– Chamy swawolne. Heretycy – warknął, spoglądając na zapite, roześmiane mordy tulących się do siebie braci. – Cichaj! Bo usłyszą – przestrzegł go młody Arnold von Plotho. Szczycił się przyjaźnią z Saksończykiem. Jego rodzina pochodziła z Płonia, niedaleko Saksonii. Ojciec postanowił oddać mu w dzierżawę ziemię, ale los chciał inaczej. Arnold, pierwszy do rąbania, cięcia, krajania i obdzierania, machał mieczem nie gorzej niż cepem. Za jedno mu było, co zetnie – kłos czy głowę. Nie był wcale głupi, ale mało obeznany z życiem. Marzyła mu się wyprawa, chwała i łupy. Zatroskany ojciec dobił więc targu z Rudolfem, ten obiecał zaopiekować się krnąbrnym synem na wschodzie. I słusznie postąpił, bo Arnsteinowi dobrze się wiodło. Zdobył ziemię na niewiernych i osiadł na stałe wśród niegościnnych Słowian, między rzeką Elde i Rhin. Zakupił nawet dzierżawy nad Hawelą, daleko od granicy saskiej. Arnstein i Plotho szybko się pokochali. Rudolf traktował Arnolda jak pierworodnego. Z tym jednym wyjątkiem, że pierworodnego nie zaciągnąłby do łóżka. – Kuniczukowie łatwo mnie podeszli. To nie był nawet gród, to folwark. A Elda płytka. Ale nad Hawelą… – Ściszył głos do szeptu. – Tam mnie nie podejdą. Nowe dzierżawy leżały na cyplu, otoczone mokradłami. Arnstein zamierzał zbudować tam prawdziwą warownię. Prace cały czas trwały, budowano fosę, podwyższano mury. Dzierżawy odsprzedał im książę, za namową żony, która potrzebowała złota. Na dworcu szeptano, że pozbywała się nawet rodzinnych kosztowności. Plotho odchylił się nieco, tak by lepiej się przyjrzeć Petrysie. Była pochłonięta jedzeniem. Dokładnie oddzielała rybie mięso od ości, przeżuwała, by po chwili wypluć resztki. Czeladź gadała, że dla zysku gotowa jest pokumać się nawet z diabłem. Musiała być zrozpaczona, wiedząc, że jej mąż ponoć w testamencie zapisywał niewielkie sumy tym, których za życia ograbił bądź wykorzystał. Plotho nie wiedział, ile w tym wszystkim jest prawdy. Petrysa, widząc przyglądającego się jej młodzika, ciężko westchnęła. – Gdy wojna wybuchnie na dobre, będziemy mieć Sasów po swojej stronie. – Wskazała Tilemanowi uśmiechniętego Arnolda, który przepijał do Rudolfa. – Gorzej z Jaksą. Ten wilk i jego sfora mogą napytać nam biedy. – Mówiąc to, zerknęła na Kuniczuków: Stykusza i Jeruszkę. – Nie kochają oni Sasów. – Mamy jeszcze Racibora. Księżna się zamyśliła. Nie mogła liczyć na brata swego zamordowanego ojca – księcia pomorskiego Racibora, pana na Szczecinie. Jego władztwo nie sięgało aż tak daleko. A poza tym Petrysa nie chciała wracać do przeszłości. – Może się wstawić za nami. Przecież to chrześcijanin. – Tileman jakby czytał w jej myślach. – Racibór płaci trybut lenny z Pomorza Piastowicom. Papież nie pozwoli na grabież jego sojuszników. A wszystko, co do rzeki Piany i dalej na wschód od Dymina, chrześcijańskie. – Papież też daleko. – Odrzuciła ze wstrętem rybę. Ość boleśnie wbiła jej się w dziąsło. – Niedługo się okaże, ile jest wart sojusz z Albrechtem. Ale nie trzeba oglądać się na mojego stryja w Szczecinie – zakończyła z naciskiem. – Chrzest dzisiaj to dobry interes – powiedział Tileman trochę do siebie, trochę do pozostałych. – Nowy bóg jest silny. – Ale w kącinach Słowianie starym bóstwom służą. I to może dać pretekst Sasom, by nam nie zawierzyli. – Petrysa nie ukrywała obaw. – I w tym twoja głowa, pani, żeby kąciny opustoszały i żeby uciszyć Jaksę – powiedział starzec, po czym przeniósł wzrok na Arnsteina. – Poprośmy o pomoc Niemców. Wyręczą nas w robocie. – Kuniczukowie będą mieli wreszcie pretekst, żeby poderżnąć im gardła – powiedziała. Tileman się zniecierpliwił. Choć księżna była według jego uznania bystra, nie dało się ukryć, że to baba. A każda baba mnoży problemy. – Co na to wszystko twój mąż? – Mój mąż by się ucieszył. – Westchnęła, pocierając obolałe dziąsło. – Jak to? – Cieszy się, że zanim hrabia Albrecht zajedzie pod mury Brenny, on pójdzie już do piachu. Martwi się wyłącznie o swoją duszę. Jest między niebem a Nawią. Tileman chciał coś rzec, ale Petrysa przerwała mu kiwnięciem