Bez spieszących się królików, okrutnie brzydkich gąsienic i pseudookrutnej Królowej Kier, za to z ciekawą wizją świata i gadającym sarkastycznym kotem. Nowa „Alicja w Krainie Czarów”? Nie, po prostu „Koralina” Neila Gaimana.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Czym byłby przemysł rozrywkowy, gdyby bohaterowie filmów i książek nie popełniali głupstw? Odpowiedź: byłby jednym wielkim nudziarstwem. Dlatego obserwowane przez nas postacie pchają się tam, gdzie na kilometr wieje zagrożeniem. Nie inaczej postępuje Koralina – ciekawska dziewczynka z książki Gaimana postanawia sprawdzić, co kryje się za drzwiami, które jeszcze przed chwilą nie prowadziły donikąd. Odkrycie, jakiego dokonuje, wprawia ją w nieliche zdumienie, ale też otwiera przed nią nowe możliwości. Za drzwiami znajduje bowiem świat alternatywny, do pozostania w którym jest usilnie namawiania przez swoich „drugich” rodziców. I nie byłoby w tym może nic specjalnie dziwnego, gdyby nie fakt, że rezerwowi mama i tata zamiast oczu mają guziki, a ich „miłość” do córki nie wydaje się pochodzić z najszalchetniejszych pobudek. Gaiman nie serwuje nam zwykłego horrorku dla dzieci – fabuła jest tutaj przykrywką dla opowieści o ludzkich dylematach. Koralina będzie musiała między innymi opanować trudną sztukę dokonywania wyborów, decydując, który ze światów jest lepszy – ten natychmiastowo spełniający jej zachcianki czy może ten zmuszający do walki nawet o uwagę rodziców. Bo jest to również opowieść o relacjach rodzinnych z wybijającą się na pierwszy plan przestrogą, by dzieciom poświęcać tyle uwagi, ile tylko będą potrzebowały – i ani grama mniej. Nie możemy co prawda liczyć na głęboką analizę psychologiczną (choć słowa Koraliny o tym, że jedynie nieliczni dorośli potrafią mówić z sensem, są całkiem trafne), to jednak trudno czynić z tego jakikolwiek zarzut. Cytując Pana Ibisa z „Amerykańskich bogów”: „Była sobie dziewczyna i jej wuj sprzedał ją w niewolę. Oto opowieść, reszta to szczegóły”. Gaiman zdanie jednej ze swoich postaci uczynił mottem „Koraliny” – próżno szukać tu wyszukanego stylu czy innych ornamentów, pisarz postawił na prostotę językową. Nie znaczy to jednak, że nie przemycił celnych uwag, ironii czy dowcipu – to wszystko jest obecne i cieszy oko czytelnika, któremu nie zależy tylko na jak najszybszym prześledzeniu akcji po to, by zobaczyć finał. A taka pokusa istnieje, ponieważ autor „Nigdziebądź” nie dość, że zbudował ciekawą opowieść, to jeszcze zaprezentował ją za pomocą niezwykle sprawnej narracji – i czasem po prostu trudno się podczas lektury zatrzymać. Często porównuje się „Koralinę” z „Alicją w Krainie Czarów”. Nie do końca rozumiem, dlaczego tak się dzieje – owszem, obie dziewczynki łączy podróż do niezwykłego miejsca, na tym jednak zasadnicze podobieństwa się kończą. Książka Gaimana jest o wiele bardziej spójna i klarowna – nie bazuje na dziwnościach, a jeśli już jakieś dziwy pokazuje, to są one dobrze umotywowane. Tutaj, zupełnie odwrotnie niż w „Alicji…”, mamy wrażenie ciągłości i spodziewamy się, że kolejne wydarzenia będą mimo wszystko logicznymi następstwami poprzednich. Ma też „Koralina” o wiele głębszą wymowę. Nie pozostaje mi nic innego, jak tylko polecić tytuł autorstwa Gaimana dokładnie wszystkim. „Koralina” jest chyba najlepszą ilustracją hasła „dla dużych i małych” i jako lektura niejednopoziomowa z pewnością zasługuje na uwagę.
Tytuł: Koralina Tytuł oryginalny: Coraline ISBN: 978-83-7480-118-8 Format: 176s. 115×225mm; oprawa twarda Data wydania: 27 lutego 2009 Ekstrakt: 80% |