Ze względu na nagromadzenie nazwisk w rodzaju Heideggera, Hofstadtera i Metzingera, autorzy – nie chcąc przerazić czytelnika – postanowili tę część dyskusji o „Ślepowidzeniu” Petera Wattsa przenieść do osobnego tekstu. Uwaga! Materiał tylko dla najambitniejszych czytelników, którym niestraszna egotyczność świadomości i transparentne automodelowanie.  | ‹Ślepowidzenie›
|
Jacek Dukaj: Chcąc pogadać przy okazji „Ślepowidzenia” o samoświadomości na serio, musimy pamiętać, że cała zabawa u Wattsa rozgrywa się jakby piętro wyżej: on najpierw przyjął konkretne założenie co do natury świadomości, które nie jest przecież jedynym możliwym założeniem. Wciąż silna pozostaje przykładowo frakcja „białkowców”, jak Penrose czy Searle, którzy specjalizują się w wymyślaniu argumentów za świadomością jako funkcją związaną nierozerwalnie z biologią analogową czy wręcz z efektami zachodzącymi w mózgu na poziomie kwantowym (fajną wariację na ten temat dał teraz Neal Stephenson w „Peanatemie”); mamy emergencjonistów liczących świadomość od progu ilościowego systemu neuralnego (tu się mieści na przykład Kurzweil, ale i Dennett z modelem równoległych procesunków mózgu) lub realizacji funkcji kluczowych według teorii informacji; jest wreszcie multum teorii indywidualnych, np. Douglasa Hofstadtera, według którego świadomość jest „dziwną pętlą” – procesem autoreferencyjnym na wzór rozwalającego „Principia Mathematica” dowodu Gödla. Wit Szostak: Warto tu rozróżnić dwie sprawy, które pojawiają się na poziomie metatekstowym, czyli – w kontekście tej powieści – na styku koncepcji świata „Ślepowidzenia” i odautorskiego komentarza Wattsa, umieszczonego na końcu książki. Z jednej strony mamy wizję, która jest obecna w świecie przedstawionym: nasz świat jest wprawdzie zbudowany przez istoty samoświadome, ale możemy sobie wyobrazić inteligencję bez samoświadomości (jak wężydła) albo nawet zanikanie samoświadomości w bytach ludzkich. Bolesnym tego wykazaniem jest atak Sarastiego na Keetona. Ale jest też druga wizja, mianowicie przywołana przez samego Wattsa koncepcja Thomasa Metzingera, który w książce „Being No One” twierdzi – z grubsza rzecz ujmując – że samoświadomość ludzi jest fikcją od początku do końca. Tu oczywiście rozbijamy się o problem, który sygnalizuje Łukasz: dopóki nie zdefiniujemy sobie samoświadomości, możemy toczyć boje o jej obalanie i przywracanie. Sam Metzinger ma taki pomysł, że to, co nazywa się egotycznością świadomości, jest pewną uzurpacją. Na tej egotyczności zbudowany jest cały pokartezjański paradygmat myślenia. W nim przeciwstawiona jest, podobnie jak w gramatyce, strona podmiotowa stronie przedmiotowej. Co więcej, prymat (pod każdym względem: ontycznym, ontologicznym, epistemologicznym) ma strona podmiotowa. Istnieje jakieś Ja, które coś przeżywa, odnosi się do siebie, świata, przedmiotów itd. To ostre przeciwstawienie było oczywiście w nowożytnej i współczesnej filozofii kwestionowane, Metzinger ani nie jest pierwszy, ani nie trzeba neuroscience, by próbować tak myśleć. Jednym z pomysłów jest wskazanie, że egotyczność to pewna strefa przedmiotowa – tak krytykował Husserla Sartre. Kłopot sprawia oczywiście gramatyka, bo mówiąc: „przyglądam się sobie podobnie jak kwiatkom na łące”, nie mogę zrezygnować z tego, że jakieś Ja przygląda się pewnym przedmiotowo potraktowanym strukturom tegoż Ja (jego doświadczaniu, przeżywaniu świata, treściom rozmaitych aktów świadomości). Inny pomysł jest u Heideggera (zresztą analizowany przez Metzingera), gdzie pierwotnym doświadczaniem świata jest bycie-w-świecie, które dopiero wtórnie wyodrębnia z tej struktury Ja będące w świecie i sam świat. Na poziomie fundamentalnym, wedle Heideggera, na poziomie bycia podmiotowość nie jest bezpośrednio dana. Dukaj: Watts wykorzystuje Metzingera jak dobry autor SF powinien wykorzystywać teorie naukowe: bierze to, co mu pasuje, wkleja do własnej konstrukcji i rozbudowuje argumentami i hipotezami innych naukowców oraz swoimi pomysłami, pilnując wewnętrznej spójności i zgodności z aktualnym stanem wiedzy. Ludzie u Wattsa są przekopiowani z naszego świata (tzn. oczywiście jeszcze pociągnięci w przyszłość, ale POCHODZĄ od nas) i zostają „wyjaśnieni” zgodnie z hipotezą Metzingera; a obok tego, dla podkreślenia tezy, mamy wężydła, które obrazują tę samą teorię przykładem jeszcze dobitniejszym (tylko że fikcyjnym). Pokazują kosmiczną normę, od której Homo sapiens na „moment” odskoczył. Natomiast oryginalna argumentacja Metzingera (nie czytałem jego książki, znam streszczenia, artykuły i polemiki z żurnali kognitywów) nie