Ethana zobaczyłam dopiero po dłuższej chwili. Wisiał rozciągnięty na ścianie, chyba nieprzytomny, bo nie zareagował na światło i trzaśnięcie drzwiami. Wyglądał – lekko mówiąc – okropnie. Twarz porozbijana, dłonie we krwi, ubranie też pokrwawione, poszarpane. Krew była nawet na podłodze. – Mamy gościa, Yondax. Przypuszczam, że cię to zainteresuje. Poruszył się, otworzył oczy. Niewidzące spojrzenie prześlizgnęło się po naszych twarzach, potem zatrzymało na mnie. Spuściłam głowę. – Niczego się nie domyślasz? Heuleiem dzisiaj wszystko wyjaśnił. Na jego uprzejmą prośbę kochana Claudia w wyjątkowo udanym przebraniu wydała cię w nasze ręce. To przez nią pytałem o hasła i plany. Po prostu cię wrobiła. W zupełnej ciszy lękliwie podniosłam wzrok. Najchętniej zapadłabym się pod ziemię – poczucie winy było niemal tak dojmujące, jak strach. Musiał mnie w tej chwili nienawidzić bardziej niż Johna i całą resztę. Czekałam, żeby ujrzeć w jego oczach ostateczne oskarżenie i móc malowniczo upaść, zemdleć, po raz kolejny wykpić się jak tchórz. Ethan zmusił się do bladego uśmiechu. Nie przyszło mu to łatwo. I wcale nie patrzył na mnie z nienawiścią. – Powiedz jej coś – przyłączyła się Intrixia. – To wszystko jej zasługa – lub wina, jak wolisz. Nie wierzę, że nie chciałbyś się zemścić. – Przecież cały czas mówię. Jest dorosłą kobietą, pełnoprawną obywatelką Rechington. Królewską córką. Może robić, co chce. Nawet się nie obejrzał, jak zaciśnięta pięść z żelaznym kastetem trzasnęła go w szczękę, aż zadzwoniło. Uderzył głową o ścianę. Drugi strażnik taką samą pięścią huknął go w brzuch. Nawet nie mógł się zgiąć. Następne ciosy spadły jeszcze szybciej. Intrixia stała spokojnie i przyglądała się scenie z błyskiem w oku. – Hej, koledzy, dosyć… – zmitygował John strażników. – Zostawcie sobie na później. Trzeba powoli i spokojnie, bo się wyłoży. Yondax? I jak? Ethan ostrożnie podniósł głowę. Krew ściekała mu z nosa, rozbryzgując się kroplami na podłodze. Patrzył jednym okiem, bo drugie już puchło. – Pieprz się, palancie – wybełkotał. – Jak sobie życzysz, ale później – powiedział John. – Teraz nagadaj pannie Mizantree. Masz świetny repertuar. Wyłóż wszystko. Bo to jej wina. Claudia, powiedz, że to twoja wina. Spojrzenia skupiły się na mnie, tylko Ethan patrzył w ziemię. Milczałam. – Patrzcie, druga uparta – John podszedł do mnie. – Jestem przeciwnikiem bicia kobiet, ale dla ciebie zrobię wyjątek. A może wolisz, żeby cię przeleciał któryś z moich strażników, co? A może… Nie dokończył. Intrixia podbiegła do niego i trzasnęła go na oślep w twarz. Nie miała kastetu, ale i tak się zatoczył. Popatrzył na nią, zdziwiony. – To jest m o j a córka, sukinsynu! – wrzasnęła. – A ja jestem królową Rechington i to ja tutaj rządzę, jak chcesz wiedzieć! I nie będziesz tak się zwracać do mojej córki, bo ci strażnicy mają przede wszystkim słuchać mnie i zaraz tak ci dowalą, że… – Przepraszam – powiedział John, nie podnosząc oczu. – Na kolana! – zażądała Intrixia. Zaczerwienił się i przestąpił z nogi na nogę. – Słyszałeś, co powiedziałam? – indagowała dalej Intrixia. John popatrzył na strażników. Potem ukląkł. – Przeproś. – Przepraszam… – Powiedz tak: Przepraszam, że obraziłem księżniczkę Rechington. – Przepraszam, że obraziłem księżniczkę Rechington – powiedział John tak szybko, że Claudia prawie go nie zrozumiała. – Mogę wstać? Stałam bez ruchu, zdziwiona – pierwszy raz zdarzyło się, że Intrixia stanęła w mojej obronie i sprawiła, że uniknęłam przykrości, zamiast jej doznać. – Możesz wstać! – krzyknęła, wciąż wściekła. – Ale jak to się jeszcze raz powtórzy, to zobaczysz, kto tutaj rządzi. Kto jest panem, a kto sługą. Rozumiemy się? – Tak jest – mruknął John służbiście i wstał, pocierając twarz, żeby nie było widać, jak bardzo jest czerwony. Rozejrzał się ukradkiem, ale na Yondaxa bał się spojrzeć. Wiedział, co zobaczy. – Na podłogę z nim! – wrzasnął, a strażnicy nie wahali się ani chwili. John musiał sobie odbić upokorzenie. Intrixia wywróciła oczami. Ethan zachwiał się, kiedy rozpięli łańcuchy. Przywiązali go z rozłożonymi szeroko rękami i nogami. Dwóch strażników stanęło po bokach, jeden z tyłu. – Dla ciebie ja tutaj rządzę – nachylił się nad nim John. – Ale ja nic nie mówiłem – zaprotestował słabo Ethan. John skinął ręką. Ethan chciał jeszcze coś powiedzieć, ale straszliwy cios podkutym butem w brzuch niemal poderwał go z ziemi. Tak samo z drugiej strony. Trzeci strażnik chwilę odczekał i uderzył dopiero wtedy, kiedy wcześniejszy ból nieco zelżał. – Dalej uważasz, że panna Mizantree ma prawo robić, co chce? – zapytał John trochę zmienionym głosem. – Chłopaki, wy się chyba za mało staracie. I znów skinął ręką. Ethan z całej siły zacisnął palce na hakach. Krzyknęłam, a Intrixia spojrzała na mnie ze zdziwieniem. To bolało gorzej, niż mogłam przypuszczać. Bezwiednie osunęłam się pod ścianą, starając się nie patrzeć, nie słyszeć, nie czuć. – No, gadaj – zniecierpliwił się John. – Mówiłem przecież – powiedział Ethan bełkotliwie i ledwo słyszalnie. – Panna Mizantree… ma prawo robić, co chce. Możesz sobie rządzić… wisi mi to. Sam wiem, co mam myśleć. Szlochałam i rzucałam się po podłodze, ale głuche odgłosy ciosów wciąż dobiegały do moich uszu. Poza nimi nie było nic.
