PD: Możliwe. Momentami bardzo mnie bawił, a czy zamierzenie, czy nie, to już zostawmy. Zostawmy też Indie i przenieśmy się w bliższe nam rejony. Czy jakiś film europejski – poza wspomnianym już przez Ewę „Sierocińcem” – zapadł Wam głębiej w pamięć? Mnie się podobała estońska „Nasza klasa”, ale poza tym… Hmm, pustka. UL: Ja bym tutaj wymieniła „Angielską robotę”, niby klasyczny, ale jednak dzięki oryginalności faktów, o których traktuje scenariusz, niezwykły film o skoku na bank. Po „Gdzie jesteś, Amando?” to chyba najbardziej niedoceniona rzecz tego roku. Recenzje miał dobre, ale datę premiery fatalną – między „WALL-E” a „Mrocznym Rycerzem”… PD: Ciekawe, bo z tego, co dotychczas powiedzieliśmy, wynika, że najlepsze filmy roku – obojętne, czy dzielić je na rozrywkowe i artystyczne, czy też nie – dało nam Hollywood. Zatem może jest szansa, by w umyśle statystycznego polskiego krytyka przestało wreszcie funkcjonować jako Siedlisko Tandety?  | - Persepolis
- Mroczny Rycerz
- Om Shanti Om
- American Gangster
- 2 dni w Paryżu
- WALL.E
- Australia
- Incredible Hulk
- Angielska robota
- Chłopaki tez płaczą
|  |
 | ‹Mamma Mia!›
|
KW: Z Europy z pewnością mogę wyróżnić zabawne i inteligentne „2 dni w Paryżu” Julie Delpy (co za osioł próbował reklamować ten film jako połączenie „Lejdis” z „Seksem w wielkim mieście”?) i „Najpierw strzelaj, potem zwiedzaj” (kolejny idiotyczny polski tytuł), czyli produkcję jednak głównie brytyjską. Do tego dorzucę pozycje z samego początku roku – „Persepolis” i „Motyl i skafander” (w duchu europejski, choć z amerykańskimi pieniędzmi, o ile się nie mylę). Co nie zmienia faktu, że masz rację – zarówno w zakresie kina rozrywkowego („Mroczny Rycerz”), jak i ambitnego („To nie jest kraj dla starych ludzi”, „Aż poleje się krew”) Ameryka górą. W sumie przyznaje to nawet grono mniej i bardziej ponurych krytyków „Filmu”, którzy w swym głosowaniu postawili również na USA. ED: A w mojej dziesiątce jednak dominują pozycje europejskie (co mnie samą mocno zdziwiło). Oprócz „Sierocińca” warto jeszcze wymienić pogodne, ale nie ślepo optymistyczne „Happy-Go-Lucky”, wybitną „Klasę”, rewelacyjne „Persepolis” czy zabawne i ciepłe „Jeszcze dalej niż północ”. Czyli u mnie dominuje jednak Francja (w końcu kolebka kina). Natomiast faktycznie USA okazuje się najbardziej wszechstronne: Amerykanie udowadniają, że umieją robić filmy jak nikt inny, począwszy od widowisk, a skończywszy na skromnych dramatach. I trzeba im to przyznać, choćby się było zatwardziałym przeciwnikiem Hollywoodu. PD: Ojej, coś nie tak z moją pamięcią, skoro przypomnieliście mi aż tyle dobrego z Europy! No ale to jednak, jak sami przyznajecie, głównie Francja i Wielka Brytania. A co z tą Polską? Pomijając komedie romantyczne, na które, jak już wcześniej ustaliliśmy, lepiej spuścić zasłonę milczenia, widzieliście w ogóle cokolwiek godnego uwagi? Ja przyznam bez ogródek, że tylko jedną jedyną „Małą Moskwę” postawiłbym na regale z moją kolekcją DVD bez poczucia, że ją zanieczyszczę… KaW: Ja tam nowych polskich filmów na półce nie stawiam już od dawna. Szkoda miejsca. A miniony rok polskiego filmu najlepiej podsumowuje decyzja PISFu, by do najbliższych Oscarów przedstawiać produkcję z 2007 roku („Sztuczki”). Czyli nawet sami szefowie polskiej kinematografii dają nam do zrozumienia, że w 2008 nie powstało nic, czym można by się na świecie pochwalić… KW: Oj, przesadzacie. Wystawienie „Sztuczek” to akurat ukłon w kierunku Jakimowskiego, który nie miał szans w zeszłym roku w rywalizacji z Wajdą (zresztą – jak pokazały nominacje – całkiem słusznie). Spokojnie miejsce „Sztuczek” mogła zająć „Mała Moskwa” – kino zrobione profesjonalnie, o dobrym scenariuszu, nieskomplikowane, ale ładnie grające na emocjach, z wyrazistym odniesieniem do pewnych realiów historycznych, ale zrozumiałe pod każdą szerokością geograficzną. W sumie „Mała Moskwa” miałaby na pewno większe szanse na oscarową nominację niż sympatyczne skądinąd „Sztuczki”. A co poza tym z Polski…? „33 scen z życia” nie widziałem jeszcze, przyznam się, więc chyba nie powinienem mówić o całości (skoro właśnie ten film wywołał najwięcej kontrowersji). Sympatycznym zwrotem w kierunku kina rozrywkowego, nieobrażającego ludzkiej inteligencji, był bez wątpienia „Rezerwat” – szkoda, że przegrał w kinach z jakimiś pseudoromantycznymi rzygowinami. No i chyba tyle ode mnie na ten temat… Ula jest chyba bardziej obyta w tegorocznym polskim kinie, może doda coś do tego… UL: Właśnie mam wrażenie, że kontrowersje wywołały nie tylko „33 sceny z życia”. Od festiwalu w Gdyni wszędzie, na obiedzie w pracy czy piwie ze znajomymi, nie gadało się o nowym Bondzie czy „Klasie”. Wszyscy się kłócili, czy film Szumowskiej to chłam, czy arcydzieło, czy „Mała Moskwa” opiera się na dyskretnych emocjach, czy to raczej kiepska gra aktorów. I często dyskusje trwały wiele godzin, a uczestnicy gotowi byli bronić swoich opinii, aż poleje się krew. Nie przypominam sobie, żeby polskie kino wywoływało kiedyś tyle skrajnych emocji. Mało tego – nie przypominam sobie, żeby wywoływało emocje w ogóle. Jasne, do pełni sielankowego obrazka wiele nam brakuje. Choćby wspomnianego przez Piotrka wcielenia w życia idei „story” plus „message” czy filmów będących głosem konkretnego pokolenia. Ale te filmy zaczynają wreszcie spotykać się z publicznością i kogokolwiek obchodzą. Krótko mówiąc: zauważam potencjał. Czy ten malutki pozytywny patriotyczny akcent starczy na optymistyczne zamknięcie naszej dyskusji? KW: Myślę, że to ładne domknięcie. Najlepsze filmy 2008 roku według redakcji „Esensji": 1. Mroczny Rycerz 2. WALL-E 3. Persepolis 4. To nie jest kraj dla starych ludzi 5. Sierociniec 6. Australia 7. Aż poleje się krew 8. American Gangster 9. Angielska robota 10. Mamma Mia! |