powrót do indeksunastępna strona

nr 01 (LXXXIII)
styczeń-luty 2009

„Tajne przez poufne” najlepszym filmem IV kwartału według Stopklatki i Esensji
Przedstawiamy podsumowanie IV kwartału 2008 roku w polskich kinach przygotowane przez dziennikarzy Stopklatki i Esensji. Na czele zestawienia już po raz drugi w tym roku bracia Coen.
Słaby był to kwartał. Mało ciekawych filmów zobaczyliśmy, zarówno w kategorii rozrywkowej, jak i kina ambitniejszego. Wakacyjny okres na blockbustery się skończył, z kolei kino z apetytami na nagrody tradycyjnie trafi do Polski z opóźnieniem (co – jak zwykle – zapowiada doskonały I kwartał 2009 roku).
Co oczywiście nie oznacza, że nie zobaczyliśmy przynajmniej kilku małych perełek. Zaskoczył weteran Sidney Lumet, który w dziewiątej dekadzie życia przedstawił obraz przemyślany i sugestywny, okraszony świetnym aktorstwem wyborowej ekipy. Kolejny dokument Wernera Herzoga zdobył szerokie rzesze zwolenników. Mike Leigh również zaskoczył – tym razem przedstawił opowieść z gruntu optymistyczną, kipiącą od pozytywnej energii, choć podszytą nutką goryczy. A do tego mieliśmy w kinach jeszcze cenionego laureata z Cannes („Klasa” – u nas tuż za pierwszą dziesiątką) i nagradzany w wielu miejscach nietypowy horror wampiryczny ze Skandynawii („Pozwól mi wejść”). Może więc nie był to taki stracony kwartał?
Gorzej jeśli chodzi o kino popularne, choć zdarzały się pozytywne wyjątki. „007 Quantum of Solace” nie dorównało „Casino Royale”, choć miało swe niezaprzeczalne atuty, a Daniel Craig nadal świetnie czuje się w roli 007, co dobrze rokuje na przyszłość. Świetnie, choć w innym stylu niż w oscarowym „To nie jest kraj dla starych ludzi”, wypadli bracia Coen – „Tajne przez poufne” to komedia bardzo śmieszna i bardzo gorzka w wyszydzaniu ludzkiej głupoty. Lżejszego rodzaju rozrywkę, ale też z zacięciem satyrycznym obejrzeliśmy w „Jak stracić przyjaciół i zrazić do siebie ludzi”, z jednym z czołowych współczesnych komików, Simonem Peggiem w roli głównej. Dla miłośników opowieści romantycznych, rzutem na taśmę zobaczyliśmy wystawną „Australię” Baza Luhrmanna, która może nie stała się – jak głosiły zapowiedzi – nowym „Przeminęło z wiatrem”, ale już zdobyła rzesze zwolenników. Na szczęście epickie kino miłosne nigdy się nie zestarzeje.
Niezależnie od ostatecznych wyników naszego rankingu, IV kwartał był jednak kwartałem kina polskiego. W kinach starły się dwa filmy, których rywalizacja w Gdyni wywołała tyle kontrowersji – „Mała Moskwa” i „33 sceny z życia”. I choć widownia niespecjalnie dopisała (co my tu mamy ukrywać – widownia u nas oczekuje nadal niestety innego rodzimego kina), to krytycy starli się w szeregu recenzenckich zwarć. I choć oba tytuły miały swoich zwolenników, jednego nie da się ukryć – obejrzeliśmy dwa bardzo różne, ale po prostu dobre polskie filmy. I to z pewnością cieszy.
