Z opisu filmu mogłoby wynikać, że „Przyjeżdża orkiestra” to ambitniejsza wersja „ Nie zadzieraj z fryzjerem”, czyli humor oparty na animozjach arabsko-żydowskich. Jednak dowcipów jest jak na lekarstwo, a Egipcjan mogliby zastąpić choćby i Australijczycy. Chodzi bowiem o umęczone dusze, a nie narody.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Który już raz przychodzi psioczyć na dystrybutora, że albo osoba odpowiadająca za marketing i tworzenie opisów nie oglądała w ogóle filmu, albo jest to cyniczne zagranie mające zwiększyć oglądalność. Bo wystarczy zamienić słowo „obyczajowy” (właściwie już dziś nieużywane) albo „dramat” czy „psychologiczny” (współczesne określenia na filmy niepasujące do żadnych szufladek rozrywkowych – choć wiele z nich ani z dramatem, ani z wnikaniem w psychikę bohaterów niewiele ma wspólnego) na „komedię”. I voilà! W takim kontekście nawet opis „egipska orkiestra zagubiła się w Izraelu” nie może kojarzyć się z niczym innym, tylko z komedią pomyłek, która raczej szybciej znajdzie widzów niż kameralny film obyczajowy. A z tą komedią to bujda. Owszem, jest tu prześmieszna scena nauki podrywu, ale to właściwie tyle. Może jeszcze początkowe sceny z zagubioną najpierw na lotnisku, a później na pustyni orkiestrą sprawiają, że gdzieś tam w kąciku ust błąka się uśmieszek. Tyle że to raczej kwestia nastawienia i nadziei na to, że zgodnie z zapowiedzią oglądamy komedię. A tu klops! „Przyjeżdża orkiestra” to może nie dramat – choć niektóre postacie są mocno okaleczone duchowo – ani film specjalnie przygnębiający, ale też śmiać się nie ma z czego. Przez ekran przewija się bowiem cała gama udręczonych osobników: od zamkniętego w skorupie surowości i dystansu egipskiego dyrygenta, po rozpaczliwie szukającą miłości izraelską właścicielkę restauracji. Każda z postaci ma ze sobą poważny problem, każda jest ciężko doświadczona przez życie, każda musi spróbować się otworzyć i – dla wielu to jedna z ostatnich szans – spróbować zmienić swoje życie. Przede wszystkim uczynić je odrobinę bardziej radosnym. Brzmi to wszystko mądrze i głęboko, ale w rzeczywistości podszyte jest sztampą i banałem. Bo oczywiście wszystkie „brudy” wywlekane są dopiero po jakimś czasie, oczywiście bohaterowie zwierzają się najzupełniej przypadkowym „bratnim duszom” i – oczywiście – choć drastyczna zmiana jest niemożliwa, to w każdym przypadku na końcu pojawia się promyk nadziei. Tak więc dość przejaskrawionym problemom przypisano standardowe „pocieszenia”, a widz zastanawia się po seansie, o czym był właściwie ten film i jaką prawdę pokazywał. Ponadto bardzo duży minus za usypiającą konstrukcję opowieści – nie dość, że akcja rozgrywa się głównie w nocy, to i postacie snują się powoli przez ekran, albo patrzą tępym wzrokiem w pustkę. Plusy za naturalność aktorów, umiejętne wywoływanie w widzu uczucia sympatii do nich i za wspomnianą scenę podrywu. W sumie: kameralny, czasem sympatyczny, a czasem usypiający średniak z prawie zupełnie niewykorzystanym tematem spotkania dwóch odmiennych kultur.
Tytuł: Przyjeżdża orkiestra Tytuł oryginalny: Bikur Ha-Tizmoret Rok produkcji: 2007 Kraj produkcji: Francja, Izrael, USA Data premiery: 21 listopada 2008 Czas projekcji: 87 min. Gatunek: dramat, komedia Ekstrakt: 50% |