powrót do indeksunastępna strona

nr 01 (LXXXIII)
styczeń-luty 2009

Zbrodnia doskonała
ciąg dalszy z poprzedniej strony
Ilustracja: <a href='mailto:nakatoni@gmail.com'>Olga Dąbrowska</a>
Ilustracja: Olga Dąbrowska
Po czym można poznać trupa? Po zębach. A poza tym? Czy DNA jest przechowywane w kościach? Czy można zaufać niszczarce? Czy na jej tłokach nie zostanie żaden ślad? Przecież tego nie ma jak doczyścić… Na pewno trzeba usunąć szpik kostny. A może wcale nie? Czy do testów DNA potrzebują próbkę do porównania? Może rząd przechowuje próbki każdego z nas. Może pobierają je przy urodzeniu i… Ale czy geny się nie zmieniają z wiekiem… Czy…
Uderza się dłonią w czoło i pada na kolana. Bije parokrotnie głową w drzwiczki szafki na garnki. W końcu uspokaja się; siada, z pozoru bezradnie, na podłodze.
Zbyt daleko w to zabrnąłem. Teraz mogę tylko przeć dalej. Muszę się jej pozbyć.
Kręci głową.
Jej? Jego! O czym ja myślę? Czy ja go zabiłem? Czy zabiłem własnego ojca?
Wstaje i nagle jego wzrok pada na robota kuchennego, tego samego, którego wykorzystał do mielenia mięsa. Podchodzi do niego i zaczyna grzebać wśród funkcji i różnych opcji. Na monochromatycznym wyświetlaczu pojawiają się kolejne informacje, rady i ostrzeżenia. W końcu znajduje to, czego szukał. Ustawia automat, w kuchni rozlega się dźwięczący sygnał i na wyświetlaczu mruga krótka notka. Czyta ją uważnie, otwiera szufladę pod robotem i po chwili zastanowienia wyciąga obrotową tarkę o drobniutkich otworkach. Ustawia laserowe ostrzenie tarki w trakcie pracy i uruchamia automat. Maszyna rusza z cichym buczeniem.
Sięga na próbę po lewą dłoń szkieletu. Kości w dotyku wydają się sztuczne, jak z plastiku. Umieszcza dłoń we wkładzie robota i buczenie ustępuje odgłosowi miniaturowej
szlifierki. Dźwięk niepodzielnie panuje w kuchni przez dwie, trzy sekundy, po czym do nadstawionego plastikowego pojemnika sypie się różowawy piasek przypominający wielkością ziaren tartą bułkę.
Podchodzi do malutkiego ekraniku wbudowanego w ścianę i wyszukuje ustawienia wyciszenia pomieszczenia. Już są na minimum.
Musi wystarczyć.
Trze kości przez dobrą godzinę, a praca idzie nad wyraz szybko. Pozostaje z lewą nogą i paroma żebrami, gdy coś nagle zaczyna brzęczeć w mechanizmie robota. Kontrolka na wyświetlaczu wszystko tłumaczy – awaria lasera. Teraz tarka stępi się błyskawicznie.
A na malarskiej folii, całej umazanej krwią, wciąż spoczywają ostatnie kości.
VIII.
Hamilton czytał raport z wytrzeszczonymi oczyma, nie wierząc temu, co miał przed sobą. Wydawało mu się, że śni. Nie spał jednak. Dłonie drżały mu, gdy przesuwał tekst na ekranie.
Trzy lata temu żona Edwarda Godza, Helen Dorothy Godz, zniknęła bez śladu. Według zeznań sąsiadów, stosunki między małżonkami opisać można było jako napięte, co uczyniło Godza głównym podejrzanym. Nic nie wskazywało na to, by Helen zwyczajnie odeszła od męża. Nie została porwana ani napadnięta. Sprawdzono szpitale i przytułki. Nic. Zniknęła.
Edward uniknął dłuższego procesu i przesłuchań dzięki zeznaniom Liv Bosworth. Oboje stwierdzili, że spędzili razem czas od momentu, gdy widziano Helen po raz ostatni do chwili, gdy zgłoszono jej zaginięcie. Ich historia nie zgadzała się w paru szczegółach, ale sąd przymknął na to oko. Zdrada to nie morderstwo, jak powiedział prawnik Godza.
Prawdziwy szok nastąpił, gdy Hamilton odebrał maila od znajomego z archiwum policyjnego z pełną dokumentacją sprawy CF 54. Zawierającą, między innymi, obligatoryjny spis przedmiotów przeprowadzony w mieszkaniu Godzów.
W zamrażarce państwa Godzów znajdowały się prawie same kotlety mielone, a w lodówce trzy słoje z czerwonym barszczem.
Peter poczuł, jak robi mu się sucho w gardle. Sięgnął po kubek z kawą, żeby odkryć, że ten jest pusty. Odstawił go z niesmakiem i chwycił za komunikator. Wybrał połączenie i czekał.
– Policja, rejestracja personalna. Słucham – odezwał się głos. Nieco zaspany, ale zawsze.
– Detektyw Hamilton z trzeciego. Sandra?
– Trafiony, zatopiony. Witaj, Peter.
– Cześć. Potrzebuję pomocy. Znajdź mi coś na temat niejakiej Liv Bosworth. Najlepiej aktualny numer kontaktowy.
Czekał, a z drugiej strony dochodziła cisza. Powinien usłyszeć: „Już się robi” albo „Jasne” i stukanie palców w wyrobione klawisze. Nie słyszał nic.
– Sandra?
– To zabawne, że o nią pytasz, Peter – odpowiedziała. Poczuł, że robi mu się gorąco. Nie miał na sobie krawata, ale coś zdawało zaciskać mu się na szyi.
– Czemu? – zdołał zapytać.
