powrót do indeksunastępna strona

nr 10 (LXXXII)
grudzień 2008

Wilcze dziedzictwo: Przeznaczona
Magda Parus
ciąg dalszy z poprzedniej strony
– Ani się waż ponownie na nią spojrzeć! – zaatakował Colina gospodarz. – Moja córka nigdy nie zwiąże się z łowcą!
Antoine bał się, że któryś z intruzów odkryje drugą naturę Tin. Przeciętny łowca zareagowałby na tego rodzaju rewelację tylko w jeden sposób. Dlatego Francuza tak zdenerwowała ta niespodziewana wizyta – i właśnie z obawy o życie dziewczyny wyprosił ją z pokoju. Colin powinien być facetowi wdzięczny za tę troskę, zamiast szykować się do ataku.
– Ależ oczywiście! – przytaknął z szerokim uśmiechem Alberto, wreszcie porzucając karykaturalnie włoski akcent. – Nieustannie powtarzam, że prawdziwy łowca z nikim się nie wiąże. Jak to mówią: albo rybki, albo akwarium. Jeśli ktoś marzy o tym, żeby sobie gruchać z żonką i hodować dzieciaki, nie powinien w ogóle…
– Załapałem – przerwał mu ze złością Antoine, choć najwyraźniej po części zgadzał się z Włochem, spod gniewu bowiem przebijało poczucie winy.
Colin sięgnął myślami do wiadomości, jakie Alberto przekazał mu na temat Francuza, kiedy tu jechali. Wściekał się na siebie, że nie słuchał wtedy zbyt uważnie. Jego przeczucie milczało – odkąd postawił stopę na europejskiej ziemi, nie odezwało się ani razu – nie spodziewał się więc, że te informacje wkrótce nabiorą dla niego wielkiego znaczenia. Gadaniny Włocha jako takiej miał już po dziurki w nosie.
W każdym razie przydługi wywód Alberta sprowadzał się do stwierdzenia, że Antoine, szalenie utalentowany łowca, w zasadzie z dnia na dzień wycofał się z zawodu, ponieważ panienka, z którą swego czasu przelotnie romansował, zmarła niespodzianie, zostawiając mu na głowie cztero- albo pięcioletnią córkę. Włoch z pewnością mówił coś więcej na temat matki Tin, ale Colin nie potrafił sobie niczego przypomnieć. Zresztą co za różnica. Ona nie była córką Antoine’a, w tej kwestii Colin wyzbył się ostatnich wątpliwości.
– Domyślam się, że nie wyjedziecie stąd, dopóki nie uzyskacie tego, po co przyjechaliście – odezwał się Francuz po chwili uporczywego milczenia. – Nie zawahacie się zniszczyć spokoju mojej córki, byle osiągnąć cel. I nigdy nie nazwałbyś tego szantażem.
– Szantaż? – obruszył się Alberto. – Mocnych używasz słów, przyjacielu.
– Nigdy nie byliśmy przyjaciółmi. Czego chcesz?
– Butelki zimnego piwa, na dobry początek – oznajmił z uśmiechem Włoch. – Dla mojego młodego towarzysza także. Przypuszczam, że jemu jeszcze bardziej zaschło w gardle.
– Skończ – warknął Colin.
Natychmiast pożałował swojej reakcji, gdyż z twarzy Alberta spłynął uśmiech, a w jego małych ciemnych oczach zapłonęła wściekłość. Niniejszym Colin dołączył do grona najbardziej godnych pogardy zdrajców, porzucających sprawę dla pary zgrabnych nóg i błękitnego spojrzenia.
Jakim cudem ona miała niebieskie oczy? Cudowna, niespotykana w społeczności barwa. Choć niewykluczone, że jedynie nosiła maskujące soczewki, żeby zmylić łowców na wypadek takiego jak dzisiejsze, niespodziewanego spotkania. Ilu ich się dotąd przewinęło przez dom Antoine’a?
Francuz wrócił z trzema butelkami piwa. Punkt dla Alberta, chociaż Colin nie pojmował sensu tej bitwy. Chyba że znowu chodziło o demonstrację: jeśli Włoch wykazał tyle determinacji w banalnej kwestii piwa, należało przypuszczać, że w zasadniczej sprawie nie cofnie się przed niczym.
Colin przyjął od Antoine’a butelkę orpala, dziękując mu niewyraźnym uśmiechem. Żałował, że nie zdążył się Tin nawet przedstawić; a teraz wróciła do pracy, skąd przyjdzie dopiero po ich wyjeździe… No, ale właściwie to lepiej, bo musiałby użyć imienia Vernon. A wtedy ona tak właśnie by o nim myślała: Vernon, łowca. Antoine niewątpliwie ostrzegał ją przed swymi dawnymi towarzyszami po fachu.
– Vernon! – Poirytowany głos Alberta przywołał Colina do rzeczywistości. – Skup się, do cholery. Te miłostki są zabawne jedynie na krótką metę.
– Gdzie tu jest toaleta? – zapytał Colin, zaskakując tym siebie samego.
• • •
Wezwała go. Nie pojmował, jak tego dokonała, ale szedł do toalety z niezachwianą pewnością, że Tin będzie tam na niego czekać.
Faktycznie czekała, tyle że na zewnątrz, pod oknem, które Colin natychmiast otworzył.
