Trzecia edycja. Pięcioro recenzentów. Piętnaście książek. Zapraszamy do kolejnego przeglądu krótkich recenzji świeżo przeczytanych przez redakcję „Esensji” książek.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma | ‹501 reżyserów filmowych›Wiele osób śmieje się z takich wydawnictw, wychodząc z założenia, że jak pisze się o 500 twórcach/filmach/książkach itd., to o żadnym z nich nie da się powiedzieć nic istotnego. Pewnie i racja, ale przecież nie o to chodzi. Takie książki kupuje się nie po to, aby posiąść szeroką wiedzę filmoznawczą, ale po to, aby poszukać ciekawych informacji, które będzie można poszerzyć w innych źródłach. I przyznam, że ja sam bardzo lubię takie opracowania, a wcześniejsze dzieło tej ekipy, „1001 filmów, które musisz zobaczyć” zwróciło moją uwagę na wiele ciekawych tytułów. „501 reżyserów” pewnie wzbudzi kontrowersje (jakżeby mogło być inaczej?), dlaczego właśnie ci, a nie inni, ale z drugiej strony jest to liczba tak duża, że raczej wszyscy naprawdę istotni zostali w niej uwzględnieni. Co ważniejsze, nie ma tu koncentracji na nazwiskach amerykańskich – rzeczywiście reprezentowany jest cały świat (z bliżej znanych nam nazwisk znajdziemy Romana Polańskiego, Andrzeja Wajdę, Agnieszkę Holland, Krzysztofa Kieślowskiego i Wojciecha Jerzego Hasa – Konecki i Saramonowicz na razie się nie załapali). Notki bywają lepsze lub gorsze, ale widać, że nie były tworzone z automatu i że pracowała nad nim duża ekipa ludzi z solidną filmową wiedzą. Poziom tego dzieła obniża jednak jakość polskiego tłumaczenia. Liczne anglicyzmy, nieporadny styl, błędy w tytułach filmów nie świadczą najlepiej o podejściu polskiego wydawcy.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma | ‹Kanon Barbarzyńców›, tom 1Jak to z większością publikacji Fabryki Słów bywa – słabe, ale nie żenujące, puste, ale nie ogłupiające. Czyli: da się przeczytać, ale niekoniecznie warto, chyba że naprawdę nie ma już innych sposobów na zabicie czasu. Jeśli już brać się za lekturę, to można rzucić okiem na „Wyspę mnichów”, bo ma ładną scenerię i fajnie bawi się zadanym pytaniem o „barbarzyńcę” – tu pierwowzorem jest nie Conan, ale raczej Salomon Kane. Inna sprawa, że „prawdziwych” barbarzyńców tam jak na lekarstwo i większość pisarzy doszła do wniosku, że klasykę można potraktować tylko postmodernizmem, bo inaczej zamieni się w śmieszność. Niby taki był zamysł redaktora, że bohaterowie nie mogą być klonami Cymmeryjczyka, ale na przykład „U źródła” to rasowe SF, w dodatku bardzo sztampowe i z ogranym, a tym samym bardzo przewidywalnym zwrotem akcji. Oprócz „Wyspy…” można jeszcze zainteresować się „Żółtym kłem” i „Ja jestem ogniem”, ale resztę raczej należy sobie odpuścić.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma | Woody Allen ‹Obrona szaleństwa›Zaskakujący nieco sukces wydanego w zeszłym roku „Czystego szaleństwa” Woody’ego Allena zachęcił zapewne wydawnictwo Rebis do wznowienia trzech starszych zbiorków krótkich historyjek neurotyka z Manhattanu. Wydane u nas kilkanaście lat temu „Wyrównać rachunki”, „Bez piór” i „Skutki uboczne” tym razem zostały zaprezentowane w jednym tomie, czyniąc z niego obowiązkowy zakup każdego szanującego się miłośnika literatury. Zabawa bowiem jest przednia. Allen porusza się pomiędzy czystym absurdem, satyrą i parodią. Nabija się z żydowskiej mentalności, mediów, krytyki literackiej (genialna „recenzja” wyboru rachunków pralniczych Hansa Metterlinga), ludzkich charakterów. W szczególności zaś bierze na cel swoje środowisko – pretensjonalnych, snobistycznych intelektualistów – rozkoszując się wbijaniem szpil samemu sobie i kręgom, z jakimi zwykliśmy go kojarzyć. Do tego trochę parodii klasycznych gatunków – kryminału, horroru, opowieści biograficznych. Lektura obowiązkowa, do której z pewnością będzie się wracać.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma | Samuel R. Delany ‹Babel 17›Ramotka niewzbudzająca zachwytu. Pomysły techniczne się zestarzały (budki telefoniczne!), konstrukcja postaci i ich motywacji na odwal (musi uwierzyć na słowo, że bohaterka jest tak zajefajna, że każdy się w niej z miejsca zakochuje), ale szwankuje też główny motyw. To bardzo duży plus, że Delany wziął na tapetę język i w pewnym sensie stworzył „soft” SF, ale nie do końca mu to wyszło. Wywody na temat sprawczej i poznawczej mocy języka brzmią nieprzekonująco, a myślenie w języku poszerzające pole percepcji to już czysta, nomen omen, fantastyka. Konstrukcja fabuły też prosta jak budowa cepa: zbieramy gromadkę wesołych rozrabiaków (byle jak najdziwniej – nawet dla przedszkola znajduje się miejsce na pokładzie) i fruuu! Nie mówiąc już o przemianie drugiego z istotnych bohaterów, który za pomocą pięciominutowego dialogu „ja być / ty być” doznaje olśnienia. No dobrze, nie najgorzej to się czyta, ale mnie się nie podobało, a już na pewno nie ma się czym zachwycać.