powrót do indeksunastępna strona

nr 06 (LXXXVIII)
sierpień 2009

S.O.D.: Zagadka czy pułapka? „Ada” albo żart Nabokova.
ciąg dalszy z poprzedniej strony
Kłopoty z arcydziełem
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Szostak: I wreszcie sprawa, która graniczy z wyznaniem. W trakcie lektury uznałem „Adę” za arcydzieło. Mało tego, dzięki „Adzie” zrozumiałem, czym są w swej istocie arcydzieła. Lektura Nabokova dostarczyła mi kryteriów, które z powodzeniem odniosłem do innych powieści zajmujących ważne miejsce w mojej literackiej świadomości.
Z pozoru można uznać arcydzieło za dzieło wybitne, a więc w pełni realizujące cele stawiane dziełu literackiemu. W takim ujęciu arcydzieło będzie perfekcyjną aktualizacją naszych wcześniejszych intuicji na temat tekstu. Poza doskonałością wykonania, trafnym dobraniem środków, wprawnym użyciem znanych metod, arcydzieło nie przekraczałoby tu jakościowo pozostałych, niearcydzielnych tekstów. Byłoby po prostu najlepszym wykonaniem tego samego zadania. W takim znaczeniu arcydziełami są, powiedzmy, „Miasto ślepców” Saramago czy „Droga” McCarthy’ego.
Można jednocześnie myśleć o arcydziele inaczej. Przyznaję, że tę perspektywę uświadomiła mi właśnie „Ada”. Przedrostek „arcy-” oznacza tu przekroczenie – radykalne i jakościowe – tego, co czytelnik rozumie przez literaturę. Tego, jak wyobraża sobie hipotetyczne dzieło, będące go w stanie zachwycić. To przekroczenie jest jednocześnie zakwestionowaniem dzieł niearcydzielnych.
Oczywiście nie chodzi o to, że każda nowinka, każdy eksperyment jest – z racji swojej transgresywności – arcydziełem. Chodzi o to, że w arcydziele kryje się pewna moc autora umożliwiająca pokazanie czytelnikowi zupełnie innego świata: wbrew jego nawykom, wbrew utartym schematom czytelniczym.
Takie arcydzieło z początku odrzuca. Wkraczamy na ziemie nieznane i niepewnie szukamy gruntu pod nogami. Jednak w pewnym momencie na tyle zadomawiamy się w dziele, że przyjmujemy perspektywę autora. Po lekturze świat – zwłaszcza rozumienie literatury – nigdy nie będzie takie sam. Arcydzielność tkwi więc w pewnej umiejętności takiego zawładnięcia czytelnikiem, aby ten poprzez lekturę był skłonny przedefiniować własne rozumienie literatury, nieraz świata.
Arcydzieła pierwszego rodzaju nie odrzucają. Jakże mogłyby odrzucać, skoro wszystko w nich jest doskonałe, każdy element wycyzelowany, brak choć jednej sfałszowanej nuty? Arcydzieła drugiego rodzaju stawiają opór, z początku mogą się zdawać dysonansem, kakofonią. Aby zobaczyć ich harmonię, ich krystaliczną nieraz strukturę, trzeba zmienić perspektywę. Wtedy czytelnik jest w stanie ujrzeć widoki, które najczęściej zapierają dech w piersiach.
Dukaj: Prawie dokładnie tak samo opisywałem już jakiś czas temu różnicę w wartościowaniu literatury konwencji i literatury w ogóle. Mamy tu prostą zależność: im konwencja ściślejsza, im więcej zostało z góry zadane, im więcej już znanych wzorców do powielenia – tym łatwiej opisać i osiągnąć perfekcję. Recenzenci internetowi operują jeszcze dobitniejszym kryterium: „bezbłędności”. Książka idealna to taka, w której nie udało się znaleźć żadnego błędu.
Co z tego logicznie wynika? Perfekcja stuprocentowa możliwa jest wyłącznie w takiej realizacji sztuki, w której (A) z góry bez wątpliwości wiadomo, co ma ona osiągnąć jako całość (do czego służy, jaka jest jej funkcja, jaki efekt ma wywołać: rozśmieszyć, przestraszyć, wyłączyć ze świata itp.); (B) nie ma ani jednego takiego składnika, dla którego nie istnieje uświęcone już przez tradycję kryterium oceny i wzorzec.
