KW: Zatem wróćmy do strachu. Dobra, klaun z „To!” też mnie nieźle przestraszył. Ale największy lęk wywołała u mnie „Zaginiona autostrada” Lyncha. I to nie w czasie seansu, ale po. Wracają do Ciebie czasem filmy grozy w snach? Bo to dla mnie najwyższy wyznacznik jakości. PD: Wracają, ale przeważnie są to jakieś gigantyczne mrówki, pszczoły czy świnie, więc raczej nie mogę mówić o wyznaczniku jakości. Śnił mi się też, jak mówiłem, Murzyn z wielkim… Tyle że nie był to Candyman. A Tobie co konkretnie się śniło? Tylko nie mów, że te bladolice, kruczowłose dziewczynki z azjatyckich horrorów, które tak uwielbiasz? KW: Och, proszę mi tu nie imputować, ja nie Polański, żebym miał uwielbiać jakieś dziewczynki. PD: Uwielbiasz horrory z dziewczynkami, więc narzuca się samo przez się, że mogła Ci się jakaś śnić. Bez podtekstów. KW: Z Lyncha śnią mi się twarze. Dziwne, zniekształcone, nieludzkie. Szczerze powiedziawszy, po wyjściu z filmu Lyncha wydaje mi się, że widzę właśnie same upiorne oblicza, i że wszyscy ludzie są jacyś dziwni… Ale – i to Cię zapewne ucieszy – coś w stylu gore też mnie we śnie odwiedza. Pamiętam rodzinkę psychopatycznych kazirodców z odcinka „Z Archiwum X” o tytule „Home”, która przyszła do mnie pewnej nocy… PD: Ja w najnowszym śnie przegrałem w kasynie cały majątek. To jest horror! KW: A tak ogólnie, to jak dziś zapatrujesz się na horrorowi klasykę? Oglądasz ją jako ramotki, jako ciekawe filmy, czy filmy, mogące przestraszyć? Powiedzmy wybierając z ekspresjonizmu, Universala, filmów Vala Lewtona, horrorów SF z lat 50., filmów Hammera… PD: A to zależy. „Frankenstein” z Karloffem na przykład mocno się zestarzał, ale „Narzeczoną Frankensteina” nadal ogląda się z zainteresowaniem. Ostatnio mam fazę na SF-y z lat 50., w przeciągu kilku tygodni widziałem genialnego „The Incredible Shrinking Man”, „One!”, „Tarantulę”, oryginalnego „Bloba”, „20 Million Miles to Earth” i parę innych. Czy są straszne? Raczej rozczulające. Ale już filmy Murnaua czy tak pokręcone klasyki jak „Freaks” Browninga potrafią, mimo upływu lat, przyprawić o miły dreszczyk niepokoju.  | ‹Zagubiona autostrada›
|
KW: E, bywają te SF z lat 50. całkiem straszne – „Inwazja porywaczy ciał” jak dla mnie nadal świetnie trzyma w napięciu. Ale zgoda, że to wyjątek i kochamy to kino dla nóg Julie Adams z „Potwora z Czarnej Laguny” i ogólnego klimatu. Ja natomiast zakochałem się w filmach Lewtona, w szczególności „Wędrowałam z zombie”. Klimat w tym filmie jest niesamowity, końcówka też wcale nieoczywista i jakaś taka mocno dołująca… Choć rzeczywiście, raczej trudno powiedzieć, że te filmy rzeczywiście straszą… PD: Też lubię „Wędrowałam z zombie”. I z produkcji Lewtona jeszcze „Porywacza ciał”, bo jeśli chodzi o „Ludzie koty”, to chyba wolę remake z Nastassją Kinski. Oryginał mocno się zestarzał. KW: A to też prawda. Czy w takim razie istnieje możliwość stworzenia horroru ponadczasowego? Który będzie straszył zawsze i (prawie) wszędzie? PD: Wątpię. W każdym z nas siedzi inny strach, uwarunkowany zresztą – jak już wcześniej słusznie zauważyłeś – życiowym doświadczeniem. Nas obu przerazi horror o stracie dziecka, ale na razie tylko Ciebie horror o kryzysie wieku średniego, he, he. KW: A znasz jakiś? Bo, cholera, o wieku średnim kręcą tylko dramaty, albo komedie. PD: Faktycznie, nie przypominam sobie. KW: Ale czekaj, przecież są wciąż te rzeczy, które nas przerażają od tysiącleci. Obawa o najbliższych. PD: To zbyt ogólnikowe. Jakich