powrót do indeksunastępna strona

nr 10 (XCII)
grudzień 2009

Esensja czyta: Październik-listopad 2009
ciąg dalszy z poprzedniej strony
Zawarto¶ć ekstraktu: 80%
‹Za Morzem Koralowym›
‹Za Morzem Koralowym›
Michael Moran
‹Za Morzem Koralowym›
Jędrzej Burszta [80%]
Zajmujący reportaż o podróży po prowincjach wyspiarskich Papui-Nowej Gwinei, czy też, jak zostało to ujęte w podtytule: „po dawnych imperiach południowo-zachodniego Pacyfiku”. Moran inspiruje się biografiami dwóch wielkich badaczy tego rejonu, Nikołaja Mikłucho-Makłaja oraz Bronisława Malinowskiego. Posiłkując się lekturą ich dzieł, bawi się trochę we wnikliwego śledczego, którego interesuje każdy detal, nawet dokładna lokalizacja sławnego namiotu angielskiego antropologa. Jego reportaż jest jednak przede wszystkim refleksyjną opowieścią o przemijaniu pewnego świata, w którym świadectwa historyczne zostają skonfrontowane ze współczesną rzeczywistością, przefiltrowaną przez młodzieńcze wspomnienia samego autora. Może poprzez swoją sentymentalność „Za Morzem Koralowym” wydaje mi się w głównej mierze rekonstrukcją pewnego wyobrażenia, mitu egzotycznych krain, od lat pielęgnowanego w świadomości Europejczyków. Autor nie ma zresztą ambicji antropologicznych – koniec końców jego książka jest przykładem świetnie napisanej relacji podróżniczej, obfitującej w różne malownicze smaczki, może czasem tylko zbyt nachalnie szokujące i sensacyjne (relacje – a jakże! – o wszechobecnych praktykach ludożerczych). Trzeba jednak przyznać, że Moran potraktował poważnie zarówno temat, jak i swoich czytelników. Warto przeczytać, szczególnie jeśli przepada się za sugestywnym podróżowaniem palcem po mapie.
Anna Kańtoch [70%]
Na początku kręciłam nosem – bo historie proste, przewidywalne i nieco przesadnie, jak na mój gust, sentymentalne (to ostatnie odnosi się głównie do „Miodu z moich żył”). Jednak im dalej, tym lepiej, kolejne opowieści w ciekawy sposób wiążą się między sobą, Byhtra, choć na pierwszy rzut oka może się wydawać typowym złym-dobrym facetem, ma niewątpliwy potencjał, zaś całość zwieńczona została końcówką, która zgrabnie łączy bohaterów i zarazem zapowiada bardzo interesujący ciąg dalszy. No i to miasto… Tutaj zastrzeżeń żadnych już nie mam, Vakkerby jest przytłaczające, dziwaczne i zarazem fascynujące, czyli dokładnie takie, jak powinno być.
Michał Kubalski [70%]
Nieco podobnie, a jednak inaczej: tak, Vakkerby to twór autorski, który wynagradza większość wad tej powieści. Wadami tym są m.in. szwy, widoczne pomiędzy poszczególnymi historiami oraz ich nierówny poziom – taka już cecha powieści „składankowej”. Byhtra owszem, jest sukinsynem o złotym sercu, ale szybko można zorientować się, że jest także niezniszczalny – stąd i trudno martwić się o jego losy. Pewne cechy mieszkańców i samego miasta mogą budzić wątpliwości co do logiki i spójności, a powtórzone ponad 50 razy „Niech mnie utopią w Mrocznicy” – irytację, ale i tak jest to jedna z ciekawszych debiutanckich powieści na polskim rynku. A na rynku jest już kontynuacja – „Dziki Mesjasz”.
Zawarto¶ć ekstraktu: 50%
‹Wąska ścieżka czarownicy›
‹Wąska ścieżka czarownicy›
Piotr Patykiewicz
‹Wąska ścieżka czarownicy›
Michał Kubalski [50%]
Problematyczna książka. Bo niby nie za bardzo jest się do czego przyczepić: fabuła – jest, w miarę trzyma się kupy, bohaterowie – są, niektórzy sympatyczni nawet (ojciec), esesmani i Śpiący Rycerze – są. A jednak takie to wszystko obłe, nieważne, do zapomnienia. Perypetie młodziutkiej czarownicy – Marylki Spodziejówny i splątane z nimi ludowe podania pozostawiają czytelnika obojętnym, co jest grzechem głównym w literaturze rozrywkowej. Nawet kwiat paproci nie pomaga.
Michał Kubalski [80%]
Pratchett potrafi, także bez Dysku: napisał mądrą, nieco gorzką powieść o katastrofie, przetrwaniu i dorastaniu. „Nacja” jest także – a może przede wszystkim – powieścią o dokonywaniu wyborów: między złem a dobrem, między złem mniejszym i większym, między odpowiedzialnością wobec innych a własnym szczęściem. A do tego o pantalonowcach, sporządzaniu piwa i jednej naprawdę strasznej babci.
