Oryginalne baśnie wcale nie były miłe, łagodne i do obrzydzenia cukierkowe. W „Kopciuszku” złe siostry, by móc wcisnąć nogę do pantofelka, obrzynały sobie palce i pięty. „Jaś i Małgosia” także była pełna okrucieństwa; dzieciom śmierć groziła na każdym kroku. I mniej więcej o tym opowiada „Gretel and Hansel”.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Fabułą gry „Gretel and Hansel. Part One: Stones” jest, jak wspomniałem, baśń o Jasiu i Małgosi. W dostępnej, pierwszej części gry, wcielamy się tu w starszą siostrę, która – podsłuchawszy (w pomijalnym intro gry) knowania rodziców, postanawia zebrać 10 błyszczących kamieni, by je móc rozsypać w labiryncie leśnych ścieżek. Gdzie takie znaleźć? Najpierw trzeba się po kryjomu wydostać z domu – niektóre po prostu leżą na podwórku, do innych dostępu strzeże pająk, wiewiórka, osy, kruk… Trzeba nieco pomyśleć, zebrać kilka przedmiotów, użyć ich we właściwym miejscu, we właściwym czasie (kolejności). Jest sporo podpowiedzi. Czy jest to więc gra typu „fabuła + point-and-click”? Między innymi. Będzie się jednak trzeba wykazać także refleksem i ostrożnością – zbyt pochopne czy nieodpowiedzialne zachowanie bohaterki grozi śmiercią. Dość okrutnie pokazaną. A dlaczego nie jest to gra dla dzieci? Bo, jak się okazuje na końcu, właśnie owe śmierci (nie tylko samobójstwa – można też zakatować braciszka) należy „kolekcjonować”. Za każde z 10 możliwych dostajemy „medal”. Nie tracimy z tego powodu nic ze zgromadzonych przedmiotów, nie musimy zaczynać od nowa – ot, Małgosia pojawia się jak gdyby nigdy nic. Cóż, nie jest to zbyt wychowawcze… Po zdobyciu wszystkich 10 śmiercio-medali, jako bonus otrzymujemy medal „Grimm master” i możliwość przejścia gry ponownie, ale w „wielkanocnej” (?) oprawie – Małgosia ma na twarzy maskę królika, Jasio – barana. Wydaje się jednak. że nic to nie zmienia w samej grze. Same zaś punkty za medale można gromadzić na koncie, jeśli gracz zdecyduje się założyć sobie takie w serwisie Newgrounds. Pewnie służą do wspinania się po tablicy highscores – nie sprawdzałem. Grafika jest ciekawa: utrzymana głównie w sepii, przypomina malowanie farbkami wodnymi przez dzieci w wieku przedszkolnym. Tło muzyczne nie nudzi, ale może przygnębiać (wszak do tak poważnych zagadnień nie pasuje cukierkowe „hop-siup-tralala”). Można ją jednak łatwo wyłączyć. Liczne wstawki filmowe można przewinąć (interesujące są tylko za pierwszym razem). Czekam z niecierpliwością na zapowiadane przez autora kolejne epizody. |