powrót do indeksunastępna strona

nr 01 (LXXXIII)
styczeń-luty 2009

Cień w środku lata
Daniel Abraham
ciąg dalszy z poprzedniej strony
– Trzeba to przerwać.
– Tak. Ale chciałem ci to pokazać.
W ponurym milczeniu zeszli na dół, przecięli bibliotekę i wyszli do zachodnich ogrodów. Trzecia kohorta zauważyła ich i zaczęła udawać, że pracuje. Otah nadal obejmował chłopca.
– Otahu! – warknął Tahi.
Chłopiec w czerni podniósł na niego wzrok; oczy miał zaczerwienione i pełne łez.
– Źle się czujesz, Otahu – rzekł łagodnie Milah. Postawił go na nogi. – Powinieneś wejść do środka i odpocząć.
Otah popatrzył najpierw na jednego nauczyciela, potem na drugiego i z wahaniem przyjął postawę uległości, po czym pozwolił się Milahowi ująć pod rękę i odprowadzić. Tahi nie poszedł za nimi; Milah słyszał jego głos smagający trzecią kohortę niczym bat.
Znalazłszy się z powrotem w pomieszczeniach dla elity, Milah przygotował dla Otaha filiżankę mocnej herbaty i zastanowił się nad sytuacją. Pozostali wkrótce się dowiedzą, co się stało, o ile już to do nich nie dotarło. Nie wiedział, czy poprawi to położenie chłopca, czy je pogorszy. Nie wiedział nawet, na co ma nadzieję. Jeśli to było tym, na co wyglądało, to było sukcesem, którego Milah się bał. Musi mieć pewność, zanim podejmie jakiekolwiek działanie. Nie chciał wzywać daia-kvo, gdyby Otah nie był gotów.
Otah siedział zgarbiony na pryczy nauczyciela; przyjął gorącą herbatę i posłusznie zaczął pić. Miał już suche oczy i patrzył przed siebie. Milah przystawił sobie stołek i przez długą chwilę obaj siedzieli w milczeniu.
– Nie wyświadczyłeś dzisiaj temu chłopcu przysługi.
Otah uniósł dłoń w pozycji akceptacji napomnienia.
– Takie pocieszanie chłopca… to go nie wzmacnia. Wiem, że niełatwo być nauczycielem. Ostre traktowanie dziecka, nawet jeśli ma to mu w końcu wyjść na dobre, wymaga twardego współczucia.
Otah skinął głową, lecz nie podniósł wzroku.
– Czy kiedykolwiek wyrzucono czarnego? – zapytał w końcu cichym głosem.
– Wyrzucono? Nie. Dlaczego pytasz?
– Zawiodłem – wyjaśnił Otah. – Nie jestem dość silny, by dawać im takie nauczki, Milahu-kvo.
Milah spojrzał na swoje dłonie, myśląc o swoim starym mistrzu. O cenie, jaką będzie musiało zapłacić to stare ciało za kolejną podróż do szkoły. Kiedy się odezwał, nie umiał całkowicie pozbawić głosu ciężaru podjętej decyzji.
– Odsuwam cię na miesiąc od obowiązków – oznajmił. – Wezwiemy daia-kvo.
• • •
– Otahu – usłyszał znajomy szept. – Co takiego zrobiłeś?
Otah odwrócił się na pryczy. Koksiak emanował zbyt nikłym światłem, by można cokolwiek zobaczyć. Chłopiec utkwił wzrok w żarzących się węglach.
– Popełniłem błąd, Ansho – odparł.
Taką odpowiedź dawał w ostatnich dniach tym nielicznym, którzy mieli odwagę zapytać.
– Podobno przybywa dai-kvo. I to niespodziewanie.
– Być może to był poważny błąd.
Otah pomyślał, że być może pierwszy raz ktoś wzniósł się tak wysoko i tak bardzo zawiódł. Być może po raz pierwszy czarne szaty otrzymał ktoś, do kogo tak bardzo nie pasowały. Pamiętał pokrytą śniegiem zimną, pustą równinę, którą przemierzał tej nocy, kiedy Milah-kvo go awansował. Teraz zrozumiał, że jego ucieczka nie była oznaką siły, tylko zapowiedzią niepowodzenia.
– A co dokładnie zrobiłeś? – zapytał Ansha w ciemności.
Otah znów ujrzał twarz chłopca, zakrwawione dłonie i łzy upokorzenia, spływające po jego brudnych policzkach. To on spowodował ten ból i nie potrafił wyznaczyć granicy między wstydem, że to zrobił, i wstydem, ze jest zbyt słaby, by to zrobić ponownie. W żaden sposób nie mógł wyjaśnić, że nie może prowadzić tych chłopców do osiągnięcia siły, ponieważ w głębi serca nadal jest jednym z nich.
– Nie byłem godzien mojej szaty – odpowiedział.
Ansha już się nie odezwał i Otah wkrótce usłyszał cichy, głęboki oddech śpiącego. Pozostali byli zmęczeni po całym dniu pracy. Po całym dniu spędzonym na bezcelowym wałęsaniu się bez żadnych obowiązków po szkolnych salach i pokojach Otah nie miał powodu być zmęczony. Czarną szatę włożył tylko dlatego, że nie miał innej, swojej.
