powrót do indeksunastępna strona

nr 03 (LXXXV)
kwiecień 2009

Wszystko dobre, co się dobrze kończy
George R. R. Martin ‹Retrospektywa. Wędrowny rycerz›
Pierwsza „Retrospektywa” urzekła mnie pomysłem, ale druga trochę rozczarowała jakością wyboru. Na szczęście „Wędrowny rycerz” jako tom finałowy nie zawodzi.
Zawartość ekstraktu: 90%
‹Retrospektywa. Wędrowny rycerz›
‹Retrospektywa. Wędrowny rycerz›
Oczywiście o żadnym zaskoczeniu mowy być już nie może: pomysł znany, nowinki formalne w postaci scenariuszy były w „Żeglarzach nocy”, międzyrozdziałowe wspominki zgodnie z tendencją coraz odleglejsze od szczerego spowiadania się z marzeń obecnego w „Świetle odległych gwiazd” i bardziej przyziemne… „Wędrowny rycerz” broni się więc po prostu jakością opowiadań. Nie ma tu tak wielu perełek jak w poprzednich tomach – co nie znaczy, że brak ich w ogóle – ale wielką zaletą jest równy poziom opowiadań, gdzie lektury praktycznie żadnego z nich nie można nazwać całkowicie straconym czasem.
Rzecz jasna, nie obyło się bez tekstów słabszych. Od nich można zacząć, bo jest ich naprawdę niewiele – mam tu na myśli przede wszystkim „Szklane kwiaty”, powolnie snutą „klimatyczną” opowieść nazbyt przypominającą nieudane „Mroźne kwiaty” z części pierwszej „Retrospektywy”. Malkontenci mogliby też zarzucić to i owo „Oblężonej twierdzy”, „Obrotowi skórą”, a nawet „Wędrownemu rycerzowi”, każde z tych opowiadań jest bowiem próbą sił z dość sztampowym tematem czy pomysłem. In plus przemawia natomiast za nimi wykonanie na bardzo wysokim poziomie. „Oblężona twierdza” to powrót (a jednocześnie dla czytelnika cyklu znakomity smaczek) do pomysłu znanego z „Twierdzy” umieszczonej w „Świetle odległych gwiazd” – ten tekst dzięki zastosowaniu sztafażu SF zupełnie zmienia optykę oryginału. „Obrót skórą” to wariacja na wyświechtany temat wilkołaków, ale znakomicie łącząca grozę z powieścią kryminalną – właściwie jest dużo lepszym horrorem niż kilka opowiadań z „Żeglarzy nocy”, które jakoby miały być właśnie opowieściami grozy. Wreszcie „Wędrowny rycerz”. Jeśli jest rzemiosłem odfajkowującym banalny temat, to jest to rzemiosło próby najwyższej z możliwych. Niżej podpisany, niepałający specjalnym afektem do fantasy i odstraszany gabarytami wszystkich woluminów, nie miał jeszcze przyjemności zapoznania się z „Pieśnią Lodu i Ognia”, ale po lekturze „Wędrownego rycerza” jest prawie pewien, że rzeczywiście byłaby to przyjemność. Za pomocą zupełnie prostych środków Martin opowiada całkiem prostą historyjkę, ale jednocześnie w sposób nieosiągalny dla większości innych oddaje klimat pseudośredniowiecza, lekko kreśli wiarygodnych i sympatycznych bohaterów, zgrabnie rozciągając krótką fabułę na kilkadziesiąt stron – oczywiście utrzymując cały czas uwagę czytelnika, pod koniec proszącego o więcej. A przy okazji pokazuje, jak powinna wyglądać wzorcowa „realistyczna fantasy” z pogranicza powieści historycznej.
Sztampowymi nie można nazwać za to „Bohatera w skorupie” i „Z dziennika Xaviera Desmonda” – dwóch opowiastek o superbohaterach z tzw. dzielonego wszechświata „Wild Cards”. Rzecz jest typowo amerykańska i typowo komiksowa – grupka pisarzy wykreowała podczas sesji RPG alternatywny wszechświat, na wzór uniwersów Marvela czy DC zaludniony bohaterami o nadnaturalnych mocach. Każdy autor pisze jedno opowiadanie, a redaktor skleja je w całość – i tak przez, jak dotąd, 20 tomów. Zaprezentowane tu teksty nie są może najlepszymi przykładami znakomitego stylu Martina, nie ma w nich iskry wybitności (szczególnie w „Z dziennika…”), ale za