Platformówka plus strzelanka. Kursorami biegaj i skacz, myszką celuj i eliminuj. Lubię takie gry, o ile nie piętrzą przed graczem misji niemożliwych. A „Space Bounty” bynajmniej niemożliwe nie jest – dostarcza rozrywki na kilka godzin (by przejść całość za jednym zamachem), ale można nim też, zapisując stan gry, bawić się o wiele dłużej.  | Space Bounty
|
Fabuła gry nie ma tu większego znaczenia – jest mowa o wrogach, kosmitach, złych naukowcach itp. Zadanie jest jedno: w czterech kolejnych misjach wyrżnąć wszystko, co się rusza. Wrogich żołnierzy, maszyny bojowe, pojazdy latające, roboty, mutantów, obcych… Cała ta menażeria oczywiście nie czeka biernie na swój kres, ale i nasz bohater (a właściwie bohaterka) bezbronny nie jest. Co kilka plansz znaleźć można teleport, w którym można zapisać stan gry oraz dokupić nieco zabójczego sprzętu lub ulepszyć własny system obronny. Pojedyncza plansza mieści się na jednym ekranie i składa się z 15 „pól” (trzy rzędy po pięć kolumn), które mogą zawierać podłogę, drzwi, teleport czy ruchomą platformę (poruszającą się poziomo lub pionowo). Z takiej planszy nie da się wyjść w bok (niewidzialna ściana), ale można spaść „w otchłań”, gdy trafi się na dziurę w podłodze. Na potrzeby dłuższych dystansów udostępniony jest „podwójny skok” – w trakcie lotu można jeszcze raz „odbić się” (od powietrza?) i dolecieć nieco dalej. Można też kierować swym spadaniem – zmieniać w locie kierunek. Często się też przydaje tak zwane „zejście”, czyli ześlizgnięcie się z podłogi na poziom niższy, nawet gdy nie ma w niej dziury. W przypadku trafienia naszego wojaka spada jego poziom zdrowia. Gdy dochodzi do zera, tracimy życie (początkowo jest kilka w zapasie). Zdrowie można odzyskać, używając apteczki (szybko) lub po prostu czekając (wolno). Jeśli nie ogranicza nas upływający w świecie realnym czas, po wybiciu wszystkich przeciwników na danej planszy warto po prostu poczekać na pełne ozdrowienie. Można też zastosować inny trik: przejście z planszy do planszy odbywa się przez znane z filmów SF rozsuwane drzwi (otwierane spacją), podczas otwierania których nie ranią nas pociski przeciwników. Wchodzimy zatem na nową planszę, zabijamy kogo się da i uciekamy, naciskając spację. Minus jest jeden: o ile kogoś nie „zabiliśmy na śmierć”, po ponownym wejściu przeciwnik okazuje się być zupełnie zdrowym, niezależnie od tego, jak długo nas nie było. Czasami nawet martwi ożywają – widać gra też potrzebuje chwili, by zarejestrować czyjś zgon. Pięć rodzajów broni (podstawowy z nieskończoną ilością amunicji, pozostałe do kupowania lub znajdowania), apteczka, ukryte przejścia, bramy zablokowane kluczami (które trzeba odszukać), różnorodni i barwni przeciwnicy, dopracowana, klimatyczna grafika i dźwięki (plus muzyczka), cztery misje na trzech poziomach trudności, zapis stanu gry działający także na drugi dzień – czyż trzeba czegoś więcej? No, może ciągu dalszego, zapowiadanego w napisach końcowych… |