powrót do indeksunastępna strona

nr 09 (LXXXI)
listopad 2008

Plagi tej ziemi
Michał Krzywicki
ciąg dalszy z poprzedniej strony
Na mównicę wszedł Niklot i wszelkie rozmowy ucichły. Przy jego boku stanęli synowie. Książę Obodrytów wciągnął głęboko w płuca zgniliznę ubitego mięsa z podmiejskich jatek, odchody z ulicznych kanałów, pot zgromadzonych. Wyglądali pięknie, cuchnęli niemiłosiernie. Jaksa domyślał się, że książę będzie chciał zapamiętać tę chwilę. Tak na pewno czuł się Henryk Gotszalkowic, wiele tam temu, gdy miał pełnię władzy. Tak na pewno poczuje się Jaksa, gdy zdobędzie Brennę. Jednakże młody książę zdawał sobie sprawę z wagi problemów.
Siłą Sasów była religia. Wtargnęła na ziemię słowiańską wraz z mieczem władców wschodnich marchii, spragnionych zdobyczy i nowych ziem. Przywlekli ją także kupcy z Saksonii, którzy jak robactwo zalęgli się w Lubece nad Trawną, w Dyminie nad Pianą. Chrystusową religię przyjął jeszcze Henryk Gotszalkowic, który za pomocą krzyża chciał zjednoczyć ziemię Słowian po zachodniej stronie Łaby, tak jak nad Wisłą zrobił to Mieszko z rodu Piastów. Po śmierci Gotszalkowica duński król Kanut Lewar nie zapanował nad całym Połabiem, do którego rościł sobie pretensję. Oddał więc ziemie słowiańskim książętom. Przybysław odtąd rządził na ziemi Stodoran, Sprewian i sąsiednich Pienian, a Niklot, książę obodrycki, osiadł w Dobinie. I choć książęta nie przyjęli wiary chrześcijańskiej, a serca ich pozostały nieustraszone, wahali się między tym, co dobre dla nich, a co dla ich poddanych. Przybysław chrzest przyjął, podczas gdy Niklot wzbraniał się przed wodą święconą.
Marzenie o zjednoczonej Słowiańszczyźnie stawało się coraz bardziej odległe. Tym bardziej że ziemie na wschód, aż do Piany wraz z Dyminem i Szczecinem, należały do pomorskiego księcia Raciborza, gdzie wznoszono już kościoły i otwierano bramy przed chrześcijańskimi osadnikami.
I choć co jakiś czas zrywał się pogański ludek – ginęli słudzy Chrystusa, palono klasztory – po krwawej jatce urządzonej chrześcijanom równie brutalną otrzymywał odpowiedź. Bo z jeszcze większą gorliwością książęta chrześcijańscy wprowadzali nowy porządek.
Jaksa rozumiał, że Niklot zdawał sobie sprawę, że jego ziemie zostały pogańską wyspą w morzu chrześcijaństwa, dlatego też czynił wszystko, by przetrwać. Pokumał się nawet z chrześcijańskim księciem holsztyńskim Albertem, rozdzielającym dzierżawy na ziemi Wagrów i Połabian. W zamian za gwarancję spokoju dla nowych osadników niemieckich na wschód od Łaby, Obodryta mógł liczyć na wyrozumiałość albo przynajmniej ostrzeżenie, kiedy nadejdzie krucjata. Ostatnio jednak książę Holsztynu uległ namową niemieckich biskupów, którzy niechętnie odnosili się do jego zażyłości z pogańskim księciem, i unikał Niklotowych posłańców. Od wielu dni nie dawał odpowiedzi.