Czas jednak na werdykt. W naszym wewnętrznym głosowaniu wygrali po raz drugi w tym roku bracia Coen. Nie było to wyraźne zwycięstwo, właściwie „Tajne przez poufne” wyprzedziło inne filmy o włos – rozrzut głosów był duży. Dlatego też tym razem naprawdę chcielibyśmy zauważyć, że co najmniej cała pierwsza piątka zasługuje na równomierne wyróżnienie. Ale, jako że każdy kwartał musi mieć zwycięzcę, wskazujemy na czarną komedię oscarowych braci i oczekujemy niecierpliwie na ich kolejne filmy. Z taką formą, jaką prezentują w ostatnich miesiącach, mogą nam zapewnić jeszcze mnóstwo filmowej satysfakcji.
Poniże nasz pełen ranking najlepszych filmów IV kwartału według dziennikarzy Stopklatki i Esensji.
‹Tajne przez poufne›
‹Tajne przez poufne›
1. Tajne przez poufne
„Tajne przez poufne” dowodzi, że Coenowie, Pitt i Clooney to obecnie śmietanka współczesnego kina mainstreamowego z USA, która do ostatnich sukcesów aktorskich, reżyserskich, artystycznych i komercyjnych, może dorzucić jeszcze jeden.
‹33 sceny z życia›
‹33 sceny z życia›
2. 33 sceny z życia
„33 sceny z życia” pokazują umieranie w najdrobniejszych szczegółach. Nie estetyzuje, nie robi z niego pokrzepiającej bajki. W odróżnieniu od „Pora umierać” czy „Niezawodnego systemu” nikt tu sobie nie wybiera momentu, kiedy chce odejść i w czym, w jakiej sukni, w jakiej pozie. U Szumowskiej śmierć spada nagle i zamiast przynosić spokój go zabiera.
‹Australia›
‹Australia›
3. Australia
Film ten miał niejako odświeżyć nieco już zakurzony gatunek melodramatu. Przypomnieć stare klisze i udowodnić, ze w dobie filmowej ironii i dekonstrukcji wyświechtanych schematów, stare przepisy mają się nadal dobrze. Bez wątpienia wyszło jak najbardziej poprawnie – słowem melodramatyczność szeroko pojęta została zachowana, widz bohaterom kibicował, gdzie trzeba to się wzruszył lub też przejął, szczególnie w scenach pełnych napięcia.
‹Happy-Go-Lucky, czyli co nas uszczęśliwia›
‹Happy-Go-Lucky, czyli co nas uszczęśliwia›
4. Happy-go-lucky, czyli co nas uszczęśliwia
Potężna dawka optymizmu, choć historia sama w sobie do radosnych nie należy i skrzeczy w niej proza życia. Mistrzostwo Mike’a Leigh widać w każdym szczególe, obserwacji, epizodzie. Wielkie brawa dla Sally Hawkins grającej Poppy – udała jej się wielka sztuka, tworząc postać wiecznie uśmiechniętej dziewczyny, obdarzyła ją migotliwą, mądrą osobowością i dużą wrażliwością.
‹007 Quantum of Solace›
‹007 Quantum of Solace›
5. 007 Quantum of Solace
Chociaż postawiony w specjalnych okolicznościach, to przecież wciąż prawdziwy Bond: rozbija luksusowe samochody, używa gadżetów (fakt, że bez fajerwerków) i spotyka piękne kobiety. Smaczkiem jest znakomite rozegranie roli Felixa Leitera z CIA – o wiele ciekawsze jest wplątanie go w sieć sprzecznych interesów, niż znane wcześniej poklepywanie po pleckach. Finałowe starcie, zgodnie z zasadami, ma miejsce w niezwykłych warunkach architektonicznych – niesamowitym hotelu na pustyni. Spore wrażenie robi też opera z pływającą sceną – istna uczta audiowizualna. Daniel Craig nie pozostaje zresztą w tyle, z jeszcze dzikszym magnetyzmem niż uprzednio kreując 007. Może nie ma zbyt wymagającego zadania aktorskiego, ale bez wątpienia jest siłą napędową filmu. Udowadnia, że niezależnie od jakości materiału wyjściowego najważniejszy w „Bondach” jest sam Bond. Bohater. Bez niego „Quantum of Solace” nadal byłoby zapewne pierwszorzędnym kinem akcji, lecz niczym więcej. Z nim – wcale nie musi mieć kompleksów wobec starszych „Bondów”, sprzed resetu serii. A że ustępuje „Casino Royale"? Cóż, w końcu nie jest łatwo równać do największych, prawda?
