powrót do indeksunastępna strona

nr 03 (LXXXV)
kwiecień 2009

Żona na tacy
James F. Robinson ‹Jakoś leci›
„Jakoś leci” to jeden z tych filmów, które – obdarzone nieciekawą okładką i niezbyt apetycznym opisem – są praktycznie w Polsce nieznane. A to doprawdy ogromna szkoda, bo akurat ten film jest tak naładowany pozytywnymi fluidami, że podczas seansu zwyczajnie nie sposób pozbyć się uśmiechu z twarzy.
Zawartość ekstraktu: 100%
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Tego filmu od dawna już nie ma w sprzedaży, a i w wypożyczalniach niezmiernie ciężko na niego trafić. Swego czasu był dołączany do jednego z czasopism, ale i to najwyraźniej nie pomogło mu w zdobyciu rozgłosu. Pewnie spora w tym wina grafika projektującego okładkę, a także cudaka, który potrafił w sposób zniechęcający skomponować dystrybutorską notkę. Dzięki temu film wygląda na kolejną płytką i pustą komedię romantyczną, która niczym specjalnym nie wyróżnia się spośród masy podobnych filmów. A przecież nic bardziej błędnego.
Przede wszystkim „Jakoś leci” jest filmem dalekim od klasycznej opowieści o miłości. Przez prawie pół fabuły bohaterowie w ogóle się nie znają, widz zaś ogląda odrębne opowieści o ich życiu. Ona, od czasu do czasu śniąca specyficzny sen o liściach i zadrapaniu w kolano, utrzymuje się z naciągania bogatych facetów na kosztowne prezenty. Nie wierzy w prawdziwą miłość i bez skrupułów drenuje finansowo kolejnych amantów, pozbywając się ich później w sposób tyleż oryginalny, co skuteczny (kapitalna scena z baterią leków w sypialni). On, cierpiący na przechodzącą z ojca na syna rodową przypadłość polegającą na tym, że od najwcześniejszych lat życia śni wciąż o jednej i tej samej dziewczynie, która ma zostać jego towarzyszką aż po grób, zarabia jako uliczny lalkarz (to trzeba zobaczyć!) i niezachwianie wierzy w prawdziwą miłość. Ciągle próbuje stworzyć portret wybranki i odłowić ze snu informacje pozwalające na jej odszukanie. Gdy w końcu utwierdza się w przekonaniu, że będzie w stanie ją znaleźć i rozpoznać, pakuje bagaż i rusza w trasę. Czeka go jednak trudne zadanie – nim rozkocha w sobie dziewczynę, musi jej jeszcze wytłumaczyć, skąd ją zna.
To prawda, może jestem zanadto sentymentalny, ale film szalenie przypadł mi do gustu. Jest nakręcony w bardzo dystyngowany sposób, pełen wewnętrznego spokoju i elegancji, jego fabuła zaś jest skonstruowana w sensowny i przemyślany sposób i próżno w niej szukać płytkich grepsów czy typowych dla amerykańskiego kina romantycznego przekomarzanek, porozumiewawczych uśmieszków i nerwowego zamieszania. Wszystko jest odpowiednio stonowane i wiarygodnie opowiedziane, a także – co ostatnimi czasy przytrafia się rzadko – mądre. Oczywiście, wielka w tym zasługa aktorów, powołujących do życia swoją grą wyraziste, budzące ogromną sympatię postaci. I doprawdy nie przeszkadza to, że od czasu do czasu zdarza się nieco zbyt mocno zaakcentowany mimiką twarzy stan wewnętrznych uczuć bohaterów (głównie tyczy się to lekko przeszarżowanej roli żeńskiej).
Film powstał w okresie, kiedy Brendan Fraser na chwilę wspiął się na szczyt sławy. Wkrótce po powstaniu „Jakoś leci”, za rolę w którym otrzymał nagrodę na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Seattle, wziął udział w kręceniu świetnych „Bogów i potworów”, a także zaczął bardzo udaną przygodę z nową, awanturniczą wersją „Mumii”. Najwyraźniej również Joanna Going, niezwykle urocza brunetka o ciemnych, głębokich oczach, była wówczas u szczytu swoich możliwości i z dużą dozą prawdopodobieństwa można stwierdzić, że występ w „Jakoś leci” to jej życiowa rola (po występach w kiepskich, niedrogich filmach, aktorka ograniczyła się ostatnio do grania w pojedynczych odcinkach seriali). Nie sposób także nie wspomnieć o trzeciej, mocno zauważalnej postaci filmu, czyli babci głównego bohatera. To osoba szalenie ciepła i zrównoważona, posiadająca niezgłębione zasoby cierpliwości i zrozumienia, potrafiąca dosłownie jednym wypowiedzianym zdaniem przywrócić wiarę w ludzką dobroć. W rolę tę wciela się Celeste Holm, zapomniana już w sumie aktorka, święcąca triumfy za drugoplanowe role w filmach przełomu lat 40. i 50. (Oscar za „Dżentelmeńską umowę” z 1947 roku oraz nominacje za „Come to the Stable” z 1949 i „Wszystko o Ewie” z 1950).
„Jakoś leci” to doskonały sposób na poprawienie humoru czy odzyskanie wiary w prawdziwą miłość. Gorąco go polecam, bo nieczęsto przytrafia się tak udanie skrojona historia.



Tytuł: Jakoś leci
Tytuł oryginalny: Still Breathing
Reżyseria: James F. Robinson
Zdjęcia: John Thomas
Scenariusz: James F. Robinson
Muzyka: Paul Mills
Rok produkcji: 1997
Kraj produkcji: USA
Czas projekcji: 109 min.
Gatunek: komedia
Ekstrakt: 100%
powrót do indeksunastępna strona

109
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.