powrót do indeksunastępna strona

nr 01 (LXXXIII)
styczeń-luty 2009

Porażki i sukcesy A.D. 2008
ciąg dalszy z poprzedniej strony

Top 10 Konrada Wągrowskiego:

  1. To nie jest kraj dla starych ludzi
  2. Mroczny Rycerz
  3. Sierociniec
  4. Aż poleje się krew
  5. American Gangster
  6. Motyl i skafander
  7. Kierowca dla Wiery
  8. WALL-E
  9. Mamma Mia!
  10. Persepolis
KaW: No właśnie, a skoro już kilkukrotnie wywoływaliśmy temat Bollywoodu, to chyba czas, żeby w końcu go podjąć na dłużej. Tym bardziej że, jak już wspomniała wcześniej Ewa, w tym roku zalała nas lawina filmów (choć głównie na DVD) z indyjskiego mainstreamu. Na świecie też było przełomowo, bo „Om Shanti Om” zaprezentowano na festiwalu w Berlinie, sam film wystartował w pierwszej dziesiątce box office’u na Wyspach i stał się rekordową pod z względem wpływów produkcją bolly poza granicami Indii w historii. Wreszcie A.R. Rahman, czołowy kompozytor bollywoodzki, zgarnął nominację do Złotego Globu (co prawda za film „Slumdog. Milioner z ulicy”, ale też się liczy). Nie gorzej poszło „Cesarzowi i księżniczce”, którzy będą walczyć o tegoroczną Baftę. Do tego w epizodzie jednego z filmów zagrał sam „Sly” Stallone.
PD: A, słyszałem coś. To ten sam, w którym zagrał i Arnie, czy Sly już się zadomowił w Bollywood na dobre?
‹Aż poleje się krew›
‹Aż poleje się krew›
UL: Ale czy pierwszym, który wpadł na pomysł robienia filmu hollywoodzko-bollywoodzkiego, nie był Will Smith?
ED: Will chciał pracować z Aishwaryą Rai, ale że Ash jest zajętą aktorką, to nic na razie z tego nie wyszło. Gdyby terminy się zgadzały, to w „Hitchu” zamiast Evy Mendes cieszylibyśmy oczy indyjską pięknością. Co do Sly’a i spółki to… raczej nie, choć traktują ich tam jak bóstwa. Sam pomysł wrzucenia Arniego czy innego Rambo do filmu Bollywood mnie trochę zdziwił, ale że wszystko w kinie potrafię zaakceptować, to i na efekt w tym przypadku też czekam. Zwłaszcza że akcja filmu ma miejsce w środowisku kaskaderów, a główny bohater wyjeżdża do Hollywood, więc…
KaW: Trudno zatem zaprzeczyć, że bolly i rozdający karty w indyjskiej fabryce snów także poza krajem Gandhiego zyskują coraz większą rzeszę odbiorców i zainteresowanie ze strony filmowych potentatów. Czy zatem już niedługo w hollywodzkiej produkcji zamiast Clooneya i Pitta uwodzić będą Hrithik Roshan i Shahrukh Khan i odwrotnie? Zresztą ciekawe, czy otwarcie świata na kino hindi zmieni cokolwiek w postrzeganiu samego bollywoodu i jego konwencji, która zresztą wywołała tak wiele wątpliwości w rodzimej prasie i była przedmiotem dość ostrej krytyki…
PD: Nadal jest. I tu muszę się trochę pokajać, bo z początku sam ostro krytykowałem, wrzucając wszystkie filmy do jednego worka, ale ostatnio widziałem jakiś o superbohaterze, nie pamiętam tytułu, i nie powiem, żebym był zachwycony, niemniej jednak całkiem nieźle się to oglądało. Tak że przyznaję – zrobiłem błąd, jaki zwykle się robi, oceniając coś powierzchownie, i jednak nie każdy film bollywoodzki jest taki sam.
