powrót do indeksunastępna strona

nr 08 (LXXX)
październik 2008

Legenda Piekielnego Chłopca
Miał być najpotężniejszą bronią nazistów oraz ostatnią deską ratunku Adolfa Hitlera. Przywołano go z piekielnych czeluści, aby przygotował ścieżkę nadchodzącym siłom chaosu. Jest sukcesorem infernalnej korony oraz posiadaczem najbardziej zagadkowej dłoni w historii komiksu. Sporo pali oraz nie lubi być wyprowadzany z równowagi. W dzieciństwie zajadał się placuszkami serwowanymi w wojskowej kantynie. Czołowy agent Biura Badań Paranormalnych i Obrony. Prywatnie oddany przyjaciel oraz niewzruszony pan własnego losu. Chłopiec trochę inny niż wszyscy. Hellboy…
Pierwszy krąg piekieł
Hellboy jest czerwonoskórym demonem przywołanym przez Grigorija Rasputina w 1944 roku. Miał posłużyć zdesperowanym nazistom jako okultystyczna broń masowej zagłady („Projekt Ragnarok” – „Zmierzch Bogów”). Na szczęście piekielny przybysz (jak się okazało, chłopiec) został przejęty przez wojska aliantów i trafił pod opiekę profesora Trevora Bruttenholma. Wychowując się pośród ludzi, poznając szerokie spektrum ludzkich zachowań oraz uczuć (o nabywaniu gruntownej wiedzy nie wspominając), Hellboy zyskał Honorowy Status Człowieka oraz wstąpił do Biura Badań Paranormalnych i Obrony (B.B.P.O.) – organizacji zajmującej się rozwiązywaniem racjonalnie niewytłumaczalnych zagadek oraz odkrywaniem okultystycznych tajemnic. W szeregach B.B.P.O. nasz bezrogi piekielnik (spiłowanie poroża interpretowane zarówno w kategoriach świadomego odcinania się od diabelskiego rodowodu, jak również w ujęciu estetyczno-pragmatycznym) odnalazł wiernych druhów, podobnie jak on noszących piętno inności. Abe Sapien jest enigmatycznym człowiekiem-rybą, Roger to stworzony z gliny i ludzkiego tłuszczu homunkulus odnaleziony w krypcie XVI-wiecznego alchemika, Johann Kraus to duchowy ekstrakt niemieckiego medium, szczelnie zamknięty w antropomorficznym skafandrze, natomiast Liz Sherman z trudem nosi brzemię zdolności pirokinetycznych. Przez wiele lat Hellboy z sukcesami rozwiązywał kolejne diaboliczne szarady (kończące się najczęściej wprawieniem w ruch pięści oraz opróżnianiem bębenka rewolweru o imponujących gabarytach), nie rozdrapując przy tym blizn przeszłości. Jednak ta nie pozwoliła mu o sobie zapomnieć. Podczas pozornie rutynowej akcji w posiadłości państwa Cavendish doszło do pierwszego spotkania Hellboya z Rasputinem. To od niego czerwonolicy bohater dowiedział się, że jest potężnym narzędziem, przywołanym w celu wyzwolenia z okowów siedmiogłowego smoka Apokalipsy, Ogdru-Jahada, oraz sprowadzenia go na ziemię. Chociaż w wyniku konfrontacji z Hellboyem rosyjski mnich traci cielesną powłokę (bo jako upiorne widmo powróci jeszcze kilka razy), udaje mu się zasiać w jego sercu ziarno niepokoju.