najbliższych? Bezdzietnego nie przerazi horror o stracie dziecka, singla – o stracie żony/dziewczyny, sieroty – o stracie rodziców. KW: Ciemny las i To, Co w Nim Jest. PD: Powiedz to leśnikom, myśliwym, drwalom czy w ogóle mieszkańcom leśnych okolic. KW: Wielka uzębiona ryba, płynąca wokół naszych nóg. PD: Powiedz to doświadczonym rybakom i ludziom zajmującym się polowaniem na rekiny czy ich hodowlą, tresurą. KW: Śmierć. PD: Powiedz to buddystom i wyznawcom islamu. KW: Chyba da się wokół jakichś tematów nakręcić film, który będzie przerażał tak i dziś, jak i za lat sto. PD: Da się, ale i tak nie będzie przerażał każdego. Ewentualnie większość, ale większość to i dziś przerazi pierwszy z brzegu horror z dobrze zbudowanym klimatem, odpowiednio niepokojącą muzyką i efektami dźwiękowymi. Zapominasz chyba, że temat to nie wszystko. Spielberg zrobił mistrzowski horror o wielkiej rybie, ale „Piekielnej głębi” Renny’ego Harlina już się chyba nie bałeś? Moim zdaniem w filmie grozy biegłość techniczna jest istotna jak w mało którym gatunku. Można przecież kompletnie położyć realizacyjnie świetny scenariusz horroru o przemijaniu czy stracie najbliższych, a z drugiej strony – można nakręcić całkiem straszny horror o Morderczym Krzaku Agrestu z Kosmosu. KW: W takim razie rozumiem, dlaczego horror nie jest gatunkiem dla Tadeusza Sobolewskiego, który, jak wiadomo, ocenia filmy po Wadze Tematu i Zamierzeniach Twórcy, a nie wykonaniu (a przynajmniej w mniejszym stopniu). Generalnie się zgadzam – w mało którym gatunku tak niesamowicie ważna jest sprawność realizacyjna. Dobre kino akcji może mieć bzdurny scenariusz i fatalne aktorstwo i nadal bawić. Dobry dramat może w ogóle nie mieć scenografii i poruszać. Dobra komedia musi mieć paręnaście dobrych żartów i wystarczy. Horror to gatunek cholernie wymagający. Dobry horror, oczywiście. O rany, to już rozumiem, dlaczego u nas nikt nie umie robić horrorów – pełne współgranie wszystkich elementów dzieła filmowego? To chyba umiał u nas tylko Polański, ale on wyjechał i zapowiada się, że jeszcze przez parę lat nie wróci.  | ‹Nie oglądaj się teraz›
|
PD: Umiał też nie do końca u nas, bo swoje najlepsze filmy grozy zrobił za amerykańskie, brytyjskie i francuskie pieniądze. KW: Ale z drugiej strony będę bronił archetypów. Dobry horror, poza tym, że jest perfekcyjnie wykonany, powinien jednak odwoływać się do lęków pierwotnych. Mimo wszystko, Morderczy Krzak Agrestu może mnie rozbawić, spowodować, że parę razy podskoczę na krześle, ale nie przerazi. PD: Masz rację. Może przestraszyć, ale na pewno nie wróci w koszmarze. Tyle że co z dzisiejszych horrorów ma szansę w nim wrócić? Powstają już naprawdę szalone ilości remake’ów, przeważnie bardzo kiepskich („Świt żywych trupów” Snydera jest tu chlubnym wyjątkiem). Azjatycki horror też już jest w impasie – to znaczy akurat Ty na pewno znajdziesz jakieś kontrprzykłady, ale przynajmniej wszystko, co trafia do polskich kin, sprawia wrażenie powtórki z rozrywki. KW: No właśnie chyba też nie znajdę. Co prawda paru nowszych pozycji jeszcze nie widziałem, ale i tak jesteśmy w dobrej sytuacji, bo to kino dociera do nas… z opóźnieniem. Tymczasem krytycy już od kilku lat trąbią, że „J-horror” goni w piętkę, wciąż produkując Ringopodobne produkty. To, co było nowatorskie (choć oczywiście wzorowane na Lynchu, Cronenbergu, giallo) miało stosunkowo krótki okres chwały (choć na prawie całym świecie), a obecnie komercja i popularność