powrót do indeksunastępna strona

nr 05 (LXXXVII)
czerwiec-lipiec 2009

Luminarze sonicznych dewiacji: Zeuhl Cthulhu
Shub-Niggurath ‹Les morts vont vite›
Chociaż Lovecraftowski świat od lat fascynuje rockmanów, w zestawieniu z siłą prozy większość prób jego dźwiękowej ilustracji wydaje się banalna. Co nie znaczy, że każda: „Les morts vont vite” formacji Shub-Niggurath to nie tylko jedna z najciekawszych płyt lat 80., ale i prawdziwie zatrważające przełożenie chorych wizji Samotnika z Providence na język muzyki.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
O francuskim rocku progresywnym mówi się znacznie rzadziej niż o scenie brytyjskiej i krautrocku, w uproszczeniu sprowadzalnym do Niemiec. Jest to sytuacja nadzwyczaj krzywdząca, bo w kraju nad Sekwaną działali twórcy nie mniej ciekawi od najwyżej cenionych artystów z bardziej popularnych rejonów; często posiadający autonomiczny, niebędący niczyją kalką styl. Jak choćby eksperymentujący z elektroniką projekt Heldon, dowodzony przez Richarda Pinhasa – sorbońskiego filozofa i znajomego Philipa K. Dicka. Przede wszystkim jednak – co bezpośrednio wiąże się z niniejszym tekstem – zespół Magma i kontynuatorzy jego dzieła. Założona przez perkusistę Christiana Vandera grupa tak bardzo odbiegała od standardów, że uważa się, iż dała początek nowemu gatunkowi, nazwanemu egzotycznie brzmiącym słowem „zeuhl”. Wyraz ten pochodzi z wymyślonego przez lidera francuskiej ekipy języka kobaïańskiego, w którym pisał on teksty do utworów Magmy, inspirowanych nie tylko często przywoływanymi Orffem i Coltrane’em, ale i tradycyjnymi pieśniami murzyńskimi. Owym ambitnym nurtem parał się w pierwszej połowie lat 70. właściwie tylko Vander i muzycy z nim powiązani – później zaczęli pojawiać się zarówno naśladowcy (Eskaton, Archaïa), jak i bardziej samodzielni poszukiwacze, odwołujący się do dziedzictwa zeuhl. Tacy jak Art Zoyd – niezwykła, być może nawet najniezwyklejsza we Francji formacja, której mroczne dokonania po dziś dzień podlegają zaskakującej nieraz ewolucji. Symplifikując, można powiedzieć, że w pierwszych latach płytowej aktywności były one dalekim od zwyczajowo rozumianego rocka, dynamicznym, buntowniczym spotkaniem muzyki współczesnej i free jazzu. Nieunikniona przy próbach klasyfikacji bezradność skłania wielu do użycia pojęcia Rock in Opposition (w rzeczywistości będącego nazwą nie tyle gatunku, co ruchu, z którym związani byli Art Zoyd) lub skorzystania z mogącego oznaczać praktycznie wszystko terminu avant-prog; nieprzypadkowo pojawia się także łatka chamber rock. A stąd tylko dwa kroki do Belgii, gdzie działali tacy artyści jak Julverne czy Present, zwłaszcza zaś goszcząca niedawno na festiwalu Energia Dźwięku grupa Univers Zero. Zespół Daniela Denisa zaczynał zresztą pod szyldem Necronomicon, co wprost wskazuje na wspólnego z Shub-Niggurath literackiego idola. I na tym wypada zakończyć przydługi rys historyczny, „Les morts vont vite” wyrasta bowiem właśnie z tradycji zeuhl, awangardowej progresji i rockowej kameralistyki.
Będący pierwszym profesjonalnym wydawnictwem Francuzów album powstał w 1986 roku, nie dziwi więc brutalność znacznie większa niż na krążkach wyżej wymienionych twórców. Jego ciężar może początkowo odrzucać – to nie jest płyta łatwa w odbiorze i nie znajdzie zwolenników wśród osób, które szukają nieangażującego podkładu dźwiękowego pod stukot klawiatury; nie jest ani dla każdego, ani na każdą porę. Wreszcie – potrzebuje czasu, nawet od wielbicieli wyzwań. Mocarne brzmienie osiągnięto nietypowymi środkami: poza wysuniętym na przód basem Alaina Ballauda, zmarłego 14 lat temu na raka lidera grupy, spory wpływ wywarł na nie ryczący puzon Véronique Verdier. Nadał Shub-Niggurath niespotykany charakter, choć to jedyny wykorzystany tutaj unikalny w skali rocka instrument. Resztę wyposażenia stanowiły perkusja (Franck Coulaud), gitara (Franck W. Fromy) oraz fortepian, kościelne organy i fisharmonia, za które odpowiadał Jean-Luc Herve. Istotną rolę pełni sfera wokalna – między innymi dzięki niej krążek jest nie tylko oryginalny, ale i napawający grozą. Obłędny – tym epitetem najlepiej opisać sopran Ann Stewart, który balansuje na granicy opery i posępnego zawodzenia, w towarzystwie pozostałych dźwięków powodującego skojarzenia iście nieludzkie. Jak wtedy, gdy jak mantra powtarzają się w „Yog sothoth” tytułowe słowa. Nałożono tam na siebie dwie, mieszające się warstwy jednostajnego śpiewu, dzięki czemu całość brzmi jeszcze bardziej złowieszczo. Wysoki głos i niektóre partie klawiszy kontrastują ze skrajnie niskimi i dusznymi tonami innych instrumentów; takie przeciwstawienie górnego i dolnego rejestru często towarzyszy odbiorcy. Praca gitary jest chaotyczna; bywa, że zdradza jazzowe inklinacje. Niekiedy pierwotności dodają ciężkie, powolne, prymitywne wręcz uderzenia w bębny. Gładsze fragmenty kreują nastrój – nerwowe wyciszenie przerywane jest nieraz jednym silnym trafieniem w fortepian. Wszystko razem składa się na wyrafinowane kompozycje, które nie ustępują swoim inspiracjom, są od nich różne, a niemal komplet przewyższają ponurością.
Francuzi nie pozostawili po sobie dużo. Z pewnością warto nadmienić, że w 1991 roku ukazał się album „C’étaient de très grands vents” – bardziej kameralny i chaotyczny; co prawda ustępujący debiutowi, ale nie na tyle, by o nim zapomnieć. Nie ma wszakże wątpliwości, że „Les morts vont vite” jest w niewielkiej dyskografii Shub-Niggurath pozycją najważniejszą – jeśli bowiem jakakolwiek muzyka może przyprawić o szaleństwo, to właśnie zawarta na tym krążku. A czytając Lovecrafta, słyszę ją nawet, gdy z głośników dobiegają zupełnie inne dźwięki.



Tytuł: Les morts vont vite
Wykonawca / Kompozytor: Shub-Niggurath
Wydawca: M.S.R. studio
Data wydania: marzec 1986
Czas trwania: 51:28
Utwory:
1) Incipit Tragaedia: 15:46
2) Cabine 67: 5:55
3) Yog Sothoth: 12:27
4) La Ballade De Lénore: 8:58
5) Delear Prius: 4:03
6) J'ai Vu Naguère En Peinture Les Harpies Ravissant Le Repas De Phynée: 4:19
powrót do indeksunastępna strona

203
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.