powrót do indeksunastępna strona

nr 01 (LXXXIII)
styczeń-luty 2009

Cudzego nie znacie: Detektyw na skraju rozpaczy
Ken Bruen ‹The Killing of the Tinkers›
Co pisarz może zrobić detektywowi, aby ten był bardziej noir? Alkoholizm i ostry jak brzytwa sarkazm znane z powieści Raymonda Chandlera czy Dashiella Hammetta już nie wystarczają. Ken Bruen w książce „The Killing of the Tinkers” zdecydował się utopić swojego bohatera w rynsztoku. Nieźle mu to wyszło.
Zawartość ekstraktu: 70%
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Kryminał noir w XXI wieku to nie niedzielna wycieczka za miasto – pisarz musi porządnie się natrudzić, aby jego książka nie była prostą kalką z Chandlera. A to nie lada sztuka, bo twórca postaci Philipa Marlowe’a stworzył kanon gatunku i święte przykazania, których trzeba przestrzegać. Wyłamanie się poza ramy określone przez autora „Żegnaj, laleczko” może skończyć się mniej lub bardziej tragicznie. Niedawno pisać na nowo noir próbował Marcin Świetlicki („Dwanaście”, „Trzynaście” i „Jedenaście”), jednak niespecjalnie mu się to udało. Lepiej natomiast poradził sobie irlandzki pisarz, twórca Jacka Taylora – detektywa z marginesu społecznego.
Zacznijmy od bohatera – jak to zwykle bywa w kryminałach, postać detektywa jest znacznie ciekawsza od złoczyńcy i fabuły. Wiedział o tym już Arthur Conan Doyle, kiedy tworzył nieśmiertelnego Sherlocka Holmesa. Jack Taylor od swojego londyńskiego kolegi różni się chyba wszystkim: przede wszystkim jest Irlandczykiem, a dedukcja to dla niego tylko ośmioliterowy wyraz zaczynający się na „d”. Jak na detektywa noir przystało, jest nie do końca byłym alkoholikiem, ma skomplikowane relacje z kobietami, starzeje się i nie bardzo potrafi ułożyć sobie życie. Było? Pewnie, że było. Jednak Jack regularnie bierze kokainę (a także inne narkotyki), na dobrą sprawę wcale nie zajmuje się śledztwem, za to uwielbia ferować nietrafione wyroki. Czy wspomniałem o tym, że korzysta z usług płatnego zabójcy?
O ile w większości kryminałów pociąg bohatera do whiskey czy kobiet to tylko dodatek nadający ludzkich cech bohaterowi, o tyle u Bruena wady są ważniejszym (a nawet najważniejszym) elementem książki. Marlowe może i lubił zajrzeć do kieliszka po pracy, może był twardzielem, ale czytelnik doskonale zdawał sobie sprawę, że jego bohater ma złote serce. No i to szlachetne postępowanie wobec kobiet – przykładem „Wielki sen” i związek detektywa z Vivian Rutledge. Coś takiego natomiast z pewnością nie przytrafiłoby się Taylorowi.
Postać wymyślona przez Bruena to współczesny Europejczyk borykający się z problemami ponowoczesnego świata. Poważny temat jak na kryminał, ale też „The Killing of the Tinkers” znacznie wykracza poza przyjęty w tym gatunku schemat. Widać to już na poziomie śledztwa – jest tylko jeden podejrzany, a Taylor od samego początku jest pewien jego winy. Natomiast szukanie przestępcy ogranicza się do kilku luźnych rozmów z kolegą bohatera, sierżantem Keeganem, kończących się zwykle popijawą w pubie. Ciekawe są także standardowe w kryminałach pogróżki ze strony czarnych charakterów. Taylor, owszem, dostaje parę razy po gębie (nawet wybijają mu parę zębów), jednak nie bardzo właściwie wiadomo dlaczego i, prawdę mówiąc, niewiele z tego wynika. Niedopatrzenie autora? Można tak to odczytać, chociaż wydaje mi się, że problem leży w stosunku pisarza „The Killing…” do kryminału.
Podstawowe problemy Taylora dotyczą życia osobistego, które interesuje Bruena o wiele bardziej niż poszukiwania zabójcy tytułowych „druciarzy” (czyli Irish Travellers, irlandzkich odpowiedników Cyganów). Detektyw co jakiś czas odświeża się dawką kokainy, regularnie się upija, uprawia seks z – jak to się mówi – przygodnie poznanymi partnerkami i zachowuje się trochę jak niewyżyty nastolatek, kiedy rodzice zostawią go samego na weekend. A przecież Taylorowi bliżej do starszego pana niż młodego chłopaka. Na dodatek bohater Bruena zupełnie nie panuje nad śledztwem, co szczególnie widać, kiedy pisarz wprowadza wątek zabójcy łabędzi z lokalnego parku. Taylor, który zgadza się odnaleźć rzeźnika szlachtującego biedne ptaki, ma duże problemy, żeby nawet tak wydawałoby się prostą sprawę doprowadzić do końca. Udaje mu się to dopiero po odstawieniu (chwilowym) narkotyków. Czy taki detektyw może rozwiązać poważniejszą zagadkę?
No właśnie, czytając „The Killing of the Tinkers”, miałem wrażenie, że bohater płaci za swoje narkotykowe i nie tylko ekscesy nie zdrowiem, ale efektami prowadzonego przez siebie śledztwa. A raczej ich brakiem. Widać to przede wszystkim w świetnym zakończeniu książki, które znacznie różni się od ustalonego przez Chandlera przykazania, że detektyw i sprawiedliwość muszą zatryumfować. Być może tak było kiedyś, jednak w ponowoczesnym świecie nie ma już miejsca dla Philipa Marlowe’a. Dlatego Bruen wprowadza byle jakiego Taylora, detektywa z marginesu, detektywa, którego ledwie cienka linia dzieli od stoczenia się do rynsztoka. Tylko popieprzony bohater może rozwiązywać problemy w popieprzonych czasach, zdaje się mówić pisarz. Oby tylko czytelnik był w miarę porządny!



Tytuł: The Killing of the Tinkers
Autor: Ken Bruen
Wydawca: Brandon Books
ISBN-10: 0863222943
Format: 304s. 130×192mm
Cena: 7,99£
Data wydania: 1 maja 2002
Ekstrakt: 70%
powrót do indeksunastępna strona

58
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.