powrót do indeksunastępna strona

nr 04 (LXXXVI)
maj 2009

Much i Dateria
Wiesław Waszkiewicz
Fragment powieści
Zapraszamy do lektury fragmentu powieści Wiesława Waszkiewicza „Much i Dateria”. Książka ukazała się nakładem wydawnictwa superNOWA.
Tytuł: Much i Dateria<br/>Autor: <a href='http://esensja.pl/ksiazka/ksiazki/obiekt.html?rodzaj_obiektu=11&idobiektu=15412' target='_blank'>Wiesław Waszkiewicz</a><br/>Wydawca:  <A href='http://supernowa.pl' target='_blank'>superNOWA</A><br/>ISBN: 978-83-7578-017-8<br/>Format: 312s.<br/>Cena: 29,50<br/>Data wydania: 20 marca 2009<br/>WWW: <a href='http://supernowa.pl/ksiazki.php?p=244' target='_blank'>Polska strona</a><br/><br/>Ostry odlot!<br/><br/>Trzy niepozorne ziarenka, dar Ngangi Wsiewołoda Nandrabaty, rosyjskiego buddysty.<br/>Jedno z nich jest fioletowe i te należy pielęgnować szczególnie.<br>Zasiane w doniczkach pięknie wystrzeliwują w górę. Tybetańska jakość. Tylko fioletowe jest nieco inne, bardziej drzewiaste.<br>Pan Władek jest bardzo zadowolony.<br/>Zwłaszcza gdy na ekranie komputera samoczynnie pojawia się doskonale mu znana z lustra twarz. Tylko trochę inna. Odwrotna.<br>To przybysze z Kosmosu – Kolesie. W jedności wielość.<br>Kolesie mają dla pana Władka propozycję nie do odrzucenia.<br>Musi tylko znaleźć odpowiedź,<br/><br/>Gdzie zaczyna się materia, a gdzie kończy się duch?<br/><br/>I takie tam…<br/><br/>„Much i Dateria” – pod tym enigmatycznym tytułem kryje się kolejna zwariowana, szaleńczo śmieszna, barwna i bezpruderyjna powieść autora „Ostrego odjazdu”.<br/>Sięgnąwszy po temat z żelaznego repertuaru fantastyki – kontakt z obcą cywilizacją – Waszkiewicz stawia odwieczne pytania, co zwycięży – dobro czy zło, duch czy materia i takie tam, jak sam wielokrotnie powtarza. A także: dlaczego jest Coś, a nie Nic? I jeśli jest Coś, to Po Co?<br/>Bohater książki, niekonwencjonalny artysta żyjący trochę poza nawiasem społeczeństwa, po zażyciu niespotykanej odmiany marihuany w osobliwy sposób nawiązuje łączność z kosmitami i otrzymuje informacje, które okażą się nader przydatne pod względem finansowym. Co oczywiście wzbudzi zainteresowanie mafii…
Tytuł: Much i Dateria
Autor: Wiesław Waszkiewicz
Wydawca: superNOWA
ISBN: 978-83-7578-017-8
Format: 312s.
Cena: 29,50
Data wydania: 20 marca 2009
WWW: Polska strona

Ostry odlot!

Trzy niepozorne ziarenka, dar Ngangi Wsiewołoda Nandrabaty, rosyjskiego buddysty.
Jedno z nich jest fioletowe i te należy pielęgnować szczególnie.
Zasiane w doniczkach pięknie wystrzeliwują w górę. Tybetańska jakość. Tylko fioletowe jest nieco inne, bardziej drzewiaste.
Pan Władek jest bardzo zadowolony.
Zwłaszcza gdy na ekranie komputera samoczynnie pojawia się doskonale mu znana z lustra twarz. Tylko trochę inna. Odwrotna.
To przybysze z Kosmosu – Kolesie. W jedności wielość.
Kolesie mają dla pana Władka propozycję nie do odrzucenia.
Musi tylko znaleźć odpowiedź,

Gdzie zaczyna się materia, a gdzie kończy się duch?

