powrót do indeksunastępna strona

nr 10 (LXXXII)
grudzień 2008

Rytuał
Mariusz Kaszyński
Fragment powieści
Zapraszamy do lektury obszernego fragmentu powieści Mariusza Kaszyńskiego „Rytuał”. Książka ukazała się nakładem Agencji Wydawniczej RUNA.
Tytuł: Rytuał<br/>Autor: <a href='http://esensja.pl/ksiazka/ksiazki/obiekt.html?rodzaj_obiektu=11&idobiektu=16040' target='_blank'>Mariusz Kaszyński</a><br/>Wydawca:  <A href='http://www.runa.pl' target='_blank'>RUNA</A><br/>ISBN: 978-83-89595-49-2<br/>Format: 472s. 125×195mm<br/>Cena: 29,50<br/>Data wydania: 31 października 2008<br/>WWW: <a href='http://www.runa.pl/ksiazki/84-RYTUAL.html' target='_blank'>Polska strona</a><br/><br/>Grzegorz jest szarym pracownikiem jednego z warszawskich banków. Jego życie, raczej samotne i monotonne, zmienia się, gdy dwunastoosobowy zespół, do którego należy, obejmuje nowa szefowa. Wioleta jest młoda i piękna, poza tym okazuje mu zainteresowanie. Jednak wkrótce po jej nominacji pracownikom zaczynają przydarzać się tajemnicze wypadki.<br/><br/>W ciągu zaledwie paru dni jedna z koleżanek zostaje bestialsko zamordowana, druga znika bez śladu, a największy bufon i bawidamek z całej grupy ni z tego, ni z owego podcina sobie gardło pamiątkową brzytwą. Atmosfera w zespole zagęszcza się. Początkowo wszyscy usiłują wierzyć, że to tylko nieprawdopodobny zbieg okoliczności, bo przecież cóż mogłoby łączyć te tragiczne zdarzenia? Ale kolejna śmierć sprawia, że coraz trudniej zachować chłodny racjonalizm.<br/><br/>Grzegorz, pochłonięty flirtem z Wioletą, ze wszystkich sił próbuje nie myśleć o koszmarze, który z każdym dniem narasta wokół niego i jego kolegów. Nie słucha ostrzeżeń Renaty, swojej wieloletniej przyjaciółki. Nie przejmuje się snami, które zaczynają prześladować współpracowników z zespołu.<br/><br/>Tymczasem śmierć bezlitośnie wybiera kolejną ofiarę. Czyżby czyhała na nich wszystkich?
Tytuł: Rytuał
Autor: Mariusz Kaszyński
Wydawca: RUNA
ISBN: 978-83-89595-49-2
Format: 472s. 125×195mm
Cena: 29,50
Data wydania: 31 października 2008
WWW: Polska strona

Grzegorz jest szarym pracownikiem jednego z warszawskich banków. Jego życie, raczej samotne i monotonne, zmienia się, gdy dwunastoosobowy zespół, do którego należy, obejmuje nowa szefowa. Wioleta jest młoda i piękna, poza tym okazuje mu zainteresowanie. Jednak wkrótce po jej nominacji pracownikom zaczynają przydarzać się tajemnicze wypadki.

W ciągu zaledwie paru dni jedna z koleżanek zostaje bestialsko zamordowana, druga znika bez śladu, a największy bufon i bawidamek z całej grupy ni z tego, ni z owego podcina sobie gardło pamiątkową brzytwą. Atmosfera w zespole zagęszcza się. Początkowo wszyscy usiłują wierzyć, że to tylko nieprawdopodobny zbieg okoliczności, bo przecież cóż mogłoby łączyć te tragiczne zdarzenia? Ale kolejna śmierć sprawia, że coraz trudniej zachować chłodny racjonalizm.

Grzegorz, pochłonięty flirtem z Wioletą, ze wszystkich sił próbuje nie myśleć o koszmarze, który z każdym dniem narasta wokół niego i jego kolegów. Nie słucha ostrzeżeń Renaty, swojej wieloletniej przyjaciółki. Nie przejmuje się snami, które zaczynają prześladować współpracowników z zespołu.

