– Ano – odparł głos. – Coś tam zawsze zostaje. Zamek szczęknął i Hamilton wskoczył do środka, starając się zakamuflować podniecenie troską o zgubiony sprzęt. – Zawsze coś zostaje – kontynuował stróż, prowadząc Hamiltona przez czarno-białą szachownicę posadzki holu. Był starszym mężczyzną o pomarszczonej twarzy i wyprostowanej sylwetce byłego gliny czy wojskowego. – To przez to, że ludzie tak się spieszą. Wszystko teraz, już, zaraz. Kiedyś tak nie było. Ten komunikator nie mógł zaczekać do rana? – zwrócił się w końcu do Petera. – Jestem w trakcie śledztwa. – O tym mówię. Wszyscy poszaleli. Dawniej glina robił swoje, na noc odkładał odznakę i gnata, wracał do żony i dzieciaków. Do domu. Ma pan żonę detektywie? – Nie. Stary pokiwał głową, jakby nie spodziewał się innej odpowiedzi. Dotarli do stróżówki, gdzie mężczyzna wyciągnął z jednej z szuflad karton pełen zgubionych rzeczy, z niego zaś trzy komunikatory. Między innymi nowiutkiego Sony 5100 Z – bodaj największe cacko na rynku. – Któryś jest pański, detektywie? – Z chęcią przyznałbym się do tego – odparł Peter wskazując na arcydziełko Sony – ale niestety żaden nie należy do mnie. Musiałem go zostawić gdzie indziej. Pech. Mógłbym jeszcze skorzystać z toalety? – Czemu nie? – wzruszył ramionami stróż. – Sprzątanie to nie moja działka. Peter skinął mu głową, przebył hol i zamknął się w toalecie. Dopadł do białej skrzyneczki alarmu i odkręcił pokrywę ostrzem scyzoryka. Odłączył jeden z trzech drucików, a znajdująca się obok dioda zamrugała na czerwono. Wyciągnął z kieszeni maleńką blaszkę z mikroprocesorem i, podczepiwszy do niej kabelek alarmu, wpiął ją w obwód. Dioda zgasła. Hamilton odetchnął z ulgą i otarł spoconą dłoń o dżinsy. Podszedł do okna i uchylił je nieznacznie. Czekał, ale alarm się nie odzywał. Wszystko zgodnie z planem. Pod zatrzask okna wkleił gumę do żucia i rozejrzał się wokół. To chyba wszystko, pomyślał. Załatwił się, umocował z powrotem obudowę alarmu i wyszedł z toalety. Strażnik odprowadził go do wejścia i chwycił za ramię, gdy drzwi z pancernego szkła rozwarły się ze szczęknięciem elektrycznego zamka. – Proszę posłuchać, detektywie – powiedział poważnym głosem, choć z błyskiem rozbawienia w oczach. – Niech pan idzie do domu. Albo lepiej, na miasto. Niech pan sobie znajdzie żonę. Trup nie ucieknie, a życie mija nieubłaganie. Trup nie ucieknie. Hamilton przyglądał się przez moment pomarszczonej twarzy, po czym uścisnął jego dłoń i powiedział: – Do widzenia. I dziękuję. Trup nie ucieknie, pomyślał, gdy drzwi za jego plecami się zamknęły, a on sam ruszył wzdłuż ściany budynku i dalej w uliczkę pomiędzy gmachem sądu i jedną z filii Banku Przemysłowego. Nie ucieknie, dodał w myśli, ale niektóre trupy potrafią wyparować. Nie bez pomocy jednak. Nigdy bez pomocy. Stanął pod oknem do toalety, pchnął je dłonią, a ono natychmiast ustąpiło. Uczepiony wąskiego parapetu podciągnął się na rękach i wgramolił się do środka. Osunął się na podłogę toalety i przystanął w bezruchu, gotów wycofać się, jeśli zwrócił na siebie uwagę. Nic jednak na to nie wskazywało. Otaczała go cisza i mrok. Uchylił drzwi na korytarz i dostrzegł oddaloną o kilkadziesiąt kroków stróżówkę oświetloną przez pojedynczą lampę i zielonkawy blask monitorów. Hamilton wydostał się z toalety i ruszył pod ścianą holu, trzymając się zalegającego pod ścianami cienia. Szedł powoli, świadomy, że jakikolwiek dźwięk, że jeden błąd może go zdradzić. Szedł po omacku, za jedyny punkt odniesienia mając stróżówkę i czuł jak się poci, jak męczy go ta droga przez czerń. Wszystkie mięśnie miał napięte i nie był w stanie nic na to poradzić. Oddychał ustami, płytko, szybko, co chwila oblizując wargi językiem. Pozwolił sobie na oddech ulgi, gdy znalazł się po drugiej stronie holu i trafił na schody prowadzące na piętro. Trzymając się kurczowo balustrady ruszył w górę, choć tym razem było łatwiej – gdy odnalazł odpowiednie tempo i rytm, pokonywanie kolejnych stopni przychodziło mu z łatwością. Moment później stanął na piętrze, do którego przez olbrzymie okna wlewało się światło ulicznych reklam, neonów i lamp. Ruszył korytarzem, unikając kamer, choć te i tak prawdopodobnie uruchamiały się tylko po naruszeniu poziomu bezpieczeństwa i włączeniu się alarmu. Wolał zostawić jak najmniej śladów. Dwukrotnie skręcił z dużego korytarza w mniejsze odnogi i w końcu dotarł przed drzwi do pomieszczenia z projektorami, rzutnikami i składzikiem dowodów rzeczowych wykorzystywanych w toczących się aktualnie procesach. Nacisnął klamkę i, tak jak się spodziewał, bez trudu wszedł do