powrót do indeksunastępna strona

nr 01 (XCIII)
styczeń-luty 2010

Najlepsze filmy 2009 roku według dziennikarzy Stopklatki i Esensji
Nie ma chyba sensu pisać po raz 279964 podsumowania filmowego roku – każda redakcja uczyniła to już dawno, na Stopklatce i Esensji tych podsumować było przynajmniej kilka. Skoncentrujmy się więc na naszym rankingu – subiektywnym, wspólnym wyborze najlepszych filmów roku przez dwie redakcje.
Tym razem nie było wielkich sporów. Używając terminologii kolarskiej – trzy filmy oderwały się mocno od peletonu i rozstrzygnęły zwycięstwo w ulicznym finiszu. Trzy filmy uznanych twórców – albo regularnie prezentujących dzieła wzbudzające zainteresowanie (Tarantino), albo powracających po długiej przerwie (Cameron), albo cenionych od dawna w kręgach krytyki i koneserów, ale dopiero w tym odnoszących wielki sukces artystyczny i komercyjny (Boyle). Znawcy kolarstwa z pewnością znaleźliby odpowiedniki takich karier, mi tylko przychodzi do głowy analogia Lance’a Armstronga do Jamesa Camerona. Ale, tak czy inaczej, zwycięża najlepszy sprinter – Quentin Tarantino, który nie tylko w tym roku wyprzedza rywali o długość roweru, ale jego film odnosi sukcesy największe od czasu „Pulp Fiction” i wydaje się jednym z faworytów w Oscarowej rozgrywce.
Za tą trójką mamy grupę pościgową, złożoną z pięciu kolarzy/filmów, przyprowadzonych przez najlepszą animację roku – „Odlot”, która przynajmniej jednego Oscara ma na pewno w kieszeni. To nie jedyna nominacja w zestawieniu – „Walc z Baszirem” po zeszłorocznych triumfach na Warszawskim Festiwalu Filmowym, trafił też do kin i zdobył duże uznanie obu naszych redakcji. Grupę uzupełniają dwie, jakże różne, ale świetne produkcje SF – ponurzy, wyczekiwani od lat przez fanów genialnego komiksu Alana Moore’a „Watchmen. Strażnicy” oraz kapitalny rozrywkowy „Star Trek”. Filmy te nie zrobiły wielkiej kariery w naszych kinach, więc nie zapomnijcie nadrobić zaległości na DVD/Blu-ray. Ale miła wiadomość – w grupie pościgowej znalazł się też reprezentant w charakterystycznej biało-czerwonej koszulce – świetny „Dom zły” Wojciecha Smarzowskiego. Wbrew decyzji jury w Gdyni stawiamy ten film nieco wyżej od bardzo dobrego „Rewersu”.
A dalej peleton, a tu – jak zwykle – aż roi się od różnokolorowych koszulek. SF reprezentowane jest przez „Dystrykt 9”, znajdziemy bardzo solidną reprezentację dramatów, które na szczęście równoważone są przez zamykające stawkę dwie produkcje komediowe. W sumie zestawianie, którego rok 2009 nie musi się wstydzić. Uważni czytelnicy rozpoznają małe zmiany w stosunku do naszych kwartalnych rankingu, ale nie są to zmiany duże, a wynikają z faktu, że z perspektywy czasu na wcześniejsze tytuły spogląda się nieco inaczej. Taka już przypadłość wszelkich rankingów.
Zaczynamy od końca, czyli od miejsca dwudziestego.
‹(500) dni miłości›
‹(500) dni miłości›
20. 500 dni miłości
Komedia romantyczna bez tradycyjnego happy endu? Film o miłości na wesoło w większości poświęcony rozstaniu i próbie „wyleczenia” się z ukochanej osoby? Niezależne, kameralne kino, które stało się przebojem amerykańskich kin? „500 dni miłości” Marca Webba pozytywnie zaskakuje niesztampowymi rozwiązaniami wprowadzającymi świeżość do gatunku praktykującego w kółko te same schematy. Oczywiście, wciąż będąc przyjemną komedią romantyczną, nie próbuje odkryć wielkich prawd i zrewolucjonizować kino, ale po prostu bawi, będąc na pewno bliżej widza i rzeczywistości, niż większość podobnych filmów.
‹Kac Vegas›
‹Kac Vegas›
19. Kac Vegas
Todd Phillips musiał odbyć szybki kurs robienia komedii na farmie Judda Apatowa. Wiele dobrego wyciągnął właśnie z tamtego kina, choćby motyw życiowego przełomu (w tym przypadku ślubu) i ostatniej przygody przez poważną decyzją. W „Kacu Vegas” nie ma to odpowiedniego ładunku zawoalowanej w świńskich żartach refleksji jak u Apatowa, a koniec ucieka od gorzkiej tęsknoty za zamknięciem jakiegoś etapu. Ale Phillips obiecująco rokuje na przyszłość. Choćby w doborze aktorów – Zach Galifianakis to niewątpliwie najcenniejsze komediowe odkrycie od czasu Christophera Mintz-Plasse.
‹Biała wstążka›
‹Biała wstążka›
18. Biała wstążka