ED: Piotrku, i teraz się wzruszyłam Twoim wyznaniem. Od początku, kiedy zaczęłam pisać o Bollywoodzie, przyświecał mi cel pokazania, że to kinematografia różnorodna i nieschematyczna, dlatego każdy nawrócony się liczy. Bollywood zrobiło w tym roku w Polsce furorę, dziesiątki filmów zostało wydanych na DVD i jako inserty w gazetach. Odbył się festiwal w Multikinie i czwarta edycja Biletu do Bollywood. Polscy krytycy zauważyli, że coś takiego jak Bollywood istnieje i nie jest tylko synonimem romansów dla sentymentalnych bab (duża część nadal nie zauważyła i trzyma się przy swoim, ale to już inna historia).
KaW: Myślę, że głównym problemem w zmianie takiego wizerunku jest dobór wydawanych filmów, bo jednak nadal przeważają typowe romansidła. A ja czekam na więcej takich filmów, jak „Dhoom”, „Yuva”, „D – Król podziemia” i dziwię się, dlaczego coraz liczniejsi dystrybutorzy zainteresowani bollywoodem ociągają się z wprowadzeniem m.in. „Sarkara”. A pewnie i na taki „Race” czy świeżutkie „Ghajini” też trzeba będzie jeszcze długo poczekać. Druga sprawa to fakt, że zdecydowana większość insertów dodawana jest do pisemek dla pań, i to raczej z tej niższej półki. Do tego kuriozalnie niemal w każdy tytuł stara się wepchnąć któreś ze słów „miłość”, „kochać” i „serce”, choćby nie wiadomo jak daleko leżało to od istoty samego filmu. Litości.
‹American Gangster›
‹American Gangster›
ED: Pocieszę cię: „Sarkar” pojawi się na początku tego roku. Cóż, masz rację, stereotyp Bollywoodu jako romansidła został umocniony przez dodawanie go do pism kobiecych i zaopatrywanie filmów w kiczowate tytuły. Swoją drogą śmiech mnie bierze, kiedy sensacyjny „Yakeen – Zaufanie” zostaje dodany do gazetki dla gospodyń domowych. A trzeba przyznać, że tyle burzących stereotyp filmów czeka na wydanie, oprócz tych przez Ciebie wymienionych jeszcze „Black” czy choćby „No Smoking” (znam wiele osób, które za te dwa czy za „Race” padłyby plackiem przed dystrybutorem). Pytanie tylko, ile teraz trzeba będzie włożyć wysiłku, aby przyjęty w Polsce stereotyp o Bollywoodzie zmienić…
Niemniej jednak działo się dużo. Ale, niestety, i tak jesteśmy daleko od myślenia o kinie z Indii jako o pełnoprawnej kinematografii – wciąż jednak jest to nisza, szybko rozwijająca się, ale jednak nisza, kulturowe dziwactwo. Natomiast na świecie kino indyjskie generalnie (nie tylko mainstream) ma się całkiem nieźle. Cieszą nagrody i nominacje dla rewelacyjnego Rahmana, sukcesy wielu bollywoodów za granicą (teraz choćby najnowszy film Shahrukha Khana – „Rab Ne Bana Di Jodi” w reżyserii Adityi Chopry – bije rekordy popularności), ale długo poczekamy, zanim gwiazdy tamtejszego kina będą traktowane na równi z tymi hollywoodzkimi.
KaW: Bo dawno ich prześcignęli. Jakoś nie przypominam sobie, by ktoś piszczał na Sali, gdy Pitt czy inny Craig ściągał koszulę. A gdy tylko Shahrukh wynurzył się z wody w „Om Shanti Om”, całe kino aż zadrżało. To tylko potwierdza tezę, że aktorzy z bollywoodzkiego topu osiągnęli niemal status bogów, czyli coś, o czym ich współcześni hollywoodcy koledzy mogą sobie tylko pomarzyć.