Nie chodzi bowiem nawet o to, że coś w tekście czytelnika odrzuca, ale że czytelnik nie wie, co z danym motywem, wątkiem, chwytem, stylem począć, czego od niego wymagać, do czego przyłożyć. Uniemożliwienie przez pisarza takiej automatycznej oceny – stwierdzenia jego błędności lub bezbłędności – stanowiłoby samo w sobie karygodny błąd w szerszym znaczeniu.
Szostak: Mniej więcej to miałem na myśli, pisząc o odrzucaniu: organizm odrzuca przeszczep, bo traktuje go jako coś obcego, nie potrafi przyswoić.
Dukaj: Zatem: albo „Ada” jest jednym kolosalnym błędem, albo tworzy kategorię sama dla siebie, razem z materiałem podając oryginalne kryteria do jego oceny.
Rzecz w tym, że o ile oceny dzieł pierwszego rodzaju podlegają intersubiektywizacji, tzn. możemy wspólnie przykładać je do umownych miar właściwych dla konwencji, o tyle oceny „ponadperfekcji” wymagają wpierw tego wewnętrznego, bardzo intymnego aktu poddania się przez czytelnika dziełu/autorowi.
I tu się właściwie kończy robota krytycznoliteracka, a zaczyna znowu sztuka: czy się zakochałeś, czy nie zakochałeś, to jeszcze wypowiesz, ale dlaczego się zakochałeś – z tym musisz wrócić do poezji, literatury, muzyki.
Orbitowski: Tylko że, wiecie, mnie podczas lektury nie towarzyszyło poczucie odkrywania. Nie miałem wrażenia totalnej nowości, a raczej właściwą wielbicielowi fantastyki przyjemność odkrywania nowego świata. Nie nowej literatury. Nie twierdzę, że Nabokov jest tutaj wtórny, ale zadłużył się przecież u wielu autorów, choćby u Prousta, którego często i gęsto cytuje. Czy jego koncepcja czasu nie jest komentarzem do Prousta właśnie, do ciasteczka?
Im dłużej myślę o tej całej „Adzie”, tym bardziej jestem na „nie”, to znaczy widzę tę książkę jako powieść rozsypaną, specjalnie lub przez przypadek. Nie mam jednak wątpliwości i powtórzę raz jeszcze: nawet jeśli Nabokov zaoferował bezład, to arcydzielność tkwi w zapisie zmysłowych wrażeń, w sposobie uchwycenia erotyzmu i pisania o nim. I tu miałem w ustach mocny smak nowości, totalne wrażenie wydobywania z człowieka seksualnych emocji i sentymentów, składania i syntetyzowania wszelkich erotycznych wrażeń. Nie jest to powieść kończąca wszystkie powieści, ale totalna opowieść erotyczna, kładąca wszystkie inne.
Szostak: Pojęcie „totalnej nowości” jest oczywiście hiperbolą; w takim sensie dla mnie największymi arcydziełami byłyby teksty w nieznanych mi językach – powieść po mongolsku ma dla mnie więcej nowości i nieznanego niż jakakolwiek „Ada”.
Naprawdę, Łukaszu, nie miałeś przy lekturze poczucia odkrywania nowych ziem? Nie tylko nowego świata w sensie kreacji, ale też środków wyrazu: te wszystkie zmiany stylistyki, te męczące nieraz ornamentacje. Antyterra wydarza się języku, jej rekonstrukcja poza nim jest niemożliwa. Nawet te botaniczne i entomologiczne wtręty, te pozornie niezwiązane historyjki. Zawodzą nas wszelkie sprawdzone w interpretacji światów przedstawionych techniki – czego ta dyskusja najlepszym pasmem dowodów – czy to nie wystarcza, by mówić o odkrywaniu czegoś nieznanego?
