powrót do indeksunastępna strona

nr 10 (LXXXII)
grudzień 2008

Wariacje literackie: Mądry czytelnik po szkodzie
Są książki, po przeczytaniu których jesteśmy wściekli. Są takie, które powodują niepokój, inne zaś – zadowolenie. Proponuję krótki przewodnik po zakończeniach. Albo jeszcze inaczej: dlaczego po lekturze „Władcy pierścieni” co drugi czytelnik chciałby zostać nowym Tolkienem?
Niedawno czytałem „Krąg doskonały” Seana Stewarta, powieść o duchach i szaleństwie. Książka przypomina trochę „Mojego własnego diabła” Mike’a Careya, a trochę „Résumé z potworami” Williama Browninga Spencera. Do Careya nawiązuje kryminalne śledztwo w sprawie duchów, które potrafi dostrzegać główny bohater. Natomiast podobieństwa do „Résumé…” widać w przenikaniu się spraw osobistych (problemy z ułożeniem sobie życia) i nadprzyrodzonych. Główny bohater, Will Kennedy, jako doradca do spraw duchów wplątuje się w aferę z morderstwem młodej dziewczyny. Jednocześnie próbuje odnaleźć kontakt z nastoletnią córką, która po rozwodzie rodziców zamieszkała z matką. Sprawa jest skomplikowana, bo znajomy duch Willa podpowiada, że ojczym dziewczynki to sadystyczny drań. A może to tylko urojenia bohatera?
Mieszanka przygody z szaleństwem, tak świetnie podana przez Spencera, w „Kręgu…” smakuje jak cienkie piwo. Kiedy skończyłem czytać powieść Stewarta byłem zmęczony i trochę zły na autora, bo zmarnował całkiem dobry temat. W takich chwilach ma się ochotę powytykać pisarzowi popełnione błędy. A od tego już tylko krok do pouczania, jak powinien napisać książkę. Można oczywiście wysmażyć miażdżącą recenzję, ale dużo większą przyjemność sprawia opowiadanie, co trzeba było zrobić, żeby powieść była lepsza. Mądry czytelnik po szkodzie.
Przypuszczam, że podobny syndrom występuje u kibiców piłki nożnej, a także osób interesujących się polityką. Dobry czytelnik po przeczytaniu miernej książki zachowuje się trochę jak kibic przed telewizorem narzekający na grę reprezentacji. Gdyby tylko Leo Beenhakker słuchał porad miłośników piłki nożnej, Polska już dawno miałaby mistrzostwo świata w kieszeni. Narzekanie może okazać się niekiedy niebezpieczne, chociaż raczej nie w sporcie. Podobno niektórzy pisarze biorą się z takich czytelników, którzy wkurzeni na jakąś powieść albo autora sami sięgnęli po pióro. I okazało się, że rzeczywiście mieli rację twierdząc, że wiedzą, jak napisać wciągającą książkę.
Odwrotnie jest z zachwytem. Iluż grafomanów zaczęło pisać po przeczytaniu dobrej książki? Zachwyt budzi chęć do naśladownictwa, zwłaszcza w literaturze popularnej. To w sumie ciekawe, że tyle osób chciałoby być drugim Tolkienem, Chandlerem albo Sapkowskim, a jakoś nikt nie kwapi się do naśladownictwa Joyce’a. Być może należałoby wyróżnić gatunek literatury zarażającej pisarstwem. Trzeba by policzyć, ile osób po przeczytaniu „Władcy pierścieni” czy przygód Harry’ego Pottera zdecydowało się na karierę autora bestsellerów. Sam pamiętam, kiedy w dzieciństwie zafascynowany „Opowieściami z Narnii” C.S. Lewisa próbowałem stworzyć moją własną Nibylandię. A ponieważ trudno w wieku około 10 lat mówić o świadomej decyzji, koncepcja literatury „zaraźliwej” wydaje się słuszna.
Najrzadsze natomiast są książki, po których lekturze czujemy się jak po dobrym obiedzie. Syci. To nie muszą być od razu arcydzieła, czasami efekt przyjemności wywołanej dobrze skończoną lekturą potrafią osiągnąć pisarze rzemieślnicy. Bardzo wyraźnie widać to na przykład w kryminałach o Sherlocku Holmesie Arthura Conana Doyle’a. Większą przyjemność od śledzenia pracy detektywa sprawia klimat opowieści. Ciekawe, że tego samego efektu nie udało się wywołać ojcowi książkowych detektywów, Edgarowi Allanowi Poemu. A przecież i jego opowieści bazują na schemacie: genialny detektyw i niezbyt pojętny biograf. Opowiadania amerykańskiego pisarza pomimo klasycznej narracji, intelektualnej zagadki i dwóch przyjaciół walczących ze zbrodnią zostawiają niepokój w czytelniku. Tak jest na przykład w „Skradzionym liście”, w którym Poe osiągnął prawdziwe mistrzostwo kryminału. Poszukiwania francuskiego detektywa, Augusta Dupina, sugerują, że zarówno śledztwo, jak i zbrodnia są czymś więcej niż to się wydaje na pierwszy rzut oka.
Poe zostawia czytelnika z głową pełną pytań, zmusza do refleksji nad przeczytanym tekstem. Są jednak książki, po których zakończeniu wzruszamy ramionami – ot, taka sobie opowieść. Niedawno miałem takie wrażenie, czytając „Oberki do końca świata” Wita Szostaka. Powieść ciekawa, z nietypowym tematem (wiejscy muzykanci) i oryginalną narracją polegającą na zaczynaniu rozdziałów od przyśpiewek ludowych. Ale określenie poprawny w literaturze to prawie jak obraza. Poprawnych książek jest na rynku zatrzęsienie. Czy warto je czytać? Zdaniem Franza Kafki, nie. Najlepsze są takie – pisze autor „Zamku” – które kąsają czytelnika, wytrącają go z dobrego samopoczucia. W języku niemieckim jest bardzo dobre określenie na ten stan – Unheimlichkeit. Martin Heidegger objaśnia go jako bycie-nie-w-swoim-domu (Nicht-zuhause-sein). Innymi słowy, książka powinna sprawić, że czytelnik choćby na chwilę poczuje się nieswojo, przeniesie się z bezpiecznego „domu” do niepokojącej, niesamowitej rzeczywistości. Pytanie, ile takich książek przeczytaliśmy w naszym życiu?
powrót do indeksunastępna strona

76
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.