powrót do indeksunastępna strona

nr 08 (XC)
październik 2009

Ostrze Tyshalle’a, część 1
Matthew Woodring Stover
ciąg dalszy z poprzedniej strony
4
Salki do treningu walki wręcz znajdują się piętro wyżej, dokładnie nad salą gimnastyczną. Mają różną wielkość i rozkład, ale we wszystkich ściany i podłogi są wyłożone trzycentymetrową warstwą sorbothanu, który ma ograniczać urazy i kontuzje. Na jednej ścianie sorbothan jest przezroczysty i nałożony na lustro, w którym można się oglądać, ćwicząc – na przykład – walkę z cieniem.
Poszliśmy z Michaelsonem do jednej z takich właśnie salek. Ja miałem już na sobie regulaminowy półpancerz: centymetrowe sorbothanowe ochraniacze na łokciach, kolanach, genitaliach, głowie i szyi, a Michaelson został w swojej przepoconej bawełnianej koszulce i workowatych czarnych spodniach.
– Nie masz pancerza – zauważyłem.
– Bystrzak z ciebie, Biznesboyu. – Uśmiechnął się kąśliwie. – Jak się zorientowałeś?
Żeby utrzymać nerwy na wodzy, przywołałem w myślach wyrazisty obraz nocnego nieba nad Nadświatem, sylwetkę smoka na tle tarczy księżyca. Jeśli nie uda mi się z Michaelsonem, będzie to moja jedyna namiastka Nadświata.
– Daj spokój, każdy powinien mieć pancerz…
Zanim skończyłem mówić, zaatakował mnie z dwunastu stron naraz.
Czułem się, jakbym wpadł do młockarni: uderzył mnie kolanami w nieosłonięte uda, pięściami i łokciami w żebra, głową w żołądek… Zanim się zorientowałem, co się dzieje, miałem twarz wciśniętą w podłogę, unieruchomione ręce i nogi, obolałe całe ciało.
– Chcesz mi jeszcze coś powiedzieć o robolskim ścierwie?
Jego głos, który rozległ się tuż przy moim uchu, wydał mi się nagle bezbarwny i metaliczny, a ja nagle i zgoła nieoczekiwanie uświadomiłem sobie, że mogę zaraz zginąć.
Gdyby chciał, mógłby mnie zabić. Z łatwością.
I uszłoby mu to na sucho: nieszczęśliwy wypadek na treningu. Jego życie potoczyłoby się dalej, a moje zgasłoby jak płomyk świecy.
Na dodatek mówił tak, jakby naprawdę miał na to ochotę.
To dziwne uczucie: bebechy zmieniają się człowiekowi w wodę, z rąk i nóg odpływa cała siła, oczy łzawią… To chyba jakiś odruch, pozostałość z dzieciństwa, która nakazuje udać słabego i bezradnego, żeby wymusić odpowiednią reakcję rodzicielską po drugiej stronie. Nie mogłem się jednak oprzeć wrażeniu, że u Michaelsona nie mam co liczyć na taki gest.
– Fartowny cios – wysapałem w podłogę.
Szok. Chwila ciszy. A potem musiał mnie puścić, bo zaczął się tak śmiać, że nie był w stanie utrzymać chwytu. Mnie też udało się parsknąć śmiechem, kiedy przetoczyłem się na bok, usiadłem i obmacałem wszystkie stawy.
– O Jezu… Nie myślałem, że ktoś może mnie tak załatwić. W każdym razie nie tak szybko. Wiesz, że w swojej klasie jestem prawie najlepszy w walce wręcz?
Michaelson prychnął pogardliwie.
– We wszystkim jesteś najlepszy albo prawie najlepszy. Ale to jeszcze nie znaczy, że znasz się na rzeczy. Gówno wiesz.
– To prawda, Hari. Dlatego przyszedłem do ciebie.
Usiadł, podkulił nogi, przyciągając kolana do piersi i splótł na nich palce.
– Słucham – powiedział, ale w jego oczach widziałem podejrzliwość, to permanentne u podkastowych „Czego ode mnie chcesz?”.
– Podobno formalny trening nie idzie ci najlepiej – powiedziałem. – Nie odpadłeś jeszcze tylko dlatego, że potrafisz, jak to mówicie wy, Robotnicy, dać wycisk każdemu uczniowi w swojej klasie. Za cztery miesiące wyślą mnie do Nadświata. Wydaje mi się, że możesz mnie nauczyć paru rzeczy, których nie nauczy mnie Tallman.
– Tallman to kretyn. Woli pilnować, żebyś robił to czy tamto tak jak on chce, niż nauczyć cię czegoś, co pozwoli ci przeżyć.
– To właśnie mnie interesuje. Chcę przeżyć.
– A co ja będę z tego miał?
Wzruszyłem ramionami.
– Przez cztery miesiące będziesz mógł codziennie okładać biznesmeńskiego bachora.
Długo mierzył mnie lodowatym wzrokiem; ledwie udawało mi się nie wiercić nerwowo. W końcu rozplótł palce i płynnym ruchem wstał, przyjmując naturalną pozę do walki.
– Wstawaj.
– Nie włożysz pancerza?
– Sugerujesz, że będzie mi potrzebny?
Westchnąłem.
– Nieważne.
Pozbierałem się z podłogi i też przyjąłem pozycję. Wiedziałem, że nie mogę – w przeciwieństwie do zajęć u Tallmana – spodziewać się komend „Gotowi!” i „Boks!”, więc nie dałem się zaskoczyć, kiedy spojrzał w okolice mojego krocza: opuściłem skrzyżowane ręce do bloku – i oberwałem lewym hakiem w ucho, aż mi zadzwoniło w uszach.
– Lekcja pierwsza: to była zmyłka, Hansen. Kiedy tylko zobaczę, że patrzysz mi w oczy, dostaniesz w ucho.
Potrząsnąłem głową i podniosłem gardę. Michaelson postukał się palcem w mostek.
– Patrz tutaj. Zawsze patrz tutaj. Wtedy widzisz całe moje ciało. Oczy kłamią, Hansen, ale pierś mówi prawdę. Poza tym kopnięcia w krocze nie blokuje się rękami, tylko udem. Ilekroć opuścisz ręce, dostaniesz w ucho. Rozumiemy się?
– Chyba zaczynam…
Sieknął mnie prawym hakiem pod serce. Zaparło mi dech w piersi.
– Lekcja druga: najlepiej zaatakować, gdy przeciwnik traci czujność, a przeciwnik najczęściej traci czujność, kiedy coś mówi. Kiedy człowiek mówi, myśli o tym, co powie za chwilę, zamiast…
Wyrżnąłem go pięścią prosto w zęby. Knykcie zabolały mnie jak diabli, ale Michaelson cofnął się o dwa kroki i podniósł dłoń do ust. Widząc umazane czerwienią palce, uśmiechnął się do mnie.
– Wiesz co? – powiedział. – Zaczynam dostrzegać taką małą, malutką, mikroskopijną szansę na to, że może jednak cię polubię.
Uda się, pomyślałem. Wkroczyłem na drogę do Nadświata.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót do indeksunastępna strona

34
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.