powrót do indeksunastępna strona

nr 08 (LXXX)
październik 2008

A pamiętasz „Bullita”?
Paul W.S. Anderson ‹Death Race: Wyścig śmierci›
Nie pamiętasz? W sumie to i dobrze. Jeśli do tego jesteś miłośnikiem „Carmageddonu”, uwielbiasz raperskie teledyski , a ponadto masz nie więcej niż 15 lat i rodziców liberalnie podchodzących do krwistych scen, to „Death Race: Wyścig śmierci” – remake filmu sprzed ponad ćwierćwiecza – będzie dla Ciebie arcydziełem.
Zawartość ekstraktu: 10%
‹Death Race: Wyścig śmierci›
‹Death Race: Wyścig śmierci›
Ostatnio, w czasie jednej z redakcyjnych dyskusji, ktoś ukuł hasło „syndrom Soderbergha” jako określenie dla wahań formy. Reżyser ten kręci na przemian filmy totalnie komercyjne, przynoszące sporą kasę oraz autorskie, niszowe, ambitne projekty, które na siebie raczej nie zarabiają. Na pierwszy rzut oka z Jasonem Stathamem – który ma za sobą zarówno role w dobrych kryminałach typu „Angielska robota” czy „Przekręt”, jak i beznadziejnych akcyjniakach w rodzaju „Transportera” – zdaje się być podobnie. Jednak inna teoria głosi, że facet po prostu nie panuje nad swoją karierą, czego dowodem miałby być fakt, że filmów słabszych ma w swoim dorobku zdecydowanie więcej. A teraz pytanie za 100 punktów: proszę, po samym tytule filmu – ewentualnie rzucie oka na obszerny opis dystrybutorski w Esensjopedii – określić, do którego nurtu zalicza się „Death Race”.
No więc (niespodzianka!) macie rację – ten film to totalny gniot. Co więcej, reżyser i zarazem scenarzysta, Paul W. S. Anderson, bardzo stara się, żeby tego pierwszego, bardzo pobieżnego i niesprawiedliwego przecież wrażenia, nie zmienić ani o jotę. I podejmuje stosowne działania na wszystkich frontach. Na początek buduje bohaterów: krystalicznie uczciwego protagonistę, który kocha nad życie swoją rodzinę (no, w sumie o żonie zapomina szybciutko), a jednocześnie jest supertwardzielem niewahającym się skręcić bandziorowi kark – oczywiście w ramach słusznej ideologicznie zemsty! Jako oponentkę wystawia zimną jak lód – i, nawiasem mówiąc, drętwą jak drewniany kołek – panią naczelnik więzienia, jej wredność subtelnie podkreślając ubiorem à la wczesna Dana Scully, aryjskimi rysami, groźnym wytrzeszczem oczu i rzucanym od czasu do czasu ch…. i k….. Do galerii postaci Anderson dorzuca doświadczonego, ojcującego bohaterowi mentora-trenera-mechanika, inteligenta-pierdołę, superlaskę, no i oczywiście różnej maści psychopatów – żeby nie było żadnych wątpliwości, naznaczonych setkami tatuaży, „dziar”, „sznyt” i niemiłosiernie wykrzywiających nieogolone gęby. Zresztą Statham też wygląda jakby do brwi przyczepiono mu obciążniki i wymuszono szczękościsk, a rzucane przez zaciśnięte zęby riposty tylko na początku wzbudzają uśmiech politowania – później widz zaczyna się autentycznie niepokoić, czy aktor nie zemdleje z braku powietrza.
Nowa ekipa mechaników BMW wreszcie sprostała oczekiwaniom Roberta Kubicy.
Nowa ekipa mechaników BMW wreszcie sprostała oczekiwaniom Roberta Kubicy.
Równie ciekawie rzecz się ma z konstrukcją akcji – do tego, czego my domyślamy się właściwie od razu, bohater dochodzi gdzieś w dwu trzecich długości filmu i to… z taką pewną nieśmiałością, jakby nie mógł uwierzyć w tę iście szatańską intrygę. W sumie to i tak mało istotne: cała historia byłego kierowcy, obecnie uczciwego robotnika, który zostaje wrobiony w zabójstwo żony i osadzony w okrutnym więzieniu, w którym odbywają się tytułowe „wyścigi śmierci”, jest tylko i wyłącznie pretekstem. Anderson piecze dwie pieczenie na jednym ogniu – umieszcza bohatera w pożądanej scenerii i jednocześnie pokazuje, jaki jest on dobry, a wszyscy wokół źli i okrutni. A jako że wątek ten stanowi jedynie wymówkę, to w finale zostaje potraktowany – delikatnie mówiąc – po macoszemu; powtórki ze „Ściganego” proszę się nie spodziewać. Nie należy oczekiwać też tego, co miał oryginalny film „Death Race 2000” i inspirowane nim dziełka komputerowe w rodzaju arcade’owej „Death Race” czy wspominanego „Carmageddonu”. U Andersona nie ma miejsca ani na kontrowersyjne zabijanie niewinnych przechodniów (choć ketchup tryska kilka razy na kamerę), ani na pesymistyczną, dystopijną wizję Stanów Zjednoczonych przyszłości. Nowy „Wyścig śmierci” to ugrzeczniona wariacja na stary temat, w której umiejscowienie akcji w roku 2012 i wstęp przybliżający nieciekawe stosunki społeczno-gospodarcze jest jedynie niczemu niesłużącą atrapą.
Wszystko to – papierowe postacie i idiotyczna fabuła – i tak jednak blednie przy mistrzowskiej reżyserii. Paul Anderson, zapewne fan MTV i miłośnik gier komputerowych (to akurat wiadomo na pewno – odpowiada za przeniesienie na duży ekran pięciu gier i takie dziełka jak „Mortal Kombat”, „Resident Evil” czy „Alien vs. Predator”), pozostał im wierny. W „Death Race” króluje więc zwolniony montaż, szczególnie w momentach prezentacji poszczególnych postaci, które wchodzą w kadr rozbujanym krokiem i przyjmują stosowną pozę (panie seksowną, panowie groźną) – wszystko w rytm obowiązkowego gangsta rapu. Inną odmianę teledyskowego montażu reżyser stosuje w scenach wyścigów: atakuje widza kalejdoskopem szybko zmieniających się, rwanych ujęć – twarz kierowcy A, maska samochodu, zacięta twarz kierowcy B, najazd na wielki karabin maszynowy etc., etc. – z rzadka tylko pozwalając sobie na szerszy plan, na przykład ujęcie z góry. Na dobrą sprawę to wszystko mogło być kręcone bez uruchomienia choćby jednego silnika – efekt łatwy do przewidzenia: nuda i tęskne wspominanie, jeśli nie „Bullita”, to chociaż drugiego „Matrixa”. A gra komputerowa? Jest, jak najbardziej, i to do tego stopnia, że co jakiś czas pojawia się głos lektora zapowiadający kolejny wyścig, a w trakcie jazdy samochody dosłownie zbierają rozrzucone na trasie różnego rodzaju bonusy…



Tytuł: Death Race: Wyścig śmierci
Tytuł oryginalny: Death Race
Reżyseria: Paul W.S. Anderson
Zdjęcia: Scott Kevan
Scenariusz: J.F. Lawton
Rok produkcji: 2008
Kraj produkcji: USA
Dystrybutor: UIP
Data premiery: 3 października 2008
Gatunek: akcja
Ekstrakt: 10%
powrót do indeksunastępna strona

104
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.