W rankingu najważniejszych much popkultury z pewnością owad z komiksu Lewisa Trondheima wysokiej pozycji nie zajmie, ustępując choćby „Musze” Davida Cronenberga. Przyznajmy jednak, że będzie miał swoje pięć minut.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Lewis Trondheim to twórca w Polsce coraz bardziej znany i ceniony (głównie ze względu na „ A.L.I.E.E.N.”), nie dziwi więc wydanie jego kolejnego albumu. „Mucha”, podobnie jak większość dzieł Trondheima (czy to w roli scenarzysty, czy grafika) jest opowieścią pozbawioną „dymków”, gdzie treść jest niesiona przez same obrazki. Jest to z pewnością bardziej zrozumiałe w przypadku historii o irytującym, brzęczącym owadzie, niemającym zwykle wiele do powiedzenia, niż przy jakiejkolwiek innej. Życie muchy do łatwych nie należy. Zaczyna się już zresztą niezbyt interesująco, od wyklucia się z jaja na dnie kuchennego kosza na śmieci. Potem pierwsze próby lotu, zakończone sukcesem wydostanie się ze śmietnika (czy mamy w tym doszukiwać się jakiejś głębszej treści?), bolesne poznawanie świata (te wkurzające powierzchnie szklane! ten cholerny kurz! te przeklęte lepkie ciecze!), większe zewnętrzne zagrożenia z pająkiem na czele (ale jabłkowy robak to też nie przelewki)... Na szczęście pojawi się też pierwsza przyjaźń z innym kuchennym roznosicielem zarazków. W pewnym momencie zaczynamy oczekiwać, że całość skończy się jak w popularnym w Internecie filmiku animowanym z muchą w roli głównej. Wiecie, tym filmiku, który kończy się pointą „No to se, k…, polatałam!”. Ale jednak nie. Trondheim na koniec szykuje naprawdę zaskakujący zwrot akcji. Nie zdradzę oczywiście jaki, natomiast zaznaczę jedynie, że ów udowadnia, iż nawet mały, nędzny owad przy sprzyjającym splocie okoliczności (tu: związanych z instalacją elektryczną) może mieć swoich naprawdę WIELKICH pięć minut. Trondheim rysuje to w sposób bardzo prosty, właściwie symboliczny (ale w pełni przejrzysty) kadrując filmowo – wszystkie ramki są identyczne, każda przedstawia scenę o chwilkę późniejszą niż poprzednia. Dzięki temu narracja jest płynna, treść, mimo braku jakichkolwiek pisemnych komentarzy, oczywista, a sam komiks czyta się błyskawicznie. Całość w sumie jest prostą, sympatyczną groteską, która – o ile was nie rozbawi – z pewnością przynajmniej zachęci do większej aktywności na rzecz utrzymania czystości w kuchni. PS. Zważcie, że w tekście i tytule w pełni udało mi się uniknąć sformułowań „mucha nie siada”, „jak mucha w smole”, „hiszpańska mucha”, a także nawiązań do Anny i Joanny Muchy. Uznaję to za swój osobisty sukces.
Tytuł: Mucha Wydawca: Mroja Press Cena: 32,00 Data wydania: październik 2009 Ekstrakt: 60% |