Kiedy John Woo zabiera się za kręcenie filmu, można być pewnym, że powstanie dynamiczne kino akcji. Podobnie jest w przypadku „Trzech królestw”, filmu, który wprawdzie opiera się o wydarzenia z historii Chin i poetycko opowiada o wartościach moralnych, ale nie przemienia się przez to w kino czysto historyczne czy obyczajowe. To wciąż niesamowite ujęcia, wciskające w fotel walki, wojenne podchody i malownicze bohaterstwo.  |  | ‹Trzy królestwa›
|
Doszukiwanie się w filmie Woo metafor, owoców chińskiej propagandy lub przełożeń na współczesność mija się z celem, bo to przecież widowisko i heroizm liczą się w „Trzech królestwach” bardziej niż ukryte znaczenia. W treści filmu uniwersalne i ponadczasowe okazują się jedynie wartości reprezentowane przez dzielnych wojowników i strategów – hołubienie zasady wspólnego działania, altruizm, poświęcenie, obrona tego, w co się wierzy. Reszta stanowi historyczno-epicki krajobraz zupełnie odległego świata, w który można się zanurzyć i przeżyć przygodę pełną podstępów i heroicznych wyczynów. Oczywiście patos gra w opowiadanej historii niebagatelną rolę – wszyscy bohaterowie są dumni i wzniośli, walcząc za słuszną sprawę. Ale to właśnie patos, honor i patriotyzm stają się wyznacznikami dla fabuły wplecionej w to precyzyjnie nakreślone epickie malowidło. „Trzy królestwa” pokazują w swobodny sposób okoliczności wielkiej bitwy o Czerwony Klif. Film został oparty nie o fakty historyczne, a o powieść opisującą ten etap w historii Chin autorstwa Guanzhonga Luo. Premier Cao Cao wywiera nacisk na młodego cesarza, by uzyskać pozwolenie na zawładnięcie terytoriami południowymi. Kiedy je dostaje zaczyna siać zniszczenie z pomocą ogromnej armii i floty. To w gestii stratega na Liu Beia i wicekróla Zhou Yu pozostaje sprytne użycie swoich ograniczonych sił bojowych do stawienia oporu okrutnemu, zuchwałemu tyranowi. Reżyser gloryfikuje spryt i pokorę, rozsądne bohaterstwo, a nie brawurową szarżę. Przywołuje w ten sposób na ekran mit wielkich, mądrych wojowników, którzy na równi z mieczem używają taktycznego myślenia. Granica poprowadzona między dobrem a złem jest w „Trzech królestwach” zdecydowana i oczywista. Ale czyż nie oczekujemy po pełnych rozmachu, wręcz baśniowo pięknych filmowych historiach jednoznacznych bohaterów, których można podziwiać i im kibicować bądź ich w duchu przeklinać i życzyć im porażki? Ten jaskrawy podział umacnia jeszcze baśniowy, nierealistyczny wizerunek niepokonanych wojowników. Prawdziwych bohaterów, którzy stanowią symbol spotęgowanych wyobraźnią i czasowym dystansem wojen będących nie tylko rzeziami, ale też sztuką strategii i prozaicznego zabijania. W konwencję heroicznego eposu świetnie wpisują się znani z azjatyckich produkcji aktorzy. Sprawdzający się w każdym gatunku Tony Leung Chiu Wai ogranicza się w „Trzech królestwach” do wykreowania na ekranie postaci stonowanej i mądrej, ale zdeterminowanej. Jego Zhou Yu stanowi ucieleśnienie bohaterskiego mitu – spokojny, odważny, skory do poświęceń, niepokonany. Jednak odrobinę świeżości wnosi do filmu przede wszystkim Takeshi Kaneshiro jako zdystansowany, nieco ironiczny, a przede wszystkim chytry jak lis strateg Zhuge Liang. Dzięki niemu poważne miny i wszechobecne uwznioślenie tracą trochę impetu – z korzyścią dla całego filmu, należy dodać. Całkiem nieoczywistą postać w tym czarno-białym świecie tworzy Fengyi Zhang w roli wiedzionego pokusami łatwej władzy premiera Cao Cao. Jego motywacje pozostają nie do końca jasne, bo trudno powiedzieć, czy przeważa w nim żądza dominacji, chora ambicja czy urażona duma. Jednak i tak zastęp dobrych aktorów staje się tylko grupą figurantów, która niknie w wirze scen bitewnych. Wówczas liczy się tylko pomysłowość sekwencji akcji, pełne oddechu panoramy, upiorne przedstawienie złożone z widowiskowej sztuki fechtunku, chrzęstu zbroi i tryskającej krwi. Ten brutalny spektakl przykuwa do ekranu tak samo mocno jak piękne ujęcia i poetyckie postaci w scenach kameralnych. Kamera płynie przez ogromne połacie terenu, lawiruje między uskakującymi wojownikami, zatrzymuje się zupełnie niespodziewanie na jednym, precyzyjnie wyrzeźbionym w filmowej materii szczególe. Wizualne piękno „Trzech królestw” każe skupić się przede wszystkim na plastycznym aspekcie filmu, chociaż nie można powiedzieć, że za baletem śmierci już nic nie ma. Warto zaznaczyć, że zza wojennej fasady wyłaniają się wartości, za którymi tęsknimy i sentymentalna walka dobra ze złem. Czyli w rezultacie okazuje się, że „Trzy królestwa” pod względem fabularnym to przepełnione pociesznym patosem kino starej szkoły, za to pod względem wizualnym niesamowity fresk. Byłoby czymś więcej, gdyby polski dystrybutor wprowadził do kin obie części filmu, a nie skompresował je w jeden dwuipółgodzinny obraz. A tak pozostało malowidło, które żyje własnym życiem, ale uleciało z niego wszystko to, co głębiej określa postaci i okoliczności historyczne. Miejmy nadzieję, że dystrybutor poprawi się przy wydaniu DVD i pozwoli polskim widzom obejrzeć całość tego monumentalnego dzieła, bo póki co okroił je do zgrabnego, ale jednak ograniczonego filmu batalistycznego.
Tytuł: Trzy królestwa Tytuł oryginalny: Chi bi Rok produkcji: 2008 Kraj produkcji: Chiny Data premiery: 3 lipca 2009 Czas projekcji: 146 min. Gatunek: akcja, dramat, historyczny Ekstrakt: 60% |