I takie tam…

„Much i Dateria” – pod tym enigmatycznym tytułem kryje się kolejna zwariowana, szaleńczo śmieszna, barwna i bezpruderyjna powieść autora „Ostrego odjazdu”.
Sięgnąwszy po temat z żelaznego repertuaru fantastyki – kontakt z obcą cywilizacją – Waszkiewicz stawia odwieczne pytania, co zwycięży – dobro czy zło, duch czy materia i takie tam, jak sam wielokrotnie powtarza. A także: dlaczego jest Coś, a nie Nic? I jeśli jest Coś, to Po Co?
Bohater książki, niekonwencjonalny artysta żyjący trochę poza nawiasem społeczeństwa, po zażyciu niespotykanej odmiany marihuany w osobliwy sposób nawiązuje łączność z kosmitami i otrzymuje informacje, które okażą się nader przydatne pod względem finansowym. Co oczywiście wzbudzi zainteresowanie mafii…
A z fioletową trawką było tak:
Puściłem sobie Frankiego Sinatrę, wafla mojego od lat, przyszykowałem kubek herbaty z mlekiem i puszkę orzeszków ze względu na gastrofazę, a następnie skręciłem i odpaliłem to fioletowe ziółko. Jak wszystko w nim, także strzał był nietypowy. Najpierw przez mój mózg przeleciał taki szybki, intensywny zgrzyt, jakby ktoś przeciągnął pazurami po szkle. Nie było to przyjemne, ale jakby „oczyszczające” po fakcie. Z jakiegoś powodu pomyślałem sobie: „Skanowanie mózgu zakończone, przechodzimy do następnego punktu.” I bardzo mnie to rozśmieszyło – kapujecie, prawda?
A potem włączył się mój komputer. Tak sam z siebie! „Co jest?” zapytałem sam siebie. „Nie wiem, ale to dziwne!” odpowiedziałem sam sobie. I pewnie jeszcze tak sam z sobą bym gawędził, gdyby na ekranie monitora nie pojawiła się czyjaś twarz. „No nie! To jakiś halucynogen czy co?”. Przyjrzałem się temu pyskowi dokładnie i stwierdziłem, że skądś go znam. „Przecież to ja!” – odkryłem po chwili. „O, w mordę!” – dodałem. Odkryłem też, dlaczego nie rozpoznałem siebie od razu. Przyzwyczajony jestem do swego widoku w lustrze, a więc w układzie odwrotnym, ten zaś był odbiciem jak z aparatu fotograficznego. Poznałem po pieprzyku na prawym policzku. Ledwo to zauważyłem, a obraz zmienił się na lustrzany. „Co się dzieje?” – pomyślałem, ale niepokoju nie poczułem – trawka była bardzo relaksująca.
– Siemasz, Władziu! – powiedział nagle typek z ekranu.
„O, kurwa!” – wyświetliło się w mojej sieci neuronów. Ale zapowiadało się na ciekawą zabawę, więc nie pękałem.
– O, kurde! – wyraziłem swe zdziwienie bardziej elegancko.
– Musimy pogadać – walnął tamten „ja”.
Skąd ja znam ten tekst? Nigdy nie zapowiadał niczego dobrego.
– O, kurde! – powtórzyłem inteligentnie. „Mój komputer chce sobie ze mną pogadać!” przebiegło przez moje nasycone chemią zwoje, zaśmiałem się i dorzuciłem: – No, to zasuwaj, brachu!
– Wiemy, że jesteś trochę zdziwiony, ale nie obawiaj się – zasuwa tamten. – Wszystko jest w porządku. Chcemy cię uprzedzić, zanim się pojawimy.
Zauważyliście, że używał liczby mnogiej? Ja zauważyłem.
– Pojawicie się? A to dobre! – Poczułem się tak, jakbym wlazł do jednego z moich komiksów o tematyce fantastyczno﷓oderwanej. I czym tu się niepokoić? Przecież wszyscy pojawiają się w ten sposób. A szczególnie ja sam! A w ogóle, co to znaczy: „Pojawimy się”? We łbie zafalowało mi coś ciemnego. – I niby, kurka, gdzie?
