powrót do indeksunastępna strona

nr 01 (XCIII)
styczeń-luty 2010

Toruk Macto i jeźdźcy ważek
Poniższy tekst lepiej jest czytać po obejrzeniu „Avatara”, bo zawiera pewną ilość szczegółów zdradzających fabułę. Jest to szkic raczej, niż prawdziwy esej. Próba zastanowienia się nad tym, dlaczego film jest godny uwagi nie tylko w warstwie wizualnej. Wygląda bowiem na to, że Cameronowi po raz kolejny udało się coś, o czym wielu innych twórców tylko marzy: stworzył spójną mitologię nieistniejącego świata.
‹Avatar›
‹Avatar›
Niedoścignionym wzorcem autora fantastyki pozostaje J.R.R. Tolkien. Nieraz podkreślał on, że światy tworzące się w umyśle pisarza istnieją naprawdę. Człowiek tworzy je siłą swojej wyobraźni, po czym zaczynają one żyć własnym życiem, choć pod kontrolą demiurga. Dlatego dla Tolkiena tak ważne było, żeby jego wizja Śródziemia była doskonale spójna. A tworzenie mitologii swojego świata rozpoczął od stworzenia zasad gramatycznych sztucznego języka, którym będą posługiwać się wymyślone przez niego stwory.
Wygląda na to, że kino hollywoodzkie jest idealne do tworzenia, opowiadania i realizacji mitu. Jego imitująca rzeczywistość formuła jest w czytelny dla widza sposób umowna. Jego nieprzekraczalne (choć czasem mocno naciągane) zasady tworzą kanon, w którym można rozpoznać wciąż te same historie. To on jednak jest jego największą wartością, bo tworzy pewną nadrzeczywistość, w której widz może się bez problemu odnaleźć. Widać właśnie tego widz potrzebuje: podobnych wariantów opowieści o pewnym człowieku, którego przeznaczeniem jest zbawić świat. Takich, jakie dawno temu pieśniarze opowiadali przy ogniskach.
„Avatar”, jako film trójwymiarowy, jest rzecz jasna w pierwszym rzędzie próbą urealnienia świata przedstawionego na ekranie kinowym. Nie pierwszą zresztą. Jako wzmagające poczucie realizmu reklamowano również pierwsze filmy kolorowe i szerokoekranowe. Czy to przypadek jednak, że wszystkie te formy urealnienia obrazu w praktyce służyły głównie podniesieniu atrakcyjności wielkich, drogich widowisk w typie, o którym już wspomniałem? Nie inaczej jest z „Avatarem”. Widza olśniewają piękne krajobrazy Pandory, po mistrzowsku wykreowane przez Camerona i WETĘ. Trójwymiar potęguje to wrażenie, o czym dobitnie świadczą zachwyty wielu recenzentów.
Tak jak Tolkien pracę nad Śródziemiem zaczął od pisania języka elfów, Cameron ponoć zaczął tworzenie realiów Pandory od języka i kultury Na’vi. Wyraźnie widoczne jest, że wzorował się na kulturach Indian północnoamerykańskich. Rdzenni mieszkańcy kontynentu stali się najwyraźniej dla amerykańskich twórców wzorcem ludzi żyjących blisko natury, a ich stała obecność w kinie wskazuje na istniejący w Ameryce spory kompleks. Na przykładzie „Avatara” być może da się wskazać na pragnienie, aby historia potoczyła się inaczej. Łatwo przełożyć mieszkańców Pandory, rzucającymi się z łukami na karabiny, na historię wojen indiańskich. Film staje się przez to bliski historii alternatywnej, w której kawalerzystów powstrzymano przed ludobójstwem. Jednak aby to mogło się spełnić, Indianie musieliby dokonywać czynów prawdziwie heroicznych, legendarnych, nadludzkich. Dlatego opowieść o zwycięstwie łuczników nad pilotami myśliwców osuwa się w mit. I dobrze, lepiej tak, niż śmieszność bitwy o Endor w „Powrocie Jedi”.
