Dzwonił telefon. Piotr wstał z wersalki, zsadzając z kolan trzyipółletniego Daniela. Chłopiec nie był tym zachwycony. Mocno ścisnął trzymaną w dłoni książkę i zmarszczył ledwie zarysowane jasne brwi. – Tato, chcę się dowiedzieć, co zrobił Włóczykij! – zawołał. Piotr przeciągnął ręką po jasnych włoskach syna, starając się go ułagodzić. Błękitne oczka malca wciąż wpatrywały się weń z wyrzutem. Dawały do zrozumienia, że mają przed sobą dorosłego zdrajcę, który nie potrafi dotrzymać słowa. – Za chwilę dokończę – powiedział Piotr. Obiecał Danielowi przeczytać kolejny rozdział i wiedział, że nie uda mu się od tego wykpić. Zresztą wcale nie zamierzał. Po prostu musiał odebrać telefon. Rozległ się drugi dzwonek. – Niech dzwoni. – Daniel pogardliwie wydął wargi. – Odbierzesz później. Jak przeczytasz. – To może być mama. Tym argumentem przechylił szalę zwycięstwa na swoją korzyść. Dla mamy Daniel gotów był ustąpić. Rzecz jasna, pod warunkiem, że rozmowa nie potrwa zbyt długo. Albo że się do niej włączy… Ta ostatnia możliwość właśnie przyszła mu do głowy, bo uśmiechnął się i spytał: – Będę mógł porozmawiać? – Jasne. Daniel odłożył książkę, a właściwie zrobił to na swój własny sposób, upuszczając ją na podłogę. Następnie cofnął się o krok, a potem przeszedł po niej, kierując się za ojcem w stronę telefonu. Piotr pokręcił głową, ale nie powiedział nic. Wdając się w kolejną dyskusję, z pewnością nie zdążyłby odebrać. Zdecydował się upomnieć chłopca później. Dotarł do przedpokoju, gdy z pokoju obok dobiegł go głośny pisk. Obrzucił zrezygnowanym wzrokiem słuchawkę i uchylił drzwi. – Co tu się dzieje? – spytał. Na łóżku siedziały dwie dziewczynki, ciągnąc każda w swoją stronę szmacianą lalkę. Wydawało się, że zabawka za chwilę się rozerwie. – Matylda jest moja! – Dałaś mi ją w zeszłym tygodniu! Rozległ się kolejny sygnał. Czwarty lub piąty – Piotr już nawet nie liczył. – Czy możemy rozstrzygnąć to po tym, jak odbiorę? – rzucił. – Nie – odpowiedziały razem dziewczynki. Piotr westchnął i wszedł do pokoju córek. Starsza, Magda, niedawno skończyła dwanaście lat i gdyby spór miał rozstrzygnąć się samorzutnie, niewątpliwie byłaby w nim górą. Młodsza od niej o sześć lat Kaśka – długo dojrzewali do tego, by postarać się o kolejne dziecko – nie poddałaby się jednak tak łatwo. Z pewnością nie obeszłoby się bez pisków i poszturchiwań. – A nie mogłybyście pobawić się każda swoją zabawką? Chyba nie brakuje lalek w tym domu? – Piotr wskazał dłonią niewielki regalik, na którym stało kilka tuzinów maskotek. Różnych kształtów i rozmiarów, od porcelanowych poprzez plastikowe do wykonanych z materiału. – Do wyboru, do koloru… To jak? Mogę odebrać? – Nie – kolejna wspólna odpowiedź. Gdyby nie spora różnica wieku, siostry mogłyby uchodzić za bliźniaczki. – Dała mi ją w zeszłym tygodniu – powtórzyła swoją wersję Kaśka, odgarniając z oczu kasztanowy kosmyk. W przeciwieństwie do siostry miała długie włosy, których końcówki nieznacznie się kręciły, tworząc wokół szyi i ramion kołnierz z loków. – Powiedziała, że jest już za stara, by się nią bawić. – Nieprawda! Piotr spojrzał na stanowiącą przedmiot sprzeczki zabawkę. Zwyczajna wypchana watą czy czymś podobnym szmaciana lala. Niespecjalnie ładna, a już na pewno niewarta całego tego zamieszania. Telefon nie