Fanem „Gwiezdnych Wojen” jestem praktycznie od zawsze. Jednak choć równie długa jest moja fascynacja komiksem, to historie obrazkowe nawiązujące do sagi Lucasa traktuję z rezerwą. Po lekturze wakacyjnego numeru anglojęzycznego magazynu „Star Wars Comic” mój dystans pozostał.  |  | ‹Star Wars Comic #35›
|
Motywem przewodnim 35 numeru jest ciemna strona Mocy („Into the Dark Future”). Zeszyt zawiera końcówki dwóch różnych historii. Są one wykreowane zgodnie z klasycznymi zasadami pozycji o tematyce gwiezdnowojennej (zarówno komiksów, jak i książek), czyli opowiadają o wydarzeniach nieprzedstawionych w filmach Lucasa; ich bohaterami są najczęściej postacie drugoplanowe bądź w ogóle niepojawiające się w obrazach kinowych. Pierwsza z nich („Requiem For A Rogue”) to opowieść o działaniach Eskadry Łotrów, które mają miejsce kilka miesięcy po zniszczeniu drugiej Gwiazdy Śmierci. Głównym bohaterem jest Wedge Antilles (ten sam, który wraz z młodym Skywalkerem brał udział w obydwu atakach na imperialną stację). Dowodzona przez niego jednostka uratowała grupę Bothan przed hordą Irrukian i przy tej okazji odkryła świątynię Sithów. Sprawa się komplikuje, gdyż dowódca Bothan przejmuje Moc kapłana i, opanowany żądzą władzy, postanawia zbudować nowe imperium. Sama końcówka jest mocno zakręcona (momentami trudno się połapać kto, co i dlaczego), ale końcowe przesłanie jest jasne: ciemna strona Mocy nadal istnieje, jest groźna i dlatego trzeba być czujnym. Historia druga („The Path To Nowhere”) rozgrywa się kilka miesięcy po masakrze Jedi (pamiętny rozkaz 66). Cudem uratowany członek zakonu, Dass Jennir, wraz z grupą zwolenników Republiki poszukuje córki jednego z nich. Miłośnikom gwiezdnej sagi można polecić tę opowieść ze względu na ciekawą postać głównego bohatera, wspomnianego mistrza Jedi: ma niestandardowe podejście do kodeksu zakonu, wielokrotnie zbliża się do cienkiej linii oddzielającej złą i dobrą stronę Mocy, przez co przypomina Anakina Skywalkera; z tą różnicą, że ten ostatni był manipulowany przez Palpatina, a Jennir samodzielnie wybiera taką ścieżkę.  | Nowy X-wing, z uzbrojeniem na dziobie
|
Obydwie historie nie są nadzwyczajne i nie mają w sobie nic z ekscytującego poczucia wielkiej przygody, jaką dawał odbiorcom film. Siłą wersji kinowych była prosta intryga, opowiedziana w niezwykle atrakcyjny, niespotykany wcześniej sposób (fakt, że dotyczy to głównie „starej” trylogii). W omawianych historiach komiksowych jest odwrotnie, intrygi są przekombinowane i przedstawione w mocno nieciekawy sposób – trochę tak, jakby twórcy uznali, że wystarczy wpleść kilka drugoplanowych postaci z filmu, wspomnieć kilka znanych miejsc (Yavin, Tatooine) i fani wszystko łykną, nawet jeśli forma będzie średnia. A forma jest bardzo średnia. W przypadku „Requiem…” nie chodzi nawet o stylistykę rysunku (czy nawet jej zupełny brak), ale o elementarne niedociągnięcia warsztatowe. Mało rzeczy irytuje mnie bardziej w realistycznym rysunku niż brak perspektywy i nieznajomość anatomii ludzkiego ciała. Pokraczne sylwetki myśliwców typu X to bardzo bolesny widok dla tych, którzy z zapartym tchem oglądali zmagania Eskadry Łotrów w atakach na Gwiazdę Śmierci. No cóż, najprawdopodobniej minimalistyczne podejście narzuca poboczny charakter tych komiksów. A gdy głównym celem jest redukcja kosztów, to bezpośrednim tego skutkiem jest angażowanie rysowników trzeciego sortu. Nieco lepiej jest z rysunkiem w przypadku drugiej historii. Wyraźna jest większa dbałość rysownika o kreskę, kompozycję kadrów i całych plansz. Gorzej jest z oddaniem dynamiki ruchu i czasami, podobnie jak w „Requiem…”, pojawiają się problemy z perspektywą. Z komiksów gwiezdnowojennych do gustu przypadły mi bezwarunkowo tylko zeszyty z przygodami Taga i Binksa, ale ich prześmiewczy charakter sytuuje je na obrzeżach głównego nurtu. Pozostałe, te „na poważnie”, zawsze odbierałem jako próbę dodatkowego dyskontowania popularności gwiezdnej sagi, a nie dzieło, które samodzielnie zapracowało na swój sukces. Obydwie opowieści nie odbiegają poziomem od pozycji, które pojawiały się już na polskim rynku. Jeśli tamte epizody przypadły komuś do gustu, z tymi powinno być podobnie. Ale jeśli odbiorca nie był fanem komiksów o gwiezdnej sadze, ten numer „SWC” tego nie zmieni.
Tytuł: Star Wars Comic #35 Data wydania: czerwiec 2008 Ekstrakt: 40% |