Maati utrzymywał postawę powitania z sercem w gardle. Bladoskóry mężczyzna obszedł go powoli, chłonąc czarnymi oczyma każdy niuans jego postawy. Maatiemu nie drżały dłonie; szkolił się przez wiele lat, najpierw w szkole, a potem u daia-kvo. Jego ciało potrafiło ukryć niepokój. Mężczyzna w szatach poety zatrzymał się z miną świadczącą o akceptacji i rozbawieniu. Eleganckie palce ułożył w pozycji powitania, które nie było ani bardzo ciepłe, ani odrobinę oficjalne. Ujrzawszy odpowiedź, Maati opuścił ręce i wstał. Mijało już zaskoczenie nagłym pojawieniem się nauczyciela i jego pierwszą prawdziwą myślą było to, że się nie spodziewał, że Heshai-kvo będzie taki młody czy taki piękny. – Jak się nazywasz, chłopcze? – zapytał mężczyzna chłodnym, twardym głosem. – Maati Vaupathi – odparł zwięźle młodzieniec. – Niegdyś dziesiąty syn Nichy Vaupathiego, a teraz najmłodszy poeta. – Ach. Człowiek z zachodu. Wciąż to słychać w twoim akcencie. Nauczyciel siedział w wykuszu okna; zaplótł ręce na piersi i nadal otwarcie przyglądał się Maatiemu. Pokoje, które podczas długich, pełnych niepokoju dni oczekiwania wydawały mu się urządzone z przepychem, teraz, kiedy pojawił się w nich ten czarnowłosy mężczyzna, sprawiały wrażenie zaniedbanych. Cynowa oprawa idealnego kamienia. Miękkie bawełniane draperie, spływające z sufitu i falujące w gorących powiewach późnego popołudnia, w porównaniu ze skórą poety wydawały się brudne. Mężczyzna się uśmiechnął, lecz wyraz jego twarzy nie był całkowicie uprzejmy. Maati przyjął postawę hołdu odpowiednią dla ucznia w obecności nauczyciela. – Przybyłem, Heshai-kvo, z polecenia daia-kvo, by się u ciebie uczyć, jeśli zechcesz mnie przyjąć jako swego ucznia. – Och, przestań. Kłaniasz się i pozujesz, jakbyśmy byli tancerzami. Usiądź. Na łóżku. Chcę cię o coś zapytać. Maati posłuchał i usiadł na piętach, jak należało uczynić podczas wykładu daia-kvo. Mężczyznę chyba to bawiło, lecz nic nie powiedział. – A więc, Maati, przybyłeś tu… kiedy? Sześć dni temu? – Siedem, Heshai-kvo. – Siedem. I nikt nie przyszedł się z tobą przywitać. Nikt nie przyszedł, by ci pokazać dom poety. To chyba długo jak na mistrza niezwracającego uwagi na swego ucznia, co? Maati tak właśnie myślał, i to kilka razy, lecz teraz się do tego nie przyznał. Zamiast tego przyjął postawę przyjmowania lekcji. – Tak sądziłem z początku, lecz w miarę upływu czasu zrozumiałem, że to rodzaj próby, Heshai-kvo. Po idealnych wargach przebiegł cień uśmiechu i Maatiemu zrobiło się przyjemnie, że dobrze się domyślił. Jego nowy nauczyciel nakazał mu gestem mówić dalej i Maati się lekko wyprostował. – Początkowo sądziłem, że to może być próba mojej cierpliwości. Sprawdzian, czy umiem nie przyśpieszać biegu wydarzeń, kiedy nie należy to do mnie. Lecz później uznałem, że prawdziwą próbą jest to, jak spędzam czas. Ćwiczenie cierpliwości i bezczynności niczego by mnie nie nauczyło, a khai ma największą bibliotekę w letnich miastach. – Spędzałeś czas w bibliotece? Maati przyjął postawę potwierdzenia, niepewny, jak rozumieć ton nauczyciela. – To są pałace khaia Saraykehtu, Maati-kya – powiedział z nagłą poufałością, pokazując na widoczne przez okno ogrody, pałace, długie ulice i czerwone dachy, ciągnące się aż do morza. – Są tu dziesiątki utkhaiem i dworzan. Chyba co wieczór odbywa się jakieś przedstawienie, występ śpiewaków albo tancerzy. A ty spędzałeś cały swój czas wśród zwojów? – Owszem, spędziłem jeden wieczór z utkhaiem. Pochodzili z zachodu… z Pathai. Mieszkałem tam przed pójściem do szkoły. – I myślałeś, że mogą mieć jakieś wiadomości o twojej rodzinie. To nie było oskarżenie, choć mogłoby je stanowić. Maati mocniej zacisnął wargi, zawstydzony, i powtórzył postawę potwierdzenia. Uśmiech nauczyciela wydawał się pełen współczucia. – I czego się dowiedziałeś podczas pożytecznych, pracowitych dni spędzanych z książkami Saraykehtu? – Uczyłem się historii miasta i jego andat. Eleganckie palce wykonały ruch wyrażający aprobatę i zachętę do dalszych wynurzeń. W ciemnych oczach błyszczało zainteresowanie, które świadczyło o tym, że Maati postąpił słusznie. – Dowiedziałem się na przykład, że dai-kvo – ostatni – przysłał cię