Mimo to wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały, że na Połabie niebawem wyruszy wielka krucjata. Ze zwierzęcej i ludzkiej krwi, i z nagich kości kapłani wróżyli kurz na zwierzynieckim gościńcu, wzbijany przez galop saskich koni, jak we śnie widzieli ślady wozów ciężkich od prowiantu, przewidywali deszcze, które zmyją z drogi krew. „A zaraz potem”, mówili, „nadejdą susze i długie dni w oblężeniu”. Obodryci rozumieli, że najpierw nadejdą zastępy niemieckich panów zakutych w zbroje. Ich miecze i oszczepy utorują drogę saskim osadnikom: mężom, kobietom, starcom i dzieciom. Z ludzką ciżbą wymiesza się bydło, stada kóz i baranów. Dla nikogo nie zabraknie słowiańskiej ziemi: pól uprawnych, lasów i pastwisk. Nowy ludek wydrze plony zagrabionej ziemi, płacąc daniny swym saskim panom.
Teraz niemieckie dzierżawy na połabskiej ziemi, zresztą nieliczne, nic nie znaczyły, bo słowiański ludek nie uznawał saskiej władzy. Zwycięska krucjata mogła na trwałe ugruntować niemiecką władzę na wschód od Łaby.
Książęta słowiańscy również nie płacili należnego Sasom trybutu, narzucanego niekiedy w wyniku granicznych sporów. Nawet ci, którzy pod groźbą kolejnej saskiej wyprawy przyjmowali chrzest, szybko wracali do pogaństwa, gdy groźba najazdu mijała.
Jednakże wojna, która miała nadejść, różniła się od poprzednich. Zdawał sobie z tego sprawę Jaksa, wiedzieli o tym przybyli na wiec Słowianie.
– Mów! – krzyknął ktoś z tłumu.
Niklot spochmurniał.
– Gadajże! – ponaglił ktoś inny.
Niklot czekał cierpliwie, aż umilknie gwar.
– Zebraliśmy się tu, by starym zwyczajem radzić – rozpoczął po chwili. – Tak jak nasi pradziadowie. Mamy rozstrzygnąć, czy stoczyć bój ze znienawidzonym Sasem.
Jaksa spojrzał na zwrócone ku księciu twarze. Niektórzy poważali go, inni po prostu się go bali. Tak czy inaczej, domyślał się, wyruszą na Lubekę. Rzecz wydawała się przesądzona.
Niklot zacisnął pięści.
– W jedności siła.
Przywódca Doleńców wystąpił na środek.
– Jedność wśród Słowian to kłamstwo.
– Spasłeś się jak wieprz, bo dawno nie wąchałeś krwi – wtrącił gwałtownie Jaksa.
Jeden z Czrezpienian spojrzał hardo na młodego księcia.
– Gdy tylko Sas odejdzie, Niklot sięgnie po władzę – wycedził. – Sto lat nie minęło, jak to samo mieliśmy za Gotszalka, który po śmierci króla Kanuta mieczem i krzyżem narzucił wiarę chrystusową aż do Piany. Aż po nasz gród Dymin. I buntowali się nie tylko Czrezpienianie, także wszelki lud wokół Piany osiadły.
– Kiedy jarzmo Gotszalka zelżało, zaraz wzięliście się za łby. Niektórzy się nie bali prosić o pomoc Sasów, nawet Duńczyków. Dymin musiał okupić pokój bardzo wysoko – przypomniał mu Niklot.
– Z dwojga złego i tak lepiej nam poprzeć Niklota – oznajmił najwyższy z Ranów. Jego mina zdradzała, że nie lubi sprzeciwów. – Wobec tej wojny nikt nie może zostać obojętny. Wolę podrzynać gardła Duńczykom i Sasom niż Obodrytom.
– Tu nie o mnie chodzi. – Książę obodrycki czuł się poruszony. – Jeno o waszą ziemię!
Ran potrząsnął groźnie włócznią.
– Zgody między Słowianami nigdy nie będzie, to oczywiste. Ale na czas wojny zalejmy Sasów jak jedna fala!
– Jeżeli jest, jak mówisz, to prędzej czy później Sas zaprzęgnie nas w chomąto. Więc może lepiej od razu nadstawić karku, może mniej nam będzie ciążyć – zakpił Jaksa.
– Mówmy o nienawiści. O nienawiści do Sasów! – krzyknął Niklot.
