powrót do indeksunastępna strona

nr 10 (XCII)
grudzień 2009

Skandynawskich autorów chów wsobny
Arnaldur Indriðason ‹W bagnie›
„W bagnie” Arnaldura Indriðasona to kolejny kryminał z północnej Europy. Powieść kiepska, ale nie ze względu na wtórną już skandynawską scenerię, lecz na założenia fabuły i umiejętności pisarskie autora.
Zawarto¶ć ekstraktu: 40%
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
O autorze i fabule książki rozpisał się już w swojej recenzji Sebastian Chosiński – dla porządku powtórzę tylko, że chodzi o islandzką odpowiedź na rosnące zapotrzebowanie na skandynawskie kryminały, przygotowaną przez ponoć bardzo popularnego na lodowej wyspie autora. Sama powieść zaś zaczyna się od morderstwa, rozpracowywanego przez steranego życiem detektywa, które okazuje się przyczynkiem do zupełnie innej zagadki związanej z przeszłością. Takiej konstrukcji ciężko coś zarzucić (choć nie trzeba być jakimś wybitnym znawcą książkowych kryminałów by mieć silne poczucie déjà vu – wystarczy znać choćby „Chinatown” Polańskiego), to raczej naturalna próba odejścia od sztampowości morderstwa w afekcie czy z powodów ekonomicznych, ku zbrodni rozmyślnej, powodowanej najmroczniejszymi ludzkimi popędami i to takimi, które kładą się cieniem na całym życiu bohaterów. W końcu takie historie są najbardziej dramatyczne i najciekawsze. Może tylko przedobrzył nieco autor we wczuwaniu się w konwencję – jego bohater jest tak ciężko doświadczony życiem, że bardziej już chyba nie można: rozwiedziony, chory, mrukliwy, skonfliktowany ze współpracownikami, nałogowy palacz, pożeracz niezdrowej żywności, ojciec narkomanki i alkoholika (sic!). To jednak można Indriðasonowi wybaczyć – w końcu cynizm mający źródła w życiowych niepowodzeniach jest nieodłącznym elementem emploi detektywa, tak prywatnego, jak i policyjnego, a relacja bohatera z córką jest dość istotnym wątkiem (ale syna alkoholika można było sobie odpuścić…).
Problemem „W bagnie” jest nie schemat fabularny, ale jego obudowa, pewne założenia, które miały „ciągnąć” całą fabułę – założenia z gruntu fałszywe. Po pierwsze, Indriðason zdaje się wierzyć, że choroba to rzecz roznoszona świadomie, a tym samym nosiciela należy osądzać jak rasowego zbrodniarza (przy czym w fabule występuje nie osobnik pokroju Simona Mola, lecz ktoś, kto o noszonej przez siebie chorobie wcale nie wiedział). Po drugie, w świecie wykreowanym przez Islandczyka śmierć dziecka jest tragedią o tak niesamowitej skali, że płaczą wszyscy bohaterowie, również ci zupełnie obcy ofierze, a samo wydarzenie determinuje poniekąd ich działania. Oczywiście takie zdarzenie jest wielką tragedią dla najbliższych, ale ciężko nie pomyśleć, że Islandia to bardzo szczęśliwy kraj, skoro śmierć dziecka (dodajmy, że chodzi o śmierć z powodu choroby, a nie jakiegoś okrutnego morderstwa!) to rzecz tak wyjątkowa i niespotykana, że dosłownie paraliżująca wszystkich, którzy o tym słyszą.
