Przez chwilę milczałem, starając się znaleźć odpowiednie słowa. – Wiesz, Miodrag, szczerze mówiąc, nie planowaliśmy takich… długich kawałków – powiedziałem wreszcie. – Gramy proste riffy, dwie zwrotki, refren, krótka solówka. Takie trzyminutówki. Może coś z tych twoich utworów dałoby się przenieść do naszych piosenek. Jakieś solo albo riff. – Jasne, spróbujemy. – To fajnie. Powiedz mi teraz, gdzie mam skręcić, bo nie znam tych terenów. – Koło przystanku w lewo. Wiesz co? – odwrócił bladą twarz w moją stronę. – Mam małe pytanko, Seweryn. – Wal śmiało. Zatrzymałem się na przejściu, żeby przepuścić grupę łysych gówniarzy z piwami. Robotnicze dzieci, robotnicze wnuki. Nowa Huta – nasz mały Manchester. – Czy byłaby możliwość korzystania z twojej piwnicy częściej niż dwa razy w tygodniu? – spytał tak cicho, że ledwo go usłyszałem poprzez dźwięki gitary Satrianiego. – Nie za bardzo mogę ćwiczyć u siebie. Stara jest chora, nie znosi hałasu, a z słuchawkami to już nie to samo. – Myślę, że nie będzie z tym większych problemów – odparłem. Wróciłem do chaty w doskonałym nastroju. Nie dość, że znaleźliśmy gitarzystę, to jeszcze facet miał niesamowity talent. Dar, którego sam chyba nie był w pełni świadomy, skoro zgodził się grać w naszej ekipie. Wcześniej czy później dojdzie do wniosku, że jest dla nas za dobry, i odejdzie do lepszej grupy, ale póki co gra u nas. I to się, kurwa, liczy. Na razie jest nasz. Może się nawet czegoś od niego nauczymy, szczególnie Oktawianowi przydałoby się trochę więcej ćwiczeń na basie. Wyjąłem z lodówki browarek, kawałek kiełbasy i słoik musztardy z alarmującą datą ważności, poczłapałem z tym wszystkim do swojego pokoju, rozwaliłem się na tapczanie i włączyłem telewizor. Byłem sam w domu. Matka miała dyżur w szpitalu, a siora siedziała pewnie gdzieś u koleżanki albo szwendała się po centrum handlowym, które było chyba jej prawdziwym domem. Trafiłem na Eurosport i skróty wczorajszych meczów Ligi Mistrzów. Powiększone męskie ciała w ruchu, w dodatku pokazywane w zwolnionym tempie. Kult umięśnionych nóg. Dziwne, że miliony facetów na całym świecie patrzą na to bez zakłopotania. Jakaś umowa społeczna czy co? Potem złapałem na Discovery swój ulubiony program o katastrofach lotniczych, ale nie zdążyłem zobaczyć, co tym razem było przyczyną tragedii, bo zadzwoniła komórka. – No cześć, tu Miodrag – usłyszałem. – Cześć. Co się dzieje? – Chodzi mi o twoją piwnicę. – No. Chwila ciszy w słuchawce, podczas której usłyszałem, że wieża kontrolna straciła właśnie kontakt z załogą. – Miałbyś coś przeciwko, gdybym przyszedł sobie trochę pograć jutro rano? – zapytał Miodrag. – O siódmej wychodzę na zajęcia. – To mógłbym być na siódmą? Trochę mnie zaskoczył. Że też chce mu się wstawać tak wcześnie, żeby poćwiczyć na gitarze. Napalił się chłopak, nie ma co. Przynajmniej wiedziałem już, skąd się wzięła ta jego bajeczna technika. – A nie lepiej ci przyjść po południu? – spytałem ostrożnie. – Moglibyśmy pograć coś razem. – Wolałbym rano, lecz jeśli to dla ciebie problem… – Nie – przerwałem mu – to żaden problem, tylko mnie zaskoczyłeś. Przyjeżdżaj o siódmej. – Dzięki. Będę punktualnie. Był nawet wcześniej. Nie skończyłem jeszcze porannej kawy, nie mówiąc o śniadaniu, a on już stał i palił papierosa na chodniku pod oknem. Przygarbiony, zziębnięty, z rękami w kieszeniach, wyglądał jak półtora nieszczęścia, niby jakiś narkoman żebrzący w przejściu podziemnym. Spokojnie, jak gdyby nigdy nic dopiłem kawę i dopiero wtedy zszedłem na dół, żeby wręczyć mu klucze od piwnicy. – Jak skończysz, to zamknij porządnie i zostaw je mojej starej, dobra? Ona do drugiej będzie w domu, potem idzie do roboty. – Dobra – odparł. – Przed drugą się stąd wyniosę. Ale, rzecz jasna, nie wyniósł się przed drugą, tylko siedział w tej zasranej piwnicy aż do mojego powrotu, czyli do szesnastej. Kiedy zapytałem go, czemu tak długo, odpowiedział po prostu, że nie patrzył na zegarek i nie zauważył, że jest już czwarta. Chciał pograć jeszcze, ale wygoniłem go do domu, żeby coś zjadł, bo wyglądał naprawdę kiepsko. – Nie potrzebujemy gitarzysty, który zdechnie nam z głodu podczas pierwszego koncertu – powiedziałem. Uśmiechnął się i