ED: Naprawdę ich prześcignęli? Nie powiedziałabym. Przecież na okładkach pism filmowych w Europie czy Stanach nie ma SRK czy Hrithika. Nie grają w reklamach w światowej telewizji tak jak Pierce Brosnan czy Matthew McConaughey (tylko w indyjskiej). Poza tym jak powiesz komuś: „Hej, oglądałem nowy film z Aamirem”, to najwyżej otrzymasz odpowiedź: „Hmm, a kto to taki?”. Piszczenie na widok bollygwiazdy i status półbogów to część filmowej indyjskiej tradycji. Nie będziesz piszczał na widok Clooneya czy Angeliny, bo Hollywood nie wypracowało sobie widza, który tak żywo okazuje emocje związane z bohaterem zbiorowej wyobraźni.
PD: Tu muszę się wtrącić i zaprotestować. Hollywood na początku też „produkowało” półbogów, a i dziś znane są przypadki histerycznych reakcji na widok megagwiazdora.
ED: Na początku. Mówisz, jakby Bollywood było świeżą kinematografią, a wiekiem przecież dorównuje Hollywood.
PD: Zgadza się, ale Ty wyszłaś z tezą, jakoby Hollywood nigdy sobie takiego widza nie wypracowało.
‹Angielska robota›
‹Angielska robota›
ED: Chyba że tak to pojmujesz. Okej, kiedyś bywało, fakt, ale przyznasz, że teraz już takich sytuacji w amerykańskiej fabryce snów nie ma, brakuje Errola Flynna czy Rudolpha Valentino, na których widok kobiety mdlały. Sama miałam przypadek, że krótko po seansie „OSO” oglądałam nowego „Indianę Jonesa i ledwo powstrzymałam się od powitania Harrisona Forda na ekranie żywymi oklaskami. Dlaczego? Bo przecież to się nie godzi, nie jest społecznie zaakceptowane. A w Bollywoodzie to normalka…
PD: A ja nie rozumiem, dlaczego się powstrzymałaś. Na seansach prasowych zdarzają się takie wybuchy emocji i z tego, co zaobserwowałem, najczęściej są przyjmowane z sympatią.
ED: Czekam w takim razie, aż ktoś z redakcji wybierze się ze mną na „zwykły” seans i zacznie wydawać radosne dźwięki i klaskać na widok gwiazd. Krytycy to istoty z innej planety, a na „zwykłym” seansie tylko postukają się w głowę na widok takiej jednej, która wiwatuje, zobaczywszy na ekranie dziadka Harrisona.
PD: Ewo, ja po prostu nie rozumiem, dlaczego obchodzi Cię w ogóle zdanie innych. Ja, jeśli czuję potrzebę paść plackiem na ulicy czy zatańczyć, to robię to, nie oglądając się na przechodniów. I nie kumam, skąd u naszej największej redakcyjnej miłośniczki Bollywoodu jakieś obawy przed wyśmianiem.
ED: Piotrku, a ja nie rozumiem, że dostosowujesz wszystkich pod swój schemat. Cóż, wyszło szydło z worka, taka ze mnie konformistyczna baba. A serio to psychologiczne zawiłości osoby krytyka, a społeczne ramy kulturowe to chyba coś zupełnie innego. Podobnie jak manifestowanie swojej inności i indywidualności, a przejmowanie się opinią ogółu. Jakby akceptacja społeczna się nie liczyła, to by o nią nie walczyli ani geje, ani Afroamerykanie. Ale na tematy psychologiczne możemy pogadać prywatnie (do czego to dyskusja o filmie może doprowadzić…). Natomiast wracając do kwestii pozycji Bollywoodu w skali światowej, jedyną aktorką, której udało się wypłynąć na świecie, jest Aishwarya Rai, ale tak naprawdę efekty jej zagranicznej kariery okazują się marne. Najlepsze filmy nakręciła u siebie. I może o to tu chodzi? Niech Hollywood i Bollywood koegzystują, ale nie wchodzą w interakcje, bo to obu stronom może tylko odebrać ich mocne zalety… Piotrku, a ten film, który oglądałeś, to nie był „Krrish”?
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót do indeksunastępna strona

126
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.