powrót do indeksunastępna strona

nr 08 (LXXX)
październik 2008

Podróże w czasie i przestrzeni
ciąg dalszy z poprzedniej strony
Znakomity podróżnik, kiepski pisarz (Jacek Pałkiewicz „Syberia – Wyprawa na biegun zimna”)
‹Syberia. Wyprawa na biegun zimna›
‹Syberia. Wyprawa na biegun zimna›
Czy warto czytać książki człowieka, który nie ma umiejętności pisania, a jego charakter, irytujące poglądy i stosunek do świata biją z każdej stronicy? Jednak warto, przynajmniej niektóre, bo choć Jacek Pałkiewicz to kiepski literat, to nie trzeba wielkiego wysiłku, by dać się porwać jego przygodom i zauroczyć niesamowitym krainom. Bo Pałkiewicz wielkim podróżnikiem jest i, czy się go lubi, czy nie, trzeba chylić czoła przed jego dokonaniami. Członek rzeczywisty londyńskiego Royal Geoghraphical Society (rekomendowany przez samego Thora Heyerdahla) był twórcą survivalu w Europie i założycielem kilku szkół. Uczył i uczy poruszania się w ekstremalnie trudnym terenie nie tylko znudzonych japiszonów, ale też kosmonautów, żołnierzy, a nawet jednostki specjalne w rodzaju GROM-u. Przepłynął samotnie szalupą ratunkową przez Atlantyk, przejechał reniferowym zaprzęgiem prawie całą Syberię (zimą, przy średnich temperaturach -40, -50 stopni), przedarł się przez najdziksze ostępy dżungli na Borneo. Ma też na koncie bardziej wymierne osiągnięcia: ekipa pod jego kierownictwem zlokalizowała źródła Amazonki, innym razem odnalazł mityczne El Dorado (inna rzecz, że są to osiągnięcia często poddawane w wątpliwość i budzące spory w naukowym świecie).
Owszem, pisząc o książkach Pałkiewicza, właściwie łatwiej wymieniać wady niż zalety. Autor, zamiast pisać o miejscu lub zdarzeniach, w centrum stawia zawsze siebie. Jest niesamowitym wręcz samochwałą, bez krzty skromności, który w każdej książce wręcz pyszni się swoimi dokonaniami. Zawsze musi tam podkreślać swoją wspaniałość, czasem na tle ułomności innych, co zamienia się w festiwal przymiotników w rodzaju „ekstremalna” czy „niesamowicie wymagająca” (czyli „wyprawa”) z jednej oraz „żelazna” (czyli „wola” lub „determinacja” Pałkiewicza) z drugiej strony. Bez opamiętania chwali się znajomościami (kawka u Kwaśniewskich, obiadek u Glempa, kolacja u Jaruzelskich, herbatka u Wałęsy, zdjęcie z papieżem itp.) Poza tym zbyt często popada w moralizatorski ton, krytykując konsumpcyjny styl życia i biadoląc nad turystyką zorganizowaną i ludźmi, którzy w ogóle boją się ruszyć z domu (ciekawe w takim razie do kogo kierowane są jego książki i po co w ogóle je pisze – czyżby jednak miło było mieć parę dolarów w kieszeni?). Jeśli dodać do tego słabiutki styl pisarski, suchy, prosty, ubogi, pełen powtórzeń i używania tych samych fraz, powstaje literatura marnego raczej sortu.
Dlaczego więc warto czytać Pałkiewicza? No cóż, zaleta jest jedna, ale za to podstawowa – wyprawy i miejsca, które autor opisuje. Mało który podróżnik może pochwalić się takimi dokonaniami, a tym samym czytelnik nieczęsto ma okazję udać się w „podróż” w tak różne i ciekawe miejsca. Czasem wychodzi to słabo i niedociągnięcia warsztatowe autora wraz z jego denerwującym charakterem przesłaniają temat (vide „Angkor”), ale czasem – jak w przypadku świetnej „Syberii. Wyprawy na biegun zimna” – wszelkie niedostatki bledną w obliczu urzekającej krainy i zapierającej dech w piersiach