Rollsem szarpnęło lekko w chwili wejścia na automatyczny pas ruchu. Vilo odpiął pasy pilota, przeszedł do salonu dla pasażerów i nalał sobie solidną porcję metaksy. Wypił jedną trzecią haustem i siadł na kanapie, która stała pod kątem do sofy, na której usadowił się Hari. – Hari, chcę, żebyś wrócił do Shanny – powiedział. Długie lata praktyki w kontaktach z nadkastowymi pozwoliły Hariemu zachować kamienną twarz. Przewidywał to i myślał, że jest gotowy, ale skwierczący żar w piersi uświadomił mu, że nigdy nie byłby na to gotowy. Zupełnie jakby jakimś cudem znajdowała się wszędzie wokół niego. Jakby nie mógł obrócić głowy, żeby nie zobaczyć czegoś, co o niej przypominało. Jakby każde słowo wypowiadane w jego obecności było jakimś szyderczym przypomnieniem, że starał się, ale nie podołał, że ostatecznie okazał się dla niej nie dość dobry. Wyjrzał przez jedno z dużych okien rollsa, z których roztaczał się widok na ośnieżone szczyty Gór Skalistych, przesuwające się daleko w dole. – Już to przerabialiśmy – odparł zmęczonym głosem. – Tak, zgadza się. I nie chcę znowu do tego wracać, jasne? Masz załagodzić sprawę, nie żartuję. Hari bez słowa pokręcił głową. Spojrzał w dół na swoje dłonie wciśnięte między kolana, jakby był markotnym dzieciakiem, i nagle wyłamał palce, wyginając dłonie tak mocno, że aż zabolały go stawy. – Mogę się czegoś napić? – W porządku. Częstuj się – odparł Vilo. Hari podszedł do barku i stanął plecami do Patrona, udając, że przegląda wystawione alkohole. W końcu nacisnął kod na chybił trafił, a dozownik zawirował, zamruczał i beknął jakąś cuchnącą, karmazynową mrożoną miksturą z owocami – tym samym zakończyła się taktyka gry na zwłokę. Upił łyk i skrzywił się. – Na czym właściwie polega twój problem? – zapytał Vilo. – Chyba już trzeci raz ci powtarzam, prosto z mostu i bez owijania w bawełnę, że chcę, abyście wrócili do siebie. Więc skąd ta zwłoka? Hari pokręcił głową. – To nie takie proste. – Nie chrzań. Pozwoliłem ci ożenić się z nią tylko dlatego, że dobrze wpłynęła na twój wizerunek. I mój. Musiałem nieco złagodzić swój image, żeby się zbliżyć do Shermai Dole. Trochę się boi sprzedać mi GFT. Dole’owie to rodzina Uprzywilejowanych, ale Shermaya lubiła parać się od czasu do czasu Inwestycjami i czasem Biznesem; sponsorowała kilkoro Aktorów, w tym – w głównej mierze – Shannę. Vilo pociągnął spory łyk brandy i zamyślił się. – Green Fields Technologies… – zaczął. – Już od pięciu lat próbuję przerzucić się na rolnictwo, a GFT ma jakieś sztuczne cholerstwo, dzięki któremu moglibyśmy odzyskać pod uprawę pustynię Kannebraska. Ale Dole martwi się o Robotników i Rzemieślników z GFT; już prawie ją przekonałem, że nie zrobię żadnej redukcji po przejęciu. Głupia suka. W każdym razie rozmawiałem z nią o Shannie i powiedziała, że nie będzie naciskała na pojednanie. Wydumała sobie, żeby pozwolić wam dwojgu samym uporządkować to szambo. Ja mówię: pieprzyć to. Dole to cipuchna o miękkim sercu. Waha się. Załatwię twój powrót do Shanny, to może dobijemy targu. Więc zajmij się tym. – To ona ode mnie odeszła, Biznesmenie – mruknął Hari i znowu zaskoczył go nagły ból po tych słowach. To zawsze go zaskakiwało, za każdym razem. – Niewiele mogę zrobić. – Co ją ugryzło w dupę, do cholery? – warknął Vilo. – Pewnie jest z pięć miliardów kobiet, które sprzedałyby cycki i jajniki, żeby spędzić z tobą jedną noc! Jezu Chryste! – Noce nie stanowiły problemu. Biznesmen zaśmiał się grubiańsko. – Założę się. Hari zagapił się na karmazynową piankę na drinku. – Ona, ech… Cholera. Nie wiem. Chyba myślała, że trochę bardziej różnię się od Caine’a. To było… – Wziął głęboki wdech. – Wszystko zaczęło się od sprawy z Toa-Phelathonem, jeśli już koniecznie chcesz wiedzieć. Vilo pokiwał głową. – Wiem. To dlatego wybrałem na dziś do przesłuchania właśnie ten sześcian. Hari zesztywniał, a mięśnie szczęk nagle aż mu się wybrzuszyły. – Zostawiła cię, bo jesteś dupkiem – powiedział Vilo, szturchając go palcem w pierś. – Zostawiła cię, bo nie mogła znieść życia z niebezpiecznym gnojkiem, przez którego była traktowana jak śmieć. Hariemu pojawiła się czerwona mgiełka przed oczami. – Nigdy… – Zapanował nad złością i dokończył: – Nie chodziło o to, jak ją traktowałem. Traktowałem ją jak królową. Szklanka zadrżała mu w ręku i trochę drinka wylało się na dywan w rollsie. Rosnąca plama wyglądała jak krew. Vilo podążył za jego wzrokiem i parsknął. – Później posprzątasz. Na razie nie skończyłem z tobą rozmawiać. – Dopił brandy i pochylił się ku Hariemu. Zmarszczki