Uriah Heep. Klasycy bez dwóch zdań, ale od połowy lat 70. na równi pochyłej. Częste zmiany składu, sporo płyt będących świadectwem żenującej indolencji muzycznej, coraz większe zapomnienie. Ostatni album studyjny nagrany dekadę temu. Absolutnie nic nie wskazywało, że ta grupa jest jeszcze w stanie nagrać cokolwiek słuchalnego. Chyba dlatego właśnie „Wake the Sleeper” tak pozytywnie zaskakuje, bo to niespodziewanie najlepszy album Heepów od co najmniej dwóch dziesięcioleci.  |  | ‹Wake the Sleeper›
|
W świadomości przeciętnego słuchacza Uriah Heep funkcjonuje jako zespół od „July Morning”. Co bardziej osłuchani wymienią jeszcze może „Lady in Black”, „Gypsy”, „Look at Yourself”. W każdym razie obracać się będziemy w kręgu kilku płyt ze złotego okresu zespołu, czyli początku lat 70. Nawet wówczas traktowani byli troszkę „per noga” przez krytyków muzycznych, nazywających Heepów „Deep Purple dla ubogich”. Konia zaś z rzędem temu, kto zna dokonania grupy z lat 1975-1998. Faktem jest, że panowie sobie trochę na to zapomnienie zasłużyli, bo nagrywali wówczas płyty, oględnie rzecz biorąc, mocno przeciętne. A tak po prawdzie, to po prostu nijakie albo zwyczajnie złe. Taki „Sonic Origami” z 1998 roku był po prostu niestrawny i ostatnie niedobitki fanów położyły po nim na Uriah Heep krzyżyk. Powrotu zespołu po dekadzie prawie nikt nie odnotował, przynajmniej początkowo. Bo nagle pojawiła się jedna recenzja, potem druga i kolejne. Wszystkie mniej lub bardziej entuzjastyczne. Dlaczego? Bo to dobra płyta jest, że tak sparafrazuję klasyka. Mick Box i spółka prochu nie wymyślają, ale jeśli istniejący czterdzieści lat zespół nagrywa niespodziewanie płytę, na której jest jeden słaby (i to wcale nie znaczy, że zupełnie zły!) kawałek, to chyba można się zdziwić. W każdym razie ja się zdziwiłem już po pierwszych sekundach otwierającego „Wake the Sleeper” numeru tytułowego. W zasadzie jest to kawałek instrumentalny, bo za cały wokal robi tam wrzeszczane „waaaakeeee theeeee sleeeeeepeeeer”. Całość ubrana w smakowitą galopadę w stylu nawet nie hardrockowym, ale po prostu metalowym. I tak jest z małymi wyjątkami do końca płyty. Może nie aż tak czadowo, ale Uriah Heep na „Wake the Sleeper” prezentuje się jako rasowy zespół hardrockowy, bez wyskoków w jakieś popowe klimaty. Jest prawie cały czas mocno, szybko, melodyjnie i do przodu. Mało kto już dziś tak gra. To niemodne i w ogóle mało popularne, w radiu nikt tego nie puści. Szkoda, bo to pięćdziesiąt minut fajnej muzyki. Czasem, jak w „Overload”, trącącej progresywnym rockiem, czasem zaś – jak w „What Kind of God” – klimatami niby-folkowymi. Wszystko to jednak opiera się na mocnych, mięsistych, hardrockowych podstawach. Nie ma tu ballad, jeśli pominąć łagodny wstęp do „Angels Walk with You”. Jest raz szybko, raz wolno, ale zawsze mocno, głośno, melodyjnie i po prostu fajnie. Do tego większość utworów jest wręcz stworzona do grania na koncercie – jestem pewny, że na żywo te nowe kawałki będą brzmiały jeszcze lepiej. W życiu bym się nie spodziewał, że wysłucham płyty Uriah Heep z roku 2008 z przyjemnością. Że będę do tej płyty wracał często. A jednak życie przynosi czasem takie miłe niespodzianki. Dinozaury rocka, czterdzieści lat na scenie, a nagrali album jak za starych dobrych lat. Brawo, panowie! Skład: Bernie Shaw – śpiew; Mick Box – gitara; Phil Lanzon – klawisze; Trevor Bolder – bas; Russell Gilbrook – perkusja
Tytuł: Wake the Sleeper Data wydania: 2 czerwca 2008 Czas trwania: 50:46 Utwory: 1) Wake the Sleeper: 03:33 2) Overload: 05:58 3) Tears of the World: 04:45 4) Light of a Thousand Stars: 03:57 5) Heavens Rain: 04:16 6) Book of Lies: 04:05 7) What Kind of God: 06:37 8) Ghost of the Ocean: 03:22 9) Angels Walk with You: 05:34 10) Shadow: 03:35 11) War Child: 05:07 Ekstrakt: 80% |