jest nacelowana na dowód zbędności samoświadomości. Watts wyjaskrawia dla mocniejszego efektu. Co to znaczy, że „Ja jest iluzją”, co oznacza „being no one”? Metzinger nie twierdzi, że nie doświadczamy tego, co doświadczamy, że nie odczuwamy „bycia sobą” jak odczuwamy. To „ja” nie stanie się mniej lub bardziej dojmujące w osobistym przeżyciu przez to, że ktoś tak czy inaczej wyjaśni jego pochodzenie, jego budowę psychologiczną, podstawę neuralną itd. Zmienia się tylko waga (dosłowność) danego modelu. „Iluzoryczność” ma tu moim zdaniem trzy znaczenia: Po pierwsze, że jest do pomyślenia analogiczna inteligencja samoświadomości pozbawiona, a zatem samoświadomość nie jest tak ważna ani nieunikniona, jak to sobie wmawialiśmy. Po drugie, że samoświadomości nie da się sprowadzić do modelu kartezjańskiego teatru z jakimś homunculusem („agentem”, jak piszą kognitywiści) umieszczonym we wnętrzu naszej głowy, gdzie obserwuje on jak na scenie czy ekranie wszystkie docierające do nas dane zmysłowe i pociąga stamtąd za sznurki woli. Przeciwko temu właśnie występuje Metzinger jako przedstawiciel szkoły wyjaśniającej świadomość „od dołu”: „być nikim” oznacza tu „być procesem myślowym bez agenta w głowie” („no one pulls my strings – I am the pulling of strings”). W dużym stopniu odpowiada to wspomnianemu przez Wita zanegowaniu języka podmiotowości/przedmiotowości. Po trzecie, jako autoiluzję można opisać w modelu Metzingera sposób powstania samoświadomości. Ewolucja samoświadomości według Metzingera przebiega (w skrócie) następująco: - System generuje reprezentację rzeczywistości (składającą się z wielu pomniejszych reprezentacji jej składników, ale rozpoznawaną jako całość).
- System wyodrębnia z reprezentacji rzeczywistości reprezentację samego siebie jako obiektu: dla efektywnego działania konieczne jest rozpoznanie tej granicy.
- Wyodrębnienie nie wystarcza – Metzinger powołuje się na formalny dowód: każdy regulator wystarczająco złożonego systemu automatycznie staje się modelem tego systemu.
- System modeluje samego siebie modelującego samego siebie modelującego samego siebie... itd. Wpadnięcie w tę pętlę rozłoży każdy procesor – i energetycznie, i wydajnościowo. Ewolucja odcina wszystkie rozwiązania, które pętli nie usuwają. Co pozostaje?
- System podaje model samego siebie bez świadomości procesu modelowania – pętla została przecięta. Metzinger nazywa to kluczowe zjawisko „transparentnym automodelowaniem”. Następuje nieuchronna reifikacja owocu procesu. Stąd „iluzja Ja”.
Zauważcie, że pod niektórymi względami Metzinger argumentuje dokładnie przeciwnie od Wattsa: samoświadomość powstała tu dla obcięcia kosztów procesunku. Szostak: I tu mamy pewien kłopot, bo samo pojęcie „reprezentacji” z punktu pierwszego zakłada owego „agenta” lub coś innego, dla kogo (czego) rzeczywistość jest reprezentowana. Zauważcie, że od gramatyki podmiotowości nie sposób się uwolnić. Piszesz, Jacku – w tym samym zdaniu – „rozpoznawaną jako całość”. Kto rozpoznaje? Lub: przez kogo lub co rozpoznawane? Rozumiem sens wypowiedzi, nie chodzi przecież o to, że czepiam się słów. Ale zauważcie, że dokonuje się tu swoista personifikacja systemu: „rozpoznawane przez system”; to on jest podmiotem rozpoznawania. Ale to pokazuje, że bez szczątkowego choćby podmiotu słowa te – i wiele innych – tracą sens. Oczywiście można sensownie argumentować, że skoro język został wykształcony przez jednostki samoświadome (jakkolwiek to rozumiemy), to nic dziwnego, że niemożliwy jest bez zachowania struktur podmiotowo-przedmiotowych. Stawiam zatem pytanie: czy da się to, o czym mówimy, przełożyć na język inny, może nieistniejący jeszcze, w którym te struktury mogą zostać przezwyciężone, a jednocześnie sens będzie zachowany? Sama formalizacja na język predykatów, nawet drugiego rzędu, obawiam się, nie wystarczy. Dukaj: Muszę być fair wobec Metzingera – bardzo prawdopodobne, że znaczenia tu lekko zdryfowały pomiędzy językami. Metzinger jest Niemcem, pisze angielskim dosyć ciężkim, powołując się często na pomoc native speakerów, a ja podaję polskie tłumaczenia ad hoc, ze streszczeń i polemik. Trzeba brać poprawkę. Szostak: Ale z drugiej strony – właśnie jako Niemiec – jest wychowany na tradycji niemieckojęzycznej filozofii, stąd nawet pewne kalki odsłaniają jego akademicki background: teksty i dyskusje o podmiotowości, na których on sam musiał odkrywać ten problem. Tak jest przykładowo z pojęciem „phenomenenal self”, które w tradycji języka, w którym pisali Kant, Husserl czy Heidegger, znaczy coś innego niż w tradycji anglosaskiej. |