Taki po prostu miała sposób bycia. – Cześć – powiedziała teraz. – Słyszałam, że macie nowego gitarzystę. – Zgadza się. Uśmiechnęła się i poprawiła włosy. Dopiero teraz zauważyłem, że zmieniła fryz. Albo może tylko kolor włosów. Wyglądała chyba ciut gorzej niż wcześniej. – Ma na imię Miodrag, prawda? – Tak. Skąd wiesz? – Mam swoich agentów. – Dupa. Oktawian ci pewnie powiedział. Skrzywiła się, jakby zobaczyła pająka. – Przecież wiesz, że nie gadam z tym kretynem. – Prawda. Zapomniałem. Otworzyły się drzwi do przedsionka sali wykładowej, odsłaniając widok na zakonserwowane w formalinie narządy, nudne eksponaty, przez trzy lata każdy się przyzwyczai, nawet wrażliwy Oktawian. Patrzyliśmy na nie teraz jak na zwykłe ogórki w słoikach. – Tak się składa, że Miodrag to chłopak mojej kumpeli – powiedziała wreszcie. – Właściwie były chłopak. – Teraz to mnie zaskoczyłaś – odparłem z uśmiechem. – Myślałem, że ten gość nie ma i nigdy nie miał dziewczyny. Naprawdę się zdziwiłem. Chłopak wyglądał na odludka, który świata poza gitarą nie widzi. – Wiesz, chodziła z nim chyba pół roku, ale w końcu dała sobie spokój, bo podobno straszny był z niego pojeb. Bała się go. Odebrałem kurtkę i ruszyliśmy schodami w stronę wyjścia. – Też zauważyłem, że całkiem normalny to on nie jest – powiedziałem już na zewnątrz, zapaliwszy papierosa. Było zimno i wiał dosyć silny wiatr, zrywając foliowe torby z gałęzi drzew, aby mogły uczepić się następnych. – Ale nic mnie to, kochanie, nie obchodzi. Dla mnie ważne jest tylko to, jak kolo gra na gitarze. A gra kolo zajebiście, uwierz mi. Jeśli należysz do rockowej kapeli, to musisz mieć jednak trochę nasrane w głowie, no nie? Podrzucić cię kawałek? – Nie, dzięki. Umówiłam się w knajpie z Gośką. Na razie. – Cześć – mrugnąłem do niej, a potem podniosłem kołnierz kurtki i szybkim krokiem ruszyłem w kierunku samochodu. Przydałoby się trochę przeczyścić karoserię – pomyślałem ponuro, bo perspektywa mycia auta zawsze jest przygnębiająca. Nie dało się ukryć: bryka wyglądała okropnie. Jakbym ją odkupił od Mojżesza, i to zaraz po sławetnej przeprawie przez pustynię i Morze Czerwone. – Podobno w jego pokoju coś jest – usłyszałem za plecami, kiedy wyjmowałem z kieszeni kluczyki. Odwróciłem się zaintrygowany. – To znaczy? – spytałem. Tamara patrzyła na mnie bez cienia uśmiechu. – Laska mówiła, że on hoduje w swoim mieszkaniu jakieś paskudztwo. Przejechał tramwaj, robiąc tyle hałasu, że musiałem wstrzymać się ze swoją błyskotliwą kwestią. – Może po prostu trzyma w akwarium chomika albo jakąś inną świnkę morską – powiedziałem zupełnie bez sensu, żeby cokolwiek powiedzieć. – Bardzo śmieszne, Seweryn, jesteś przegość, mówię ci. Prawdziwy z ciebie kabareciarz. Brakuje tylko oklasków z taśmy. – Leć do tej Gośki, bo się spóźnisz – zaśmiałem się nieszczerze i otworzyłem drzwi swojego brudnego auta. – Pozdrów ją ode mnie. Tamara rzuciła mi spojrzenie pełne nieukrywanej pogardy. Wspominałem już, że dziwna z niej laska? Ale jej słowa przez dłuższy czas nie dawały mi spokoju, było w nich coś niepokojącego, zwłaszcza że Tamara nie należała do osób stosujących tanie melodramatyczne efekty. Wychodziło na to, że zarówno ona, jak i eks-dziewczyna Miodraga były naprawdę przestraszone. O co w sumie chodzi z tym pokojem? Co on tam hoduje? Jakieś robale? Piaseczniki? Zmutowanego szczura? Może po prostu zrobił lasce idiotyczny kawał, bo pragnął tylko, żeby dała mu święty spokój? Chciałem zapytać samego Miodraga, ale nie wiedziałem, jak zacząć. W końcu postanowiłem, że mógłbym go przecież odwiedzić. Nigdy jeszcze u niego nie byłem. – Może wpadłbym do ciebie jutro? – zaproponowałem tuż po wtorkowej próbie. – Jest mecz. Gra Barcelona. Przyniósłbym jakieś piwa albo flaszkę. Trzeba obgadać parę spraw związanych z przeglądem… – A nie moglibyśmy tutaj? – przerwał, siląc się na