powrót do indeksunastępna strona

nr 08 (LXXX)
październik 2008

Tryptyk wojenny: Nocą umówioną, nocą ociemniałą
ciąg dalszy z poprzedniej strony
– Daliśmy mu chleba i mleka – dodała gospodyni.
Marta tymczasem, słuchając w milczeniu, podeszła do okna, lekko odsłoniła firankę i wyjrzała na drogę, która kilkanaście minut temu przywiodła ich do tego domu.
– Gdzie on teraz jest? – spytała.
– W bezpiecznym miejscu – odparł mężczyzna.
– Gdzie? – powtórzyła, ale znacznie ciszej, prawie niedosłyszalnie.
– W stodole. Ukrył się w sianie. Ma tam poczekać do nocy – wyjaśniła kobieta.
– A potem? Dokąd pójdzie?
Gospodarz wzruszył ramionami.
– Ma chyba jakąś rodzinę?
– Może już wszyscy zginęli? – spytała Marta. – Może nie ma nikogo, kto mógłby mu pomóc?
– U nas – odezwała się gospodyni – też nie jest najbezpieczniej. Niemcy często przyjeżdżają do wsi po rekwizycje, a i swoich nie można być całkiem pewnym.
– Więc co? Chcecie, żeby sobie w nocy po prostu poszedł? – Marta spojrzała na nich ze złością. – Dokąd niby ma pójść? Ma wrócić do getta? – A kiedy nikt nie pospieszył z odpowiedzią, dodała: – Getta już nie ma. Na własne oczy widzieliśmy, jak płonęło. Jak Niemcy podpalali dom po domu, a ludzie wyskakiwali z okien na bruk jak żywe pochodnie.
– A kto im kazał rękę na Niemców podnosić? – przerwał jej, sądząc z głosu, nieco podenerwowany, mężczyzna.
Kobieta natomiast dodała znacznie przyjaźniejszym tonem: – Przecież my chcemy żyć.
– A on nie chce? – spytała dziewczyna. – Uciekł po to, żeby żyć. Miał pewnie sto okazji, żeby oddać głowę katu, ale on chce żyć.
– Przestań! – zareagował wreszcie Andrzej. Podszedł do Marty i położył jej na ramieniu dłoń. – Nie możesz od nich tego wymagać.
– Nie, nie mogę. – Z gniewem zrzuciła jego rękę i wybiegła z pokoju. Po chwili rozległ się trzask zamykanych drzwi wyjściowych.
– Przepraszam. Nie poznaję jej – stwierdził chłopak. – Nie powinniśmy do państwa przychodzić. To wszystko nie powinno się zdarzyć.
– I wojny też nie powinno być – ni to stwierdził, ni spytał z ironicznym uśmieszkiem gospodarz. – Idź za nią, chłopcze, i przyprowadź tutaj, zanim zrobi coś głupiego.
4.
Słońce skryło się już za horyzont i na dworze w międzyczasie pociemniało. Marta siedziała na drewnianej ławeczce, oparta o ścianę domu. Bezmyślnie gapiła się w jakiś punkt wprost przed sobą. Nie zareagowała nawet na pojawienie się Andrzeja, który położył jej na kolanach drelichową kurtkę.
Nie pytając dziewczyny o zgodę, usiadł obok.
– Nie pójdziesz do niego? – spytał.
– Nie wiem, czy bym potrafiła.
– Co?
– Spojrzeć mu w oczy.
Chłopak westchnął.
– Nie wymagasz zbyt dużo?
– Od siebie czy od ciebie? – odparła.
– Od swego wujostwa – uściślił.
– Oni nie są moją rodziną. To tylko znajomi rodziców, ale jak byłam mała, zwracałam się do nich „ciociu” i „wujku”. Wiele dzieci tak robi.
– Więc tym bardziej – stwierdził. A kiedy spojrzała na niego pytająco, doprecyzował: – Tym bardziej nie możesz wymagać od nich, żeby ratowali nieznanego sobie człowieka, narażając własne życie. A może i nie tylko własne.
– Tłumaczysz ich?
– Próbuję zrozumieć – wyjaśnił.
– A ty… Jak ty byś postąpił na ich miejscu?
– Przecież mu pomogli. Nakarmili, ukryli.
– I kazali się wynosić, gdy tylko się ściemni, tak?! – Podniosła głos. Niepotrzebnie, ktoś przechodzący drogą mógł ją usłyszeć, choć raczej nie zrozumiałby słów.
– Wielu nawet tego nie miałoby odwagi zrobić – Andrzej zniżył głos do szeptu. – Chodź. Prosili, żeby… – Nie dokończył. Marta bowiem wstała i pokornie ruszyła w stronę drzwi.
Gospodyni przygotowała w międzyczasie kolację. Widząc młodych w progu pokoju, uśmiechnęła się szczerze i wykonała zapraszający gest ręką.
– Nie są to może frykasy, ale wy tam, w mieście, pewnie nawet i tego nie macie.