W kolejnym epizodach „Czerwony” odkryje potęgę zaklętą w swej kamiennej ręce oraz częściowo zrozumie rolę korony apokalipsy, której jest formalnym sukcesorem. Jednak opary egzystencjalnych zadum szybko zostaną rozwiane powiewami nowych, fascynujących przygód, podczas których przyjdzie mu się mierzyć z panteonem mitycznych i baśniowych stworzeń oraz z niedobitkami znienawidzonych hitlerowców. Dla porządku dodam, że wśród zagorzałych wrogów Piekielnego Chłopca odnajdziemy Hermana von Klempta (głowa nazistowskiego naukowca zamknięta w latającym słoju), Ilsę Haupstein (uczestniczka wydarzeń na szkockiej wyspie Tarmagant, gdzie Rasputin sprowadzał z zaświatów Hellboya; prywatnie silnie związana z rumuńskim wampirem Giurescu), Karla Ruprechta Kroenena (kolejny nazistowski naukowiec maczający palce w Projekcie Ragnarok, skrywający swe oblicze za maską gazową) czy takie baśniowo-mitologiczne postaci jak Hekate (nieśmiertelna królowa wiedźm), Bog Roosha (zamieszkująca dno oceanu afrykańska bogini-ryba) czy personifikacja rosyjskiego folkloru, Baba Jaga. Serię, będącą hołdem dla Jacka Kirby’ego („Kapitan Ameryka”) oraz literackich dokonań H.P. Lovecrafta, cechuje absolutny eklektyzm kulturowy oraz śmiałość w łączeniu różnorodnych poetyk. W tym miejscu warto się na chwilę zatrzymać przy genezie powstania jednego z najoryginalniejszych bohaterów w historii komiksu.
Narodziny Piekielnego Chłopca
Kiedy amerykański rysownik Mike Mignola rozpoczął szkicowanie nowego bohatera tzw. shortów, prawdopodobnie nie spodziewał się, że jego plastyczna kreacja nabierze wkrótce znamion kultowości. Według pierwotnych zamierzeń Mignoli czerwonoskóry diabeł z kamienną dłonią oraz spiłowanymi rogami miał już do końca swego rysunkowego żywota pozostać postacią enigmatyczną i niedookreśloną. Na szczęście cudaczny bohater zaintrygował cenionego scenarzystę obrazkowych historii, Johna Byrne’a. To dzięki niemu opowieść o przybyszu z piekła rodem nabrała głębszych znaczeń, rozpoczynając wieloodcinkową podróż przez świat mitologii, okultyzmu, ezoteryki oraz postmodernistycznej parapsychologii. Całość natomiast znalazła dopełnienie w ciekawych portretach psychologicznych, efektownych pojedynkach oraz dużej dawce specyficznego humoru. Jednym słowem, Piekielny Chłopiec został skazany na sukces, z czego skwapliwie skorzystał.
Niedługo po swojej albumowej premierze w 1993 roku („Nasienie zniszczenia”) Hellboy rozpoczął swoje infernalne rządy w komiksowym imperium, stając się prawdziwym czarnym koniem wydawnictwa Dark Horse. Początkowo epizody ukazywały się w formie kilkunastostronicowych zeszytów, z czasem przybierając formy grubych, ekskluzywnych tomów. W Polsce seria ukazuje się pod szyldem oficyny Egmont Polska, choć w tym przypadku kolejność emisji albumów nie zawsze pokrywa się ze wzorcem zachodnim.
Na szczęście rodzimy fan czerwonoskórego piekielnika miał okazje zapoznać się z najważniejszymi i najciekawszymi odcinkami, urzekającymi różnorodnością mitologicznych motywów, literackich aluzji oraz bogactwem cytatów z baśni oraz klasycznych filmów grozy. Klasyką gatunku, obok „Nasienia zniszczenia” czy „Prawej ręki zniszczenia”, są takie albumy jak „Obudzić diabła” czy „Zdobywca Czerw”. W tym roku na polskim rynku ukazał się kolejny tom przygód Piekielnego Chłopca zatytułowany „Zew ciemności”.
Szczególnie ciekawą propozycją są albumowe zbiory krótkich epizodów, będących prawdziwymi komiksowymi majstersztykami („Spętana trumna” czy „Trzecie życzenie”), ukazujące detektywistyczną działalność czołowego agenta Biura Badań Paranormalnych i Obrony na przestrzeni dekad – wszak Hellboy starzeje się bardzo powoli. Nie brakuje w nich opowieści stricte humorystycznych, sensacyjnych, momentami dość upiornych, ale także tych przesyconych aurą głębszej refleksji. Warto nadmienić, że Dark Horse wydaje również serię zatytułowaną „Hellboy: Weird Tales”, będącą graficznym hołdem złożonym postaci czerwonego diabła przez rzeszę cenionych oraz oryginalnych twórców. Cykl ten cechuje olbrzymia dowolność tematyczna (od posępnych, egzystencjalnych opowieści, przez pastisz, na życzliwej parodii kończąc) oraz stylistyczna: szkic, akwarela, pastele – to tylko niektóre metody, dzięki którym powstały intrygujące opowieści utrzymane w stonowanej stylistyce lub wprost przeciwnie, atakujące zmysł wzroku ostrą szatą graficzną. Innym dopełnieniem opowieści o Piekielnym Chłopcu jest seria „B.B.P.O.” (wydawana również u nas), koncentrująca się jednak na detektywistycznej działalności pozostałych członków paranormalnej ekipy.