Postać Jake’a Sully’ego jest znakomitą realizacja mitu. Dość konkretnego zresztą. Opowieść bohaterze z zewnątrz, który w czasach kryzysu nadludzkim wysiłkiem jednoczy rozproszoną społeczność, powtarza się w różnych miejscach na kuli ziemskiej. Według ruskiej tradycji pierwszym władcą Nowogrodu był wiking Ruryk, obcy. W mitach Indian mezoamerykańskich występuje bóg Quetzalcoatl, który miał białą skórę, przybył ze wschodu i wprowadził pierwsze prawa. Jake Sully, jak tamci, zaczyna swoją przygodę na Pandorze jako osoba poza społeczeństwem. W praktyce to oznacza, że dla Na’vi on nie istnieje. Wielkie znaczenie ma tutaj pierwsza noc, jaką Sully spędza samodzielnie w dżungli. W wielu społeczeństwach plemiennych takie doświadczenie jest dla młodych chłopców elementem rytuału przejścia do wieku męskiego i stania się pełnoprawnymi członkami społeczności. Jake nie zdaje tego egzaminu. Nie może sobie poradzić bez pomocy Neytiri, zostaje pogardliwie nazwany dzieckiem. Czeka go długi proces socjalizacji – osiągania statusu prawdziwego człowieka (ciekawe, jak łagodnie przebiega ten proces w tym filmie, w porównaniu choćby z „Człowiekiem zwanym koniem”, gdzie wprowadzenie białego człowieka w społeczeństwo Indian oznacza dla niego prawdziwy ból i upokorzenia). Naprawdę interesujący jest jednak dalszy progres statusu bohatera wśród Na’vi. Sully ujeżdża latającego Toruka. To czyn o doniosłym znaczeniu, ostatecznie przenoszący jego postać w sferę mityczną. Wiemy z opowieści Neytiri, że dokonują tego najwięksi bohaterowie, w chwilach największego zagrożenia dla całej rasy, i że za pamięci plemienia zdarzyło się to tylko pięć razy. Tak więc, gdy Jake Sully w obliczu śmiertelnej groźby wyginięcia całej rasy zjawia się w świętym miejscu Na’vi na grzbiecie skrzydlatego potwora, osiąga status legendarnego bohatera, boskiej inkarnacji. Mesjasza, o którego modlił się lud, który poprowadzi znękanych do zwycięstwa.
Znaczące jest, że Jake Sully, choć wchodzi w obce mu społeczeństwo z wielkim łoskotem, nie dezorganizuje go. Może dziwić takie wyczucie obcej kultury u zwykłego marine, ale pamiętajmy że mamy do czynienia z opowieścią mityczną. Rolą mitu, choć opowiada o momencie przełomowym, jest zachowanie pamięci o tradycji. Toteż jeździec Toruka odnosi się z wielkim szacunkiem do młodego wodza. Nie kwestionuje jego pozycji jako najwyższego przywódcy. Jego rolą jest jedynie podnieść jego autorytet w chwili wielkiego zagrożenia, poprowadzić do ataku grupę wojowników ujeżdżających stwory przypominające skrzyżowanie jaszczurek z ważkami. Gdy to się dokona, Toruk zostaje odprawiony, a Jake Sully zmienia się w zwykłego członka plemienia.
Ale cóż, to tylko legenda. Prowadzenie realistycznej narracji na temat oporu Na’vi przeciw mieszkańcom Ziemi, to jak opisanie wojen indiańskich przy ograniczaniu się do Little Bighorn. Obcy wrócą i zniszczą świat, tak jak zrobili to ze swoim rodzimym. Mieszkańcy Pandory przestaną żyć swoją legendą, więc zostanie ona spisana. Pozostanie jedynym, co będą w stanie przekazać swoim dzieciom.
powrót do indeksunastępna strona

135
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.