powrót do indeksunastępna strona

nr 10 (XCII)
grudzień 2009

Katastrofa wciąż jest przytulna
Roland Emmerich ‹2012›
Słoneczne neutrina zamieniające się w promieniowanie „mikrofalówkowe”, zły amerykański rząd za plecami dobrego prezydenta knujący plan ocalenia tylko możnych i bohater, zwykły facet, który ratuje swoją rodzinę od wybuchu wulkanu wielkości Yellowstone, ogólnoświatowego potopu i mało sympatycznego ojczyma. W „2012” dostajemy dokładnie to, czego spodziewaliśmy się po Rolandzie Emmerichu.
Zawarto¶ć ekstraktu: 50%
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Niemiecki reżyser, który ukochał Amerykę, uznał, że recepty na sukces nie ma co zmieniać i sprzedaje nam po raz kolejny ten sam produkt co w „Dniu niepodległości” i „Pojutrze”, tylko w nieco innych okolicznościach przyrody. Tym razem zagrożenie znów nadchodzi z kosmosu, ale nie chodzi o atak kosmitów, ani też o zlodowacenie, lecz o przegrzanie. Nasza życiodajna gwiazda szaleje, choć w wersji filmowej ma to tyle wspólnego z rzeczywistym zagrożeniem wywołanym zwiększoną aktywnością Słońca, co błyskawicznie zamarzający Nowy Jork z groźbą epoki lodowcowej. Scenarzyści zamyślili sobie bowiem, że istotą kataklizmu będzie nie wyjątkowa nadaktywność jako taka, ale fakt, iż emitowane przez Słońce neutrina zmutują (sic!) w zupełnie inne cząsteczki, które sprawią, że Ziemia będzie się rozgrzewać od środka jak w mikrofalówce (don’t ask…). Efektem mają być ruchy tektoniczne płyt kontynentalnych i wywołane tym trzęsienia ziemi, powodzie i wybuchy wulkanów. No cóż, nieważne jak głupia jest przyczyna, ważne żeby było efektownie.
I jest – przez pierwszą godzinę filmu. Wtedy przedstawione zostaje zagrożenie i jego skala, pokazane zostają działania zapobiegawcze, a także pierwsze skutki kataklizmu. I niewiele można tym fragmentom zarzucić – o ile oczywiście akceptujemy konwencję jako taką. Aktorzy przyjmują odpowiednio zbolałe miny dowiadując się o zagrożeniu (choć napięcie budują raczej pokazywane na ekranach komputerów symulacje zagłady), tajne narady możnych tego świata następują w odpowiednio mrocznych gabinetach. Zaś sama katastrofa przychodzi oczywiście wcześniej niż przewidywano, a jej skutki są wyjątkowo malownicze.
Gorzej się robi gdy już wszyscy bohaterowie (kilkoro dzieci, nadzwyczaj wielu Afroamerykanów, Rosjanin, Chińczyk i oczywiście amerykański WASP – choć może i Żyd, bo ciężko takowego zlokalizować w fabule, a wiadomo, że być musi) zbiorą się razem i zamiast uciekać przed walącymi się wieżowcami zaczynają wkraczać na grząski grunt dylematów moralnych. Zaczynają się dywagacje o tym co jest ludzkie, a co nie (wzniecają dyskusję Amerykanie), podejmowanie dramatycznych decyzji w ostatniej chwili (optują za nimi Amerykanie) i obowiązkowe bohaterstwo oraz samopoświęcenie (Amerykanina oczywiście, choć swój udział ma też Rosjanin). Nie mówiąc o obowiązkowych głupotach tak mniejszych w postaci na przykład konstrukcji pojazdów, czy zachowania ludzi w obliczu katastrofy1), jak i większych, kładących na łopatki całą konstrukcję fabularną. Tutaj nowy wspaniały świat (który sam w sobie zaskoczeniem nie jest) następuje wyjątkowo szybko, stawiając pod znakiem zapytania cały rządowy mega-plan ocalenia.