Na stole, obok zapalonej lampki naftowej, stał dzban mleka, biały ser, słoik miodu, gotowane jajka i bochen chleba. Na widok takiej obfitości jedzenia Andrzej poczuł skurcz w żołądku. Ostatni posiłek – przygotowane jeszcze w domu kanapki – jedli około południa. Z nieukrywaną radością chłopak zajął wskazane przez gospodynię miejsce, Marta usiadła obok. Poczekali chwilę, aż gospodarz odmówi modlitwę, i zabrali się za jedzenie. Andrzej jadł z apetytem, dziewczyna jedynie pobrudziła talerz kawałkiem sera.
– Nie smakuje ci? – zdziwił się „wuj” Adam.
– Jedliśmy niedawno. Nie zdążyłam zgłodnieć – skłamała.
– Rodzice nie będą się martwić, jeśli nie wrócisz na noc? – spytała gospodyni, kiedy się już najedli.
– Nie. – Marta uśmiechnęła się delikatnie, ale raczej do własnych myśli niż do siedzącej po przeciwnej stronie szerokiego stołu kobiety. – Czasami zdarza się, że nie zdążę do domu przed godziną policyjną. Mama wie, że nocuję wtedy u koleżanek.
Andrzej wiedział, że w słowach dziewczyny jest zaledwie ułamek prawdy. Wiele tych nocy spędziła bowiem u niego. Zasypiali wprawdzie – z uwagi na obecność w pokoju obok babci chłopaka – osobno, ale czasami udawało im się oszukać staruszkę i dopiero przed świtem żegnali się, obsypując namiętnymi pocałunkami.
Kiedy gospodyni posprzątała ze stołu, gospodarz przyniósł skądś opróżnioną do połowy litrową butelkę samogonu. Postawił ją na stole i mrugnął porozumiewawczo do Andrzeja.
– Nie odmówisz chyba?
– Nie odmówię.
– Tobie, Marto, nie proponuję – wyjaśnił „wuj” Adam, usprawiedliwiając w ten sposób fakt, że wyjął z szafki tylko dwie szklaneczki. – Wprawdzie jesteś już dorosła, ale nie sądzę, aby akurat ten trunek mógł ci zasmakować.
– Nie, nie, dziękuję – odparła dziewczyna. – Chciałabym… – zawahała się przez moment, ale jednak dokończyła: – Chciałabym przejść się jeszcze przed snem.
Łagodne dotąd spojrzenie gospodarza w jednej chwili spochmurniało.
– Nie jest to najlepszy pomysł – stwierdził. – U nas wieczorami niebezpiecznie. Ludzie starają się z domów nie wychodzić. Różni chodzą teraz po lasach.
– A on? – spytała Marta.
– Wie, dokąd iść – odpowiedziała gospodyni, stanąwszy w drzwiach od kuchni. – Jedzenia też mu nie zabraknie.
Gospodarz nalał wódkę i mężczyźni wypili w milczeniu.
– Ja też poproszę – odezwała się dziewczyna. Po chwili trzymała w ręku musztardówkę z odrobiną mętnego płynu na dnie. Wypiwszy, skrzywiła się mocno i zakasłała. – Rzeczywiście, piłam już w życiu lepsze rzeczy.
– Jakie czasy, takie trunki – podsumował mężczyzna i ponownie napełnił szklaneczki, tym razem tylko dwie.
Kiedy podnieśli je do góry, rozległy się złowrogie uderzenia, jednocześnie w okiennice i drzwi. Gospodarze spojrzeli na siebie z przestrachem. Andrzej natychmiast odstawił alkohol, Marta odruchowo wstała i cofnęła się w stronę pieca, gdzie nie docierało światło lampy naftowej.
– Niemcy? – wyszeptał chłopak.
Gospodarz zaprzeczył ruchem głowy.
– Niemcy przychodzą za dnia – odparł.
– Więc kto?
W tym momencie walenie do drzwi powtórzyło się. Jednocześnie ktoś zawołał po polsku: – Otwierać! Tu wojsko polskie.
– Wojsko? – spytał Andrzej z niedowierzaniem.
– Akurat! – Gospodarz zmełł w ustach przekleństwo i powlókł się do sieni otworzyć drzwi. Gdy wrócił, za jego plecami pojawiło się trzech uzbrojonych w karabiny maszynowe mężczyzn. Mieli obdarte bluzy, które od biedy przypominały mundury.
Jeden z nich, z dystynkcjami kapitana na pagonach, zlustrował obecnych w pokoju. Spokojnym krokiem obszedł stół i zatrzymał się przy Andrzeju.
– Ktoś ty?
– To krewny. Przyjechał z dziewczyną po wałówkę. Nie zdążyli na ostatni pociąg – wyjaśnił gospodarz.
– Nie ciebie pytam – obsztorcował go partyzant. Lufę karabinu wbił natomiast w brzuch chłopaka. – Mów.
Andrzej podał swoje imię i pseudonim, wyjaśniając przy tym, że uczęszcza na kursy tajnej podchorążówki. Martę przedstawił, zgodnie z prawdą, jako swoją przyjaciółkę. Dziewczyna jednak nie zainteresowała przybyłych.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót do indeksunastępna strona

36
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.