Podczas wtorkowego koncertu w Sali Kongresowej w Warszawie Suzanne Vega ponownie pokazała, że do robienia dobrej muzyki nie potrzeba wiele – wystarczy gitara, dobry głos i coś do powiedzenia  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Koncert rozpoczął się kilka minut po 20. Suzanne Vega przywitała wszystkich stwierdzeniem: „I’ve been practising this: Bardzo słabo mówię po polsku”, po czym przeszła do tego, co sprowadziło wszystkich zasiadających w Sali Kongresowej ludzi: mądrych tekstów wyśpiewywanych ciepłym, czystym i mocnym głosem. Jej akustycznej gitarze towarzyszyła gitara elektryczna i basowa, a z muzyką przeplatały się krótkie wprowadzenia. W pierwszej kolejności Suzanne Vega sięgnęła do starszych utworów – „Marlene on the Wall”, „Small Blue Thing” i mój ulubiony „Caramel”. Potem spod sceny zniknęli fotografowie, co piosenkarka przywitała z ulgą i rozluźnieniem, owocującym zrzuceniem żakietu. Następnie przyszła pora na piosenki z najnowszego albumu „Beauty & Crime” z 2007 r. – rockowo wykonane „Frank & Ava” i melancholijne „New York is a Woman”. W sumie Suzanne Vega wykonała dwadzieścia kilka piosenek, w tym największe hity piosenkarki – nie zabrakło „Luki”, „Queen and Soldier” czy „Tom’s Diner” (w pełnej wersji, łączącej oryginalne a capella z aranżacją teamu DNA, która ten utwór spopularyzowała). Były tu zarówno starsze utwory, jak „Tired of Sleeping” z „Days of Open Hand” z 1990 r. czy „Left of Center” ze ścieżki dźwiękowej „Pretty in Pink” z 1986 r., jak i „Pornographer’s Dream” z 2007 r. czy „The Man Who Played God” z dostępnego w sieci projektu towarzyszącego albumowi ze zdjęciami Davida Lyncha.Suzanne Vega ani przez chwilę nie zdjęła z publiczności swego czaru. Jedynie na chwilę oddała prowadzenie swemu gitarzyście, który w „Blood Makes Noise” wykonał świetną solówkę na tle monotonnego rytmu wzburzonej krwi, podawanego przez gitarę basową. Dwa bisy przedłużyły koncert do półtorej godziny. I było to półtorej godziny wspaniałej, żywej muzyki. |