wyłączył gitarę. – Jutro o siódmej? – spytał. – Zobaczymy. Idź już do domu. Przychodził codziennie z wyjątkiem weekendów. Nie opuścił też oczywiście żadnej próby, nawet choroba nie była go wstanie zatrzymać w domu. Muszę przyznać, że mój początkowy entuzjazm nieco ostygł. Dotarło do mnie wreszcie, że jego sposób gry i pomysły muzyczne pasowały do naszej stylistyki jak kwiatek do kożucha. Jako instrumentalista gość był genialny, nie ma dwóch zdań, ale długie eksperymentalne sola rozsadzały prostą formę rockowych piosenek i za każdym razem trzeba było facetowi klarować, żeby się zanadto nie rozpędzał, bo odlatuje za daleko od podstawowej tonacji. Jednym słowem grał pod siebie, a nie dla zespołu. Dlatego bałem się, że zamiast topornych, ale przynajmniej ostrych kawałków, powstaną jakieś dziwaczne hybrydy. Nie byliśmy gotowi na awangardowe granie. Zresztą Miodrag i tak nie miałby z nas wielkiego pożytku. On grał jak sam diabeł, my byliśmy kompletnie do dupy, co tu dużo kryć. Po jednej z prób miałem na ten temat rozmowę z Oktawianem. Odczekaliśmy, aż reszta zespołu pójdzie do domu, potem skoczyłem do Lewiatana po dwa browce i z puszkami w rękach usiedliśmy na gołej podłodze. – Czuję, że francowaty Jugol zmyje się jeszcze przed przeglądem – powiedział Oktawian, ostrożnie otwierając swoją tatrę. Na jego szyi poruszył się ogon wytatuowanego smoka. – On potrzebuje tylko twojej piwnicy, żeby ćwiczyć, a nas ma głęboko w dupie. Takie jest moje zdanie. Zapaliłem viceroya lighta i siedziałem przez chwilę, gapiąc się w ścianę przy drzwiach. Wyglądało na to, że pod sufitem zrobił się jakiś zaciek. No to pięknie. Brakowało jeszcze, żeby nas zalała ta pyskata wariatka spod jedenastki. – Raczej nie odejdzie tak wcześnie – odparłem po chwili. – Za mało jest obrotny. To cipa, niczego lepszego sobie sam nie znajdzie, nie bój się. Nie wydaje mi się też, żeby nas tak całkiem zlewał. W końcu na próby przychodzi częściej niż ty i Banderas. Oktawian spojrzał na mnie z wyrzutem. – Sam wiesz, Seweryn, jaki mam teraz młyn… – Wiem, wiem, stary. Przecież ci nie wypominam. Mówię tylko, że Miodrag póki co nie zaniedbuje kapeli. Gorzej z tymi jego improwizacjami. Przegląd w NCK-u to nie Jazz Jamboree, niestety. Ludzie nas zjedzą, jak będzie tak wydziwiał w każdym utworze. – Właśnie. Facet za bardzo kombinuje. To już Cichy, moim zdaniem, bardziej pasował, nie? Wypuściłem dym nosem, strzepnąłem popiół do zakrętki po słoiku i upiłem łyk piwa. Mogłoby być zimniejsze, pewnie dopiero co wstawili do lodówki. Pierwsze przykazanie: nigdy nie bierz z samego brzegu, nawet jeśli się śpieszysz. – Na razie i tak nie mamy nikogo na jego miejsce, więc nic nie zrobimy. Postaram się z nim poważnie pogadać. – Ustaw kolesia. – Ustawię, nie bój nic. Kiedy wychodziliśmy, spojrzałem jeszcze raz na plamę pod sufitem. Przypominała ludzką twarz. Jak te wizerunki Matki Boskiej czy Chrystusa, które co jakiś czas pojawiają się na ścianach bloków i szybach okien. Nowohucki cud. Pielgrzymki z całej Polski, piętnaście złotych za wstęp. No nic, będę musiał powiedzieć o tym matce, bo sam do sąsiadki wariatki spod jedenastki w życiu nie pójdę. Raz już mnie pogoniła swoją laseczką. Jak dla mnie – w zupełności wystarczy. Wróciłem do mieszkania, zrobiłem sobie kolację i włączyłem telewizor. Kolejna dawka lotniczych katastrof przed snem. Tym razem w trakcie nocnego lotu nad Pacyfikiem otworzyła się klapa do luku bagażowego i wyrwało w samolocie dziurę na trzy rzędy siedzeń. Jakiś młody Australijczyk wyfrunął wraz z fotelem na zewnątrz i jeśli nie zmielił go silnik samolotu, to musiał bardzo długo spadać do oceanu. Ile minut to trwało? Kilka czy raczej kilkanaście? Czy przez ten cały czas był żywy? Tej nocy śniły mi się koszmary. Pewnego poniedziałkowego przedpołudnia, zaraz po zajęciach, kiedy czekałem przy szatni na kurtkę, podeszła do mnie Tamara, kumpela z farmakologii. Dziwna laska, mówię wam, naprawdę trudno ją rozgryźć. Zaraz na początku studiów próbowałem z nią kręcić, chociaż robiłem to bez większego przekonania. Myślałem po prostu, że dupa na mnie leci, więc ciekaw byłem, co z tego może wyjść. Nic nie wyszło, bo jak się okazało, wcale na mnie nie leciała. |