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma | Guido Knopp ‹Dzieci Hitlera›Na początku zapowiadało się nudne studium demonizacji i degradacji całego pokolenia, w dodatku kiepsko napisane, bo epatujące tylko ogólnikami. Na szczęście to był tylko wstęp – później książka zmieniła się w solidną pozycję historyczną przybliżającą dzieje nazistowskich ruchów młodzieżowych, tak męskich, jak i żeńskich, oczywiście z Hitlerjugend na czele. A strona faktograficzna uzupełniana jest rekonstrukcją świata ówczesnego młodego człowieka, zbudowaną na podstawie wspomnień zebranych w dziesiątkach wywiadów z uczestnikami tamtych wydarzeń. Pouczające, ciekawe, ale jest też problem – trochę za mało wstrząsające. Może to wina bezkrytycznego cytowania rozmówców, którzy dokładnie tak, jak to przewiduje psychologia, zgodnie twierdzą, że był to wspaniały czas, w sumie nie zrobili nic złego, a ich zaangażowanie to w ogóle niewyjaśnialny fenomen, którego nie są w stanie racjonalnie wytłumaczyć. Od autora słyszymy natomiast tylko suche ogólniki i efekt jest taki, że nie czuć na poziomie emocji tej tragedii narodu, nie czuć szatańskiej podstępności w tym powolnym uwodzeniu młodzieży, zbyt mało jest o strasznych efektach, jakimi skutkowało takie wychowanie. A z drugiej strony przesłanek, tropów, faktów, anegdotek i prawdziwych opowieści jest wystarczająco dużo, żeby inteligentny czytelnik sam zbudował sobie obraz i wyrobił zdanie. A książkę i tak warto przeczytać.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma | John Ajvide Lindqvist ‹Wpuść mnie›Dołująca książka z pogranicza fantastyki (pojawia się wampir) i głównego nurtu (bardziej niż ostre kły straszą tutaj wyobcowanie bohaterów i ogólna ponurość życia). Czytałam zaraz po obejrzeniu filmu i o ile ekranizacja moim zdaniem zbytnio stawia na domyślność widzów, o tyle książka odwrotnie, niepotrzebnie dopowiada pewne kwestie – na przykład wolałabym chyba, aby pedofilskie podłoże związku Eli i jej opiekuna było zasugerowane, a nie pokazane wprost. Plus Lindqvist wykłada się trochę na „naukowej” interpretacji wampiryzmu, który we „Wpuść mnie” jest czymś w rodzaju zarazy. Owszem, to ładnie tłumaczy, dlaczego wampiry giną od ciosu w serce (tam właśnie zbierają się „zarazki”), ale jak takie wyjaśnienie ma się do owej tytułowej i znanej z legend konieczności zaproszenia wampira do domu? Mimo paru zastrzeżeń jednak zdecydowanie polecam. Warto przeczytać, zwłaszcza w czasach, gdy z wampira coraz częściej robi się romantycznego chłoptasia o maślanych oczach. Dla jednych będą to dwudziestowieczne baśnie bez morału, dla innych – realizm magiczny albo może surrealizm. Książka jest zbiorem opowiadań napisanych charakterystycznym stylem ni to sprawozdania, ni to opowieści dziecka, choć pomysły w nich przedstawione mogą się kojarzyć z narkotycznym snem Andersena. Supermarket odwiedzany przez zombie nie jest jeszcze najdziwniejszy – ale kiedy jedna z klientek odkrywa, że piżama sprzedawcy zadrukowana jest jej pamiętnikiem z młodości, nastrój staje się bardzo dziwny. W kolejnych historiach poznajemy czarownicę rodzącą domy, inwazję królików, nawiedzoną szczoteczkę do zębów albo chłopaka, który kradnie z muzeum obraz, którego… nigdy w tym muzeum nie było. Książka dla miłośników onirycznych i melancholijnych klimatów. Można ją polecić również osobom nieinteresującym się stricte fantastyką.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma | Jonathan Littell ‹Łaskawe›To nie jest książka dla wszystkich i to nie jest wcale najlepsza książka ostatnich lat. Przygody nazistowskiego Odyseusza oglądającego na własne oczy najgorsze zbrodnie II wojny światowej i biorącego w nich udział mogą przerazić. Ale taki też jest cel książki – pierwotna, w gruncie rzeczy niemożliwa do oswojenia groza. Naturalnym odruchem czytelnika jest ucieczka od takich potworności. Littell próbuje opisać to, co zawarte jest w ostatnich słowach Hamleta, a co najczęściej wycinają redaktorzy dzieł Szekspira: „… the rest is silence, / O, o, o, o”. |