tu, kiedy po śmierci starego poety, Miata-kvo, Iana-kvo nie utrzymał Rozwierających Się Płatków. – A powiedz mi, dlaczego według ciebie to uczynił? – Ponieważ przez poprzednie pięćdziesiąt lat Rozwierające Się Płatki był wykorzystywany do przyśpieszania żniw bawełny – odparł Maati, zadowolony, że zna odpowiedź. – Potrafił chyba sprawić, że roślina… się otwierała. Łatwiej było wtedy dotrzeć do włókna. Po tej stracie miasto potrzebowało innego sposobu na przetworzenie surowej bawełny na materiał, lepszego i szybszego niż robiono to w Galcie czy na Ziemiach Zachodnich, bo inaczej kupcy mogliby przenieść się gdzie indziej i całe miasto musiałoby się zmienić. Ty schwytałeś Usuwanie Części, Która Trwa. Na północy nosi on nazwę Sterylności, a w letnich miastach Beznasiennego. Dzięki niemu domy kupieckie mogą zawierać kontrakty z samym khaiem i nie muszą wyczesywać nasion z bawełny. Nawet jeśli żniwa zajmują dwa razy więcej czasu, bawełna i tak może tu dotrzeć do prządek szybciej, niż gdziekolwiek indziej. Teraz inne narody i miasta przysyłają tu nawet własną surową bawełnę. A potem przybywają tkacze, bo jest tu surowa bawełna. A za tkaczami farbiarze i krawcy. Wszystkie zawody związane z krawiectwem. – Tak. Zatem Saraykeht utrzymuje swoją pozycję, chociaż jest trochę więcej pokłutych palców i nieco krwi na bawełnie – rzekł mężczyzna, przyjmując postawę potwierdzenia z niejaką miękkością nadgarstków, która zdezorientowała Maatiego. – Ale krew to tylko krew, prawda? Niezręczna cisza się przedłużała, aż wreszcie Maati znalazł coś, co mogłoby ją przerwać. – Pozbyłeś się też z południowych miast szczurów i węży. Mężczyzna przerwał rozmyślania z niewyraźnym uśmiechem. Kiedy się odezwał, w jego głosie brzmiało rozbawienie i cień ironii. – Tak. Za cenę przyciągnięcia Galtów i mieszkańców Ziem Zachodnich. Maati przyjął postawę zgody mniej formalną niż poprzednio, co najwyraźniej nie przeszkadzało nauczycielowi. Właściwie sprawiał wrażenie niemal zadowolonego. – Dowiedziałam się też dużo o poszczególnych zawodach związanych z krawiectwem – ciągnął Maati. – Nie miałem pojęcia, ile trzeba wiedzieć o tym, co się dzieje z bawełną, kiedy się ją już utka. I o żeglowaniu. Przeczytałem książkę o żeglowaniu. – Ale nie poszedłeś na nabrzeże, co? – Nie. Nauczyciel przyjął postawę akceptacji, która nie świadczyła ani o aprobacie, ani o jej braku, lecz o obu jednocześnie. – A wszystko to z jednej małej próby – powiedział. – No, ale ukończyłeś szkołę w bardzo młodym wieku, więc masz zapewne talent do zauważania prób. Powiedz mi, jak przejrzałeś gierki daia-kvo polegające na domysłach? – Czy… Przepraszam, Heshai-kvo. Naprawdę chcesz wiedzieć? – To może o czymś świadczyć. Szczególnie, że nie chcesz mi powiedzieć. Mam rację? Maati przyjął postawę przeprosin. Mówił ze spuszczonym wzrokiem, ale nie kłamał. – Kiedy przybyłem do szkoły – wciąż byłem w jednej z młodszych kohort – pewien starszy chłopiec coś mi powiedział. Kazano nam skopać ziemię w ogrodach, a ja miałem zbyt delikatne dłonie. Nie potrafiłem wykonać zadania. Czarny, który się nami opiekował – miał na imię Otah-kvo – był na mnie bardzo zły. Jednakże, kiedy mu powiedziałem, dlaczego nie mogłem wypełnić jego polecenia, starał się mnie pocieszyć. I powiedział mi, że nie pomogłoby, gdybym pracował ciężej. To było tuż zanim opuścił szkołę. – Więc ktoś ci powiedział? Nie wydaje się to uczciwe. – Właściwie mi nie powiedział. Wspomniał tylko o paru sprawach związanych ze szkołą. Że nie jest taka, na jaką wygląda. A to, co powiedział, dało mi do myślenia. I potem… – A kiedy już wiedziałeś, na co zwracać uwagę, nietrudno było to dostrzec. Rozumiem. – To nie było zupełnie tak. – Zastanawiasz się czasem, czy dałbyś sobie radę samodzielnie? To znaczy, gdyby ten twój Otah-kvo nie zdradziłby zasad gry? Maati się zarumienił. Tajemnica, którą przez lata ukrywał przed daiem-kvo, została odkryta po jednej rozmowie. Heshai-kvo był wnikliwym człowiekiem. Przyjął postawę akceptacji. Nauczyciel jednak spoglądał gdzie indziej, a minę miał taką, jakby coś go zdenerwowało albo zabolało. – Heshai-kvo? – Właśnie przypomniałem sobie, że mam coś do zrobienia. Chodź ze mną. |