– U ciebie.
– U mnie? – Błyskawica rozdarła ciemną chmurę. – Tu? W domu?
– Tak.
– Aha! Ładnie! – Wychodziło na to, że będzie niekiepska jazda.
– Jesteś gotów? – zapytał „ja”.
Czy ja byłem gotów? Wymyślałem już bardziej niesamowite historyjki, ale co innego wykombinować intrygę, a co innego zostać podmiotem takiej. Jednak nie targała mną jakaś szczególnie bolesna obawa. Byłem raczej rozluźniony i rozbawiony, choć cień czegoś mrocznego, ksenofobicznego pętał się gdzieś po podświadomości.
– Nie macie wrogich zamiarów, przybysze z jaźni? – zapytałem lekko frasobliwie.
– Ależ skąd! – odpowiedzieli jakby oburzeni. – I nie jesteśmy przybyszami z twojej jaźni.
– A skąd?
– Wytłumaczymy ci, ale nie chcesz chyba rozmawiać z monitorem, co?
Fakt, dyskutowanie ze swoim komputerem wydało mi się nazbyt schizofreniczne, czy jak to określają doktorzy od głowy. Cwaniaczki.
– Niech będzie! – Zgodliwy ze mnie człowiek po fai, nie ma co. – No to wskakujcie. Byle nie całą kupą! – dodałem ostrzegawczo. – To małe mieszkanko.
Pyk! Obraz na monitorze zniknął, za to przede mną pojawił się fotel, a w nim „ja”. Jak żywy! Pomachał do mnie i rzekł radośnie:
– Cześć, Władziu!
Byłem niby przygotowany na coś ekstraordynaryjnego, ale realizm wizji powalał. Wszystko było na miejscu, nie falowało, nie było widmowo przejrzyste, ulotne ani nic w tym rodzaju. Powtarzam: jak żywe! Jednak coś było nie tak, coś ledwo uchwytnego, czego nie mogłem sobie uzmysłowić, a co intuicyjnie czułem. Ale byłem na niezłym diapazonie, więc odwzajemniłem się równie swobodnie:
– Cześć, kimkolwiek jesteś. – A potem dodałem do siebie (a może pomyślałem?): – Niezły towar! Tybetańska jakość.
– To nie towar – powiedział mój gość. – Jesteśmy realni.
– A jakże! Po prostu się rozdwoiłem. W języku matematycznym: zbifurkowałem.
– To oznacza – ciągnął mój wizerunek – że jesteśmy tylko projekcją w twoim umyśle, ale realne jest nasze istnienie. – I dodał: – Powaga!
– No, jasne! Powaga – roześmiałem się.
Tamten „ja” roześmiał się także.
– Tak naprawdę nas tu nie ma – wyjaśnił – i nie wyglądamy tak, jak nas widzisz, ale komunikujemy się z tobą na poważnie.
– Na poważnie? – upewniłem się. – I smuci mnie, że nie wyglądacie jak ja. To byłoby takie urocze.
– Tak, na poważnie – zapewnił mnie uroczyście. – Nadajesz się!
Nadaję się! „O, w dupę!”, zaniepokoiłem się nieco.
– A do czego? Lub na co? – zapytałem ostrożnie.
– Do misji Ducha w Materii!
„Misja Ducha w Materii! Fajno. A niby czego się, Władziu, spodziewałeś?” – pomyślałem i wtedy pojąłem to coś nieuchwytnego w wizerunku przede mną. Trudno to wyjaśnić, ale każdy, kto miał do czynienia z malarstwem, zrozumie: to jak obraz namalowany na czarnym tle. Wszystko jak trzeba, ale brak światła od spodu. Jednak zaintrygował mnie tym Duchem.
– To fajno – rzekłem – że nadaję się do tej misji. Cieszę się niezmiernie. Jakieś szczegóły?
– Po pierwsze: nie obawiaj się.
– Tak?
– Tak. Rzuć we mnie orzeszkiem!
Rzucić orzeszkiem? Proszę bardzo! Wyciągnąłem jedno ziarenko z puszki i ciepnąłem w typka. A orzeszek przeleciał przez niego, przez fotel i wylądował pod przeciwległą ścianą. Niezłe, co?