Zaczekał w ciemności, aż opuściły go nawet żarzące się węgle, a on sam nabrał pewności, że pozostali śpią głęboko. Wtedy wstał, włożył szatę i wyszedł cicho na korytarz. Chłodne pokoje, w których spały młodsze kohorty, znajdowały się niedaleko. Otah wszedł między śpiące postacie. Ich ciała były tak małe, koce tak cienkie… Przebywał wśród czarnych tak krótko, a już zapomniał tak wiele.
Chłopiec, którego szukał, leżał zwinięty na pryczy pod kamienną ścianą, plecami zwrócony do pokoju. Otah pochylił się ostrożnie i zasłonił mu dłonią usta, by stłumić ewentualny krzyk. Chłopiec jednak obudził się w milczeniu. Otah zaczekał, aż w jego oczach dostrzeże błysk rozpoznania.
– Goją ci się dłonie? – zapytał.
Chłopiec kiwnął głową.
– To dobrze. Zachowuj się cicho. Nie chcemy obudzić pozostałych.
Otah zabrał rękę i chłopiec natychmiast przyjął postawę głębokich przeprosin.
– Otahu-kvo, okryłem hańbą ciebie i szkołę.
Otah delikatnie zamknął dłoń chłopca.
– Nie masz sobie nic do zarzucenia – powiedział. – To ja popełniłem błąd. Ja za to zapłacę.
– Gdybym pracował ciężej…
– Niczego byś przez to nie osiągnął – rzekł Otah. – Niczego.
• • •
Drzwi z brązu zadźwięczały i się rozwarły. Chłopcy stali w szeregach w postawie powitania, jakby byli posągami. Otah, który stał wśród czarnych, także ją przyjął. Zastanawiał się, jakie opowieści o tej wizycie krążyły wśród kohort wydziedziczonych dzieci – czy wyrażały nadzieję powrotu do utraconej rodziny, czy wyniesienia do statusu poety. Marzenia.
Starzec wszedł do środka. Wyglądał na słabszego, niż Otah go zapamiętał. Po uroczystych powitaniach pobłogosławił wszystkich swoim ochrypłym szeptem. Następnie odszedł z nauczycielami, a czarni – wszyscy prócz Otaha – zajęli się przydzielonymi im kohortami. Otah wrócił do swego pokoju i usiadł zrozpaczony, czekając na nieuchronne wezwanie. Nie czekał długo.
– Otahu – odezwał się od drzwi Tahi-kvo. – Przynieś herbatę dla daia-kvo.
– Ale uroczysta szata…
– Nie jest potrzebna. Tylko herbata.
Otah wstał i przyjął postawę uległości. Nadszedł czas.
• • •
Dai-kvo siedział w milczeniu, wpatrując się w ogień. Jego zetknięte palcami dłonie wydawały się mniejsze, niż je zapamiętał Milah, a skóra na nich była cieńsza i obwisła. Wokół oczu i ust mistrza można było dostrzec oznaki zmęczenia podróżą, lecz kiedy zauważył wzrok Milaha i przyjął postawę częściowo pytania, a częściowo wyzwania, Milah pomyślał, że w jego twarzy kryje się coś jeszcze. Głód albo nadzieja.
– Jak się mają sprawy w świecie? – zapytał Milah. – Niewiele tu słyszymy o tym, co się dzieje w wielkich miastach.
– Sytuacja jest dość dobra – odparł dai-kvo. – A tutaj? Jak się mają twoi chłopcy?
– Dość dobrze, o najwyższy.
– Naprawdę? W niektóre noce wydaje mi się to wątpliwe.
Milah przyjął postawę zachęcającą daia-kvo do rozwinięcia tematu, lecz bez skutku. Stare oczy ponownie zapatrzyły się w ogień. Milah opuścił dłonie na kolana.
Wrócił Tahi i zanim usiadł na swoim krześle, przyjął postawę posłuszeństwa i szacunku.
– Chłopiec już idzie – powiedział.
Dai-kvo przyjął postawę akceptacji, lecz tylko tyle. Milah ujrzał w oczach Tahiego własny niepokój. Wydawało się, że zanim rozległo się ciche stukanie do drzwi i do pokoju wszedł Otah Machi z tacą z trzema czarkami herbaty, upłynęło zbyt wiele czasu. Zachowując kamienną twarz, chłopiec postawił tacę na niskim stoliku i przyjął rytualną postawę powitania.
– Jestem zaszczycony twoją obecnością, o najwyższy dai-kvo – powiedział.
Oczy starca ożyły, z wielkim zainteresowanie wpatrzone w Otaha. Skinął głową, lecz nie odesłał chłopca do nauki. Zamiast tego wskazał mu puste miejsce, które zwykle zajmował Milah. Chłopiec spojrzał na Milaha, a on skinął głową. Otah usiadł, wyraźnie zaniepokojony.
– Powiedz mi – rzekł dai-kvo, biorąc czarkę z herbatą – co wiesz o andat?
Chłopiec przez chwilę nie mógł mówić, lecz kiedy się odezwał, głos mu nie drżał.
– Są myślami, o najwyższy. Przełożonymi przez poetę na kształt, który dysponuje wolą.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót do indeksunastępna strona

23
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.