milkł. Ktokolwiek dzwonił, nie poddawał się łatwo. – Naprawdę nie możesz oddać siostrze tego potworka? – spytał Magdy. – Masz całe mrowie o wiele ładniejszych lalek. Myślałem zresztą, że już wyrosłaś z takich zabaw… Kaśka pociągnęła gwałtownie za szmaciankę, wyrywając ją z rąk siostry i w geście zwycięstwa pokazała Magdzie język. Piotr był przekonany, że zaraz dojdzie do przepychanek, ale starsza córka niespodziewanie ustąpiła. Skrzywiła się w dobrze znanym Piotrowi geście znaczącym: „zawsze stajesz po jej stronie” i zeskoczyła z łóżka. – Odbierz w końcu – powiedziała, wymijając ojca i wychodząc z pokoju. – Pogadamy za chwilę. – Piotr wymierzył palec w Kaśkę, dając jej do zrozumienia, że cała sprawa jeszcze się nie skończyła, i podniósł słuchawkę. – Słucham – rzucił. – Piotr Gradowski? Głos był nieco niewyraźny i poza tym obcy. Bez wątpienia nie należał do nikogo znajomego. – Przy telefonie – potwierdził. – Mąż Joanny Aleksandry Gradowskiej? – upewnił się rozmówca. – Tak. Ukłucie niepokoju spowodowało, że przebiegł go dreszcz. Nikt nie zaczyna tak rozmowy, tak urzędowo, chyba… chyba że ma do przekazania oficjalną wiadomość. Nieprzyjemną oficjalną wiadomość… W słuchawce zaległa długa cisza. – Słucham… – Piotr zacisnął dłoń na aparacie. Dopadły go naprawdę paskudne przeczucia. – Spada na mnie przykry obowiązek… – zaczął niepewnie rozmówca; z każdym słowem włoski na rękach Piotra unosiły się coraz bardziej, stając niemal na baczność. Ten cholerny oficjalny ton. Pieprzony dobór słów jak z nekrologu. Ramiona mężczyzny pokryły się gęsią skórką – …powiadomienia pana, że pańska żona uległa wypadkowi. Minęła chwila, nim Piotr zdołał to z siebie wydusić: – Czy ona żyje? – Tak, jest w szpitalu, ale… – Rozmówca zawahał się i Piotr poczuł, jak uginają się pod nim nogi. Z Joanną było źle, wiedział to. To dlatego ten mężczyzna krąży wokół tego, co powinien powiedzieć wprost, jak pies wokół jeża. Piotr zdusił ochotę krzyknięcia w słuchawkę, by zmusić rozmówcę do wykrztuszenia sedna informacji. Ta zabawa w ciuciubabkę była gorsza niż najpaskudniejsze wiadomości. – Tak? – zapytał najspokojniej jak potrafił w tej sytuacji. – Ale jej stan jest poważny. Odniosła szereg obrażeń. Jasne – pomyślał z irytacją Piotr – inaczej nie trafiłaby do szpitala! Opanowała go dziwna złość. Zupełnie jakby człowiek po drugiej stronie był czemukolwiek winny. Gdyby rozmawiali twarzą w twarz, chyba nie opanowałby się i chwycił go za koszulę, marynarkę, cokolwiek i mocno potrząsnął. – Jak bardzo poważny? – spytał zamiast tego. Spokojnym, rzeczowym tonem, który przerażał jego samego. Miał wrażenie, że usłyszał cudzy głos. – To, niestety, pytanie do lekarzy, ja nie jestem w stanie udzielić na nie odpowiedzi. Złość nie znikła. Wycofała się jednak, a na pierwszy plan wysunęła się myśl, że to wszystko stanowi jedynie koszmarny żart. Tak, to musiał być pieprzony żart. Jakiś dowcipniś o niewybrednym i pokręconym poczuciu humoru wybrał go sobie na ofiarę. Dowiedział się jakoś, że Aśka godzinę temu wyszła z domu, i teraz próbuje go nabrać. Przecież to niemożliwe, by miała wypadek, prowadziła świetnie, znacznie lepiej od niego. Głos mówiący mu, by nie brał telefonu poważnie, tłukł się po głowie, ale Piotr zdawał sobie sprawę, że jest fałszywy. To nie mógł być żart ani