powrót do indeksunastępna strona

nr 10 (XCII)
grudzień 2009

Beznadziejne królestwo miłości
Marc Webb ‹(500) dni miłości›
Film roku, a nawet dzieło kultowe – zachwycała się krytyka w USA. Historia o chłopaku, który znalazł i stracił dziewczynę, faktycznie nie przypomina masowego produktu. Przeciwnie – na każdym kroku uwodzi czarem produkcji niezależnej. Ale czy żeby stworzyć genialną symfonię, wystarczy używać czarnych klawiszy?
Zawarto¶ć ekstraktu: 70%
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Tom – copywriter od pocztówkowych sloganów – nigdy nie gonił za miłością. Dopóki w jego życie nie wkroczyła Summer, dziewczyna równie nonszalancko odnoszącą się do stałych związków, co on. Razem bawią się w dom w pokazowych wnętrzach IKEA, krzyczą na cały głos „Penis!” w parku pełnym młodych matek i namiętnie całują się przy kserokopiarce w biurze. Jedzą też naleśniki, chodzą do kina na europejskich klasyków i próbują naśladować gwiazdy porno pod prysznicem. Mogłoby się wydawać, że to właśnie miłość. A jednak – jak dowiadujemy się z pozakadrowej narracji – bardziej niż o zakochaniu jest to film o stracie. Poznając Toma, wchodzimy w strumień jego świadomości, gdzie magia minionych chwil miesza się z ponurą refleksją nad teraźniejszością. Widzimy bohatera w stanie euforii wsiadającego do biurowej windy i wychodzącego z niej już innego dnia ze zgoła odmiennym nastawieniem do życia. Pytanie czy jego uczucie dostanie drugą szansę, powraca jak bumerang.
Na poziomie estetycznym film Marca Webba jest niezwykle pociągający. Nie ma tu miejsca na tandetną ckliwość rodem z komedii z Sandrą Bullock, nie epatuje się też wulgarną fizjologią, choć to niby właśnie do buddy movies „500 dni…” ma największe pretensje. Napisany przez dwóch panów i wyreżyserowany przez trzeciego obraz traktuje przecież o rozterkach sercowych młodego mężczyzny. I może dlatego męska publika tak bardzo się nim afektuje. Mnie się wydaje, że ów męski punkt widzenia w filmie jest podobnie oszukany jak jego etykietka kina niezależnego. Oryginalność „500 dni…” nie wynika przecież wcale z odkrywania Ameryki w kwestii związków damsko-męskich, a jedynie z mechanicznego odwrócenia klisz genderowych. Niby reżyser kpi sobie z walentynkowego banału i wyśmiewa hollywoodzką łatwiznę skojarzeń, nadal jednak szafuje gotowymi schematami i na siłę dokleja hollywoodzki happy end. Wprowadza też wyeksploatowane w kinie komercyjnym postacie: małą mądralę – powierniczkę bohatera, która ma zaświadczać o przedwczesnej dojrzałości czy wręcz wyrachowaniu kobiet, albo sprośnych kumpli, na tle których łatwo wykreować Toma na wrażliwca. Owszem, bohater jest jakby allenowski w swych skłonnościach do introspekcji, ale robi też czasami wrażenie kobiety z zarostem – obydwoje z Summer są mało przekonujący na poziomie płci swoich mózgów. Ona jest samowystarczalna emocjonalnie i skora do seksualnych eksperymentów, on nadwrażliwy, melancholijny i beznadziejnie romantyczny. Gdyby pozamieniać ich rolami, zrobiłoby się tak mainstreamowo, że nawet Sandra by się powstydziła. Od psychologii zresztą nader często uwagę widza odwraca pomysłowość realizacyjna reżysera, który dzieli ekran na dwie części, by zderzać oczekiwania i rzeczywistość, bawi się narratorem z kina noir albo cytuje modnych reżyserów i trendowe zjawiska kulturowe. Dość ważną rolę odgrywa tu też ścieżka dźwiękowa, na poły pogodnie altcountry’owa (She & Him, Meghan Smith) i wyspiarko-rozhisteryzowana (The Smiths, Muse).
Wszystko razem składa się na wrażenie, które widz określa mianem „fajności”. Bo niewątpliwie okrzepły w sztuce wideoklipu Marc Webb ma wyostrzone zmysły postmodernisty. Jednak okrzyknięcie jego debiutu najważniejszym amerykańskim filmem niezależnym roku wydaje się komplementem na wyrost – to po prostu niezły pomysł na sympatyczne półtorej godziny. Do prawdziwie kultowych „W pogoni za Amy”, czy „Zakochanego bez pamięci”, z których czerpie – moim zdaniem jeszcze temu filmowi daleko.



Tytuł: (500) dni miłości
Tytuł oryginalny: (500) Days of Summer
Reżyseria: Marc Webb
Zdjęcia: Eric Steelberg
Rok produkcji: 2009
Kraj produkcji: USA
Dystrybutor (kino): CinePix
Data premiery: 4 grudnia 2009
Czas projekcji: 95 min.
WWW: Strona
Gatunek: komedia
Ekstrakt: 70%
powrót do indeksunastępna strona

97
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.