Gdy widzę kolejny komiks Neila Gaimana wydany na polskim rynku, zaczynam zgrzytać zębami. Twórca to rozgarnięty i artysta utalentowany, ale powtarzające się motywy w jego dziełach zaczynają mi wychodzić bokiem. Niespodziewanie jednak „Sygnał do szumu”, wyprodukowany w komitywie z Dave’em McKeanem, jest wyjątkowo dobry i zaskakująco mało powtarzalny.  |  | ‹Mistrzowie Komiksu: Sygnał do szumu›
|
Komiks ten nie powinien być niczym nowym dla miłośników powieści graficznych, ponieważ wznawiany był wielokrotnie i uważany jest za jedno z ciekawszych dzieł tandemu Gaiman – McKean. W toku opowieści poznajemy zakochanego w sztuce filmowej reżysera, który po prześwietleniu klatki piersiowej dowiaduje się, że nowotwór trawi jego tkanki i nie zostało mu zbyt wiele życia. Początkowo mężczyzna pogrąża się w rozpaczy, jednak stopniowo wychodzi z apatii i zaczyna tworzyć ostatni film, którego nigdy nie będzie w stanie nakręcić. Początkowo w myślach tworzy opowieść o ludziach, którzy na przełomie 999 i 1000 roku wychodzą z domostw i podczas śnieżycy oczekują na koniec świata. „Sygnał…” jest więc zapisem nie tylko ostatnich dni życia reżysera, ale i jego bohaterów. W czasie lektury komiksu na powierzchnię wychodzi kilka głównych wątków, podjętych przez autorów. Najłatwiej dostrzec historię artysty, który gorączkowo pragnie pozostawić coś po sobie, by żyjący pamiętali o nim po śmierci. Zarówno film reżysera, jak i jego przemyślenia podkreślają, że każdy z nas żyje w czasach ostatecznych – końcem świata jest dla ludzi moment własnej śmierci. Jak twierdzi bohater: „Nie istnieje żadna wielka apokalipsa. Tylko nieskończona procesja tych mniejszych”. Tę myśl podkreśla milenijna noc, podczas której bohaterowie filmu reżysera w śnieżnej zamieci czekają na koniec świata, który nigdy nie następuje. Gaiman i McKean przekonują, że tę osobistą apokalipsę można przezwyciężyć twórczością, a artysta żyje dopóty, dopóki choć jedna osoba pamięta jego dzieła. Bohater „Sygnału…”, stojąc na progu śmierci, podejmuje wyzwanie i zaczyna tworzyć scenariusz filmu piękniejszy niż wszystko, co do tej pory powołał do życia. Wątkiem, który trudniej rozgryźć, jest temat szumu informacyjnego. Wydawca na okładce komiksu łaskawie informuje odbiorców, że „album odzwierciedla wspólne Gaimanowi i McKeanowi przekonanie, że we współczesnym świecie ważne sprawy są nieustannie zagłuszane przez wszechobecny szum informacyjny”. Informacja to interesująca, ale komiks mówi o czymś zupełnie innym. Kluczem do rozwiązania są prace naukowe Rolanda Barthesa, francuskiego semiologa, który twierdził, że „sztuka nie zna szumów”. Prawdziwym „sygnałem” może być wyłącznie skończone dzieło (na przykład wyreżyserowany film), które właśnie przestało istnieć jedynie w formie myśli. Myśl twórcy poprzedzająca wykonanie jest chaotyczna i nieuporządkowana, podobnie jak myśl odbiorcy, który stara się dane dzieło zrozumieć. Bohater „Sygnału…” wielokrotnie wspomina, że swój film reżyseruje w głowie, po czym podejmuje trud przelania wszystkiego na papier, jednak pozostaje niezrozumiany przez odbiorców, którzy jego dzieło interpretują opacznie. Sygnał (jakim jest sztuka) wywołuje szum (jakim są myśli). Sens dzieła ginie wśród zwojów pamięciowych, zmieniony przez pryzmat uczuć i wspomnień. Jako miłośnik sztuki współczesnej znajduję styl McKeana wyjątkowo inspirującym – artysta udowadnia, że sława, która idzie za jego nazwiskiem, nie została zdobyta na drodze przypadku. Kadry „Sygnału…” aż skrzą się od rozmaitych technik artystycznych: kreskowania, plamy barwne, cyfrowe obrazy, rastry i fraktale, negatywy i taśmy filmowe tworzą razem bardzo sprawny kolaż. W wielu miejscach same litery didaskaliów stają się elementem kompozycji. Niestety jednak, moim zdaniem panowie artyści w kilku miejscach zbytnio sobie pofolgowali. Ciężki scenariusz Gaimana w połączeniu z wymagającymi dla odbiorcy kolażami McKeana tworzą zbytnio zagmatwaną mozaikę. Kiedy scenarzysta buduje coraz to nowe piętra znaczeń, a grafik dokłada swoje trzy grosze, gmatwając interpretację, odbiorca zaczyna się zastanawiać, co panowie artyści palili podczas pracy. „Sygnał…” to album wymagający i naprawdę dobry, ale zasada umiaru jest w nim wielokrotnie łamana. Gaiman i McKean wydają się rywalizować ze sobą na kartach tego komiksu – wygląda na to, że każdy chciał się pokazać z jak najlepszej strony, więc zamiast spójnego dzieła w kilku miejscach mamy przesadę i folgowanie fantazji. Mimo to „Sygnał…” broni się bez trudu, bo twórcy to starzy wyjadacze i doskonale wiedzą, jak robi się dobre komiksy.
Tytuł: Sygnał do szumu Cena: 49,00 Data wydania: marzec 2009 Ekstrakt: 70% |