Druga połowa lat dziewięćdziesiątych to już definitywny upadek serii. Kolejne książeczki stawiały bohaterów wobec problemów zbyt poważnych. Gangi, narkotyki, alkohol… Problemów, które dotyczą dorosłych, a w najgorszym razie tych nieco starszych dzieci – które komiksów nie czytają… Papcio tłumaczy, że dziś rysuje „Tytusy” dla dorosłych właśnie. Dla dzieci, które szympansa poznały dwadzieścia, trzydzieści lat temu – i na jego przygodach wyrosły. Szkopuł w tym, że i one takiego Tytusa nie chcą. Przywykliśmy do tego poczciwego rozrabiaki i jego prawych kolegów, pokochaliśmy niezwykłe przygody, zabierające ich na krańce świata – albo i jeszcze dalej. Szarą rzeczywistość mamy za oknem – i niechże tam pozostanie. Tytus był zawsze najlepszą odskocznią od niej. Po co to zmieniać? „Why so serious?” – jak by powiedział inny komiksowy psotnik.  | Uderzające!
|
Pogoda ducha, bijąca z całej serii, była z jednej strony formą odtrutki, „lekiem na całe zło” – a z drugiej: znakiem swoich czasów. Gdy przyjrzeć się twarzom na kartach komiksu: wszyscy są uśmiechnięci, zawsze mili i uprzejmi, gościnni i uczynni, chętni do pracy z łopatą. Skąd taki optymizm? Dydaktyzm? Nie. Socjalizm. W sposób pośredni i bezpośredni dawny reżim odbijał na „Tytusach” swoje piętno. Pierwsze książeczki powstawały wręcz pod dyktando Partii. To na jej życzenie wysłano Tytusa w kosmos – by uczcić radzieckie sukcesy na polu astronomii. Chłopcy cytowali Edwarda Gierka [„Dziękujemy za zaproszenie i miły pobyt. Niech żyje Ludowe Wojsko Polskie” – Księga IV] i gościli u Fidela Castro. W późniejszych książeczkach nie uświadczymy już takich ukłonów w stronę systemu, bo Papcio zaprotestował. Od tamtej pory pisał, co chciał i jak chciał, odważniej kreślił panujące dokoła nastroje – skrywany, a jednak widoczny zachwyt światem za Żelazną Kurtyną – czy to Europą, czy Dzikim Zachodem z ekranów kin, nieporadny kosmopolityzm. I tylko od polityki trzymał się artysta z dala. Choć czy aby na pewno? Komiks przestał być co prawda tubą propagandową – ale, jak każde wydane drukiem słowo, podlegał wciąż cenzurze, tak było przez kolejne dwadzieścia lat. Tuzin dalszych książeczek powstało więc pod zmrużonym – ale wciąż czujnym – okiem systemu. Stąd zapewne w „Tytusach” zło – jeśli w ogóle się pojawiało – było raczej odległe i śmieszno-straszne, prymitywne i niezorganizowane: ot, kilku nieokrzesanych typków – skala mikro. Nigdy makro – przykładem której było skażone złem królestwo w nieszczęsnych „Złodziejach Marzeń”. Dlaczego? Bo takim „złym królestwem” był Blok Wschodni. I mimo tych wszystkich sztucznych uśmiechów, mimo „hurraoptymizmu” – on sam wiedział, że jest zły, nie znosił jedynie, gdy ktoś mu to mówił w twarz, ani, gdy sugerował, albo nawet pomyślał. A myślozbrodnię wywęszył wszędzie, nawet tam, gdzie nie miała miejsca. Papcio korzystał więc z wolności artystycznej z umiarem – i z ostrożnością, uczłowieczał Tytusa dalej na socjalistyczną modłę. Ciekawym tego objawem było skupienie na kolektywie. Czy lądował w obcym kraju, czy też na obcej planecie – pojawienie się Tytusa wpływało na całą tamtejszą społeczność, wywoływało powszechną sensację, podrywało cały lud do działania. Albo nasz bohater zakładał prężną kompanię wydobycia zegarków – w której miejscowy lud harował za trzy centy na godzinę. Hm… Czyżby prztyczek w kapitalistyczny nos? A odkryta w Bieszczadach Pesycola? Czy tylko przypadkiem jest zbieżność nazwy z napojem gazowanym – którego produkcja dwa lata wcześniej ruszyła w naszym kraju? Nawet hierarchię drużyny harcerzy odczytać można jako komentarz polityczny. Zarysowuje się jasny podział: władza ustawodawcza (A’Tomek), wykonawcza (Romek) i obywatele (Tytus). Czy to też przytyk do kapitalizmu? A może: A’Tomek – Partia, Romek – ZOMO, Tytus – lud…? Trudno ocenić. Jeśli Papcio czynił jakieś aluzje – robił to bardzo subtelnie, nie wsadzał kija w mrowisko – bo Wielki Brat patrzył. Tylko raz pozwolił sobie na więcej – w Księdze XV rzucił bohaterów do królestwa krasnoludków – małych ludzików w czerwonych wdziankach, które planują zbombardować świat rakietami zmniejszającymi…  | Zastanawiające…
|
Można by się spodziewać, że upadek komunizmu uskrzydli Papcia Chmiela. Bo czyż nie lżej się pisze, gdy nad głową nie wisi topór? Lżej – a i owszem, tyle, że nie ma o czym. Stary porządek upadł – a o nowym nie da się mówić starym językiem. Bycie harcerzem już nie jest „morowe”, ani tym bardziej „cool” – podobnie, jak „cool” nie były, choć bardzo się starały, książeczki od dwudziestej wzwyż. Podejmowały tematy na czasie: deskorolki, gangsterka, NATO, internet – ale robiły to desperacko, na siłę, bez lekkości i polotu poprzedniczek. Tytus, Romek i A’Tomek pordzewieli. Byli tacy sami, jak pięćdziesiąt lat temu – w czasach zupełnie innych, okrutnych dla kulturowej spuścizny minionej epoki PRL. „Świat Młodych” – w którym, nomen omen, ukazywały się „Tytusy” od zarania dziejów aż po książeczkę XX – padł cztery lata po komunizmie, zmieciony przez „Bravo” i „Popcorn"; wściekle kolorowe i rozkrzyczane. Takie właśnie były nowe media: głośne, jaskrawe, pyskate, szczere do bólu, wulgarne. Teraz to one kształtowały – i wykrzywiały – młode, podatne umysły, tworzyły style i trendy. Papcio Chmiel podążył ich śladem, porzucając dawną prostolinijność swych historii. Tym samym zatracił gdzieś ich urok i inteligencję. W ostatniej, pożegnalnej książeczce miał miejsce ciekawy zwrot. Bohaterowie wysłani zostali w przeszłość. Tam, w roku 1944, brali udział w Powstaniu Warszawskim – podobnie jak autor, zresztą. Papcio długo wzbraniał się przed narysowaniem tej książeczki – ze względu na powagę tego tematu. Trudno wszak było pogodzić okrucieństwo wojny z komiksem humorystycznym. A jednak udało się. Tytus, Romek i A’Tomek znowu byli dzielnymi, szlachetnymi – i zabawnymi – harcerzami. I tak oto odeszli na emeryturę – być może o kilkanaście lat za późno, za to w wielkim stylu. |