powrót do indeksunastępna strona

nr 07 (LXXXIX)
wrzesień 2009

Zdejmowanie butów siekierką
Yong-gyun Kim ‹Czerwone pantofelki›
Koreańskie „Czerwone pantofelki” to taki nie do końca horror, choć krew leje się w nim hektolitrami, a w mroku czają się złowieszcze zjawy.
Zawarto¶ć ekstraktu: 50%
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Tak się czasami zastanawiam nad zawiłościami filmowych tytułów. A raczej nad upartym tłumaczeniem ich w ten sposób, by się różniły od literackiego pierwowzoru. Tak jest chociażby z „Czerwonymi pantofelkami”. Nie potrafię powiedzieć, co znaczy oryginalny, koreański tytuł „Bunhongsin”, choć podejrzewam, że jest to ichniejsza wersja tytułu bajki Andersena. Sęk w tym, że w Korei najprawdopodobniej pantofelki w tej bajce są różowe, a nie czerwone, więc nie mam pewności, o jakim kolorze tak naprawdę jest mowa w tytule. Anglojęzyczny, międzynarodowy tytuł filmu brzmi „The Red Shoes”, czyli jest dokładnie tak, jak angielskie tłumaczenie bajki. W Polsce natomiast film ochrzczono tytułem „Czerwone pantofelki”, mimo że najpopularniejsza wersja bajki nosi tytuł „Czerwone trzewiczki”. Naturalnie, w filmie rzeczywiście są pantofle, a nie trzewiki, zaś cały ten galimatias wziął się z nadmiaru chęci tłumacza bajki, który miast dać prosty tytuł „Czerwone buciki” (skoro oryginalny, „De røde Skoe”, mówi właśnie o czerwonych butach), uparł się przy trzewikach. Jakkolwiek jednak by nie było, film wypadało puścić do dystrybucji pod tytułem znanej w Polsce bajki, a nie wymyślać coś nowego.
A „Czerwonych trzewiczków” Hansa Christiana Andersena wstyd nie znać (zresztą jak większości jego bajek). Dla skrótowego przypomnienia, jako że tu i ówdzie plączą się dziwne streszczenia tej historii: zachwycona nowymi, błyszczącymi, czerwonymi bucikami dziewczynka zostaje pokarana przez Boga przyrośnięciem butów do stóp i nieustannym tańcem za to, że zapomniała podczas pierwszej komunii zaśpiewać psalm i odmówić Ojcze nasz, a potem, zamiast pielęgnować chorującą macochę, poszła na bal. Wyczerpana fizycznie i psychicznie nieprzerwanymi „pląsami” po polach i lasach, uprosiła mieszkającego na odludziu kata, by obciął jej stopy. Jednak to nie wystarczyło do zdjęcia klątwy, bowiem ilekroć chciała wejść do kościoła, z lasu przybiegały tańczące trzewiczki z wciąż w nich tkwiącymi kikutami nóg. Klątwa została zdjęta dopiero wtedy, gdy dziewczynka najęła się na służbę na plebanii. Na wstępie muszę rozczarować tych, którzy sądzili, że koreański film został ściśle oparty na tej bajce. Owszem, większość makabrycznych elementów jest obecna w fabule, jednak uległa na tyle solidnemu przetworzeniu, że można mówić co najwyżej o inspiracji Andersenem, a nie o ekranizacji. I jeśli oryginalna bajka miała uczyć, że ważniejsza od miłości do rzeczy materialnych jest bojaźń wobec Boga i ogólnie pojęta skromność, to film jedynie potępia konsumpcjonizm, nie proponując w zamian żadnego konkretnego modelu bardziej „właściwego” postępowania.
