powrót do indeksunastępna strona

nr 10 (LXXXII)
grudzień 2008

Pod płaszczykiem
Margaret Todd ‹Numerator›
Na okładce powieści napisano, że „Numerator” Margaret Todd to „książka z wartką i precyzyjnie skonstruowaną akcją kryminalną, ale też obraz Polski od czasu stanu wojennego po dzień dzisiejszy”. W sumie się zgadza: kryminał jest, obraz (koślawy) też. Tylko tej precyzji i wartkości brak.
Zawartość ekstraktu: 10%
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Kryminał nie jest literaturą rozrywkową. A przynajmniej takie wrażenie można odnieść, czytając gros powieści pisanych przez rodzimych autorów, którzy chyba wychodzą z założenia, że pytanie „kto zabił?” jest nie dość atrakcyjne. W związku z tym zagracają fabułę mnóstwem „refleksji kulturowych i społecznych” (jak to określił na okładce wydawca niniejszej książki) i na siłę starają się umieścić akcję „tu i teraz”, tak jakby możliwość odgadnięcia nawiązań do współczesnych miejsc i wydarzeń była dla czytelnika wartością samą w sobie.
Dokładnie to robi autorka1) „Numeratora”, całą fabułę budując wokół bardzo głośnych jeszcze niedawno tematów. Mamy więc narzekania na brud, moralną zgniliznę i zalew pornografii (i to plugastwo, zdaje się sugerować Todd, otacza Polaków na każdym kroku – od bicia Seksualnego Rekordu Świata po filmy, których twórcy „muszą uwielbiać szambo”), mamy nierozliczony stan wojenny i komunę, mamy łódzkich łowców skór. Miejsce akcji też jest swojskie, postacie poruszają się po warszawskich ulicach, wspominają zamknięty klub Le Madame i rozmawiają o Złotych Tarasach oraz budowanych na EURO 2012 stadionach. Najważniejsza dla fabuły okazuje się jednak sprawa pewnej nastoletniej gdańszczanki upokorzonej przez kolegów, która później popełniła samobójstwo.
Wszystko to są fakty najgłośniejsze z głośnych, z pierwszych stron gazet, a i lokalizacje ograniczają się głównie do tych, o których nawet nie-warszawiak gdzieś mimochodem słyszał. A autorka stara się dowartościować czytelnika: proponuje mu swoistą zabawę w „Inteligencję”, gdzie zwycięzcą jest nie ten, kto połknął całą encyklopedię i atlas, ale ten, który żyje w rzeczywistości wykreowanej przez telewizję i nie opuścił żadnego wydania „Superwizjera”. Todd nigdy nie mówi wprost o co chodzi: jeśli chce nawiązać do „łowców skór”, to kreuje rozmowę policjantów, w której jeden rzuca podejrzenia na lekarza, a drugi odpowiada dowcipem: „A co, pracował wcześniej w łódzkim pogotowiu?” Jeśli ma być Jan Paweł II, to Todd pisze o „tym, który nawoływał do zwalczania zła dobrem”. Le Madame pojawia się przy okazji klubu Madame, który „nie miał ambicji artystycznych i tylko niezorientowani mogli go mylić z niedawno zamkniętym lokalem o podobnej nazwie. Jedyne, co ich łączyło, to brak pruderii”. Gdy mają paść konkretne nazwy albo wyjaśnienia, zazwyczaj pojawia się wielokropek i wypowiedź kolejnej postaci ze zniecierpliwieniem potwierdzającej i dającej do zrozumienia, że wszyscy wiedzą, o co chodzi. Do tego jedną sprawę autorka potrafi wspominać po wielokroć, zawsze w niedopowiedzeniach, ale zawsze z wyraźną wskazówką, tak żeby nawet wyjątkowo słabo kojarzący czytelnik mógł domyśleć się, o co chodzi.
Jedyne, z czym autorka się nie kryje, to jej poglądy dotyczące komunizmu. Tu już nie ma miejsca na owijanie w bawełnę, o nie. W usta kolejnych postaci wkładane są wypowiedzi w rodzaju: „na szczęście budowniczowie i władze uszanowały uczucia komunistów, pałac wpisały na listę zabytków i zadbały, żeby był dobrze widoczny z każdej strony”. Albo na pytanie, dlaczego na karteczkach znajdowanych przy ofiarach znajdowała się liczba 13, czy ma jakieś znaczenie, winowajca odpowiada „Ma. Trzynasty grudnia pamiętnego roku [oczywiście znów czytelnik musi się popisać erudycją i skojarzyć, o jaki rok chodzi – przyp. JG] kojarzy mi się ze wszelkim złem. Zbrodnie z tamtego okresu nigdy nie zostały rozliczone…”. Żeby nie było wątpliwości, żeby nikt sobie nie pomyślał, że to jakieś chore poglądy zbrodniarza, prowadzący sprawę prokurator dopowiada: „Rzeczywiście…”. Szczyt bezpośredniości autorka osiąga natomiast w oświecaniu czytelników co do istnienia „układu”:
– Jak towarzysz Zenon odnalazł się w nowej rzeczywistości?
– Podobnie jak pozostali. Został prezesem banku.
– Miał kwalifikacje?
– W Komitecie Centralnym pracowali ludzie wyłącznie o najwyższych kwalifikacjach (…)
– A co później? Nie było mnie tutaj, kiedy daliście sobie odebrać władzę.
– O czym ty mówisz? Rozejrzyj się. My jesteśmy już starzy, ale zapewniliśmy swoim dzieciom najlepsze stołki, z których nikt ich nie ściągnie.
– Niby dlaczego? Są niezastąpieni?
– Nie do usunięcia. To gwarantuje nam kontrakt zawarty w 1989 roku.
Może więc warto polecić książkę posiadaczom skrajnie prawicowych poglądów, którzy potrzebują utwierdzenia w swoich przekonaniach? Niestety nie, bo choć często poglądy autorki są sztucznie i zupełnie przypadkowo deklamowane przez bohaterów powieści, to jednak płaszczyk kryminału jest stosunkowo gruby – nie ulega wątpliwości, że Todd chciała napisać również o zbrodni i śledztwie. A jako kryminału „Numeratora” czytać się nie da. Owszem, autorka odrobiła lekcję, naczytała się z pewnością Agathy Christie, ale na dobrych wzorcach się skończyło. Co z tego, że wzajemne stosunki między postaciami są w miarę logicznie poplątane, jeśli każda z tych osób jest ledwie naszkicowana (ten – przystojniak, ta – inteligentna i dociekliwa, tamten – kochliwy i narwany) i już po kilkunastu stronach Karolina zaczyna mieszać się z Anią, zwłaszcza że bohaterów jest sporo, a żaden z nich nie wyrasta na postać pierwszoplanową. Co z tego, że wyjściowy pomysł był nienajgorszy (pomijając nachalne moralizowanie), skoro sprawa zostaje rozwiązana przez posadzenie wszystkich osób dramatu wokół stołu (nawet ci, którzy chwilę wcześniej mieli uciekać z kraju, ochoczo się stawili), długi monolog detektywa i uczynne przyznanie się do winy tych co trzeba. Całość dobija szkolny język i, zdawałoby się, kompletny brak redakcji: autor zwykle nie widzi swoich błędów, ale jakim cudem wydawca puścił prześmieszne teksty w rodzaju „Grzegorz Gregorczyk zwany Gregiem” i powtarzane później przy każdej okazji „komisarz Greg”, to nie wiem.2)
W tak poniewieranym przez autorkę PRL polski kryminał przędł raczej słabiutko, a lektura co słabszych kawałków z serii „Ewa wzywa 07” sugerowała, że nie może być już nic gorszego. A jednak po lekturze „Numeratora” chciałoby się zakrzyknąć: „Komuno, wróć!”.
1) Margaret Todd (choć w jednym miejscu wydawca błędnie pisze Tood) to pseudonim Małgorzaty Kondas, autorki mającej już całkiem spory dorobek (tym bardziej dziwi słabość „Numeratora”), głównie na polu fantastyki.
2) To drugie właściwie nieźle wpisuje się w tendencję autorki do traktowania czytelnika jak idioty i powtarzania informacji. Robi tak nie tylko w nawiązaniach do „łowców skór” i innych głośnych tematów, ale też w funkcjach postaci (za każdym pojawieniem się musi doprecyzować, że X to komisarz, a Y to prokurator), ich imionach (postać pojawia się po raz któryś z kolei, a wciąż Todd pisze o niej „– powiedział Kwaśniewski, zwany Kwaskiem”, „Kwaśniewski, którego zwali Kwaskiem”), cechach czy wzajemnych zależnościach.



Tytuł: Numerator
Wydawca: Replika
ISBN: 978-83-60383-75-9
Format: 187s.120×200mm
Cena: 25,90
Data wydania: 4 września 2008
Ekstrakt: 10%
powrót do indeksunastępna strona

91
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.