Feliks W. Kres ‹Grombelardzka legenda, tom I›, Feliks W. Kres ‹Grombelardzka legenda, tom II›
„Grombelardzka legenda” to w uniwersum „Księgi Całości” kolejny odgrzewany kotlet, zlepek tekstów powstałych właściwie na początku drogi pisarskiej Feliksa W. Kresa (zamieszczonym tu opowiadaniem „Prawo sępów” debiutował w świecie Szereru) – i to niestety widać. Chociaż inne zalety sprawiają, że jest to książka nie gorsza niż poprzedzające ją odsłony cyklu, plasująca na poziomie wyższym niż przeciętny.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
„Grombelardzka legenda” wydana została, inaczej niż przed laty, w dwóch tomach, co daje prawie 900 stron lektury. Tej objętości niestety nie widać w fabule – co po lekturze trzeciej już części cyklu, wydaje się w przypadku Kresa wręcz symptomatyczne. Znów bowiem, podobnie jak w „Północnej granicy” i „Królu Bezmiarów” obserwujemy kilka przygód grupki bohaterów – zdarzeń o dość nikłym zasięgu i znaczeniu dla całego uniwersum. Mówiąc prościej, brakuje „Księdze Całości” rozmachu, jakiegoś nadrzędnego pomysłu, który odsłaniany stopniowo utwierdzałby czytelnika, że śledzone w kolejnych tomach przygody to nie tylko pocztówki z kolejnych krain, ale części składowe jakiejś większej, nomen omen, całości.
W „Grombelardzkiej legendzie” nic takiego nie widać. Niby są tu zdarzenia dość istotne dla Grombelardu, czwartej obok Armektu, Dartanu i Garry krainy Szereru, niby poznajemy bliżej mędrców-Przyjętych, ale wciąż nie jest to fabuła, której można by oczekiwać po wielotomowym cyklu fantasy. Osią całej historii są jedynie kolejne, rozgrywające się na przestrzeni wielu lat, przygody Kareniry (zwanej Łowczynią lub Królową Gór), Armektanki polującej w górach Grombelardu na sępy. Oczywiście nie tylko z tą inteligentną i tajemniczą rasą musi się Łowczyni mierzyć – równie istotni są ludzie, cesarscy żołnierze i rozbójnicy, z którymi bohaterka walczy, muskułami i intelektem.
Łowczyni to oczywiście herod-baba, ulubiony – obok dziwek – typ kobiety Kresa. O mięśniach jak stal, zwinności górskiej kocicy, oczach kota (do czasu), nieokreślone płciowo stworzenie o małych piersiach i manierach zdecydowanie męskich. Jednocześnie Karenira, podobnie jak inne bohaterki, nie jest wolna od stereotypowych kobiecych przywar: nie potrafiąca zrozumieć przyjaźni i honoru, zaciekła, obrażalska, wredna, nieprzewidywalna. Czytając „Grombelardzką legendę” można się tylko utwierdzić w przekonaniu, że autor jest zatwardziałym mizoginem, który kobiety uważa za niższe istoty, próbujące, nieudolnie, dorównać mężczyznom.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Do takiej tendencyjności i uproszczeń w kreśleniu charakterów, podobnie jak do fabuły skupiającej się na pomniejszych bitewkach, pościgach i pogoniach, można przywyknąć. Ci, którym podobały się poprzednie odsłony „Księgi Całości” dostaną dokładnie to samo, to czego się spodziewają (choć miejscami nieco gorzej napisane: w kilku fragmentach widać – pomijając fakt, że Kres w ogóle nie jest geniuszem słowa – mimo późniejszych poprawek, że tworzył poszczególne opowiadania pisarz jeszcze niedoświadczony). Dostaną nawet więcej: przede wszystkim opis kolejnej, bodaj najbardziej malowniczej krainy Szereru – Grombelard składający się właściwie tylko z chłostanych wiecznym deszczem nagich szczytów gór, zamieszkany przez największe na kontynencie koty gadba i tajemnicze sępy, pełen potężnych ruin z zamierzchłej przeszłości, sąsiadujący ze Złym Krajem, źródłem potężnych artefaktów Geerkoto…
Tak, w Grombelardzie czuć zdecydowanie ciekawszy klimat niż w równinnym Armekcie czy wyspiarskiej Garrze. Do tego dochodzi pojawiający się tu i ówdzie opis sąsiedniego Dartanu – kolejnej, jakże odmiennej krainy, która dotąd przedstawiona przez Kresa nie była. „Grombelardzkiej legendzie” dobrze też robi, wbrew pozorom, oparcie na krótszych tekstach, przedstawianie osobnych historii połączonych tylko osobami bohaterów. Dzięki temu, mając na uwadze niechęć pisarza do konstruowania epickich fabuł, nie musimy czytać rozwlekłego do granic możliwości opisu jednego tylko wydarzenia, ale przynajmniej kilku przygód. Dzięki takiej formie historie są bardziej zwarte i dzięki temu to te najkrótsze, jak „Prawo sępów” czy „Prawo gór”, prezentują się najlepiej. W dłuższych tekstach (np: „Czarne miecze”), widać już to samo co w „Królu Bezmiarów” – tendencję do wprowadzania postaci i całych wątków, które w głównej linii fabularnej nie mają do odegrania żadnej roli.
Trzecia część „Księgi Całości” jest więc dokładnie tym na co wygląda – kolejnym odcinkiem wielotomowej sagi fantasy, w dobrze znany sposób eksploatującym wykreowany wcześniej, mający spory potencjał fantastyczny świat. Ci, którzy nie trawią Kresa, nie znajdą tu nic, co mogłoby ich przekonać do tego pisarza, za to ci, którzy go uwielbiają – będą usatysfakcjonowani. Natomiast miłośnicy fantastyki, którzy chcieliby dopiero zaznajomić się z jednym z najważniejszych polskich cykli fantasy nie powinni się wahać przed sięgnięciem po „Grombelardzką legendę” – próbka jest reprezentatywna, można ją czytać bez znajomości poprzednich książek, a pod wieloma względami wydaje się od nich ciekawsza.