– Widzisz? – powiedział uspokajająco. – Jestem tylko obrazem. Nie masz się czego bać.
– A kto powiedział, że się boję? – zakozaczyłem odrobinkę.
– My to wiemy.
– Aha! A niby skąd?
– Lubimy cię.
A to piękne! Facet, który wygląda jak ja i pojawił się w mojej głowie, twierdzi, że mnie lubi. Pardon: „lubią”. Jest ich więcej! Ciekawe, jak zdiagnozowałby to stary Freud? Narcyzm? Schizo? A może to projekcja mojego id? Lepiej nie. To musi być grząskie bagienko!
– To nie tak – wtrącił tamten „ja”.– Jesteśmy projekcją obrazu, który widzisz, ale na przekaz informacyjny nie masz żadnego wpływu. Rozmawiasz z „kimś”, a nie z sobą.
– Taa? Jasne! A dlaczego mówisz ciągle „my”?
– Tworzymy wielość w jedności. W pewnym sensie.
– Wy?
– My.
– To znaczy kto? I jak mam do was mówić?
– Yyy… – Facio podrapał się po czole. – Mów do nas: „kolesie”, lubisz to określenie, prawda?
– Owszem – przyznałem. A potem zapytałem: – To kim jesteście, Kolesie?
– Jesteśmy z sąsiedniej fraktali czasoprzestrzennej – wyjaśnił Kolesie. – Tak to nazwijmy dla naszych potrzeb.
Rozbawili mnie serdecznie.
– No pewnie! – zaśmiałem się złośliwie. – Że też od razu was nie rozpoznałem! Przecież to widać gołym okiem, że jesteście z sąsiedniej fraktali czasoprzestrzennej.
O dziwo, ich/jego także to rozbawiło.
– Lubimy twoje poczucie humoru – wychichrali.
– Poważnie?
– Poważnie.
– To może powinienem kasować za bilety?
– Nie da rady, my nie mamy pieniędzy.
– Szkoda – zmartwiłem się. – A czy przypadkiem nie chcecie ich ode mnie? – zaniepokoiłem się natychmiast.
– Nie potrzebujemy pieniędzy.
– To super! Kamień spadł mi z serca. Bo wiecie, różni się tu kręcą. – Zachowałem swój chemiczny luzik, ale zdecydowałem potraktować ich poważniej, więc zapytałem: – To jak wam tam leci, na tej sąsiedniej fraktali?
– W porzo, koleżko – odpowiedział wesolutko Kolesie.
– To klawo! – ucieszyłem się. – A jeżeli nie wyglądacie tak, jak was widzę, to jak wyglądacie?
– My nie wyglądamy.
– Tak? – Coś mi tu nie pasowało. – To dlaczego wyglądacie tak, jak wyglądacie?
Trochę to się komplikowało.
– To po to, żeby ci się spodobać i nie przestraszyć. I żeby ułatwić porozumienie. Kapujesz, psychologia i te pe. Ale możemy zmienić wygląd, jeżeli wolisz inną postać.
– Możecie zmienić? Na kogokolwiek?
– Tak.
To pobudziło moją fantazję. „Kogo by tu…?” – zacząłem się zastanawiać. „Aha! Mam!”
Przypomniałem sobie mieszkającą w pobliżu laseczkę, która jeździ sportowym autkiem, ubiera się drogo i skąpo, a zachowuje wyniośle i chłodno. Wiem, bo dokonałem próby abordażu. Niestety, jest to jedna z tych, co to mają rentgen w oczach i potrafią bez zaglądania przeliczyć zawartość twojego portfela. Tutaj pan Władek usuwa się z wdziękiem.
– A moglibyście…
Pstryk! I dziewuszka siedzi naprzeciw mnie. „Skąd wiedzieli?” – niepokojąca myśl ta przecwałowała przez pola i ugory mojego mózgu. Ale najpierw wykorzystajmy sytuację!
– A moglibyście…
Pstryk! I lalunia siedzi sobie dalej, ale już naga.
powrót do indeksunastępna strona

26
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.