 | Brak ilustracji w tej wersji pisma | Krzysztof Piskorski ‹Zadra, tom 1›Autor prawie mi nieznany (czytałam jedynie opowiadanie z „Księgi strachu”) więc tym przyjemniejsze zaskoczenie, bo książka jest świetna. Niezwykle intrygujący alternatywny świat, żywa akcja i barwne postacie, do tego sporo tajemnic a nawet szczypta grozy – czyli dokładnie to, co tygryski lubią najbardziej. Ponadto styl zarówno w dialogach (bardziej), jak i w samej narracji (mniej) stylizowany jest „na epokę”, co dodaje powieści wiarygodności i podkreśla jej urok. Zastrzeżeń nie mam żadnych – teraz pozostaje mi już tylko liczyć, że pozostałe tomy będą równie dobre. O wszystkim i o niczym: od historyjek o pechu przez głupie prawodawstwo po zwyczajne przypadki nietrafienia w koniunkturę/gusta czy co tam innego. Wielkości tu nie ma, tylko same bzdety; pomyłek zresztą też, bo autorowi, nomen omen, pomyliło się to słowo z innymi, głównie z pechem. Jeszcze bardziej irytująca jest forma, wyrażająca się w dziennikarskiej rzetelności na poziomie Pudelka – w historyjce, która zaczyna się stwierdzeniem, że błędów nie unika nawet papież, autor pisze „miał wówczas PODOBNO usprawiedliwić użycie broni atomowej”. I to tylko jeden z wielu przypadków, gdzie coś zdarzyło się „ponoć” lub „podobno”. Ja wiem jedno NA PEWNO – ta książka to jedna wielka pomyłka. Nic dodać ponad to, co wytknęła w swojej recenzji Ania Kańtoch: książka jest taka… nijaka i niemrawa – bohaterowie sprawiają wrażenie niezaangażowanych, to i czytelnik się nie angażuje. Za to z zaletami się zgodzić nie mogę – ja ich zbyt wiele nie widzę. Do świeżości i maestrii językowej Gaimana daleko, a do głębi intelektualnej Bułhakowa jeszcze dalej. Ileż można czytać o współczesnych spotykających baśniowe/legendarne/mityczne stwory/postacie, które – niespodzianka! – okazują się równymi kolesiami, właściwie niczym nieróżniącymi się od nas samych (bluzgi, wóda i kobietki jako sens życia są wręcz nieodzowne). Jednak jeśli już czytać trzeba, to mogłoby to być chociaż dobrze napisane i z ciekawą intrygą. Nie, nie jest to gniot totalny, zwłaszcza jak na debiut, ale nie ma co piać z zachwytu, a właściwie można sobie spokojnie odpuścić. Jedno słabe, a drugie tylko kiepskie. O dziwo, bardziej utytułowana „Stacja tranzytowa” wypada gorzej – to w „Rezerwacie…” Simak radzi sobie lepiej z kontrolowaniem fabuły i całego spektrum pomysłów. Oba tekst zabijają jednak chaos, kiepski język i fakt, że zestarzały się bardziej, niż wskazywałby na to ich wiek.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma | Izabela Szolc ‹Cichy zabójca›Obyczaj kryminalny – taka klasyfikacja gatunkowa wynika z proporcji elementów składowych w książce Szolc. Konspekt – tak sytuuje „Cichego zabójcę” dopracowanie wątków i tła opowieści. Jest stosownie brudno i mroczno, są rodzinne tajemnice, szeroka paleta postaci i bohaterka – odpowiednio mało heroiczna, z jakimś życiem osobistym i problemami w tymże. Problem w tym, że przy niewielkiej objętości książki na każdy z tych elementów pozostaje zdecydowanie za mało miejsca – dostajemy niewiele ponad szkic, w którym fabuła rozwija się gdzieś poza kolejnymi scenkami, a postacie pojawiają się znikąd i znikają, zanim przestaną być czymś więcej niż pionki na planszy autora. Czyta się szybko i (dzięki temu) bez przykrości, ale po lekturze nie pozostaje wiele. Poza