wyprawy. Siarczysty mróz, kilkanaście warstw ubrań, w których ludzie wyglądają jak kuleczki, co kilkanaście minut odmrożenia, zdradliwy, załamujący się pod nogami lód i śnieżna pustynia, na której łatwo stracić orientację. Temperatura nad ranem w namiocie: -30°C. Szybkość poruszania się: 5-7km dziennie. W opisywaniu takich warunków szorstki styl Pałkiewicza, paradoksalnie, nie przeszkadza, a wręcz pomaga wczuć się w klimat miejsca ekstremalnie niegościnnego człowiekowi. No i w tej akurat opowieści autor, przynajmniej jak na siebie, wyjątkowo usunął się w cień, skupiając się na wyprawie, miejscu, ale i ludziach (co też było zawsze problemem Pałkiewicza – ale tu akurat dobrze wplata fragmenty o rdzennych mieszkańcach Syberii). Lektura o tyle ciekawa, że nasze polskie „zimy stulecia” odchodzą powoli w zapomnienie, a zamiast nich mamy letnie tornada – książka Pałkiewicza świetnie przypomina, jak wygląda prawdziwa zima. I o ile po kilku zawodach zniechęciłem się do Pałkiewicza i nie wiem, czy sięgnę kiedyś po kolejną jego książkę (choć pewnie ciekawość zwycięży), o tyle „Syberię” rekomenduję z całą odpowiedzialnością.
Jakub Gałka
Kabareciarz w dżungli (Wojciech Cejrowski „Rio Anaconda”, „Gringo wśród dzikich plemion”)
‹Rio Anaconda›
‹Rio Anaconda›
Pisząc o Wojciechu Cejrowskim zwykle dodaje się, że odbierając jego działalność podróżniczą, trzeba pozbyć się uprzedzeń i nie zwracać uwagi na charakter uwidaczniający się w takich programach jak (nie)sławny „WC kwadrans”. Szczerze mówiąc, nigdy nie miałem z tym problemu. Po prostu książki Cejrowskiego bronią się same, a ich autor jawi się w nich jako zupełnie inna osoba (trochę gorzej jest z programami TV, gdzie da się odczuć czasem lekką „ironiczną wredność” – ale to inna sprawa). WC ratuje się humorem i lekkim piórem, dzięki którym potrafi ukryć swoje intencje i czytelnik nigdy do końca nie wie, czy podróżnik bezczelnie wyśmiewa, czy tylko delikatnie ironizuje.
Tak jest w świetnych „Rio Anaconda” i „Gringo wśród dzikich plemion” – zdecydowanie najlepszych książkach Cejrowskiego. Inaczej niż niektórzy (na przykład Pałkiewicz), WC nie skupia się tylko na „opisach przyrody” lub detalicznym, faktograficznym dokumentowaniu wyprawy. Jego książki to raczej luźne refleksje z zachwianą chronologią, w których mieszają się wspominki z różnych wypraw na przestrzeni lat. Dzięki temu jednak udaje mu się znakomicie skupić na tym, co jest dla niego najważniejsze – ludziach. Opowiadając przezabawne historyjki, uwypukla i podkreśla cechy różniące południowoamerykańskich Indian od nas, białych z cywilizowanego świata. Widać też, że Cejrowski nie przesadza, nazywając ten region swoim ukochanym – Indianie odmalowani w jego książkach to ludzie znakomicie rozumiejący życie, współistniejący doskonale z naturą i o niebo mądrzejsi od gringo.
I jeszcze dwie wielkie zalety. Po pierwsze – humor – wszechobecny, tryskający z każdego zdania, a co najważniejsze umiarkowany (jak na WC) i nie drażniący dosadnością. Po drugie – bliskość wobec czytelnika. Cejrowski nie wywyższa się, nie podkreśla, że jest super globtroterem, tylko zachęca, mówiąc, że każdy może robić to, co on. Obie książki to świetna, wybitnie poprawiająca humor lektura.
Jakub Gałka
powrót do indeksunastępna strona

60
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.