Kapela Om (i muzyka tworzona przez ten duet) była dla mnie zawsze odpowiedzią na pytanie: co by było, gdyby frontmanem zespołu Black Sabbath był Syd Barrett – twórca większości materiału Pink Floydów z pierwszych lat ich działalności. Pod koniec września 2009 formacja wydała nowy album – „God is Good”.  |  | ‹God is Good›
|
Tu trzeba się zgodzić i z autorami, i tytułem ich albumu. Jeżeli takie rzeczy powstają na ziemi pod czujnym okiem Stwórcy, to musi On być dobry. Ale zacznijmy od oczywistych oczywistości, tylko pośrednio związanych z muzyką. Album tradycyjnie dla duetu trwa niewiele ponad pół godziny, a jeden z utworów to blisko dwudziestominutowy kolos. Również tradycyjnie uwagę przyciąga graficzna strona wydawnictwa. Tym razem okładkę zdobi bizantyjski obraz, przedstawiający anioła na czarnym tle. I, jak zawsze, oprawa nawiązuje do muzyki. Zespół urozmaicił swoje ubogie instrumentarium o typowe dla bliskiego i dalekiego wschodu table, sitary i tambury. Lecz oczywiście prym wiodą bas i perkusja. To, co panowie Al Cisneros i Emil Amos potrafią wyczarować przy ich użyciu, może zahipnotyzować każdego. Dokładnie tak, bo hipnoza to najlepsze określenie muzyki Om. Kapela mająca stonerrockowe/metalowe korzenie (Al Cisneros był basistą i wokalistą kultowej formacji Sleep, a perkusista tej grupy – Chris Hakiusb – był drugim założycielem i aż do 2008 bębnił w Om) nadal opiera swoje kompozycje na monotonnych motywach basowych bliskich riffom Black Sabbath. Tempo jest senne i tylko z rzadka duet dodaje gazu, by za chwilę zagrać jeszcze wolniej niż wcześniej. Lecz to, co do tej pory – na wcześniejszych albumach – było transowym rockiem, teraz przemieniło się w czysty trans i jedynie typowo rockowo (a w zasadzie stonerowo) brzmiące instrumenty pozwalają włożyć ich do szuflady z napisem „muzyka gitarowa”. Krążek „God is Good” to prawdziwa mantra. Muzycy zrezygnowali z bardziej przesterowanych dźwięków, dorzucili arabskie i indyjskie motywy, tworząc całość, która mogłaby robić za soundtrack opowieści o wyprawie w głąb siebie. I z każdą minutą spędzoną przy płycie słuchacz zatapia się coraz bardziej. Pierwszy utwór – „Thebes” – jest długim wprowadzeniem w stan medytacji, z wolna usypiając przez kilkanaście minut ponurymi, mrocznymi dźwiękami, by przebudzić nas na koniec ostrzejszą partią. Lecz budzimy się w innej rzeczywistości – „Meditation is the Practice of Death” świetnie oddaje atmosferę, jaka mogłaby panować po drugiej stronie lustra. A to tylko kolejne przejście, następne drzwi do oderwanego od cielesności świata, który zapowiadany jest przez klimat solowej partii – uwaga – fletu! Zamykające płytę dwie części „Cremation Ghat” to prawdziwy obrządek, szamańska praktyka. Rytmiczne klaskania, tubylcze bębny oraz wschodnie „chórki” oznajmiają nam, że dotarliśmy do celu. Transcendentalna podróż dobiega końca. Wypada zadać sobie pytanie: co autor miał na myśli, wprowadzając do swojej mrocznej, transowej muzyki elementy bliskiego wschodu. Odpowiedzią mogą być teksty Ala, traktujące o równości wszystkich stworzeń i religii, o jedności całego wszechświata. Gdyby na świecie panowała taka harmonia, o jakiej śpiewa basista, to, parafrazując tytuł najnowszego jego dzieła, można by powiedzieć: świat jest dobry – na podobieństwo Boga. Ostatnia płyta Om to tylko 34 minuty muzyki opartej na kilku motywach, bez niesamowitych solówek, pędzących i (lub) miażdżących riffów, pozbawiona podniosłych śpiewów i zapierających dech w piersiach kompozycji, lecz mimo to jest ciężka, powalająca nastrojem i klimatem. Słuchaniu towarzyszy wrażenie obcowania z czymś naprawdę wielkim. Tak mało i zarazem tak dużo.
Tytuł: God is Good Wykonawca / Kompozytor: OmData wydania: 29 września 2009 Utwory 1) Thebes: 19:09 2) Meditation Is The Practice Of Death: 6:51 3) Cremation Ghat I: 3:11 4) Cremation Ghat II: 4:58 Ekstrakt: 80% |