na jego twarzy pogłębiły się, gdy ściągnął brwi. – Wiem, że jesteś trochę nakręcony, ale posłuchaj mnie. Chcę, żebyście wrócili do siebie z Shanną, i nie wywijaj mi tu żadnych kurewskich numerów. Masz zrobić, co trzeba. Jeśli uważa, że jesteś za bardzo… Mniejsza o szczegóły… to masz być mniej, do diabła. Jasne? Nie obchodzi mnie, co będziesz musiał zrobić. Po prostu zrób to. – Biznesmenie… – Nie czaruj mnie, Michaelson. Dałem ci już dość luzu. Dałem ci popyskować, pozwoliłem ci pograć ogiera przed ludźmi i dałem ci forsy jak lodu. Teraz zaczniesz mi się odpłacać. A jeśli nie będziesz miał ochoty, to pamiętaj, że nie jesteś jedynym skurwysyńskim Aktorem pracującym dla VI. Vilo opadł na oparcie i dał Hariemu przemyśleć sprawę. Od napięcia w karku Hariemu dzwoniło w uszach. Powoli, ostrożnie odstawił szklankę na bar, przez cały czas obserwując swoją rękę. Potem równie wolno i ostrożnie odwrócił się do Patrona i powiedział bardzo cichym i bardzo opanowanym głosem: – Tak, Biznesmenie. W porządku. Hari stał przy wysokim ogrodzeniu z siatki, otaczającym trawiasty dziedziniec za Opactwem, i patrzył, jak Vilo zgrabnie unosi rollsa z trawnika; turboogniwa pojazdu obróciły się do pozycji lotu, nim minął drzewa. Hari zmrużył oczy przed podmuchem, ale z szacunkiem nie ruszył się z miejsca, dopóki rolls nie zanurzył się w gęste, kłębiące się nad San Francisco chmury, które teraz odbijały krwistą poświatę ruchu ulicznego w mieście poniżej. Podszedł do szerokich drzwi z pancerszkła, prowadzących do oranżerii, a Opactwo powiedziało do niego: – Witaj, Hari. Masz czternaście wiadomości. Meble w oranżerii stanowiły przepięknie dobrany zestaw antyków z giętego drewna; Hari szedł przez pokój niepewnie, niczego nie dotykając. Światła w salonie zabłysły, gdy zbliżył się do drzwi. – Opactwo: zapytanie. Wiadomości od Shanny? – Nie, Hari. Mam odtworzyć wiadomości? Głos podążał za nim. Domokomp zgrał dźwięk z maleńkich głośników umieszczonych w każdej ścianie tak, aby głos Opactwa rozbrzmiewał cicho tuż zza lewego ramienia Hariego. Shanna zawsze uważała, że to przyprawia człowieka o dreszcze; nigdy nie lubiła rozmawiać z domem i zamęczała Hariego, żeby to zmienił, aż któregoś dnia prawie skoczyli sobie z tego powodu do oczu. Westchnął. Zatrzymał się na posadzce z marmuru z różowymi żyłkami, we frontowym holu, i spojrzał w górę na szerokie, puste schody, które wznosiły się do loggii na piętrze. – W porządku. Opactwo: odtwórz wiadomości. Najbliższy monitor ścienny – ten obok służbowej windy za schodami – rozświetlił się. Hari nie widział twarzy, gdy się odwrócił i szedł po schodach, ale rozpoznał głos – pełne szacunku jojczenie jego adwokata. Chociaż jako Pracownicy należeli do tej samej kasty, prawnik z uporem mu się podlizywał. Komedianci teoretycznie mieli pewne pierwszeństwo przed Prawnikami. Kiedy szedł przez dźwięczące echem korytarze Opactwa, kolejne monitory gasły, gdy je mijał, a następne włączały się przed nim; wszystkie ukazywały spoconą twarz adwokata, który tłumaczył, że petycja Hariego z prośbą o awans do kasty Administracji została odrzucona. Ponownie. Prawnik uważał, że to Studio go blokuje, ponieważ Caine nadal był bardzo popularny, odejście Hariego od Aktorstwa i przejście na emeryturę oznaczałoby znaczące koszty i tak dalej, i tak dalej. Poszedł do siłowni, zdjął garnitur Pracownika i zrzucił buty. Nie był specjalnie zainteresowany tym, co jego adwokat miał mu do powiedzenia. W gruncie rzeczy i tak nie spodziewał się awansu. Druga wiadomość od adwokata dotyczyła prośby Hariego o odwołanie się od wyroku dla ojca za podburzanie, która także została odrzucona. Ponownie. Pozostałe wiadomości były jeszcze mniej istotne, począwszy od lokalnego Trybunału Pracowników, proszącego o poparcie w nadchodzących wyborach, a skończywszy na ośmiu błagalnych wiadomościach od różnych organizacji charytatywnych, przeplatanych prośbami o występ w kilku magazynach sieciowych i udzielenie wywiadów. Zanotował sobie w pamięci, żeby zmodernizować podprogram sekretarki Opactwa i wprowadzić funkcję streszczania. To będzie potwornie drogie – wszystkie funkcje SI dużo kosztowały – ale warto, jeśli dzięki temu nie będzie musiał słuchać tego biadolenia i znosić szczerych, pełnych zapału szczenięcych spojrzeń. Wiele czasu w domu spędzał właśnie tutaj, w siłowni. Pokoje do ćwiczeń i bieżnia okalająca piętro Opactwa były jedynymi miejscami, które nie zostały urządzone pod kierunkiem Shanny. Wszędzie indziej we własnym pustym domu czuł się jak gość. |