pomyłka. Jego żonie naprawdę przydarzyło się coś złego i teraz musiał się skupić. Przezwyciężyć wrażenie, że to wszystko jest nierealne, i zebrać się do kupy. – W szpitalu. Wie pan gdzie? Mimowolnie rejestrował słowa mężczyzny. Starał się ich nie słuchać, wręcz odpychał je od siebie, ale i tak zapadały mu w pamięć. Nie potrafiłby się od nich uwolnić, nawet gdyby chciał. Głos rozsądku szeptał mu do ucha, że przecież musi słuchać, musi dowiedzieć się jak najwięcej. – Niedługo przyjadę – szepnął. W słuchawce rozległ się sygnał. Rozmowa dobiegła końca, mężczyzna się rozłączył. Piotr zawahał się, po czym również odłożył słuchawkę. Musiał jak najszybciej dostać się do szpitala. Jego rozmówca nie wiedział zbyt dużo albo zwyczajnie nie chciał być tym, który przekaże mu wszystkie złe wiadomości. – Ja też chciałem porozmawiać z mamą! – zaprotestował żałośnie Daniel, widząc, że ojciec skończył rozmowę. – To nie była mama – stwierdził Piotr. – To chodźmy czytać… – Nie teraz. – To może pokolorujemy obrazki? Daniel podbiegł do regału w dużym pokoju i przykląkł przy środkowej szafce. Właśnie tam, tuż nad dywanem, jedna z deseczek obracała się i chłopiec wykorzystywał kryjącą się za nią przestrzeń jako swoisty schowek. Nim Piotr zdążył odpowiedzieć lub choćby zaprotestować przed chowaniem pod regał czegokolwiek – nie było to najczystsze miejsce, ale do Daniela nie trafiały w tym względzie żadne argumenty – w przedpokoju pojawiła się Magda. Wracała z kuchni i trzymała w dłoni szklankę mleka. Jej usta okalał biały ślad. – Wcale nie dałam jej tej lalki! – stwierdziła oburzonym tonem. – Sama ją sobie wzięła. A teraz kłamie! – Sama kłamiesz! – wrzasnęła Kaśka z głębi pokoju. – Powiedziałaś, że nie jest ci już potrzebna! Magda zrobiła gwałtownie dwa kroki, jakby zamierzała podbiec do siostry i utarczkę słowną zamienić w regularną bitwę na pięści, ale zamiast tego spojrzała wyczekująco na ojca. Chciała, by ten definitywnie rozstrzygnął spór. Piotr bezradnie popatrzył na dzieci. Zobaczył, jak Magda porusza ustami, jednak jej kolejne słowa nie dotarły do niego. Ugrzęzły gdzieś po drodze, jakby nie dzieliło ich półtora metra, a co najmniej kilka kilometrów. Z tego dziwnego otępienia wyrwało go dopiero pojawienie się drugiej córki i jej podniesiony głos: – Ty nie bawisz się już lalkami! – No to co?! Ale ona jest moja. Magda podeszła do siostry i chwyciła lalkę za nogę. Kaśka pisnęła głośno i dziewczynki zaczęły się szarpać. – Spokój! – Piotr był zaskoczony własnym wybuchem. W tej chwili uwolniła się cała wściekłość, jaką czuł, rozmawiając przez telefon. Żałował, że nie może dorwać tego pieprzonego kłamcy i rozbić jego łba o ścianę. Przecież to niemożliwe, by Aśka… Spokój przywrócił mu widok twarzy syna. Daniel, który zdążył się już pogodzić z faktem, że nie udało mu się porozmawiać z mamą, lecz wciąż był gotowy do pertraktacji w sprawie czytania książki, uniósł wzrok na ojca. W jego oczach czaił się strach. Przez chwilę ułożone w podkówkę usta malca drżały, a potem chłopiec rozpłakał się głośno. Piotr ukląkł i objął syna. Daniel mocno wtulił się w jego ramiona. Wybuch ojca zaskoczył go i przeraził. – Muszę wyjść – Piotr z trudem uwolnił się z uścisku. – Posiedzi z wami pani Helena. Zaraz po nią pójdę. Przez głowę przemknęła mu myśl, że może powinien