powrót do indeksunastępna strona

nr 10 (LXXXII)
grudzień 2008

Rytuał
Mariusz Kaszyński
ciąg dalszy z poprzedniej strony
– Masz fajny wózek – rzucił, zmieniając temat.
– Ja myślę, wydałam na niego blisko jedną czwartą oszczędności.
– Jedną czwartą? To nie jest tak źle, jeszcze na co nieco cię stać…
Brodecka wysłała mu promienny uśmiech.
– Jest gorzej, niż myślisz, za resztę spadku kupiłam dom.
– Spadku? – zainteresował się Grzegorz. – Czyżby właśnie tobie spełniła się bajka o zapomnianym, bajecznie bogatym i bezdzietnym wujku zza oceanu?
– To po ojcu.
Grzegorz skrzywił się mimowolnie. Kolejna gafa. Chyba lepiej by było, gdyby całą drogę milczał.
– Przykro mi – mruknął.
Wioletta nie wyglądała na przejętą.
– A mnie nie – powiedziała – nie znałam go. Mam jego fotografię sprzed ponad trzydziestu lat. To cały nasz kontakt. Nawet nie słyszałam jego głosu. Jeśli już mowa o bajkach, to raczej jest to ta o dawcy spermy, który znika w sinej dali, uciekając przed odpowiedzialnością. W opowieściach matki był z niego super gość, ale ja sądzę, że trafiła na skończonego łajdaka.
– Dlaczego tak uważasz?
– Mam swoje powody.
Faktycznie, nie powinien pytać. Jej sprawa. Co go naszło, by włazić z butami w czyjeś życie?
Wioletta umilkła na dłuższą chwilę. Prowadziła wpatrzona w drogę przed autem. Wydawało się, że zapomniała o obecności pasażera.
– Masz dzieci? – spytała nagle.
– Ja…? – Grzegorz drgnął zaskoczony. Myślami błądził już gdzie indziej. Właśnie wyobrażał sobie mały, przytulny, zaciemniony pokoik z nastrojową muzyką i ogromnym łożem. A w środku on i Brodecka. Oboje bez tych wszystkich krępujących ciuchów. – Nie, nawet nie mam dziewczyny. – Uznał, że nie zaszkodzi przemycić tę informację.
– A gdybyś miał córkę, chciałbyś ją spotkać?
– Pewnie.
– A on nie. – Gdy mówiła o ojcu, w jej głosie brzmiała mieszanina żalu i gniewu. – Matka, dopóki żyła, wysyłała mu co rok moje zdjęcia. Bóg jeden wie po co. Pewnie od razu wyrzucał je do kosza. Jeśli w ogóle do niego trafiały. Ukrył się tak dobrze, że nawet nie wiedziałyśmy, gdzie mieszka, więc fotografie wysyłała na adres firmy, która do niego należała. Pół roku temu umarł, nie zdążyłam się z nim spotkać, zadać tych wszystkich pytań, które w sobie noszę. Inna sprawa, że wcale do tego nie dążyłam. Chyba się zbyt bałam odpowiedzi…
– Pamiętał jednak o tobie…
– Myślisz o spadku? – Wioletta pogardliwie wydęła wargi. – Miałam go nie przyjmować, ale trudno odmówić, gdy w grę wchodzi góra pieniędzy. Zresztą i tak dostałam tylko ułamek jego majątku, resztę zapisał jakiejś fundacji, o której nigdy wcześniej nie słyszałam.
Grzegorz wsłuchał się w ton jej głosu. W ostatnim stwierdzeniu nie pobrzmiewał żal, to było raczej suche stwierdzenie faktu. Nowa szefowa nie była pazerna. Jak dotąd poznawał jej dobre strony, ale przecież musiały istnieć i gorsze, każdy je ma.
– Dojeżdżamy – zauważyła.
Skinął głową. Dotarli na plac Grzybowski, po lewej ukazał się budynek GOLD Banku. Nareszcie. Niechcący trafił w czuły punkt Wioletty i dobry nastrój diabli wzięli. Ale wbrew sobie musiał przyznać, że zaczęło się bardzo obiecująco.
Brodecka zajechała pod bank i skręciła do podziemnego garażu. Jako menedżer miała zapewnione miejsce parkingowe. Nie musiała krążyć po pobliskich uliczkach w poszukiwaniu skrawka przestrzeni, na którym można zmieścić auto.
Zatrzymała się i Grzegorz otworzył drzwi.
– Dzisiaj cały zespół idzie po pracy na piwo – powiedział po krótkim wahaniu. – Może chciałabyś się przyłączyć? W końcu jesteś już jedną z nas.
Pokręciła głową. Po raz kolejny pomyślał, że jest piękna.
– Chyba na to za wcześnie, nie chcę przeszkadzać.
Grzegorz wysiadł. Spodnie wciąż nieprzyjemnie lepiły się do ciała, ale już nie tak, jak wtedy gdy wsiadał do samochodu. Jednak żeby zupełnie wyschły, musiał poczekać jeszcze przynajmniej godzinę.
– Czemu miałabyś przeszkadzać? To doskonała okazja, żeby poznać wszystkich od strony prywatnej. Nie można żyć wyłącznie pracą. Następne spotkanie dopiero za dwa tygodnie.
