Mimo że „Encrypt” powstał jako niedroga produkcja przeznaczona na rynek telewizyjny, bez problemu potrafi utrzymać uwagę widza i zapewnić niezbędne minimum rozrywki. Dodatkowym plusem jest osadzenie akcji w postapokaliptycznej przyszłości.  |  | ‹Encrypt›
|
„Encrypt” to kolejny z telewizyjnych filmów SF, jakie swego czasu wprowadziła na polski rynek DVD niezbyt solidna, nieistniejąca już firma Universal Pictures. Jednak w przeciwieństwie do swoich lichych współbraci – „ Pajęczyny”, „ Inwazji”, „ Liczebności krytycznej” i „ Czynnika kontroli” – jest całkiem znośnie wykonany i w trakcie seansu nie wzbudza poważniejszych mdłości. A to już całkiem spore osiągnięcie jak na tanią, pozbawioną większych ambicji produkcję. W świecie zniszczonym wojnami (ale jakimi, to już nikt się nie zająknął) i rozrzedzoną powłoką ozonową, kiedy populacja globu spadła z dziesięciu miliardów do miliona, a zdobycie jakiegokolwiek pożywienia graniczy z cudem, były żołnierz dostaje zlecenie wyciągnięcia bezcennych dzieł sztuki z opuszczonej willi. Zadanie nie jest łatwe, bo budynku strzeże wyjątkowo skuteczny system obronny. Wkrótce jednak okazuje się, że stawką w tej grze wcale nie są antyczne rzeźby i renesansowe płótna, a pewien wynalazek, który pozwoli zleceniodawcy przejąć kontrolę nad niedobitkami ludzkości. Prosta fabuła, w dodatku oparta rzeczywiście na akcji, a nie na dialogach, powoduje, że w „Encrypcie” nie ma miejsca na nieokiełznaną fantazję scenarzysty, owocującą najczęściej szerokim wachlarzem bzdur, alogizmów i drętwych dialogów. Akcja gładko sunie do przodu, intryga stopniowo się komplikuje, a grono włamujących się do willi śmiałków nieubłaganie topnieje. Jest tu miejsce i na romans, i na poświęcenie, a nawet na lekką refleksję. Naturalnie nie jest to żadne przełomowe arcydzieło, a zwyczajna produkcja klasy C, albo nawet i D, nie roszcząca sobie absolutnie żadnych pretensji do bycia wielkim kinem. Mimo to ogląda się ją całkiem przyjemnie. Nie obeszło się jednak bez problemów. Dość poważnym wyzwaniem dla widza może być czołówka filmu, aż do łez ckliwa i skonstruowana w irytująco schematyczny, charakterystyczny dla Amerykanów sposób. Bo oto kilku niegodziwców napada na małą, bezbronną dziewczynkę tulącą do siebie pół bochenka chleba, by zabrać jej ów bochenek, a później być może zjeść również i dziewczynkę (co kruche mięso, to kruche mięso). W obronie napastowanego dziecka staje w tym momencie ostatni zapewne w mieście szlachetny człowiek, czyli wspomniany na początku były żołnierz, grany przez Granta Showa, wypisz wymaluj niskobudżetowego Dolpha Lundgrena. I od razu wiadomo, kto jest dobry, a kto zły. W dalszej części fabuły na szczęście zagrywek tego kalibru już nie ma, aczkolwiek zdarzają się od czasu do czasu drobniejsze dziwactwa, jak na przykład wypróbowywanie ostrej amunicji na żołnierzu, który może i nosi superwytrzymały pancerz, ale głowę ma niczym nie chronioną. Poza tym naturalnie w grę wchodzą wszelkie widoczne konsekwencje niskiego budżetu, od marnej muzyki począwszy, przez przeciętne zdjęcia i efekty specjalne rodem z ery filmów video, a skończywszy na nad wyraz ubogiej scenografii, której wygląd sugeruje nadmierne wykorzystanie gipsu, kartonu i plastikowych wytłoczek. Na to nakłada się dostosowanie obrazu do emisji na małym ekranie, objawiające się przygotowanymi pod bloki reklam wyciemnieniami. Trochę to irytuje, bo skoro film kręcono z myślą o telewizji, to raczej nie powinien znaleźć się na płytach DVD, ale mankament ten nie rzutuje na finalną ocenę filmu. Jeśli więc komuś uda się znaleźć jakąś wypożyczalnię z „Encryptem”, polecam sięgnąć na półkę po ten film, zamiast łudzić się, że wysoki budżet w rodzaju „Fantastycznej czwórki” czy „G.I. Joe” zapewni półtorej godziny niezapomnianych wrażeń. „Encrypt” przynajmniej nie obiecuje czegoś, czego nie jest w stanie dać.
Tytuł: Encrypt Rok produkcji: 2003 Kraj produkcji: Kanada, USA Dystrybutor (DVD): Universal Czas projekcji: 101 min. Gatunek: SF Ekstrakt: 40% |