powrót do indeksunastępna strona

nr 05 (LXXXVII)
czerwiec-lipiec 2009

Podziemia Veniss
Jeff VanderMeer
ciąg dalszy z poprzedniej strony
Tak czy inaczej, od kiedy kosmiczne frachtowce przestały się rozbijać (bum! trach!) w swych kanałach spoczynkowych, Dzielnica Kanałów była najmodniejszą okolicą w całym mieście. Pójdźcie tam sobie kiedyś i pomyślcie o mnie, bo ja nie sądzę, żebym tam się jeszcze kiedyś osobiście pojawił. Połowa sklepów i lokali unosi się swobodnie na wodzie, więc kiedy pełnomorskie statki wracają z łupem i po detoksie zaczynają rozładunek, tamtejsze knajpki dostają wszystko, co najświeższe. Jadają tam wszystkie grube szychy i ważne ryby (albo na odwrót). Można sobie zamówić pseudowieloryba, kraba skrzypka, samogłowa i tak dalej. Większość tamtejszych przybytków ma widok na morze i można w nich znaleźć dosłownie wszystko – mechanikale, twory Żywej Sztuki i przyjemności zmysłowe, po zażyciu których jesteś cały rozedrgany i nieprzytomny. I całość zalana BarwamiKtóreNigdyNieZawodzą. Zachody słońca zapewnia w Dzielnicy Kanałów HoloInk, więc nie trzeba tam patrzeć na toksyczną poświatę zanieczyszczeń, ani na odwieczną mgłę tego smogogównobłota. Za każdym razem gdy wpadałem w marny nastrój, chodziłem właśnie tam, i siadałem sobie po prostu, żeby pooglądać tuzów przemysłu i sztuki, spacerujących, sączących alk ze swoich karafek (ostatniego im akurat nie zazdroszczę – ten zajzajer z wodorostów nigdy nie był moim ulubionym trunkiem).
Ale do rzeczy. Więc czułem się fatalnie (miałem doła dużo większego niż teraz, kiedy siedzę sobie na wysypisku, w strefie śmieci, i ucinam z wami tę pogawędkę) i zależało mi na rozmowie z Shadrachem, ponieważ wiedziałem, że on pracuje dla Quina i mógłby się ugiąć, ulec, zrezygnować z oporu i powiedzieć mi to, czego tak bardzo chciałem się dowiedzieć.
Przypadek sprawił, że na Shadracha wpadłem w cichym zaułku, z dala od rozpijaczonych, czujnych oczu policji kanałów, która ma za zadanie strzec porządku, ale zachowuje się tak, jakby nie była pewna, którego porządku ma strzec, jeśli wiecie, co mam na myśli. Choć raczej nie wiecie.
Mimo to i tak nie byliśmy sami – handlarze części zamiennych, rozpustne, rozbiżuteriowane żony dozorców i przyciężkie automedy, połyskujące świeżą powłoką autonaprawy – wszyscy oni przechodzili wolno lub śpiesznie, każde z nich zajęte głównie sobą i zaprzątaniem innych własną osobą.
Shadrach zachowywał się wtedy luzacko, bardziej niż luzacko, najbardziej luzacko – słuchał sobie szumu morza, widocznego przez szczelinę w naszym sypiącym się wysokim murze.
– Cześć – przywitałem się. – Nie widziałem cię, odkąd ci szmaciarze, te włamasy, dokonali swego dzieła zniszczenia. Uratowałeś mi wtedy skórę. Bez dwóch zdań.
– Cześć, Nick – odpowiedział Shadrach, spoglądając na kanały. („Cześć, Nick” to jedyne co dostałem po tych wszystkich wyrazach wdzięcznomiłości jakimi go obsypałem!).
Shadrach jest wysokim, umięśnionymi i opalonym mężczyzną, ma wykrzywione ponuro usta i spłaszczony nos, co stanowi pamiątkę z czasów gdy był jeszcze kurierem i kursował pomiędzy miastamipaństwami – pozostawili mu ją po sobie zabawni faceci. Wszystkie jego ciuchy były stanowczo przeterminowane, a buty wprost cuchnęły staroświeckością. Jemu się nadal wydaje, że jest człowiekiem z dwudziestego siódmego wieku, jeśli łapiecie, o co mi chodzi, choć znów, to raczej mało prawdopodobne. (No bo w końcu nie siedzicie tu razem ze mną na wysypisku).
– No i co tam u ciebie słychać? – zagaiłem, spodziewając się, że będę musiał ściągnąć rozmowę na interesujące mnie tory za pomocą gróźb i przemocy.
