Technicznie nie ma żadnych przeszkód, by nakręcić dokumentalny film animowany, tylko czy to ma sens? Izraelski „Walc z Baszirem” pokazuje, że takie podejście ma sporo zalet.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Oczywiście nietrudno się domyślić powodów użycia techniki animacyjnej zamiast żywych aktorów – twórcy „Walca…” chcieli uzyskać efekt odrealnienia przedstawianych zdarzeń. I udało im się to znakomicie. Film ma cudownie oniryczną atmosferę katartycznego koszmaru-wspomnienia. Co istotne, nie jest to jednoznaczne z bagatelizowaniem zdarzeń czy łagodzeniem wydźwięku poprzez dopisywanie do historii zdarzeń fantastycznych, które przesłaniałyby dramatyczne realia. Nie, wszystko razem się komponuje i doskonale uzupełnia (choć w kilku miejscach zdarzają się niepotrzebne dłużyzny spowodowane chęcią opowiedzenia historii wyłącznie za pomocą obrazów i klimatu, bez słów). Ot, choćby scena tytułowego tańca, szalonego piruetu z karabinem wśród strzałów snajperów i w otoczeniu wszechobecnych plakatów Baszira, byłaby raczej nie do zrealizowania przy udziale żywych aktorów – albo byłaby po prostu śmieszna. Sceny rysowane, jakkolwiek dziwaczne by nie były, nie są śmieszne – są albo straszne, albo niepokojące, albo „zaledwie” tajemnicze, ale zawsze niecodzienne, przypominające, że idzie o coś zupełnie oderwanego od zwykłego życia Izraelczyków. Niestety, próba analizy zachowania zwykłych ludzi w ekstremalnych i niezwykłych sytuacjach – w tym przypadku aż się prosi o dodanie jeszcze zmiennej w postaci wyjątkowego obciążenia historycznego Żydów – jest tematem z drugiego planu. Owszem, finałowe sceny wplatające w animację prawdziwe zdjęcia ofiar masakry są wstrząsające i na długo zostają w pamięci. Wcześniej jednak pierwszeństwo przed poszukiwaniem przyczyn czy opisywaniem tragicznych skutków mordu zdaje się mieć psychologiczna podróż w głąb siebie bohatera-narratora, będącego jednocześnie reżyserem filmu. Ari Folman po kilkudziesięciu latach od tych drastycznych wydarzeń zdaje sobie bowiem sprawę, że wymazał z pamięci wszystkie wspomnienia dotyczące tego epizodu jego życia. Rozpoczyna więc poszukiwanie prawdy poprzez odnajdywanie kolejnych uczestników ówczesnych wydarzeń i rozmowy z nimi. Mają one odkryć, gdzie właściwie był w tym momencie Folman, a tym samym odpowiedzieć na pytanie, czy bohater był winnym katem, czy „niewinnym” obserwatorem. Niewątpliwie, ciężko biernego obserwatora nazwać niewinnym i tu się właśnie kryje podstawowy problem filmu, który nazbyt relatywizuje opowieść: najpierw banalizuje udział Izraelczyków, a ostatecznie urywa się tuż przed odpowiedzią, jakiej Folman sam sobie musi udzielić – czy powinienem czuć się winny, czy powinienem mieć wyrzuty sumienia? Tak jakby „Walc z Baszirem” był jedynie prywatną psychoterapią – a jeśli prywatną, to inni nie mają prawa wglądu do efektów leczenia – a nie przesłaniem dla szerszego grona odbiorców. Szczególnie źle wygląda to na tle opowieści, która była kołem zamachowym odysei reżysera w przeszłość. Otóż jego przyjaciel miał koszmary z psami w roli głównej, bo w czasie wojny zajmował się właśnie odstrzeliwaniem psów, które szczekaniem ostrzegały ukrywających się w wioskach partyzantów. Ponieważ on nie chciał strzelać do ludzi, przydzielili mu eliminację zwierząt. Zabijał „tylko” zwierzęta, a mimo to przez wiele lat cierpiał z tego powodu – bohater, choć w jakimś sensie ma na rękach krew ludzką, żadnej skruchy nie wykazuje. Nie zmienia to faktu, że „Walc z Baszirem” jest bardzo ciekawy pod względem formalnym. Gra tutaj i przypominający animację rotoskopową sposób rysowania, i klimat, i sam pomysł, by docudrama odgrywana była nie przez aktorów, a przez ich narysowanych – czasem bardzo wiernie – odpowiedników. Szkoda tylko, że fabuła mimo podjęcia tak ważkiego tematu nie do końca dorównała swojemu opakowaniu.
Tytuł: Walc z Baszirem Tytuł oryginalny: Vals Im Bashir Rok produkcji: 2008 Kraj produkcji: Francja, Izrael, Niemcy, USA Dystrybutor: Against Gravity Data premiery: 3 kwietnia 2009 Czas projekcji: 90 min. Gatunek: animacja, dramat, wojenny Ekstrakt: 70% |