ręki. Rozejrzała się po obecnych. Czas przypomnieć hołocie, kto tu rządzi. – Panowie! – Zaczekała, aż sala całkiem umilknie. – Pod nieobecność mojego kochanego męża, a waszego księcia, proszę o wysłuchanie. Zawsze stałam przy boku Przybysława i teraz mój małżonek prosi, bym go wyręczyła i towarzyszyła szacownemu gronu. Czas tutaj zejdzie wam raczej na miłym odpoczynku niż na wojaczce. – Ton, jakim przemówiła, był bardzo poufały. – Książę Przybysław jest dzielnym rycerzem. Dzięki hojności i koneksjom ojca wyruszył na wyprawę w obronie Świętego Gaju z księciem Bogusławem, a moim dziadem. Odwiedził także Cesarstwo Niemieckie, walczył tam przy boku margrabiów, którzy prowadzili ze sobą wojny domowe. Bogusław pasował Przybysława na rycerza. Odtąd nigdy nikomu nie pozwalał o tym zapomnieć. Również spisywana na brenneńskim dworcu kronika zaczyna się od słów: „Przybysław, rycerz i wierny sługa księcia Bogusława, wierny druh księcia Warcisława”. A teraz… teraz dojdzie jeszcze nowy tytuł. Rex. – Ostatnie słowo powiedziała z naciskiem. Dopiero teraz większość zebranych zrozumiała sens przydługiego wstępu. Ale nie wszyscy. – Wolę, by Albrecht zajechał, choćby jutro. Nudno tak popasać leniwie. – Stykusz Kuniczuk nie ukrywał, że nie darzy ani Przybysława, ani tym bardziej jego żony szacunkiem. Domyślał się zresztą, że nie takiej odpowiedzi księżna oczekuje. – Na wasze jutro to my nie jesteśmy przygotowani – warknął strażnik grodowy, Stępota. Przez cały czas siedział naburmuszony w kącie, daleko od ucztujących, nie pijąc, nie jedząc z pańskiego stołu. Przysłuchiwał się tylko rozmowie i spozierał na gości ukradkiem. – A prawda, nasz strażnik, prosimy bardzo – zakpił Kuniczuk, przyzywając go ręką, niby z ochotą, do stołu. Stępota pochodził z państwa Przemyślidów i uważał się za mistrza w swoim morderczym fachu. Ponoć w Czechach znano go także z uwodzenia zamężnych prażanek, więc skończył jako uciekinier na Połabiu, o czym jednak nie wspominał chętnie. Leniwie, niczym niedźwiedź, przytoczył się do stołu. Po jego niepewnych ruchach Petrysa spostrzegła, że nie tylko w czarze, którą trzymał w ręku, ale i we łbie przelewało mu się wino. Miała tylko nadzieję, że dopełni swych obowiązków. Uprzednio poinstruowany przez księżną miał skupić się jedynie na zaletach, a nie na wadach obwarowań grodu. Miało to stanowić zachętę wobec niepewnych możnych panów, którzy nie do końca ufali w potęgę Brenny i rozwagę książęcej pary. Według niektórych Petrysa zbytnio zawierzała słowom Albrechta Niedźwiedzia. Gwar ucichł. Tileman rozłupał w grubych palcach orzech. – Mury wytrzymają choćby potop. – Spojrzał na Kuniczuków. – A żywność? – wtrącił Jan Nipschke, jeden z tutejszych kupców. Dotąd sprawiał wrażenie sennego i mało zainteresowanego, ale milczenie też może się w końcu znudzić. Stępota chciał coś odpowiedzieć, lecz Petrysa nakazała milczenie skinieniem ręki. – Wiecie jak dziatwy uczy się liczenia? Zadaje się im pytanie. Ile trzeba wyrzucić z obleganego miasta ludzi, aby miasto przetrwało oblężenie cztery niedziele dłużej? Biała Sala zarechotała wspólnie. Sprawa wydawała się załatwiona. Księżna w duchu jednak liczyła, że saski książę jej nie zawiedzie, bo wtedy i możni nie ośmielą się jej zdradzić. – Czego mamy się bać? Przecież nie Sasów?! – Nipschke ziewnął. Księżna kazała mu wygłosić tę formułkę. Zdał egzamin, więc mógł wrócić do drzemki. – A co będzie, kiedy przeciwko Brennie zwróci się Niklot? – wtrącił nagle Arnstein. – Czy bramy waszych grodów go powstrzymają? Pomorze, aż po Pianę, należy do księcia Racibora. Trybut płaci Piastowcom. Nic Niklotowi do nich. Ale Brenna? – Bzdura! Nie o Niklota tu chodzi. Sasi ruszą na Obodrzyców, to pewne. Ale co stanie na przeszkodzie, by wdarli się dalej w głąb Połabia? – wtrącił Stykusz Kuniczuk. – Chrzest! Nasz chrzest go powstrzyma. Z chrześcijanami się układał w Lesce, nie z poganami! – Tileman Krabe nie darzył sympatią Kuniczuków. Od kiedy się zestarzał, nie lubił tych, którzy preferowali walkę mieczem, a nie sakiewką. – Więc przed kim się zbroimy? |