– W porządku – odparł. – Ale ty coś kiepsko wyglądasz. – Uśmiechu nie było.
Pewnie miał rację. Zapewne wyglądałem źle, wciąż cały w bandażach, z opuchlizną na głowie, o rozmiarach, które musiały sprawiać, że niejeden geosurfer zaczął myśleć o urokach przejażdżki jej stokami.
– Dzięki – rzuciłem, zastanawiając się, z jakiegoż to powodu wszystkie moje słowa, które jeszcze chwilę temu stały w tak schludnym, przedbitewnym ordynku, nagle zdezerterowały w chaos.
– Nie ma sprawy – mruknął.
Wyczułem, że Shadrach nie jest w najbardziej rozmownym nastroju. Spoglądając na kanał, wyglądał raczej jak jakaś instalacja z czasów Sztuki Przedmiotów.
I wtedy wydarzył się cud: Shadrach wynurzył się z odmętów i głębin, w których błądził, kontemplując kanały, na czas wystarczająco długi, by powiedzieć:
– Mógłbym załatwić ci ochronę. – Mówił to, przez cały czas patrząc na mnie, jakbym już nie żył, co jest jego zwykłym, dobrze mi znanym sposobem spoglądania na moją skromną osobę. Ja jednak od razu dostrzegłem swoją szansę.
– Niby jak, panie nowobogacki? – rzuciłem. – Wyposażysz całą cholerną jednostkę policji w zapas alku i wręczysz im w moim imieniu tłuste, smaczniutkie łapówki?
Wzruszył ramionami.
– Ja tylko próbuję ci pomóc – odpowiedział. – Chudym rybom są potrzebne dobre haczyki. Inaczej nie złapią grubych ryb.
– Całkiem zręczne powiedzonko – skłamałem. – To właśnie takie przychodzą ci do głowy po całym dniu wgapiania się w kanał? Ja potrzebuję czegoś innego. Potrzebny mi Quin.
Shadrach prychnął.
– Ty chyba naprawdę jesteś w dołku. Chcesz dostać zaproszenie do Quina? – Nie patrzył mi prosto w oczy, ale gdzieś wokół nich, albo równo między nie. – Może za milion lat udałoby ci się nawiązać odpowiednie znajomości – dodał. – A także kasę i wpływy.
Odwróciłem się, bo to mnie zabolało. Bolał mnie rabunek, bolało mnie to, że nie umiałem sprzedawać swojej sztuki. Samo życie bolało. Bolało i cuchnęło. Bardzo nieprzyjemnie cuchnęło.
– Dla ciebie to nic trudnego, Shadrach – zauważyłem. – Nie jesteś Twórcą Życia. A ja nie potrzebuję zaproszenia. Daj mi tylko adres i sam pójdę. Wybłagam u niego surykatkę. Z całą resztą już sobie poradzę sam.
Shadrach zmarszczył brwi.
– Nawet nie masz pojęcia, o co mnie prosisz, Nicholas. – Odniosłem wrażenie, że wyczuwam w nim strach. Strach i niecodzienny na jego twarzy, przelotny wyraz współczucia. – Stanie ci się krzywda. Znam ciebie i znam Quina. On się tymi sprawami nie zajmuje dla chwały Żywej Sztuki. Robi to z zupełnie innych powodów. Powodów, których nawet ja nie znam.
W tym momencie zacząłem się już cały pocić, a w gardle wzbierała mi wilgotna gorączka. Cóż, być może po drodze nieco przeholowałem z prochami. Oparłem więc po przyjacielsku dłoń na jego ramieniu, między innymi po to, by utrzymać równowagę.
– Zrób to dla swojego kumpla – powiedziałem. – Dla Nicoli. Potrzebuję chwili wytchnienia, albo będę musiał zejść pod poziom i dożyć końca swych dni na jakimś wysypisku.
(No i patrzcie, gdzie się teraz znalazłem? W strefie śmieci. Na wysypisku. Siedzę tu i rozmawiam sobie z wami).
Powoływanie się na siostrę było w wyjątkowo złym guście – tym bardziej, że byłem jej winien prawdziwą masę pieniędzy, ale powoływanie się na podpoziom było chwytem jeszcze podlejszym. Shadracha wciąż dręczyły koszmary o życiu pod ziemią, razem ze skundlonymi gostkami, zabawnymi facetami i tym monotonnym plumplumplum bezustannie nacierającej na system wody.
Spojrzał na mnie uważniej; ściskał barierkę tak mocno, że zbielały mu knykcie. Czyżby – poczułem nagłą nadzieję – dostrzegł we mnie wystarczająco wiele z mojej siostry?
