„Plansze Europy” Egmontu miały być zbiorem najwybitniejszych komiksów Europy. Sebastian Chosiński w swojej recenzji wyjaśnił dlaczego „Czarcia morda” nie jest stricte europejska, a poniżej przeczytacie dlaczego nie jest też wcale taka wybitna.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Pomysł na fabułę jest tyleż prosty co intrygujący: bierzemy dziecko znikąd – zdeformowane, ale o szlachetnym w gruncie rzeczy sercu – i wrzucamy je w wir historii, a konkretniej w zawieruchę związaną z kształtowaniem się powojennego ładu i przechodzeniem od wojny otwartej do „zimnej”. Scenarzysta umieścił bohatera jako kilkuletniego chłopca na nękanej głodem Ukrainie (choć po uczcie w domu wieśniaków ciężko ten głód zaobserwować – w komiksie można też znaleźć kilka innych niedociągnięć i błędów historycznych), z której trafia do sierocińca będącego wylęgarnią rekrutów dla NKWD. Bezpieka otacza chłopaka zwanego „czarcią gębą” opieką, funduje mu operację plastyczną i fundamentalne przeszkolenie – w jednym tylko celu: ma być radzieckim agentem w Ameryce. Ten początek jest najlepszą częścią komiksu – choć w opisach okrucieństwa radzieckich żołdaków ciężko doszukać się czegoś nowego, to jednak tragedia pozostającego na ich usługach księdza, który przeżył plądrowanie cerkwi i mordowanie kapłanów, ale nie starczyło mu siły by zostać męczennikiem, robi wrażenie. Podoba się też delikatny przekaz, mówiący o tym, że każdy – nawet niewykształcony, zindoktrynowany chłopak znikąd – poszukuje i potrzebuje jakiejś duchowości. Ta ostatnia gra zresztą w komiksie bardzo istotną rolę, bo po przybyciu bohatera do Ameryki przypadkowo otwiera się przed nim zupełnie inna płaszczyzna duchowa – oto na szczytach budowanych wieżowców żyją potomkowie dumnych Indian, którzy o świcie rozbierają się do naga i stojąc na niepewnych belkach kilkaset metrów nad ziemią wznoszą swoje śpiewne modły… Jeśli dołożyć do tego zdolności telepatyczne „czarciej mordy” i całkowicie metafizyczne zakończenie, mamy komiks, który płynnie przechodzi od realizmu do fantastyki. Prawie płynnie. „Czarcia morda” satysfakcjonuje na poziomie rysunku, plastycznego przedstawienia mistycznej fabuły, ale niespecjalnie pod względem sensowności historii. Realistyczna fabuła szpiegowska jest jedynie pretekstem, moszczenie się bohatera w amerykańskim kamuflażu potraktowane skrótowo, a rozgrywające się w drugiej połowie wydarzenia – szpiegowska misja zlecona przez przełożonych i odrzucona przez „czarcią mordę” – niejasne, cechujące się brakiem rozmachu i niespecjalnie czytelnika obchodzące. Mistyka też trochę kuleje, bo połączenie chrześcijaństwa z wierzeniami indiańskimi jest dość karkołomne (nie mówiąc o tym, że również pobieżne), a przede wszystkim wprowadzenie wierzeń rdzennych Amerykanów niweczy przedstawienie prawosławia, jako ucieczki bohatera przed złem w jego ojczystym kraju i metafory wszelakiej duchowości z jakiej wyzuto porewolucyjną Rosję. Efektem jest komiks ładny, który szybko i gładko się czyta, ale niosący w sobie niewiele treści – taki, który można radować oko mistycznymi scenami, ale po głębszym zastanowieniu niewiele z nich nie wynika.
Tytuł: Czarcia morda Tytuł oryginalny: Bouche du Diable Cena: 75,00 Data wydania: kwiecień 2009 Ekstrakt: 70% |