Wrócił do mieszkania. – Nie ma pani Heleny – powiedział. – Ubierajcie się, jedziemy wszyscy. Przez chwilę rozważał możliwość zostawienia Daniela pod opieką dziewczynek. Były już dość duże, zwłaszcza Magda, i powinny dać sobie radę, wolał jednak nie ryzykować. Aśka na pewno by tego nie pochwaliła, a on nie wiedział, czy zdołałby skłamać, gdyby zapytała, z kim zostawił dzieci. – Dokąd? – zaciekawiła się Kaśka. Lalka, o którą rozgorzała niedawna kłótnia, leżała niedbale porzucona na regale i dziewczynka nie wydawała się nią w najmniejszym stopniu zainteresowana. Typowe – pomyślał Piotr i prawie się uśmiechnął. Choć dzieliła je duża różnica wieku, Magda i Kaśka od zawsze chciały się bawić jednocześnie tymi samymi zabawkami… i równie jednocześnie traciły na to ochotę, gdy jedna z nich odkrywała coś nowego. – Dokąd jedziemy? – powtórzyła pytanie siostry Magda, gdy ojciec dłuższą chwilę nie odpowiadał. Piotr nieświadomie skrzywił się. Jeśli dzieci miały pojechać z nim, nie mógł dłużej utrzymywać ich w niewiedzy. Nie chciał też niepotrzebnie (o, daj Boże, by naprawdę niepotrzebnie) ich straszyć. – Do mamy – stwierdził wolno, jednocześnie zastanawiając się, ile powinien im powiedzieć. – Hura, do mamy! – krzyknął niespodziewanie Daniel. Mimo że chłopiec sprawiał wrażenie, że go nie słucha i jest w najwyższym stopniu zaabsorbowany tworzeniem budowli z książek, poukładanych jedna na drugiej, natychmiast zerwał się na równe nogi. Potrącona konstrukcja zachwiała się, po czym rozpadła w bezładną kupkę kolorowych książeczek. – Chodźcie tu wszyscy. – Piotr przykląkł i usadził na kolanie syna. – Muszę wam coś powiedzieć. Magda i Kaśka podeszły do niego. W oczach młodszej córki Piotr dostrzegł jedynie ciekawość, jednak w postawie Magdy było widać delikatne oznaki niepokoju. Zupełnie jakby wyczuwała coś, co umknęło jej rodzeństwu. – Czy coś się stało? – spytała z wahaniem. Mężczyzna skinął głową. Musiał opowiedzieć wszystko od początku, inaczej trudno byłoby mu to im przekazać. – Ten telefon… – zaczął niepewnie – ten, który odebrałem… to była wiadomość, że mama miała wypadek. – Mama pojechała po zakupy – przerwał Daniel, zanim Piotr zdążył uspokoić córki, że z ich matką wszystko jest w porządku, a w każdym razie, że żyje. Wiedział przecież tylko tyle. – Czy…? – Magda zdołała wykrztusić tylko to jedno słowo. – Mama jest w szpitalu – wyjaśnił. – Na pewno nic jej nie będzie, przecież opiekują się nią lekarze. Musimy jednak tam pojechać i ją zobaczyć. – I nie powiedziałeś nam o tym od razu! – krzyknęła Magda. W jej oczach lśniły łzy. Piotr nawet nie próbował się bronić. Wszystko ułożyło się nie po jego myśli. Gdyby zastał panią Helenę, powiedziałby dzieciom o wypadku dopiero po powrocie ze szpitala. Wiedziałby już wtedy na czym stoi i jak przedstawić sytuację, by wydawała się mniej poważna niż w rzeczywistości. „Odniosła szereg obrażeń…”. Wzdrygnął się, jakby chciał wytrząsnąć z siebie echo tamtego głosu. Miał tylko nadzieję, że nie popełnia błędu, zabierając dzieci do szpitala. Wyobraził sobie nieprzytomną Joannę podpiętą do tej całej aparatury, którą pokazują czasem w telewizji. Ten widok na pewno nie wpłynąłby korzystnie na dzieci. Nie miał jednak wyboru, teraz powiedział im już wszystko – albo prawie wszystko – i wiedział, że nie odwiódłby córek od pojechania z nim. Pozostawało mu tylko modlić się, by stan ich matki był względnie dobry. Przeklął w duchu swoją niewiedzę. Co niby, do cholery, oznaczały słowa: „stan jest poważny”? Poważne było zarówno skomplikowane złamanie biodra, jak i śpiączka pourazowa. W obu przypadkach nie było dobrze, ale między tymi przypadkami zachodziła kolosalna różnica. – Córeczko, ubieraj się – zwrócił się do Magdy. – Ale mama… Nic jej nie będzie, prawda? – Dziewczynka jakby go nie słyszała. – Jasne. – Spróbował się uśmiechnąć, ale zdawał sobie sprawę z niemożliwości ułożenia ust w tym grymasie. – Wasza mama jest twarda. To pewnie tylko kilka siniaków. – Takich jak ten? – zainteresował się Daniel, podwijając nogawkę i ukazując