Tak, wiem. W mojej recenzji wakacyjnego numeru „Star Wars Comic” nie wyrażałem się pozytywnie o stronie graficznej. Skąd więc pomysł na opisanie rysunku z tego magazynu? Wszak „Kadr, który…” to cykl z definicji pozytywnie nastawiony do opisywanych obrazków. Swoją negatywną opinię odnośnie grafiki podtrzymuję, co nie znaczy, że nie można znaleźć tam obrazków narysowanych poprawnie. Co prawda w przypadku omawianego kadru rysownik miał ułatwione zadanie, gdyż widok X-winga z „profilu” naprawdę ciężko jest spaprać. Nie wymaga większej wiedzy na temat perspektywy ani trójwymiarowej wyobraźni. Ale nie w poprawności rzecz, tylko w ładunku emocjonalnym, jaki dla prawdziwego fana gwiezdnej sagi stanowi widok rebelianckiego myśliwca. Rysunek ten stanowi swoistą kwintesencję samych „Gwiezdnych Wojen”. Po pierwsze – subiektywną, bo pewnie niejeden dzieciak, podobnie jak ja, po pierwszym seansie w kinie zastanawiał się, do jakiej trzeba pójść szkoły, żeby w przyszłości latać takimi maszynami. Po drugi – obiektywną, odnoszącą się bezpośrednio do założeń samego Lucasa. Podejście to opisał Joe Johnston, odpowiedzialny za projekty modeli: „George chciał, aby rebelianckie statki wyglądały jakby były z drugiej ręki, stare i poobijane. Miały wyglądać na zaprojektowane i zbudowane gorzej niż pojazdy Imperium”. A ciężko jest zaprzeczyć, że zaprezentowany myśliwiec dokładnie taki jest, poobcierany, z wgnieceniami, lekko nadgryziony przez rdzę. Niby drobiazgi, ale powodują, że do pojazdu przypisana jest jakaś historia (w końcu ktoś musiał o coś zaczepić, żeby rysa powstała), a przez to dodają całości realizmu. O ile w ogóle można mówić o realizmie w przypadku historii, która dzieje się „dawno, dawno temu, w odległej galaktyce”. |