„Białej wstążce”, podobnie jak innym filmom Hanekego, bardzo daleko do kina psychologicznego. Reżyser nie znosi trywialnych wyjaśnień, a dewiacje, traumy, patologie jednostek zawsze mają u niego podłoże socjologiczne. Wewnętrzne nakazy i zakazy, wykształcone w procesie wychowania, wracają w różnych wariacjach, funkcjonują na marginesie, by niespodziewanie wypłynąć i znokautować. Bariera, jaką Haneke stawia między bohaterami a widzem, uniemożliwia łatwe pocieszenia, krzepiącą i oczyszczającą projekcję-identyfikację. „Białą wstążkę” oglądamy z boku, zdystansowani, przypatrując się z rosnącą trwogą, jak niepostrzeżenie, powoli, nieubłaganie rodzi się zło.
‹Lektor›
‹Lektor›
17. Lektor
„Lektor” nie unika bolesnej dyskusji na temat Holocaustu. Po raz kolejny wraca problem relatywizmu czasów wojny, w których dotychczasowy system moralno-etyczny ulega zawieszeniu. Sama praca w Auschwitz nie czyniła strażniczek winnymi. Większość z nich poszukiwała po prostu zatrudnienia, w ramach którego skrupulatnie wykonywały to, czego od nich oczekiwano. Film Daldry’ego to przede wszystkim doskonała kreacja Kate Winslet.
‹Stan gry›
‹Stan gry›
16. Stan gry
Thriller polityczny w starym stylu, w którym ani na chwile nie spada tempo, w którym rewelacyjny Russell Crowe daje popis aktorski w swoim najlepszym stylu, dzielnie sekunduje mu Rachel McAdams, kapitalne wejścia ma Hellen Mirren, a Bena Afflecka w roli sztywnego bubka zawsze przecież można strawić. Co ciekawe – film potrafi zagrać mocno na nucie emocjonalnej, ale też rozbawić. Po takim filmie ma się ochotę zostać dziennikarzem śledczym, choćby – jak wynika z treści – ten fach powoli odchodził do lamusa.
‹Frost/Nixon›
‹Frost/Nixon›
15. Frost/Nixon
To samo świetne pióro, które spłodziło poruszający portret „Królowej”, nakreśliło z właściwą sobie swadą sylwetki lekkoducha, który nagle musi stać się bohaterem i starego wygi, który w ostatecznym starciu traci twarz. Jakby nie wystarczył świetny scenariusz, którego nawet Ron Howard nie był w stanie zepsuć – fenomenalna rola Franka Langelli wznosi ten znakomity film na jeszcze wyższy, prawdziwie oscarowy poziom.
‹Obywatel Milk›
‹Obywatel Milk›
14. Obywatel Milk
Rzadko zdarzają się artyści, którzy potrafią wziąć historię z życia marginalizowanej mniejszości i nadać jej wymiar tak uniwersalny, że niemal zapominamy, że rzecz była o osobie, z której stylem życia niekoniecznie się utożsamiamy. Tak było z „Brokeback Mountain”, i tak jest z „Milkiem”. Van Sant po raz kolejny zachwyca swoim reżyserskim kunsztem i talentem do opowiadania trudnych historii. Jeśli ktoś jeszcze miał wątpliwości, czy Sean Penn wielkim aktorem jest – chyba wyjdzie przekonany.
‹Rewers›
‹Rewers›
13. Rewers
Borys Lankosz błyskotliwie bawi się kinem nie zapominając jednocześnie o tonach serio. Znajduje on miejsce i na farsę i dramat, dzieląc akcenty w wyważonych proporcjach. Nad całością przeważa jednak duch dobrej, inteligentnej zabawy, zatem powodów do mimowolnego uśmiechu jest znacznie więcej. Czemu nie należy czynić zarzutu. Akurat to komediowe ujęcie w jakiś przewrotny sposób pozwala poczuć wyraźnie to, co było złe w okresie, w którym toczy się cała intryga. Śmiech jest zdrowy, pozwala z bezpiecznego dystansu spojrzeć na sprawy gorzkie, ponure, stanowiące złe wspomnienie o naszych dziejach.
‹Zapaśnik›
‹Zapaśnik›
12. Zapaśnik
Materiał z gatunku tych męskich, hemingwayowskich opowieści, które niestety kinie bardzo łatwo zamienić w efektowny kicz dla chłopaków. To mogło się udać tylko z genialnym odtwórca tytułowej roli – i chwała bogu, że Aronofsky wytrzymał jakoś z Mickey Rourke’m na planie, bo efekt jest naprawdę mocny. Można się oczywiście czepiać, że Rourke tak naprawdę gra w tym filmie sam siebie, że nie musiał się wysilać, aby naprawdę wczuć się w postać upartego, dzielnego faceta, który walczy do końca, mimo, że wszyscy już na nim postawili krzyżyk. Tylko czy to musi być zarzut? Film zyskuje przez to na autentyczności.
‹Spotkanie›
‹Spotkanie›
11. Spotkanie
Przejmująco unaocznia opłakane skutki radykalnej postwrześniowej transformacji american dream w american nightmare. Ale jak to u McCarthy’ego, gdzieś tam na końcu ciemnego tunelu zawsze tli się światełko, „obcy” okazują się bardziej swojscy od „swoich”, a „kropla miłości znaczy więcej niż ocean rozumu”. Piękne, inspirujące kino z wybitnymi kreacjami Richarda Jenkinsa i Hiam Abbass.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót do indeksunastępna strona

146
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.