– Przestań się mazać. Zostaliśmy nareszcie sami i czułam, że to nie będzie łatwe. Ethan z trudem złączył nogi, przyciągnął ręce pod głowę, znacząc posadzkę czerwonym śladem. – Ja… ja nie chciałam – wyjąkałam w końcu. – Ja… Przecież wiesz dobrze, że ja… Przecież wiesz… – Wiem – powiedział i rozkaszlał się zgrzytliwie. Kolejna strużka krwi pociekła mu z kącika ust. – Wiem więcej, niż myślisz. I, na korytarze, przestań się mazać! – Nie miałam prawa. To przeze mnie tak cię… tak cię dzisiaj… – Niczego nie rozumiesz. Byłaś tylko pionkiem, a to jest cholerna gra… Bawić możesz się gdzie indziej… Znów zaniósł się mokrym kaszlem, opuścił głowę. – Zadbaj o własne sprawy, o własne życie. Pamiętaj, tu nie ma analogii. A teraz idź. Zostaw mnie. – Jestem dorosłą obywatelką Rechington, nie? Mam prawo robić, co chcę – rozszlochałam się po raz kolejny. – Ja muszę… – Wyjdź stąd. Proszę. Wyszłam. Szłam ulicą, próbując nie zwracać uwagi na ciężkie kroki ochroniarzy. Od pewnego czasu sama nalegałam, by mnie pilnowali, ale kazałam trzymać się w sporej odległości – chciałam mieć czym oddychać. Wczoraj spadły kolejne ładunki i Tanda zaczęła przypominać dekorację do filmu katastroficznego. Teleporty, które od dawna już nie działały, teraz rozsiewały wokół kaskady iskier. Systemy ochronne czuwały i większość bomb udawało się neutralizować, zanim jeszcze dotykały ziemi, ale z każdego zrzutu przynajmniej kilka dosięgało celu. Byłam zirytowana, bo mój ulubiony sklep z ubraniami przestał istnieć. W ogóle ulice opustoszały, jakby ludzie myśleli, że pod dachem będą bezpieczniejsi. Poranek nabrał brzydkich, rudoszarych kolorów i to wcale nie z powodu ciągle padającego i topiącego się śniegu. Nie poznawałam stolicy! Zazwyczaj tak ruchliwa, dzisiaj wyglądała jak zabita dechami wieś. Budynki sterczały nad moją głową, okna z dziką pretensją odbijały każdy krok i nawet bez specjalnego przyglądania się widziałam, że w szaro-czerwonej kolorystyce wyglądam zdecydowanie nieciekawie. Zamierzałam przejść przez bramę – łuk triumfalny z czasów, gdy moja matka własnymi rękami wznosiła potęgę Rechington – gdy z bocznej ulicy wypadła na mnie jakaś postać. Druga, nieco wyższa, nie zdołała utrzymać równowagi i po chwili we trójkę leżeliśmy na zakurzonym deptaku. Moi ochroniarze natychmiast znaleźli się na miejscu zdarzenia, a ja zaklęłam. Nieczęsto mi się to zdarzało, starałam się zachowywać jak dama i to wcale nie dlatego, że tak wypadało księżniczce. Tym razem jednak nie wytrzymałam, bo napastnik – jak zauważyłam kątem oka, czarnoskóry mężczyzna – przygniótł mi nogę. – Przepraszam – powiedział, podczas gdy moja straż przyboczna podnosiła nas i otrzepywała z pyłu. – Nie chciałem. To znaczy, nie chciałem, żeby… – Och, Cleo, lepiej się zamknij – przyduszony głos z tyłu sprawił, że zadrżałam. – Ileż razy ci tłumaczyłam, że musimy sprawiać wrażenie zwykłych przechodniów, a nie uciekinierów? Zawsze musisz wzbudzać sensację. |