swobodny ton. Głowę miał spuszczoną, zdawał się całkowicie pochłonięty zamykaniem futerału. – Będziemy siedzieć w piwnicy? Wiem, że tu jest dobry feeling, ale bez przesady. W piwnicach to się chyba siedziało podczas bombardowań. – Nie przeszkadza mi to. Westchnąłem. – To z powodu choroby matki? – spytałem po chwili. – Ciężko tam teraz wytrzymać, Seweryn, naprawdę atmosfera w domu jest ostatnio nie najlepsza. Tyle na temat odwiedzin. Zapomnij o całej sprawie, Seweryn. No i zapomniałem, aż do pewnego grudniowego popołudnia, kiedy zadzwoniła do mnie była dziewczyna Miodraga. Ćwiczyłem właśnie riff z „Master of Puppets”. Bez prądu, na sucho. – Cześć, Seweryn. Jestem Emilia. Mam twój numer od Tamary. – Cześć. – Chciałabym z tobą pogadać. To bardzo ważne. Chodzi mi o Miodraga Kranjcara. Pierwszy raz w życiu usłyszałem jego nazwisko. Kranjcar. Takie bałkańskie, po tatusiu, którego – nie wiedzieć czemu – wyobraziłem sobie jako czarnowłosego olbrzyma z długim nosem i wąsami. – Domyśliłem się, że o niego chodzi – odparłem, opierając wiosło o łóżko. – Tamara już ci mówiła? – Tak. – Miałbyś dzisiaj czas? – Teraz? Spojrzałem przez okno na ulicę: padał śnieg z deszczem i pewnie było kurewsko zimno. Prawdę mówiąc, ani trochę nie chciało mi się wychodzić z domu. – Nie, nie teraz – odpowiedziała. – Tak gdzieś po dwudziestej. Stoję teraz na promocji w Realu. Moglibyśmy zajrzeć do jakiejś knajpy, jak skończę. – W którym Realu pracujesz? – spytałem zły na siebie za skandaliczny brak asertywności. – Na Bora-Komorowskiego. Jestem przy alejce z piwem. W sumie można by zrobić jakieś zakupy, pomyślałem bez entuzjazmu. Kończy się kawa, nie ma już chyba musztardy ani majonezu. Zero piwa. Podrapałem się gitarową kostką po głowie. – Przyjadę po ciebie. Będę przed ósmą. – Super. Przez dziesięć lat był to francuski Géant, teraz przerobili go na niemiecki Real. Ale tylko od środka, bo z zewnątrz wygląda tak samo jak przedtem. Zresztą wszystkie te hipermarkety wyglądają identycznie: rozświetlone statki kosmiczne obcych, które lądują regularnie na zapuszczonych pustkowiach Nowej Huty i Krakowa, aby porywać mieszkańców i przerabiać ich na osobników zupełnie nowej rasy. Wjechałem na parking za dwadzieścia ósma. Kiedy wreszcie przebrnąłem przez te wszystkie pasaże i dotarłem do alejki z piwem, dziewczyna w zielonym mundurku i śmiesznym kapelusiku w tym samym kolorze składała właśnie swój stand oraz stolik, na którym wcześniej stały pewnie jakieś promocyjne szklanki. Jej wyżelowany kolega napastował jeszcze klientów, bez entuzjazmu polecając czteroprocentowego sikacza o smaku jabłkowym. – Cześć – powiedziałem do dziewczyny. – Ty jesteś Emilia? – Seweryn? Kurcze, dzięki, że przyjechałeś. Pomożesz mi to złożyć? Była niebrzydka i całkiem zgrabna, chociaż osobiście wolę laski o nieco bardziej zaokrąglonych kształtach. – Spóźniłeś się na promocję – powiedziała z uśmiechem. – Załapałbyś się na otwieracz do butelek, a może nawet kufel. – Szlag by to trafił. Ale niefart – mrugnąłem do niej, zastanawiając się, jakim cudem Miodrag Kranjcar ją wyrwał. Bałkańskiego temperamentu to on na pewno po przodkach nie odziedziczył, umówmy się. „Chłopak z gitarą byłby dla mnie parą”? Coś w tym jednak musi być. No nic, pół godziny później siedzieliśmy już w jednej z knajpek na Kazimierzu. Nie przepadam za lokalami, gdzie barmanki same przynoszą piwo do stolików i pilnują, żeby broń Boże nie zgasła ci świeczka, a to był właśnie jeden z takich lokali. Kulturalnie i klimatycznie, jak to się mówi, aż do zrzygania. Człowiek boi się zostawić na wypucowanym blacie mokre kółko po kuflu. Wolę już nowohuckie mordownie, gdzie można swobodnie polać sobie piwem przód koszuli i zatoczyć się w drodze do kibla. Ale nie przyjechałem tu na popijawę. Zamówiłem małego beczkowego żywca, a Emilia poprosiła o dżin z tonikiem. |