Wydawało się, że do pełni szczęścia brakuje tylko jednego – udanej adaptacji filmowej. Projektem szybko zainteresował się Guillermo del Toro, meksykański twórca kina grozy („Cronos”, „Kręgosłup diabła”, „Mutant”), a prywatnie wielki fan komiksu Mignoli – aby móc przenieść przygody Piekielnego Chłopca na duży ekran, zrezygnował nawet z propozycji nakręcenia trzeciej części Harry’ego Pottera. Kiedy w 2004 roku na ekrany kin weszła fabularna wersja przygód Piekielnego Chłopca, obóz krytyków podzielił się mniej więcej po połowie. Jedni utyskiwali na znaczne uproszczenia w stosunku do oryginału, drudzy mówili o inteligentnej zabawie z komiksowym medium. Jedno jest pewne – o Hellboyu znów zrobiło się głośno.
Nie drażnij diabła!
‹Hellboy›
‹Hellboy›
Akcja filmu rozpoczyna się w roku 1944. Naziści, przeczuwając zbliżającą się klęskę, decydują się na desperacki krok, mający zapewnić im zwycięstwo. Przy pomocy Grigorija Rasputina otwierają wrota do innego wymiaru, skąd przybyć ma potężny wojownik, mający wspomóc hitlerowców w ostatecznym boju. Mroczna ceremonia zostaje jednak przerwana przez oddział amerykańskich żołnierzy. Portal zostaje zniszczony, ale przez czas, kiedy był otwarty, na ziemię trafił niewielki, czerwonoskóry i obdarzony kamienną prawicą demon-dziecko. Monstrum zostało odnalezione przez profesora Brooma, który ochrzcił je imieniem Hellboy i wychował jak własnego syna. Czterdzieści lat później Hellboy jest najpotężniejszym członkiem ściśle tajnego Biura Badań Paranormalnych i Obrony. Pewnego dnia „Czerwony” zostaje wysłany z pozornie rutynową misją do muzeum, gdzie pojawił się morderczy demon o imieniu Sammael. Spotkanie z nim stanie się początkiem tragicznych wydarzeń, które odkryją przed naszym bohaterem tajemnice jego prawej ręki oraz arkana mrocznego dziedzictwa…
Scenariusz adaptacji powstał w oparciu o najważniejsze epizody zawarte w tomach „Nasienie zniszczenia” oraz „Prawa ręka zniszczenia”. Del Toro zaproponował jednak autorskie podejście do tematu (wzdragam się podświadomie przed użyciem określenia „zbyt swobodne”), dokonując znacznych zmian fabularno-dramaturgicznych. Zogniskowanie uwagi na aspekcie wizualnym sprawiło, że niepowtarzalna aura komiksu (będąca w dużej mierze efektem zabiegów narracyjnych) rozwiała się niczym sen złoty. Wiele wątków i postaci zostało znacznie uproszczonych (Karl Ruprecht na przykład zostaje zredukowany do postaci nakręcanego, fikającego koziołki cudaka, malowniczo rzezającego przeciwników), a pozostałe wątki zmiksowano w łatwo przyswajalny koktajl. Także podskórna groza utworów Lovecrafta, będąca immanentną częścią komiksowej serii (dla przykładu – dramat rodziny Cavendishów), została zredukowana do podskoków śliniących się, mackowatych bestii oraz obrzydliwego kalmara wielkości kilkukondygnacyjnego budynku. Bądźmy jednak szczerzy – kto nie zna komiksu, powinien mieć z filmu dużo radości.
