powrót do indeksunastępna strona

nr 07 (LXXXIX)
wrzesień 2009

Autor
Droga bez celu
Jan Guillou ‹Droga do Jerozolimy›
Pierwszy tom trylogii „Krzyżowcy” Jana Guillou prezentuje się bardzo mizernie. Ciężko mi uwierzyć, że tak kiepska powieść zdobyła olbrzymią popularność w krajach skandynawskich i że przygotowywana jest jej ekranizacja. Bo co może być interesującego w powieści, której zarys całej fabuły, razem z zakończeniem, poznajemy z krótkiego streszczenia na okładce?
Zawarto¶ć ekstraktu: 20%
‹Droga do Jerozolimy›
‹Droga do Jerozolimy›
Powiecie, że to może być interesujące, bo liczy się samo przedstawienie fabuły. Niestety, jest ona w „Drodze do Jerozolimy” najzwyczajniej w świecie nudna. Nie przedstawia żadnej spodziewanej drogi (chyba że duchową), bo cała akcja dzieje się w Szwecji i Danii (nie wiem jak wy, ale ja sam słowo „droga” zinterpretowałem zupełnie inaczej, oczekując długiej wyprawy ze Skandynawii, przez Francję i Włochy do Ziemi Świętej). Nie prezentuje praktycznie żadnych zwrotów akcji, bo wszystko wiemy z okładki. Nie ma co liczyć na zaskoczenia, bowiem autor postarał się o to, by wszystko było do bólu wręcz schematyczne. Młody chłopiec najpierw ulega wypadkowi, później trafia do klasztoru, wśród mnichów zgłębia tajniki wiedzy i teologii, ale także dziwnym trafem jest uczony walki i jazdy konnej. Później wspomniany klasztor opuszcza, by wieść życie w świeckim świecie. Oczywiście nie trzeba wspominać, iż trening naszego bohatera przebiegał łatwo i przyjemnie. W każdej dziedzinie, od nauki łaciny i francuskiego, przez pływanie czy kowalstwo, aż po walkę na miecze czy strzelanie z łuku, okazywał się wyjątkowo uzdolnionym uczniem. Mamy więc do czynienia z rodzajem średniowiecznego człowieka renesansu, bożym wybrańcem przeznaczonym do dokonania wielkich czynów.
Innym problemem jest nagromadzenie w powieści zupełnie nieistotnych dla przebiegu całej fabuły wydarzeń, które ani nie posuwają akcji do przodu, ani nie pogłębiają portretów psychologicznych bohaterów, a biorą się zwykle z kaprysu autora, ciężko bowiem znaleźć dla nich jakiekolwiek sensowne wyjaśnienie. Niektóre z nich można by wyjaśnić próbą umieszczenia całej historii w szerszym kontekście historycznym. Próba ta jest niestety wyjątkowo nie udana, bowiem wstawki dotyczące kształtowania się szwedzkiej państwowości w większości przypadków zupełnie odstają od reszty opowieści i wydają się być wciśnięte na siłę – po to tylko, by autor mógł poszczycić się swoją znajomością tamtych wydarzeń. Nie stanowią one żadnej większej całości, więc jeśli ktoś chciałby dowiedzieć się z powieści czegoś więcej na temat historii Szwecji będzie rozczarowany.
Męczą także dłużyzny, w których poznajemy codzienne wydarzenia z życia Arna czy zakonników, jak również zupełnie zbędne dywagacje teologiczne ojca Henri (nie mające żadnego wpływu na fabułę), czy też przeciągające się na kilka stron jego rozmowy z Arnem dotyczące kwestii wiary. Jaki jest ich cel? Ciężko mi odgadnąć, bo wpływu na fabułę nie mają żadnego, zaś czytelnika potrafią doprowadzić do znużenia i w ekstremalnych przypadkach także do niecierpliwego kartkowania w poszukiwaniu końca tych wywodów.
Poza nieistotnymi wydarzeniami w powieści występują również równie zbędni bohaterowie. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie opisy autora sugerujące, iż każda przedstawiona postać odegra w fabule jakąś znaczącą rolę. Wygląda na to, iż Gulliou postawił na ilość zamiast na jakość. Nawet sam Arn nie reprezentuje żadnego wartego uwagi portretu psychologicznego – naiwny, wychowany przez mnichów braciszek, który po opuszczeniu klasztoru okazuje się być zupełnie nieświadomy niebezpieczeństw czyhających w świeckim świecie. Pozostali, czy to ojciec Henri, jego nauczyciel i przełożony, czy też tajemniczy brat Guillbert, były templariusz i mentor Arna przyuczający go do sztuki wojennej, czy też jego niezbyt bystry ojciec Magnus, czy ten lub inny nazwany po imieniu niewolnik lub mnich, są postaciami równie płaskimi i równie nieciekawymi. Nie sposób przejąć się ich losem, problemami rodzinnymi Magnusa, historią życia Guillberta czy nieszczęśliwym losem jednej z niewolnic. Postacie są, ale jak gdyby ich nie było. Pojawiają się w przewidzianych dla nich momentach, przekazują informacje, dodają od siebie coś do fabuły i znikają w tle. Wybaczcie porównanie do RPG, ale wyglądają oni na Bohaterów Niezależnych odgrywanych przez początkującego Mistrza Gry.
Nie popisali się także tłumacze, których kunszt przedstawia chyba najbardziej pokręcone zdanie w całej powieści: „Gdy Katarzyna ukończyła dwanaście lat, niewiele brakowało, by zaręczono ją z Magnusem Folkessonem z Arnäs, i dla Algota byłoby to wielce fortunne, w jego życiu rozbłysłoby światło, któe rozproszyłoby mrok, który niedawno zaciążył na tym żywocie za sprawą odejścia z tego świata jego małżonki Doroty Röriksdotter, która zmarła w połogu, a wraz z jej zgonem skończyło się życie niedoszłego pierworodnego syna Algota.”
Ale jest jeden niewielki plus. Pod koniec, gdy nierozgarnięty Arn wspomaga swojego przyjaciela Knuta Erikssona w walce z obecnym władcą Szwecji, akcja nabiera szybszego tempa i zaczyna być całkiem interesująca. Ze zdziwieniem odkryłem, iż tenże Knut, postać trzecioplanowa, okazał się człowiekiem z krwi i kości o wiele bardziej niż główny bohater. Ten finisz powieści, o którym okładkowe streszczenie nie wspomina, staje się wyjątkowo wciągającym. Te polityczne zmagania nie trwają jednak zbyt długo i nie zmieniają faktu, iż cała „Droga do Jerozolimy” jest męcząca i nieciekawa, pełna nużących dłużyzn i papierowych bohaterów. Radzę ograniczyć się do streszczenia na okładce – jest o wiele ciekawsze niż sama powieść.



Tytuł: Droga do Jerozolimy
Tytuł oryginalny: Vägen till Jerusalem
Wydawca: Videograf II
ISBN: 978-83-7183-655-8
Format: 352s. 150×210mm
Cena: 32,90
Data wydania: 18 listopada 2008
Ekstrakt: 20%
powrót do indeksunastępna strona

35
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.