powrót do indeksunastępna strona

nr 10 (LXXXII)
grudzień 2008

Wilcze dziedzictwo: Przeznaczona – rozdział 2
Magda Parus
ciąg dalszy z poprzedniej strony
– Wiesz, że jesteś w tej chwili śmieszny? – zapytała Camille poprzedniego wieczoru, kiedy zbierał się od niej, żeby wrócić na noc do domu.
Powrót należał do tradycji. W pierwszych latach ich związku Antoine tłumaczył się młodym wiekiem i niewinnością Tin: nie chciał, żeby się zorientowała, co łączy jej tatę z sąsiadką.
– Ona dorosła – powiedziała znowu Camille. – Chronisz niewinność dwudziestolatki! Wychowałam dwie córki, zapewniam cię, że w tym wieku…
– Tin jest inna – przerwał jej gniewnie.
– Owszem, Tin jest bardzo rozsądną dziewczyną – zgodziła się Camille. – Dlatego możesz jej zaufać. Pozwól jej podejmować własne, dorosłe decyzje.
Znów coś odwarknął. Camille niczego nie rozumiała, ale przecież nie mógł jej wyjaśnić istoty problemu. Dorosłe decyzje! Od słowa do słowa, ostro się pokłócili.
Owo uparte mieszanie się Camille w sprawy Antoine’a i Tin nie stanowiło jedynego zgrzytu w ich relacjach. Coraz bardziej ciążyły mu także jej niesprecyzowane oczekiwania. Wdowa, z dwiema dorosłymi córkami, już zamężnymi, delikatnie sugerowała, że skoro i Tin powoli szykuje się do wyfrunięcia z gniazdka, oni dwoje powinni rozważyć zacieśnienie łączących ich więzi.
Ani myślał się żenić. Camille nic dla niego nie znaczyła, czy też znaczyła bardzo niewiele. Mężczyzna powinien mieć kobietę, a w małych wioskach możliwości wyboru są ograniczone. Jednak owo ciągłe gadanie Camille o dorosłości Tin coraz bardziej działało mu na nerwy. Głupia baba uparcie przypominała Antoine’owi, że niewinne dziecko odeszło bezpowrotnie.
Czy Tin kiedykolwiek była naprawdę niewinna? Być może to instynkt podpowiadał jej najskuteczniejsze sposoby walki o przetrwanie. Choćby ta jej przemiana wtedy, dosłownie w ostatnim momencie…
Polował, polował na zwierzynę, jak wielokrotnie wcześniej. Pomijając kwestie czysto techniczne, dla Antoine’a nigdy nie odgrywało roli to, czy strzela do ich ludzkiej, czy wilczej postaci: w obu były takim samym złem. Jednakże dotąd nie natknął się na równie młodą sztukę; niespodzianie przybrana przez nią postać zyskała ogromną wagę. Jako wilczek Tin miała w sobie niewinną delikatność szczenięcia, lecz zarazem dostrzegało się już, co z niej wyrośnie. Miniaturowe pazury, miniaturowe kły, które za kilka lat staną się śmiercionośną bronią. Do szczeniaka Antoine strzeliłby bez oporów. Nie zdołał strzelić do dziewczynki.
Naiwnie zakładał, że problem sam się rozwiąże. Uderzył ją kolbą pistoletu. Mocno. Teoretycznie zamierzał ją tylko ogłuszyć, lecz włożył w ten cios sporo siły, jakby podświadomie usiłował „niechcący” zabić małą. Wypadek, stało się, nie miałby sobie nic do zarzucenia.
Niestety. Straciła przytomność, ale nadal żyła.
Ze względu na nią zrezygnował z usuwania śladów – musiał jak najszybciej wynieść się z leśnego parkingu. Zaniósł ją do samochodu, wrzucił do bagażnika, skrępował liną holowniczą i paskami pociętej koszuli. Zamknął klapę.
Właśnie wzeszedł księżyc. Antoine zastanowił się, czy nieprzytomny obiekt trwa w ludzkiej postaci, czy przemienia się samoczynnie, kiedy wpływ pełni osiąga apogeum. Mimo że polował na nie od blisko dekady, nadal niewiele wiedział o ich właściwościach. Namierzał osobnika i go zabijał, nie trafiały mu się okazje do przeprowadzenia wnikliwych obserwacji.
Mała przybrała wilczą postać, zanim jeszcze srebrna tarcza ukazała się na niebie, zatem na co najmniej pół godziny przed wschodem księżyca jego wpływ był dość silny, by zdołała się przemienić. Może jednak nie na tyle silny, by potrafiła utrzymać przemianę, i dlatego szybko wróciła do ludzkiej formy? A z kolei kiedy księżyc zawiśnie wysoko nad horyzontem, jego oddziaływanie wymusi na niej transformację?
Antoine związał ją jako dziewczynkę. Skrępował małą bardzo mocno, całkowicie ograniczając jej możliwość ruchu. Gdyby się przeobraziła… nie wykluczał, że skręci sobie kark, kiedy wilcze ciało będzie się dopasowywać do niewygodnej pozycji.