powiedzieć dzieciom o wypadku Joanny, jednak zdecydowanie ją odrzucił. Najpierw musiał dowiedzieć się, w jakim stanie jest żona. Nie chciał nikogo straszyć, a stwierdzenie: „mama miała wypadek, nie wiem co z nią” mogłoby im tylko niepotrzebnie napędzić strachu. Przecież być może nic się nie stało. Może skończyło się na złamaniu nogi lub ręki albo nawet na kilku siniakach, na tyle jednak paskudnych, by lekarze chcieli je obejrzeć. Okłamujesz sam siebie – ten głos podświadomości, a może jakiejś części sumienia, która nie znosiła kompromisów ani udawania, zmroził go. Potrzebował kłamstwa, jeszcze nie dla dzieci, na razie by samemu nie zwariować z troski o los żony. – Miałeś mi poczytać. Chcę wiedzieć, co zrobił Włóczykij! – protest Daniela wyrwał go z odrętwienia. – Pani Helena ci poczyta. Jeśli tylko ją ładnie poprosisz. – Ja nie chcę. Chcę, żebyś ty mi czytał! Piotr pokręcił głową. – Muszę wyjść – powtórzył. – Postaram się wrócić jak najszybciej, a teraz posiedzi z wami pani Helena. Magda spojrzała na ojca z dezaprobatą. – Dlaczego ona? Nie lubię kiedy z nami zostaje. Zawsze wypytuje się… – Nie interesuje mnie to – przerwał Piotr. – Nie masz jej lubić, tylko się jej słuchać! – Zorientował się, że jest zbyt szorstki, więc dodał łagodniej: – Nie mogę zostawić was samych, a zwłaszcza Daniela. Dlatego zajmie się wami pani Helena. Macie być grzeczni i robić, co ona wam każe. Żebym nie słyszał później żadnych skarg. Pamiętajcie, ona tu dowodzi, gdy nie ma mnie… albo mamy – dokończył nieco ciszej. Nie czekając na dalsze protesty, które jak zwykle musiałyby nastąpić, otworzył drzwi wejściowe i wyszedł na klatkę schodową. Pani Helena, a właściwie Helena Jarzębska, mieszkała obok. Była wesołą starszą kobietą, faktycznie może nieco zbyt ciekawską, ale był to grzech typowy dla jej wieku. W każdym razie Piotr niezmiernie cieszył się, że ma taką sąsiadkę. Była zawsze gotowa do pomocy i nigdy nie odmawiała, gdy została poproszona o zajęcie się dziećmi. Wprost przeciwnie, sama często to proponowała. Nie mówiła dużo o sobie, ale Piotr wiedział, że jej jedyny syn jeszcze w latach osiemdziesiątych wyemigrował do Stanów Zjednoczonych. Rzadko dzwonił i prawie wcale jej nie odwiedzał. Samotna staruszka z radością włączała się w życie rodzinne, nawet jeśli nie była to jej rodzina. Piotr podszedł do drzwi mieszkania sąsiadki i zapukał. Zawsze to wystarczało. Helena miała dobry słuch, mężczyzna podejrzewał, że znacznie lepszy od niego. A może po prostu całe dnie spędzała na wsłuchiwaniu się w odgłosy bloku? Nawet jeśli inni twierdzili, że to wścibskość, on raczej przypisywał to osamotnieniu. Staruszka nie otworzyła. Piotr zapukał raz jeszcze, a potem dla pewności nacisnął dzwonek. Jego dźwięk wyraźnie dobiegał nawet przez zamknięte drzwi. Tego nie mogła przegapić. Najprawdopodobniej wyszła. – Psiamać! – zaklął pod nosem. Zupełnie nie wiedział, co ma teraz robić. Sądził, że sąsiadka wyszła do sklepu i powinna niedługo wrócić, nie mógł jednak wykluczyć innych możliwości. Mogła pójść do lekarza albo pojechać na cmentarz na grób męża, możliwości było sporo. Czy powinien chwilę poczekać? „Odniosła szereg obrażeń”, przypomniał sobie słowa mężczyzny. Nie, nie będzie czekać, musi jak najszybciej znaleźć się w szpitalu. Niepokój o stan żony zabijał go. |