powrót do indeksunastępna strona

nr 01 (LXXXIII)
styczeń-luty 2009

Zbrodnia doskonała
ciąg dalszy z poprzedniej strony
6…#…9…0… 6#90! Bezpieczna linia policyjna! Prawdopodobnie jedyna linia w San Corvo, której nie da się podsłuchiwać ani nagrywać. A dalsze cyfry?
7…5…5…3…6…7? a może 8? Niech to! Jeszcze raz! 75536…8, na pewno 8, dalej 2…2…1!
755368221… przez bezpieczną linię… Hamilton poczuł, jak trzęsą nim dreszcze podniecenia. Miał wrażenie, że zna ten numer, że kiedyś już z niego korzystał i gdyby tylko się postarał, mógłby sobie przypomnieć do kogo…
Nic z tego. Nie pamiętał. Nie ważne. Nie teraz.
Skupił się ponownie na nagraniu. Eddie po chwili rozmowy odłożył słuchawkę i wyszedł z mieszkania. Stop. Cofnij. Jeszcze raz fragment z rozmową. Godz mówił szeptem, więc słychać było tylko niewyraźny szelest. Stop. Cofnij.
Hamilton pogrzebał w opcjach, ale program odtwarzający był dość toporny i mało elastyczny. Peter włączył rejestrator dźwięku, puścił fragment z telefonem i zastopował chwilę później. W programie rejestratora podbił głośność ścieżki o sto procent. Puścił ją. Szum. Dużo szumu i zakłóceń. Głos Godza lepiej słyszalny, ale wciąż niemożliwy do zrozumienia. Znowu podbicie o sto, cofnij i puść. Szum. Pykanie staroświeckiego aparatu w miarę, jak wybiera numer. Melodyjka otwierająca bezpieczną linię. Hamilton wiedział, że się poci, podczas gdy ręce miał chłodne i skostniałe. Bał się tego, co usłyszy.
I nagle pojawił się głos Godza. Powiedział tylko parę słów.
– Potrzebuję pomocy… Zabiłem ją. Zabiłem Helen. – pauza i ostatnie słowo, tuż przed tym jak odłożył słuchawkę – Znowu.
Peter opadł na fotel. Nie był w stanie wydusić z siebie ani słowa. Tego szukał, tego właśnie szukał, ale teraz, gdy już to znalazł, był zbyt przerażony, żeby się chociaż poruszyć. Patrzył w ekran i widział jak zapis z kamer zamiera i ekran czernieje w parę minut później.
Podniósł się powoli i drżącą dłonią wyciągnął swój komunikator z kieszeni płaszcza. Podłączył go do terminalu i zaznaczył fragment zapisu kamer, który chciał przegrać. Wpisał komendę i ekran rozbłysnął czerwienią. Pojawił się komunikat „PODAJ HASŁO ALBO ZA DZIESIĘĆ SEKUND WŁĄCZY SIĘ ALARM”. Hamilton stanął jak sparaliżowany. Nic mu nie przychodziło do głowy, a sekundy nieubłaganie mijały. Mogłem przewidzieć, że mają jakieś zabezpieczenia, warknął sam do siebie. Ty idioto! Ty zasrany, skretyniały idioto!
Zaczął wpisywać co tylko mu przyszło do głowy – Eddie, Edward, Godz, Helen, Liv, Bosworth, God, Love, Sex, gdy na ekranie pojawiło się zero, żadne z haseł nie zostało przyjęte, a w budynku zajęczał alarm. Hamilton wyszarpnął komunikator ze złącza, wrzucił go do płaszcza i wypadł na korytarz. Zawahał się na moment – w prawo czy w lewo? do schodów czy do wind? Gdzie może być stróż? Był w stróżówce czy poszedł na obchód?
– Stać! – krzyknął tenże stróż, wbiegając po schodach. W dłoni miał tylko latarkę, broń musiał mieć wciąż przypiętą do pasa. Stary głupiec! Hamilton błyskawicznie wyszarpnął swój rewolwer i wycelował w mężczyznę.
– Stój, gdzie jesteś – warknął, starając się przybrać inną barwę głosu. – Mam cię na muszce!
