Paco Ahlgren miał połączyć „filozoficzną namiętność” i „elektryzujące napięcie fabuły”. Jeśli po lekturze „Dyscypliny” coś będzie namiętne – to niechęć do książki, jeśli elektryzujące – to wyczekiwanie w obawie, czy autor nie zamierza pisać ciągu dalszego.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Warstwa fabularna książki prezentuje się mniej więcej jak wychudzony czternastodniową głodówką kot – mizernie. Ahlgren serwuje czytelnikowi wielokrotnie już powielaną kliszę. Nastolatek (Douglas Cole) schodzi na złą drogę narkotyków i hazardu. Spotyka miłość swojego życia, ale gra i ćpa dalej. W efekcie traci ukochaną i pieniądze, by stoczyć się na dno. Potem – wiadomo, amerykański sen o kopciuszku uratowanym przez czarującego nieznajomego. Wystarczy za kopciuszka podstawić kloszarda i wypisz-wymaluj mamy fabułę „Dyscypliny”. Przynajmniej do momentu, w którym Cole nie dowiaduje się, że musi pokonać złego faceta poruszającego się między rzeczywistościami. W książce mamy bowiem opisaną teorię światów równoległych. Nie ma co się jednak nastawiać na ciekawą lekturę – realizacja wspomnianej teorii stoi na (co najwyżej) średniackim poziomie i wzbudza emocje podobne, jakie w hodowcy rybek akwariowych wywoływać musi ich codzienne karmienie. Ahlgren nie poprzestaje na prezentowaniu problemów jednostki – do rozgrywki włączając Stany Zjednoczone, które (delikatnie mówiąc) znajdują się w nie najlepszej kondycji finansowej. Dolar leci na łeb, na szyję, a korzysta z tego kto? Oczywiście główny bohater. Ten sam, który chwilę wcześniej kompletnie spłukał się na spekulacjach giełdowych. Do tego wybór narracji pierwszoosobowej dla pokazania ogólnoświatowego kryzysu gospodarczego okazał się co najmniej mało trafny. Czytelnik wysłuchuje monotonnych relacji odnośnie załamania się pieniądza, krachów na giełdzie itp. Nawet ataki terrorystyczne przedstawione są w sposób przypominający prezentację kursów walut. Ahlgren może i jest dobrym analitykiem finansowym, ale talentu pisarskiego w nim jak na lekarstwo. Owszem – wie, co chce powiedzieć i w większości przypadków robi to klarownie, ale jak na beletrystykę to o wiele za mało. Kolejnym minusem „Dyscypliny” jest fakt, że w bardzo ograniczonym stopniu pozwala czytelnikowi na zawieszenie niewiary. Wynika to z nieporadności narracyjnych, o których już wspominałem. Książka nie wciąga, nie gra na emocjach i jest zwyczajnie przegadana. Momentami akcja nabiera jednak tempa – za sprawą dialogów między Cole’m a jego przyjaciółmi, którzy wyjaśniają mu kolejne sprawy (tyle że w dalszym ciągu jest to „narracja fotelowa”). Owych spraw do wytłumaczenia jest jednak o wiele za dużo – czasami ma się wrażenie, że bohater nie robi nic innego, poza siedzeniem w fotelu i słuchaniem kolejnych opowieści składających się na Wielką Historię. Nawiasem mówiąc owa Historia jest spisana w pewnej książce, co mogłoby przywodzić pozytywne skojarzenia z twórczością Emberto Eco. Mogłoby, gdyby nie to, że pomysł został niewykorzystany – Cole dostaje po łapkach od swoich mentorów za każdym razem, gdy próbuje się do księgi zbliżyć. Rozczarowuje też – a jakże – finałowe starcie z bad guyem. Teorie teoriami, ale jeśli nagle do walki wtrąca się Wszechrzecz, podpowiadając bohaterowi proste zdanie, które wbijano mu już do głowy na kartach książki i jeśli dzięki zrozumieniu owej formułki walka zostaje wygrana – to równie dobrze moglibyśmy urządzić konkurs na najlepszy przepis kulinarny. Emocje podobne, stopień abstrakcji dużo mniejszy. Nie wiem, do kogo skierowana jest „Dyscyplina”. Na pewno nie do ludzi oczekujących głębi postaci à la Stephen King czy suspensu à la Michael Crichton, a tych właśnie autorów wymieniano przy okazji oryginalnego wydania książki. Zresztą ciężko byłoby osiągnąć klasę tych autorów posługując się na tyle mało wyszukanym językiem, jak robi to Ahlgren. Ot, solidna rzemieślnicza robota – i niewiele więcej. Jak i cała „Dyscyplina”.
Tytuł: Dyscyplina Tytuł oryginalny: Discipline ISBN: 978-83-7648-002-2 Format: 520s. 142×202mm Cena: 32,– Data wydania: 24 lutego 2009 Ekstrakt: 40% |