„Podziemia Veniss” to druga po „Mieście szaleńców i świętych” książka Jeffa VanderMeera, która ukazała się w Polsce. A ponieważ już „Miasto…” było świetne, więc wobec „Podziemi…” miałam bardzo wysokie oczekiwania. I nie zawiodłam się.  |  | ‹Podziemia Veniss›
|
„Podziemia Veniss” nie tylko „Miastu…” dorównują, ale w moim przekonaniu są od niego lepsze. Jest w tej książce to, co było już poprzedniej i czego po prozie Vandermeera się spodziewałam, czyli opis niesamowitego, fascynującego i przerażającego miasta, tym razem nie w konwencji fantasy, lecz science fiction. Choć przedrostka „science” nie należy traktować ze zbytnią nabożnością, bowiem wyobraźnia VanderMeera jest zbyt bujna i nieokiełznana, by dać się zamknąć w sztywnych ramach naukowości. Nad „science” zwycięża więc rozbuchana wizja miasta-molocha, gargantuicznego potwora, w którym technologie uważane dziś za przyszłościowe od dawna są przestarzałe, miasta, które gnije i rozpada się od środka i które – choć mało kto zdaje sobie z tego sprawę – znajduje się na krawędzi upadku. Bo oto dobiega kresu era coraz bardziej zdegenerowanej ludzkości, po której schedę zamierzają sięgnąć inteligentne twory bioinżynierii. Na tym barwnym tle rozgrywa się historia trzech osób: średnio utalentowanego artysty Nicholasa, który w imię sztuki gotów jest zawrzeć faustowski pakt, jego siostry Nicoli, wyruszającej na poszukiwania brata, gdy ten tajemniczo znika, oraz Shadracha – on z kolei we właściwym momencie pójdzie na ratunek swej dawnej kochance. Mamy więc do czynienia z historią na pozór prostą, swoistą sztafetą: najpierw w kłopoty pakuje się Nicholas, potem starająca się mu pomóc Nicola, a wreszcie do akcji włącza się Shadrach. Stąd fabuła podzielona jest na trzy części, odpowiadające trojgu bohaterów, z których każda pisana jest innym stylem. To znakomity pomysł i tu należą się brawa zarówno autorowi, jak i tłumaczowi. Fragment Nicholasa jest najbardziej chaotyczny, mnóstwo w nim charakterystycznych dla stworzonego przez pisarza świata slangowych wyrażeń – bo Nicholas uważa się między innymi za slang dżokeja, czyli kogoś, kto kształtuje język. Z kolei fragment Nicoli jest chyba najbardziej nastrojowy i narracyjnie bardzo nietypowy, bo pisany w drugiej osobie. I wreszcie najdłuższy fragment Shadracha zamykający całą historię. Tak rozpisana opowieść wcale nie rozpada się, jak można by sądzić, na trzy oddzielne partie. Wręcz przeciwnie, poszczególne części doskonale się uzupełniają, tworząc razem robiącą niesamowite wrażenie całość. Owo wrażenie wiąże się w dużej mierze, rzecz jasna, z samą kreacją Veniss, lecz miasto nie jest bynajmniej jedyną zaletą książki. Tu bowiem docieramy do tego, o czym pisałam na początku, czyli do różnicy pomiędzy „Podziemiami Veniss” a „Miastem szaleńców i świętych”. W tamtej książce było przede wszystkim tytułowe Ambergris, to ono robiło największe wrażenie i to je się zapamiętywało po lekturze. W „Podziemiach…” natomiast jest zarówno miasto, jak i emocje, ludzkie uczucia wydestylowane do formy tak czystej, że w zetknięciu z chaosem tła dają efekt uderzający. Samotność Nicoli zagubionej w mieście gigancie, gdzie w pełnej hologramów rzeczywistości nic nie wydaje się prawdziwe, nawet ona sama zdaje się sobie nikim, cieniem własnego brata bliźniaka. Jej tęsknota za bratem, utraconą połówką. I wreszcie miłość Shadracha do Nicoli, kaleka jak wszystko wokół (bo nieodwzajemniona – Shadrach wciąż kocha Nicolę, lecz ona jego już nie), a jednak na swój sposób piękna i dająca odrobinę nadziei. Bo Shadrach jak Orfeusz, zejdzie po Nicolę do piekła, a potem pójdzie jeszcze dalej, do najniższego kręgu stworzonych przez bioinżynierię potworności z ducha tyleż Dantego, co Boscha. Ostatnie partie opowieści są jak najbardziej szalony, mroczny koszmar – i stwierdzenie Richarda Morgana z tylnej strony okładki, że przy lekturze tej książki środki halucynogenne nie są potrzebne, wcale nie jest przesadą. Zakończenie zaś… dość powiedzieć, że Shadrachowi przyjdzie podjąć pewną decyzję, a finał będzie zarazem poruszający i niejednoznaczny. „Podziemia Veniss” to krótka, licząca sobie zaledwie 175 stron powieść – i jest bodaj jedyna wada, jaką potrafię w niej znaleźć. Na szczęście wydawca bonusowo dorzucił dziejąca się w tym samym świecie nowelę „Wojna Balzaka”, znakomitą zresztą i pod względem tematyki trochę do „Podziemi…” podobną – mamy tu bowiem wątek tragicznej miłości w rzeczywistości jak z sennego koszmaru. Ta nowela oraz sklejona z fragmentów nigdy niedokończonego opowiadania historia bioinżyniera Quina, złowrogiego demiurga Veniss, zaspokajają nieco rozbudzony po „Podziemiach…” apetyt. Teraz pozostaje tylko czekać, aż ktoś się nad polskimi wielbicielami talentu VanderMeera zlituje i wyda u nas pozostałe nowele z tego świata.
Tytuł: Podziemia Veniss Tytuł oryginalny: Veniss Underground ISBN: 978-83-7480-140-9 Format: 240s. 135×205mm; oprawa twarda Cena: 35,– Data wydania: 26 czerwca 2009 Ekstrakt: 90% |