wrażeniem, że mieliśmy do czynienia próbką, której jedynym celem było zbadać, czy rozwijający się rynek kryminału przyjmie jeszcze jeden rodzimy cykl z tego gatunku. Przypuszczam, że owszem. Śmiem wątpić, że zapoczątkuje go „Cichy zabójca”. Co tu dużo gadać: prawdziwa gratka nie tylko dla każdego tolkienofila, ale dla każdego czytelnika, którego uwiódł „Hobbit” (bo „Opowieści…” to zbiór krótszych historii, którym bliżej do bajek niż do epopei rozciągających się na tysiące lat trwania elfich i ludzkich królestw) i który lubi pięknie snute opowieści. Bo krótsze formy Tolkiena też takie są: powolne, wysmakowane, lekko archaiczne, ale wciągające i ciepłe. Wiersze dobrze przetłumaczone, całość ładnie wydana – czego chcieć więcej?  | Brak ilustracji w tej wersji pisma | Mark Twain ‹Pod gołym niebem›Powieść autobiograficzna o poszukiwaniu złota oraz pobycie na Hawajach – brzmi fascynująco, jednak mimo żywego języka książce brakuje czegoś… nieuchwytnego. Chyba że komuś przypadnie do gustu pamiętnikarska forma z ograniczonymi do minimum dialogami. Twain to świetny gawędziarz, ale momentami zbytnio przeskakuje z tematu na temat, a kolejne opowieści o odkryciu „nowej, wspaniałej żyły” (która okazuje się oszustwem lub bohaterowie z jakichś przyczyn nie mogą jej wykorzystać) po pewnym czasie zaczynają nużyć. Trudno w tej książce znaleźć jakąś konkretną akcję – to raczej zbiór opisów przyrody i ludzi oraz długich anegdot, mniej i bardziej śmiesznych. Książka jest bardzo dobrze przetłumaczona (co szczególnie widać w oddaniu specyficznego, barwnego języka ludzi z Dzikiego Zachodu) i pięknie wydana: twarda oprawa, dobry papier i czcionka naśladująca krojem styl westernowy. Książka fajna, ale nieco przekombinowana – tak mogłaby brzmieć najkrótsza recenzja, przy czym banalne określenie „fajna” zawiera mnóstwo wcale niebanalnych zalet. Za pierwszą i najważniejszą z nich uważam Ambergris – tytułowe miasto egzystujące gdzieś na pograniczu snu i jawy, okrutne i zarazem piękne w swym szaleństwie. Drugi plus autorowi należy się za inteligentnie wykorzystany turpizm, a trzeci za czarny jak piekielna smoła humor, który dodaje potrawie smaku. Wśród czterech zawartych w zbiorze opowiadań moim faworytem jest „Przemiana Martina Lake’a”, ale pozostałe trzy niewiele mu ustępują. Niestety, Append-iks” to już właśnie owo przekombinowanie – wiem, że to taka zabawa z czytelnikiem, całkiem zresztą pomysłowa, ale pół książki dodatków uważam jednak za przesadę.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma | Tad Williams ‹Rozgrywka Cienia›Williams, znany przede wszystkim z bardzo udanego cyklu „Pamięć, Smutek i Cierń”, ponownie w klasycznej fantasy. Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że autor reinterpretuje sam siebie, gdyż wiele elementów obecnych w pierwszym cyklu pojawia się także tutaj. Niektóre rozwiązania fabularne przypominają także te, które stosuje George R. R. Martin w „Pieśni Lodu i Ognia”. Co nie zmienia faktu, że „Rozgrywka Cienia” (tak jak i wcześniejszy tom „Marchia Cienia”) to solidny kawałek literatury z ciekawie skonstruowanym światem i dobrze zarysowanymi postaciami. Dodatkowym atutem jest także bardzo drobiazgowe rozwijanie mitologii zarówno Eionu, jak i Xandu. Generalnie jest nieźle, ale „nie wciąga”, a do wysokiego poziomu „Pamięci, Smutku i Ciernia” raczej daleko. |