Stary stróż zauważył broń w rękach Hamiltona, po czym sięgnął po swoją. Nie możesz być tak głupi, krzyczał w myślach Peter. Gdybym chciał, zabiłbym cię już kilkakrotnie! Nie możesz…
– Rzuć broń – rozkazał stróż, unosząc pistolet do strzału. Hamilton przeklął pod nosem. Do jutra dowody w sprawie Godza mogą być już skasowane, a Edward się wywinie… czy mam prawo… czy to jest więcej warte… do diabła… nie dla mnie ta matematyka.
– Popełniasz błąd – odparł Hamilton, powoli odkładając broń na posadzkę. Wstał, złożył dłonie na karku i westchnął, a stróż trzymał go na muszce, póki nie pojawili się gliniarze i nie zabrali Hamiltona do aresztu.
XI.
Wyrwał go z odrętwienia szczęk metalowych wrót do celi. Za oknem z pancernego szkła wzeszło już słońce i wszystko wyglądało jakoś dziwnie pogodniej niż w nocy. Niemal pięknie. Hamiltonowi zrobiło się niedobrze na tę myśl.
W drzwiach stanął Stones. Poprawił okulary na nosie i przygładził zaczesane na bok włosy barwy grafitu. Zawahał się przez chwilę, po czym podszedł do łóżka Hamiltona i usiadł obok niego.
– Nieźle się wpakowałeś, Peter.
Mężczyzna dopiero w tym momencie jakby ocknął się i otrzeźwiał natychmiast. Spojrzał na twarz przełożonego i chwycił go za rękaw.
– Mam dowody, komisarzu! Musi się pan pospieszyć, zanim w sądzie wszystko skasują. Mam dowody na to, że Edward Godz zabił…
Przerwał mu dźwięk komunikatora należącego do Stonesa. Komisarz nakazał mu palcem ciszę, a sam wstał i odszedł w kąt pomieszczenia. Zaczął jakąś rozmowę przyciszonym głosem.
Hamiltona skręcało. Tak bardzo zależało mu na każdej sekundzie, tak ważne wydawało mu się to, co znalazł. Nigdy nie zawiódł swojego zwierzchnika, a ten teraz, w tak ważnej chwili, kazał mu umilknąć z powodu jakiejś rozmowy…
Świadomość uderzyła go niespodziewanie jak kamień. Pokojarzył fakty, za późno jednak. Przypomniał sobie to, do czego w nocy, z podniecenia, zmęczenia lub zdenerwowania nie mógł dotrzeć.
755368221.
To był numer komisarza Patricka Stonesa.
Stones skończył rozmowę parę sekund później, po czym obrócił się w stronę Hamiltona i zapytał z łagodnym wyrazem twarzy:
– O czym chciałeś porozmawiać, Peter?
Hamilton milczał. Patrzył w oczy swego przełożonego i próbował zrozumieć. Nagle zdał sobie sprawę z tego, jak dalece jest młody i niedoświadczony. Jak bardzo jest nikim wśród policji San Corvo.
– Pan wiedział – wyszeptał. – O Godzu i Helen. Pan wiedział, że on ją zabił.
Tym razem to Stones milczał. Krótko. Następnie skinął głową.
– Kto jeszcze wie? – zapytał Hamilton.
– Praktycznie wszyscy, którzy pracowali wtedy na posterunku.
Praktycznie wszyscy, pomyślał Peter. Praktycznie wszyscy, ty idioto. A ty myślałeś, że odkryłeś pierdoloną Amerykę.
– Przecież to okropne – wykrztusił. Stones wzruszył ramionami, zdjął okulary i zaczął przecierać je wyjętą z kieszeni kurtki szmatką – Przecież on jest mordercą… on zabił… on – Peter dukał, jak dziecko w podstawówce wezwane niespodziewanie do odpowiedzi.
– To prawda, Peter – odparł Stones. – Ale Eddie jest też świetnym gliną. Lepszym niż większość. Prawdopodobnie jednym z najlepszych.
– Jest mordercą.
– Popełnił błąd. Nie on jeden. Pokutuje za niego. Jest świadomy tego, co zrobił i żyje z tym. A do tego wykonuje swoją pracę. I wykonuje ją cholernie dobrze.
– Czy tu chodzi o niego – zapytał niespodziewanie Hamilton – czy o pana i reputację posterunku?
– Nie zrozumiesz tego, Peter – pokręcił głową Stones. – Jesteś cholernym młodym idealistą, któremu się wydaje, że wszystko wie. Nie ma podziału na białe i czarne, Peter. Świat jest pełen szarości, a my, gliniarze, jesteśmy jego częścią. Jego jebaną, integralną częścią.
