powrót do indeksunastępna strona

nr 08 (XC)
październik 2009

Malutkie co nieco z Gdyni (3)
‹34. Festiwal Polskich Filmów Fabularnych›
„Dom zły” Wojciecha Smarzowskiego poruszył wszystkich. Nie można zachować obojętności wobec tego filmu, budzi skrajne uczucia. Jest jak cios między oczy. Brutalny i prawdziwy. Przenikliwy kryminał z drugim dnem.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Rok 1982. W zasypanej śniegiem podkarpackiej wsi, w opuszczonej chacie, grupa zapitych milicjantów pod wodzą porucznika Mroza (Bartłomiej Topa) organizuje wizję lokalną. Podejrzany Edek Środoń (Arkadiusz Jakubik) opowiada o wydarzeniach sprzed 4 lat. Równolegle widzimy to, co wydarzyło się wtedy w chacie Zdzisława i Bożeny Dziabasów (bardzo dobre role Mariana Dziędziela i Kingi Preis), gdy zawitał tam Środoń, zabłąkany kandydat na zootechnika w miejscowym PGR. Gospodarze przyjmują go z otwartymi ramionami. Atmosfera nasiąka bimbrem, do głosu dochodzą podstawowe, prymitywne żądze – seks, chciwość.
Mróz jest uwikłany w pajęczynę polityczno-prywatnych zależności. Śledztwa nie prowadzi się po to, by dowiedzieć się prawdy i ukarać winnych. Wszystko zostało już zaplanowane gdzieś wyżej, na biurkach tych, którzy rządzą. Milicjanci mają tylko uwiarygodnić ich wersję. Mroza ta sytuacja zaczyna uwierać, próbuje się stawiać, ale pole manewru ma ograniczone.
Filmowa historia to kwintesencja opresyjnej atmosfery stanu wojennego, politycznego, PRL-owskiego terroru. Odsłania przy tym najciemniejsze strony natury człowieka. Smarzowski nakręcił film jeszcze bardziej brutalny i bezkompromisowy niż „Wesele”. I tutaj zapijaczeni bohaterowie poruszają się jak w transie, w chocholim tańcu, w rytm transowej muzyki Mikołaja Trzaski. Bywa straszno i śmieszno (śmiech więźnie często w gardle), tak prawdziwie, że aż surrealistycznie.
Jako że lubimy wszystko porządkować i oswajać, pojawiają się głosy, że to polskie „Fargo” (bo śnieg i milicjantka w ciąży), a zdjęcia Krzysztofa Ptaka podobne są do obrazów Breughela. „Dom zły” to „Dom zły”, bardzo dobry polski film.
I „Zero” Pawła Borowskiego, kolejny dobry debiut. Reżyser jest absolwentem warszawskiej ASP, kręcił do tej pory krótkie filmy, zajmował się animacją. „Zero” to Altmanowska w stylu, bardzo precyzyjnie napisana, wielowątkowa historia, z wieloma bohaterami. Kamera zawsze idzie za tym, który wypowiada ostatnie słowo w scenie. Film narzuca reżim, trzyma w napięciu, zmusza do dyscypliny, ale emocjonalnie wychodzimy na zero. Niektóre historie, choć dramatyczne, rozpływają się w filmowym niebycie (choć może tak miało być, co sugeruje tytuł). Bohaterowie nie mają imion – jest biznesmen, spocony taksówkarz, detektyw, sprzedawca gazet. Kochają, kradną, oszukują – życie po prostu. Akcja rozpoczyna się, gdy biznesmen zleca detektywowi śledzenie swojej żony. Wszystko dzieje się w anonimowej metropolii. Zacierano starannie ślady, które mogą naprowadzić na miasto, gdzie kręcono zdjęcia, samochody filmowych bohaterów mają rejestrację DOE (nasuwa się skojarzenie z nazwiskiem John Doe, nadawanym w USA tym, których nie można zidentyfikować).



Cykl: Festiwal Polskich Filmów Fabularnych
Miejsce: Gdynia
Od: 14 września 2009
Do: 19 września 2009
WWW: Strona
powrót do indeksunastępna strona

95
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.