Tony Gilroy ma niezłe poczucie humoru i reżyserską rękę kreatywnego projektanta celuloidowej mody. Jego „Gra dla dwojga” to świetnie skrojona, stylowa i relaksująca rozrywka z gwiazdami w rolach głównych i licznymi zwrotami akcji. Kinowa komercja z klasą: w sam raz dla spragnionych odrobiny luksusu w świecie filmowych błahostek.  |  | ‹Gra dla dwojga›
|
Najpierw był „Michael Clayton”, czyli reżyserski debiut Gilroya, znakomita rola George’a Clooneya, zachwyty kinomaniaków oraz krytyka korporacyjnego środowiska, w którym jednostka nie ma znaczenia. Potem Gilroy sięgnął po coś innego pod względem stylistycznym, ale wciąż podobnego pod kątem tematycznym. „Gra dla dwojga” nie jest już mrocznym, zimnym dramatem o bezduszności koncernów, nonkonformizmie i przytłaczającej rzeczywistości masowych zysków, lecz inteligentną i zabawną satyrą na system korporacyjny połączoną z nietypową komedią romantyczną. Oznacza to po prostu, że ulubiona problematyka Gilroya przetrwała, mimo przeniesienia jej na zupełnie inny grunt i dzięki tej nowej perspektywie zyskuje również nowe kolory. Reżyser zamiast piętnować poczynania potężnych biznesmenów, ośmiesza ich, ukazując miałkość koncernowego uniwersum. Nie czyni jednak z boleśnie prawdziwej kpiny głównej idei filmu, przedkładając nad komentarze o zasadach moralności i kondycji dzisiejszego biznesu, historię o odwiecznej wojnie płci i zaufaniu w relacjach międzyludzkich. Bierze to wszystko w cudzysłów cudownie przyjemnej i całkiem zaskakującej rozrywki w starym stylu, w której iskrzenie między parą głównych bohaterów oraz błyskotliwe dialogi grają najważniejszą rolę. Claire Stenwick, była agentka CIA, i Ray Koval, były agent MI6, pracują jako szpiedzy przemysłowi dla dwóch największych, konkurencyjnych firm kosmetycznych w Nowym Jorku. Jak nietrudno zgadnąć, będą mieli okazję połączyć swoje siły, a przy okazji nawiążą niełatwy romans. Niełatwy, bo podminowany ciągłymi podejrzeniami i nieufnością, które – według Gilroya – nie dotyczą tylko wyczulonych na oszustwa agentów, ale przeciętnych ludzi nie radzących sobie w związkach. Oprócz romantyczno-obyczajowego wątku, kluczem do zagadki staje się zabawa w podchody na poligonie wojennym dwóch gigantycznych korporacji – co rusz w zagmatwanej intrydze pojawiają się podawane za pomocą retrospekcji nowe fakty, nie wiadomo kto jest czyim kretem i co motywuje poszczególnych bohaterów. Ale rozwiązanie tego fabularnego miszmaszu domyka wszystkie wątki i zgrabnie rozjaśnia strukturę całego filmu, dlatego wcześniejsze zagubienie w gąszczu wydarzeń, niedomówień i podstępów nie irytuje, lecz składa się na logiczny i przemyślany film-układankę. Każda scena ma swoje znaczenie, każdy element rzutuje na późniejszy rozwój akcji, każda postać ma niebagatelny wpływ na kształt ironicznego finału. Zakończenie odchodzi od schematu szpiegowskich obrazów. Obowiązkowa przewrotka na deser jest, owszem, nawet podwójna, ale rozdzielenie laurów zwycięzcom tej intrygującej gry wychodzi poza scenariuszowy szablon. W efekcie, jedyne, co sypie się w konstrukcji filmu Gilroya, to rysunek relacji między poszczególnymi bohaterami. Oprócz Claire i Raya, reszta postaci wydaje się figurować tylko dla potrzeb zmyślnego scenariusza. To zresztą cena za precyzyjną intrygę – nawet historia pary protagonistów podporządkowana została zaskakiwaniu widza ciągłymi zwrotami akcji. Znalazło się jednak, na szczęście, odrobinę miejsca na powierzchowny opis prywatnego związku Claire i Raya, dzięki któremu mamy okazję przejąć się pomyślnością ich misji zawodowej. Dzieje się tak przede wszystkim dzięki gwiazdorskiemu duetowi, czyli dzięki Julii Roberts i Clive’owi Owenowi. Oboje rewelacyjnie pasują do konwencji rozrywkowego kina szpiegowskiego z klasą, a Roberts, jako królowa komedii romantycznych z lat 90, umie z gracją poprowadzić wątek miłosny w filmie. Ich słowne pojedynki wybrzmiewają naturalnie i jak by od niechcenia, przykuwając w ten sposób uwagę i stając się – obok perfekcyjnie skrojonego skryptu – największą zaletą filmu. „Gra dla dwojga” to jednak nie tylko Roberts, Owen, romans i szpiegostwo w pięknych plenerach (m.in. Nowy Jork, Miami, Dubaj). To także trafne, szydercze epizody Toma Wilkinsona i Paula Giamattiego w rolach szefów rywalizujących ze sobą korporacji oraz wykpiony świat koncernów. Poprzez przerysowanie postaci dwóch kierowników oraz wyolbrzymienie idei kradzieży patentów (w „Grze dla dwojga” egzystencja dwóch firm na rynku zależy od kosmetycznych nowinek), Gilroy pokazuje, że korporacyjne wojny to czysty absurd, w którym tracą przeciętni pracownicy. Tak samo, jak dowodził tego w „Michaelu Claytonie”, tak i w drugim filmie przez niego wyreżyserowanym, wielkie koncerny to samo zło oparte na chciwości, nieuczciwości, wielkich pieniądzach i upadłej moralności. Fakt, że w „Grze dla dwojga” ten temat zostaje pokazany nie na serio jeszcze potęguje krytykę biznesowych mocarstw. Śmiech okazuje się silniejszy niż rzeczowe argumenty. Realizacyjnie i fabularnie Gilroy nie zawiódł. Nadal widać, że jest lepszym scenarzystą niż reżyserem, ale jego umiejętności organizatorskie na planie filmowym na pewno rozwiną się przy okazji kolejnych produkcji. Tymczasem, „Gra dla dwojga” to inteligentna rozrywka na poziomie, jakiej ostatnio mało na ekranach naszych kin. Trochę zbyt doprecyzowana, za mało spontaniczna, ale za to świetnie obmyślana i nieźle zagrana. A i morał też się znajdzie.
Tytuł: Gra dla dwojga Tytuł oryginalny: Duplicity Rok produkcji: 2009 Kraj produkcji: Niemcy, USA Dystrybutor: UIP Data premiery: 30 kwietnia 2009 Czas projekcji: 125 min. Gatunek: thriller Ekstrakt: 70% |