‹Spotkania na krańcach świata›
‹Spotkania na krańcach świata›
6. Spotkania na krańcach świata
Herzog-dokumentalista wspina się na wyżyny, na jakie Herzog-twórca fabuł zawsze chciał się dostać, ale zawsze był zbyt pretensjonalny W tym przepięknie zrealizowanym, perfekcyjnie wyważonym filmie zapierająca dech w piersiach uroda natury splata się z mądrą (ale nigdy przemądrzałą!) medytacją nad kondycją ludzką w sposób, jaki kojarzy się częściej z obrazami dawnych mistrzów niż z XXI-wieczną kinematografią. Nie spodziewam się obejrzeć w tym roku piękniejszego i bardziej przejmującego filmu.
‹Jak stracić przyjaciół i zrazić do siebie ludzi›
‹Jak stracić przyjaciół i zrazić do siebie ludzi›
7. Jak stracić przyjaciół i zrazić do siebie ludzi
Brytyjczycy mają genialne poczucie humoru i tak genialnych komików jak Simon Pegg, więc „Jak stracić przyjaciół i zrazić do siebie ludzi” nie tylko śmieszy jak cholera, ale jeszcze da się odczytywać na kilku poziomach – dosłownym, metaforycznym, metafilmowym. No, ale przede wszystkim – śmieszy jak cholera.
‹Nim diabeł dowie się, że nie żyjesz›
‹Nim diabeł dowie się, że nie żyjesz›
8. Nim diabeł dowie się, że nie żyjesz
Gdybyż tak dzisiejsi młodzi twórcy filmowi mieli chociaż połowę tej pasji, świeżości, pomysłowości i energii, jaką widać u ponad osiemdziesięcioletniego Sidneya Lumeta! Debiutant Kelly Masterson napisał skomplikowaną, po starogrecku tragiczną historię rodzinną – a Lumet zrobił z niej trzymający za gardło dramat, w którym bohaterowie są w tym samym stopniu katami swych najbliższych, jak i ofiarami własnych poczynań. Trio Hoffman-Hawke-Tomei niesamowite, do tego stopnia, że nawet, kiedy Lumet bawi się chronologią opowieści, wracając raz po raz do wydarzeń, które nam już opowiedział, każdy taki powrót odkrywa nowe aspekty postaci, pozostawiając nas w kompletnym zadziwieniu. Pierwszorzędna robota.
‹Mała Moskwa›
‹Mała Moskwa›
9. Mała Moskwa
Nie trzeba występować jako adwokat filmu Waldemara Krzystka dlatego, że ten filmu wymaga jakiejkolwiek obrony (obraz broni się sam), ale dlatego, że wśród krytyków i kinomanów panuje przeświadczenie, iż melodramaty to filmy z gruntu nieudane i trywialne. A powstają tylko dlatego, że kucharki też muszą coś oglądać. Spróbujmy zerwać z wierzeniem, że tylko filmy z siwymi starcami wygłaszającymi teorię wszystkiego wnoszą coś w nasze życie.
‹Pozwól mi wejść›
‹Pozwól mi wejść›
10. Pozwól mi wejść
Nie zobaczymy tutaj tanich i nieco już wyświechtanych chwytów mających na celu podniesienie poziomu naszej adrenaliny – nagłych, głośnych dźwięków, czy też postaci wyskakujących zza rogu. Przerażenie w tej produkcji kryje się w motywacjach i działaniach głównych bohaterów jak również w zabiegach formalnych, czy też w wyborze krajobrazu i scenografii.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót do indeksunastępna strona

118
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.