Nie wiem, co kierowało Danem Parkinsonem podczas wymyślania tej powieści, ale fakt, iż jako głównych bohaterów wybrał Agharów, świadczy o jego sporej odwadze. Choć wykorzystanie tej mało bystrej rasy mogło stać się podstawą do mnożenia na każdej stronie tandetnych, slapstickowych żarcików, autor poszedł trochę dalej. Co nie znaczy, że „Krasnoludy żlebowe” są dobrą powieścią.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Kim są bohaterowie tytułowi? Mówi się, że Agharowie (lub krasnoludy żlebowe) to najgłupsza ze wszystkich ras Krynnu, istoty będące żartem bogów, którym wrodzona bystrość pozwala na ukrycie się przed deszczem. Jaki cel miałoby mieć tworzenie powieści o półgłówkach? Widocznie autor uznał to za dobre wyzwanie i zamiast opowiadać historię o dzielnych rycerzach, zdecydował się na ten niszowy temat. Niestety, nie udało mu się. Przysłowie mówi, że im dalej w las, tym więcej drzew. U Parkinsona jest podobnie: o ile na początku fabuła wydaje się zupełnie znośna, a zachowanie żlebowców całkiem przyswajalne (mimo ich ciągłego posługiwania się równoważnikami zdań), o tyle z czasem, gdy na scenę zaczynają wchodzić Wysocy (jak krasnoludy nazywają ludzi), zaczyna się pasmo coraz bardziej nieprawdopodobnych wydarzeń. Barbarzyńca zjeżdżający konno po schodach, dwie armie walczące ze sobą tak zacięcie, że aż nie mogące się przez jakieś sto stron i pół dnia nawzajem powybijać, wojownik, który samotnie wyrąbuje sobie drogę przez pole bitwy, zły władca okuty w czarną zbroję à la Sauron, jego równie zła siostra w pancerzu, który więcej odsłania niż zakrywa, niewinna (i głupia) dziewczyna więziona w wieży i czekającą na ratunek – to tylko najbardziej rzucające się w oczy „smaczki” tej powieści. Ten objazdowy cyrk nie ma jednak w żadnym wypadku na celu ubawienia czytelnika (przynajmniej nie bezpośrednio); ta rola przypadła bogom ducha winnym żlebowcom, które plączą się po kartach powieści i polu wielkiej bitwy bez ładu i składu. Zaś sam fakt, że znalazło się tam także miejsce na smoka, świadczy o tym, że nic, co ma znaczek Smoczej Lancy na okładce nie może się bez tych gadów obejść. Dużym plusem powieści jest fakt, iż Agharowie nie posłużyli jako pretekst do slapstickowych żartów, czego początkowo się obawiałem. Oczywiście humor powieści nie jest zbyt udany (nie rozumiem np. dlaczego za każdym razem, gdy żlebowcy ruszają na wyprawę, wśród zabranego przez nich ekwipunku musi znaleźć się jeden but), jednak można go przełknąć bez zgrzytania zębami. Czasem nawet zdarzy się coś bardziej zabawnego (jak choćby zdziwiony żółw). Jednocześnie sam fakt, iż Parkinson potraktował wszystkie opisywane wydarzenia na poważnie sprawia, że niekiedy nie sposób się zaśmiać ze schematycznego rozwoju wypadków i bohaterów rodem z „Baldur′s Gate”. Gdyby tylko autor potraktował swoją powieść na większym luzie i zrobił z tego zwykłą parodię historii heroic fantasy wtedy można by uznać „Krasnoludy żlebowe” za przyzwoite czytadło. A tak lepiej omijać tę powieść szerokim łukiem.
Tytuł: Krasnoludy żlebowe Tytuł oryginalny: The Gully Dwarves ISBN-10: 83-7298-974-5 Format: 348s. 115×183mm Data wydania: 12 września 2006 Ekstrakt: 30% |