Innym filmem, który przemknął niepostrzeżenie, jest nazywana indyjskim „E.T.” produkcja familijna „Znalazłem Cię” w reżyserii Rakesha Roshana. Historia zacofanego w rozwoju umysłowym chłopaka oraz rozkosznego, zagubionego na Ziemi kosmity, robi wrażenie przede wszystkim dzięki rewelacyjnej roli Hrithika Roshana, który daje niesamowity popis aktorskich umiejętności, udowadniając, że nie jest tylko gwiazdą o twarzy modela i ciele kulturysty, ale też obiecującym aktorem. Poza tym „Znalazłem Cię” to sympatyczna, pełna wzruszeń bajka z przesłaniem i nadzieją na lepsze jutro w finale.
Kilka tytułów, które nie znalazły się w zestawieniu najlepszych dziesięciu filmów roku, również zasługuje na uwagę. „Miłosne kłamstwa” Rituparna Ghosha zostały wydane tylko jako gazetowy insert, a reprezentuje zupełnie inny rodzaj kina indyjskiego. „Raincoat” (sensowny tytuł oryginalny) to znakomity film – bardzo kameralny, subtelny, oparty na dialogu, który zresztą nie liczy się sam w sobie, ale tylko jako zasłona dla prawdziwych emocji, niewypowiedzianych tęsknot i skrywanych uczuć. Bohaterowie przywdziewają maski, które stanowią odbicie ich marzeń. Konstrukcja fabuły, dialogów i kreacji aktorskich została podporządkowana przekazaniu podskórnych, prawdziwych, a nie udawanych myśli i odczuć. A finał to już prawdziwa poezja. W podobnym, niespiesznym stylu nakręcono „Chameli: Piękną Kurtyzanę” z Kareeną Kapoor i sztandarowym aktorem kina niezależnego, Rahulem Bosem. To poruszający film o zderzeniu dwóch różnych światów, które jednak okazują się podobne, bo rządzą nimi te same ludzkie emocje, niesprawiedliwości i okrucieństwa. Do tego soczyste i wciągające dialogi bohaterów.
Tylko życzyć sobie, aby ten rok był równie udany.
TOP 10 Marzeń:
‹Yuva›
1. „Black” 2. „Dostana” 3. „Nishabd” 4. „Rab Ne Bana Di Jodi” 5. „Eklavya: The Royal Guard” 6. „Bachna Ae Haseeno” 7. „Fashion” 8. „Saawariya” 9. „Dil Chahta Hai” 10. „Race”
Zbyt krótka lista. Chociaż dystrybutorzy zalewają rynek mnóstwem ciekawych filmów, nadal brakować będzie wielu ważnych i interesujących tytułów, które całkiem niedawno bądź już kilka lat temu miały premierę w Indiach. Moim numerem jeden w oczekiwaniach jest niewątpliwie „Black”. Film Sanjaya Leely Bhansalego to oszczędne wizualnie, bardzo silne emocjonalnie kino, które zdobyło 13 prestiżowych nagród Filmfare. Film bez piosenek opowiada o dziewczynie funkcjonującej od urodzenia w zupełnych ciemnościach, bez dźwięków i bez słów. Niewidoma, głucha i niema – nie żyje, a wegetuje. Niezłomne próby starego nauczyciela wyrywającego ją z zamkniętego świata pozbawionego bodźców zewnętrznych otworzą przed nią zupełnie nową przyszłość. To właśnie zapis relacji między dziewczyną a nauczycielem oraz nagradzane role Rani Mukherji i Amitabha Bachchana sprawiły, że film pokochali i widzowie, i krytycy.
Głośne nowości to też konieczność na polskim rynku. Gejowska, skandalizująca komedia ze stajni producenckiej Karana Johara – „Dostana” z Abhishekiem Bachchanem i Johnem Abrahamem, oraz świeżutki przebój Adityi Chopry z Shahrukhiem Khanem w roli głównej, czyli „Rab Ne Bana Di Jodi” – opowieść o miłości mimo różnicy wieku, między szesnastolatką i czterdziestolatkiem – oto produkcje, które zdominowały w ostatnich miesiącach myśli bollyfanów.
