powrót do indeksunastępna strona

nr 03 (LXXXV)
kwiecień 2009

Bardzo śmieszna tragedia
Woody Allen ‹Annie Hall›
„Annie Hall” jest niezaprzeczalnie jednym z (dwóch) najlepszych filmów Woody’ego Allena (drugim jest „Manhattan”). To historia romansu maniakalno-depresyjenego komika Alvy’ego Singera z neurotyczną piosenkarką Annie Hall. Jak w większości filmów nieodrodnego wielbiciela Graucho Marxa mamy tutaj wszystko, co składa się na idealna allenowską mieszankę komedii i tragedii.
Zawartość ekstraktu: 100%
‹Annie Hall›
‹Annie Hall›
Główny bohater, niewierzący we własne możliwości czterdziestoletni komik, oczywiście żydowskiego pochodzenia, poznaje pewnego dnia kobietę, wydawałoby się, dla niego idealną – równie zagubioną i zakompleksioną piosenkarkę amatorkę. Narrator nie ukrywa jednak już na samym początku, że związek dwojga malkontentów nie poradzi sobie z prozą życia. Jak to jednak bywa w najlepszych filmach Allena, nie chodzi tu wcale o rozwój akcji. Ten film jest swoistą wiwisekcją niemożliwego, toksycznego związku, który jeżeli będzie trwał, przyniesie obojgu partnerom tylko przykrość i rozczarowanie.
A jednak jest to komedia. Nie tylko dlatego, że Allen potrafi śmiać się z własnych słabości, które tak szczerze obnaża, i nie dlatego, że kpi otwarcie z otaczającego nas świata. To również, ale w tym filmie wznosi się na pewien wyższy poziom absurdalnego humoru. Monologi narratora przeplatają się ze skeczami z dzieciństwa, które nie stoją w sprzeczności z tym, co mówi, co często jest jednym ze sposobów osiągnięcia komizmu, ale wręcz przeciwnie – wydają się czasem być jeszcze bardziej dosadne. Te wspominki są częścią jego ekshibicjonistycznej psychoanalizy, ale zamiast Freuda mamy tutaj raczej do czynienia z Gombrowiczem.
Allen bez pardonu ingeruje w fikcję filmową, komentując na bieżąco zachowanie swojego bohatera oraz zachowanie innych postaci, obnażając bezlitośnie ich wady i przesądy. Alvy cały czas w pokrętny sposób racjonalizuje swoje obsesje, kłamie i wykręca się od kłamstw. Jednak nieważne, jak bardzo by się starał, Allen i tak ośmieszy go, analizując z wyższego punktu widzenia – punktu widzenia narratora. Dobrym przykładem jest scena, w której Alvy śmieje się z człowieka, który mógłby być sobowtórem Trumana Capote’a. Owym człowiekiem w rzeczywistości jest właśnie Truman Capote we własnej osobie.
Wyjątkowość tego filmu polega też na tym, że tutaj allenowski bohater spotyka swój kobiecy odpowiednik, osobę znerwicowaną w takim samym stopniu jak on. Prawdziwe życie pokazało, że to chyba jednak Diane Keaton była dla Allena najbardziej inspirującą ze wszystkich jego muz, ale też najlepszą przyjaciółką, która, gdy już nie byli razem, nie odmawiała mu pomocy i wsparcia w ciężkich chwilach. Na ekranie widać, że Diane Keaton znakomicie wczuła się w rolę i nawiązała ze swoim partnerem relację opartą nie tylko na scenariuszu, ale na czymś więcej. Być może czerpała tutaj z prawdziwego doświadczenia bycia jego życiową towarzyszką. W filmie to braterstwo dusz doskonale widać. Jej podoba się jego nieporadność i kompleksy, które łata autoironią i dowcipem, bo w pewnym sensie robi to, czego ona nie potrafi. On wreszcie znajduje kobietę, która potrafi go zrozumieć i przejrzeć na wylot. I gdy w zasadzie wydaje się, że są dla siebie stworzeni, ich związek nieoczekiwanie się rozpada, bo Alvy nie jest w stanie przezwyciężyć swojego egocentryzmu.
Poza wszystkim „Annie Hall” jest filmem głęboko humanistycznym w tym sensie, że pokazuje świat, w którym dominuje jasność myśli, a nie otchłań instynktów. Chociaż Allen zdaje się wyśmiewać psychoanalizę, ma jednak do niej stosunek ambiwalentny. Alvy co prawda „leczy” się za jej pomocą 15 lat (jeśli do roku czasu nic się nie zmieni, pójdzie do Lourdes), ale Annie dosyć szybko robi postępy i ostatecznie pokonuje kryzys. Oczywiście psychoanaliza u Allena to bardziej pewien symbol niż rzeczywista metoda terapeutyczna. Jego bohaterowie nie cierpią przecież na poważne zaburzenia osobowości. Są po prostu ludźmi zagubionymi w wirze wielkomiejskiego życia i ślepego pędu cywilizacji, a psychoanaliza to bardziej coś w rodzaju szczerej rozmowy ze sobą i z przyjaciółmi.
Świat przedstawiony „Annie Hall” (podobnie jak innych jego filmów nieopartych na gagach ani zaskakującej intrydze) jest też pozbawiony głupich przypadków i nieoczekiwanych zbiegów okoliczności. Można powiedzieć, że człowiek, o ile tylko naprawdę mocno się postara, może kontrolować swoje życie. I choć w kontekście nieustannych porażek allenowskiego bohatera ta teza może wydawać się nieco ryzykowna, światełko w tunelu chyba gdzieś tam w oddali się zapala. Rozmowa, refleksja i autoironia to w gruncie rzeczy dosyć poważne narzędzia, które pomagają człowiekowi uporać się z życiem. Pierwszym krokiem bywa na ogół zrozumienie jego absurdalności. Tytułowa Annie jest tego dobrym i bardzo budującym przykładem.
Chociaż filmowa historia miłosna nie kończy się szczęśliwie, niesie ze sobą pozytywne przesłanie. Annie dzięki Alvy’emu zyskuje pewność siebie, staje się inną kobietą, a Alvy pisze autobiograficzną sztukę teatralną, którą kończy happy endem, aby poprawić humor sobie, ale pewnie też i rzeszom widzów. A jest naprawdę czym, bo nagromadzenie dowcipów na metrze kwadratowym taśmy filmowej jest tutaj naprawdę bardzo duże. Kluczem interpretacyjnym filmu może być żart o dwóch statecznych damach, które przychodzą do restauracji. Jedna z nich mówi: „Jedzenie jest tu naprawdę okropne”. A druga na to: „A co gorsza, dają strasznie małe porcje”.



Tytuł: Annie Hall
Reżyseria: Woody Allen
Zdjęcia: Gordon Willis
Rok produkcji: 1977
Kraj produkcji: USA
Dystrybutor: Vivarto
Data premiery: 3 kwietnia 2009
Czas projekcji: 93 min.
Gatunek: komedia
Ekstrakt: 100%
powrót do indeksunastępna strona

74
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.