Nie jestem jednak bezduszny – gdy zobaczyłem go z tą twarzą, na której malował się równie intensywny ból, jakby zerwali ze sobą ledwie kilka dni temu, odszczekałem.
– Dobrze, bracie, zapomnij o tym. Naprawdę. Wymyślę coś innego. Znasz mnie przecież. Wszystko będzie wporzo.
Shadrach patrzył na mnie jeszcze przez chwilę swymi szarymi, niewzruszonymi oczyma, po czym westchnął i wypuścił z płuc zbyt długo wstrzymywane powietrze, tak gwałtownie, że opadły mu ramiona. Opuścił głowę i wbił wzrok w ziemię z miną poważną jak u podiatekta.
– Chcesz Quina – podjął wreszcie – ale najpierw będziesz musiał mi obiecać, że zachowasz to w tajemnicy do końca życia i niech ci Bóg pomoże. Jeśli się rozniesie, że Quin spotkał się z kimś takim jak ty, to całe bandy wariatów zaczną przekopywać to miasto, żeby go odnaleźć.
„Ktoś taki jak ty” – oczywiście też mnie to zabolało, niemniej odparłem:
– A komu miałbym powiedzieć? Ja, który zawsze pożyczam kasę na następne holo. Ludzie mnie unikają. Jestem na tym świecie zupełnie sam. A od Quina byłoby mi bliżej do ludzi.
– Wiem – odpowiedział i odniosłem wrażenie, że zrobił to z niejakim smutkiem.
– Więc powiedz mi – ponagliłem. – Gdzie to jest?
– Musisz powiedzieć Quinowi, że to ja cię przysyłam – wymierzył we mnie palec – i że jedyną rzeczą jaką od niego chcesz, jest surykatka.
– To wy z Quinem jesteście aż takie misiepysie? – rzuciłem z niedowierzaniem i nieco za głośno, przez co przechodząca obok parka policjantów spojrzała na mnie tak, jakbym właśnie odświrował.
– Ciszej bądź! – napomniał mnie Shadrach i dodał: – Idź na zachód wzdłuż ruchomego chodnika nad kanałem, aż zobaczysz neon Mercado. Tuż przed nim znajdziesz alejkę. Wejdź w nią. Wygląda, jakby była ślepa, bo na jej końcu stoją jakieś kosze na śmieci i leży masa odpadków z ostatnich dziesięciu stuleci. Ale nie daj się oszukać. Zamknij po prostu oczy, to zwykłe holo. Kiedy przez nie przejdziesz, zobaczysz Quina dokładnie przed sobą. Dalej już sobie poradzisz.
– Dzięks, Szadrach – powiedziałem, a serce przyspieszyło mi chyba trzykrotnie. – Powiem Nicoli, że wciąż ją dobrze wspominasz.
Oczy mu się rozszerzyły i pojaśniały. Przez jego twarz przemknął przelotny uśmiech. Ale ja wiedziałem. On także wiedział, że ja wiem.
– Bądź ostrożny – poprosił tonem tak niecodziennym, że ciarki przebiegły mi po plecach. Podaliśmy sobie dłonie. Quin jest nieco… nietypowy – dodał. – Wpadnij do mnie po wszystkim. I pamiętaj, Nicholas, nie targuj się z nim, i jeszcze raz: nie targuj się, tylko zgódź od razu na cenę, którą ci poda.
I odszedł wielkimi, żarłocznie pochłaniającymi ulicę krokami. Ruszył wzdłuż doków zupełnie bez pożegnania, nie dając mi szansy na podziękowanie, zupełnie jakbym był jakimś pariasem, jakby coś było ze mną nie w porządku. Posmutniałem. Wściekłem się, głównie dlatego, że to ja zawsze powtarzałem, że Shadrach jest cieniasem, nawet kiedy jeszcze spotykała się z nim Nicola.
Shadrach i Nicola. Jasne, bywałem w związkach, ale nigdy nie przydarzył mi się Ten Ważny. Wszyscy ci zakochani młodzi kochankowie spacerujący po beznarkotykowych strefach, pary parzące się w cieniach nad kanałami, żadne z nich nie wie, jak to jest kochać rozpaczliwie. Być może nie wiedziała tego nawet Nicola. Ale ja wiedziałem, że Shadrach o mało nie umarł, kiedy go zostawiła. Wydawało mi się wtedy, że zaraz położy się brzuchem do góry i umrze. Powinien był umrzeć, ale traf chciał, że spotkał Quina, i to właśnie Quin w jakiś sposób wskrzesił go z martwych.
powrót do indeksunastępna strona

44
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.