powrót do indeksunastępna strona

nr 04 (LXXXVI)
maj 2009

Metal zdziadział
Rock umarł, jak krzyczą niektórzy. Jego dziecko, metal, przeżywa kryzys wieku średniego. Zamiast jednak kupować czerwone Ferrari czy starać się o względy młodszych koleżanek, z sentymentem wspomina swoje młodzieńcze lata… Patrząc na zachowanie fanów, politykę wytwórni i płyty wydawane przez same zespoły, trudno spodziewać się w najbliższym czasie „liftingu” gatunku.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Rozbawił mnie bardzo wstępniak do jednego z poczytniejszych polskich magazynów, zajmujących się muzyką metalową i rockową. Jakież to rewelacje obwieścił naczelny rzeczonego czasopisma? Otóż z jego tekstu dowiedziałem się o domniemanej dominacji „starej szkoły” na metalowej scenie. Najlepsze płyty w ostatnim czasie wydały Saxon i Kreator. Najciekawiej zapowiadającym się albumem jest „Evisceration Plague” Cannibal Corpse (o ile to, co grają, można nazwać muzyką – oryginalni byli dwadzieścia lat temu…). Czy to ja żyję w innej rzeczywistości, czy redaktorzy omawianego tytułu nie zauważają, co się dzieje w metalu w 2009 r.?
Gdy w 1996 r. deathmetalowa Sepultura nagrała album przewrotnie zatytułowany „Roots”, wzrok wszystkich fanów ciężkiej muzyki i dziennikarzy zwrócił się ku Brazylii. Zespół znany dotychczas z grania jednej z najbrutalniejszych odmian metalu napisał utwory, w których połączył ciężkie, masywne riffy oraz niski, chropowaty wokal z plemiennymi rytmami i nietypowym dla metalu instrumentarium. Płyta spotkała się z różnym odbiorem. Nowatorstwo całego pomysłu otworzyło jednak oczy wielu osobom, a także przyczyniło się do wzrostu popularności innych, nietrzymających się kurczowo konwencji zespołów. Nagle okazało się, że można grać mariaż metalu z orientalnym folkiem (System of a Down), hip-hopem (Linkin Park, Limp Bizkit) czy industrialem (Rammstein). Wytwórnie szybko podłapały powyższy trend, promując wszystko, czego tylko nie dało się podciągnąć pod żadne inne podgatunki. Epitet „nu” stał się gwarantem sukcesu komercyjnego. Szybkie skomercjalizowanie całego nurtu doprowadziło do dużej wtórności kolejnych grup i albumów. Nu metal wypalił się, podobnie jak heavy metal w pierwszej połowie lat 80. i thrash na przełomie lat 80. i 90. W jego miejsce należało wprowadzić nowy trend…
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Jeśli jednak ktoś się spodziewał, że nareszcie przyszedł czas na trudne w odbiorze i nieszablonowe Neurosis czy Fantomas, mocno się pomylił. Wytwórnie przewrotnie zaczęły promować granie zawarte w zużytych konwencjach tzw. „starej szkoły”. Zastanawia mnie tylko, czy wynikało to z przekonania o tym, że młodzi fani i tak ściągają mp3, więc lepiej spróbować zarobić na sentymentach starych wielbicieli, czy może z osobistych upodobań właścicieli labeli. Tak czy inaczej, w ostatnim okresie zostaliśmy zalani produkcjami wtórnymi, niczego niewnoszącymi do twórczości zespołów.
Przykład już wyświechtany i banalny: Metallica i jej „Death Magnetic”. Zespół w latach 80. przysłużył się muzyce metalowej, łącząc heavy metal z thrashem grupy Venom, stając się inspiracją dla setek muzyków na całym świecie. Dochodziły do tego inteligentne, niemające nic wspólnego z infantylnymi lirykami fantasy teksty. Dekadę później członkowie zespołu pokazali młodszym adeptom, że nie należy zamykać się w stylistycznych klatkach, i nagrali albumy z wpływami rocka, a nawet country. Teraz nagle powrócili do grania, jakie przyniosło im kiedyś największy szacunek fanów. Czy szczerze? Oglądając fragmenty „Mission: Metallica”, dokumentujące sesję nagraniową albumu, można uwierzyć, że tak. Nie zamierzam też zarzucać kwartetowi Amerykanów braku szczerości. Żenuje mnie natomiast nastawienie fanów. Nagle okazuje się, że pomimo wylania na zespół w minionych latach litrów pomyj, wszyscy tak naprawdę go kochają. I recenzenci, i „nowi”, i „starzy” fani. Prawie nikt nie zauważa, że płyta jest tylko zbiorem utworów, które śmiało mogły znaleźć się na krążkach wydanych kilkanaście lat temu. Zabrakło tego, za co kochałem tę grupę – zaskoczenia i nieprzewidywalności.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Metallica, by odzyskać szacunek fanów i dziennikarzy, nie musiała zresztą zbyt długo zastanawiać się, jak tego dokonać. Wystarczy przecież zwrócić uwagę na to, które zespoły cieszą się największą popularnością. Swoistymi smakoszami swojego ogona są Iron Maiden i Motörhead. Ci pierwsi od kilkunastu już lat nagrywają płyty oparte na tych samych patentach, zaś Lemmy i spółka właściwie zmieniają tylko tytuły swoich utworów… Trochę lepiej pod tym względem (choć i tak nie zawsze przekonująco) wypada Slayer. Na „Diabolus in Musica” i „God Hates Us All” zespół próbował zmodyfikować własny styl, dodając do niego nowoczesne elementy, co spodobało się wielu (w tym niżej podpisanemu), ale także spotkało się z krytyką części konserwatywnych fanów. Co przykre, na kolejnej płycie, „Christ Illusion” grupa odpuściła sobie eksperymentowanie i powróciła do patentów znanych ze swoich „klasycznych” albumów. Podobnie jak ich koledzy z Bay Area z zespołu Testament, którego ostatni krążek „Formation of Damnation” okazał się sentymentalną wycieczką w lata 80.
Czemu jednak tak mocno kręcę nosem na wszystko powyższe? Irytuje mnie bowiem konserwatyzm tej części metalowców, która każdą nowinkę muzyczną traktuje jako przykład „sprzedania się”. A przecież cały rock wyrósł kiedyś z buntu, chęci łamania stereotypów. Do dziś trzyma się tego masa grup, które nie mogą jednak liczyć na powszechny poklask. Oczywiście zdarzają się wyjątki w postaci Mastodon czy Dillinger Escape Plan, które to zdobyły zarówno szacunek pewnej grupy, jak i osiągnęły spory sukces komercyjny. Czy zrozumienie szerszego grona fanów także? Gdy ci pierwsi weszli na scenę w Pradze, grając jako jeden z supportów przed Slayerem, hala Tesla Arena wyludniła się jak w czasie występu żadnej innej kapeli, która wystąpiła tego wieczoru. DEP na ubiegłorocznej edycji polskiej Metalmanii zostali prawie wygwizdani…
Smutne jest, jak łatwo dziś manipulować odbiorcą muzyki. Fani słuchają głównie tego, co pojawia się na okładkach kolorowych czasopism, które bardziej przypominają katalogi wydawnicze. Zespoły funkcjonujące już od dłuższego czasu boją się eksperymentować, by nie utracić fanów (a tym samym zmniejszyć swoich dochodów). Koło się zamyka. Jedynym wyjściem może być zmiana polityki wytwórni albo większa samodzielność ich klienteli w słuchaniu muzyki. Czy jednak można liczyć na jedno bądź drugie?
powrót do indeksunastępna strona

128
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.