powrót do indeksunastępna strona

nr 10 (XCII)
grudzień 2009

Mroczna sauna i kuszący sedes
‹Horrorfestiwal.pl 2009›
Z lekko nieprzyzwoitym opóźnieniem zapraszam na relację z tegorocznego Horrorfestiwalu. Najważniejsze, że udało się jeszcze załapać na listopad – esensyjny miesiąc grozy.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Horrorfestiwal już po raz trzeci gościł na jesieni w polskich kinach. Założeniem imprezy jest prezentacja najnowszych filmów grozy, które mają małe szanse na trafienie do naszych kin. Nie inaczej było tym razem – przekrój zakłada prezentację – oprócz produkcji amerykańskich – obrazu fińskiego, australijskiego, włoskiego, nowozelandzkiego, a także zestawu krótkometrażówek z różnych stron świata. Ważniejsza była różnorodność stylistyczna – dostaliśmy horror klimatyczny, gore, komediowy, slasher… Trudno uznać owe siedem filmów (plus shorty) za zestawienie w pełni reprezentatywne, ale na pewno w jakiś sposób ukazuje ono przekrój współczesnego kina grozy.
Po festiwalu pojawiło się szereg opinii na temat nienajwyższego poziomu niektórych produkcji. Cóż, wydaje się, że wynika to z faktu, że taki jest obecny horror – mało w nim arcydzieł, czy nawet filmów oryginalnych, mnóstwo za to odcinania kuponów od staroci, powtarzalności i zgranych motywów. Wystarczy zresztą spojrzeć na obecną propozycję kinową, czy też DVD (mozolnie recenzowanych na naszych łamach przez Jarka Loretza). Filmy Horrorfestiwalu nie wychodziły więc wysoko ponad średnią, ale atmosfera imprezy pozwalała nieźle się bawić na ich seansach.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Best of Horror Shorts
Kto wie, czy zestaw horrorowych miniatur nie był największym gwoździem programu Horrorfestiwalu. Podczas dwugodzinnego seansu zobaczyliśmy filmy ciekawe, zróżnicowane pod względem formy, klimaty, nastroju, a co najważniejsze filmy, wśród których nie było żadnego naprawdę słabego, a kilka naprawdę dobrych. Pierwszy w zestawie „Head to Love”, produkcja amerykańsko polska, według opowiadania Kazimierza Kyrcza Jr. i Łukasza Śmigła, to obraz klimatyczny, ładnie sfotografowany, ale dość błahy w treści. Film kolejny – „Noc piekielnych chomików” („Night of the Hell Hamsters”) wzbudzał niekwestionowany aplauz na widowni. Jego tematem była oczywiście walka z zabójczymi chomikami, a całość była podana z dystansem i solidnym czarnym humorem (co skutecznie niwelowało problem braku funduszy na efekty specjalne). „Tratwa” (Das Floss) była w mniejszym stopniu horrorem, a w większym animowaną makabreską i – choć wnosiła inną jakość – chyba najmniej pasowała do zestawienia. Inteligentne belgijskie „Virtual Dating” bardzo podobało się publiczności i było oparte na ciekawym pomyśle. Z kolei „Dziewczyna węgorz” („Eel girl”) epatowała brzydotą i była prostą propozycją skoncentrowaną na warstwie wizualnej. Ciekawie wypadł „Strażnik mojego brata”, domknięta i spójna historia w klasycznej konwencji z elementami gore i dobrym zwrotem akcji na koniec. „Welgunzer” także nie jest horrorem, ale opowieścią SF z motywem pętli czasowej, o której najwięcej mówi zapowiedź: „Donald zamierzał zbudować maszynę czasu. Chciał przenieść się do przyszłości… i zabić samego siebie”. „Pokój” („Das Zimmer”) to produkcja, nagrodzona przez jury – film kapitalny wizualnie, w pełni konsekwentny, o dobrym scenariuszu. Wreszcie hiszpańska „Mavela” – makabreska o miłości do… istoty z własnego sedesu, pełna scen nie do oglądania przy kolacji, na której publiczność również nieźle się bawiła, choć może sensu wiele w tym nie było. Tak czy inaczej – ciekawy zestaw, ciekawy seans.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Open Graves
