Czwarty zeszyt z serii Star Wars, wydany pod koniec 2008 roku, zawiera jeden z najlepszych gwiezdnowojennych komiksów, jaki dotąd czytałam. Już tylko ze względu na „Dzięki, stwórco” warto ten tomik nabyć.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Choć „Dzięki, stwórco” jest najkrótszym z komiksów zawartych w czwartym zeszycie serii (zaledwie 10 stron), to jednocześnie jest najlepszym. Zamiast dopisywać epizody z przyszłości lub przeszłości filmowych bohaterów, scenarzysta wymyślił historyjkę, która idealnie wpasowuje się w film – można by niemal pomyśleć, że to sceny wycięte z ostatecznej wersji „Imperium kontratakuje”. Jak pamiętamy, w Mieście Chmur C3PO natknął się na zaczajonych w bocznym pomieszczeniu szturmowców, którzy roznieśli go na kawałki salwą z miotaczy (swoją drogą, to ciekawe, że broń, która zwykle wypala dziury, tym razem spowodowała zupełnie odmienny skutek). W komiksie widzimy reakcję Vadera na dostarczone mu przez podkomendnych szczątki robota, którego w dzieciństwie sam skonstruował. Sceny z mrocznym lordem przeplatane są retrospekcjami ukazującymi małego Anakina, co szczególnie wdzięcznie wypada w dwóch kolejnych, identycznie skadrowanych rysunkach przedstawiających oba wcielenia tej postaci trzymające w rękach głowę C3PO. Historyjka narysowana jest wyrazistą kreską o zróżnicowanej grubości, co służy wyodrębnieniu pierwszego planu. Kadry są realistyczne i choć trzeba przyznać, że grafik nie do końca radzi sobie z twarzami dzieci, to całość oceniam jako bardzo udaną. Statyczność opowieści urozmaicana jest różnicowaniem ujęć: jednakowych rozmiarów poziome kadry (kojarzące się z panoramicznym ekranem w kinie) ukazują postaci w zbliżeniu, w oddaleniu, z boku, z góry i nieco od dołu. Barwy są – jak na komiks – raczej stonowane. Kolorowanie naśladuje efekt, jaki można by osiągnąć farbami: nawet na zaokrąglonych bryłach widać granice między poszczególnymi odcieniami. Niezwykle udatnie oddane jest ciepłe światło zachodzącego słońca w Mieście Chmur. W najdłuższej, zajmującej aż połowę zeszytu, historyjce „Troje przeciwko galaktyce” sposób kolorowania jest podobny, choć różnice odcieni są tu bardziej widoczne, a kolory nieco jaskrawsze. Kadry zawierają mniej szczegółów, za to dynamika jest typowo komiksowa, z różnicowaniem wielkości i układu obrazków, a także „wychodzeniem” postaci lub przedmiotów poza ramkę. Akcja dzieje się kilkutorowo. Głównym bohaterem jest Grissom z rasy Gamorrean – były strażnik pałacowy Jabby, obecnie imający się dorywczych zajęć. Po przypadkowym udziale w bójce trafia za karę do kopalni, której właściciel ma buntowniczą córkę i podstępnego brata... Dużą zaletą tej opowieści jest ukazanie „ludzkiej twarzy” istoty, która w filmie pokazana jest jak coś na pograniczu zwierzęcia. Dodatkowo pojawia się pewien sympatyczny Jawa – i widzimy, że te stworki również mają więcej „duszy” niż pokazano w filmach. Takie uzupełnienie świata „Gwiezdnych wojen” każdy fan przyjmie z zadowoleniem – w przeciwieństwie do przekombinowanych i często nielogicznych historyjek prezentowanych w komiksach w rodzaju „Karmazynowego Imperium”. Najmniej udaną opowieścią w tym zeszycie jest „Naznaczony”. Imperator wysyła Dartha Maula z misją zlikwidowania tajemniczego źródła ciemnej strony Mocy. Na miejscu okazuje się, że jest nim prymitywny stwór występujący jako gladiator w krwawych igrzyskach – tak więc większość komiksu składa się ze scen walki. Banalnie skadrowanych scen walki, należy dodać. Zakończenie jest od początku łatwe do przewidzenia, co też nie działa na korzyść tego komiksu. Rysunki są schematyczne, pozbawione szczegółów i brzydkie, a płaskie kolory sprawiają wrażenie przypadkowo dobranych. Jedynym, co zasługuje na jakie-takie uznanie jest twarz Imperatora widoczna spod kaptura. Gdyby nie ta historyjka, zeszyt oceniłabym na 100%.
Tytuł: Star Wars Komiks (4/2008) Data wydania: grudzień 2008 Ekstrakt: 90% |