W połowie lutego w Krakowie rusza Europejska Akademia Gier, pierwsze studia w Polsce poświęcone w całości grom wideo. Wykształcą programistów, producentów i scenarzystów. Przydałaby się jeszcze kadra dziennikarska, która na gry spojrzałaby z szerszej, kulturowej perspektywy.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Jestem na detoksie. Wypłukuję z organizmu samodzielność. Siedzę u mamy za piecem, jem chleb z miodem i oglądam telewizję. Bo telewizja to przecież okno na świat, a mama telewizor ma wysoki i szeroki. Skondensowana dawka teleterapii się opłaciła. Najpierw były modelki z E! Entertainment (z supermodelkami jest jak z piłką nożną: można lubić różne reprezentacje, ale magia futbolu rodzi się tylko w Brazylii), potem Pani Jadwiga przyznała się w programie rozrywkowym, że jej autorytetem jest Jan III Sobieski (szok, a co z Janem Pawłem II?!). I wreszcie „Teleekspress”, a w nim Maciej Orłoś potwierdzający, że Akademia Gier wreszcie startuje. Jakby dopisała korekta miesięcznika „Kino” (żart dla kolegi, więc wybaczcie mi): „Dokonało się!”. A jednak chyba się nie dokonało. Mimo iż wykwalifikowana kadra nauczy projektowania, poetyki, pisania scenariuszów, pre- i postprodukcji, architektury sprzętu czy podstaw sztucznej inteligencji, wpływ studiów na popularyzację gier może być marginalny. W programie poza wprowadzeniem do ludologii 1) brakuje przedmiotów, które stawiałyby nacisk na teorię gier i ich rolę we współczesnej kulturze. Wielki przemysł zapukał do drzwi Kowalskiego, a temu spodobała się rola tzw. casual gamera, czyli niezobowiązująco „pykającego” trzydziestolatka (jeśli wierzyć większości statystyk). Brakuje mu jeszcze tylko wiary (potwierdzonej na piśmie), że oto jest świadkiem rozkwitu Sztuki, której i on (jako konsument) może nadać impet. Nabazgrałem kiedyś tekst o ostatniej wielkiej grze na PlayStation 2 i dwóch redaktorów z „Esensji” załamało ręce, bo – w wielkim skrócie – spodziewali się recenzji, a dostali rzecz „okołogrową” (uprzedzam: nie wykłócam się na blogu, ani na forum, nie przyjmuję kartek pocztowych i listów w butelce). Poza wytknięciem mi oczywistych błędów (kajam się i przyznaję „po latach”, że nie był to tekst, którym będę chwalił się wnukom) ich natchnione biadolenie sponsorowała literka „f jak format”, choć samo słowo chyba ani razu nie padło. Chłopaki, dzyń dzyń, nie żyjemy na początku lat dziewięćdziesiątych, a gracze nie są już hermetycznym środowiskiem, które interesuje wyłącznie „grafika, muzyka i miodność”. Proponuję wyjść spod lodu i wziąć na siebie ciężar bardziej złożonego opisu. Polecam zacząć od intertekstualności. Uszlachetnianie przez porównanie, przez wyliczenie, przez interpretację. Gry wideo zbudowały swój język narracyjny w oparciu o sztuki wizualne (kino, komiks, malarstwo), a teraz są dla nich najświeższą inspiracją. Tym popkulturowym sprzężeniem zwrotnym może i zajmują się naukowcy, ale jak większość naukowców – siedzą pochowani na uczelniach, albo ich siła rażenia – jak w przypadku Polskiego Towarzystwa Badania Gier – jest niewielka. Recenzenci rozsiani po poczytnych tygodnikach i miesięcznikach mają problemy z „kuchnią” biznesu, a tym z prasy branżowej (co nie jest oczywiście regułą) brakuje oblatania w kontekstach kultury popularnej. Pisaniem o grach powinna rządzić strategia kompromisu i równowagi między wiedzą specjalistyczną, a świadomością zmieniającego się statusu gier. Na budowanie nowego języka jeszcze przyjdzie czas. W końcu „nowa” sztuka wyda go na świat. Felietony Michała Walkiewicza „Nie pan, więc ja”: 1) Wiki: Ludologia (paidiologia) – dziedzina humanistyki zajmująca się systematycznym badaniem gier z perspektywy ekonomicznej, estetycznej, narratologicznej, kulturoznawczej, socjologicznej i psychologicznej. Ludologia jest analogiczna do takich dziedzin humanistyki, jak filmoznawstwo, teatrologia, literaturoznawstwo czy komiksologia. |