Historia sportowego upadku i wzniesienia się – ponad własne siły – na szczyt. Czy można w tym temacie dodać coś nowego, odkrywczego? Na pewno wciąż można ten ograny temat wzruszająco i inteligentnie opowiadać, co właśnie udowodnił „Zapaśnikiem” Darren Aronofsky.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
„Zapaśnik” to ponoć historia Mickeya Rourke’a. Oczywiście można takie zapewnienia zbywać jako chwyt marketingowy, ale nie sposób zlekceważyć tego, co widać na ekranie. Rourke nie gra Randy’ego Robinsona, on nim po prostu jest – ciężko inaczej wytłumaczyć sytuację, w której przeciętny, niczym niewyróżniający się aktor nagle, po latach grania drugoplanowych ról w filmach klasy B, daje genialny występ. Zwłaszcza że robi to bez nadmiernych ozdobników, grając oszczędnie i naturalnie – w czym wybitnie pomaga mu reżyser, zbliżając się sposobem kręcenia do paradokumentu. Poza tym nawet przy dużej dozie złej woli nie sposób nie doszukać się podobieństw: i Rourke, i Robinson to ten sam typ – zmęczony, spisany na straty zabawiacz ludu. W filmie urządzający widowiska zapaśnicze, w rzeczywistości dający ludziom radość za pośrednictwem szklanego ekranu. I obaj, dawniej bardzo popularni, później stoczyli się na dno. Zresztą, czemu nie miałaby to być historia Rourke’a? „Zapaśnik” nie odkrywa przecież jakiejś nowej prawdy, nie ujawnia nowych cech ludzkich, nie przybliża nieznanego dramatu. To historia stara i aż nadto dobrze znana w wielu odmianach, najczęściej sportowej, ale nie tylko. Jest zapaśnik, dawny mistrz, który roztrwonił potencjał swojej popularności – ma problemy ze zdrowiem, rozbitą rodzinę, a wybranką jego serca jest tancerka erotyczna. Ale ma też wolę walki, dzięki której wciąż wychodzi na ring, ma stłamszone poczucie godności, które w odpowiedniej chwili się obudzi, a przede wszystkim jest samoświadomy. To jest chyba ta cecha, która odróżnia tę postać od wielu innych, również rzeczywistych przypadków. Randy Robinson zdaje sobie sprawę i ze swoich silnych stron, i ze słabych, doskonale wie, że jest blisko dna, wie, co musi zrobić, by wypłynąć, wie też, że sam nie będzie w stanie tego zrobić. A gdy otoczenie nie wyciągnie do niego ręki w odpowiedniej chwili, pójdzie z pełną świadomością jedyną możliwą drogą. Ta przydająca postaci dramatyzmu cecha to chyba jednak jedyne novum, jakie wprowadza Aronofsky. Poza tym to opowieść ograna i przewidywalna, może aż nazbyt. Jednak reżyser wyciska z tej historii wszystko, co się da, z pomocą Rourke’a buduje cały ciąg genialnych w swej prostocie scen, które precyzyjnie prowadzą widza przez fabułę. Owszem, w paru miejscach film zdaje się grzeszyć łopatologią, ale większość tych „wpadek” można usprawiedliwić, bo jednocześnie pomagają one tworzyć to, co zwykło się nazywać magią kina. Jak w scenie, gdy Robinson idzie do niewdzięcznej pracy za ladą – idzie wąskim korytarzem niczym zapaśnik na ring, z kamerą za jego plecami. I wszystko jest jasne, zdaje się, że moment, gdy w tle zaczynają być słyszalne okrzyki publiczności, jest niepotrzebnym tłumaczeniem widzowi analogii. Jednak to znakomicie buduje nastrój – aż do momentu gdy Robinson odgarnia plastikowe „firany” sklepu mięsnego niczym kotarę oddzielającą kulisy od ringu i okrzyki milkną…  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Na nastroju i graniu na emocjach opiera się zresztą „Zapaśnik” przez większość czasu. Reżyser zdecydowanie prowadzi widza przez wszystkie stadia uczuć wobec bohatera: od współczucia przez sympatię po podziw. A przecież Robinson to nie postać jednoznaczna, nie niedźwiedź o gołębim sercu, co zdaje się sugerować pierwsza połowa filmu. Później pojawiają się sceny niekontrolowanej agresji (nawet jeśli powodowanej słusznym żalem, to wciąż jego zachowanie jest odbierane negatywnie) i świadomego poniżania siebie i innych. W podkreśleniu tego pomaga naturalizm, z jakim nakręcono film – nagości tu nie brak, krew w trakcie walk leje się strumieniami, seks jest krótki i dziki, a ciała współczesnych herosów wyhodowano dzięki różnego rodzaju wspomagaczom, co też jest pokazane wprost. To odkrywanie kulisów walk wrestlerskich – przez zainteresowanych krytykowane jako zdecydowanie przesadzające w podkreślaniu negatywnych aspektów – jest też niezłym źródłem humoru. Nie sposób się nie śmiać, słysząc fantazyjne pseudonimy, widząc dogadywaną przed walką choreografię albo pomaganie sobie w trakcie wykonywania co trudniejszych ewolucji w trakcie pojedynku. Śmiech zamiera jednak, gdy widać poświęcenie Robinsona, który się samookalecza, bo lud chce krwi, a dostarczanie mu rozrywki jest sensem życia wrestlera. Najlepsze jest jednak to, że balansując na cienkiej granicy patosu z jednej, a ckliwości z drugiej strony, Aronofsky nigdy jej nie przekracza. Owszem, gra na emocjach widza, oddziałując na nie zresztą dość prostymi środkami, ale pozostaje to w jakiś sposób szczere i naturalne – tak jak finałowa przemowa, która nie jest, jak często się zdarza, skierowana tylko do widza, ale też zupełnie dobrze współgra z wewnętrzną logiką filmu. Oczywiście nie byłoby tego efektu, gdyby nie Rourke – jego wkład w film trzeba podkreślać równie często jak opisując Heatha Ledgera w „Mrocznym Rycerzu”. W kulminacji dramatycznego finału ekran ciemnieje i choć widzowi sugerowana jest jedna z odpowiedzi, formalnie losy bohatera są nierozstrzygnięte. To w pewnym sensie odbicie aktualnej pozycji Rourke’a – czy będzie potrafił wykorzystać daną mu okazję? Skoczy z impetem, miażdżąc przeciwników, czy upadnie bezwładnie, tym boleśniej, bo z wysoka? „Zapaśnik” nie jest filmem nastrajającym optymistycznie, ale chce się wierzyć, że aktor wyjdzie na tym powrocie do dawnej chwały lepiej niż jego bohater. A przynajmniej, jeśli miałoby się to objawić większą ilością takich ról, warto temu kibicować.
Tytuł: Zapaśnik Tytuł oryginalny: The Wrestler Rok produkcji: 2008 Kraj produkcji: USA Data premiery: 20 marca 2009 Czas projekcji: 109 min. Gatunek: dramat Ekstrakt: 90% |