– Po co? – spytał. – Żeby wiedzieć, co to jest. Proste. – To jest taki rodzaj twórczości, Seweryn. – Czyjej twórczości? – Mojej. – Więc się, kurwa, pochwal. Przez kilka chwil siedział, sapiąc ciężko, nie odwracając głowy od ekranu telewizora. – Dobra, sam chciałeś – powiedział wreszcie. – I tak miałem ci o tym powiedzieć. Z ciężkim westchnieniem podniósł się na nogi, podszedł do drzwi i zamknął je na klucz. Potem włączył górne światło. Z ciemności wyskoczyły tanie meble i plakat z „Władcy Pierścieni” na ścianie. Aragon, Legolas i Gimli – nawet po dziewiętnastolatku można by się było spodziewać czegoś sensowniejszego. Brakowało tylko plastikowych figurek Vadera i Skywalkera na półkach. – Pomożesz mi przesunąć szafę? – spytał cicho. Szafa była wysoka, w dodatku ustawiono na niej jakieś kartony po sprzęcie AGD, zasłaniała więc ścianę prawie do sufitu. Chwyciliśmy ją z obu stron i starając się nie robić hałasu, przestawiliśmy dziadostwo prawie na środek pokoju. Zanim jeszcze zobaczyłem to dokładnie, poczułem ciary przechodzące po plecach. Potem eksplodowała we mnie mieszanka fascynacji, strachu i obrzydzenia. Żołądek skurczył mi się boleśnie, a krew zaczęła dudnić w czaszce. Bezwiednie cofnąłem się o krok, o mało co się nie wywracając. Jasna cholera! Na pierwszy rzut oka mogło to przypominać zawieszoną na ścianie maskę, jakąś szpanerską pamiątkę z Afryki albo Meksyku. Ale ja już przecież wiedziałem, czego mam się spodziewać. Emilia miała rację: to była twarz Miodraga Kranjcara. A nawet więcej, bo zobaczyłem również zarys szyi, barków i klatki piersiowej, cielesne wypukłości, jak gdyby ściana pokoju była w tym miejscu błoną, poprzez którą usiłował przebić się do środka sobowtór mojego kumpla. Płaskorzeźba, pomyślałem. Żywa płaskorzeźba. Tak, widać już było wyraźnie fragmenty tułowia i kończyn. Dostrzegałem nawet wypukłości żeber. Ale to przede wszystkim twarz rzucała się w oczy. Na wysokości mniej więcej metra dziewięćdziesiąt, odrobinę ponad moją głową, wyrastała żywa gęba. Nie grzyb, nie narośl, nawet nie woskowa maska, lecz najprawdziwsze ludzkie oblicze z długim nosem i zamkniętymi oczami. Było białe jak brzuch ryby i przywodziło na myśl twarz na wpół zanurzonego w wodzie topielca. Miałem jednak nieodparte wrażenie, że wystarczy dotknąć lekko kości policzkowej, musnąć je zaledwie czubkami palców, a uwięziony w ścianie demon rozklei cienkie powieki, odsłaniając brązowe oczy Miodraga. Podszedłem krok bliżej, potem wyciągnąłem powoli dłoń, ale cofnąłem ją zaraz ze wstrętem. Nie zniósłbym ciepłego dotyku skóry pod palcami. Twarz zdawała się uśmiechać. Kąciki ust były leciutko uniesione, górna warga błyszczała jak od śliny. Było w tym uśmiechu coś, co przejmowało grozą. Sięgnąłem po piwo. Raz, dwa opróżniłem puszkę, po czym usiadłem na tapczanie, bo nogi nie chciały mnie utrzymać w pionie. Nagle zrobiło mi się duszno. – Ja pierdolę – powiedziałem tylko, patrząc tępo w telewizor, gdzie trwała w najlepsze relacja z turnieju tenisowego. – Niezłe, no nie? – odezwał się po chwili Miodrag, patrząc na mnie uważnie. Pokręciłem w milczeniu głową. – Jesteś w szoku? – spytał ostrożnie. – A jak ci się wydaje? – W sumie ci się nie dziwię. – Jezus Maria, cóż to jest? Podniosłem się i jeszcze raz podszedłem do ściany, w nadziei, że osobliwa płaskorzeźba znikła i że wszystko już jest w porządku. Przedstawienie skończone, możemy się teraz pośmiać. Ale to wciąż tam było. Co gorsza, dostrzegłem teraz coś, czego – nie wiedzieć czemu – nie zauważyłem za pierwszym razem. W okolicach żeber wydobywającej się ze ściany istoty miarowo pulsowała ciemnobrunatna masa, rozdymając się i kurcząc na przemian. Aż zadrżałem, przejęty wstrętem i strachem. Znowu usiadłem, tym razem na podłodze. Podciągnąłem kolana pod brodę i wlepiłem wzrok w ekran telewizora. – Powiesz mi wreszcie, co to jest? – spytałem po kilkudziesięciu sekundach. – Najpierw to była tylko plama, taka jak u ciebie w piwnicy, ale potem nabrała ciała – mówił szybko, jakby się bał, że mu przerwę. – Wiesz, zaczęła w pewnym momencie przypominać ukwiał uczepiony skały. To było takie szkliste i miało jak gdyby