Książek takich jak „Święty Wrocław” powinno być na polskim rynku więcej. Łukasz Orbitowski jest obecnie najlepszym autorem grozy, tworzy sugestywną narrację i – w odróżnieniu od wielu rodzimych pisarzy fantastycznych – doskonale radzi sobie z fabułą. Ale nie przesadzajmy z chwaleniem.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Źle się dzieje we Wrocławiu: „mówiono o dziwnym miejscu, które zjada ludzi, skąd nie można powrócić i gdzie dzieją się rzeczy straszne”, czytamy w książce Orbitowskiego. „Widziano dziwne światła nad budynkami, nocą od Obornickiej miały dochodzić nieludzkie krzyki”. Małe, gierkowskie osiedle z dnia na dzień zamienia się w tajemnicze zjawisko. Tak groźne, że komendant wrocławskiej policji postanawia odgrodzić je szczelnym kordonem. Mieszkańcy i czytelnik zadają sobie pytanie: Co się dzieje wewnątrz Świętego Wrocławia? Otóż, nie bardzo wiadomo. Być może dlatego, że powieść Orbitowskiego nie jest wcale o tajemniczym mieście w mieście, upiornym osiedlu, w którym znikają kolejni ludzie. W którymś momencie wydaje się, że jest wariacją na temat młodzieńczej miłości (Michał i Małgosia), to znowu skręca w stronę sensacji (poszukiwania córki Tomasza). Ostatecznie jednak okazuje się, że autorowi chodziło… o nic. Krakowski pisarz stworzył wciągającą, sugestywną opowieść, która jest samym obrazem, czystą akcją i zabawą w opowiadanie. Wyszło bardzo dobrze, Orbitowski ma prawdziwy talent do narracji. Problem w tym, że czytelnik, który spodziewa się jakiś odpowiedzi (np. po ChRL powstał Święty Wrocław), niczego takiego się nie dowie. Mamy akcję, dużo fajnej akcji, charakterystyczne typy, romans i grozę – i tyle. Orbitowski nie sili się nawet na wyjaśnienie zagadki na poziomie fabularnym. Zakończenie powieści zostawia nas w tym samym miejscu, w którym byliśmy przed rozpoczęciem lektury. Jasne, autor ma święte prawo tak zrobić, ale z kolei psim obowiązkiem krytyka jest napisać: mnie się to nie podoba. Wydarzenia opisywane są z punktu widzenia zwykłych mieszkańców Wrocławia. Przynajmniej, na pierwszy rzut oka. Szybko bowiem okazuje się, że bohaterowie Orbitowskiego nie są wcale tacy zwykli, każdy ma jakieś cechy charakterystyczne. Ot, Tomasz śmieje się podczas oglądania filmów grozy, a pan Marian oblepia mieszkanie karteczkami z urywkami zasłyszanych rozmów. Podczas lektury „Świętego Wrocławia” łatwo można się zorientować, że większość z bohaterów to postaci anegdotyczne. Każda z nich ma jakiś charakterystyczny znak wyróżniający go z tłumu. Należą do pewnego typu ludzi, o których opowiada się anegdoty na imprezach. I w sumie tak samo postępuje narrator Orbitowskiego – opowiada nam dykteryjki, które układają się w fabułę powieści. W takich bohaterów trudno mi uwierzyć, zwłaszcza, że są bardzo stereotypowi. Jak student to klasyczny imprezowicz, gimnazjalistki myślą tylko o narkotykach i seksie itp. Gdyby nie tytułowe miejsce spinające fabułę, książka byłaby jedynie zbiorem mniej lub bardziej ciekawych anegdotek. Orbitowski stara się bawić schematami, układa fabułę z bzdur i tandety, i – trzeba przyznać – czyta się to dobrze. Ale też krakowskiemu autorowi, wydaje mi się, można postawić wyższe wymagania. „Święty Wrocław” zapowiada się nieźle, niestety, gorzej z rozwinięciem. Orbitowski nie ma wiele do powiedzenia, interesuje go jedynie tworzenie kolorowych kolaży, które bawią przez krótką chwilę oko. Podsumowanie? Jak mawiała pewna nauczycielka, „Bardzo dobrze, bardzo dobrze, Kowalski. Dostateczny”.
Tytuł: Święty Wrocław ISBN: 978-83-08-04306-6 Format: 400s. Cena: 29,90 Data wydania: 26 marca 2009 Ekstrakt: 60% |