O romansie starszego mężczyzny i młodej dziewczyny opowiada też ponury „Nishabd” Rama Gopala Varmy. Pierwsze skojarzenia zachodniego widza: „Lolita” albo „Trujący bluszcz”. Drugie: poruszający dramat z Amitabhem Bachchanem o utracie równowagi życiowej.
Natomiast ci, którzy cenią sobie przepych scenografii i bogactwo kostiumów, powinni czekać na „Saawariyę” i „Eklavyę”. Oba wręcz baśniowe, oba z rozmachem… Zresztą jeszcze jeden film ma te cechy, to „Księżniczka i cesarz” Ashutosha Gowarikera. Jednak ten tytuł znajduje się w oficjalnej ofercie dystrybutorskiej i na pewno zobaczymy go w pierwszym kwartale 2009 roku. Epickiemu dziełu towarzyszą w zapowiedziach filmy z nurtu kina niezależnego – najnowszy film z firmy producenckiej Shahrukha Khana, „Bilu Barber”, obyczajowy „Cheeni Kum” oraz obiecujący debiut reżyserski Aamira Khana, „Taare Zameen Par”. Cóż, będzie co oglądać, nawet jeśli marzenia się nie spełnią…
TOP 10 Kamila Witka:
‹Swades: Mój kraj›
1. „Om Shanti Om” 2. „Jhoom Barabar Jhoom” 3. „Omkara” 4. „Guru” 5. „Rang de Basanti. Kolor szafranu” 6. „Yuva” 7. „Chak de! India” 8. „Ta Ra Rum Pum” 9. „Dhoom: 2” 10. „Swades. Mój kraj”
O tym, że miniony rok był dla bolly w Polsce i na świecie wyjątkowy, pisaliśmy już w naszej rocznej dyskusji. Skupmy się jednak na rodzimym podwórku, gdzie dzięki rozszalałym insertom (ponad 80!) i eleganckim wydaniom sklepowym naprawdę było w czym wybierać. Radość dla duszy, zabójstwo dla portfela, bo jeśli starało się śledzić wszystko na bieżąco, to chwilami człowiek zostawał bez środków do życia ;-). Jakość, szczególnie w wydaniach gazetowych, to już sprawa dyskusyjna, bo – niestety – z reguły bywały to filmy z drugiego, a nawet trzeciego sortu. Na szczęście wśród nich znalazło się kilka pereł (np. kollywoodzki „Bombay”). Do tego poziom jak zwykle zawyżały wydania normalne. Jednym słowem… Masala.
Na plus 2008 roku zapisuję miniprzegląd świetnego Mani Ratnama („Guru”, „Yuva”, „Dil Se: Z całego serca”, wspominany „Bombay”), na którego zawsze można liczyć. Zobaczyliśmy też niedocenianą u siebie przez widzów, ale hołubioną przez krytyków (i słusznie) „Omkarę”. Aktorską klasę po raz wtóry potwierdził Aamir Khan w najlepszym indyjskim filmie 2006 roku – „Rang de Basanti. Kolor szafranu” – obrazie niepokojącym i wstrząsającym do ostatnich minut. Jeśli mówimy już o zachwytach, to nie mogę zapomnieć o filmach, które w moim topie znalazły się na samym szczycie – „Jhoom Barabar Jhoom” i „Om Shanti Om”. „JBJ” w Indiach okazał się totalną klapą, bo głupie, bo bez scenariusza, bo to, bo tamto. I to wszystko prawda, ale nie wiem, co sprawia, że film bardzo mi się podoba. Może to Abhishek robiący co krok przeróżne wygłupy, a może to Amitabh w roli bożka miłości z kapeluszem w piórach. A może to tytułowa piosenka, która od dobrych kilku miesięcy nie może wyjść z mojej głowy… Wszystko to i tak przyćmiewa „Om Shanti Om”, film całkowicie oczarowujący, i mimo wielu niedociągnięć, jakie można mu zarzucić, jestem w stanie wszystko mu wybaczyć. Zresztą oglądanie Shahrukh Khana z takim dystansem do siebie i granej roli to sama przyjemność. Całości filmowej ekstazy dopełnia fabuła, która w dużej mierze jest niczym innym, jak jedną wielka zgrywą z kina bollywoodzkiego wczoraj i dziś.