Film był reklamowany jako połączenie „Jumanji” i „Oszukać przeznaczenie” i ten opis w pełni przedstawia fabułę „Otwartego grobu”. Grupa młodzieży zdobywa starodawną grę planszową (wykonana przez Inkwizycje, ale przezornie z anglojęzycznymi opisami) i oczywiście decyduje się zagrać. Efekt jest spodziewany – tych, którzy przegrywają, już wkrótce spotka straszna śmierć w dziwacznych okolicznościach. Problem główny w tym, że te okoliczności są zbyt dziwaczne i w jakiś sposób niespójne (tysiące węży pojawiające się z niczego? – dajmy spokój). Pomimo tego, film ma pewne ślady nastroju i jakoś w miarę pomyślane zakończenie. Nic wielkiego, ale da się obejrzeć.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
The Dying Breed
„Wymierający gatunek” to opowieść, która ma dwie niezaprzeczalne zalety i jedną ogromną wadę. Pierwszą zaletą jest wplecenie w treść dwóch głośnych tasmańskich legend: o Alexandrze Pearcie, kanibalu, który uciekł w XIX wieku ramieniu sprawiedliwości i skrył się w lasach Tasmanii oraz o wymierającym gatunku tasmańskiego tygrysa. Czworo młodych ludzi wyrusza z wyprawą do dżungli, by odnaleźć tygrysa, a odnajdą… łatwo się domyślić, kogo. Wykonanie jest przyzwoite, niestety, jeśli chodzi o przerażanie, to film jest po przede wszystkim przerażająco przewidywalny. Nie ma specjalnych problemów z wytypowaniem kolejności umierania bohaterów (najpierw rozchichotana dziewczyna, potem wkurzający chłopak, etc…). Całość jest jakąś wariacją na temat „Kanibalistycznego holokaustu” w połączeniu z „Teksańską masakrą piłą łańcuchową”. Czyli zupełnie nic nowego, choć w ładnych krajobrazach.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Visions
Włoskie (choć anglojęzyczne) „Wizje” rozpoczynają się bardzo obiecująco – grupa policjantów z sił specjalnego reagowania dociera do miejsca, w którym psychopata przetrzymuje swe ofiary. W scenie uwięzienia torturowanych ludzi za pomocą metalowych drutów nie ma brudu „Piły”, jest natomiast coś z fascynującego koszmaru malarstwa Francisa Bacona. I to chyba niestety szczytowy moment tego filmu. Dalej otrzymujemy dość oczywisty zwrot akcji – sala tortur staje się pułapką dla spieszących na ratunek policjantów. Ale przewidywalność nie jest największym problemem tego filmu to miano należy się aktorstwu i reżyserii. Tak źle zagranego i poprowadzonego filmu na tym festiwalu nie było. Aktorzy w scenach dialogów stoją praktycznie nieruchomo, wypowiadają sztucznie swoje kwestie, nie czuje się jakiejkolwiek interakcji. Co gorsza, film ma wiele dłużyzn i wycięcie dobrej pół godziny materiału byłoby z pewnością dobrym pomysłem. Szkoda, bo w sumie sam pomysł i finałowy zwrot akcji wcale złe nie były.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Diagnosis: Death
„Diagnoza: śmierć” to film o tyle ciekawy, że ogląda się go całkiem przyjemnie, by na koniec stwierdzić, że się oglądało bzdurę. Jego głównym problemem jest to, że… praktycznie nie posiada scenariusza. Wygląda jakby twórcy tak dobrze bawili się elementami grozy, że zapomnieli, że warto połączyć je w jakąś zwartą fabułę. Dwoje bohaterów – cyniczny nauczyciel literatury i młoda dziewczyna, oboje chorzy na raka, trafiają na eksperymentalną terapię. Tam spotykają złowrogie pielęgniarki, duchy, mroczne tajemnice przeszłości i… w sumie nie ma znaczenia, co jeszcze. Nie ma to składu, nie ma sensu, ale momentami bywa zabawne, dlatego seans nie męczy. Tyle tylko, że na sam koniec pojawia się nieśmiała myśl, że skoro w filmie rozkręciło się niektóre wątki, to wypadałoby je jakkolwiek domknąć…
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Trailer Park of Terror
