Houston, mamy problem! Metallica nagrała nową płytę. Rzecz sama w sobie niezbyt może nadzwyczajna, ale tym razem nie jest to ani cyniczny atak na listy przebojów, ani pozbawiony melodii ryk wściekłości. Metallica nagrała płytę thrashmetalową. I to tak bardzo thrashmetalową, że można ją streścić w haśle „Ride the Master of Justice”.  |  | ‹Death Magnetic›
|
Wiele się ostatnio działo u Metalliki, niekoniecznie dobrego. Panowie zdradzali objawy wypalenia zawodowego, do tego doszły problemy personalne i te, co zawsze w wypadku grupy (wódzia, prochy, wódzia i wódzia). Bogom i demonom niech będą jednak dzięki, Ulrich i spółka pozbierali się do kupy. Owocami tego były dość ciekawy dokument „Some Kind of Monster” oraz kontrowersyjna płyta „St. Anger”, która zbierała zewsząd baty, ale sprzedała się w sześciu milionach egzemplarzy. I chyba właśnie owe baty, owe kubły pomyj wylewane na ten album spowodowały, że komponując nowy materiał, panowie zdecydowali się spojrzeć wstecz i zaczerpnąć z tego okresu swojej kariery, gdy Metallica nie wypełniała może stadionów, ale wśród fanów metalu miała status boski. Przyznaję się bez bicia, dla mnie Metallica skończyła się… no, może nie na „Kill’em All”, ale na Czarnym Albumie. Nie kręciło mnie późniejsze złagodzenie brzmienia, zaś płytę z orkiestrą uważam za jedną z największych żenad w historii rocka. Także „St. Anger”, po początkowym zachwycie, szybko mnie zmęczył i znudził. Na nowy album Metachy nie czekałem więc ze spotniałymi łapkami – ot, byłem po prostu ciekaw, czy niekwestionowani klasycy metalu mają jeszcze coś ciekawego do powiedzenia. Po pierwszym przesłuchaniu „Death Magnetic” byłem pozytywnie zaskoczony. Po kolejnych – po prostu zadowolony. Po pierwsze – brzmienie. Nie ma tu wysuniętej na przód, irytująco wysoko nastrojonej perkusji. Instrumenty są rozplanowane selektywnie, gitary brzmią brudno, ale soczyście, bas dudni, perkusja też jest na swoim miejscu. Co za ulga po dziwacznym brzmieniu „St. Anger”. Po drugie – kompozycje. Każdy z dziesięciu utworów na „Death Magnetic” mógł spokojnie zostać przez Metallikę napisany dwie dekady temu i obroniłby się na którejkolwiek z ich płyt. Jest tu wszystko, co stary fan zespołu mógł sobie wymarzyć: mięsiste, niesamowicie mocarne riffy, zmiany tempa, solówki grane z prędkością światła i jedyne w swoim rodzaju skandowanie Hetfielda. W zasadzie jedynym mankamentem jest jak zawsze strona wokalna, ale Metallikę bierze się z dobrodziejstwem inwentarza. Kirk Hammett za to daje show. Można spokojnie przyjąć, że to jest jego płyta. Te superszybkie przebieżki po gryfie, te miliony nut na sekundę, wszystko to robi kapitalne wrażenie, zwłaszcza gdy ma się świadomość, że ostatni raz takie popisówki na studyjnej płycie Metalliki miały miejsce w roku 1988 na albumie „…And Justice for All”. Nie ma sensu pisać o każdym z utworów z tej płyty oddzielnie. Ten album to potężny monolit. Przytłaczają choćby czasy trwania kolejnych kawałków – najkrótszy trwa pięć minut, natomiast sześć utworów trwa niemal osiem minut lub powyżej! I jest to niemal od początku do końca moc, moc, moc. Obowiązkowa ballada, „The Unforgiven III”, zaczyna się źle – od smyczków, fortepianu, dęciaków – ale potem przechodzi w ostrą jazdę przywodzącą na myśl „One”. Jest tu też genialny numer instrumentalny, „Suicide & Redemption”, trwający blisko dziesięć minut. Zmianami tempa i mnogością riffów w nim zawartych można by obdzielić kilkanaście młodych zespołów metalowych i jeszcze by trochę zostało. Jest tu w końcu opętańcza młócka, która może z powodzeniem zastępować na koncertach „Battery”, czyli kończący płytę „My Apocalypse”. I jest siedemdziesiąt pięć (no, prawie) minut thrashu. Starego, dobrego thrashu, za który Metallikę pokochaliśmy i za którym chyba jednak tęskniliśmy. To po prostu fajny album. Mocny, świetnie brzmiący, dający kopa. Chyba najlepiej podsumowano go na pewnym forum muzycznym: „Metallica w końcu zaczęła brzmieć jak Metallica”. Cóż, nic dodać, nic ująć. A że „Death Magnetic” jest albumem wtórnym i niewnoszącym niczego nowego do brzmienia zespołu? Co z tego? Czyż nie ważniejsza jest czysta przyjemność ze słuchania? Tę akurat najnowszy album Metalliki zapewnia. Skład: James Hetfield – gitara, śpiew; Kirk Hammett – gitara; Robert Trujillo – bas; Lars Ulrich – perkusja
Tytuł: Death Magnetic Data wydania: wrzesień 2008 Czas trwania: 74:42 Utwory: 1) That Was Just Your Life: 2) The End of the Line: 3) Broken, Beat & Scarred : 4) The Day That Never Comes: 5) All Nightmare Long : 6) Cyanide : 7) The Unforgiven III : 8) The Judas Kiss : 9) Suicide & Redemption : 10) My Apocalypse : Ekstrakt: 80% |