Pierwsza „Retrospektywa” urzekła mnie pomysłem, ale druga trochę rozczarowała jakością wyboru. Na szczęście „Wędrowny rycerz” jako tom finałowy nie zawodzi.  |  | ‹Retrospektywa. Wędrowny rycerz›
|
Oczywiście o żadnym zaskoczeniu mowy być już nie może: pomysł znany, nowinki formalne w postaci scenariuszy były w „Żeglarzach nocy”, międzyrozdziałowe wspominki zgodnie z tendencją coraz odleglejsze od szczerego spowiadania się z marzeń obecnego w „Świetle odległych gwiazd” i bardziej przyziemne… „Wędrowny rycerz” broni się więc po prostu jakością opowiadań. Nie ma tu tak wielu perełek jak w poprzednich tomach – co nie znaczy, że brak ich w ogóle – ale wielką zaletą jest równy poziom opowiadań, gdzie lektury praktycznie żadnego z nich nie można nazwać całkowicie straconym czasem. Rzecz jasna, nie obyło się bez tekstów słabszych. Od nich można zacząć, bo jest ich naprawdę niewiele – mam tu na myśli przede wszystkim „Szklane kwiaty”, powolnie snutą „klimatyczną” opowieść nazbyt przypominającą nieudane „Mroźne kwiaty” z części pierwszej „Retrospektywy”. Malkontenci mogliby też zarzucić to i owo „Oblężonej twierdzy”, „Obrotowi skórą”, a nawet „Wędrownemu rycerzowi”, każde z tych opowiadań jest bowiem próbą sił z dość sztampowym tematem czy pomysłem. In plus przemawia natomiast za nimi wykonanie na bardzo wysokim poziomie. „Oblężona twierdza” to powrót (a jednocześnie dla czytelnika cyklu znakomity smaczek) do pomysłu znanego z „Twierdzy” umieszczonej w „Świetle odległych gwiazd” – ten tekst dzięki zastosowaniu sztafażu SF zupełnie zmienia optykę oryginału. „Obrót skórą” to wariacja na wyświechtany temat wilkołaków, ale znakomicie łącząca grozę z powieścią kryminalną – właściwie jest dużo lepszym horrorem niż kilka opowiadań z „Żeglarzy nocy”, które jakoby miały być właśnie opowieściami grozy. Wreszcie „Wędrowny rycerz”. Jeśli jest rzemiosłem odfajkowującym banalny temat, to jest to rzemiosło próby najwyższej z możliwych. Niżej podpisany, niepałający specjalnym afektem do fantasy i odstraszany gabarytami wszystkich woluminów, nie miał jeszcze przyjemności zapoznania się z „Pieśnią Lodu i Ognia”, ale po lekturze „Wędrownego rycerza” jest prawie pewien, że rzeczywiście byłaby to przyjemność. Za pomocą zupełnie prostych środków Martin opowiada całkiem prostą historyjkę, ale jednocześnie w sposób nieosiągalny dla większości innych oddaje klimat pseudośredniowiecza, lekko kreśli wiarygodnych i sympatycznych bohaterów, zgrabnie rozciągając krótką fabułę na kilkadziesiąt stron – oczywiście utrzymując cały czas uwagę czytelnika, pod koniec proszącego o więcej. A przy okazji pokazuje, jak powinna wyglądać wzorcowa „realistyczna fantasy” z pogranicza powieści historycznej. Sztampowymi nie można nazwać za to „Bohatera w skorupie” i „Z dziennika Xaviera Desmonda” – dwóch opowiastek o superbohaterach z tzw. dzielonego wszechświata „Wild Cards”. Rzecz jest typowo amerykańska i typowo komiksowa – grupka pisarzy wykreowała podczas sesji RPG alternatywny wszechświat, na wzór uniwersów Marvela czy DC zaludniony bohaterami o nadnaturalnych mocach. Każdy autor pisze jedno opowiadanie, a redaktor skleja je w całość – i tak przez, jak dotąd, 20 tomów. Zaprezentowane tu teksty nie są może najlepszymi przykładami znakomitego stylu Martina, nie ma w nich iskry wybitności (szczególnie w „Z dziennika…”), ale za to intrygują treścią. Dla fanów komiksów za całe wyjaśnienie posłuży data wydania pierwszej antologii – 1987 rok. Pamiętamy: kilka miesięcy wcześniej powstali „Strażnicy” i „Powrót Mrocznego Rycerza”, a od połowy lat 80. świat superbohaterów nie był już taki sam jak wcześniej. 