powrót do indeksunastępna strona

nr 01 (XCIII)
styczeń-luty 2010

Gwiezdne wojny: Szczeniaki
ciąg dalszy z poprzedniej strony
Cran z jednej strony miała ochotę aż krzyczeć z radości. Było przepięknie. Rozpostarła ramiona, jakby leciała nad przechodniami, mniejszymi z tej odległości niż holograficzne figurki do gry w „Wojnę planet”.
Ale z drugiej strony cały czas czuła bardziej przygnębienie niż mobilizujący niepokój. Taki ciężar na duszy, jaki pojawia się już po fakcie, już kiedy coś się nieodwołalnie stało.
Westchnęła, ogarnęła wzrokiem widok z najwyższego punktu łuku i zaczęła schodzić. Dla zajęcia myśli rozważała rewelacje zakomunikowane jej przez Anakina. Już od jakiegoś czasu obserwowała jego postępowanie z rosnącym zdumieniem. Nie uświadamiała sobie wcześniej, że Skywalker ma tak kompletnie inny niż ona system wartości. Teraz już nawet nie próbowała mu doradzać czy oceniać, zadowalając się rolą zaskoczonego widza. Chyba mu to nie przeszkadzało.
Zeskoczyła z łuku z dużej jeszcze wysokości, powodując konsternację przechodniów, którzy jednak, widząc jej strój, nie zaprzątali już sobie incydentem uwagi.
Na stację dotarła akurat w momencie, kiedy odjeżdżał pociąg w interesującym ją kierunku. Pobiegła za nim, skoczyła na tylni bufor, podciągnęła się na dach i przeszła zgięta wpół na wysokość najbliższych drzwi. Tam uklękła, pomajstrowała nożem przy mechanizmie, a kiedy się otwarły, zawisła na ich obramowaniu i wskoczyła do środka. Następnie zwolniła blokadę i drzwi się zamknęły.
– Co to za chuligańskie wybryki?! – rozległ się głos konduktora.
Zbliżał się ku niej, ciężko kołysząc się przy tym na boki.
– Tylko nie chcę nic słyszeć o treningu. Pojazd transportu publicznego to nie miejsce na ćwiczenia. Koło tych drzwi ktoś mógł stać.
– Ale nie stał – wycedziła lodowato.
Skóra konduktora przybrała odcień bladozielony zamiast normalnego intensywnego, ale nie spuścił wzroku. Cranberry, choć ze zwężonymi ze złości oczami, tylko rzuciła mu dwukredytową monetę za przejazd, pilnując, żeby leciała na tyle powoli, by mógł ją złapać.
Odwróciła się i przeszła na przód pociągu. Pasażerowie patrzyli w ciszy, jak same otwierają się przed nią, dostępne tylko dla personelu, drzwi między wagonami.

Stali we trójkę, z Qui-Gon Jinnem i Nessie, na wielkim, otwartym lądowisku na dachu Świątyni.
– Jest – powiedziała Cran i wskazała zbliżający się pojazd.
Śmigacz zwolnił, podchodząc do lądowania.
– Mistrzu Windu! – wrzasnęła nagle Cranberry i rzuciła się przed siebie przez pusty, oślepiająco biały plac.
W tym samym momencie pojazd zmienił się w ułamku sekundy w ognistą kulę. Rozległ się huk, owionął ich gorący podmuch, wokół posypały się kawałki nadtopionego metalu.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Cranberry krzyczała i wyrywała się Qui-Gonowi, który trzymał ją w żelaznym uścisku, wykręcając ręce do tyłu.
Śmigacz walił się w dół jak kamień, więc Jinn bez ceregieli podniósł padawankę i unikając kopnięć, odciągnął na bezpieczną odległość.
Pojazd uderzył w płytę z łoskotem, później z potwornym zgrzytem sunął do przodu, aż wreszcie zatrzymał się i już tylko płonął, a właściwie dopalał się powoli.
– Puść. Mnie. Wreszcie – wychrypiała Cranberry.
– Nie, poparzysz się.
Stali tak osłupiali, wpatrując się w ogień. Dopiero po dłuższej chwili Qui-Gon zaryzykował zwolnienie uścisku.
Z bocznych wejść zaczęli wysypywać się Jedi, zbliżała się migająca zielonym światłem karetka, zupełnie niepotrzebnie wezwana przez kogoś z przelatującego obok pojazdu.
Cranberry osunęła się na kolana, Nessie uklękła przy niej i objęła bardzo mocno, wtulając twarz w przycięte krótko włosy padawanki.
• • •
– Usiądź, Cranberry.
Kanclerz Palpatine wskazał jej miejsce obok siebie na sofie. Cran odruchowo odnotowała, że szata polityka miała odcień wpadający w ciemny fiolet. Przypadek?
Ona sama, jako Jedi, nie nosiła żałoby, zresztą nie odczuwała takiej potrzeby.
– Na pewno teraz z tobą rozmawia wiele osób, nie chcę cię dodatkowo męczyć stroną oficjalną. Spotkam się z członkami Rady i omówimy sprawy ceremoniału, zresztą tu wszystko będzie przebiegać zgodnie z tradycją. Rada też wyznaczy osobę, która teraz będzie odpowiadać za współpracę między Zakonem a Senatem. Ja mogę tylko służyć pomocą.
Zawiesił znacząco głos, ale Cran milczała. Wiedziała, że to bardzo nieprofesjonalne, ale niezbyt ją w tej chwili interesowała kariera Anakina.
– Poprosiłem cię tu na chwilę, żebyś wiedziała, że myślę o tobie. Bardzo szanowałem twojego mistrza. Sama wiesz, że były między nami różnice zdań, ale zgadzaliśmy się w sprawach najistotniejszych. Wiem, jak to boli, gdy nagle tracimy kogoś bardzo bliskiego.
Nabrał powietrza, jakby miał powiedzieć coś trudnego.
– Wy, Jedi, wyznajecie pogląd, z którym pozwolę sobie się nie zgodzić. Zapewne słyszysz teraz, że powinnaś ze spokojem przyjąć, co niesie los, jakby cię to w zasadzie nie dotyczyło. Ja tego nie rozumiem. Jest ból, bo jest miłość, to naturalne.
Cranberry siedziała z opuszczoną głową.
– Moje dziecko – objął ją ramieniem. – Poruszę całą Galaktykę, żeby pomóc ci znaleźć zamachowca. A kiedy go dopadnę, ty dowiesz się pierwsza.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Skinęła głową, nie podnosząc wzroku.
– Bardzo dziękuję Waszej Ekscelencji.
– Darujmy sobie grzecznościowe formułki, droga Cranberry.
– Bardzo dziękuję, panie.

Kiedy wyszła, kanclerz wezwał sekretarza.
– Dowiedziałeś się?
– Tak, Ekscelencjo. Chłopiec, którym mieliśmy się zaopiekować, opuścił już stolicę.
– Sierota wojenny. Straszna historia, jakich wiele zresztą w dzisiejszych czasach – kanclerz westchnął z ubolewaniem. – Trzeba położyć wreszcie kres narastającej przemocy. Na jutro zwołałem nadzwyczajne posiedzenie Senatu.
powrót do indeksunastępna strona

27
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.