Komiks „Kolor magii” Stevena Rossa i Scotta Rockwella to adaptacja książki Terry’ego Pratchetta, która rozpoczęła uwielbianą przez czytelników serię powieści osadzonych w Świecie Dysku. I niestety, jedyne co pozostaje w głowie po przeczytaniu tego komiksu, to powracająca myśl: „Ale dali ciała…”.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Pomysł adaptacji serii powieści Terry’ego Pratchetta pojawił się dawno temu, a pierwszy komiks „Kolor magii” za granicą ukazał się jeszcze w 1992 roku. Na polskim rynku zagościł on za sprawą wydawnictwa Prószyński i S-ka, które rozpoczęło wydawanie kolejnych komiksów powstałych na podstawie książek Pratchetta. Adaptacji „Koloru magii” na potrzeby powieści graficznej dokonał Scott Rockwell i o fabule nie da się napisać nic nowego. Zdarzenia z książki zostały przełożone na język komiksu w skali 1:1 – do Ankh-Morkpork przybywa pierwszy turysta w historii miasta, Dwukwiat. Łatwowierny przybysz szybko ładuje się w kłopoty, bo jego złote monety przyciągają męty z każdego krańca miasta. Jednak nad jego bezpieczeństwem czuwa mobilny kufer z myślącej gruszy, który na setkach nóżek podąża wiernie za swoim panem, oraz Rincewind – mag-łamaga. W albumie „Kolor magii” dobre jest wszystko, co pochodzi od Pratchetta – fabuła, której nie udało się spartaczyć podczas adaptacji oraz stojący na przyzwoitym poziomie humor słowny. Rockwell dołożył także nieco od siebie i trzeba przyznać, że nie zawsze jest to żenujące i pozbawione polotu. Z kart komiksu dowiadujemy się bowiem, że Rincewinda „można by wziąć za prostego ucznia, który uciekł od mistrza z powodu nudy, strachu czy też ukrytych skłonności heteroseksualnych”. W stosunku do książek, powieść graficzna stwarza nowe możliwości tworzenia sytuacji humorystycznych, poprzez zestawienie obrazków i tekstu. Trudno nie uśmiechnąć się, gdy Rincewind z podciągniętą szatą (która wygląda jak damska kiecka) przekracza sterty świeżych trupów w karczmie, kwitując entuzjastyczne zapytanie Dwukwiata o słynnych bohaterów słowami: „Jasne, że ich mamy. Są samobójczo posępni na trzeźwo i morderczo obłąkani po pijanemu”. Narracja w tym albumie jest po prostu tragiczna – autor nie radzi sobie z nią zupełnie i raczej nie czuje subtelnego medium, jakim jest komiks. Niepotrzebnie umieszcza opisy tego, co dzieje się na kadrach i momentami przybiera to kuriozalne rozmiary. Gdy Rincewind stara się na szybko oszacować, ile może kosztować bezcenny kufer z myślącej gruszy, na jego czole zaczyna pulsować żyła. Czytelnik widzi to na rysunku, który dodatkowo został podpisany dla niewystarczająco lotnych odbiorców: „Żyła zaczęła mu pulsować na skroni”. W śledzeniu opowieści piekielnie przeszkadza chaotyczne kadrowanie. Trudno odnaleźć tu jakikolwiek przepis, według którego postępował rysownik – poprzestał jedynie na wypełnieniu wolnego miejsca na planszach, tak operując wielkością kadrów, by wszystko się pomieściło. Za to odbiorcy nie mieści się w głowie, jak można było zastosować na jednej stronie kadry ogromne, pokrywające niemal całą planszę i prostokąciki wysokości dwóch centymetrów (!), na których postaci wyglądają jak zlepek czarnych i fioletowych punktów. Jednak najbardziej obciachowe w tym albumie są rysunki. W życiu zetknąłem się jedynie z kilkoma równie paskudnie nabazgranymi komiksami i ciągle śni mi się to po nocach. Strona plastyczna tego albumu w niczym nie przypomina prac Josha Kirby’ego, do których przyzwyczajeni są czytelnicy książek Pratchetta. Ross, autor rysunków w tym komiksie, postawił na stylistykę realistyczną, czego z pewnością nie można nazwać strzałem w dziesiątkę. Za to trafieniem kulą w płot i strzałem w stopę jak najbardziej. Umowna, nieco baśniowa, a przede wszystkim fantastyczna rzeczywistość Świata Dysku została wykastrowana przez ostrą kreskę i kolory inspirowane stylistyką nekrologów. Kadry są niewyraźne, zamazane i po prostu paskudne. Ponadto, miejscami rysunki odstają od rzeczywistości znanej z książek – Hrun Barbarzyńca wygląda jak przesterydowany ciągnik (i tak się zachowuje), a Rincewind zamiast spiczastego kapelusza maga nosi czerwoną czapę z włóczki. Na zimę zapewne w sam raz. W przypadku adaptacji komiksowych prozy Pratchetta wydawca jest w uprzywilejowanej pozycji, bo miłośników Świata Dysku naprawdę trudno odstraszyć. Jednak tandem Ross-Rockwell poradził sobie nawet z tym i gdzieś podczas adaptacji powieści zniknęła magia prozy Pratchetta. A Świat Dysku bez magii to nieporozumienie.
Tytuł: Kolor magii Tytuł oryginalny: The Colour of Magic ISBN: 978-83-7469-585-5 Format: 128s. 163×235mm Cena: 29,90 Data wydania: 2 października 2007 Ekstrakt: 40% |