Dukaj: Tutaj wesprę Wita: ta struktura, którą „rozwiązywałem” jakoś od połowy książki (a dla której Wit widzi wyjaśnienie w parze negacji literackich), wydaje mi się na tyle ciekawym wynalazkiem, że mogę szczerze przyznać się do uczucia jakoś podobnego uczuciom towarzyszącym pierwszym lekturom dzieł „przełomowych”, a także co potężniejszych klasycznych kreacji fantastycznych, gdzie wchodziło się na nowy, tajemniczy ląd niemal dosłownie.
Orbitowski: No zabijcie, nie miałem tego. Podsunięto mi pod nos to, co sam znam, czyli doświadczenie erotyczne, zmysłowe. Ale tak zakręcone, tak grające tabu kulturowym, wreszcie tak piękne, że przyklaskuję i godzę się na arcydzielność. Tyle że nawet przecząc konstrukcjom, które sam stworzyłem, będę tutaj tupał: „Ada” jest powieścia erotyczną, zapisem doznania zmysłowego. Tylko tym i aż tym. Zdecydowanie bardziej „aż”.
Szostak: Wracając do Łukaszowego pytania o piękno: na podstawie „Ady” pozwolę sobie na taką prowizoryczną definicję zachwytu. Prawdziwy zachwyt to uczucie wobec tego, co nas przerasta. Jest w tym pewna nadmiarowość, jest coś, czego nie ogarniemy: podobało mi się, ale… Nie wiem do końca, czym się zachwycam, bo obiekt zachwytu ciągle mi się wymyka. Podobanie się bez tego „ale” to jeszcze nie jest prawdziwe podobanie, to jeszcze nie jest zachwyt. Są w „Adzie” partie drażniące, odrzucające, irytujące. Jednak po przeczytaniu całości nie uważam ich za nieudane w takim sensie, że można by je z powodzeniem wywalić i powieść byłaby lepsza. W tych partiach jest właśnie ten arcydzielny nadmiar, to przekraczanie upodobań, przyzwyczajeń, nawet nawyków wyrobionych przez lekturę tego konkretnego dzieła.
Dukaj: W tym sensie zachwyt wyklucza ocenę. Dzieło nas przewyższa – stajemy bezradni. Jak jednak odróżnić wielkość prawdziwą od pozoru wielkości potrafiącego wywołać te same uczucia? Skoro tylko uczucia nam pozostały…
Żeby było jasne: nie uważam „Ady” za literacki humbug, pułapkę na krytyków i czytelników. Znaczenia, które już odkryłem, wystarczają mi do oceny; co więcej – to szczęśliwy nadmiar.
Zaproponowałbym jednak kryterium dodatkowe, a mianowicie test „opętania”: czy dzieło pozostanie w odbiorcy, także w tym sensie, iż jego poznanie zmienia sam sposób odbioru kolejnych dzieł (do czego już tu się przyznał Wit)? Czy też przepłynęło przez niego swobodnie w strumieniu hormonów przyjemności?
Orbitowski: Skoro już się przyznałem do bycia hipisem… Dorzucam kategorię zakochania. „Ada” jest opowieścią o miłości i jeśli istnieje jakiś rodzaj „literackiego zakochania”, to chyba podpadamy pod to wszyscy trzej w wypadku naszego stosunku do powieści Nabokova.
Ada jest kobietą, tytuł nie ma przypadkowego charakteru. Kochamy, jesteśmy zachwyceni i opętani, choć nie do końca wiemy czemu. Tłumaczymy sobie nasze zakochanie, wtłaczamy w jakies ramki, przydajemy Vanom kolejne numerki, co również ma sens w stanie, który stał się naszym udziałem. Ale numer wyciął nam stary Nabokov!
I jeszcze przywołam tego mitycznego recenzenta sieciowego, szukającego książek bez błędu. Taki napisałby teraz, gdyby dotrwał do końca naszego gadania: „Zdurniały te chłopy. Za taką pokraką ganiają!”.



Tytuł: Ada albo Żar
Tytuł oryginalny: Ada or Ardor: A Family Chronicle
Przekład: Leszek Engelking
Wydawca: Muza
ISBN: 978-83-7495-542-3
Format: 848s. 133×205mm; oprawa twarda
Cena: 64,90
Data wydania: 11 marca 2009
powrót do indeksunastępna strona

110
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.