Gracze giełdowi mówią na to „korekta” – trend długookresowy się utrzymuje, ale w danym momencie, na chwilę, notowania odbijają się w przeciwną stronę. Tak jest w przypadku „Arachnei”, która prezentuje poziom odrobinę lepszy od „Klatki” czy „Gigantów”, ale prawda jest taka, że od czasu „Wilczycy” trend całego cyklu Thorgala pozostaje taki sam. Spadkowy.  |  | ‹Thorgal #24: Arachnea (Wydanie II)›
|
Po wielu perypetiach i latach rozłąki rodzina Aegirssonów się zjednoczyła! I to w powiększonym składzie – scenarzysta zdecydował się chyba wynagrodzić Aaricii idiotyczną, telenowelową zdradę Thorgala i obdarzył ją kolejnymi brzdącami do opieki. To znaczy Darek i Lehla dziećmi nie są i w sumie nadzoru rodzicielskiego nie potrzebują, ale jest miło, sielsko i rodzinnie. Do czasu. Chcąc odciąć się od przeszłości, Aegirssonowie opuszczają swoją wyspę (przypomnijmy, że po „Upadku Brek Zarith” kierunek migracji był odwrotny – uciekając od świata, osiedlili się na bezludnej wysepce) i ruszają w rejs. Pewnego dnia potężny sztorm (który to już raz?) rozdziela łódki i Thorgal z Louve lądują na dziwnej, zamglonej wyspie. Dziewczynka zostaje uwięziona przez tajemniczą siłę w grocie skalnej, a jej ojciec schwytany przez mieszkańców. Ci, nie znając żadnego świata poza swoją wyspą, biorą go za demona i decydują się złożyć w ofierze swej okrutnej bogini – tytułowej Arachnei. A że Thorgal ma bogów i demony w głębokim poważaniu, chwyta za miecz i z okrzykiem „Odiiiin”… Dwudziesty czwarty album przygód Thorgala to już ostatni przebłysk wielkości spółki Rosiński i Van Hamme. Następującą po nim „Błękitną zarazę” jeszcze da się czytać, ale dalej już prześwituje zamulone dno. Tym łatwiej teraz, znając już całą serię, czytać wznowienie „Arachnei” z pewnym sentymentem – właśnie jako ostatni przyzwoity album „Thorgala”. Rosiński co prawda od dawna nie trzyma już poziomu z lat 80., ale wciąż jeszcze jako tako się stara. Jeszcze lepsze wrażenie robi Van Hamme – sprawnie czerpie garściami z mitów, budując ciekawą i odpowiednio dramatyczną przypowieść o mezaliansie ludzi i gniewie bogów. Oczywiście, jak to zwykle z bogami bywa, karzą ludzi hurtowo, więc Thorgal będzie miał kogo ratować. A właściwie nie Thorgal, tylko Louve. Gwiezdne Dziecko jest bowiem w tym komiksie gdzieś w tle. Owszem, błyszczy inteligencją i macha mieczem, patrosząc potwory, ale cała historia toczy się obok niego. I to właśnie ona jest najważniejsza – Louve też jest tylko pionkiem, choć bardzo istotnym, w historii Arachnei i Arachnopolis. To pewna zmiana i początek nowego podejścia scenarzysty do „Thorgala”. Tak jak wcześniej na pierwszym planie był ktoś z rodziny (nawet jeśli to nie był Thorgal, tylko Jolan albo Aaricia), tak teraz najważniejsze są historie, w które bohaterowie „wpadają”. A przy okazji rozpoczyna się wielki przegląd krain i epok. To już nie to niedookreślone królestwo Brek Zarith, ale miejsca i ludzie stylizowani na konkretne kultury. W „Arachnei” jest Grecja, w „Błękitnej zarazie” będzie Afryka, a w „Barbarzyńcy” Rzym. Nie jest to pomysł zbyt szczęśliwy, raczej przejaw niemocy twórczej, ale – o ile dobrze wykonany – da się spokojnie przełknąć. Tak jest w „Arachnei”: ciekawa legenda, sprawnie poprowadzona intryga, Thorgal jeszcze waleczny, a nie ciamajdowaty, narysowany też ładnie. Nawet autoplagiat i mnóstwo scen skopiowanych żywcem z poprzednich albumów nie przeszkadza. Tylko te pająki trochę straszne…
Tytuł: Arachnea (Wydanie II) ISBN: 978-83-237-2472-8 Cena: 29,90 Data wydania: lipiec 2008 Ekstrakt: 70% |