powrót do indeksunastępna strona

nr 08 (LXXX)
październik 2008

Wypychacz antologii
Jarosław Grzędowicz ‹Wypychacz zwierząt›
Jeśli Jarosław Grzędowicz chce się utrzymać na samym szczycie, wyznaczanym przez Zajdle, SFinksy i inne Śląkfy, musi postarać się lepiej, bo „Wypychaczowi zwierząt” – choć jest zbiorem plasującym się powyżej przeciętnej – do arcydzieła jest bardzo daleko.
Zawartość ekstraktu: 60%
‹Wypychacz zwierząt›
‹Wypychacz zwierząt›
Książka na pewno spodoba się miłośnikom Grzędowicza, bo podstawowe cechy – dosadność i, jak określiłby to Dukaj, „przezroczystość” języka podporządkowanego niezłym pomysłom na fabułę – są zachowane. Nie obyło się też bez charakterystycznej dla tego pisarza, a znanej choćby z felietonów w „Nowej Fantastyce” prezentacji poglądów – dość nietypowego połączenia libertynizmu z konserwatyzmem. Wszystko to najlepiej uwidacznia się w króciutkich tekstach pisanych do „Faktu”. Tam bardzo dobrze widać – dzięki rygorowi objętościowemu, jaki narzuca publikowanie w tradycyjnej gazecie – znakomity warsztat pisarski. Każda short story jest bardzo sprawnie skonstruowana, fabuła precyzyjnie podąża w określonym kierunku, a umiejętność wprowadzenia czytelnika w akcję i zaznajomienia z postaciami za pomocą skromnych opisów budzi podziw. Jednak warsztat to nie wszystko, nie bez powodu określenia „rzemieślnik” i „wyrobnik” mają w kontekście literackim konotacje pejoratywne.
Niestety, dużo gorzej jest z treścią tych miniaturek. Widać w nich bowiem nie tylko medium, w którym były publikowane, ale też konkretnego odbiorcę, do którego teksty kierowano. Dominują więc makabreski („Specjały kuchni Wschodu”, „Obrona konieczna”), utyskiwania na Wielkie Złe Globalne Korporacje i Rozpasany Konsumpcjonizm („Nagroda”, „Trzeci Mikołaj”). Do tego niektóre opowiadania aż się proszą o zilustrowanie półnagą, kształtną kobietką („Weneckie zapusty”, „Wypychacz zwierząt”). Co gorsza, ani omawiane tematy, ani w zamierzeniu zaskakujące puenty nie są żadnym novum dla średnio oczytanego miłośnika fantastyki. Właściwie tylko „Hobby ciotki Konstancji” i „Weneckie zapusty” sprawiają dobre wrażenie. Pierwsze za to, że jest bezpretensjonalną opowieścią o duchach, a drugie za urzekający klimat tytułowego miasta w okresie karnawału.
Pisząc dla takiego, a nie innego czytelnika, Grzędowicz nie musiał się specjalnie kryć ze swoimi poglądami, zwłaszcza będąc już wyćwiczonym w ich odpowiednim prezentowaniu. Czytelnicy „Faktu” mogli więc przeczytać mniej lub bardziej zawoalowane narzekania na polskie prawo dyskryminujące ofiary, a przychylne bandytom, i na korporacyjne pranie mózgu, robiące z pracowników współczesnych, niewidzących świata poza firmą zombie. Wysłuchali też utyskiwań na rodzimą odmianę machismo, objawiającą się pomiataniem kobietami i bzykaniem kogo i gdzie popadnie, i na upadek tradycji chrześcijańskiej zastąpionej przez szatański marketing Coca-Coli. Pół biedy, jeśli są to jedynie pomysły wyjściowe dla dobrego tekstu fantastycznego („Weneckie zapusty”), gorzej jednak, że często efektem była zwykła agitka o pretekstowej fabule, z przemówieniami włożonymi w usta postaci („Obrona konieczna”).
