w momencie, gdy przerysowana, komiksowa akcja oraz absurdalne tło fabularne zostają zestawione z brutalnością, bardzo czarnym humorem czy wreszcie z ocierającymi się o surrealizm sekwencjami (odstrzeliwanie muchom skrzydeł). Jest w tym coś Tarantinowskiego, tylko że wrażenie pojawia się znienacka i niespodziewanie. U Tarantino (czy choćby Rodrigueza) wszyscy wiedzą, czego oczekiwać, stylu Biekmambietowa trzeba się nauczyć i go pokochać bądź znienawidzić. Nie oznacza to, że wycieczka za ocean całkowicie się rosyjskiemu filmowcowi powiodła. Prawda, „Wanted” odniosło sukces kasowy i już zapowiedziano sequele, widzowie nie pozostali obojętni na film, tocząc na forach dyskusje, czy Biekmambietow nakręcił kultowe kino rozrywkowe, czy zawalił na całej linii i nudzi monotonną, krwawą akcją. Jednak wychodzi na to, że odpowiedź kryje się gdzieś pośrodku, bo mimo wniesienia świeżości do gatunku oraz sprokurowania kilku niesamowitych, choć oczywiście całkowicie nieprawdopodobnych scen (jak z zakręcaniem toru lotu kuli), „Wanted” brakuje ciekawych postaci i fabuły, która dorównywałaby poziomem realizacji technicznej filmu. Główny bohater, Wesley Gibson, myśli, że jest przeciętnym facetem pracującym w przygnębiającym biurze, bez perspektyw życiowych i bez siły charakteru pozwalającej wziąć sprawy w swoje ręce. Tak naprawdę jest jednak naznaczony przez los i jako syn znakomitego zabójcy zostaje wciągnięty do Bractwa, czyli ugrupowania profesjonalnych asasynów. Oczywiście nic nie jest takim, jakim się wydaje, a szkolenie w Bractwie będzie dla ciapy Wesleya prawdziwą szkołą przetrwania. Wyjdzie z niej jako pewny siebie mężczyzna i macho-killer w jednym. Co jednak stanie się pomiędzy tymi dwoma punktami w życiu Wesleya, to już zupełnie inna historia, pełna znoju, krwi i okrucieństwa. O ile generalna linia fabularna jest do zaakceptowania, zwłaszcza w filmie, w którym liczą się błyszczące pistolety i mocny prawy sierpowy, a nie wątpliwości moralne, o tyle w szczegółach ukryty jest diabeł. Środkowa część „Ściganych” opowiadająca o szkoleniu Gibsona nudzi bezcelowością ciągłej i jednostajnej przemocy, pozbawionej w dodatku jakiejkolwiek estetyki, która z kolei pojawia się w początkowych i końcowych sekwencjach filmu. Próba umotywowania poczynań Bractwa spełza na niczym. Skoro Biekmambietow postanowił nakręcić ostre kino rozrywkowe istniejące przecież dla perwersyjnej zabawy, nie dla dumania przed ekranem, to mógł zauważyć, że usprawiedliwianie bandy zbójów będzie już nie absurdalne, a po prostu śmieszne.  | Korki paraliżujące stolicę zachęcają do radykalnych rozwiązań.
|
Reżyser nie wykorzystał też obecności gwiazd na planie – Angeliny Jolie i Morgana Freemana. Zabójczyni Fox w wykonaniu Jolie to żadne aktorstwo, ona po prostu jest, a widzom zupełnie wystarczy jej charyzma. Szkoda tylko, że w ogólnym rozliczeniu Fox funkcjonuje raczej jako postać drugoplanowa, ważna dla rozwoju wydarzeń, ale wciąż drugoplanowa. Gorzej z Freemanem, który, w przeciwieństwie do Jolie, nie może wesprzeć się urodą. Aktor w roli Sloana, szefa Bractwa, jest wyjątkowo bezbarwny i nieprzekonujący. Każdy widz chyba by wolał, żeby Freeman – jeśli już musi romansować z kinem rozrywkowym – poprzestał na „Batmanie” Nolana. Z trójki znanych nazwisk sygnujących „Wanted” należy wymienić jeszcze oczywiście odtwórcę głównej roli Jamesa McAvoya, ale w tym przypadku można go tylko chwalić. McAvoy po raz kolejny udowadnia, że potrafi z powodzeniem wcielić się w prawie każdą postać – wszystko jedno, czy będzie to Austenowski dżentelmen („Zakochana Jane”), prosty chłopak skrzywdzony przez los („Pokuta”), czy wreszcie przeciętniak przemieniony w brutalnego zabijakę, jak jest u Biekmambietowa. Należy dodać, że ta przemiana przekonuje, choć nie grzeszy rozsądnym uzasadnieniem. „Wanted” to jednak przede wszystkim niesamowite zdjęcia, dynamiczna akcja, niepojęte pomysły na ekranowe zabijanie. Zdjęcia odbijających się od siebie kul, spowolnione ujęcia, pociski przelatujące przez głowy ofiar, przeskakiwanie samochodem nad zaporą policyjną – to wszystko zapada w pamięć lepiej od fabularnej mielizny. To już nawet nie „Matrix”, a filmowy „Max Payne”. Tym bardziej ciekawi, jak z taką konkurencją poradzą sobie twórcy prawdziwej ekranizacji słynnej gry komputerowej, bo łatwo po wyczynach Biekmambietowa na pewno nie będzie. Akcja w „Wanted” została dodatkowo zgrabnie spięta efektownym początkiem i finałem, w którym widać, że dużo prawdy jest w powiedzeniu: „Niedaleko pada jabłko od jabłoni”. Ta klamra funkcjonuje jako narracyjny ozdobnik, spójnik nadający całości jednolitości. To także podpowiedź, z czym rosyjski reżyser radzi sobie najlepiej – z wizualnym i narracyjnym baletem, który wprawdzie czasem traci na jakości, ale ciągle daje mocnego kopa pozytywnej energii.
Tytuł: Wanted: Ścigani Tytuł oryginalny: Wanted Rok produkcji: 2008 Kraj produkcji: USA Dystrybutor: UIP Data premiery: 27 czerwca 2008 Gatunek: akcja Ekstrakt: 60% |