Czekaliśmy w polskim kinie na autorów, kontestatorów, krytyków, prześmiewców. Ale najbardziej intrygujący okazali się gwałciciele – Małgorzata Szumowska i Łukasz Barczyk. „33 sceny z życia” i „Nieruchomy poruszyciel” gwałcą widza, po trosze emocjonalnie, po trosze intelektualnie.  |  | ‹Nieruchomy poruszyciel›
|
Łukasza Barczyka i Małgorzatę Szumowską różni dużo mniej, niż mogłoby wydawać się na pierwszy rzut oka. Oboje najnowszymi filmami udowadniają, że coś przeżyli i szukają dla swoich przemyśleń ekwiwalentu w kinie. Fundując sobie kinoterapię, stwarzają podobną możliwość widzowi. Przyjmując wyzwanie, i my możemy wyjść z kina w drobnym ułamku mądrzejsi o ich doświadczenia. Trochę odmienieni. Ale żeby tak się stało, Szumowska i Barczyk musieli postawić na prawdziwe uczucia, szczere emocje i przeszywający ból. Wyrzucić wibrator i dotknąć człowieka. Poczuć wszystko, co się z tym wiąże, i nie iść na łatwiznę tylko dla chwilowej poprawy samopoczucia. Barczyk z każdym swoim filmem przechodzi małe trzęsienie ziemi, z którego wychodzi dojrzalszy jako artysta i, mam wrażenie, jako człowiek. Jest w polskim kinie kronikarzem różnych postaw istoty myślącej, wrażliwej na świat i zmieniającej się pod jego wpływem. Pokazuje człowieka refleksyjnie podchodzącego do życia, czerpiącego nauki ze swoich doświadczeń. Gdyby szukać przeciwieństwa Barczyka pośród polskich twórców, byłaby to np. Magdalena Piekorz. Ona za każdym razem portretuje bohaterów zasklepionych w własnym strachu, ociężałych, niereagujących na impulsy i potrzeby płynące prosto z wnętrza ich samych. Z postaciami z „Pręg” czy „Senności” możemy się identyfikować lub nie. Jeśli zaś Barczyk będzie dalej kroczył obraną przez siebie twórczą ścieżką, to myślący człowiek prędzej czy później w którymś z jego filmów zobaczy gdzieś między bohaterami siebie. W „Nieruchomym poruszycielu” Barczyk odwołuje się do mitologii Davida Lyncha – nieprzypadkowo i z premedytacją. Momentami nawet zbyt dosłownie. Postacie przerysował żywcem z filmów amerykańskiego mistrza oniryzmu. Femme fatale Marieta Żukowska do złudzenia przypomina Patricię Arquette w „Zagubionej autostradzie”, a Jan Frycz – Raya Wise’a w „Miasteczku Twin Peaks: Ogniu krocz za mną”. Drugi plan zasiedlają dziwaczne typy – oschli biznesmeni, nerwowa żona Generała, psychodeliczni pracownicy huty – ludność lynchowskiego uniwersum zebrana niczym na rodzinnym zdjęciu. Możemy sporządzić listę motywów z filmów twórcy „Mulholland Drive” i ze spokojem odhaczać ich obecność u Barczyka: kotary, ciemne, małe pomieszczenia, nieprzyjazne, industrialne otoczenie, ciasnota małego miasteczka i ukryte za grubymi murami domów perwersje. Wszystko jest. Skąpane w butelkowej zieleni i nasyconej czerwieni. Wierność i konsekwencja Barczyka wydaje się uzasadniona – przywołanie tego świata ma tu charakter paktu z widzem, co wbrew pozorom sporo na wstępie oglądającemu ułatwia. Skoro reżyser mówi znajomym językiem, to od razu nastawia nas na określony sposób odbioru filmu. Odpada potrzeba oswajania się z czymś nowym. Reżyser sięgnął po gotowy komunikat pasujący do formuły jego opowieści, wykorzystując święte prawo filmowca do czerpania inspiracji z innych. Ale krytycyzm wobec „Nieruchomego poruszyciela” właściwie nie zaskakuje. Amerykanie też nie byli zachwyceni, gdy po śledzeniu dwudziestu dziewięciu odcinków „Miasteczka Twin Peaks” nie dostali odpowiedzi na pytanie: „Kto zabił Laurę Palmer?”.  |  | ‹33 sceny z życia›
|