Tymczasem śmierć bezlitośnie wybiera kolejną ofiarę. Czyżby czyhała na nich wszystkich?
I
WSTĘP – sierpień
1
Przepełniony Dworzec Centralny szumiał gwarem głosów. Tłumy podróżnych spieszyły we wszystkie strony. Jedni dopiero co wysiedli z pociągów, inni pędzili na perony lub zabijali czas oczekiwania, zaglądając do wszechobecnych sklepików. Pomiędzy nich wmieszali się także handlarze, bezdomni oraz przypadkowi przechodnie załatwiający sprawy w sercu miasta albo tylko się tu przesiadający.
Halina Strusz zatrzymała się przed kioskiem i zanim się odezwała do chudej sprzedawczyni o roztrzepanych włosach, nerwowo zerknęła na zegarek. Za pięć jedenasta, a więc miała czas. Do odjazdu pozostał kwadrans – wystarczająco dużo, by kupić jakieś czytadło i spokojnie dojść na peron. Mimo to jakaś część podświadomości kazała jej nie zwlekać. Jej osobisty nadzorca niewolników. To jemu zawdzięczała codzienną nerwowość i pośpiech, to on zmuszał ją zawsze stawiać się na czas, nawet jeśli oznaczało to dotarcie na miejsce zbyt wcześnie. Wybierając się do lekarza, kina, na umówione spotkanie, gdziekolwiek, rozmyślnie wychodziła wcześniej, co zazwyczaj kończyło się oczekiwaniem.
Dziś akurat jej osobisty nadzorca niewolników spełnił swoje zadanie, gdyby bowiem pojechała następnym tramwajem – tak jak podpowiadał rozsądek, a nie ostrożność – to przez korek, który utworzył się w Alejach Niepodległości, dotarłaby na dworzec, jak to mówią, na styk – a to nieomal jak spóźnienie. Może i była dziwna, lecz wolała poczekać piętnaście minut, niż pojawić się w ostatniej chwili bez choćby niewielkiego bufora zapasowych minut.
Halina przebiegła wzrokiem po rozłożonych za szybą gazetach. Powinna coś wybrać do pociągu. Do Olsztyna nie jedzie się długo – to znaczy nie bardzo długo, bo zaledwie trzy godziny czterdzieści minut (tyle pewnie wystarczyłoby, by w TGV przemierzyć Francję, ale ona żyła w Polsce…) – ale to i tak wystarczająco długa jazda, żeby człowiekowi obrzydło wpatrywanie się w przemykające za szybą widoki.
– Poproszę Rzeczpospolitą – powiedziała wreszcie – i może…
No właśnie, co? Nie potrafiła się zdecydować. Za dużo tego wszystkiego. Osiołkowi w żłoby dano, w jednym owies, w drugim siano… Nic dziwnego, że padł z głodu.
– Niech będzie Viva. Albo nie, Gala! – poprawiła się.
Wzięłabyś jedną i drugą i byłoby po sprawie, pomyślała. Nawet miała już na końcu języka prośbę, by kobieta podała obie gazety, jednak dwie kosztowały zbyt dużo. Nie dlatego, żeby nie było jej stać, nawet nie odczułaby tego wydatku w portfelu, lecz wręcz przesadna oszczędność była kolejną cechą, z którą się urodziła, i z którą umrze.
Chuda sprzedawczyni podsunęła Halinie gazety, spoglądając na nią wyłupiastymi oczami żaby, w których można było wyczytać nieme pytanie – co tak długo? Halina wzięła je i ciągnąc za sobą podróżną walizkę, odeszła od okienka.
Pomyślała o zespole. Jakoś dadzą sobie radę podczas tych kilku dni jej nieobecności. Co prawda ostatnio zwaliło im się na głowę sporo roboty, którą dotąd odwalały oddziały z całej Polski, ale decyzją odgórną – jak to ładnie brzmi, a znaczy tyle, że postanowił to ktoś ze ścisłego kierownictwa, ktoś kto pewnie nie ma zielonego pojęcia o ich pracy – bank miał zostać scentralizowany. W każdym razie dotyczyło to zadań, które odwalali. Założenia były piękne i może nawet po pewnym czasie całość przyniesie wymierne efekty, ale oznaczało to też, że muszą zakasać rękawy, skrócić lub zupełnie zrezygnować z zaplanowanych urlopów i zabrać się solidnie do roboty. A ona, jako menedżer zespołu, musiała wziąć na swoje barki szczególnie dużo. Bo zanim wszystkie trybiki się dotrą i maszyna zacznie pracować jak należy, minie trochę czasu. A teraz czekał ich okres błędów i szybkiego oraz zdecydowanie intuicyjnego rozwiązywania ich. Była potrzebna. Nie za bardzo potrafiła wskazać kogoś, kto mógłby ją zastąpić. Może Grażyna Olcha? Pracowała w GOLD Banku najdłużej – choć nie tak długo jak Halina – ale, mimo że posiadała niezbędne doświadczenie, nie potrafiła kierować ludźmi. Była za miękka i zbyt podatna na wpływy, by w jej ręce powierzyć czuwanie nad innymi. Szef nie może być twoim przyjacielem, a w każdym razie nie może być tylko nim.
Już lepsza byłaby Patrycja Lipska. Tyle że eliminował ją młody wiek i brak doświadczenia. Dobrze radziła sobie z ludźmi, ale jeszcze za słabo znała specyfikę ich pracy – dołączyła do zespołu stosunkowo niedawno.