to intrygują treścią. Dla fanów komiksów za całe wyjaśnienie posłuży data wydania pierwszej antologii – 1987 rok. Pamiętamy: kilka miesięcy wcześniej powstali „Strażnicy” i „Powrót Mrocznego Rycerza”, a od połowy lat 80. świat superbohaterów nie był już taki sam jak wcześniej.1) U Martina i spółki świat współczesnych herosów jest brudny i realistyczny, a oni sami też nie zawsze zasługują na takie miano. Pomysł wyjściowy jest podobny jak w późniejszych odsłonach X-Menów – obdarzeni nadnaturalnymi mocami nie są półbogami, ale wyrzutkami naznaczonymi piętnem i spotykającymi się z rasizmem powodowanym strachem. Zresztą i tu Martin poszedł krok dalej, gdyż u większości dotkniętych wirusem „Dzikiej Karty” ciężko nazwać „nadnaturalność” inaczej niż właśnie piętnem – jednym rosną trąby, innym zmienia się kolor skóry, jeszcze inni uzyskują nadwrażliwość na ból. Tylko nieliczni obdarzeni zostają przydatnymi fizycznymi i psychicznymi zdolnościami, a już zaledwie garstka z nich może przy tym uchodzić za normalnych pod względem fizycznym ludzi. Tę nietolerancję wobec „odmieńców” Martin prezentuje miejscami bardzo przejmująco, a na pewno w sposób skłaniający do myślenia. Gdzieś w tle widać też ogromną kompleksowość świata (wbrew pozorom nieznajomość całego cyklu nie przeszkadza, a daje dodatkową satysfakcję z samodzielnego składania całego uniwersum i jego historii z dawkowanych oszczędnie fragmentów), co będzie ogromną frajdą dla wielbicieli komiksowych seriali i historii alternatywnych. Mimo pewnych niedociągnięć fabularno-warsztatowych warto polecić tym, dla których komiksy o superbohaterach to tylko głupawe nawalanki (są jeszcze tacy po seansach „Mrocznego Rycerza” i „Strażników”?).
Wracając do perełek, w trzeciej odsłonie „Retrospektywy” są dwa wyjątkowo smakowite teksty, oba – podobnie jak znakomite, znane z poprzedniego tomu „Człowiek w kształcie gruszki” i „Małpia kuracja” – mocno opierają się na psychologicznej konstrukcji postaci. „Portrety jego dzieci” to opowiadanie znane i nagradzne (Nebula i nominacja do Hugo) – bardzo słusznie zresztą. Historia pisarza kochającego swoje twory ponad własne dziecko nie tylko szokuje, wzbudza emocje i stawia ważkie pytania, ale i jest znakomicie skonstruowana fabularnie. Jeszcze lepsze, choć na pozór prostsze, są „Słabe warianty”. Opowieść, jak wiele wśród tekstów Martina, oparta jest na własnych doświadczeniach pisarza – zarówno tych sercowych jak i hobbystycznych, bo autor, tak jak jego bohaterowie, jest zapalonym szachistą. Różnica między tym tekstem a choćby bardzo infantylnym z tej perspektywy „Drugim rodzajem samotności” jest taka, że w „Słabych wariantach” – opowieści o turnieju szachowym z przeszłości, który rzutuje na całe późniejsze życie jego uczestników – Martinowi udało się osiągnąć ten wielki cel literatury: autentyczną mądrość przesłania. A przy tym wzruszyć, nie popadając w łatwą ckliwość. Naprawdę warto – tak jak i cały cykl.
1) Tak naprawdę to nie jest żaden efekt motyla, a raczej niezależne próby przełamania schematów i odregowania nowego kształtu świata – tak jak „Strażnicy” i „Powrót…” byli ze sobą niezwiązani, tak i „Dzikie Karty” powstawały jako pomysły klarujące się dużo wcześniej niż wydanie dwóch wyżej wspomnianych albumów.



Tytuł: Retrospektywa. Wędrowny rycerz
Tytuł oryginalny: GRRM: A RRetrospective
Wydawca: Zysk i S-ka
ISBN: 978-83-7506-112-3
Format: 600s. 125×183mm
Cena: 35,90
Data wydania: 2 grudnia 2008
Ekstrakt: 90%
powrót do indeksunastępna strona

51
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.