Najgorsze jest to, że Grzędowicz nie uniknął wykorzystania fantastyki jako tuby propagandowej także w dłuższych opowiadaniach. Jest to w jakiś sposób usprawiedliwione w „Weekendzie w Spestreku”, który powstał z myślą o antologii „PL +50”, więc siłą rzeczy jest bardziej osobistym spojrzeniem na panujące w kraju problemy niż opowiadaniem rozrywkowym. Nic więc dziwnego, że urywa się w pół zdania, a fabuła pełni rolę służebną w stosunku do wyłuszczanych tam teorii. Standardowych dla Grzędowicza zresztą: karkołomnej próby łączenia uwielbienia dla tradycji z miłością do wolności, czego efektem jest Polska przypominająca połączenie komunistycznego reżimu z przerysowaną (mnóstwo nakazów, zakazów i regulacji, ultragejowska propaganda) Unią Europejską. W podobne tony uderza też autor w „Farewell Blues” – znów akcja urywa się niespodziewanie, a całość jest jedynie pretekstem, by bohater mógł snuć rozważania o upadku świata (bo dochodzi jeszcze problem emigracji) i kraju. Oba opowiadania należy jak najszybciej zapomnieć, a najlepiej w ogóle ich nie czytać.
Niestety, kolejne dwa teksty niweczą nadzieję na to, że pełnowymiarowe opowiadania będą clou zbioru i powodem, dla którego warto po „Wypychacza zwierząt” sięgnąć. „Pocałunek Loisetty” to mhrrroczna opowiastka dla niedopieszczonych emo, pełna naturalistycznego okrucieństwa i pesymizmu. Tak bardzo przypominająca najgorsze dokonania Mai Lidii Kossakowskiej (na przykład opowiadania „Więzy krwi” czy „Zwierciadło” ze zbioru „Więzy krwi”), że ciężko nie pomyśleć, iż to małżonka Grzędowicza maczała palce w tym tekście. Trochę lepiej prezentuje się „Zegarmistrz i łowca motyli” poruszający się w obszarze podróży w czasie i alternatywnej historii. Jednak jest to opowiadanie zaledwie poprawne i w sumie nieporywające.
Honoru książki bronią dwa nagrodzone – odpowiednio Zajdlem i SFinksem – teksty: „Wilcza zamieć” i „Buran wieje z tamtej strony”. Pierwszy to nastrojowa opowieść o niemieckiej łodzi podwodnej, w pierwszej części zahaczająca wręcz o klimat lovecraftowski (łatwo przychodzi tu na myśl „Świątynia” – znana ze starej „Fantastyki” i zbioru „Droga do szaleństwa”). Poza tym dobrze skrojone postacie, zgrabnie poprowadzona fabuła, mnóstwo urealniającego akcję technicznego żargonu i garść refleksji o postawach wobec wojny. Szkoda tylko, że w kiepsko rozstrzygniętym finale tekst traci impet i się banalizuje, a do tego okazuje się bardzo wtórny wobec o niebo lepszego opowiadania Davida Brina „Thor spotyka Kapitana Amerykę” (również opublikowanego onegdaj w „Fantastyce”).
Prawdziwą perełką jest za to „Buran…”, choć tu uprzedzam, że nie jestem obiektywny, bo oprócz moich ulubionych motywów z podróżami w czasie, alternatywną historią i równoległymi światami Grzędowicz zabawił się jeszcze z – równie mi miłymi – klimatami rodem z Dicka i rosyjską scenerią. Efekt? Mistrzostwo. Nie tylko ze względu na pomysł, co do którego zresztą autor zwodzi czytelnika, ale przede wszystkim dzięki umiejętnie stworzonemu nastrojowi zagubienia w tytułowej burzy śnieżnej, osamotnienia, pustki i powolnego popadania w paranoję. Do tego pisarz z nostalgią i sympatią odmalował Rosję taką, jaka mogłaby być, godną Tołstoja czy Puszkina, a nie skażoną Leninem i Stalinem. Naprawdę świetna rzecz… tylko czemu prezentowana w tak podłym (w większości) towarzystwie? Bo owszem, po „Buran…” i „Wilczą zamieć” warto sięgnąć, ale czy w ramach sprzedaży wiązanej jest sens kupować cztery inne kiepskie opowiadania i siedem – w większości słabych – shortów? Śmiem wątpić.
Opowiadania:
  • „Buran wieje z tamtej strony” – 90%
  • „Wilcza zamieć” – 80%
  • „Zegarmistrz i łowca motyli” – 60%
  • „Weekend w Spestreku” – 40%
  • „Farewell Blues” – 30%
  • „Pocałunek Loisetty” – 30%
Shorty:
  • „Hobby ciotki Konstancji” – 70%
  • „Weneckie zapusty” – 70%
  • „Wypychacz zwierząt” – 50%
  • „Nagroda” – 40%
  • „Specjały kuchni Wschodu” – 40%
  • „Trzeci Mikołaj” – 40%
  • „Obrona konieczna” – 30%
Ogółem – 60%



Tytuł: Wypychacz zwierząt
ISBN: 978-83-7574-020-2
Format: 472s. 125×195mm
Cena: 29,99
Data wydania: 6 czerwca 2008
Ekstrakt: 60%
powrót do indeksunastępna strona

76
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.