Przede wszystkim del Toro doskonale obsadził aktorów. Charakteryzacja Douga Jonesa, wcielającego się w ichtiomorficzną postać Abe’a Sapiena (co ciekawe, głosu postaci udziela inny aktor, David Hyde Pierce), jest prawdziwym majstersztykiem. Dobrą kreację stworzyła także Selma Blair (Liz Sherman) oraz weteran zawodu, Brytyjczyk John Hurt, odtwarzający postać profesora Bruttenholma (zwanego w filmie Broomem). Jednak niekwestionowaną gwiazdą jest skryty pod kilogramami charakteryzacji (jedyny fragment ciała pozbawiony ingerencji kostiumologów to powieki) Ron Perlman, będący najlepszym Hellboyem, jakiego tylko można sobie wyobrazić – choć pierwotnie rozważano kandydaturę Vina Diesela… Interpretacja tego nietuzinkowego aktora charakterystycznego wydobyła z postaci „Czerwonego” jego specyficzne podejście do świata i swojej piekielnej spuścizny, wzbogacając ją jednak o pewne skłonności melodramatyczne (czego w komiksie się nie uświadczy) oraz dystans. Dobrze ilustruje ów dystans scena, w której agent Myers spotyka po raz pierwszy owianego legendą Piekielnego Chłopca. Wynurzający się z mroku Hellboy, wcinając baton Baby Ruth, stwierdza, iż nie cierpi komiksów o swoich przygodach, gdyż jego postać nigdy nie ma właściwie narysowanych oczu. Kto zna kreskę ojca Hellboya, w mig pojmie ten autotematyczny dowcip. W ramach ciekawostki dodam, że w filmie wystąpił sam Mike Mignola, wcielając się w epizodyczną rolę gapia przebranego za… rycerza. Reasumując, powstał całkiem ciekawy film, perfekcyjny pod względem wizualnym (niektóre kadry to żywcem wycięte fragmenty komiksu), choć pozostawiający duży niedosyt w aspekcie treści oraz narracji. Jednak duży sukces komercyjny obrazu zadecydował o nakręceniu dalszych przygód Hellboya, który z triumfem wkroczył na ekrany… telewizorów.
Przyjaciele (niezbyt) wesołego diabła
‹Hellboy: Miecz Burz›
‹Hellboy: Miecz Burz›
W 2006 roku na zamówienie stacji Cartoon Network powstaje pełnometrażowy film animowany zatytułowany „Hellboy: Miecz Burz” w reżyserii Phila Weinsteina. Akcja filmu rozgrywa się w Kraju Kwitnącej Wiśni, dokąd przybywa Piekielny Chłopiec w poszukiwaniu legendarnej katany, dzięki której będzie w stanie pokonać bliźniacze demony grzmotu i pioruna, które opętały pewnego bogu ducha winnego profesora…
Autorem scenariusza tej animacji jest sam Mignola, który razem z Guillermo del Toro pełnił także funkcję tzw. creative producera. Przyzwoity poziom realizacji, spora dawka akcji, kilka bezpośrednich odniesień do komiksu (w całości wykorzystano epizod „Głowy” pochodzący z tomu „Prawa ręka zniszczenia”) oraz ciekawa oprawa muzyczna autorstwa Christophera Drake’a sprawiają, że „Miecz Burz” jest propozycją godną polecenia nie tylko najmłodszym.
Rok później nie mniejszą widownię przyciąga kolejna animacja o przygodach Piekielnego Chłopca, mająca tym razem w podtytule słowa „Krew i żelazo”, wyreżyserowana przez Victora Cooka. Już we wprowadzeniu dowiadujemy się, że w roku 1939 młody profesor Bruttenholm zabił Erzsebet Ondrushko: wampirzycę, która – by zachować wieczną młodość – kąpała się w krwi dziewic. Teraz ktoś stara się przywrócić ją do życia. Jedyny ratunek w profesorze Bruttenholmie oraz jego niezwykłych podopiecznych z Biura Badań Paranormalnych i Obrony, których bardziej jednak martwi pogarszający się stan zdrowia ich mentora i przyjaciela niż powrót niebezpiecznej wampirzycy. Sytuację komplikuje także pojawienie się bogini Hekate, pragnącej skonfrontować Hellboya z jego przeznaczeniem.
Pomimo swej animowanej postaci, obie produkcje powinny skusić także starszych entuzjastów przygód czerwonolicego demona. Paradoksalnie, dopiero w tych filmach wyczuwalny jest duch twórczości Mike’a Mignoli. Warto również podkreślić, że animowanym postaciom głosów użyczyli aktorzy znani z filmu fabularnego z Ronem Perlmanem, Selmą Blair, Dougiem Jonesem oraz Johnem Hurtem na czele. Jednak pomimo ciepłego przyjęcia w świecie telewizji, Hellboy zatęsknił za dużym ekranem. Zresztą nie tylko on. Kiedy więc Piekielny Chłopiec wyciągnął swoją kamienna prawicę, Guillermo del Toro z radością ją uścisnął po raz drugi.
