powrót do indeksunastępna strona

nr 05 (LXXXVII)
czerwiec-lipiec 2009

Esensja czyta: Marzec-kwiecień 2009
ciąg dalszy z poprzedniej strony
Zawartość ekstraktu: 80%
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Cormac McCarthy
‹Dziecię boże›
Jakub Gałka [50%]
Jak to u McCarthy’ego, wiadomo czego się spodziewać – degeneracji, obrzydliwości i przemocy. Chociaż, powiedzmy sobie szczerze, kiedyś to może i było wyjątkowo szokujące, ale dziś nie robi wielkiego wrażenia, a sama powieść to głównie zapis zupełnie codziennych czynności – a wszelkie morderstwa czy inne odrażające czyny pojawiają zaledwie kilka razy, i to mimochodem. Z jednej strony to dobrze, że pisarz nie epatuje turpizmem i nie szokuje dla samego szokowania, ale efektem jest powieść… cokolwiek nudna. No bo co może być ciekawego w czytaniu o człowieczku, który idzie przez pole, przez śnieg, robi to tamto czy siamto, albo przedzieraniu się przez banalne i do tego niewydzielone – zgodnie ze stałą manierą autora – dialogi, stapiające się z opisem? Oczywiście w międzyczasie zdarza mu się również kopulować z trupami… tylko niespecjalnie coś z tego wynika. Na tle „Drogi” raczej nie warto.
Zawartość ekstraktu: 80%
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Elizabeth Moon
‹Bez wyrzeczenia›
Michał Kubalski [80%]
Mamy tutaj fantasy pełną gębą, jednak znacząco odmienne od większości ukazujących się megacykli. To prequel trylogii „Czyny Paksenarrion” – czyli niby znajoma taktyka pisarska wykorzystywania opisanego już świata. Jednak Elizabeth Moon po pierwsze, cofnęła akcję o wiele lat, po drugie, przesunęła ją na tereny dalekie od miejsc znanych z trylogii, a po trzecie – nie idzie tu o zbawienie świata poprzez utrupienie Tego Złego. Bohater powieści – Gird – jest zwykłym wieśniakiem, który doznał wielu krzywd od swych feudalnych panów. Nie dysponuje żadnymi nadprzyrodzonymi umiejętnościami, a jedynie zdrowym, chłopskim rozsądkiem i desperacją. Tylko tyle, a cel ambitny – zmienić zastany ustrój społeczny na oparty na sprawiedliwości i równości. Koleje losu Girda i jego walki zawarte w „Bez wyrzeczenia” są o tyle ciekawe, że niewolne od klęsk, błędów, a także żmudnej „pracy u podstaw”. Przyzwyczajeni do opisów błyskotliwych strategii nadzwyczajnych herosów możemy zdziwić się tym, że Gird więcej uwagi poświęca budowie latryn i aprowizacji niż cyzelowaniu planów bitew, zaś jego bitewna taktyka opiera się na zdroworozsądkowych stwierdzeniach typu: piki są dłuższe od mieczy, z konia lepiej widać, a kiedy rozwalimy ich szyk, to wygraliśmy. Moon umożliwia zawieszenie niewiary dzięki realistycznym opisom trudności i zmagań, a także rezygnacji z odczłowieczania wrogów Girda: ludzka natura jest taka sama po obu stronach konfliktu.
Zawartość ekstraktu: 70%
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Krzysztof Piskorski
‹Zadra›, tom II
Anna Kańtoch [70%]
Właściwie obiema rękami mogłabym podpisać się pod recenzją Jakuba Gałki. „Zadra” to świetna powieść (pomysł, klimat, styl czy dbałość o realia – wszystkie te elementy stoją na naprawdę wysokim poziomie) z zakończeniem, które wyjaśnia wszystko i zarazem nic, a w dodatku czyni to w mocno deus-ex-machinowaty sposób. Szkoda. Niemniej pointa, czyli ostatnie zdanie w książce, jest bardzo ładna i trochę mi wynagrodziła zawód związany z epilogiem.
Zawartość ekstraktu: 80%
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Matt Ruff
‹Złe Małpy›
Jakub Gałka [80%]
Powieść w duchu Philipa K. Dicka – to powinno starczyć za rekomendację dla każdego miłośnika psychodeliczno-paranoicznej fantastyki (choć u Ruffa fantastyki nie ma znowu tak wiele – inaczej niż w większości powieści Dicka sceneria jest współczesna). Co więcej, autor nie tylko tworzy świat ze znanych paranoi (m.in. wszeobecna obserwacja, narkotyki dające nadludzkie moce), ale też tworzy bohaterów, którzy na twarzy każdego choć trochę zorientowanego w biografii Dicka wywołują uśmiech zrozumienia (aczkolwiek są „krytycy”, którzy nawet tak łopatologicznie podanych nawiązań nie są w stanie wyłapać – na przykład ten pan). Oczywiście dla nieczujących klimatu powieść okaże się dziwna, jeśli nie po prostu nudna. Bo przyznać trzeba, że sensu czy przesłania w niej za wiele nie ma… ale za to cudownie paranoicznego klimatu jest pod dostatkiem i można się nim delektować przez bite 280 stron.
Joanna Słupek [80%]