1) U Martina i spółki świat współczesnych herosów jest brudny i realistyczny, a oni sami też nie zawsze zasługują na takie miano. Pomysł wyjściowy jest podobny jak w późniejszych odsłonach X-Menów – obdarzeni nadnaturalnymi mocami nie są półbogami, ale wyrzutkami naznaczonymi piętnem i spotykającymi się z rasizmem powodowanym strachem. Zresztą i tu Martin poszedł krok dalej, gdyż u większości dotkniętych wirusem „Dzikiej Karty” ciężko nazwać „nadnaturalność” inaczej niż właśnie piętnem – jednym rosną trąby, innym zmienia się kolor skóry, jeszcze inni uzyskują nadwrażliwość na ból. Tylko nieliczni obdarzeni zostają przydatnymi fizycznymi i psychicznymi zdolnościami, a już zaledwie garstka z nich może przy tym uchodzić za normalnych pod względem fizycznym ludzi. Tę nietolerancję wobec „odmieńców” Martin prezentuje miejscami bardzo przejmująco, a na pewno w sposób skłaniający do myślenia. Gdzieś w tle widać też ogromną kompleksowość świata (wbrew pozorom nieznajomość całego cyklu nie przeszkadza, a daje dodatkową satysfakcję z samodzielnego składania całego uniwersum i jego historii z dawkowanych oszczędnie fragmentów), co będzie ogromną frajdą dla wielbicieli komiksowych seriali i historii alternatywnych. Mimo pewnych niedociągnięć fabularno-warsztatowych warto polecić tym, dla których komiksy o superbohaterach to tylko głupawe nawalanki (są jeszcze tacy po seansach „ Mrocznego Rycerza” i „ Strażników”?). Wracając do perełek, w trzeciej odsłonie „Retrospektywy” są dwa wyjątkowo smakowite teksty, oba – podobnie jak znakomite, znane z poprzedniego tomu „Człowiek w kształcie gruszki” i „Małpia kuracja” – mocno opierają się na psychologicznej konstrukcji postaci. „Portrety jego dzieci” to opowiadanie znane i nagradzne (Nebula i nominacja do Hugo) – bardzo słusznie zresztą. Historia pisarza kochającego swoje twory ponad własne dziecko nie tylko szokuje, wzbudza emocje i stawia ważkie pytania, ale i jest znakomicie skonstruowana fabularnie. Jeszcze lepsze, choć na pozór prostsze, są „Słabe warianty”. Opowieść, jak wiele wśród tekstów Martina, oparta jest na własnych doświadczeniach pisarza – zarówno tych sercowych jak i hobbystycznych, bo autor, tak jak jego bohaterowie, jest zapalonym szachistą. Różnica między tym tekstem a choćby bardzo infantylnym z tej perspektywy „Drugim rodzajem samotności” jest taka, że w „Słabych wariantach” – opowieści o turnieju szachowym z przeszłości, który rzutuje na całe późniejsze życie jego uczestników – Martinowi udało się osiągnąć ten wielki cel literatury: autentyczną mądrość przesłania. A przy tym wzruszyć, nie popadając w łatwą ckliwość. Naprawdę warto – tak jak i cały cykl. 1) Tak naprawdę to nie jest żaden efekt motyla, a raczej niezależne próby przełamania schematów i odregowania nowego kształtu świata – tak jak „Strażnicy” i „Powrót…” byli ze sobą niezwiązani, tak i „Dzikie Karty” powstawały jako pomysły klarujące się dużo wcześniej niż wydanie dwóch wyżej wspomnianych albumów.
Tytuł: Retrospektywa. Wędrowny rycerz Tytuł oryginalny: GRRM: A RRetrospective ISBN: 978-83-7506-112-3 Format: 600s. 125×183mm Cena: 35,90 Data wydania: 2 grudnia 2008 Ekstrakt: 90% |