Barczykowi fantasmagoryczna i odrealniona lynchowska rzeczywistość służy do poszukiwania szczerych przeżyć i emocji, bez udawania. Zdziera maskę, odsłania kurtynę i zagląda do podświadomości postaci. Tam, gdzie myśli odrażające, brudne, złe. Wywleka przed kamerę dewiacje, które chcielibyśmy wyprzeć z głowy, ale czasami okazują się od nas silniejsze. Prezentuje je z całym ich wstrętem i towarzyszącymi im pokrzywionymi ludzkimi emocjami. Z bólem, cierpieniem i psychicznymi konsekwencjami dziejącymi się w głowach. Jednocześnie nie ucieka się do taniej prowokacji i pornograficznej dokładności. Robi to, co Gaspar Noe w „Nieodwracalnym” – w najbardziej bolesnych scenach pokazuje twarz aktora. Wie, że ona powie wtedy najwięcej. Jeśli więc „Nieruchomy poruszyciel” dokonuje gwałtu na umyśle i zmysłach estetycznych widza, to „33 sceny z życia” gwałcą pewne konwenanse opowiadania o śmierci i rodzinie. Małgorzata Szumowska pokazała klasę i artystyczną dojrzałość. Z nakręconego materiału odrzuciła wszystko, co niepotrzebne, zostawiając samo filmowe mięso. Wycięła mdłe kadry, wykreśliła puste słowa, zrezygnowała ze zbędnych gestów. Ale pamiętała, że film zrobiony w samych zbliżeniach, przy wadze podjętej przez nią tematyki, będzie dla widza nieznośny, za ciężki. Sięgnęła po dwa środki o lekkim działaniu przeciwbólowym – ironię i czarny humor. Dlatego w „33 scenach z życia” nie ma dzikiego rozdzierania się przez kamerą i histerycznego emocjonalnego ekshibicjonizmu. A przecież jest tu bolesny kawał życia autorki. Szumowska imponuje mądrością, z jaką oswaja za pomocą sztuki tragedię, która ją dotknęła, i odziera ją z patosu. Mogła przyprzeć widza do muru. Ale wolała podejść i serdecznie z nim porozmawiać. Jednym z atutów „33 scen z życia” jest ów kumpelski ton, jaki przyjmuje reżyserka, żeby skomunikować się z widzem. Nie ma tu mentorstwa i wyniosłości, jest za to pewnego rodzaju ciepło dające nadzieję, mówiące, że i śmierć jest do przeżycia. Że można ją przetrwać bez pretensji do całego świata. Na poziomie przesłania Szumowska nie mówi nic nowego ani specjalnie odkrywczego. Ale sposób, w jaki o tym mówi, sprawia, że słuchalibyśmy w milczeniu, nawet gdyby recytowała książkę telefoniczną. Dobrą robotę wykonuje tu Julia Jenstch, nieraz prezentująca się jako aktorka zdolna, ale tu po raz pierwszy ukazująca się jako aktorka totalna. Jenstch ma coś młodzieńczego w twarzy, co budzi podejrzenie o jej psychiczną słabość, niemożność uniesienia tragedii większej niż złamany paznokieć. Graną postać reżyserka wydarła z jej głębi, dzięki temu uzyskując na ekranie niezwykłą świeżość i naturalność. Aktorka stopniowo stapia się ze swoją bohaterką, budując ją bezpośrednio na ekranie. Na naszych oczach przechodzi od postaci mającej odpowiedź na każde pytanie do Julii, która najczęściej będzie mówiła „nie wiem”. Cieszy, że polscy reżyserzy wreszcie przestali tylko oglądać swoje oblicze w lustrze i zaczęli oglądać filmy. Skończyli z udawaniem sierot bez ojców, z których mogliby czerpać wzorce. Zauważyli, że jeśli nie mogą znaleźć ojców w kinie polskim, mogą ich szukać również w kinie światowym. Wreszcie poszerzyli horyzonty, dostrzegając kogoś poza Wajdą i Kieślowskim. Dostaliśmy „Rysę” Rosy zaczynającą się jak u Michaela Hanekego, a kończącą się jak u Romana Polańskiego. Do Oscara wystawiamy włoski neorealizm po polsku, czyli „Sztuczki” Jakimowskiego. Dostaliśmy Szumowską – Bergmana w spódnicy – i „Nieruchomego poruszyciela”, czyli Lyncha robionego pod flagą biało-czerwoną. Wreszcie mamy swoich czułych barbarzyńców.
Tytuł: Nieruchomy poruszyciel Rok produkcji: 2008 Kraj produkcji: Polska Dystrybutor: Vision Data premiery: 14 listopada 2008 Czas projekcji: 90 min. Gatunek: dramat, thriller Ekstrakt: 70%
Tytuł: 33 sceny z życia Tytuł oryginalny: 33 Scenes from Life Obsada: Julia Jentsch, Peter Gantzler, Maciej Stuhr, Adam Woronowicz, Piotr Adamczyk, Renata Dancewicz, Dorota Segda, Roman Gancarczyk, Rafał Maćkowiak, Izabela Kuna, Andrzej HudziakRok produkcji: 2008 Kraj produkcji: Niemcy, Polska Data premiery: 7 listopada 2008 Czas projekcji: 100 min. Gatunek: dramat Ekstrakt: 70% |