powrót do indeksunastępna strona

nr 10 (XCII)
grudzień 2009

Pot i Kreff: Wilki, czy psy pastewne?
Wilki ‹MTV Unplugged›, Michael Bublé ‹Michael Bublé Meets Madison Square Garden›, Judas Priest ‹A Touch of Evil: Live›
W dzisiejszym odcinku przekonamy się ile w Wilkach pozostało młodzieńczej zadziorności, czy młody wilczek podoła Leonardowi Cohenowi i czy stare rockowe wilczury potrafią jeszcze kąsać.
Zawarto¶ć ekstraktu: 70%
‹MTV Unplugged›
‹MTV Unplugged›
Wilki „MTV Unplugged”
Wilki są trzecim polskim wykonawcą, który dał się namówić na występ w rodzimej edycji „MTV Unplugged”. Przedsięwzięcie to (jedno z niewielu inicjowanych przez MTV, które ma związek z muzyką) ma na celu przedstawić łagodniejszą twarz artystów, którzy muszą się wyrzec elektrycznego hałasu na rzecz subtelnej akustyki. Poprzednie próby wdrożenia tego pomysłu na polski rynek okazały się sporymi sukcesami. Zarówno występy Kayah, jak i Hey zdobyły uznanie krytyki oraz publiczności. W porównaniu z nimi Wilki mają utrudnione zadanie. Z dwóch powodów: po pierwsze muszą zaprezentować coś innego niż poprzednicy, by publika nie poczuła się znudzona. Po drugie, mają już na koncie płytę akustyczną, rewelacyjną „Acousticus Rockus”, która postawiła tak wysoko poprzeczkę artystyczną, że ciężko ją przeskoczyć.
I nie udało się. Została strącona. Co prawda niewiele zabrakło, ale jednak „MTV Unplugged” nie dorównuje poprzedniczce. Choć klimat został zachowany, to jednak dziś Gawliński jest zupełnie innym człowiekiem niż w połowie lat 90. Jego muzyka również jest inna. Brakuje jej tego młodzieńczego, buntowniczego pazura. Zastąpiły go banalne teksty w stylu „Baśki”, której na omawianym wydawnictwie oczywiście zabraknąć nie mogło. Na szczęście Wilki skupiły się w większym stopniu na klasyce. Są więc perełki w postaci „Eli Lama Sabahtani”, „N’Avoie”, czy nieśmiertelny „Son of the Blue Sky”, który robi wrażenie, dzięki wspólnemu śpiewaniu z publiką i wpleceniu w całość motywu z „No Woman No Cry” Boba Marleya.
Ideą programu MTV jest też zaskakiwanie fanów, dlatego obowiązkowo do występu artyści zapraszają kilku gości, oraz kuszą się o cover cudzego kawałka. I tu Wilki nie zawiodły. O tym, że potrafią grać cudze utwory przekonaliśmy się słuchając „Snu o Warszawie” z „Acousticus Rockus”. Tym razem sięgnęli po „Heart of Gold” Neila Younga i równie świetnie poradzili sobie z tym nagraniem, zachowując klimat oryginału. Ciekawie jest też w momencie, kiedy na scenie pojawiają się goście i to nie byle jacy, bo Kasia Kowalska („Cień w dolinie mgieł”), oraz Reni Jusis („Beniamin”). Obie panie doskonale poradziły sobie z repertuarem, nie zapominając, że są tylko gośćmi i nie przyćmiły głównej gwiazdy.
Szkoda, że na CD nie znalazł się cały koncert, który możemy obejrzeć na dodanym do całości DVD (z punktu widzenia rubryki „Pot i Kreff”, bo wydawca miał chyba inne założenie). Niemniej Wilki poradziły sobie z formułą unplugged i całości się bardzo przyjemnie słucha. W końcu nie każda produkcja musi być od razu przechodzić do historii.
Zawarto¶ć ekstraktu: 70%
‹Michael Bublé Meets Madison Square Garden›
‹Michael Bublé Meets Madison Square Garden›
Michael Bublé „Meets Madison Square Garden”
Michael Bublé zdobył w naszym kraju sporą popularność dzięki brawurowemu wykonaniu kilku swingowych i jazzowych standardów jak „Fever”, czy „Sway”. Głównie jednak jest piosenkarzem zorientowanym na subtelny klimat i ballady pościelowe. Przed wysłuchaniem jego kolejnej koncertowej płyty obawiałem się, że pójdzie w stronę nudziarstwa i „Meets Madison Square Garden” znajdzie zaszczytne miejsce w apteczce jako lek na bezsenność. Na szczęście nie jest tak źle. Bublé to świetny wokalista, który potrafi utrzymać feeling. Słychać wyraźnie, że śpiewanie sprawia mu przyjemność i nawet wyciąganie „górek” idzie mu z wrodzoną lekkością.
Album stanowi swego rodzaju „the best of” Michaela. Jasne, że nie ma tam wszystkich najciekawszych pozycji z jego dyskografii, ale reakcja publiczności wskazuje, że to co jest, w zupełności jej wystarcza. Mamy więc rewelacyjny „Feeling Good”, „Lost”, „Home”, bardziej żywiołowy niż w oryginale „Everything” oraz perełkę wydania, czyli nastrojowy „Me and Mrs. Jones”.
Jednak by nie było za pięknie, muszę wlać łychę dziegciu w tą słodycz. Tym, co zdecydowanie obniża wartość tej produkcji, to otwierający całość cover „I’m Your Man” Leonarda Cohena, choć efektowne, marszowe intro zapowiada, że będzie dobrze. Niestety to tylko efekciarska zmyłka, ponieważ wraz ze śpiewem Bublé utwór zmienia swój charakter i robi się z niego radosny swing. Sorry, ale gdy wspomni się przejmującą wersję Cohena, od razu nabiera się awersji do całości. Zwłaszcza, że śliczny głos Michaela nijak się ma do niskiego, chropowatego wokalu barda.
„Meets Madison Square Garden” jak widać nie jest pozbawione wad, ale nie zmienia to faktu, że większości słucha się całkiem przyjemnie. Jest krótko (niewiele ponad 40 minut) i treściwie, tak by nie zdążyć się znudzić - i o to chodzi.
Zawarto¶ć ekstraktu: 70%
‹A Touch of Evil: Live›
‹A Touch of Evil: Live›
Judas Priest „A Touch of Evil: Live”
W zeszłym roku Judas Priest wydali rewelacyjny album „Nostradamus”, który musiał spodobać się każdemu, kto lubi solidne gitarowe łojenie i nie jest uczulony na patos w muzyce. Stanowił on dowód na to, że syn marnotrawny Rob Halford wrócił i ma się dobrze. Grupa równie pewnie poczuła się na scenie, o czym świadczy „A Touch of Evil: Live”.
Od razu muszę jednak zapunktować temu albumowi solidny minus – nie jest to zapis jednego koncertu, a zbiór utworów wykonywanych przez kapelę w latach 2005-2008. Oczywiście pod względem producenckim jest to istny majstersztyk, ale całkiem nie rozumiem zabiegu polegającego na wyciszaniu utworów po ich zakończeniu. Przecież można było zmiksować publikę tak, by miało się poczucie ciągłości, a tak zburzono spójność materiału. I to bardzo dobrego. Wykonania bowiem stoją na najwyższym poziomie - gitary tną powietrze aż miło, a Halford ani myśli oszczędzać gardło. Dobór materiału też robi wrażenie. Wbrew pozorom z ostatnich dwóch albumów nie mamy tu dużo materiału („Juds Rising”, „Hellrider”, „Death” i rewelacyjny „Prophecy”). Silną reprezentację wystawił kultowy „Painkiller” (utwór tytułowy, „Between the Hammer and the Anvil” oraz „A Touch of Evil”). Reszta to już starsze numery, z czego najbardziej leciwy pochodzi z płyty „Sin After Sin” („Dissident Aggressor”). Nieźle jak na godzinę grania.
Choć „A Touch of Evil: Live” to niewątpliwie wspaniała reklamówka koncertowego wcielenia Judas Priest, to czekam jednak na zapis pełnego występu. Może panowie pokuszą się na wersję live całego „Nostradamusa”? Tak tylko podpowiadam.



