„Zmierzch” to ponoć historia o wampirach. Ponoć, bo krwiopijcy odbiegają tu znacznie wizerunkiem od swoich protoplastów ze srebrnego ekranu. W takim odświeżeniu emploi nie byłoby może i nic złego, gdyby nakręcono na ten temat film, który nie schodziłby poniżej poziomu przyzwoitości.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
„Zmierzch” jest dokładnie tym, czego się można było spodziewać – historyjką miłosną dla nastolatek znających i lubiących książkowy oryginał. Wampiryzm jest tu tylko nazwą, z powszechnie znanego mitu zaczerpnięto ledwie kilka najistotniejszych cech, przepisując je jednak na nowo. Owszem, Edward Cullen i jego ziomkowie muszą pić krew, by przeżyć, unikają światła słonecznego i są długowieczni – czyli niby to, co znamy od czasów pierwszych występów hrabiów Drakuli i Orloka… ale jednak nie do końca. Cullenowie nie piją krwi ludzkiej, tylko zwierzęcą, nie obracają się na słońcu w proch, lecz zaczynają przepięknie świecić, długowieczność jest tylko z nazwy, bo mentalnie, mimo przeżytych wieków, zatrzymali się na poziomie starszych nastolatków, w których ciałach przyszło im żyć. Nie mają kłów, odbijają się w lustrze, nie reagują na wodę święconą… Za to uwielbiają drogie i modne samochody. W sumie nic dziwnego, jeśli wierzyć zapewnieniom Stephanie Meyer, autorki powieściowego oryginału, która twierdzi, że pomysł na związek miłosny między śmiertelniczką a wampirem przyszedł do niej we śnie, a wcześniej praktycznie nie miała do czynienia z wampiryczną fikcją, tak literacką, jak kinową. No dobrze, pal licho, widać to ten przypadek, w którym ochrzczenie karłowatego brodacza elfem jest w mniemaniu autora oznaką inwencji. Problem w tym, że te stwory – jakkolwiek by ich nie nazywać – są tylko symbolem, figurą Innego, który boryka się z brakiem akceptacji zarówno przez samego siebie, jak i otoczenie. Dla którego zrozumienie może przyjść tylko od innego wyrzutka, w tym wypadku wyalienowanego dziewczęcia. I żadni krwiopijcy nie są tu właściwie potrzebni. Brzytwa Lema zebrałaby spore żniwo, bo równie dobrze Catherine Hardwicke mogłaby nakręcić film o chłopaku pryszczatym, ślepym, niemym, niedorozwiniętym, zdeformowanym czy po prostu odmiennym kulturowo (na przykład finał filmu byłby taki, że Edward, bratający się wbrew zasadom z gojką, musiałby ją wyrywać z łap żądnych krwi facetów z pejsami…). Do tego, mimo ochrzczenia bohaterów znaną nazwą, zniknęły te wszystkie pytania i problemy, które postać wampira dotąd wyrażała właśnie dzięki przypisanym jej cechom. W „Zmierzchu” długowieczność nie jest klątwą skazującą na odrażającą egzystencję, zarażanie przez ugryzienie nie symbolizuje choroby, wampiryzm nie jest karą za grzechy, przemiana nie jest uwolnieniem swojej seksualności i wyzwoleniem się z gorsetu obyczajowych tabu (ech, gdzie te wszystkie stateczne panny zamieniające się w wyuzdane wampirzyce…). I tak dalej, i tak dalej.