powrót do indeksunastępna strona

nr 10 (XCII)
grudzień 2009

Jak kostkofob z turlaczem: Świątynia boga zwanego RPG
Wy, narratywiści, potrzebujecie tego magicznego słowa nazywanego klimatem, które ma być wspomagane przez całe obecne na Waszych sesjach otoczenie, handouty, świece i temu podobne bajery. Gdyby Wam to zabrać, pewnie czulibyście się co najmniej nieswojo, mam rację? Ja nigdy nie miałem nic, co chociaż zahaczałoby w swoich właściwościach o Wasz stryszek, zaś jedną z lepszych sesji rozegrałem na dość tłocznym konwentowym korytarzu.
Kamil Sambor: Zastanawia mnie, czy miałeś lub masz ulubione miejsce na sesje, w którym gra Ci się lepiej niż gdziekolwiek indziej. Gdzie sesja sama płynie, MG zachwyca opisami i zwrotami akcji, gracze odkrywają świetnie postacie i współgrają w drużynie niczym orkiestra pod batutą Mahlera. Ostatnio zauważyłem takową prawidłowość u siebie i swych przyjaciół a jednocześnie graczy. Naszą mekka jest „Stryszek”, którego zdjęcia załączam do dyskusji, a jakiś dokładniejszy opis duszy tego miejsca zamieszczę może w dalszej części.
Miłosz Cybowski: Przyznam szczerze, że nigdy nie byłem tego rodzaju fetyszystą i kultywowanie jednego miejsca grania mi się nie zdarzało. Owszem, od zawsze ceniłem sobie miejsca takie, w których zarówno gracze, jak i Mistrz Gry mogą wygodnie usiąść, rozłożyć karty postaci i nie mieć kłopotów z rzucaniem kośćmi. A że zwykle nie brakowało takich warunków, prowadziło mi się dobrze praktycznie wszędzie: od mojego domu, przez sesje wyjazdowe u znajomych, aż po konwentowe korytarze czy zatłoczone sale. W każdym miejscu grywałem z praktycznie innymi ludźmi, więc stworzenie jednej świątyni RPG przypominającej Twój stryszek było niejako zadaniem ponad moje siły.
KS: Myślę, że stryszek świątynią nie jest, zresztą, nie twierdzę, że nie było wielu ciekawych sesji w inszych miejscach. Nie zmienia to jednak faktu, że z przyjaciółmi lubujemy się w poświęcaniu całej uwagi tylko sesji. Co ciekawe, na stryszku jakimś cudem rzadko zdarza się, by ktokolwiek z nas wnosił ze sobą jakieś problemy. Przypisałbym temu miejscu niezwykle kojące – jakimś dziwnym trafem – właściwości. W tym zrujnowanym na pozór miejscu wszystko ożywa nocą i przy magicznym świetle świec wygląda całkowicie inaczej. Zastanowienie budzi fakt, że najbliższe stryszkowi efekty osiągają zazwyczaj plenery, gdzie nie ma normalnych krzeseł ani miejsca do rzucania kośćmi (w sumie to nam nie przeszkadza, zazwyczaj rzadko ich używamy… tylko od czasu do czasu zdarzy mi się coś gdzieś tam rzucić, by nie zakłócać opowieści jako takiej). Taką zależność wiązałbym w jakimś stopniu z tym, że minimalizujemy ilość mechaniki i zainteresowania rzeczywistością. Nikt z nas nie stara się myśleć o cyferkach i o tym, czy uda się dana akcja czy nie. Może właśnie dlatego preferujemy oderwanie od codzienności.
MC: No właśnie. Wy, narratywiści, potrzebujecie tego magicznego słowa nazywanego klimatem, które ma być wspomagane przez całe obecne na Waszych sesjach otoczenie, handouty, świece i temu podobne bajery. Gdyby Wam to zabrać, pewnie czulibyście się co najmniej nieswojo, mam rację? Żeby jednak nie schodzić tutaj na spory z cyklu narratywizm kontra reszta świata, powiem, że ja nigdy nie miałem nic, co chociaż zahaczałoby w swoich właściwościach o Wasz stryszek, zaś jedną z lepszych sesji rozegrałem na dość tłocznym konwentowym korytarzu. Obyło się bez świec, magii wyjątkowego miejsca, a nawet bez jakiejkolwiek muzyki. A i miło było sobie raz na jakiś czas poturlać kostkami i sprawdzić, czy coś się udało. Było to dla mnie takie samo oderwanie się od rzeczywistości jak wiele innych rozgrywek.