Czas na najsłabszy film festiwalu. „Trailer Park of Terrors” to opowieść o grupie trudnej młodzieży, która trafia do zapomnianego obozowiska, w którym niegdyś wydarzyła się jakaś straszna tragedia, a obecnie zamieszkują dość dziwni ludzie. Nie trzeba być Sherlockiem Holmesem, aby domyślić się, że czai się tu Zło. Zło pod postacią zombie (czy demonów), które w krwawej zabawie (z pikantnymi elementami erotyki) mordują, ćwiartują i tym podobne całą przybyłą ludzką ekipę. I to wszystko. Mordują, ćwiartują, ale nic z tego nie wynika, bo bohaterowie psychologicznie scharakteryzowani są równie dobrze, jak przeciętni szturmowcy Imperium w „Gwiezdnych wojnach”, a budzą równą sympatię, jak członkowie polskiego parlamentu.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
My Name is Bruce
„Nazywam się Bruce” to hołd dla Bruce’a Campbella, który składa mu… sam Bruce Campbell. Ten kultowy aktor kina grozy (znany głównie z występów w „Evil Dead”, czy „Bubba Ho-tep”, ale też licznej rzeszy niszowych horrorów klasy „B”) gra w tym filmie samego siebie (w wersji antypatycznego bubka). Fan jego filmów zostaje wraz z przyjaciółmi zaatakowany przez chińskiego demona. Jedynym sposobem na pokonanie tego zagrożenie wydaje mu się sprawdzenie samego Bruce’a, który przecież nie z takimi potworami dobie już radził. Campbell daje się skusić na wyprawę, oczywiście nie wierząc w nic z niesamowitej historii, myśląc, że jest urodzinowy żart jego agenta. A dalej jest już bardzo przewidywalnie – Campbell dozna szoku, gdy historia okaże się prawdą, stchórzy, potem się przełamie i stanie do walki. Fabułą nie jest zbyt odkrywcza, ale całość oglada się naprawdę nieźle, gdyż jest przepełniona horrorowymi cytatami z przymrużeniem oka, a sam Campbell tworzy fajną kreację cynicznego erotomana, łasego głównie na kasę i kobiece wdzięki. W sumie całkiem przyzwoita zabawa.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Sauna
Niekwestionowany zdobywca głównej nagrody festiwalu w opinii jury (no, gwoli sprawiedliwości, trzeba nadmienić, że jeden z jurorów twierdził, że nagrodę dla „Sauny” można przyznać po jego trupie, ale dla reszty nie było to problemem nie do przejścia). Film jest dobry, acz nie doskonały. Ta kostiumowa opowieść z XVI wieku nieco zbyt nachalnie stara się budować klimat sugestywną muzyką i ma lekko niespójną strukturę, ale zalety przeważają nad wadami. Po pierwsze – ciekawa jest sceneria tego filmu. Po wojnę rosyjsko-szwedzkiej grupa emisariuszy obydwu krajów wytycza nową granicę zgodnie z treścią układu pokojowego gdzieś w lasach dzisiejszej Finlandii. Jest wśród nich stary żołnierz, który czuje na karku brzemię straszliwych grzechów jakich dopuszczał się w czasie wojny wobec niewinnych osób i jego młodszy brat, który do tej pory nie parał się wojennym rzemiosłem. Przedzierając się przez lasy i bagna docierają do wioski zagubionej gdzieś w puszczy, której mieszkańcy zdają się nie mieć pojęcia o świecie dokoła. W wiosce jest tytułowa sauna – z jednej strony miejsce kąpieli, z drugiej symbol oczyszczenia grzechów. Sauna wabi przedstawicieli obu delegacji…
Mnóstwo w tym filmie symboliki, do czego zresztą przyznaje się sam reżyser. Aby zrozumieć jego przesłanie, należy rozumieć symbolikę miejsc, scen, wymienianych liczb, (ilość ofiar głównego bohatera zagadkowo jest równa ilości mieszkańców tajemniczej wioski) analizować słowa. Powstaje pytanie – czy da się zbudować spójną interpretację tego obrazu? Raczej tak, choć – podobnie jak w filmach Lyncha – nie jest to zadanie proste. Ale nawet bez tego pozostają piękne zdjęcia, ciekawa scenografia, dobre aktorstwo, mroczny nastrój i mrożący krew w żyłach finał.
powrót do indeksunastępna strona

112
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.