Elegancko ubrany mężczyzna potrącił Halinę, wyrywając ją z zamyślenia. Strusz odwróciła głowę, by na niego popatrzeć. Świat schodzi na psy. Elity i kultura to dziś dwa przeciwstawne bieguny. Facet nawet nie wydukał krótkich przeprosin. Pognał przed siebie, jak gdyby nic się nie stało, a przecież wyrżnął ją, wcale nie lekko, łokciem w bark. Co się dzieje z tymi ludźmi, skąd ta znieczulica? Pewnie ten elegancik nawet by nie zauważył, gdyby leżała – zwyczajnie by po niej przeszedł.
Westchnęła cicho i właśnie wtedy to poczuła.
Ogarnęło ją coś na kształt obrzydzenia. Znajome uczucie, Dworzec Centralny zawsze ją odpychał – tłok i wszechobecny smród spoconych, niedomytych ciał, coś okropnego – lecz dziś wstręt był spotęgowany dziesięciokrotnie. Zupełnie jakby przez nieuwagę wdepnęła w kałużę wymiocin.
Odruchowo zerknęła, czy aby przypadkiem tak się właśnie nie stało. Zamyślona, ciągle się spiesząc – choć przecież, gdyby musiała, do przyjazdu pociągu zdołałaby się doczołgać na peron – mogła nie spostrzec takiej lub innej, równie nieprzyjemnej przeszkody.
To jednak coś innego, chodnik był czysty, no, może nie czysty, ale na pewno pozbawiony podobnych wątpliwych atrakcji. Może więc wyczuła zapach z którejś z pobliskich bud z żarciem…? Sprzedawali tu wszystko w takim ścisku – punkt przy punkcie – że wszystkie te, pożal się Boże, aromaty tworzyły jeden duszący smród. Halinę zawsze szczerze zdumiewało, że ktokolwiek kupuje tu jedzenie. Każdy z tych „lokalików” przypominał mniejszy lub większy szalet. Nikt rozsądny nie kupiłby kanapki czy hamburgera przyrządzonych w kiblu, a tu ludzie się na nie rzucali, jakby nie jedli pół roku. Jeśli już przewidywali, że zgłodnieją w czasie podróży, to czy nie mogli naszykować sobie w domu kanapki na drogę? Tak było oszczędniej (powód numer jeden, by to zrobić), ale przede wszystkim bardziej higienicznie (powód numer dwa, trzy, cztery i kilka następnych).
Halina rozejrzała się, po czym ruszyła dalej zapchanym dworcowym korytarzem. Na zapachy nic nie poradzi. Wyminęła sprzedawcę kwiatów i zbitą grupkę młodzieży z plecakami, zapewne jadących na lub wracających z wakacyjnego wyjazdu. Uczucie niesmaku nie znikło, ale jego przyczyna wciąż pozostawała zagadką.
– Jesteś przewrażliwiona – mruknęła do siebie.
Zapewne to wszystko przez zmęczenie. I dlatego ten wyjazd jest jej tak potrzebny. Nie udało się załatwić dłuższego urlopu i pojechać do Hiszpanii, jak to planowała od kilku miesięcy, ale wyrwie się do Olsztyna, zatrzyma u siostry i zregeneruje siły. Dobrze jej to zrobi, samotnej starszej pani.
Jaka tam starsza, ofuknęła się w myślach, jeszcze nie jest z tobą tak źle, masz dopiero pięćdziesiąt cztery lata, przed tobą szmat życia.
Skupiła się na zespole. Zawsze myślała o nowym kierowniku – potencjalnym nowym kierowniku, bo przecież zostało jej parę lat do emerytury – jako o kobiecie, lecz przecież wcale tak nie musiało być. Może zastąpiłby ją Kamil Jędrzejczak albo Grzesiek Natanowski? Tyle że pierwszy działał zbyt mechanicznie i wcale nie była pewna, czy potrafiłby wybrnąć z jakiejś naprawdę nietypowej sytuacji, a drugiemu brakowało ambicji – nigdy nie pchał się na świecznik. Niby dobrze, ale na jej miejsce potrzebny był ktoś potrafiący rozpychać się łokciami. Czasami, by wszystko szło jak trzeba, należało być ostrym i stanowczym, zarówno w zespole, jak i wobec dyrekcji.
To był jej zespół, stworzyła go kilkanaście lat temu, gdy bank dopiero startował, i nie zamierzała pozwolić, by ktoś, kto ją zastąpi, zmarnował wysiłki, jakie włożyła w jego ukształtowanie. Powinna już teraz szykować sobie następcę, na to nigdy nie jest za wcześnie. Krótki urlop stanowił dobry pretekst, by się nad tym zastanowić.
A więc raczej nie Kamil i nie Grzesiek. Bogdan Chęciński też odpadał – był inteligentny, nie mogła zaprzeczyć, ale to bufon, współczułaby ludziom pod jego kierownictwem.
Skręciła w główny korytarz z wyjściem na perony i halę dworca i odszukała wzrokiem białą tablicę z napisem: PERON DRUGI. Zjedzie na dół i na pewno poczuje się lepiej. Do odjazdu pociągu wciąż pozostało dziesięć minut, ale to tyle co nic, była przyzwyczajona do czekania. Zresztą może podstawią go wcześniej? Pożałowała, że nie sprawdziła, czy pociąg wyrusza z Warszawy, czy też Centralna jest tylko stacją przelotową na jego trasie. W każdym razie w wagonie z pewnością dolegliwości miną, PKP nie są nadzwyczajne, lecz cokolwiek by o nich mówili, to w Polsce śmierdzą zwykle tylko dworce, nie pociągi.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót do indeksunastępna strona

58
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.