powrót do indeksunastępna strona

nr 10 (XCII)
grudzień 2009

Wariacje literackie: Halloween, Broniewski, wiatraki
Początkowo chciałem pisać o trupach literackich, to jest pisarzach i książkach niesłusznie zapomnianych. Władysław Broniewski jest jednym z nich, ale – wydawało mi się – zasługuje na oddzielny tekst. W dodatku, okazja jest dobra – niedawne Zaduszki i Wszystkich Świętych, a także, coraz bardziej popularne w naszym kraju, Halloween.
Przyznam, że tego ostatniego święta nie znoszę. Nijak nie pasuje do polskich realiów, jest po prostu jeszcze jednym importowanym produktem na siłę wszczepionym w naszą kulturę. Chociaż, może nie do końca na siłę; jest coś w tzw. Święcie Zmarłych zbliżonego nastrojem do Halloween; może to pogańska tradycja „Dziadów”, a może chodzi o pierwotny strach przed śmiercią.
Ze szkoły pamiętamy patriotyczny „Bagnet na broń”, poza tym Broniewski jest raczej nieznany. Po części dlatego, że jego twórczość nie była wyjątkowo wybitna, po części zaś – podejrzewam – ze względu na jego polityczne zaangażowanie w czasach PRL-u. Szkoda, bo Broniewski jest twórcą ciekawym, niepokojącym, a jego wiersze momentami tchną prawdziwą grozą, są wręcz mini horrorami.
Wczesna twórczość poety, z okresu „Wiatraków” (1925) czy „Dymów nad miastem” (1927), to prawdziwa gratka dla miłośników opowieści z dreszczykiem. Co więcej, wiersze Broniewskiego nie ograniczają się do straszenia czytelnika jedynie na poziomie fabuły, ale sięgają dalej, pokazują lęk metafizyczny – jak choćby w „Listopadach”:
Całe życie zrywam się i padam,
jakbym w piersi miał wiatr na uwięzi,
i chwytają mnie złe listopady
czarnymi palcami gałęzi.
Groza u Broniewskiego jest grozą człowieka pozbawionego nadziei, zagubionego w jakimś potwornym mieście („Ulice lecą na oślep, w czarne krzyżują się iksy”), targanego przez bezlitosny los, który rzuca bohaterem jak wiatr zeschniętymi liśćmi. Ale autor „Wiatraków” nie ogranicza się do horrorów miejskich, zdumiewające są poezje, w których oglądamy niszczącą siłę natury („Perun”) czy wewnętrzne szaleństwo (kapitalne „Biesy”).
Szczególnie zafascynował mnie wiersz „Wiatraki” z pierwszego tomiku autora. Groza pokazana jest tam na co najmniej trzy sposoby. Pierwszy to warstwa językowa. Broniewski zbudował utwór z wyrazów furkoczących, zgrzytających i trzeszczących – zupełnie jak tytułowe wiatraki. Więc skrzydła tych ostatnich „Kręcą, kołują, skrzypią i kręcą”, swoim diabelskim trzaskiem „głuszą krakanie kruków i wron”. Kiedy wiersz czyta się na głos słychać jego złowieszcze brzmienie, jakby to rzeczywiście pracował na wietrze stary wiatrak.
Druga warstwa to sceneria wyjęta żywcem z klasycznego horroru. Mamy wieczór, wiatr, „chmury wełniste” na niebie, na wzgórzu ciemne wiatraki, a do tego zwiastujące śmierć ptaszyska i zachodzące słońce. Scena jak z „Frankensteina” z Borisem Karloffem, jest nawet mgła snująca się po ziemi. Poeta dodatkowo wprowadza grozę takimi określeniami jak: „Słońce językiem strugę krwi liże” albo: „ich ręce sterczą jak krzyże”. Makabra na całego.
Groza numer trzy to wspomniany już brak nadziei. Broniewski wspaniale przechodzi od złowieszczej scenerii do przerażonego człowieka, od klasycznego horroru do wewnętrznych lęków. To trochę tak jakby oglądany w kinie film nagle stał się rzeczywistością. Owo przejście dokonuje się niemal niezauważanie:
Słońce językiem strugę krwi liże,
w pianie zachodu tarza się dzień –
wtedy ich ręce sterczą jak krzyże:
widzę rozpięty na nich mój cień.”
Wiersz polecam wszystkim miłośnikom horrorów. Na zimę najlepsza jest zimowa opowieść, powiada Szekspir. A na jesień? Wiersze Władysława Broniewskiego.
powrót do indeksunastępna strona

69
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.