Cała intryga „Czerwonych pantofelków” kręci się wokół opalizująco różowych butów, na widok których większość kobiet wpada wręcz w amok i robi wszystko, by wejść w ich posiadanie. W ten sposób uczennica, która znalazła buty na krawędzi peronu pustej stacji metra, zostaje błyskawicznie ograbiona przez najbliższą przyjaciółkę. Jako że jednak buty są przeklęte, zachłanna dziewczyna traci stopy (scena sugeruje, że po prostu zostały one odgryzione). Następną osobą, która znajduje w metrze – tym razem w wagoniku – różowe pantofle, jest kobieta, która właśnie uwolniła się od niewiernego męża i próbuje sobie ułożyć od nowa życie z małą córeczką. Problem w tym, że córka natychmiast, jak tylko widzi buty, zaczyna się o nie gorączkowo wykłócać, aż w końcu je kradnie. Buty, choć ewidentnie na nią zbyt wielkie, w lustrzanym odbiciu zadziwiająco dobrze leżą. Długo się jednak nimi nie cieszy, bo zabiera je przyjaciółka matki. Która – naturalnie – szybko traci życie w dość wyszukany sposób. Zaś po jej śmierci buty w niewiadomy sposób wracają do matki. Sytuacja jest na tyle niepokojąca, że kobieta, wespół z ekscentrycznym projektantem wnętrz, rozpoczyna śledztwo, próbując się dowiedzieć, jak przerwać klątwę i jak uchronić córkę. Wszystko bowiem wskazuje na to, że ginie nie właściciel butów, a osoba, która buty te przemocą zabiera.
Na pierwszy rzut oka wszystko z filmem jest w porządku. Przeważnie ma piękne zdjęcia, dobrą oprawę dźwiękową i interesująco pokazane plenery. Dobrze radzą sobie też aktorzy, mimo że nie mieli prostego zadania, bo – wbrew pozorom – fabuła „Czerwonych pantofelków” nie jest skonstruowana w sposób linearny i pewnych jej elementów brakuje do samego końca. Również efekty specjalne i ogólnie techniczna strona realizacji stoją na bardzo wysokim poziomie. Cóż z tego jednak, skoro film sypie się od strony scenariusza. Tym, co niszczy wszystkie wymienione wyżej elementy, jest nierównomierne rozłożenie ciężaru fabuły. Po mocnym i przykuwającym uwagę wstępie, następuje średnio atrakcyjne, wręcz mętne rozwinięcie historii, która w szybkim tempie pogrąża się w marazmie, otrząsając się z wszelkich elementów nadprzyrodzonych i skręcając w kierunku rasowego dramatu psychologicznego. Dziecko kłóci się z matką o buty, matka ma realistyczne koszmary dręczące ją po rozstaniu się z mężem, a na wszystko nakładają się dziwne relacje z ekscentrycznym projektantem wnętrz. Żeby jednak nie zapomnieć, że to horror, scenarzysta wrzucił w środek filmu jeszcze jedną mocną sekwencję z morderczymi butami, a także średnio przystającą do poetyki obrazu długowłosą zjawę. Natomiast końcówka „Czerwonych pantofelków” to istna galopada faktów i nazwisk. Widz, uśpiony przez melancholijny tok fabuły i zniechęcony poszatkowaniem historii, może się łatwo pogubić w pospiesznej wyliczance kto, kogo, kiedy, jak i dlaczego.
Gdyby nie nieumiejętność zręcznego zlepienia fabuły i zaproponowania spójnej, logicznie zazębiającej się historii, „Czerwone pantofelki” miałyby szansę stać się jednym z ciekawszych azjatyckich horrorów. A tak – jest to przeciętna historyjka, ani dająca szczególną satysfakcję podczas seansu, ani zostająca na dłużej w pamięci. Zwyczajnie szkoda.



Tytuł: Czerwone pantofelki
Tytuł oryginalny: Bunhongsin
Reżyseria: Yong-gyun Kim
Rok produkcji: 2005
Kraj produkcji: Korea Południowa
Czas projekcji: 103 min.
Gatunek: horror
Ekstrakt: 50%
powrót do indeksunastępna strona

88
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.