powrót do indeksunastępna strona

nr 03 (LXXXV)
kwiecień 2009

Luminarze sonicznych dewiacji: Hałas przekazany w genach
Caspar Brötzmann Massaker ‹Koksofen›
Masywny, marszowy rock, posępne recytacje i psychodeliczne improwizacje to niepospolita kombinacja. Dlatego warto zainteresować się tym, jak na płycie „Koksofen” własną, nieschematyczną wizję muzyki gitarowej przedstawił zespół Massaker dowodzony przez Caspara Brötzmanna. Tak, z tych Brötzmannów.
Zawartość ekstraktu: 80%
‹Koksofen›
‹Koksofen›
Nazwisko założyciela grupy kojarzone jest zazwyczaj z jego ojcem Peterem, który przez 40 lat kariery stał się jednym z najważniejszych Europejczyków we freejazzowym światku. W roku 1968 ten niemiecki saksofonista zaatakował uszy melomanów „Machine Gun”, swoim najpopularniejszym dziś albumem, mimo upływu lat nadal brzmiącym prawdziwie radykalnie, a Jimi Hendrix wydał „Electric Ladyland”. Pierwszy z nich przekazał synowi w genach talent do płodzenia niebanalnego hałasu, by razem z nim nagrać krążek „Last Home” (1990). Z drugim młodszy Brötzmann jest często zestawiany, chociaż kiedy zaczynał tworzyć własną muzykę, dorobku legendarnego gitarzysty jeszcze nie słyszał, a gdy usłyszał, ten nie zyskał jego uznania. Być może więc za powód do porównań wystarczyły leworęczność i użytkowanie stratocastera, jednak trudno negować pewne duchowe powinowactwo.
Uformowane w 1986 r. trio debiutowało rok później płytą „The Tribe”. „Koksofen” (1993) to czwarty i ostatni album z premierowymi kompozycjami wydany pod banderą Caspar Brötzmann Massaker. Dwa lata po nim na rynku pojawił się jeszcze „Home”, gdzie znalazły się powtórnie nagrane utwory z pierwszych dwóch płyt – trzeba przyznać, że faktycznie lepsze od pierwotnych wersji. Niektórzy – zapewne ze względu na mylący tytuł – do wydawnictw grupy zaliczają także solowy materiał lidera z 1999 r., „Mute Massaker”; nie wydaje się to jednak zasadne. Tym samym właśnie opisywany krążek ukazywać powinien najdojrzalsze oblicze zespołu. Niezbicie zaś prezentuje najmroczniejsze.
Kluczem do „Koksofen” jest minimalizm. Wykorzystano najbardziej podstawowe rockowe instrumentarium (poza śpiewającym i grającym na gitarze szefem w skład formacji wchodzili basista Eduardo Delgado Lopez i perkusista Danny Arnold Lommen); zagrano – choć gęste brzmienie i pozorny chaos sugerują rzecz przeciwną – tylko niezbędne nuty. Prosta zwykle praca sekcji rytmicznej wzmogła hipnotyczny charakter muzyki. Jak w „Wiege”, gdzie przez połowę utworu Brötzmann szeptem recytuje tekst na tle powtarzającej się, równej sekwencji uderzeń w bębny, a potem dokłada do tego brudną i równie nieskomplikowaną partię gitary. Najważniejszego narzędzia budującego przytłaczające walce Massaker.
Mimo ciężaru i bezdyskusyjnej nowoczesności korzenie stylu Niemca samouka sprawiają wrażenie tkwiących w latach 60. i 70. – na pewno nie w rozumianym na dzisiejszy sposób metalu. Nie ma tutaj miejsca na wymuskane galopady i tradycyjnie pojmowaną wirtuozerię – jest pierwotność, agresja, maltretowanie strun. Autor swój kunszt pozwala poznać nie tyle w szkieletach kompozycji, co w artykulacji – jest bardzo kreatywny w wydobywaniu z instrumentu zaskakujących tonów.
Gniewne popisy Brötzmanna nie byłyby tak imponujące, gdyby nie oczekiwanie, budowanie napięcia. Klimatyczne zbitki dźwięków, które same w sobie niekiedy trudno nazwać muzyką – to także stanowi istotną część płyty. Bywa, że gitara „podszywa się” pod dzwony, innym razem przywodzi na myśl tykanie zegara; często wstawkom towarzyszy ochrypły głos lidera tria (a język niemiecki jest jakby zaprojektowany specjalnie do topornej z założenia twórczości Massaker). Ekstremalnym przykładem jest zamykający całość utwór tytułowy, czyli właściwie 16 minut okraszonych na początku ponurą deklamacją drone’ów i sprzężeń przypominających odgłosy eksploatowanego kamieniołomu lub – jak wskazuje nazwa – pieca koksowniczego.
Co prawda końcowy numer jest wyjątkiem, lecz trzeba uczciwie przyznać, że takie fragmenty mogą być dla niektórych poważnym mankamentem. Jeżeli okaże się ich zbyt wiele, pozostaje spróbować innych, bardziej rockowych albumów zespołu, co po przesłuchaniu „Koksofen” i tak powinno stać się priorytetem. Ten krążek bowiem to porcja fascynującej muzyki, a Caspar Brötzmann, choć najpewniej nie jest artystą na miarę ojca, ewidentnie nie zasługuje na pozostawanie w jego cieniu.



Tytuł: Koksofen
Wykonawca / Kompozytor: Caspar Brötzmann Massaker
Wydawca: Homestead
Data wydania: 1993
Czas trwania: 60:44
Utwory:
1) Hymne: 14:30
2) Wiege: 8:06
3) Kerkersong: 10:44
4) Schlaf: 11:10
5) Koksofen: 16:14
Ekstrakt: 80%
powrót do indeksunastępna strona

140
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.