powrót do indeksunastępna strona

nr 01 (XCIII)
styczeń-luty 2010

Dukaj napisał książkę dziwną
ciąg dalszy z poprzedniej strony
W dyskusjach Dukaj próbuje się bronić następująco: przecież gdy dziecko czyta jakąś baśń, to też tak naprawdę nie wie, czym są koboldy, elfy albo smoki – przyjmuje to na wiarę i wyobraża sobie jakoś na podstawie opisów oraz kontekstu. A skoro może sobie wyobrazić smoka, to równie dobrze może i Złomota, przecież to tak naprawdę dla dziecka żadna różnica. Otóż taka argumentacja nie do końca mnie przekonuje – gdyby „Wroniec” był pisany jak klasyczne baśnie, taki argument byłby zapewne uzasadniony. Problem w tym, że kalejdoskopowość tej książki pomija wiele kontekstu i opisów – o ile akurat Złomot faktycznie opisany jest dość szczegółowo i mniej więcej wiadomo, do czego służy, o tyle mam wrażenie, że wiele innych produktów Dukajowej wyobraźni w oczach dziecka może się składać na mętny ciąg Tajemniczych Stworów, Które Robią Dziwne i Zazwyczaj Złe Rzeczy. Czy dziecko będzie wiedziało, kim są Pangłowcy, czy byłoby w stanie rozróżnić Bubeka od Enesa? Szczerze wątpię.
Krótko mówiąc, moim zdaniem nawet jeśli „Wroniec” miał być w założeniu dla dzieci, to w efekcie wyszła książka skierowana w dużej mierze jednak do dorosłych. A jak ją odbierają dorośli? Michał postawił tezę, że Dukaj próbował stworzyć literacki mit o stanie wojennym – niewykluczone, ale chyba po prostu starał się też odczarować jego wszechobecny martyrologiczny wymiar i zaszczepić go w zbiorowej świadomości na lżejszy, bardziej popkulturowy sposób. Czy udanie, czas pokaże.
Artur Chruściel: Enesy to „nieznani sprawcy”. Fakt, w pierwszej chwili też nie skojarzyłem, że o to chodzi, ale w którymś momencie można się domyślić z kontekstu.
A czy „Wroniec” jest, czy nie jest dla dzieci? To już chyba trzeba na dzieciach przetestować. Ja osobiście pamiętam siebie z dzieciństwa jako fantastycznego realistę. Nie trafiała do mnie wtedy „Alicja…”, a „Bajki robotów” doceniłem gdzieś tak na etapie szkoły średniej, więc nie czuję się kompetentny, by wypowiadać się na ten temat. Ale myślę, że uzupełniony oprawą graficzną „Wroniec” będzie dla dzisiejszego dziecka mniej surrealistyczny niż twórczość Lewisa Carrolla.
Anna Kańtoch: „Wroniec” jako książka dla dzieci? Hmm… Z jednej strony to o czym pisał Krzysztof, czyli spłycenie fabuły, z pewnością dzieciom przeszkadzać nie będzie – bajki przecież powinny być proste i łatwe do zrozumienia. Z drugiej strony Krzysztof może mieć rację, bo podejrzewam, że dzieci jednak wolałaby, aby Tajemniczych Stworów było nieco mniej, a za to żeby były bardziej szczegółowo opisane. Enes, o którym nic nie wiadomo (skoro nieznany…), to fajny dowcip dla dorosłego, ale dla dziecka jedynie słowo, na podstawie którego trudno zbudować sobie jakikolwiek obraz. Dziecko może mieć też problem z zakończeniem. „Wroniec” niby kończy się dobrze (Adaś się budzi i rodzina znów jest w komplecie), ale co bystrzejszy mały czytelnik może przeczuwać, że z tym happy endem jest coś nie tak, a nie jestem pewna, czy zasiewanie takich wątpliwości w sercach siedmiolatków jest najlepszym pomysłem.
Może więc „Wroniec” jest kierowany raczej do tych, którzy dziećmi byli za czasów stanu wojennego? Część znalezionych w internecie wypowiedzi świadczy na korzyść takiej właśnie teorii. Byłby więc „Wroniec” dla dzisiejszych trzydziestokilkulatków swoistym wyegzorcyzmowaniem traumy z przeszłości. Tu jednak zastrzegam, że nie na każdego to działa. W 1981 roku miałam pięć lat i pamiętam nie ZOMO czy ubeków (jakkolwiek nazywanych/wyobrażanych), lecz zagrożenie płynące z niepewności, co właściwie się dzieje – bo nagle zniknął gdzieś znany, bezpieczny świat, jaki znałam, na jego miejsce zaś pojawiło się coś niezrozumiałego. Tego właśnie momentu przejścia zabrakło mi we „Wrońcu”, tam przecież tak naprawdę nie ma świata „przedwrońcowego”, jakby ci Bubecy i Złomoty byli na ulicach od zawsze. Adaś wcale im się nie dziwi, nie pyta, skąd się wzięli i kiedy wróci normalność. Jasne, to się bardzo ładnie tłumaczy snem, we śnie człowiek z dobrodziejstwem inwentarza przyjmuje wszelkie dziwności, jednak wybór takiej, a nie innej konwencji sprawia, że nie potrafię we „Wrońcu” odnaleźć samej siebie sprzed lat. Powiedzmy więc, że „Wroniec” nie jest dla wszystkich dzisiejszych trzydziestolatków, ale dla części tak, dla dzieci pół na pół, dla wielbicieli literackich eksperymentów oraz zabaw z historią raczej tak, pewnie dla tych, którzy mają po prostu chęć przeczytać coś, czego dotąd nie czytali… Pominęłam jakiś target?
