powrót do indeksunastępna strona

nr 08 (LXXX)
październik 2008

Autor
Prawo pożądania
Isabel Coixet ‹Elegia›
Melodramatyczna i banalna reżyserska maniera Isabel Coixet nie przebiła się przez potęgę prozy Philipa Rotha. „Elegia” potwierdza starą prawdę, głoszoną przez Akirę Kurosawę: z genialnym scenariuszem nawet marny twórca nie wygra. Z tego musi powstać dobry film.
‹Elegia›
‹Elegia›
Przy okazji „Elegii” wyszło na jaw, co było prawdziwą główną słabością poprzednich filmów Coixet: fakt, że ta pani pisała scenariusze sama dla siebie: z powodzeniem nadmuchiwała je melodramatyzmem i banałem oraz z upodobaniem okraszała pretensjonalnością i patosem. Rotha takie rzeczy nie interesują – woli to, co ma do powiedzenia, wyeksplikować w sposób bardziej bezpośredni, czasem nawet dotkliwy i brutalny. Coixet woli pogłaskać. Roth preferuje kąsanie. „Elegia” stanowi zatem ciekawe spotkanie osobowości ze skrajnie różnych artystycznych biegunów, które przynosi efektowny kompromis między przekonaniami obu stron.
Dość bezlitosne przesłanie książki Rotha trzyma Coixet w ryzach. Nie pozwala jej bohaterom pleść naiwnych bzdur o miłości i samotności, wkładając im w usta smutne wnioski i gorzkie słowa. Oczywiście nie należy traktować ich odkrywczo; są raczej żelaznymi prawdami życiowymi, o których w sztuce filmowej warto raz na jakiś czas przypominać. Powieściowy materiał wprowadza także do elementarza kina Coixet typ bohatera, którego na pierwszym planie nigdy u niej nie było – mężczyznę niebędącego jedynie uosobieniem dobra i łagodności, ale mającego również swoje grzeszki, egoistyczne motywacje i przekonania, których twardo się trzyma.
Z kolei delikatność Coixet nadaje fabule dodatkowy wymiar rozważań o pięknie, który pojawia się w dialogach między bohaterami, a w „Elegii” zostaje podkreślony choćby nastrojowymi kadrami i spokojnym montażem. Dzięki inteligentnemu scenariuszowi udaje się przy tym uniknąć nudy i apatii, płynących z tego pokazu slajdów bohaterów na plaży z rozwianymi włosami czy statycznych ujęć pary patrzącej sobie w oczy. Świetnie sformułowane gorzkie przesłanie oraz opisywane dylematy i ludzkie strachy równoważą w „Elegii” tę delikatną oprawę. Użyta przy mniej drastycznym scenariuszu, z łatwością mogłaby ten film wykoślawić w stronę nieznośnego melodramacidła.
Od ckliwości dalekie jest aktorstwo Bena Kingsleya. Ekranizacje Rotha mają to szczęście, że trafiają w ręce świetnych aktorów: w „Elegii” Kingsley wypada na ekranie dużo lepiej niż Anthony Hopkins w „Piętnie”. Coixet świetnie wykorzystuje to oblicze aktora, które dotychczas miał okazję pokazać chyba tylko w „Sexy Beast” i „Domu z piasku i mgły”. Pod twarzą spokojnej, łagodnej i niepozornej istoty kryje człowieka wyrachowanego i egoistycznego, kierowanego wyłącznie instynktem hedonisty. Były Gandhi w postaci Davida Kepesha przekonująco miesza sprzeczności – cynizm z umiłowaniem życia, brak złudzeń z nagle rozbudzonym idealizmem, poczucie przegranej z nową nadzieją na odwrócenie losu. Mało tego: aktorstwo Kingsleya ratuje najbardziej newralgiczny punkt filmu, czyli uświadomienie sobie przez Davida miłości do Consueli. Tu z łatwością można było zgubić motywacje postaci i uprościć ją emocjonalnie.
Budowa obrazu głównego bohatera nie została zresztą oparta całkowicie na wysiłkach jednego aktora. Postacie grane przez Dennisa Hoppera i Patricię Clarkson wiele mówią nam o Davidzie – sceny i rozmowy rozgrywające się między nimi odsłaniają przeszywającą samotność całej trójki i żal spowodowany tym, że żadne z nich nie chciało ustąpić lub pójść na kompromis, by od tej samotności się uchronić. Ich soczyste aktorstwo doskonale dopełnia rysunek charakteru Davida i jest nieszablonowym rozwiązaniem filmowym – zwłaszcza że w „Elegii” z zamiłowaniem dopomaga się bohaterowi narracją zza kadru. Trudno wówczas oprzeć się pokusie wytłumaczenia widzom wszystkiego drogą łopatologicznej paplaniny.
To, że kobiety w scenariuszach opartych na prozie Rotha dziwnie „nie działają”, powoli zaczyna być przykrą regularnością. Może opowiadanie wydarzeń z punktu widzenia mężczyzn nie daje paniom odpowiednio wielkiej przestrzeni do bogatszego przedstawienia ich bohaterek? Penelope Cruz, grając Consuelę Castellito, wpada w tę samą pułapkę co Nicole Kidman w „Piętnie”: nie pokazuje rozwoju postaci na przestrzeni całego filmu. Obie z początku wcielają się w uwodzicielki, roztaczające wokół siebie czar i piękno, ale kiedy charaktery ich bohaterek zyskują z czasem nowe wymiary, nie dają rady podołać temu wyzwaniu i pozostają, w kontekście klasy swoich ekranowych partnerów, aktorsko „blade”. I nie pozostaje wtedy nic innego, jak zrecenzować rolę Penelope Cruz słowami krytyczki z „Variety”: w jej odczuciu Cruz nigdy nie była na ekranie lepsza. W graniu po angielsku.



Tytuł: Elegia
Tytuł oryginalny: Elegy
Reżyseria: Isabel Coixet
Scenariusz: Nicholas Meyer
Rok produkcji: 2007
Kraj produkcji: USA
Dystrybutor: Monolith Plus
Data premiery: 5 września 2008
Czas projekcji: 108 min.
Gatunek: dramat
powrót do indeksunastępna strona

94
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.