– Robicie plany na przyszłość?
– To nasz święty rytuał. Taka nowa świecka tradycja. Nie powstrzyma nas nawet gradobicie i koklusz. Więc jak, Wasza Ekscelencjo?
Wioletta uśmiechnęła się szeroko, po czym energicznie kiwnęła głową.
– Zgoda.
2
– Czemu się tak gapisz?
Grzegorz ocknął się z zamyślenia.
– Że co? – Spojrzał na Bogdana Chęcińskiego.
Był to średniego wzrostu mężczyzna tuż po czterdziestce. Szatyn o okrągłej twarzy i minie pewnego siebie zawadiaki. W oddziale uchodził za nałogowego bawidamka i uwodziciela. Nie bez powodu zresztą. Nawet jeśli tylko połowa przechwałek, którymi raczył każdego, kto zechciał go wysłuchać, miałaby okazać się prawdziwa, i tak lista jego podbojów była imponująca.
– Na naszą nową księżną. Co tak wybałuszasz gały? Spodobała ci się?
– Gadasz głupoty – żachnął się Grzegorz.
– Ślepy nie jestem.
Ich biurka stały naprzeciwko, tak że siedzieli zwróceni twarzami do siebie. Za plecami Bogdana ciągnęła się szklana ściana, zza której wyłaniały się kolejne pomieszczenia, w tym nowo urządzony pokoik Wioletty. Ze swego miejsca Grzegorz widział ją doskonale.
– Niezła sztuka, co nie? – Bogdan nie dawał za wygraną. – Żeby jej tak rozłożyć nogi…
– Ty byś przeleciał wszystko, co się rusza.
– Nie wszystko, ciebie nie, i Leppera, i Łyżwińskiego też bym sobie darował.
– Dzięki za doborowe zestawienie. – Grzegorz machnął ręką.
Bogdan wyszczerzył zęby.
– To jak, jesteście umówieni?
– Kto?
– No, ty i nowa. – Chęciński wykonał nieokreślony gest za siebie. – Ponoć weszliście razem…
– I o czym to według ciebie świadczy?
Twarz Bogdana wykrzywiła się w geście samozadowolenia.
– Nie udawaj, już ja swoje wiem, cicha woda. – Zaczął gwizdać melodię piosenki. Przerwał. – Biedna Renata, zapłacze się na śmierć.
– Znowu zaczynasz? Jesteśmy przyjaciółmi, znamy się od zawsze.
Te tłumaczenia nie przekonały Bogdana.
– Gadaj zdrów. Dałaby ci tu, na tym stole, i to natychmiast, przy nas wszystkich. Wystarczy, byś rzucił słowo. Masz okazję, patrzy na ciebie…
Chęciński pomachał do Renaty.
Grzegorz pokręcił z niedowierzaniem głową. Dadzą mu kiedyś spokój? Wszyscy znajomi z pracy byli święcie przekonani, że Renata jest w nim zakochana na zabój. Upierali się przy tym zawzięcie, rzecz jasna jeśli w pobliżu nie było samej zainteresowanej. Wtedy uwagi i komentarze milkły i na krótko zapanowywał spokój. Najgorszym mąciwodą był – czego można się było spodziewać – Bogdan. Nie przegapił żadnej okazji, by wcisnąć swoje pięć groszy. A tematy jego uwag były niezmienne: seks, dupy i seks.
– Po prostu Wioletta podwiozła mnie dzisiaj. Okazało się, że mieszkamy niedaleko siebie.
– O, już jesteście po imieniu. Może zatrzymaliście się gdzieś po drodze? Skręciliście do lasu, poszukać grzybków…? – Bogdan zaczął rechotać.
Grzegorz nie odpowiedział.
– Dobrze zacząłeś, stary, ale wybacz moją szczerość: nie masz szans. Taka laska to coś dla starych wyjadaczy, harcerzyku. To ja będę pierwszy. Głęboką wodę zostaw zawodowcom, ty zacznij na brodziku. Załatwić ci pierwszą lekcję?
Bogdan znów pomachał do Renaty.
Mechowska wstała od biurka i podeszła do nich. Grzegorz znał ją właściwie od dziecka, zbyt długo, by przez głowę choćby przemknęła mu myśl o umówieniu się z nią. Renatę traktował jak siostrę. Nie wyobrażał sobie, by któreś z ich spotkań przerodziło się w randkę. Poza tym wszelkie przemeblowanie w ich wzajemnych stosunkach mogło przynieść więcej złego niż dobrego. Ciężej jest żyć bez przyjaciół niż bez miłości.
– Chcieliście czegoś? – spytała Renata.
Grzegorz już zamierzał zaprzeczyć, ale Bogdan go uprzedził.
– On ma ci coś do powiedzenia. – Wskazał paluchem Natanowskiego.
– Tak? – zainteresowała się.
– Nie słuchaj go.
Grzegorz pokazał gestem, co sądzi o całym tym zamieszaniu i o Bogdanie w szczególności. Chęciński udał obruszonego. Skrzywił się w teatralnej pozie.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót do indeksunastępna strona

63
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.