Ian Gillan to prawdziwy tytan pracy. Wystarczy spojrzeć na jego obszerną dyskografię. Ale jeszcze mu mało. Wciąż bawi się w muzykowanie z kolegami z Deep Purple, a w przerwach znalazł czas, by dać serię koncertów promujących składankę podsumowującą karierą solową. I to wyśmienitych, o czym można przekonać się, słuchając płyty „Live at Anaheim”.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Oczywiście Gillan XXI wieku to nie ten sam krzykliwy młodzieniaszek z bujną fryzurą, co w latach 70. Teraz to elegancki starszy pan, lubujący się w białych marynarkach. Skroń obficie przyprószyła mu siwizna, a i głos też mocno mu się zmienił. To już nie ta skala, co kiedyś. Mimo to Gillana dzisiejszego i tego sprzed lat łączy cecha wspólna – błysk w oku i radość z grania przed publiką. A być może starszy Ian ma jej w sobie więcej niż kiedyś. Po tak oszałamiającym sukcesie, zarówno komercyjnym, jak i artystycznym (w końcu nie każdy nagrywa utwory wszech czasów), nie musi już niczego udowadniać. Ma pieniądze, szacunek, a gra tylko dla przyjemności. I to słychać. „Live at Anaheim” jest zapisem koncertu z 14 września 2006 roku. Trasa promująca kompilację „Gillan’s Inn” właśnie wchodziła w etap kulminacyjny, więc muzycy byli już ze sobą nieźle zgrani, ale jeszcze nie zmęczeni. Ian, będący w doskonałej formie głosowej, potrafił napędzić widowisko. Instrumentaliści zapewnili niezbędne tło do jego popisów. Nie oszukujmy się, to nie jest brygada Deep Purple, gdzie każdy ma coś do dodania od siebie. Tu Gillan jest główną gwiazdą i to jego głos wysuwa się na czoło. Nie zmienia to faktu, że muzycy są świetnymi fachowcami, czującymi nastrój granych kompozycji. To dodatkowo podwyższa wartość płyty. Jaka jest więc zawartość krążka? Odpowiedź prosta – pierwszorzędna. Są najbardziej ogniste kawałki z solowych płyt Gillana („Sugar Plum”, „Moonshine”), ale i klasyki Deep Purple, takie jak „Into the Fire” czy nieśmiertelny „Smoke on the Water”. Fani najbardziej znanej formacji wokalisty znajdą tu też kilka interesujących rarytasów. Są to numery, które nigdy lub rzadko były grane na żywo, na przykład „Wested Sunset” i „Not Responsible” z klasycznej płyty „Perfect Strangers”. Bardzo przekonująco wypada również „When a Blind Man Cries” z piękną partią saksofonu w wykonaniu Joego Mennonny. Mimo że pierwsze skrzypce należą do Gillana, to i muzycy towarzyszący potrafią wyraźnie zabłysnąć. Może niekoniecznie mam tu na myśli siedmiominutowe „Drum Solo” w wykonaniu Randy′ego Cooke’a , któremu daleko do popisów Iana Paice’a, ale już organowo – gitarowy duet w „Rivers of Chocolate”, to coś niesamowitego. Choć Ian Gillan ma na koncie niezliczoną ilość płyt koncertowych, to „Live at Anaheim” wyróżnia się wśród nich na plus. Przede wszystkim ze względu na niestandardowy repertuar, ale nie tylko. Jest to kawałek prawdziwego gitarowego święta i sentymentalnej wycieczki do czasów, kiedy muzycznym światem rządzili długowłosi rockmani. Choć dziś trudno ich nazwać „kudłaczami”, a i niejeden pewnie uskarża się za kulisami na bolące korzonki, to najważniejsze, że gdy trzeba, wciąż potrafią ostro dorzucić do pieca.
Tytuł: Live at Anaheim Data wydania: 5 maja 2008 Czas trwania: 1:42:11 Utwory: 1) Second Sight (Intro): 01:21 2) No Laughing In Heaven: 04:27 3) Into The Fire: 04:42 4) Hang Me Out To Dry: 05:09 5) Have Love I'll Ravel: 04:02 6) Wasted Sunsets: 04:32 7) Not Responsible: 05:47 8) No Worries: 06:46 9) Rivers Of Chocolate (Band Jam): 08:10 10) Unchain Your Brain: 03:30 11) Bluesy Blue Sea: 04:52 12) Moonshine: 03:21 13) Texas State Of Mind: 05:08 14) Sugar Plum: 05:18 15) When A Blind Man Cries: 05:12 16) Men Of War: 04:55 17) Drum Solo: 07:13 18) Smoke On The Water: 07:14 19) Trouble: 03:17 20) Knocking At Your Back Door: 07:15 Ekstrakt: 80% |