zabija dzieła nawet najbardziej obiecujących twórców. Być może coś się dzieje ciekawego w Tajlandii, na Filipinach, ale nie znam dobrych przykładów… PD: A na Zachodzie wampir nie ma już oblicza Maksa Schrecka czy nawet Klausa Kinskiego, tylko gładką buźkę Roberta Pattinsona. KW: Coś się we mnie wzdryga przed zaliczeniem „Zmierzchów” do horroru… Przeraża jednak fakt, że niedługo zatęsknimy za Tomem Cruisem w roli wampira… PD: Ba, ja tęsknię, od kiedy wampir stał się maskotką emo-nastolatków. Żeby to się chociaż skończyło na „Zmierzchu”, ale przecież ciągle powstają nowe książki, filmy na ich podstawie (ostatnio choćby „Asystent Wampira”). W stanach rekordy popularności biją obecnie trzy wampirze seriale – „Czysta krew”, „Pamiętniki wampirów” i internetowy „I Kissed A Vampire” z Lucasem Grabeelem znanym z „High School Musical"… Jedynie zapowiadanego na styczeń „Daybreakers”, będącego ponoć skrzyżowaniem „Matriksa” z „28 dni później”, jestem ciekaw. Poza tym, odchodząc już od wampirów, czekam jeszcze na znakomicie przyjęty w Stanach „Zombieland”, choć to już raczej schyłek renesansu żywych trupów, przewałkowanych już chyba pod każdym możliwym kątem. KW: O ile mi wiadomo, „Zombieland” to kolejny zom-com, czyli zombie-horror na wesoło. A ten temat w ostatnich latach kwitnie – „Wysyp żywych trupów”, „Planet Terror”, „Fido”, norweski „Dead Snow”, pewnie dorzucisz parę tytułów. PD: Młodzieżowy „Taniec żywych truposzy” był niezły, ale rzeczywiście wymieniłeś najciekawsze zom-comy ostatnich lat. KW: Zombie są, co ciekawe, dużo zabawniejsze od duchów i wampirów. I pewnie zabawy będzie dużo, ale gatunku to nie wskrzesi. Bo nawet nie przychodzi mi do głowy, co by tu można jeszcze wymyślić. Jeszcze bardziej pojechać po bandzie? Zdaje się, że niewiele pola do popisu tu pozostało. PD: Mam nadzieję, że dojdzie do skutku zapowiadana na przyszły rok ekranizacja genialnej komiksowej serii „Żywe trupy” Kirkmana. Mają ją robić w formie serialu, więc przy odpowiednim budżecie i ekipie może wyjść fajnie. Ale poza tym, jak widzisz, nie jestem specjalnie optymistycznie nastawiony. A Tobie jak się rysuje przyszłość horroru? KW: Cóż mogę powiedzieć w roku, w którym nawet tak obiecująco zapowiadający się tytuł, jak „Lesbian Vampire Killers” okazuje się (podobno) niewypałem… PD: Ja widziałem. Nie był taki zły, tylko zdecydowanie za grzeczny. Po tytule człowiek spodziewa się wiadomo czego, a tutaj ze dwa nagie biusty, śladowe ilości gore… Typowo pod nastolatków, jak to się teraz robi. KW: No właśnie – odnoszę wrażenie, że kilka lat temu, gdy robiliśmy szerszą dyskusję redakcyjną, bardziej wierzyliśmy w świetlaną przyszłość kina grozy. A dziś – dzieje się raczej niewiele. Wygląda na to, że winą jest… popularność gatunku. Bo jednak obrazy oparte na prostym straszeniu potworem wyskakującym z szafki wciąż święcą sukcesy kasowe, a wcale nie wymagają wielkich budżetów. Wszyscy więc idą w tym kierunku. Ratunkiem byłoby zapewne pojawienie się jakichś wielkich indywidualności, które będą potrafiły nadać kształt naszym największym koszmarom, odkryć o nas coś, z czego nie zdajemy sobie sprawy. Ale tacy ludzie nie rodzą się na kamieniu… Wydaje mi się, że nie tylko muszą być świetnymi filmowcami, ale też powinni kochać i rozumieć historię gatunku, być dobrymi psychologami, no i nie dać się szybko podkupić przez Hollywood… PD: Ta, i co jeszcze, mieć urodę Brada Pitta? KW: Nie, raczej Borisa Karloffa w pełnej charakteryzacji. |