Sam Matt Ruff określa „Złe Małpy” jako „swoją powieść dickowską”. Nie da się tego nie zauważyć – mniej i bardziej oczywiste nawiązania obecne są w całej książce, począwszy od dedykacji „Dla Phila” oraz imion głównej bohaterki (Jane Charlotte) i jej brata (Philip).
Jane Charlotte zostaje zatrzymana pod zarzutem morderstwa. Jej zeznania szybko powodują przekazanie Jane pod opiekę psychiatry, któremu opowiada historię swojego życia. A historia to zaiste nietuzinkowa. Na dodatek, jak przystało na powieść dickowską, w „Złych Małpach” nic nie jest takie, jak się wydaje. Ruff przez długi czas zwodzi czytelnika, zdając się dawać mu wybór między wersją wydarzeń przedstawianą przez Jane a wersją odnotowaną w gazetach, policyjnych raportach i innych dokumentach tylko po to, aby na koniec wywrócić wszystko do góry nogami i pokazać wersję trzecią, jeszcze bardziej fantastyczną niż opowieść Jane. Jeśli dodam, że w opowieści tej znajdziemy między innymi tajne organizacje, broń PN (jak „przyczyny naturalne”) czy substancje X (narkotyki tak silne, że pozwalają zmieniać rzeczytwistość), to chyba każdy wie, czego po powieści Ruffa może się (nie) spodziewać.
Zawartość ekstraktu: 50%
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
John Scalzi
‹Wojna starego człowieka›
Jakub Gałka [80%]
No dobrze, przyznajmy, to tylko space opera. Ale z drugiej strony to bardzo dobra space opera. Fabuła jest prosta bo znana od dawien dawna, od czasów „Gry Endera”, „Wiecznej wojny” i „Żołnierzy kosmosu” (których to inspiracji Scalzi się nie wypiera, wręcz przeciwnie – otwarcie bierze z ich fabuł najciekawsze elementy i splata w całość). Lwią część książki zajmuje więc szkolenie nietypowych żołnierzy przyszłości jak u Carda, później kilka bitewek jak u Heinleina, a w tle wątek miłosnej rozłąki rodem jak u Haldemana. Klucz do sukcesu? Raz: odświeżenie tych wszystkich elementów – u Scalziego wszystkie pomysły mają sens, a dobór rekrutów i przedstawienie obcych jest co najmniej ciekawe. Dwa: humor i lekkość – Scalzi ma świetne pióro i umie posługiwać się niewymuszonym humorem. Efekt? Znakomita fantastyka rozrywkowa, może nie tak znacząca pod względem wymowy pro- czy antywojennej jak szacowni poprzednicy, ale na pewno niegłupia.
Zawartość ekstraktu: 70%
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Wisława Szymborska
‹Tutaj›
Konrad Wągrowski [70%]
Z recenzowaniem Szymborskiej jest tak, że w zasadzie nie należy tego robić. Bo albo Klęka się na Kolanach przed Autorytetem i Geniuszem Noblistki, albo sarka na przereklamowaną poetkę i przypomina flirt ze stalinizmem. Ja spróbowałem się wyrwać z tego zaklętego kręgu i spojrzeć na najnowszy tomik wierszy bez uprzedzeń i oczekiwań. I przeczytałem z przyjemnością. Nie mam zamiaru (ani, hmm, narzędzi), aby dokładnie analizować te wiersze, więc może po prostu kilka luźnych refleksji.
Wiersze zebrane w „Tutaj” pokazują, że nawet w jesieni życia można dziwić się światu. Jest w nich nieco nostalgii, ale – z nielicznymi wyjątkami – trudno mówić o ewidentnym pesymizmie. Wiersze – jak to u Szymborskiej – nie wymagają złożonej analizy niemożliwej bez gruntownego wykształcenia polonistycznego. Czyta się więc to miło, ale z drugiej strony, przyznaję, bez dużych wzruszeń. Trochę mądrych spostrzeżeń, brak utworu, który drążyłby jeszcze długo po lekturze czy zachęcałby do częstszego powracania do tego tomiku.
Zawartość ekstraktu: 80%
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Andrew Wilson
‹Kłamliwy język›
Anna Kańtoch [80%]
Nieoczekiwane odkrycie w miejskiej bibliotece. Pomysł niby zgrany – skrywający tajemnicę z przeszłości dziwak-samotnik oraz młody sekretarz, który usiłuje się do owej tajemnicy dogrzebać, ale jak to jest napisane! Po pierwsze, klimat Wenecji, gdzie toczy się spora część akcji, po drugie, lekko oniryczny nastrój, po trzecie wreszcie… nie, nie powiem, zdradzę tylko, że główny bohater niezupełnie jest tym, za kogo można by go uznać na podstawie pierwszych stron, a autor bardzo ładnie potrafi tę niepewność wygrać. No i zakończenie – naprawdę mocne i przewrotne, choć by do niego doprowadzić, Andrew Wilson naciągnął trochę prawdopodobieństwo, co zresztą jest jedyną chyba wadą tej cienkiej (ledwo 300 stron), ale niewątpliwie intrygującej książki.
powrót do indeksunastępna strona

89
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.