czułki. Później przeistoczyło się w bezkształtną galaretę, a na końcu w coś w rodzaju pęcherza, z którego wydobyła się ta twarz i cała reszta. To był cały proces. Musiałem przestać, bo stara nie znosi hałasu, a tak się składa, że nic, tylko siedzi całymi dniami w domu. Ale u ciebie moglibyśmy doprowadzić to do końca, no nie? Spojrzałem na niego, zaskoczony. – O czym ty mówisz, człowieku? Stanął nade mną, podekscytowany, z szaleństwem w oczach. Gestykulował ręką, w której trzymał puszkę, bałem się, że mnie zaraz poleje. – To rośnie, kiedy gram. Tworzę to za pomocą dźwięków. Rozumiesz? Możemy ulepić go całego, a nawet ożywić. Jestem pewien, że można będzie go ożywić. – Co ty bredzisz? Chcesz ulepić swojego sobowtóra? Miodrag uśmiechnął się. – Właśnie – powiedział. – Swoją kopię? – Tak. – Jesteś… – Słuchaj – przerwał mi gorączkowo. – Z początku też się przestraszyłem, i to nie na żarty. Ale pomyśl teraz, że możemy zrobić razem coś… coś naprawdę niesamowitego, coś, czego nikt jeszcze do tej pory nie zrobił. Stworzymy żywą istotę za pomocą fal dźwiękowych. Zmaterializujemy ludzki organizm. Wiem, że to brzmi jak lekka schiza, ale zastanów się na spokojnie, Seweryn. Zgniotłem w dłoni pustą puszkę i wypuściłem ją z palców. Miałem ochotę jak najszybciej wyjść z tego pokoju. – Schiza to mało powiedziane – powiedziałem. – Wyluzuj. – Nie załamuj mnie! – Pozwól mi przynajmniej… – Zamknij się, człowieku! – Czy ty naprawdę nie rozumiesz? Dźwięk stanie się ciałem! Jak w pierwszych dniach stworzenia! Zacząłem się podnosić, bo po pierwsze, miałem jego krocze na wysokości twarzy, a po drugie, nie mogłem już dłużej tego słuchać. – Sorry, Miodrag, ale to mnie chyba przerasta – powiedziałem cicho, starając się nie spoglądać w stronę ściany i przyczepionego do niej gówna. – Cześć. Nie przychodź już więcej na próby. Wywalam cię. Nie pasujesz do zespołu. – Co? – To, co słyszałeś. Twarz mu zadrgała. – To nie fair – powiedział załamującym się głosem. – Zejdź mi z oczu, palancie. Ruszyłem ku drzwiom. Próbował mnie zatrzymać, złapał nawet kurczowo za nadgarstek, ale oswobodziłem rękę i odepchnąłem go, aż cherlak zatoczył się na odsuniętą szafę. Gwałtownie szarpnąłem za klamkę, zapominając, że zamknął drzwi na klucz. Kiedy wreszcie wydostałem się z pokoju, zobaczyłem kątem oka matkę Miodraga stojącą w drzwiach kuchni. – Już pan wychodzi? Wróciłem do domu na piechotę. Musiałem przecież jakoś ochłonąć. Poukładać sobie ten wieczór w głowie, jeśli coś takiego w ogóle można sobie poukładać. No dobra, widziałem to. Podobnie jak Emilia. Więc halucynacji raczej nie miałem. Chyba że matka dodaje Miodragowi i wszystkim gościom jakiegoś narkotyku do herbaty. Albo sam Jugol zahipnotyzował nas za pomocą głosu. Bzdury. Hipnoza i narkotyczne wizje nie wchodziły w grę, tego byłem pewien na stówę. Na głupi kawał również mi to nie wyglądało. Ani trochę. Miodrag Kranjcar, o ile zdążyłem się zorientować, w ogóle nie miał poczucia humoru, a i sam żart byłby trochę jakby nazbyt skomplikowany i rozciągnięty w czasie, no nie? Zresztą nie zaprosił mnie do domu, tylko sam się tam wtryniłem. Co więc zostaje? Ze ściany wyrasta twarz i prawie cała reszta, w dodatku jest to twarz mojego kumpla, który opowiada, że sam ją wyrzeźbił, wykorzystując do tego celu zwykłą gitarę ze wzmacniaczem. Trudna sprawa, ale przecież zdarzają się na świecie różne dziwne rzeczy, czyż nie? No dobrze, skupmy się. Słyszałem o gościach, którzy gdzieś w Indiach czy Tybecie potrafią materializować przedmioty, a nawet kwiaty. Był nawet kiedyś na Dwójce program o facecie z nieprawdopodobną fryzurą a la Jackson Five, umiejącym podobno tworzyć kopię własnego ciała, dzięki czemu gostek mógł przebywać jednocześnie w różnych miejscach. Biolokacja czy coś w tym stylu. Nie wiem, może Miodrag posiada podobne zdolności? Zapewne tak, skoro potrafi wyczyniać takie rzeczy w swoim pokoju. Być może jest kimś w rodzaju miejskiego szamana, który do komunikacji z innymi wymiarami używa nie bębna, lecz elektrycznej gitary. Cholera, przecież to jakiś tani horror! Gotycka powieść grozy, szalony naukowiec krzyczący w pracowni: „It’s alive!”. |