Te założenia miały determinować bieg fabuły, nadawać jej dramatyzmu i przykuwać uwagę czytelnika. To się Indriðasonowi nie udało. Także dlatego, że odkrywanie tych wszystkich tajemnic idzie detektywowi, a tym samym czytelnikom, nadzwyczaj sprawnie. Bohater nie tropi, nie składa różnych poszlak w całość – on wymyśla sobie fantastyczne hipotezy, które jakimś cudem się sprawdzają. Dziwne to tym bardziej, że miejscami islandzki policjant wydaje się raczej przeciwieństwem bystrzaka – jego ulubionym sposobem prowadzenia dialogu jest formułowanie na głos własnych przemyśleń (które rozmówcy dziwnym trafem zawsze ignorują) czy powtarzanie po kilka razy pytań albo odpowiedzi indagowanego rozmówcy. Może w tym szaleństwie jest metoda (trzeba oddać powieściowym policjantom, że są bardzo dociekliwi, potrafią świadków zamęczyć gadaniną i wypytywać o każdą najdrobniejszą rzecz – inna sprawa, że zwykle słabo związaną ze śledztwem), a może to po prostu problemy ze słuchem bohatera…
Kolejną wadą „W bagnie” jest sposób prowadzenia całej historii – zbyt często Indriðason ucieka w przeciągnięte, niewnoszące nic do fabuły dialogi, co gorsza niespecjalnie błyskotliwe. Wątki poboczne wprowadza na siłę i niewiele z nich wynika – z relacji bohatera z córką można było wyciągnąć dużo więcej (miała przecież uczłowieczać papierową postać detektywa), wątek jej przyjaciółki można było wpleść jakoś w całą intrygę, a przynajmniej w jakikolwiek sposób rozwiązać. Całość zaczyna się do bólu sztampowo, a wszystkie fragmenty historii – łącznie z wątkiem córki narkomanki – podane są na tacy, nie wynikają z działań postaci, tylko przedstawione zostają wprost przez narratora. Finał z kolei jest nadmiernie przesłodzony, atakujący ckliwością i happy endem nie wynikającym z klimatu całej książki nafaszerowanej stwierdzeniami w rodzaju „życie to bagno”. Wreszcie w przedzieraniu się przez historię islandzkiego morderstwa nie pomaga styl pisarski Indriðasona: suche, do bólu krótkie i czysto informacyjne zdania, ubogie opisy i zupełnie niepotrzebne, zaburzające narrację krótkie wstawki opisujące zdarzenia z przeszłości. Dość powiedzieć, że po lekturze „Związku żydowskich policjantów” (bądź co bądź też historii śledztwa prowadzonego przez rozwiedzionego policjanta) nie byłem w stanie przebrnąć przez kilka pierwszych stron „W bagnie”, a nawet dwa miesiące później wciąż miałem z tym problem.
Czy jest w tej beczce dziegciu jakaś łyżka miodu? Owszem, to przede wszystkim islandzkie realia i sceneria, niestety niedostatecznie przez autora wyeksponowane. I nie mam tu na myśli wiecznie padającego deszczu, ale raczej ciągłe nawiązania do mentalności wyspiarzy: morderstwa są na Islandii niechlujne i bezsensowne, tajemnice i koligacje rodzinne nawiązują do historii o dawnych rodach, a istotna dla fabuły łatwość wchodzenia w powinowactwo, zahacza wręcz o chów wsobny (w końcu w całym państwie żyje tylu ludzi, ile w polskim mieście wojewódzkim – i to raczej pokroju Białegostoku niż Wrocławia). Poza tym, jeśli nie porównywać „W bagnie” do wychodzących poza gatunkowe getto arcydzieł jak wspomniany „Związek żydowskich policjantów”, to powieść Indriðasona nie wypada mimo swoich mankamentów jakoś bardzo tragicznie. Fani gatunku raczej nie nazwą spędzonego z nią zimowego wieczora całkowicie straconym, ale też wątpię, by dopatrzyli się tu (przynajmniej większość z nich) jakiejś zasługującej na wyróżnienie wyjątkowości.



Tytuł: W bagnie
Tytuł oryginalny: Mýrin
Przekład: Jacek Godek
Wydawca: W.A.B.
ISBN: 978-83-7414-596-1
Format: 304s. 123×195mm
Cena: 34,90
Data wydania: 17 czerwca 2009
Ekstrakt: 40%
powrót do indeksunastępna strona

33
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.