Do lektury pierwszego tomu Kronik Króla-Kapłana autorstwa Chrisa Piersona przystępowałam z drżeniem, bowiem o serii Dragonlance słyszałam wiele niezbyt pochlebnych opinii. Ponadto tytuł „Wybraniec bogów” zapowiadał opowieść o losach sieroty z przepowiedni, czy też – jak to ładnie ujęła kiedyś Anna Brzezińska – wyprawę garkotłuka po magiczny durszlak. Na szczęście nie było aż tak źle. Niestety, nie było też dobrze.  |  | ‹Wybraniec bogów›
|
Podczas lektury „Wybrańca bogów” przeżyłam dwa dość pozytywne zaskoczenia. Po pierwsze, zdumiało mnie, jak szczegółowo wymyślony jest świat Dragonlance. Geografia, historia sięgająca kilku wieków wstecz, obyczaje, a nawet opisane krok po kroku kościelne obrzędy – co prawda nic tu jakoś szczególnie nie zapada w pamięć (najoryginalniejszym elementem jest broda u jednego z elfów), ale przynajmniej tworzy bogate tło, więc zaliczam na plus. Niestety, autor momentami przesadza, na przykład za każdym razem, gdy któryś z bohaterów modli się, jego słowa najpierw przytaczane są w wymyślonym języku liturgicznym, a dopiero potem tłumaczone. Jedno niezrozumiałe słowo potrafi dodać książce kolorytu, lecz ilu czytelników będzie miało cierpliwość czytać całe takie zdania? Zaskoczenie drugie to owo wymienione już w leadzie „nie jest tak źle”. Sierota z przepowiedni co prawda w powieści występuje, jednak znajduje się na drugim planie. Na pierwszym zaś mamy intrygę, w której knuje omotany przez złego czarodzieja władca. Znacie to? Ano znamy, Pierson prochu nie wymyślił, niemniej nie jest to intryga aż tak sztampowa, żeby nie można było wiązać z nią nadziei. Fabuła trzyma się kupy, postacie, choć prościutkie, mają w sobie pewien potencjał, zaś ów dopracowany w szczegółach świat to właściwie samograj. Dobry pisarz – a mam tu na myśli bynajmniej nie geniusza pióra, tylko zwykłego, uzdolnionego rzemieślnika – z identycznego materiału wyjściowego potrafiłby zapewne zrobić niezłe czytadło. Gdyby opisom dodać malowniczości, a scenom przedstawiającym kontakt z siłami magicznymi klimatu, gdyby w scenach akcji więcej było napięcia, zaś w scenach dramatycznych dramatyzmu… Gdyby zróżnicować choć trochę dialogi i gdyby, kurczę, autor od czasu do czasu zdobył się na odrobinę żartobliwego dystansu… To mogłaby być znacznie lepsza książka. Lecz język, jakim posługuje się Pierson, jest zaledwie poprawny, co w połączeniu z niespecjalnie ciekawym pomysłem na intrygę, takimi sobie postaciami oraz brakiem humoru daje w efekcie powieść idealnie nijaką. Owszem, nic tu nie zgrzyta, nic nie irytuje (chyba że kogoś w ogóle irytują posttolkienowskie światy oraz opowieści o losach wybrańców czegoś tam, jednak tacy ludzie po Dragonlance i tak nie sięgną.) Z drugiej strony, nic też nie budzi pozytywnych emocji, nie wciąga, nie intryguje. Całość zaś doskonale daje się podsumować jednym zdaniem: można przeczytać, ale po co? Plusy: - dopracowany w szczegółach świat
- brak wyprawy garkotłuka po magiczny durszlak
- da się przeczytać
Minusy: - brak oryginalności
- brak dobrego stylu, który mógłby zrównoważyć brak oryginalności
- po co czytać?
Tytuł: Wybraniec bogów Tytuł oryginalny: Chosen of the Gods ISBN: 978-83-7506-038-6 Format: 381s. 135×205mm Cena: 35,— Data wydania: 29 kwietnia 2008 Ekstrakt: 30% |