środka. Zamknął za sobą drzwi i dopiero teraz zapalił latarkę. Pomieszczenie było niewielkie, o ścianach wyłożonych ciemną boazerią. Na dwóch biurkach ustawionych pod przeciwległymi ścianami znajdowały się projektory podłączone do osobnych komputerów; projektory obsługujące przylegające do tego pomieszczenia sale rozpraw. Masywna szafa o grubych metalowych ściankach zawierająca dowody rzeczowe była podzielona na parę niezależnych segmentów i każdy był zamknięty na osobny zamek szyfrowy. Hamilton zerknął tylko na nią, po czym usiadł przed komputerem po prawej. Włączył terminal i patrzył w ekran wolno budzący się do życia. Wstukał parę komend, w pośpiechu odnalazł odpowiedni katalog i uruchomił projekcję. Na ekranie pojawił się kwadrat podzielony na kilkanaście mniejszych segmentów, zaś każdy z nich pokazywał jakiś fragment mieszkania Mortimera Updike’a. Hamilton wybrał widok na kuchnię, z manekinem wciąż leżącym na podłodze i Godzem uwijającym się wokół niego. Czego szukam?, spytał sam siebie Peter. Czego ja, do cholery, szukam? Chyba będę wiedział, gdy znajdę. Oby. Znowu przeszedł na widok z wszystkich kamer na raz i zaczął uważnie obserwować. Głowa nie zaczęła go boleć chyba tylko dlatego, że równocześnie zmieniał się widok najwyżej na dwóch, ewentualnie trzech miniaturach. Przetarł oczy i przyspieszył prędkość odtwarzania – inaczej musiałby tu spędzić całą noc. Miał tylko nadzieję, że faktycznie znajdzie tu coś, co okaże się warte całej tej eskapady. Siedział przed monitorem i jego myśli zaczęły krążyć wokół całej sprawy, gdy oczy rejestrowały po raz wtóry to, co widziały już raz na sali sądowej. Myślał o żonie Godza, o tym jak wiele te dwie sprawy mają ze sobą wspólnego. Obserwował kolejne fazy pozbywania się ciała przez Eddiego i szukał w pamięci zdjęć i opisów z mieszkania Godzów; porównywał, rozważał, do jakiego stopnia mogło to przebiegać tak samo jak w tym przypadku. Jak można dokonać czegoś takiego? Zabić człowieka to jedno; często wystarczy impuls… ale to? Kim trzeba być, żeby pociąć ukochaną osobę na kawałki, zrobić z niej kotlety, a resztę wrzucić do niszczarki czy gdzie bądź indziej? Jak bardzo samolubnym trzeba być, żeby odejść tak daleko od moralności w celu ochrony własnej skóry? Czy byłbym w stanie tak postąpić, zapytał samego siebie Hamilton. Co ja bym zrobił? Czy okazałbym się lepszy? Czy po prostu inny? John Updike też pozbył się ciała. Nie dość umiejętnie, więc znalazła go policja. Ale czy zabił? Czy można oceniać kogoś na podstawie jego tchórzostwa i woli przetrwania? Czy mogę oceniać Godza? Może nawet jeśli zabił żonę… całe dobro, którego dokonał… ale jakie to dobro? Czy złapanie paru drani może się równać z morderstwem bliskiej osoby? Albo z jakimkolwiek morderstwem? Przecież to nie matematyka, do diabła! A może? Może złapanie dealera ma wartość jeden. Handlarza bronią – dwa. Seryjnego mordercy niech będzie ze cztery. A popełnione własnoręcznie morderstwo to dajmy na to dwadzieścia. Przesadzam? Chyba jestem staroświecki. Życie kosztuje coraz mniej. W zasadzie bardzo niewiele. A więc dobrze, może nie ma nic poza matematyką. Może nie ma uczuć, i dobra, i zła. Jest tylko przetrwanie i stara dobra wiara, że dwa plus dwa da nam cztery. Ekrany dotarły do sekwencji, którą zapamiętał jako ostatnią z procesu – Eddie otwierający drzwi i wychodzący na korytarz. Drzwi się zamykają i jest już pusto. Koniec. Nic nie znalazłem, powiedział sobie. Może nie szukałem dość uważnie? Może gdybym miał więcej czasu… Czego ja szukałem? Dowodów na to, że Godz zabił swoją żonę? Zbieżność dwóch spraw w paru detalach nikogo nie przekona. Potrzebowałbym czegoś… naprawdę czegoś. Zerknął na pasek wskazujący ilość czasu do końca nagrania. Dziesięć minut. Włączył szybki podgląd i niemal natychmiast go zatrzymał. Drzwi do mieszkania się otworzyły i Eddie Godz raz jeszcze wszedł do przedpokoju. Poszedł prosto do salonu i chwycił za staromodny stacjonarny telefon Updike’a. Hamilton nacisnął pauzę, czując jak na czoło występuje mu pot. Tego nie pokazywali na procesie. Skóra pod ubraniem go swędziała i wiercił się w krześle; nie był pewien, czy chce wiedzieć, co się wydarzy. Do tej pory mógł mieć złudzenia, ale jeśli to, co zobaczy je rozwieje… Włączył ponownie nagranie i przeszedł na widok głównej kamery w salonie. Widział, jak Godz wybiera numer. Obraz był odrobinę zamazany, ale był pewien, że Eddie wybrał trzynaście cyfr. Hamilton chwycił za suwak nagrania i cofnął kawałek. Przybliżył widok na tarczę telefonu i nachylił się bliżej monitora. Mógł niemalże dostrzec wybierane cyfry: |