powrót do indeksunastępna strona

nr 08 (LXXX)
październik 2008

Żółty lama
Neten Chokling ‹Milarepa›
„Milarepa” to rzadka okazja dla polskiego widza, by zapoznać się z kinematografią Bhutanu – na tym przykładzie jawiącą się jako kino trochę przaśne i puste w treści.
Zawartość ekstraktu: 40%
‹Milarepa›
‹Milarepa›
Historia Milarepy to opowieść oparta na faktach – tak przynajmniej przekonuje lama Neten Chokling, reżyser i scenarzysta filmu, podający się za wcielenie tytułowego słynnego mistyka. Cała fabuła jest wyjęta wręcz żywcem z „Białego lamy” Jodorowsky’ego: młody człowiek jest świadkiem hańby i cierpienia swojej rodziny – owdowiała kobieta wraz z dziećmi zostaje oddana pod opiekę rodziny szwagra, która zamiast obdarzyć miłością i ochroną, zamienia ich w prywatnych niewolników. Robi to tym chętniej, że zmarły był osobą zamożną, a zgodnie ze zwyczajem spadkiem rozporządzać ma – oficjalnie oczywiście w imieniu wdowy i sierot – szwagier. Jak nietrudno się domyślić, dawne pokaźne grono znajomych zachowuje doskonałą obojętność i woli nic nie widzieć. W nastoletnim Thopadze rodzi się bunt i chęć zemsty…
Wbrew pozorom ten ważki i wciąż aktualny (na przykład w Indiach) problem praw wdów jest tylko pretekstem i zawiązaniem akcji, nie o moralne potępianie tradycji w „Milarepie” chodzi. Film będący początkiem dwuczęściowej historii ma opowiadać o przemianie i wspinaczce na wyżyny duchowości. Thopaga udaje się bowiem po pomoc do mnichów, którzy mają nauczyć go najpotężniejszych zaklęć, by mógł wywrzeć swoją zemstę na prześladowcach i całej wiosce. Problemem filmu Choklinga jest podzielenie historii na dwie – zdaje się, że nierówne – części. „Milarepa” jest zaledwie wstępem, pokazaniem motywów i tylko zapowiedzią przyszłego doskonalenia duchowego bohatera, o którym opowiadać ma kolejny film – tutaj historia nie dociera nawet do miejsca, w którym Thopaga przyjmuje nowe imię Milarepy. W pierwszym filmie dylogii chłopak dopiero odnajduje u siebie potrzebę duchowej pracy, a właściwie odkupienia – bo zemsta, co nie jest wielką tajemnicą, udaje się aż nazbyt dobrze (a więc znów rozwój fabuły identyczny z „Białym lamą”, a to niejedyne podobieństwa – choćby postać matki spełnia taką samą rolę). Problem w tym, że 90-minutowe dochodzenie do wybitnie oczywistego wniosku to zdecydowana przesada.
Inny uciążliwy błąd to irytujące uproszczenia. Postępowanie mistrzów nauczających Thopagę jest co najmniej zagadkowe, jako że zupełnie bezrefleksyjnie dają dzieciakowi do ręki potężną moc, mimo iż wiedzą, do czego mu posłuży. Swoista lekcja życia niepojmowalna przez człowieka Zachodu (bo okupiona setkami ofiar), jakaś głębsza mądrość, zgodna z tamtejszą filozofią, która jednak odkryje się dopiero w następnej części (jeśli tak, to jest to oczywisty błąd narracyjny), czy zwykła niespójność scenariusza? Za tym ostatnim przemawia fakt, że pierwsza połowa filmu jest wyraźnie nadmiernie rozciągnięta i później reżyser zdaje się za wszelką cenę pędzić do końca, aby zdążyć przed upływem 90. minuty filmu. Efektem jest przedstawienie klasztoru niczym zamku maga z najbardziej sztampowego fantasy. Nauka trwa tam w najlepszym razie kilkanaście miesięcy, a działanie pseudomnichów to typowe rzucanie zaklęć – znasz odpowiednią formułkę, to możesz biegać niczym komiksowy Flash, pojawiać się jak duch czy zabijać dziesiątki osób kilkoma ruchami rąk. W wizji reżysera nie ma miejsca na wieloletnią medytację, doskonalenie siebie i odnajdywanie ukrytych możliwości ludzkiego umysłu. Prawdą okazują się wyobrażenia prostych chłopów – mnisi/jogini to po prostu czarodzieje.
Wspomniana na początku przaśność to efekt próby dosłownego ilustrowania umiejętności magicznych. Nie dość, że jakość użytych efektów specjalnych przypomina raczej seriale telewizyjne dla młodzieży sprzed dwóch dekad, to jeszcze literalne pokazywanie magii zupełnie nie pasowało do klimatu filmu zbudowanego wcześniej – realistycznej opowieści historycznej. Nie może się też podobać pokazanie medytacji bohatera w postaci ogranego motywu feerii psychodelicznych barw – rodem z finału „Odysei kosmicznej” lub „Odmiennych stanów świadomości”. Wszystko razem sprawia wrażenie, jakby lama Chokling za wszelką cenę chciał opowiedzieć tę historię w jak najatrakcyjniejszej, przyciągającej „popcornowego” widza formie. Tylko gdy amator – nawet w dobrych intencjach i z pomocą mistyka sprzed wieków – bierze się za podrabianie Fabryki Marzeń, wiadomo, czym to się kończy – znamy to ze zbyt wielu polskich filmów. I to jest właśnie największy problem „Milarepy”: niezła historia zginęła w odmętach uproszczeń i nieporadnej reżyserii i została przytłoczona źle dobraną formą. A co najgorsze, zachodni widz nie dowie się zbyt wiele ani o Milarepie, ani o joginach, ani o historii, kulturze czy religii Tybetu.



Tytuł: Milarepa
Reżyseria: Neten Chokling
Zdjęcia: Paul Warren
Muzyka: Joel Diamond
Rok produkcji: 2006
Kraj produkcji: Butan
Dystrybutor: AP Manana
Data premiery: 5 września 2008
Czas projekcji: 90 min.
WWW: Strona
Gatunek: dramat
Ekstrakt: 40%
powrót do indeksunastępna strona

93
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.