Igraszek z diabłem ciąg dalszy…
‹Hellboy: Złota armia›
‹Hellboy: Złota armia›
Wchodzący na ekrany naszych kin „Hellboy II: Złota Armia” jest jednym z nielicznych przypadków, gdy sequel jest o niebo (hm, o piekło?) lepszy od swojego poprzednika. Już na samym początku zostajemy przeniesieni w sferę mitu. Dowiadujemy się, że onegdaj ludzie, elfy oraz gobliny żyły w harmonii w cieniu Adena – „Ojcowskiego Drzewa”. Niestety, żądza władzy homo sapiens spowodowała złamanie sojuszu, doprowadzając do rozpoczęcia krwawej rzezi. Wtedy Balor, Król Elfów, poprosił władcę goblińskich kowali o stworzenie armii niepokonanych żołnierzy, którzy byliby w stanie zakończyć wojnę. Jednak widząc niszczycielską potęgę Złotej Armii, Balor niezwłocznie ogłosił rozejm, dzieląc swoją koronę (dzięki której potrafił kontrolować militarne zapędy złotych machin zniszczenia) na trzy części, które następnie ukrył. Kilka stuleci później jego syn, książę Nuada (który wygląda niczym nasz rodzimy wiedźmin w stanie wrzenia), postanawia wskrzesić Złotą Armię, aby raz na zawsze wytrzebić zdradziecką rasę, jaką są ludzie, oraz przywrócić ziemię swojemu ludowi i całej rzeszy fantastycznych stworzeń. Oczywiście agenci B.B.P.O. już nie takie rzeczy widzieli, chociaż w tym przypadku gra toczy się o naprawdę wysoką stawkę…
Skojarzenia z Tolkienem nasuwają się same, prawda? Druga część „Hellboya” przynosi o wiele większą dawkę fantazji i baśniowości w stosunku do pierwszej odsłony przygód bezrogiego diabła. Del Toro z należytym pietyzmem oddaje realia Świata Elfów, co dobrze wróży jego planom realizacji „Hobbita”. Najnowszy obraz Guillermo jest dobrą wprawką przed przystąpieniem do realizacji tego długo oczekiwanego projektu. Efekty specjalne stoją na bardzo wysokim poziomie, podobnie jak cała sfera wizualna filmu. Także o wiele ciekawiej prezentuje się warstwa narracyjna, choć po raz kolejny z komiksowego oryginału pozostało niewiele… Znacznemu wzmocnieniu uległy również wątki melodramatyczne oraz komediowe. To, że Hellboy usycha z miłości do Liz Sherman, wiemy poniekąd z części pierwszej (choć finał ich relacji przyprawi o palpitacje serca niejednego komiksowego purystę), natomiast niemałym zaskoczeniem jest gorące uczucie Abe’a do bliźniaczej siostry złowrogiego księcia, Nuali. Aspekt humorystyczny opiera się natomiast na relacjach między Hellboyem a Sapienem. Doskonale ilustruje to scena, w której bohaterowie – lekko rozluźnieni sześciopakiem piwa – raczą widzów popisami wokalnymi. Jak dla mnie – coś pysznego. Del Toro wprowadził także postać medium Johanna Kraussa, przemawiającego głosem Setha MacFarlane’a. Chociaż wygląd postaci w znacznym stopniu odbiega od jej graficznego odpowiednika, to charakter pozostał jak najbardziej ten sam, co również jest dodatkowym atutem filmu. Dynamiczna akcja, błyskotliwe dialogi, doskonałe zdjęcia oraz imponujące efekty specjalne, a do tego apel o tolerancję, afirmacja miłości oraz przedefiniowanie pojęcia „człowieczeństwo”. Kolejny sukces? Z całą pewnością tak.
Hellboy żyje i ma się dobrze. Nadal pali, wcina batony, a kiedy trzeba, wprawia w ruch osławioną prawicę. I dba o to, aby rogi były dokładnie spiłowane. Tak dla spokoju ducha i naszego bezpieczeństwa. Dziękujemy ci, Hellboyu.
powrót do indeksunastępna strona

109
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.