wszystkim ciemny siniak wielkości pięciozłotówki, usytuowany mniej więcej w połowie lewej goleni. – Może nawet większych. – Piotr zmierzwił synowi włosy. – Przewróciłem się na schodach – dodał tryumfalnie chłopiec, jakby przechwalał się orderem przyznanym na polu walki. Do Daniela powaga sytuacji jeszcze nie dotarła. Owszem, rozumiał pojęcia „wypadek” i „szpital”, ale nie dopuszczał do siebie myśli, że któremuś z jego rodziców mogłoby się zdarzyć coś naprawdę poważnego. Przecież byli wieczni, najmądrzejsi i niezniszczalni. Piotr zazdrościł synkowi tej pewności. Wiedział, że nie ma jej już starsza o trzy lata Kaśka. Trzy lata. Niby tak niewiele, ale gdzieś po drodze dowiedziała się tego, że nikt nie jest nieśmiertelny. Piotr zgarnął z wieszaka rzeczy syna. Kończył się styczeń i choć temperatura oscylowała koło zera, a śnieg, nie tak dawno zalegający grubą warstwą podwórka, zdążył już stopnieć, to wciąż ubieranie chłopca stanowiło skomplikowany rytuał, w którym ważną rolę odgrywały nie tylko poszczególne części garderoby, ale też kolejność ich wkładania. Czapka przed szalikiem, rękawiczki przed czapką; próba wszelkich zmian w raz przyjętej ceremonii nieodmiennie kończyła się głośnym protestem lub nawet płaczem. – Ubierajcie się – raz jeszcze ponaglił córki i zabrał się za zakładanie Danielowi ocieplanych spodni. Kiedy wszyscy byli ubrani, Piotr sprawdził, czy kluczyki od samochodu nadal spoczywają w kieszeni kurtki, i wyszli z mieszkania. Mężczyzna na wszelki wypadek ponownie zapukał do drzwi pani Heleny, chociaż nawet gdyby niespodziewanie wróciła, pewnie miałby spory problem z przekonaniem dzieci, żeby zostały w domu. Staruszka nie otworzyła, więc nie tracąc ani chwili, zeszli na dół. Był nieprzyjemny pochmurny dzień. Temperatura w południe nie przekroczyła dwóch stopni Celsjusza, a zaledwie przed kilkunastoma minutami przestał mżyć deszcz, w którym od czasu do czasu pojawiały się płatki śniegu. Piotr odkaszlnął, zaczerpnąwszy pierwszy haust zimnego powietrza, i ruszył w stronę samochodu. Jego biały opel stał przed blokiem, naprzeciwko klatki schodowej. Mężczyzna podziękował w duchu losowi, że właśnie dziś wrócił z firmy służbowym samochodem. Ich ford focus w tej chwili zapewne stał gdzieś rozbity. Piotr uzmysłowił sobie, że nie zapytał o okoliczności wypadku ani gdzie do niego doszło. Zresztą, jakie to miało znaczenie? Mimowolnie wzruszył ramionami. Otworzył drzwi, gestem zapraszając dzieci do środka. – Nie mam gdzie usiąść – oznajmił Daniel. Każde z dzieci – no, może oprócz Magdy, która była dość wysoka jak na swój wiek – powinno jechać w specjalnie do tego przystosowanym foteliku. Piotr obrzucił spojrzeniem blok. W piwnicy trzymali jeden stary fotelik. Mógłby posadzić w nim Daniela. Tyle że musiałby wrócić do mieszkania po klucze do piwnicy, a następnie znaleźć go wśród dziesiątków zmagazynowanych w niej rzeczy. To wszystko zajęłoby mu przynajmniej dziesięć minut, prawdopodobnie więcej. Nie zamierzał tracić tyle czasu. – Pojedziesz jak dorosły – zwrócił się do syna. – Przypniemy cię pasami bez fotelika. – Ale mam mówiła, że nie wolno jeździć bez fotelika – zaprotestował chłopiec. – Dzisiaj wolno – stwierdził z przekonaniem Piotr. – Ale tylko dzisiaj. Nie spodziewał się natknąć się na policję. Mógłby wtedy mówić o wyjątkowym pechu. Szpital był całkiem blisko, te półtora kilometra w sprzyjających warunkach – przy lepszej pogodzie – mogliby pokonać na piechotę. Jednak taki spacer z trzylatkiem nie był najlepszym pomysłem. Poza tym liczyła się każda minuta. – A czy ja mogę jechać z przodu? – spytała Magda. – Nie, wszyscy usiądziecie z tyłu. Daniel pośrodku. Poczekajcie, pomogę wam się zapiąć. Szybko uwinął się z pasami i usiadł za kierownicą. Przed oczami stanęła mu twarz Joanny. Tak bardzo się o nią bał… Próbował przekonać sam siebie, że wszystko będzie dobrze, ale strach nie chciał zniknąć. Znacznie łatwiej przyszło mu uspokojenie dzieci. Wrzucił jedynkę i wyjechał na drogę. Za kilka, może kilkanaście minut wszystko miało się wyjaśnić. |