TOP 10 Marzeń:
1. „Ghajini” 2. „Rab Ne Bana Di Jodi” 3. „Race” 4. „Sarkar Raj” 5. „Kabul Express” 6. „Saawariya” 7. „Sholay” 8. „Dostana” 9. „Nishabd” 10. „No Smoking”
‹Ta Ra Rum Pum›
Jak wiadomo, najlepsze jest to, co nowe, dlatego moją prywatną listę marzeń otwiera „Ghajini”, w tej chwili w Indiach największy hit, coraz szybciej zbliżający się do statusu przeboju wszech czasów. Film jest luźno inspirowany nolanowskim „Memento”, zresztą kilka lat temu w konkurencyjnym kollywoodzie powstał jego remake, i oficjalnie właśnie na nim opiera się wersja bollywoodzka. Warto obejrzeć choćby dlatego, że grający główną rolę Aamir Khan z reguły nie zawodzi, a napakowany, wściekły i z wypisanym na twarzy pragnieniem zemsty prezentuje się lepiej niż znakomicie. Co ciekawe, z pierwszego miejsca najbardziej kasowych filmów roku zepchnął odnoszące sukcesy na świecie „Rab Ne Bana Di Jodi”, czyli kolejny Shahrukh Khan, kolejna (już szósta!) podwójna rola, i kolejny film, którego nie mogę się doczekać.
Filmem, na który także mam chrapkę od dłuższego czasu, jest z pewnością „Sarkar Raj”, sequel mafijnego „Sarkara”, który według zapowiedzi Epelpolu wreszcie będziemy mieli szansę w tym roku zobaczyć. Podzielam tylko obawy fanów, by zgodnie z niezrozumiałą zasadą wciskania miłosnych określeń do tytułu, dystrybutor nie zdecydował się przetłumaczyć go np. na „Mafia i miłość” czy co gorsza „Zakochany Ojciec Chrzestny”. Warto dodać, że za oba filmy odpowiada Ram Gopal Varma, i choć ostatnio obniżył nieco loty, swego czasu uznawany był za indyjskiego Scorsesego. Podobnie mocnym kinem jest „Kabul Express” – bolly bierze na warsztat wojnę w Afganistanie, a John Abraham potwierdza, że prócz świecenia ciałem umie też całkiem przywozicie zagrać.
Folgując swoim męskim pragnieniom mocniejszych wrażeń, nie mogę zapomnieć także o filmach, z których znamy Bollywood najlepiej. Bo czym byłaby lista filmowych marzeń bez tradycyjnych love story takich jak „Saawariya” czy mniej klasyczny „Nishabd” z Amitabhem Bachchanem. Skoro jesteśmy już przy filmografii słynnego Big B, to wśród życzeń nie może zabraknąć także legendarnego „Sholay” – ponadtrzydziestoletniej pozycji, ale mimo znaku czasu przez wielu nadal otoczonej zasłużonym kultem. Zresztą ten klasyk wszechczasów byłby świetnym początkiem dla filmowych wydawnictw z Mumbaju z czasów, kiedy na ekranie królował niepodzielnie Bachchan senior i żadne Szaruki i Hrithiki nie mogły mu podskoczyć. Gratka szczególnie dla tych, którzy chcieliby zasmakować bolly trochę starszego, ale wcale nie gorszego w smaku, i przekonać się, że złota era Bollywoodu wcale nie zaczęła się wraz z „Żoną dla zuchwałych”.
Na smakowity deser – „Dostana” – kino komediowe i całkowicie zwariowane. Bo jak inaczej nazwać fabułę, w której John Abraham i Abhishek Bachchan, by wynająć upragnione mieszkanie, zmuszeni są udawać… gejowską parę? Oczywiście sprawy skomplikują się, gdy zakochają się w tej samej dziewczynie, nie mogąc wyjść z wcześniej wymyślonej roli. A pokusa jest ogromna, bo ich miłością jest bajecznie piękna Priyanka Chopra… Porządna dawka humoru i zabawnych sytuacji murowana.
Co prawda dystrybutorzy ogłosili już wstępne plany na najbliższe 12 miesięcy, w których na moje wymarzone filmy nie ma na razie miejsca, ale – parafrazując słynne słowa z „Om Shanti Om” – rok się jeszcze nie skończył…
Mniej miłości i kochania, więcej mord do obijania =) Więcej śmiechu, a mniej mdłości, w Polsce bolly niech zagości!