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Męczące to wszystko strasznie, tym bardziej, że Emmerich, jak wiadomo, reżyserem jest bardzo kiepskim i nie umie budować scen inaczej niż na drętwych dialogach wygłaszanych przez unurzane po szyję w patosie papierowe postacie. Bolesne jest dla widza również dlatego, że „2012” to bodaj najbardziej rozdęta fabuła niemieckiego reżysera, która wymaga wysiedzenia w kinowym fotelu aż 160 minut. I, o ile pierwsza tercja filmu jest zagospodarowana poprawnie, z odpowiednim wymieszaniem scen przedstawiających postacie (jakkolwiek schematyczne by one nie były), scen budujących napięcie i scen z efektami specjalnymi, o tyle w dalszej części dzieje się już niewiele. Bohaterowie z najgorszego wyszli już cało, napięcie siada, a i rozszalałe tsunami, w porównaniu do tego co Emmerich zaserwował na początku filmu, wypada stosunkowo blado i jest raczej wtórne wobec tego, co widzieliśmy w innych filmach o powodziach.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Czy warto wybrać się do kina dla samych efektów specjalnych? O ile komuś pasują wizje Emmericha to owszem, można – ale tylko do kina. Na dużym ekranie przesuwające się płyty kontynentalne, pojawiające się w środku miast uskoki, walące się wieżowce, wybuchające całe połacie lądu czy unosząca się w powietrzu olbrzymia chmura wulkaniczna robią spore wrażenie. Apokaliptyczność tych obrazków jest ich największą siłą i na wielkim ekranie przyćmiewa – z korzyścią dla filmu – sceny, w których w wir wydarzeń rzuceni są bohaterowie. W nich bowiem uwidacznia się lekceważenie, jakim Emmerich darzy postacie ludzkie. Bohaterowie „2012” właściwie są obok katastrofy – a to zamknięci w samochodzie, a to w samolocie – cały kataklizm wygenerowany jest zaś komputerowo a to, jak wiadomo, sprzyja przesadzie. Tak też jest i tutaj, w scenach, gdy w coraz bardziej ekwilibrystycznych i nieprawdopodobnych ruchach bohaterowie (przypomnijmy – nie zawodowi kierowcy czy piloci) w ostatniej chwili unikają spalenia, zatopienia, pogrzebania, przyduszenia, wchłonięcia itp. itd. Gdy widz zauważa, że „plenerowe” sceny kataklizmu i ujęcia z wnętrza pojazdu to zupełnie inna bajka, to znak, że montaż, efekty czy reżyseria – a najpewniej wszystko naraz – mocno szwankują.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Z tak ogromnym budżetem mógł się Emmerich postarać bardziej, a zgubiła go najpewniej obsesyjna chęć „przebicia” tego, co pokazywał wcześniej. Bo rzeczywiście – zakres kataklizmu (przynajmniej ten pokazany na ekranie, bo, jak się nad tym zastanowić, zlodowacenie w „Pojutrze” miało bardziej globalne skutki, a i finał „Zapowiedzi” był bardziej… „dojmujący”) oszałamia i przebija wszystko, co dotąd widzieliśmy w kinie. I byłoby to wystarczające usprawiedliwienie dla tego, że reżyser wciąż produkuje różne wersje tej samej „cosy catastrophe”, w której bohaterowie nigdy nie zginą, a po końcu świata następuje happy end. Problem w tym, że w obrębie tej swojej gatunkowej niszy Emmerich radzi sobie coraz mniej sprawnie.
1) Notabene od zawsze tajemnicą pozostawało dla mnie poczucie obowiązku, które w filmach tego typu przejawiają przedstawiciele służb porządkowych, tudzież ogólnie sektora państwowego, w obliczu globalnej katastrofy. Mimo, iż prezydent wyraźnie zapowiada, że ostrzeże przed końcem świata po to, by ludzie zdążyli pożegnać się z rodzinami i spędzić z nimi ostatnie chwile, to straż, policja i służby medyczne działają równie sprawnie jak zwykle (po co rozstawiać kroplówki w obliczu majaczącej an horyzoncie fali, która zmiecie wszystko z powierzchni ziemi) i ani myślą udawać się do własnych bliskich.



Tytuł: 2012
Reżyseria: Roland Emmerich
Zdjęcia: Dean Semler
Rok produkcji: 2009
Kraj produkcji: Kanada, USA
Dystrybutor (kino): UIP
Data premiery: 11 listopada 2009
Czas projekcji: 158 min.
WWW: Strona
Gatunek: dramat, SF
Ekstrakt: 50%
powrót do indeksunastępna strona

81
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.