– To jedna z opcji. Jednak na tyle prawdopodobna, że Stowarzyszenie pragnęłoby, aby ktoś zajął się jego sprawą poważnie. – Już to zrobiono. I obawiam się, że teorie, które pan tu przedstawia, nie znalazły potwierdzenia w faktach. Sprawa zaginięcia profesora jest niemal zamknięta. Moi śledczy są pewni, że został zamordowany przez własnego ucznia z powodu chorobliwej zazdrości. Wszystko się zgadza, naukowy nieudacznik oraz wielki talent na progu życiowego odkrycia. Porwanie, morderstwo, opróżnienie domu ze wszystkich notatek oraz prototypów… Prosta sprawa. – Ale przecież jest jeszcze jedna osoba, która utrzymywała z profesorem kontakt tuż przed zaginięciem! – zaprotestował gość – Rosyjska arystokratka Elena Rostov. Czy nie należałoby się jej przyjrzeć? – Hrabina Rostov? Drogi panie, czyżbyś myślał, że jesteśmy na tyle głupi, by wnikliwie nie śledzić każdego obcokrajowca, który ma dostęp do cesarskiego dworu? Proszę, proszę spojrzeć. To mówiąc, minister podniósł się z krzesła i podszedł do jednej z komód. Choć szuflady nie były podpisane, bez wahania sięgnął do odpowiedniej. Szczupłe, białe palce przebiegły jak pająk po grzbietach opasłych teczek, które zrobione były z dwóch kawałków kartonu związanych tasiemkami. Jedną z nich wyciągnął i z hukiem położył przed gościem. – Hrabina jest obserwowana na okrągło przez jednego z moich najlepszych ludzi, który nawiązał bliskie stosunki towarzyskie z jej ulubionym gwardzistą. To przebiegła i inteligentna kobieta, ale zapewniam, że gdybym miał choć cień podejrzenia, że jest więcej niż znudzoną utracjuszką, która dzieli czas między bale i rauty a parzenie się z własnymi kozakami, już dawno siedziałaby w lochu. Obawiam się, że pani Rostov nie ma i nigdy nie miała nic wspólnego z zaginięciem profesora. A tym bardziej z zamachem na bramę. – Mimo wszystko sądzę, że w zaistniałej sytuacji powinien pan przyjrzeć jej się baczniej. Sprawdzić wszystko dwa razy. Fouché pokręcił głową. – Obawiam się, że to niemożliwe, drogi panie. – Dlaczego? – Hrabina Rostov opuściła dzisiaj Paryż. Jedzie z odwiedzinami do rodziny w Monachium. I – proszę mi uwierzyć – jest na tyle rozsądna, że nie wróci tu, póki nie skończy się ten cały, proszę wybaczyć, burdel. Tego samego dnia, wczesnym popołudniem, kareta hrabiny Rostov wytoczyła się przez bramę z głośnym turkotem wysokich kół. Tylko po spiętrzonych z tyłu kufrach i walizach dało się poznać, że nie jest to zwykła, niedzielna przejażdżka. Powóz przemknął szybko przedmieściami i skierował się do Porte St Jacques, wschodnich rogatek Paryża, za którymi zaczynał się szeroki trakt cesarski. U miejskich bram stał tego dnia patrol gwardii, w mieście panował bowiem nieoficjalny stan wyjątkowy. Tajna policja i armia dwoiły się i troiły, próbując znaleźć winnych katastrofy. Prowadzono dziesiątki rewizji, aresztowano każdego, kto czymkolwiek wyróżniał się z tłumu. Dlatego gdy tylko powóz zatrzymał się przy bramie, sierżant podejrzliwie zajrzał do wnętrza, wpuszczając przez półotwarte drzwi strugę światła. W półmroku rozbłysły szmaragdowe oczy. – O co chodzi, drogi panie? – Przepraszam najmocniej panią hrabinę. Nie, nie ma żadnego problemu. Ja… Muszę tylko… – Spytać dokąd i po co jadę – zaśmiała się Elena Rostov. – Bardzo rozsądnie z pana strony. Niech pan zatem wie, że do Monachium, odwiedzić stryja, barona Antona Pawłowicza Rybaczyńskiego. Chce pan może jeszcze przeszukać moje kufry? – Ależ co pani hrabina… Przepraszam najmocniej, można już jechać. Elena zapukała w przednią ścianę karety, dając znak stangretowi. – Miłego dnia życzę, panie sierżancie. Gwardziści się rozstąpili, powóz przetoczył się rogatkami, przejechał szeroką groblą, a następnie zboczył na trakt. Stangret pogonił poczwórny zaprzęg, mury i domy Paryża szybko zostały z tyłu. A gdy tylko całkiem zniknęły z widoku, w środku powozu hrabina zgięła się z bólu. Twarz, dotąd uśmiechniętą, ściął okropny grymas. Kobieta sięgnęła do głowy i zerwała z czoła etherową obręcz. – Hej, Anton! Stawaj gdzieś tam, szybko – doszedł z wnętrza karety odmieniony, gburowaty głos. Woźnica aż drgnął. Mimo to zatrzymał konie, lokaje zeskoczyli na ziemię, otwarli drzwi. Najpierw ukazała się ręka. Gruba, krótka, pokryta rozlanymi piegami. Jeden ze służących rzucił się, żeby pomóc. Z wnętrza wytoczyła się niska, gruba kobieta o jasnych, krótkich lokach. Była blada, oczy miała przekrwione. Nogi drżały jej jak w febrze. – Wszystko w porządku, Heleno Andriejewno? – Dureń – fuknęła i odepchnęła go na bok. Odbiegła kilka kroków, zataczając się, zgięła się wpół, a potem zwymiotowała. Torsje długo szarpały jej ciałem. Gdy wreszcie podniosła się i obtarła usta chustą, lokaj podał jej etherową obręcz. – Hrabina nalegała, by nigdy się z nią nie rozstawać – rzekł. – Wiem dobrze, co hrabina kazała, idioto – warknęła kobieta. – Spróbowałbyś nosić to diabelstwo choć pół godziny, tobyś zobaczył, jak to jest. A teraz won! Mężczyzna wrócił do wozu, a po minucie to samo zrobiła Helena. Kolasa ruszyła. Czekała ją długa i niebezpieczna droga do Petersburga. |