W najnowszej powieści Christopher Moore sięga do jednej z największych sztuk Szekspira, przedstawiając historię Króla Leara z perspektywy mało znanej postaci tytułowego Błazna. Szkoda, że zamiast zamierzonej parodii elżbietańskiego dramaturga, Moore parodiuje jedynie samego siebie.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Podobnie jak w przypadku wszystkich pozostałych powieści Moore’a, fabuła „Błazna” stanowi jedynie pretekst dla mniej lub bardziej wybrednych żartów. Mieszkający na dworze króla Leara błazen o imieniu Kieszonka okazuje się w istocie główną siłą sprawczą wydarzeń znanych ze sztuki Szekspira. Kieszonka przez lata bardziej niż rozbawianiem króla zajmował się seksualną edukacją jego córek (swoją drogą, z tajnikami sztuki kochania zapoznała go w dzieciństwie pewna lubieżna anachoretka), zyskując dzięki temu wgląd w najpilniej strzeżone sekrety dworu. Kiedy podstarzały i zdziwaczały (w wizji Moore’a obowiązkowo zidiociały) król decyduje się podzielić królestwo między córki, Kieszonce objawia się tajemniczy duch 1), nakazując mu uporządkowanie powstałego bałaganu. Dalsze perypetie trefnisia, wspomaganego przez przygłupa Śliniaka, stanowią w miarę wierne odzwierciedlenie szekspirowskiego „Króla Leara” – naturalnie ukazanego w komiczno-absurdalnym świetle. Licznym zdradom i podstępnym morderstwom towarzyszą oczywiście typowe dla autora wstawki wulgarno-kloaczne, koncentrujące się głównie na sferze seksualnej. Większość intryg zawiązuje się w sypialni – centrum działań pracowitego Kieszonki – i wiąże się m.in. chędożeniem księżniczek przez niedorozwiniętego pomagiera. W przerwach między spiskowaniem bohaterowie obrzucają się wyzwiskami, dyskutują na temat wielkości pęcherza hrabiego Kenta bądź też podziwiają rozmiary erekcji Śliniaka. Dość powiedzieć, że poziom dowcipu nie jest najwyższy, a Moore’owi rzadko kiedy udaje się przemycić subtelniejszy humor. Z pewnością największą przyjemność zapewnia wyłapywanie nawiązań do oryginalnej sztuki, choć nie tylko, w „Błaźnie” pojawia się bowiem np. trójka wiedźm wyjętych z kart innej tragedii Szekspira (które o wiele zabawniej przetworzył Pratchett w „Trzech wiedźmach”). Moore pokusił się o częściowe odtworzenie specyficznego stylu mówienia postaci Szekspira – trafiające się gdzieniegdzie próby archaizacji nie robią jednak należytego wrażenia, kiedy zestawi się je z sąsiadującymi „lachociągami” i innymi równie „dowcipnymi” epitetami. Nie do końca zrozumiałym dla mnie pomysłem były pojawiające się co jakiś czas przypisy, w których autor tłumaczy m.in. kim jest szambelan albo na czym polega sztyletowanie - większość z nich nie jest ani potrzebna, ani zabawna. Być może wynika to ze zmęczenia twórczością amerykańskiego autora, ale nie mogę pozbyć się wrażenia, że – pomijając różnorodną tematykę – wszystkie jego powieści są łudząco podobne oraz, co gorsza, mało zaskakujące. Niezależnie czy bohaterem jest Jezus, wampiry czy szekspirowski monarcha, cały sens fabuły zasadza się na epatowaniu dowcipem najniższego sortu. „Błazen” posiada oczywiście zalety, jak choćby miejscami trafne cyniczne uwagi Kieszonki czy też ciekawie przedstawiona „od kuchni” historia Leara, nie są one jednak w stanie przysłonić ogólnej nijakości książki. Nie trzeba też być skrajnym purystą językowym, by ilość bluzgów na stronę wprawiała w oburzenie. Konwicki twierdził, że „przekleństwo to czasem jak łyk świeżego powietrza” – w przypadku „Błazna” Moore’a czytelnik ma raczej do czynienia z niebezpiecznym dla zdrowia zachłyśnięciem. 1) W myśl celnej uwagi Kieszonki, że w tragedii „zawsze jest cholerny duch”.
Tytuł: Błazen Tytuł oryginalny: Fool ISBN: 978-83-7480-123-2 Format: 400s. 135x205mm; oprawa twarda, obwoluta Cena: 35,– Data wydania: 25 marca 2009 Ekstrakt: 40% |