– Dwa i dwa nie zawsze daje cztery – mruknął sam do siebie Peter. – A Liv Bosworth? Czym ona zawiniła? Chciała po raz drugi kasy za krycie Godza? Groziła, że wszystko powie?
– Daj sobie z tym spokój. To prowadzi donikąd. – odparł Stones. Milczał przez moment, po czym zapytał – Poradzisz sobie z tym? Potrzebujemy cię na posterunku. Jesteś dobrym gliną. Więc jak, poradzisz sobie?
– Nie wiem – odparł Hamilton. Myślał o Helen Godz i Liv Bosworth i pytał sam siebie, czemu, gdy mężczyźni bawią się w policjantów i złodziei, to kobiety zawsze mają najwięcej do stracenia.
– Wiesz, co się stanie, gdybyś próbował ujawnić prawdę? – zapytał stanowczym głosem Stones. – Wiesz, że nikt ci nie uwierzy. Nie masz dowodów. Nie masz świadków. A twoje słowo, przepraszam, że to powiem, Peter, jest niczym.
Hamilton pokiwał głową. Stones stał w bezruchu jeszcze przez chwilę, wpatrzony w zgarbioną sylwetkę podwładnego, po czym obrócił się na pięcie i wyszedł z celi.
Peter został zwolniony parę godzin później. Wyszedł z aresztu i stanął w południowym słońcu zagubiony, zupełnie zagubiony i przeraźliwie samotny.
Zadzwonił jego komunikator.
– Tak?
– Peter – odezwał się w słuchawce głos jego przyjaciela, Milesa – byłem na procesie. Nie uwierzysz! Updike uniewinniony! John Updike niewinny, rozumiesz?! Sędzia stwierdził brak wystarczających dowodów. Nie mogę, to po prostu obłędne – głos rwał mu się z podniecenia. – Gość prawdopodobnie zabił własnego ojca, nie umiał nawet pozbyć się trupa i wszystko ujdzie mu na sucho! To pieprzona zbrodnia doskonała, Peter! Słyszysz mnie?! Zbrodnia doskonała!
– Słyszę, Miles. Zadzwonię później.
Skończył rozmowę, nie czekając na odpowiedź. Mógłbym ci coś opowiedzieć, Miles, pomyślał. Mógłbym ci opowiedzieć o zbrodni doskonałej. Ale nie uwierzyłbyś. Nikt by nie uwierzył.
Hamilton zwiesił głowę i ruszył przez ulicę skąpaną w ciepłych promieniach. Szedł przed siebie i nie dbał o to, dokąd poniosą go nogi.
XII.
Zamyka za sobą drzwi i patrzy niewidzącym wzrokiem prosto w bezduszne oko kamery. Idzie cicho, stąpa powoli i ostrożnie, w końcu rusza schodami w dół. Budynek zaczyna rozbrzmiewać głosami budzących się ludzi, choć klatka schodowa wciąż jest pusta. Nikt go nie zauważa, gdy wychodzi na ulicę, zapina płaszcz i odchodzi.
Co teraz? Zabiłem ją. Nie wiem jak to możliwe, ale zabiłem ją. Znowu ją zabiłem. Tylko skąd to wrażenie, że była mężczyzną? Czemu nie mogę sobie przypomnieć, jak naprawdę wyglądała? I jak to możliwe, że zabiłem ją raz jeszcze… a może to jednak był on? Kim w takim razie był? Co to za mieszkanie i gdzie ja w ogóle jestem? Nazywam się Eddie Godz, detektyw Eddie Godz, więc czemu w portfelu mam prawo jazdy na nazwisko John Updike?
Idzie ulicami, a ludzie unikają go, gdy zatacza się jak w gorączce i gdy mówi sam do siebie, bo kość pamięci przestaje działać i Eddie Godz staje się coraz bardziej sobą, a coraz mniej Johnem Updike’em. Znajomi z policji bacznie go obserwują i zajmą się nim za parę godzin, gdy znów będzie w pełni sobą, gdy będzie wszystko pamiętał, a nazwisko Updike nic dla niego nie będzie znaczyło. Do tego czasu jednak pozwolą mu cierpieć.
Każdy musi odbyć swoją pokutę.
powrót do indeksunastępna strona

10
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.