Michał Foerster: Powiedziałbym, że przedobrzyłaś. Chyba każdy czytelnik chce przeczytać coś, czego dotąd nie czytał, prawda?
Artur Chruściel: Głównonurtowych krytyków, u których po „Lodzie” i „Wrońcu” Dukaj może liczyć na coraz cieplejsze przyjęcie. Ciekaw jestem tylko, czy za tym awansem w literackiej hierarchii pójdzie kiedykolwiek szersze zainteresowanie jego wcześniejszą twórczością. Póki co ograniczają się oni do swojego poletka i jest to jednak trochę przykre.
Michał Foerster: No nie, nie róbmy z rozmowy o „Wrońcu” dyskusji na temat: „Dlaczego krytycy nie kochają polskiej fantastyki (a przecież powinni)”.
Zgodzę się z Krzysztofem, najnowsza książka Dukaja jest wyraźnie próbą lżejszego potraktowania tematu. Ale też, myślę, nie należy od „Wrońca” wymagać zbyt wiele. Gdyby za pomocą tej krótkiej w końcu książeczki udało się pisarzowi zmienić nasze wyobrażenie o stanie wojennym – byłoby to prawdziwe mistrzostwo świata. Cenne natomiast jest to, że dzięki przygodom Adasia dowiedzieliśmy się, że w ogóle można trochę inaczej – bez patosu i bogoojczyźnianego nadęcia – patrzeć na tamte wydarzenia.
A przede wszystkim, o czym wspominałem, „Wroniec” jest dla mnie ewenementem. Stan wojenny, Solidarność, Okrągły Stół, strajki itd. właściwie nie istnieją w literaturze pięknej. Co więcej, mam wrażenie, dość słabo istnieją w ogólnej świadomości Polaków. To, co robi Dukaj, jest świetnym sposobem na przypomnienie historii – nawet jeśli jest to, jak twierdzicie, kalejdoskop niewiele mówiących metafor i aluzji.
Artur Chruściel: Jak nie chcą, to niech nie kochają – ich sprawa. Rzecz w tym, że znajomość kontekstu w postaci twórczości danego autora to jest psi obowiązek krytyka. Akurat w przypadku „Wrońca” na wiele się to nie zda, ale świadomość tego, jak w książkach Dukaja powraca motyw obcego czy metaksokracji, pozwala choćby na rozróżnienie, gdzie autor eksploruje nowe terytoria, a gdzie rozwija tematy już zbadane. W „Lodzie” było trochę zarówno jednego, jak i drugiego.
Ale przede wszystkim boję się, że łatwość, z jaką można zyskać powszechną uwagę i przychylność krytyki za prostą, jednowymiarową (pomijając zakończenie) bajkę na niewyeksploatowany temat z historii najnowszej, może być w sensie twórczym demoralizująca.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
„Wrońcowi” trzeba oddać sprawiedliwość – temat, forma i przesłanie sprawiają, że nie jest to książka niepotrzebna ani nieistotna. Jednak w dorobku Jacka Dukaja i tak pozostaje jedną z najmniej znaczących pozycji (przynajmniej licząc to, co wydano w formie książkowej, oraz pozostającego w planach „Chrześcijanina kwantowego”). Zaryzykowałbym twierdzenie, że o ile z „Lodem” Dukaj spieszył się, by nie napisał go nikt inny (Pynchon bodaj), to „Wroniec” powstał tylko dlatego, że nikt inny go nie napisał. Autor „Innych pieśni” nie był do tej roboty konieczny. Była luka, był pomysł – powstała książka. Ale od zapełniania białych plam polskiej literatury do mitotwórstwa droga jest daleka.
W ogóle sytuacja jest podobna do tej, którą równolegle mamy ze „Żmiją” Sapkowskiego. Autor o olbrzymim potencjale sięga po leżący ugorem temat, ma coś ważnego do przekazania, ale czyni to w formie świadomie ograniczonej, pozbawiając własną prozę jej największych atutów. Powiedziałbym, że Dukajowi wyszło lepiej (i nie bez znaczenia była tu pomoc Jakuba Jabłońskiego), a i temat miał ważniejszy, ale sama zbieżność jest ciekawa.
Krzysztof Wójcikiewicz: Arturze, mam wrażenie, że wychodzi z ciebie dusza starego fandomowca – ja przypuszczam, że dawniej krytycy niezbyt się interesowali Dukajem po prostu dlatego, że mieli inne kryteria oceniania. W środowisku fantastycznym zazwyczaj bardzo mocno premiuje się pomysł, wartości czysto literackie zostawiając nierzadko na drugim planie – i to w dużej mierze tłumaczy fandomowy zachwyt Dukajem, bo oryginalne pomysły zawsze były jego najsilniejszą stroną. Natomiast głównonurtowych krytyków w pierwszej kolejności interesuje właśnie warstwa literacka (język, sposób narracji, bohaterowie itd.), czyli to, z czym Dukaj początkowo miał spore problemy. Zaryzykuję tezę, że większość wczesnej twórczości Dukaja to była dobra fantastyka, ale co najwyżej średnia literatura.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót do indeksunastępna strona

98
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.