Marcin T.P. Łuczyński [50%]
Rzecz niezbyt udana. Co ciekawe, wcale nie z racji braków rzemieślniczych, bo tych Sapkowskiemu zarzucić nie sposób. Z braku rozmachu raczej i na ów rozmach pomysłu z jednej strony, i z oczekiwań czytelników na ów rozmach – z drugiej. Książka wywołała gorące emocje – i to jest chyba jej jedyny atut.
Jak ją ocenić? No cóż, regularnie czytam sobie „Sagę o wiedźminie”. Dla przyjemności. Regularnie czytam – a ostatnio słucham – „Trylogię husycką”. Dla przyjemności. „Żmiję” po prostu przeczytałem i odłożyłem na półkę. Niby nic nowego, w końcu z dziełami innych pisarzy robiłem i robię podobnie. Ale Sapkowski dotąd do tego grona się nie zaliczał. Teraz zaczął. Tylko tyle. I aż tyle.
Mieszko B. Wandowicz [50%]
Najchętniej napisałbym, że „Żmija” to kapitalna rzecz i że warto za każde pieniądze, tak, jak z czystym sumieniem mogę stwierdzić, iż „Złote popołudnie”, „Maladie” i nawet trylogia husycka zostawiają w tyle wszelkie opowiastki o wiedźminie. Niestety, w tym przypadku muszę dołączyć do chóru: nowe dzieło Sapkowskiego to jego najgorsza powieść. Zdarzały się autorowi większe wpadki w opowiadaniach, ale nie w dłuższej formie – „Żmija”, mimo naciapania to Greków, to Brytyjczyków, to Rzymu, to Krymu, jest monotonna, przekonywających bohaterów nie ma, wzruszeń niewiele, humorowi daleko do poziomu, do jakiego Sapkowski przyzwyczaił (piszący te słowa roześmiał się dokładnie raz). Rzemieślnicze umiejętności jednak, nawet gdy zabrakło polotu, autorowi zostały, więc powieść czytało się szybko i w miarę bezboleśnie. Szkoda tylko, że najpewniej równie prędko „Żmija” wyślizgnie się z pamięci.
Konrad Wągrowski [60%]
Mam ze „Żmiją” problem. Z jednej strony – tyle lat czekania i tylko tyle? Dwieście parę stron opowieści, która mogłaby być początkiem czegoś większego, a sam autor się odżegnuje od kontynuacji, sugerując, że może komuś temat odsprzedać? Z drugiej strony – tradycyjnie, jak zwykle u Sapkowskiego, czytało mi się to dobrze. Połknąłem całość w pociągu relacji Warszawa-Kraków i wcale nie w pośpiechu. Oczywiście, z jednej strony dlatego, że „Żmija” jest krótka, ale z drugiej – do samej lekkości stylu Sapkowskiego nadal nie można się przyczepić. No i potencjał był. Bo przecież temat relacji człowiek-wojna w dzisiejszych czasach jest cały czas na topie. Może trzeba było się w niego zagłębić? Może uczynić z wojny Macedończyków i Anglików równoprawne wątki? Takie trzy przeplatające się historie? Na pewno nie zawadziłoby. Potencjał był…
Krzysztof Wójcikiewicz [50%]
Zdecydowanie najsłabsza książka Andrzeja Sapkowskiego i spore rozczarowanie po trzech latach oczekiwania. Konstrukcyjnie rzecz biorąc, „Żmija” jest sztucznie rozdmuchanym do rozmiarów powieści opowiadaniem, którego potencjał został niestety w dużej mierze zmarnowany. Mimo porzucenia średniowiecznego (trylogia husycka) i pseudośredniowiecznego (cykl wiedźmiński) settingu na rzecz wojen afgańskich wiele znajomych elementów powraca – znów mamy okrutną wojnę, znów pojawia się Wielka Bogini… Niestety, tym razem zawodzi wykonanie: fabuła jest prościutka i dość przewidywalna, bohaterowie w większości nijacy, zniknęły nawet zapadające w pamięć dialogi, zastąpione przez cudaczną mieszankę współczesnych żołnierskich przekleństw i sienkiewiczowszczyzny oraz natłok militarnych skrótów. Gdyby usunąć wykłady historyczne oraz mocno pretekstowe przebitki na Anglików i Aleksandra Wielkiego, zostałoby w miarę znośne opowiadanie, którego debiutant nie musiałby się wstydzić. Od sztandarowej postaci polskiej fantastyki i pięciokrotnego laureata nagrody im. Zajdla można było jednak oczekiwać czegoś więcej.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót do indeksunastępna strona

59
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.