KS: Myślę, że może to wynikać nie tyle z lubości do narratywizmu, ale ze sposobu postrzegania sesji i rozgrywki. Zawsze grywałem z przyjaciółmi, zazwyczaj w miejscach niepublicznych, dlatego zapewne wykształcił się u mnie pewien odruch i uważam sesje za coś intymnego, co mogę zagrać z ludźmi, których znam – wtedy czuję się dobrze na sesji. Handoutów zaś nie używam zbyt często, na stryszku rzadko gości też muzyka. Co nie zmienia faktu, że zdarza się nam porzucać kośćmi, i w jedną z ciekawszych z minikampani właśnie rzucaliśmy; na stryszku bywały też muzyka i świece. Zdarzyło się jednak również kilka rozgrywek na wyjazdach w tak klimatycznych „okolicznościach przyrody”, jak chociażby zamek, polana i ognisko, drewniany domek w lesie nad jeziorem czy polna droga przecinająca łany rzepaku.
Uważam, że u nas występuje może nie tyle celebracja miejsca, ile właśnie spokoju i tego, że nikt nam nie przeszkodzi i nic nie rozproszy. Być może Ty nie znalazłeś takiego miejsca i takiej drużyny, być może to wynik naszego przyzwyczajenia, bo zapewne ciężko byłoby się nam przyzwyczaić do grania na szkolnym korytarzu.
MC: Wygrałeś z tymi polami rzepaku, nie ukrywam. Ja jednak jestem zwolennikiem traktowania rozgrywki na nieco większym luzie, bez nadmiernej egzaltacji i bez wciągania się w klimatyczne miejsca. Dla mnie spokój można odnaleźć wszędzie. Bo powiedz, jak to jest, że jeszcze kiedyś można było z powodzeniem grać na zatłoczonych konwentowych korytarzach i nikt na to nie narzekał, a teraz nagle specjalne sesjowe sale są niezbędnym elementem każdego konu? Co do tego, że nie znalazłem takiego miejsca i drużyny, to masz rację, grywałem z rozmaitymi ludźmi, ale rzadko dłużej i rzadko w jednym miejscu. Nie jestem aż takim, nazwijmy to, fetyszystą erpegowym, żeby niedobór jakiegoś elementu (czy to spokoju, odpowiedniego miejsca, klimatu, czy też świec) przeszkadzał mi w czerpaniu przyjemności z rozgrywki. A teraz przychodzi mi na myśl nasza ostatnia rozgrywka i zastanawiam się, czy właśnie nie brak Waszego stryszku uniemożliwiał pełne wczucie się w grę. Chyba że to wina gorącego lata była.
KS: Myślę, że to wina bardziej lata i tego, że wszyscy byliśmy RPG-owo mocno „zastani”. Jednak wracając do tematu, myślę, że po prostu każdy z nas może zagrać dość spontanicznie. Czy to siedząc przy ognisku, czy to przechadzając się lasem, zdarza nam się stwierdzić, że teraz właśnie mamy ochotę rozegrać sesję. Wszyscy bez kości, kart itd. wymyślamy coś na poczekaniu – to pewnie też bywa przyczyną narratywizmu na naszych sesjach. Także myślę, że to, gdzie kto gra, wynika z jego upodobań i tego, z kim przyzwyczaił się do gry. Doskonale wiem, że traktujesz RPG tak samo jak ja, czyli jako rozrywkę w porządnym wydaniu, i skupiasz się na czerpaniu z niej przyjemności. Myślę, że na miejsce gry ma wpływ nie tyle podejście do RPG, ile to, z kim się gra i czy jest się przyzwyczajonym do występów publicznych.
MC: Ale takie rozgrywki, o których mówisz, to już czysty storytelling, nie zaś stricte RPG. Sądzę, że aby stworzyć tego rodzaju świątynię sesji, potrzeba nie tyle odpowiedniego miejsca, bo to można sobie zawsze wyczarować przy odrobinie wysiłku, ile odpowiednich ludzi, którzy nie nawalą w kluczowym momencie organizowania sesji i których będzie pociągał podobny klimat. Bo gdybyś wziął mnie na ten stryszek, pewnie bym zaczął narzekać, że nie widzę statystyk swojej postaci przy tych migotliwych świecach.
powrót do indeksunastępna strona

153
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.