– Dziwne, że ta nienawiść nie przeszkadza ci jednak układać się z księciem holsztyńskim – warknął przywódca Doleńców.
– Dzięki niemu wiem, że Sasi szykują na Połabie wielką krucjatę.
Jaksa tracił cierpliwość.
Przybył na wiec, by dać świadectwo siły Sprewian, a nie by roztrząsać stare przewiny, waśnie i spory. Z niechęcią spoglądał na swoich braci Słowian, którzy zamiast wesprzeć Niklota, ujadali jak dzika sfora.
– Nie będzie bezpieczna ziemia Redarów ani Doleńców. Nie będzie bezpieczny Dobin, Dymin, nawet Brenna. Przybysław z Brenny przyjął chrzest – zauważył Jaksa. – Widzicie tu gdzieś Stodoran? Dymin też chrześcijański. Chrześcijaństwo wylewa się z rzeki Piany aż po Szczecin i Kamień.
– Nie każdemu nad Pianą mili biskupi – wtrącił jeden z Czrezpienian. – Choć nas obroni książę Racibór.
– Liczycie na pomorskiego księcia? – prychnął Jaksa.
– Bo silny i z silnymi przystaje. Duńczykami, Piastami. A Doleńcy, Czrezpienianie, Redarowie – każdy patrzy swego. – Czrezpienianin spocił się cały od upału, wydawało się, że zaraz padnie zemdlony. – Minęły czasy, kiedy to Słowianie od Haweli i Piany aż po Bałtyk występowali jednym frontem przeciw swoim wrogom. Zresztą Związek Wielecki to mit.
Jaksa zamyślił się. Niegdyś Związek Wielecki niczym palisada chronił pogan przed zakusami cesarzy i królów niemieckich, ale także przed słowiańskimi książętami, którzy za cenę stworzenia jednolitego państwa narzucali swym poddanym chrześcijańskie chomąto. Związek w końcu upadł rozdzierany plemiennymi waśniami i sporami.
– Takich czasów nigdy nie było. Zresztą przez was – wtrącił Doleniec. – Ale niech Czrezpienianie robią, co chcą. Niech czekają na Racibora.
– A jaka jest wasza wola? – Niklot zwrócił się do Ranów. Bardzo chciał ich pozyskać.
Ranowie nie cieszyli się dobrą sławą wśród Duńczyków, Pomorzan i Sasów. Położona w południowo-zachodniej części Bałtyku wyspa Rugia, którą zamieszkiwali – o stromych zboczach, z licznymi zatokami, rozbita na mniejsze wysepki – stanowiła dla nich dogodne siedlisko, by nękać i łupić duńskie i pomorskie statki, by stamtąd karać słowiańskich sąsiadów, kiedy przyjmowali chrześcijaństwo. Jeńców zabijali na miejscu lub brali ze sobą, by zakuć w dyby, a potem sprzedać za okup albo w niewolę. Łupem dzielili się także z Trzygławem – urodziwych i młodych palili na ołtarzach w Arkonie.
Najwyższy z Ranów wystąpił przed szereg.
– Wiele tygodni temu zezwoliliśmy kupcom z ziemi wagryjskiej na połów śledzi przy naszych brzegach. Kilku z nich okazało się duńskimi szpiegami. Stąd wiemy, że duńscy książęta pogodzeni. Nie omieszkają wykorzystać okazji, by przyłączyć się do krucjaty i szukać zemsty za ciągłe najazdy. Zechcą przejąć także nasze łowiska. Dlatego też zbieramy przeciwko nim flotę.
Jaksa podchwycił temat.
– To zrozumiałe. Symbolem tej wiary powinna być sakiewka, a nie krzyż. Sasi wejdą w nasze dzierżawy nie dla wiary, tylko dla zysku. Albrecht Niedźwiedź chce dzierżyć władzę na całym Połabiu, ściągać z nas haracze. Lepiej stanąć przy Niklocie.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót do indeksunastępna strona

25
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.