Miało być Top 10, ale dla mnie w ubiegłym roku na wyróżnienie zasłużyło tylko osiem płyt. Dodawanie kolejnych byłoby zbyt wymuszone, dlatego pozwalam sobie złamać formułę i zaproponować mojej receptury koncentrat A.D. 2008. 1. Grace Jones – „Hurricane”
Nie wiem, jakim cudem została „jedną z najsławniejszych modelek na świecie”, ale rozumiem, dlaczego dostała rolę Amazonki Zuli w „Conanie Niszczycielu”. Jednak oprócz tego, że wygląda jak środkowoafrykańska bogini okrucieństwa, nagrała najlepszą zahaczającą o trip-hop płytę co najmniej XXI wieku. Z wyrafinowaniem sięgnęła do swoich jamajskich, a nawet dalej, afrykańskich korzeni i zaprezentowała się w niesamowicie nastrojowej aranżacji. Bezwzględny trip-kosior, który postawię na półce koło środkowej płyty Portishead. 2. Fleet Foxes – „Fleet Foxes”
Bo to piękne piosenki są. Po prostu. 3. Cool Kids of Death – „Afterparty”
Oni zawsze są kilka kroków przed resztą rodzimej sceny. Chciałbym przybić im piątkę. Im dojrzalsi, tym lepsi. Oby dalej rośli w siłę. 4. Estelle – „Shine”
Ktoś przywrócił mi wiarę w czarny pop – i to właśnie ta brytyjska raperka. Jej singlowa kooperacja z Gym Class Heroes pt. „Guilty as Charged” też wyszła niczego sobie. 5. Portishead – „Third”
Indeks numer jeden: „Machine Gun” i nie mam nic więcej do napisania. 6. Lao Che – „Gospel”
Z nieco mniejszą pompą niż wcześniej, ale za to bardziej różnorodnie. Okazało się, że chłopaki poradzą sobie ze wszystkim. Nawet z tak wybitnie piosenkową estetyką. 7. Czesław Śpiewa – „Debiut”
Polski radio-song ratuje pół-Ukrainiec, pół-Ślązak, dorastający w Danii. 8. Silver Rocket – „Tesla”
Bo przeskoczyli swoją polskość i nagrali płytę, którą można rozpatrywać w kontekście światowym. |