Chciał odjechać jak najdalej od miejsca tego incydentu, zanim odkryją ciała tamtych. Liczył, że po zapadnięciu zmroku nikt nie skusi się na postój na leśnym parkingu, a przynajmniej nie spróbuje ustalić, gdzie się podziali pasażerowie opuszczonego saaba. Przypuszczalnie Antoine miał trochę czasu.
Czasu na zastanowienie. Obawiał się przekraczać granicę ze Szwecją czy wjeżdżać na prom z tak szemranym ładunkiem. Nawet przy założeniu, że mała się nie ocknie, nie zacznie krzyczeć lub tłuc od spodu w klapę, prawdopodobieństwo, że każą mu otworzyć bagażnik, szacował jako zbyt duże. Pozostawało mu przyczaić się w Norwegii, dopóki sytuacja się nie wyklaruje.
Wiózł w bagażniku związane dziecko. W razie zatrzymania ograniczeni stróże prawa natychmiast zakwalifikowaliby go jako niebezpiecznego psychopatę. Sam nieszczególnie się czuł z myślą, że ona leży w ciemności, cierpiąc niewygody. Zastanawiał się, czy już odzyskała przytomność. Co miał z nią zrobić?
Rozważał, czy jednak jej nie zastrzelić. A potem starannie zakopać, żeby nie rozpoczęto nagonki na mordercę kilkuletnich dziewczynek – policja wpadłaby w histerię, zwłaszcza tu, w Skandynawii.
Powinien też wyrzucić pistolet. Zabił nim troje „ludzi”: tak będzie wyglądać oficjalna wersja. Pierwszą sztukę załatwił u niej w mieszkaniu, nie było jak sprzątnąć ciała. Po akcji miał pozbyć się broni i jak najszybciej opuścić Norwegię. Zamiast tego upolował kolejne dwie bestie, a teraz rozbijał się po norweskich drogach z dzieckiem w bagażniku i trefnym pistoletem w samochodowym schowku.
Zachował broń, na wypadek gdyby dziewczynka go zaatakowała. Co z tego, że była szczenięciem? Przy odrobinie nieuwagi ze strony Antoine’a zdołałaby przegryźć mu gardło.
Liczył – głupio – że mała podejmie tego rodzaju próbę. Zaatakuje go, Antoine strzeli i gładko pozbędzie się problemu. Zabić ich młode w samoobronie, kiedy porośnięte futrem rzuca się człowiekowi do gardła, a zabić je, gdy pod postacią drobnej dziewczynki leży bezsilne na ziemi lub skrępowane jak prosię w bagażniku… między tymi dwiema sytuacjami Antoine dostrzegał sporą różnicę. Znajdzie bezpieczne lokum, rozwiąże małą i zacznie odgrywać nieostrożnego, pewnego siebie dorosłego, któremu ani przez myśl nie przejdzie, że takie dziecko mu zagraża.
Tak, wtedy jeszcze żywił śmieszną nadzieję, że nic się w jego życiu nie zmieniło. Ot, krótkotrwały przerywnik. Mała przy pierwszej nadarzającej się okazji postąpi zgodnie ze swą naturą, czyli napadnie na Antoine’a, a potem wszystko wróci do normy.
Plan wydawał się taki prosty.
Tyle że tę pierwszą noc spędzili w drodze. Czy powinien był zjechać w las, otworzyć bagażnik, uwolnić dziewczynkę z pęt i czekać na atak? Niewiele by się to różniło od zabicia jej z zimną krwią. Zastrzelił jej rodziców, ją samą zdzielił pistoletem w głowę, miała więc prawo czuć się zagrożona; co innego, gdyby Antoine okazał jej wiele serca, a ona odpłaciłaby mu za dobroć brutalną napaścią.
A gdyby spróbowała ucieczki? Pozwoliłby jej umknąć? W pewnym sensie problem także by się wówczas rozwiązał… Antoine nie ryzykowałby wiele, bo dziecko raczej nie zdołałoby dokładnie opisać go policji. Ale wypuścić bestię? Co z tego, że małą. Ona nie pozostanie dzieckiem wiecznie. Antoine miałby na sumieniu wszystkie jej przyszłe ofiary.
Czy podczas kolejnych pełni cokolwiek się zmieni? Jeśli w te noce zamierzał zamykać się z małą w pokoju, prowokując ją do ataku, równie dobrze mógł zastrzelić ją od razu. Oszczędziłby jej stresu, a sobie kłopotu.
Jeśli natomiast potrzebował dowodu, że ona jest na wskroś bestią – że za okazane jej przez człowieka serce zawsze odpłaci mordem – najpierw musiał wcielić się w rolę opiekuna.
Coraz wyraźniej pojmował, że owa chwila słabości, kiedy to nie zdołał pociągnąć za spust, będzie kosztować go znacznie więcej, niż pierwotnie przypuszczał.
powrót do indeksunastępna strona

43
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.