powrót do indeksunastępna strona

nr 08 (XC)
październik 2009

Czarne chmury nad Teatrem Marzeń
Dream Theater ‹Black Clouds & Silver Linings›
Muzycy Dream Theater konsekwentnie trzymają się rygoru wydawania kolejnych płyt studyjnych średnio co dwa lata. Przez pewien czas strategia ta dawała wielce pozytywne efekty, jednak od niedawna zaczyna ona wyraźnie szwankować, czego najlepszym dowodem jest płyta „Black Clouds & Silver Linings”.
Zawarto¶ć ekstraktu: 60%
‹Black Clouds & Silver Linings›
‹Black Clouds & Silver Linings›
Panowie z Teatru Marzeń to pasjonaci i pracoholicy zarazem. Każdego roku wszyscy udzielają się w co najmniej kilku pobocznych projektach muzycznych oraz pojawiają się gościnnie na przeróżnych wydawnictwach. Średnio rocznie na każdego z nich przypada kilka płyt. Do tego też należy doliczyć liczne trasy koncertowe (nierzadko międzykontynentalne). Z pewnością muzycy na brak zajęć nie narzekają, a i swoim fanom nie ułatwiają życia – trudno nadążyć z kupowaniem ich wszystkich albumów na bieżąco. A w ten grafik trzeba jeszcze wcisnąć płytę macierzystej formacji. Można się zastanawiać, skąd oni biorą na to siły i pomysły, i jakim cudem nie udało im się wypalić twórczo.
No właśnie. Przez dobre paręnaście lat ten tryb pracy niezbyt uwłaczał nowojorskim progmetalowcom, wydawało się wręcz, że im pomaga. Właściwie to do momentu wydania ich poprzedniego albumu, „Systematic Chaos”, panowie z DT cały czas utrzymywali niezmiennie wysoki poziom. Jasne, zdarzały się gorsze momenty, ale ogólnie trudno było im coś zarzucić. Jednak od tamtej płyty coś zaczęło się psuć i na „Black Clouds & Silver Linings” słychać to wyraźnie. Czuć zmęczenie materiału oraz brak świeżych i ciekawych pomysłów. W szeregi zespołu wdarła się rutyna. Przez lata Dream Theater pełnił rolę etatowego chłopca do bicia przez wszystkich przeciwników progresywnego metalu. Zarzucano im bezduszne, techniczne granie i instrumentalne popisówki. Jeszcze parę lat temu twierdzenia te nie były do końca uczciwe i uzasadnione, ale niestety ostatnio wygląda na to, że muzycy zaczęli się do owych zarzutów dostosowywać. Utwory zawarte na ich najnowszej płycie są wyjątkowo hermetyczne. O ile jeszcze na świetnym „Octavarium” potrafili odwoływać się do Yes czy choćby nawet do U2, tak teraz zabrakło im tego muzycznego bogactwa odniesień, do którego przecież często sięgali.
Muzycznie nie ma tu nic nowego. Pełno starych i ogranych chwytów znanych z poprzednich płyt. Z tym że wtedy były one znacznie lepiej pomyślane i ciekawiej wykonane. Oczywiście, utwory takie jak „A Nightmare to Remember” czy „The Count of Tuscany” wciąż robią wrażenie. To potężne muzyczne kolosy trwające ponad 15 minut, każdy jest niezwykle rozbudowany, imponująco zaaranżowany i wykonany. Ale, chociaż trzymają przyzwoity poziom, tak naprawdę nie wnoszą nic nowego do twórczości zespołu i wypadają blado w porównaniu z kawałkami znanymi ze starszych albumów grupy. Niestety, zdarzają się i ewidentne wpadki, jak „A Rite of Passage” oraz „Wither”. Pierwszy jest takim odpowiednikiem „Constant Motion” z poprzedniej płyty, nudna i nijaka zapchajdziura, przeznaczona chyba tylko i wyłącznie na singiel promocyjny, który będzie można puścić w niektórych stacjach radiowych. „Whiter” to z kolei typowa i niezbyt ciekawa ballada, będąca jedynie marną kopią poprzednich dokonań zespołu. Pomimo sporej ilości zmian tempa, czy niesamowitych solówek, płyta jest jednak przewidywalna i schematyczna.
Mimo to „Black Clouds & Silver Linings” powinien przypaść do gustu wiernym fanom Dream Theater i miłośnikom prog metalu, ponieważ w gruncie rzeczy to solidna porcja grania na świetnym technicznie poziomie. Muzycy po raz kolejny pokazują ogromny wachlarz swych umiejętności. W szczególności John Petrucci i Mike Portnoy są wyraźnie w życiowej formie. Po raz kolejny znakomicie swoje partie basu odgrywa też John Myung. Na pierwszym planie jest jednak perkusista Portnoy. Wystarczy wysłuchać choćby otwierającego album „A Nightmare to Remember”, by pozbyć się wątpliwości, że mamy do czynienia z jednym z najlepszych pałkerów świata. Jedynie Jordan Rudess znów jest na drugim planie, więc o jego ponadprzeciętnych umiejętnościach będzie można przekonać się dopiero na koncertach, bądź ewentualnie kupując solową płytę. Najsłabszym ogniwem jest nadal wokalista James LaBrie, choć ostatnio na szczęście wygląda na to, że wraca do formy. Przez pewien czas z płyty na płytę śpiewał on coraz gorzej (na koncertach bywało wręcz fatalnie), ale na „Black Clouds & Silver Linings” spisuje się nieźle, choć nie jest to wokal na poziomie tego z czasów „Images and Words”.
Mimo wszystko najnowszy album Dream Theater jednak bardzo rozczarowuje. Główną bolączką tej płyty jest wtórność i brak ciekawych pomysłów, czego nie maskuje nawet perfekcyjnie wykonanie.



Tytuł: Black Clouds & Silver Linings
Wykonawca / Kompozytor: Dream Theater
Data wydania: 22 czerwca 2009
Czas trwania: 75:18
Utwory
1) A Nightmare to Remember: 14:47
2) A Rite of Passage: 8:35
3) Wither: 5:25
4) The Shattered Fortress: 12:49
5) The Best of Times: 13:07
6) The Count of Tuscany: 19:16
Ekstrakt: 60%
powrót do indeksunastępna strona

152
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.