Jak w możliwie krótki sposób opisać książkę, która jest pomyłką? Która, siląc się na moralizatorstwo, pod płaszczykiem tanich sloganów ukrywa kiepską fabułę, jednowymiarowych bohaterów i nudną historię? Oto nowy synonim miernoty made by Paulo Coelho: „Zwycięzca jest sam”.  |  | ‹Zwycięzca jest sam›
|
Każdy, kto choć raz zachwycił się „Alchemikiem”, podziwiał „Piątą górę”, rumienił wraz z Weroniką, która postanowiła umrzeć i wzruszał nad brzegiem rzeki Piedry, zauważył bez wątpienia, że te cztery książki wyczerpały pisarski talent swojego twórcy. Każda kolejna była krokiem wstecz, wariacją na znany temat, potraktowany ewentualnie z innej perspektywy. „Jedenaście minut”, „Zahir” czy słabiutka „Czarownica z Portobello” zamiast gromadzić nowych fanów Paulo Coelho, odejmowały. Wnioski z takiego stanu rzeczy najwyraźniej wyciągnął sam zainteresowany i postanowił stworzyć coś zupełnie innego (bo trudno to nazwać nowym). Niestety poszedł na łatwiznę, nie odnalazł się w obcym środowisku i jedyne, co udało mu się zachować, to tendencja – mocno spadkowa. „Zwycięzca jest sam” to historia kilku ludzkich istnień, których drogi przecinają się podczas festiwalu w Cannes, nieuchronnie prowadząc do konfrontacji. Każde z nich przybyło tam w pozornie innym celu, dzieli ich niemal wszystko, a łączy jedno: pragnienie realizacji marzeń. Rosyjski biznesmen Igor próbuje odzyskać utraconą miłość, byłą żonę Ewę – obecnie partnerkę projektanta mody Hamida Husseina. Hamid właśnie wspiął się na szczyt sławy i próbuje swoich sił w biznesie filmowym, zatrudniając przy produkcji wybitnego Reżysera i Gwiazdora, oraz debiutującą aktorkę Gabrielę. Ta z kolei poszukuje swojej ostatniej (w końcu ma już 25 lat) szansy na oszałamiającą karierę, podobnie jak Jasmine – młodsza, ale już doświadczona i uznana modelka. Wszyscy mają swoje cele na tu i teraz, jednocześnie nieustannie dążąc do celu nadrzędnego – jak to w książkach Coelho bywa – miłości i szczęścia. Wkraczają do świata tzw. Superklasy, i choć robią to zupełnie różnymi drzwiami (a niektórzy od środka), efekt jest ten sam. Po latach dążeń do osiągnięcia sukcesu trudno nawet zauważyć moment, kiedy ów nadchodzi. Ludzka natura sprawia, że mając mało, chcemy trochę, mając dużo, chcemy jeszcze więcej, a kiedy mamy już wszystko, okazuje się, że nie mamy nic. Tę cechę piętnuje Coelho przez ponad trzysta stron, czyni to z każdej możliwej strony i każdego ujęcia, przez co zamiast umiejętnie trafiać do sedna – przesadza. Dążenie do swoich 15 minut sławy po trupach innych ludzi jest złe i wystarczy powiedzieć to raz – ciągłe mówienie o tym samym, tyle że ustami innych bohaterów, po prostu męczy. Coelho nie potrafił znaleźć złotego środka dla swojej pisarskiej natury – nie zdołał pogodzić dominującej tendencji do moralizatorstwa z dokładanym na siłę kryminałem. Sam temat zabójstwa jako drogi do odnalezienia miłości mógł okazać się znacznie bardziej nośny, niestety, przytłacza go ciężar pozostałych wątków. Drobny plusik za odtworzenie przepychu i sztucznej atmosfery festiwalu w Cannes, ale to zdecydowanie za mało. Jeśli brazylijski pisarz wierzy w to, co sam napisał, nad wszystkim powinien czuwać Wszechświat, który pomaga nam i wspiera, wskazuje drogę do szczęścia. Wszechświat nie czuwał jednak ani nad pomysłem, ani fabułą „Zwycięzcy…” – zapowiadająca się ciekawie powieść sensacyjna Paulo Coelho okazuje się książką niewartą uwagi, pieniędzy, ani czasu. Nie przekonują opowieści o Superklasie, brakuje typowych dla autora spostrzeżeń, nad którymi warto byłoby się pochylić, a po powieści sensacyjnej należy spodziewać się więcej… sensacji. Tak jak jedna, niespodziewanie i nadzwyczaj udana scena finałowego pojedynku nie uczyni z książki wybitnego dzieła, tak samo nazwisko autora nie zagwarantuje sukcesu innego niż finansowy. Szkoda podwójna, bo „Zwycięzca…” jest naprawdę sam – to książka dla nikogo.
Tytuł: Zwycięzca jest sam Tytuł oryginalny: O Vencedor está Só Wydawca: Drzewo Babel ISBN: 978-83-89933-90-4 Format: 352s. 130×205mm Cena: 38,– Data wydania: 22 maja 2009 Ekstrakt: 20% |