Pewne stare irlandzkie przysłowie mówi: nim diabeł dowie się, że nie żyjesz, przez chwilę możesz poczuć się jak w niebie. Sidney Lumet trawestuje to przysłowie we właściwy sobie sposób, zgodny bardziej z przemyśleniami Jean-Paula Sartre’a niż z chrześcijańską filozofią.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
„Nim diabeł dowie się, że nie żyjesz” to dramat egzystencjalny w „oldskulowym” stylu. Reżyser zdecydowanie większy nacisk kładzie na dylematy moralne niż na akcję samą w sobie. Lumet, jak na starego mistrza przystało, nie spieszy się z obrazami, woli dłużej skupiać się na zachowaniu bohaterów, pokazywać, w jaki sposób wygrywają oni emocje. Widać, że ma do swoich aktorów zaufanie i to zaufanie procentuje. Philip Seymour Hoffman jest świetny jako okaleczony psychicznie starszy brat. W zasadzie dzięki niemu Lumet nie musiał szczególnie rozwijać wątku przeszłości rodziny i uzasadniać w ten sposób obecnych problemów. Andy jest bardzo – wręcz przesadnie – opanowany, ale wewnętrznie kipi od poczucia krzywdy. Widać, że nie może dłużej znieść tego, iż był traktowany gorzej od swego młodszego brata Hanka. W tego ostatniego wciela się z nie mniejszym powodzeniem Ethan Hawke, który daje tej neurotycznej, niezdolnej do podejmowania decyzji osobowości swoją przekonująco rachityczną fizjonomię. Gdyby przeszłość rodziny została pokazana dosłownie, wtedy dostalibyśmy raczej przeciętny dramat psychologiczny. Ze względu na to, że wszystko potrafili wygrać aktorzy, film zyskał niezwykłą kondensację treści i emocji. Lumet, jako nieodrodne dziecko teatru, potrafi bardzo mocno skupić się na słowie i grze aktorskiej, czyniąc z nich podstawowy atut swoich filmów. Akcja wydaje się być u niego na drugim miejscu, ale tylko pozornie. Dzięki temu, że większym znaczeniem obdarza występujących w filmie bohaterów, znacznie lepiej uwiarygodnia podejmowane przez nich decyzje, które to w istocie całą akcję napędzają. Andy i jego brat Hank rozpaczliwie potrzebują pieniędzy: Andy nie jest w stanie zaspokoić potrzeb finansowych swojej żony (a potrzeby bohaterki granej przez Marisę Tomei mogą być tylko duże), natomiast Hanka nie stać na alimenty, które zagwarantowałyby przyzwoity byt jego córce. Andy, starszy, zdawałoby się bardziej rozważny i roztropny, wpada na pomysł, aby obrabować niewielki sklep z biżuterią. Ze sklepikiem wiąże się pewien bardzo istotny szczegół, który ma wpływ na dalszy rozwój wydarzeń, potęgując jeszcze bardziej posępny nastrój całego filmu. Komplikacje, jakie wynikają z podjętej przez braci decyzji, choć trzymają widza w niesłabnącym napięciu, są jedynie pretekstem do tego, aby pokazać mechanizm powstawania zła i jego narastającej eskalacji.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Wbrew pozorom konkluzja filmu wymyka się banałowi, że zło rodzi się z okaleczenia psychicznego, bo o niektórych bohaterach uwikłanych w splot zdarzeń takiej wiedzy jak o Andym nie posiadamy i w prosty sposób ich zachowania nie możemy sobie wytłumaczyć. Chciałoby się powiedzieć, że zło różnymi drogami chodzi. Poza wspomnianą już egzystencjalistyczną proweniencją dodać należy jeszcze marksistowskie źródło zła (wszak Lumet to lewak pełną gębą). Pierwotny motyw przestępstwa, którego dopuszczają się bracia, to bowiem brak pieniędzy. Ale Lumet dodaje to tego jeszcze inny, równie ważny aspekt: wyobcowanie. Pieniądz u niego, podobnie jak u Roberta Bressona, jest złym bożkiem, sprawcą wszystkich tragedii. Nie chodzi tutaj bynajmniej o wyścig szczurów czy o jakieś inne konotacje ze współczesną kulturą konsumpcyjną, ale o coś znacznie bardziej pierwotnego. Jakby Lumet chciał zanalizować krok po kroku fenomen bezwartościowego i pustego, pozbawionego desygnatu symbolu, demaskując w ten sposób jałowość współczesnej egzystencji, odwołującej się do czeku bez pokrycia. Oprócz niespiesznych scen i ujęć w oczy rzuca się jeszcze jedna cecha, o którą trudno w dzisiejszym kinie – obranie sobie za głównych bohaterów przeciętnych zjadaczy chleba, których problemy, w pewnym sensie banalne, dotyczą jednak większej grupy ludzi. Bardzo dobrze zostało to zestawione z naszym początkowym wyobrażeniem o postaciach, a raczej z ich zdolnością do trzymania fasonu. Na początku filmu jesteśmy skłonni uwierzyć, że Andy jest szczęśliwy ze swoją żoną, że ma pieniądze, że jest kimś, gdy z perspektywy zaradnego guru rozmawia ze swym młodszym, infantylnym bratem. Jednak gdy później wsiada wraz z żoną do zdezelowanego Chevroleta, wybucha żalem i zrzuca na moment maskę, bo nie jest w stanie jej utrzymać, widzimy człowieka zwyczajnego do bólu, który nie jest w stanie udźwignąć swojego życia. Podobnie rzecz ma się z innymi bohaterami filmu, tyle tylko, że ich maski wyglądają nieco inaczej. Ta przeciętność bohaterów wzmacnia jeszcze wydźwięk zła, bo i ono staje się czymś zwyczajnym. Dla mnie sporą przyjemnością było oglądanie filmu w starym stylu: bez niepotrzebnych, agresywnych cięć montażowych. Powolne sekwencje, jak na przykład scena napadu – długa i trzymająca w napięciu, bo jej realizm przywodzi na myśl prawdziwe sytuacje, wzmagają poczucie uczestnictwa w filmowych wydarzeniach. Chciałoby się rzec, że to takie zapomniane już Hollywood z epoki wielkich mistrzów. Lumet przypomina się tutaj jako autor swych najlepszych filmów: „Dwunastu gniewnych ludzi” oraz „Pieskiego popołudnia” – twórca realizmu podszytego gorzką ironią.
Tytuł: Nim diabeł dowie się, że nie żyjesz Tytuł oryginalny: Before the Devil Knows You're Dead Rok produkcji: 2007 Kraj produkcji: USA, Wielka Brytania Dystrybutor: Vision Data premiery: 28 listopada 2008 Czas projekcji: 117 min. Gatunek: dramat Ekstrakt: 80% |