– Mitch Perkins znalazł ją pół godziny temu.
– Nie żyje?
– Wypadek. Została potrącona przez samochód.
Rozłączył się bez słowa. Patrzył w ekran, ale nie widział słów i zdjęć. Równie dobrze monitor mógłby być wyłączony.
Wypadek, pomyślał Hamilton. Akurat.
IX.
Wychodzi z mieszkania ostrożnie, wcześniej upewniwszy się, że korytarz jest pusty. W dłoni niesie ostrza i wkład robota, strzykawkę i reklamówkę pełną kotletów, które nie zmieściły się w zamrażarce – wszystko owinięte w gruby plastikowy wór na śmieci. Omija zsyp i idzie dalej, schodzi po schodach. Parokrotnie zatrzymuje się, gdy do jego uszu docierają jakieś odgłosy. Poci się, choć już całe ubranie ma mokre i lepkie, a czoło lodowate.
O której przyjeżdżają śmieciarze? O 4:00? Może o 3:00? Czy się spóźniłem? Niemożliwe. Nie po tym wszystkim. A jeśli dzisiaj nie przyjadą? Jeśli ktoś znajdzie to wszystko w śmieciach… dość. To do niczego nie prowadzi. Pozbyłem się jej. Jeszcze te parę kości i będzie po wszystkim.
Zatrzymuje się nagle w miejscu, mimo że w budynku panuje cisza.
Pozbyłem się… jej? O czym ja myślę, do cholery?! Jakiej jej? To już drugi raz. Chyba zaczynam szaleć.
Patrzy na zegarek. Jest bardzo późno. Albo bardzo wcześnie. Wszystko zależy od punktu widzenia.
Spokojnie. Jestem zmęczony. Zmęczenie i szok, to wszystko. Już niedługo odpocznę. Gdy tylko… gdy tylko przypomnę sobie kim jestem, gdzie mieszkam i co to wszystko znaczy… gdy tylko…
Z zewnątrz dociera znajomy sygnał i szczęk metalu. Piszczą nienaoliwione tłoki wyjeżdżających kontenerów.
Śmieciarze! Szybko, do diabła!
Puszcza się biegiem po schodach i wypada z klatki schodowej w chwili, gdy kontenery ruszają z powrotem na swoje miejsce pod zsyp. Chowa się w mroku bramy, kiedy jeden z mężczyzn rozgląda się w po ulicy i wsiada do kabiny pojazdu. Silnik startuje z głośnym pruknięciem i śmieciarka rusza wzdłuż linii bloków.
Teraz, do cholery. Teraz albo nigdy.
Wyskakuje spod bramy i biegnie za pojazdem. Dogania go bez problemów, dorzuca worek do pozostałych śmieci, a później staje i spokojnym krokiem wraca do bramy. Wbiega po schodach i po chwili jest w mieszkaniu, zdyszany, ale bezpieczny.
Zaczyna szukać. Otwiera szafki, schowki, przegląda zbierane latami graty. Szuka inspiracji. Mijają minuty, kwadranse, a on szuka. Oczy co chwila zbaczają w kierunku zegarka nieubłaganie odmierzającego czas. 3:40. 3:51. 4:03. 4:20. Jest zmęczony i zdenerwowany. Nieuważny.
W końcu znajduje – pod szafką w łazience – zatkany gałganem odpływ dodatkowej toalety, która kiedyś musiała się tam znajdować. Siedzi przed otworem bez ruchu, brwi ma ściągnięte. Myśli.
Podnosi się gwałtownie i idzie do jednej ze skrytek w przedpokoju. Z szafki wyjmuje opróżniony do połowy worek szybkoschnącego cementu, wiadro i szpachlę. Bierze z kuchni ostatnie kości i wraca do łazienki. Upycha je do otworu; jedną łamie w dłoniach żeby się zmieściła.
Kruche, słabe kości. Zwiastujące śmierć. Czy to wyrzuty sumienia? Po czym? Zabiłem go czy nie? Gdybym tylko wiedział czy… A może to i lepiej. Może tak lepiej.
Zalewa otwór rozrobionym cementem i wygładza powierzchnię szpachlą. O 5:58 myje wszystko starannie i chowa narzędzia z powrotem do szafki w przedpokoju.
X.
Ciężkie chmury przewalały się po niebie, stając co rusz między księżycem znieruchomiałym w zenicie a oświetlonym bladymi lampami San Corvo. Neon reklamujący restaurację w głębi wąskiego pasażu głosił, że północ minęła dziesięć minut temu, ale zabawa wciąż trwa i wszyscy chętni są mile widziani. Hamilton minął skręt w kierunku restauracji i szedł dalej szybkim krokiem. Musiał się powstrzymywać, żeby nie zacząć biec. Kilkadziesiąt metrów dalej zatrzymał się przed gmachem sądu – neoklasycznym budynkiem o trzech kondygnacjach i wejściu opatrzonym gigantycznym frontonem.
Czytnik zapiszczał posłusznie po zeskanowaniu odznaki Hamiltona, ale drzwi pozostały zamknięte. Peter czekał, niecierpliwie przebierając nogami, ale stanął niemalże na baczność, gdy po drugiej stronie przeszklonych wrót pojawiła się sylwetka nocnego stróża. Rozległo się ciche pyknięcie i z głośniczka interkomu popłynął dojrzały głos:
– Tak?
– Detektyw Hamilton.
– To wiem. Widziałem na skanerze – głos zdradzał oznaki zniecierpliwienia. – O co chodzi, detektywie?
– Byłem tu dzisiaj. Na rozprawie. Wydaje mi się, że na sali został mój komunikator. Potrzebuję go.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót do indeksunastępna strona

8
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.