Tytuł: MTV Unplugged
Wykonawca / Kompozytor: Wilki
Wydawca: EMI Music
Data wydania: 5 czerwca 2009
Czas trwania: 59:15
Utwory
1) Fajnie, że jesteś: 4:42
2) Obudź mnie: 4:17
3) Bohema: 3:52
4) Cień w dolinie mgieł: 3:53
5) Heart of Gold: 3:25
6) Baśka: 4:57
7) Zostać mistrzem: 7:01
8) Eli lama sabachtani: 4:59
9) Beniamin: 4:20
10) Folkowy: 3:00
11) Love Story: 3:42
12) N'avoie: 3:15
13) Son of the Blue Sky: 7:52
Ekstrakt: 70%

Tytuł: Michael Bublé Meets Madison Square Garden
Wykonawca / Kompozytor: Michael Bublé
Wydawca: Warner
Data wydania: 15 czerwca 2009
Utwory
1) I'm Your Man
2) Sway
3) Me and Mrs. Jones
4) Call Me Irresponsible
5) I've Got the World on a String
6) Lost
7) Feeling Good
8) Home
9) Everything
10) That's Life
11) Crazy Little Thing Called Love
12) A Song for You
Ekstrakt: 70%

Tytuł: A Touch of Evil: Live
Wykonawca / Kompozytor: Judas Priest
Wydawca: Epic
Data wydania: 14 lipca 2009
Czas trwania: 59:52
Utwory
1) Judas Rising: 4:23
2) Hellrider: 5:37
3) Between the Hammer and the Anvil: 4:34
4) Riding on the Wind: 3:28
5) Death: 7:52
6) Beyond the Realms of Death: 6:51
7) Dissident Aggressor: 3:03
8) A Touch of Evil: 6:10
9) Eat Me Alive: 4:35
10) Prophecy: 6:07
11) Painkiller: 7:12
Ekstrakt: 70%
powrót do indeksunastępna strona

165
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.