Odległa planeta, niezwykła, odmienna od ziemskiej biosfera. Kilka dni po obejrzeniu „Avatara”, trudno jest powstrzymać się od skojarzeń z dziełem Camerona. Ale porównanie takie nie ma większego sensu. Dużo więcej wnosi odniesienie do poprzedniego cyklu Leo, „Aldebarana”, i niestety, ale w tym porównaniu „Betelgeza” także przegrywa.  |  | ‹Betelgeza›
|
Nie ujmując nic twórczości Leo, bez cienia wątpliwości stwierdzam, że najlepiej wychodzą mu tytuły. Zarówno Betelgeza jak i Aldebaran, to piękne nazwy odległych gwiazd, które w każdym miłośniku SF powinny budzić dreszczyk emocji. Sięgając po pierwszy cykl oczekiwałem właśnie twardej SF. Dostałem coś zupełnie innego – dramat społeczny przeplatający się z historią młodzieńczego dorastania głównych bohaterów. Fakt, że wszystko rozgrywa się na odległej planecie nie ma większego znaczenia. Czytało się to całkiem dobrze, chociaż całość przypominała raczej rewolucyjną epopeję, rozgrywającą się w którymś z latynoskich krajów. Co zresztą nie powinno bardzo dziwić, bo autor, wychowany w Brazylii rządzonej przez wojskową juntę, zapewne w ten sposób chciał się z reżimem rozliczyć. Przyznaję, że w przypadku „Betelgezy” wątek ze statkiem kolonizacyjnym wzbudził moje nadzieje na space operę, ale dosyć szybko okazało się, że nic z tego. Pomijając kosmetyczne zmiany, historia porusza się po torze wyznaczonym przez poprzedni cykl. Jest mała społeczność odcięta od, nazwijmy to, głównego nurtu cywilizacyjnego. Społeczność ta dzieli się na dobrych (oczywiście kochających przyrodę) oraz złych (mundurowych, trzymających władzę). Wyprawę do stolicy zastąpiła ekspedycja naukowa, a głowy głównych bohaterów zajmuje przede wszystkim seks. Tego akurat tematu jest zauważalnie więcej niż w „Aldebaranie”, a podejście do niego jest chyba jeszcze bardziej infantylne. Scenariusz jest poprawny do momentu zawiązania się głównego wątku, czyli wspomnianej ekspedycji naukowej. Później wszystko zaczyna się rozłazić. Rozwiązania podstawowych problemów pojawiają się na zasadzie deus ex machina, a źli okazują się być wcale nie tacy zepsuci. W sumie – trochę za mało napięcia i logiki. Rysunek Leo w „Betelgezie” jest identyczny jak w „Aldebaranie”, jednak wypada w odbiorze lepiej, ponieważ dominuje w niej przyroda, a ta wychodzi rysownikowi zdecydowanie lepiej niż obrazy cywilizacji. Lektura „Betelgezy” nie nuży, chwilami nawet wciąga, ale w głowie pozostaje niewiele. Ewentualny zakup na własną odpowiedzialność.
Tytuł: Betelgeza Data wydania: listopad 2009 Ekstrakt: 50% |