powrót do indeksunastępna strona

nr 08 (LXXX)
październik 2008

Nie pan, więc ja: Gdynia, dogrywka
Jurorzy z Gdyni na czworakach nie chodzą i byle komu się nie kłaniają. Marzycielom powiedzieli stanowcze „nie”. Organizatorzy festiwalu zgromadzili wszystkich, którzy w polskie instytucje filmowe jeszcze nie zwątpili, rozbudzili ich nadzieję na lepsze jutro, a jury dosoliło im Waldemarem Krzystkiem.
<b>Nie pan, więc ja</b><br>Felietony Michała Walkiewicza.
Nie pan, więc ja
Felietony Michała Walkiewicza.
Biedny nasz Naczelny, nie wiedział, co czyni, oznajmiając: „Dobrze się składa, że jedziesz do Gdyni. W felietonie, z którym zalegasz, liczę na jakieś festiwalowe reminiscencje”. Życzenie spełnione, oto ostatnia porcja moich minorowych wspominek, które rozsiałem po prasie drukowanej i elektronicznej w nadziei, iż ktoś podzieli mój żal i potwierdzi, że to, co się stało, stało się naprawdę. Niezorientowanym przypominam: zwyciężył Krzystek Waldemar albo, mówiąc ściślej, nie zwyciężyła Małgosia Szumowska. Złote Lwy zostały zagonione w kagańcach do złej budy. Wygrała „Mała Moskwa”, film anachroniczny w formie i treści, bazujący na nostalgii (tutaj odsyłam do felietonu „Bój się wspomnień”) i nakręcony za wystarczające pieniądze, żeby realizacyjnie trzymać się kupy. Nie wygrały „33 sceny z życia”, kino europejskiego formatu bez naszych wstydliwych, zaściankowych przypadłości, z pierwszym bohaterem polskiego kina po transformacji (notabene granym przez Duńczyka), który przed stosunkiem zdejmuje nie tylko spodnie, ale nawet majtki.
Mała Moskwa
Mała Moskwa
Plotka o werdykcie stanęła mi kością w gardle już przedostatniego dnia festiwalu. W kuluarach temperatura podniosła się o kilka stopni. Dziwnym trafem zbiegło się to wszystko w czasie z przyjazdem naszej zwarzonej śmietanki towarzyskiej. Serialowa brać szybko postanowiła sprostać obiegowym opiniom o festiwalu jako targowisku próżności. Gwiazdy przepędziły z pubów młodzież, wlały się jedną masą do przytulnych kafejek. Powrócił cekinowy dyktat. Podczas uroczystej gali blichtr walił po oczach, złego smaku było więcej, niż ustawa przewiduje. Jak Boga kocham, widziałem w tym mrożkowskie tango, nawet nie La Cumparsitę, tylko tego polskiego kujawiaczka, gdzie każdy z każdym za rączkę, tu błyśnie złotka kiecka Cieleckiej, tam Chyra uśmiechnięty, a w środku nieszczęsny Krzystek, którego mi szkoda, bo skończył jako antybohater z przypadku. I pomyśleć, że zaczęło się tak pięknie: z Maciejem Orłosiem, bez szumnych obietnic, z filmami na dobrym poziomie. Z przyjemnością obejrzałem przereklamowaną „Rysę” Rosy, kończące sezonową modę na quasi-realizm magiczny „Lekcje Pana Kuki” Gajewskiego, mocną polemikę z proponowanym w kinie wizerunkiem pop-starości, czyli „Jeszcze nie wieczór” Bławuta.
Nie wybaczę kapitule argumentów, którymi broniła „Małą Moskwę”. Jest w tym werdykcie coś z gestu inteligencji obrażonej na chłopstwo, która wyciąga swój tłusty paluch w stronę widza i mówi: „A masz tu Krzystka, czyli to, na co zasługujesz. Teraz idź i zrób nam prędko kasę w kinach”. Zaatakowani jurorzy podkreślali, że Szumowska była najlepsza, ale trzeba było nagrodzić film, który zgromadzi dużą widownię. Przywrócili przestarzałą opozycję „sztuka dla mas – sztuka dla elit”, w której nie ma miejsca na żaden środek, na kino atrakcyjne, lecz grające na innych emocjonalnych nutach niż klasyczny melodramat. Komentatorzy podchwycili ten podział i już mamy kłótnię o wyższości świąt Bożego Narodzenia nad Wielkanocą. O szkodliwości rzeczonego werdyktu dopiero się przekonamy. „Mała Moskwa” stanie się pewnym punktem wigilijnej ramówki, a Szumowską odkryją po niedzielnym „Tańcu z gwiazdami” zappingujące niedobitki. Szczęśliwcy, którzy zboczą z kursu w godzinach północnych i wylądują na TVP Kultura.
33 sceny z życia
33 sceny z życia
Ponoć nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Pokładając wiarę w ludowych przysłowiach, mam dla PISF-u propozycję. Niech tę porażkę obróci w coś dobrego, niech chociaż sfinansuje mój projekt. Mam już nawet eksplikację eksplikacji. Oto młody dziennikarz jedzie na (wciąż) najważniejszy festiwal filmowy w kraju. Jest pełen nadziei i trochę naiwny. Wydaje mu się, że prasa przesadza, bo przecież prasa zawsze przesadza. W jednej z pierwszych scen dostaje worek materiałów prasowych z PISF-u. Wpada na pomysł, żeby rozpalić z nich wielkie ognisko w centrum miasta, gdyż jest połowa września i nad morzem już konkretnie zawiewa po plecach. Tutaj pozwolę sobie na elipsę i powrócę do motywu ogniska. W tragicznym finale, pozbawiony złudzeń dziennikarz na znak protestu postanawia dokonać samospalenia przy użyciu makulatury z Instytutu.
I jak to brzmi według Was? Wiem, wiem – mocne, z odniesieniami do klasyków. Ale czy wystarczy na Gdynię?
• • •
Czytaj inne felietony Michała Walkiewicza:
powrót do indeksunastępna strona

115
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.