Patrzyli na siebie, trochę jak bliskie sobie osoby, które spotykają się po długiej rozłące. Każdy szczegół jej twarzy jakby odświeżał się w pamięci Colina, znany od dawna, ale rozmyty wskutek upływu czasu.
– Jesteś łowcą? – zapytała z wahaniem.
No tak, oficjalnie nie miała pojęcia o przeszłości ojca, zatem w jej odczuciu już tak proste pytanie wiązało się z ryzykiem.
– Świadomym – odparł Colin.
– Świadomym swych praw i obowiązków? – zażartowała, słyszał jednak przyspieszone bicie jej serca. Wiedziała, teraz już wiedziała.
– Nigdy żadnego nie spotkałaś?
Znał odpowiedź. Wyczuwał jej fascynację, ogromną radość, że wreszcie poznaje kogoś ze swoich. Na moment zrzucił kamuflaż, żeby lepiej się jej zaprezentować.
Zadrgały jej nozdrza, cofnęła się o krok od okna. Zaniepokoił się, że ją przestraszył. Ale nie, tylko zaskoczył. Zmrużyła oczy i przyglądała mu się, przekrzywiwszy nieco głowę. Miała piękne włosy. Długie, lśniące, ciemnokasztanowe. Podobne do włosów Rose, choć tamtymi Colin nigdy się przesadnie nie zachwycał.
– Colin – powiedziała. – Nazywasz się Colin?
– Dla Antoine’a Vernon – odparł bez zdziwienia, że tak łatwo odgadła jego imię. – On nie jest twoim ojcem?
Wolno pokręciła głową.
– Przyjechałeś go zabić? – W jej głosie pojawił się strach.
– Tak się do niego przywiązałaś?
Kochała Antoine’a, ale nie chciał określać w ten sposób relacji między nią a łowcą. Niemniej nie musiała tłumaczyć Colinowi, jak bardzo zraniłaby ją śmierć opiekuna. Właściwie niczego nie musiała mu tłumaczyć…
– Przecież wiesz, że nie – powiedział. – Mimo że… jak się zorientowałaś, trochę mnie zdenerwował.
– Wiem – stwierdziła niepewnie. – Tylko wydaje mi się dziwne… niemożliwe… niesamowite, żebym tak po prostu… – Urwała.
Colinowi także wydawało się niesamowite, że potrafił przewidzieć, co powie Tin. A zarazem odbierał tę sytuację jako najzupełniej naturalną.
– Nie boisz się, że się znudzisz? – zapytała z niepokojem.
– Prędzej tego, że ty się znudzisz.
– Ja to co innego.
I znowu Colin wiedział, o czym ona mówi. Nieistotne, jakich używała sformułowań lub jak niejasno brzmiałaby jej wypowiedź dla osoby postronnej, Colin od razu pojmował, co chciała wyrazić.
Był pierwszym świadomym, jakiego spotkała od czasów dzieciństwa, osnutego zresztą mgłą zapomnienia. Pierwszym przedstawicielem społeczności, której liczebności nawet się nie domyślała, Antoine bowiem, jeśli w ogóle rozmawiał z nią na ten temat, przekazywał jej co najwyżej przekonania łowców: zwierzyna to zaledwie kilka rozproszonych po świecie osobników, skutecznie tępionych przez dzielnych obrońców ludzkości. Colin fascynowałby ją, nawet gdyby był jej obojętny.
Natomiast siebie samą Tin postrzegała jako dziewczynę ze wsi, dzielącą czas między dom, szkołę i sporadyczne spotkania z koleżankami. Mogła opowiedzieć Colinowi treść interesującego filmu, ale we własnym życiu nie znajdywała niczego, co zasługiwałoby na jego uwagę. Jedyną pielęgnowaną przez nią tajemnicę odkrył w chwili, gdy otworzyła drzwi.
– Nie znudzę się – oświadczył z niezachwianą pewnością Colin. – Nigdy dotąd nie czułem z nikim takiej bliskości. To… ekscytujące.
Powątpiewała w tę deklarację. Rozmawiali zaledwie parę minut, nadal niewiele wiedzieli o sobie nawzajem, tak więc każda kolejna odczytana myśl przynosiła frapujące odkrycie. Jednakże po tygodniu czy dwóch…
– Powinieneś już do nich wracać – powiedziała Tin. Obawiała się wniosków, do których zmierzał Colin. – A ja muszę iść do sklepu, kończy mi się przerwa na lunch.
– Nie znudzę się – powtórzył. – Powiedz mi jeszcze… – Wychylając się przez okno, przytrzymał ją za ramię, ponieważ już się odwracała. Dotknął jej po raz pierwszy… Cofnął rękę. Na chwilę zapomniał, o co chciał ją zapytać. – Powiedz… to znaczy… muszę wiedzieć… jak to się stało, że się tobą zaopiekował?
Przez jej myśli przemknął strach.
– Zabił twoich rodziców? – Wściekłość narosła w Colinie tak gwałtownie, że przebarwiły mu się oczy.
A Tin przestraszyła się go nie na żarty.
– Nie bój się mnie, do cholery! – warknął.
Buntowniczo przygryzła wargi, podczas gdy Colin usiłował nad sobą zapanować.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót do indeksunastępna strona

30
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.