Tak, to prawda, że „Parnassus” nie jest najlepszym filmem Gilliama. Ale co to znaczy? Tylko tyle, że wśród poprzednich zdarzały się absolutne arcydzieła. A jego najnowsze dziecko i tak jest wysokiej klasy.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Szum, jaki się wytworzył wokół tragicznej i przedwczesnej śmierci Heatha Ledgera, długo omijał jedną z istotniejszych kwestii dotyczących jego pracy. Zbliżająca się wtedy premiera „Mrocznego rycerza” sprawiła, że uwaga prasy skupiła się na roli Jokera, w skrajnych przypadkach nawet usiłując powiązać wysiłek, jaki aktor musiał w nią włożyć, z jego odejściem. Zbyt często pomijano wówczas, że w owym czasie Ledger pracował już nad kolejnym obrazem i jego śmierć postawiła reżysera Terry’ego Gilliama w niezwykle trudnej sytuacji. Wyglądało, że niedoszły twórca wiecznie nieukończonego „The Man Who Killed Don Quixote” po raz kolejny będzie musiał przerwać zdjęcia. „Parnassus” ostatecznie powstał dzięki zaangażowaniu aktorów dublujących zmarłego w niektórych scenach. Dzięki temu powstał dosyć niezwykły film, noszący w sobie niezatarte piętno autorskie reżysera, który można oglądać jednocześnie jak hołd wobec aktora, która zmarł, zanim trafiła mu się rola życia. Terry Gilliam, dawniej członek grupy Monty Pythona, dziś jeden z najciekawszych reżyserów filmowych, po raz kolejny stworzył film o sile wyobraźni i umieścił go w scenerii najzupełniej marzeniom nie sprzyjającej. Uczynił głównym bohaterem starego właściciela teatrzyku, drewnianej budy na kółkach, która jeździ po Londynie i wystawia nikogo nie interesujący spektakl. Jednocześnie czyni go najpotężniejszym i być może najstarszym człowiekiem na świecie. Ów człowiek ma również córkę, piękną jak modelka. Lecz cóż, kiedy wszystko, co ma, zawdzięcza paktowi z diabłem. A diabeł chce, żeby mu za to zapłacić… Na czym w tym wszystkim polega rola Heatha Ledgera nie zdradzę, warto rzec tylko, że jest niejednoznaczna. Niejednoznaczność ową podkreśla tym bardziej trzech innych aktorów, wcielających się w tą samą postać: Johnny Depp, Colin Farrell i Jude Law. Czterech więc w tej samej roli – efekt tego zabiegu jest bardzo interesujący. Tak jak w niedawnym „I’m Not There”, gdzie w Boba Dylana wcielało się sześć osób, tak tutaj tworzy się zagmatwany portret człowieka o wielu osobowościach, z których nie wszystkie są kompatybilne. Terry Gilliam w swoich kolejnych filmach nie szczędzi krytyki współczesnym sobie. Ma, jak się zdaje, najgorsze zdanie o dzisiejszych czasach. Tak też i ten film to, jak się może wydawać, wołanie o opamiętanie. To nie przypadek, że Parnassus, dawny wielki kapłan, dziś musi udawać wędrownego kuglarza. I że jedynymi postaciami, które się nim interesują, są diabeł, wyrzutki i dzieci. Jednak Gilliam tak zwanym dzisiejszym czasom, według niego szarym i nieciekawym, przeciwstawia nie religię, ale wspomnianą już wyobraźnię. Jego film, jak zawsze, pełen jest ekstrawaganckich wizji, tworzących się w głowach ludzi obrazów, fantastycznych widoków. To one są ciekawe, nie realny świat. W zasadzie Gilliam opowiada bajkę. Piękną historię, w której sprawiedliwość zwycięża, a zło zostaje ukarane, lecz bez gwarancji happy endu. W końcu takie bajki są najlepsze: w swojej wymowie gorzkie i mądre.
Tytuł: Parnassus Tytuł oryginalny: The Imaginarium of Doctor Parnassus Rok produkcji: 2009 Kraj produkcji: Francja, Kanada, Wielka Brytania Data premiery: 8 stycznia 2010 Czas projekcji: 122 min. Gatunek: przygodowy Ekstrakt: 90% |