powrót do indeksunastępna strona

nr 06 (LXXXVIII)
sierpień 2009

Nowy uśmiech Ayanami
„Evangelion” to kino pokoleniowe, definiujące zarówno sam gatunek postapokaliptycznego anime, jak i obawy oraz nadzieje młodych Japończyków końca XX wieku. Nowy remake serii pokazuje, że choć technika animacji poszło niewiarygodnie naprzód, obawy i nadzieje pozostały te same, a „Evangelion” nadal wzrusza i daje do myślenia.
Jest rok 1999, mam szesnaście lat i właśnie obejrzałem anime „Neon Genesis Evangelion” po raz pierwszy. Mój świat już nigdy nie będzie taki sam. Zachwytu nie umniejsza fakt, że film widziałem z fatalnej VHS-owej kopii z trzema poprzecznymi paskami na ekranie (pozostałość po zgrywaniu z NTSC). Przez następne dwa lata obejrzę wszystkie odcinki (wraz z pełnometrażowymi filmami spod znaku serii) jeszcze wiele razy, szukając w poszczególnych scenach odpowiedzi na zagadki skomplikowanej fabuły. Raczkujący internet (nie ma jeszcze wikipedii!) pomoże tylko trochę (słynny leksykon Red Cross Book) i po jakimś czasie dojdę do takiego samego wniosku, do którego doszło większość fanów serii – wszystkiego wytłumaczyć się po prostu nie da.
Jest czerwiec 2009, mam dwadzieścia sześć lat i wychodzę ze słynnego kina Milano w tokijskim Shinjuku. Moi znajomi zawzięcie dyskutują o właśnie obejrzanym filmie, ale ja nie jestem w stanie włączyć się w rozmowę. Ciągle mam sucho w ustach, a na rękach gęsią skórkę. Widziałem drugą część remake’u Evangeliona, „You Can (Not) Advance” i mój świat zmienił się raz jeszcze.
Seria „Neon Genesis Evangelion” umiejscowiona jest w postapokaliptycznym Tokyo-3, zmilitaryzowanym mieście, w którym swoją siedzibę ma tajemnicza organizacja NERV. Jej celem jest obrona ludzkości przed olbrzymimi Aniołami, które regularnie odwiedzają Ziemię, z niewiadomych (póki co) powodów pragnąc dostać się w głąb siedziby głównej NERV. Protektorami Tokyo-3 są olbrzymie mecha-roboty, Evangeliony, pilotowane przez nastoletnich protagonistów: Rei Ayanami, Asukę Soryu (bądź Shikinami) Langley i Shinjiego Ikari. Już na początku serii okazuje się jednak, że nic nie jest tu tak, jak wygląda – prawdziwe cele NERV-u są zupełnie inne, a Anioły to o wiele więcej niż tylko niebezpieczni kosmici.
Przed kinem Milano.
Przed kinem Milano.
Oprócz olbrzymiej dawki dramatyzmu i kosmologii siła Evangeliona tkwiła zawsze w psychologii postaci. Każdy z bohaterów ma własną mroczną przeszłość, z którą musi się zmierzyć, i chociaż seria pełna jest akcentów humorystycznych, wszystkie postacie są ucieleśnieniem ludzkiego tragizmu, uporu i uczuciowości. Sam reżyser Hideaki Anno (w czasie pisania i produkcji przechodzący zresztą przez głęboką depresję – co podobno miało duży wpływ na zachowania bohaterów) skomentował to ironicznie w słynnym cytacie: „Nie wiem, skąd bierze się popularność Evangeliona. Wszyscy bohaterowie są przecież nienormalni”. Problemy – natury finansowej – przeżywało także studio Gainax.
Mimo tych kłopotów „Evangelion” szybko zdobył rzesze fanów, dziesiątki nagród i status kultowej pokoleniowej opowieści. Gdy po kilkunastu latach Anno zdecydował się wyprodukować remake serii, w Japonii zawrzało. „Pokolenie Ayanami” – Japończycy, którzy dekadę temu co tydzień zawzięcie oglądali oryginalną serię i o niej dyskutowali – ma dziś około trzydziestu lat i należy do niego wiele gwiazd japońskiego kina oraz telewizji. W 2007 roku, przed premierą pierwszego z czterech nowych filmów tłumaczonych jako „Rebuild of Evangelion”, na antenie pojawiło się wiele programów, w których celebryci godzinami dyskutowali o filozofii świata przedstawionego i przerzucali się cytatami ze starej, 26-odcinkowej serii. Jednak pierwsza część remake’u („Evangelion 1:0 You Are (Not) Alone”), mimo wielu nowych scen, fantastycznie odświeżonej animacji i intrygującego zakończenia, była w gruncie rzeczy streszczeniem pierwszych odcinków znanej wszystkim sagi. Na prawdziwą rewolucję przyszło czekać kolejne dwa lata.
Ulotka za 1000 jenów. Nie otwierać przed obejrzeniem filmu!
Ulotka za 1000 jenów. Nie otwierać przed obejrzeniem filmu!
„Evangelion 2:0 You Can (Not) Advance” to kawał mądrej postmodernistycznej zabawy. Powiedzieć, że Anno pomieszał kilka wątków, dodał nową, tajemniczą postać (Mari) i parę fanowskich ujęć uwypuklających atuty protagonistek – to mało. Dzięki dramatycznym zwrotom fabuły narracja świata uległa kompletnej zmianie. To nie jest już Tokyo-3 z serii telewizyjnej i choć przed premierą wydawało się, że wszystkie karty są już odkryte, reżyser wyciągnął z rękawa parę dżokerów. Obraz jest piękny wizualnie, a dramaturgii w kulminacyjnych scenach dodaje kontrastujący z wydarzeniami na ekranie niewinny soundtrack z dziecięcym chórem śpiewającym tradycyjne japońskie pieśni. W tym wszystkim nie zginął jednak duch dzieła i wśród nowych robotów, Aniołów i wybuchów nadal odkrywamy w Evangelionie wielopoziomową opowieść o tym, co nas cieszy, boli i przeraża. Świat się kończy, a Rei Ayanami, ikona japońskiej popkultury, znowu wbrew sobie stara się do nas uśmiechnąć.
Inaczej niż w pośpiesznie produkowanych odcinkach telewizyjnych, w filmie każdy detal ma znaczenie i drobne nieścisłości ze starego Evangeliona znajdą tu wyjaśnienie. Choć da się oglądać oba nowe obrazy bez znajomości serii, to jasnym jest, że „Rebuild…” to ukłon w stronę starych fanów. Tylko oni zrozumieją niuanse każdej wypowiedzi Tojiego, tylko ich ucieszy Asuka pokazująca bardziej ludzkie oblicze w nocnej rozmowie z Shinjim. Tylko oni wreszcie otrą niejedną łzę po kulminacyjnej scenie, zwiastującej apokalipsę zupełnie inną niż ta, której się spodziewaliśmy.
Ale to nastąpi dopiero w trzeciej i czwartej odsłonie serii. Najpewniej gdzieś za dwa lata.
powrót do indeksunastępna strona

179
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.