Jeśli w książce obok naszego istnieje niewidoczny dla zwykłych ludzi świat demonów i baśniowych istot, jeśli egzystuje w nim tajemniczy czarny charakter, którego imię zaczyna się na literkę „V”, i jeśli młodzi bohaterowie mają magiczne talenty oraz jeszcze większe skłonności do cielęcych zadurzeń, to prawdopodobnie mamy do czynienia z fantasy dla nastolatków. Na przykład taką jak „Miasto Kości” Cassandry Clare.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
I nie zapominajmy o najważniejszym, czyli o bohaterze, który w pewnym momencie odkrywa, że daleko mu do „normalnego” człowieka, za jakiego uważał się przez -naście lat swego życia. To właśnie przypadek Clary, piętnastolatki, która w nocnym klubie wpada w sam środek rozgrywki pomiędzy wampirami (to ci źli) a tzw. Nocnymi Łowcami (dobrzy). Wkrótce potem dziewczyna dowiaduje się, że sama ma magiczne zdolności, jej matka zaś zostaje porwana przez wzmiankowany już czarny charakter. Logicznie rzecz biorąc, można się spodziewać, że teraz akcja ruszy z kopyta, gdyż Clary i jej nowi koledzy pójdą z odsieczą. Tymczasem akcja, owszem, rusza z kopyta, ale w kilku kierunkach równocześnie. Clary próbuje dowiedzieć się czegoś o swej przeszłości i w tym celu udaje się do tytułowego Miasta Kości, Clary ratuje zamienionego w szczura kolegę, wreszcie Clary flirtuje z przystojnym Nocnym Łowcą i przez większość czasu zdaje się o losie matki (nie tylko porwanej, ale też prawdopodobnie torturowanej!) nie pamiętać. Dopiero pod koniec klaruje się coś w rodzaju wątku głównego, który, jak mniemam, rozwinięty zostanie w kolejnych dwóch tomach, bo „Miasto Kości” to – tradycyjnie zresztą w fantasy – pierwsza część trylogii. Pomimo autorskiego niezdecydowania co do tego, jak poprowadzić fabułę, książki nie czyta się najgorzej. Zasługa to w dużej mierze szybkiej akcji oraz sporej ilości humoru zawartego w dialogach bohaterów. Irytuje za to bezmyślne przekładanie schematów z „dorosłych” książek i filmów na powieść dla młodzieży. I tak jeden z Nocnych Łowców to typowy „romantyczny” bohater, na pozór cyniczny i niewierzący w miłość (bo zraniony), ale wewnątrz wrażliwy. Takie charaktery pomimo ewidentnego braku oryginalności czasem się sprawdzają, ale, na litość, nie gdy czytamy o siedemnastolatku! Sztuczność tej postaci jest porażająca, podobnie zresztą jak i wątek miłosny, w którym dziewczyna na pozór za chłopakiem nieprzepadająca mniej więcej co dwadzieścia stron zauważa jego umięśnione ramiona czy piękny wykrój ust. Niestety, również humor wymieniony wyżej jako jedna z nielicznych zalet nie jest bez skazy. Nastolatki przerzucające się w sytuacjach zagrożenia zabawnymi one-linerami wyglądają efektownie, trudno jednak w nie uwierzyć, zwłaszcza że osobliwym trafem trzy najważniejsze postacie tej książki, pomimo teoretycznie odmiennych osobowości, mają zaskakująco podobne poczucie humoru. Byłoby „Miasto Kości” takim sobie czytadłem sytuującym się gdzieś w dolnych granicach przeciętności (co oznacza ocenę: można przeczytać, jeśli nie ma się nic lepszego do roboty), gdyby nie końcówka. Zła końcówka, bardzo zła, w której stężenie rozwiązań rodem z telenoweli – albo z pewnej serii filmów, w których notabene imię czarnego charakteru również zaczynało się od „V” – przekracza wszelkie dopuszczalne normy. O ile większa część tej powieści pozostawiła mnie po prostu obojętną, o tyle ostatnie strony wzbudziły niesmak. Takich numerów nie powinno się robić czytelnikom nawet – a może zwłaszcza – gdy mają kilkanaście lat.
Tytuł: Miasto Kości Tytuł oryginalny: City of Bones ISBN: 978-83-7480-130-0 Format: 510s. 135×200mm Cena: 35,– Data wydania: 17 czerwca 2009 Ekstrakt: 40% |