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Jeśli już doszukiwać się w filmie jakiegoś przesłania, do przekazania którego wampiry zresztą są zupełnie zbędne, byłaby to propaganda… wartości chrześcijańskich. To ironiczne, ale istota, którą niegdyś zwalczało się krzyżem i wodą święconą, obecnie sama jest nośnikiem cnót, przeciw którym występowała. Oczywiście nienazwanych w filmie po imieniu, ale przecież Cullenowie nie rozrywają ludzi na strzępy, nie urządzają seksualnych orgii, ba!, oni nawet praktycznie nie kłócą się między sobą, a śmiertelnikom starają się pomagać (patriarcha rodu jest lekarzem). Bardzo sobie cenią przyjaźń, miłość, ciepło ogniska domowego, wspieranie się nawzajem, zachowywanie własnego człowieczeństwa za wszelką cenę. A Edward to chodzący ideał każdej matki – nie pije, nie pali, nie narkotyzuje się, nie przeklina, nie ciągnie dziewczyn do łóżka. Wymarzona partia, a nie żaden tam potwór czy odmieniec, tylko trochę blady. Czyżby Meyer, zdeklarowana mormonka, z rozmysłem napisała powieść propagandową, mającą pokazać zepsutej młodzieży świat miły i pełen dobra? Nawet jeśli, to nie był to koncept z góry skazany na porażkę. Wbrew pozorom cukierkowa słodycz nie wylewa się z ekranu, a zaledwie sączy i wystarczyłaby odrobina dobrej woli, by wczuć się w reguły gry i przyjąć, że to będzie ugrzeczniona bajka, a nie dramat czy, nie daj Boże, horror. Ale, niestety, twórcy „Zmierzchu” założyli, że nieodłącznym towarzyszem pozytywnego przesłania musi być infantylizm oraz przekonanie o głupocie widza. Bo inaczej nie da się wytłumaczyć luk scenariuszowych i prowadzenia za rączkę przez fabułę, z wielokrotnym powtarzaniem zupełnie oczywistych informacji. Zupełną porażką jest też gra aktorska i dialogi – to pierwsze ogranicza się do marszczenia brwi i wydymania warg (główna bohaterka wygląda przez to na lekko upośledzoną), a drugie to nie rozmowy, ale deklamacje napuszonych tekstów w rodzaju: „Nie boję się ciebie” / „A powinnaś…”, czy „Nasza miłość nie ma przyszłości” (czy coś w tym stylu). Chemia między postaciami nie istnieje, wszelkie rozterki nie są przez młodych aktorów wygrywane, a opisywane w dialogach – chyba, że za odgrywanie umęczonej, nierozumianej duszyczki uznać stękanie i spoglądanie spode łba wzrokiem zbitego psa… Miłość pojawia się nie wiadomo skąd, na zasadzie „bo scenarzysta tak kazał, to trzask prask, od tej chwili się kochamy”. Poza tym, nie dość, że pełno tu zupełnie zbędnych postaci, które tylko statystują na ekranie, to i główni bohaterowie są scharakteryzowani za pomocą kilku zaledwie cech. Wreszcie, film jest nadmiernie rozciągnięty, w środkowej części akcja grzęźnie w miejscu i zaczyna przypominać zlepek niepowiązanych scen, a wprowadzenie bohaterów negatywnych, jeśli w ogóle miałoby obejść widza, powinno nastąpić o godzinę wcześniej. I tak dalej, i tym podobne. Niezobowiązująca, rozrywkowa opowieść o miłości – owszem naiwna i głupia, ale po przyjęciu konwencji strawna (tylko zwolniona taśma przy introdukcji bohaterów będzie irytować zawsze i wszędzie), zwłaszcza dla docelowej grupy – została zamordowana przez nieudolność reżyserki i scenarzystki. Aktorzy się męczą, widz się męczy, a Drakula przewraca w trumnie.
Tytuł: Zmierzch Tytuł oryginalny: Twilight Obsada: Kristen Stewart, Robert Pattinson, Taylor Lautner, Michael Welch, Justin Chon, Peter Facinelli, Kellan Lutz, Christian Serratos, Elizabeth Reaser, Nikki Reed, Ashley Greene, Rachelle Lefevre, Anna Kendrick, Jackson Rathbone, Cam Gigandet, Billy Burke, José Zúñiga, Ned BellamyRok produkcji: 2008 Kraj produkcji: USA Data premiery: 9 stycznia 2009 Czas projekcji: 122 min. Gatunek: horror Ekstrakt: 20% |