Najnowsza książka Neala Stephensona to przedstawicielka SF teoretycznej, można by rzec – „gadanej”. Nad akcją dominują dialogi, w tych z kolei przeważa tematyka koncepcji filozoficznych. Nuda? Okazuje się, że nie. „Peanatema” jest chyba najlepszą pozycją w swoim gatunku, jaką zdarzyło mi się czytać.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Recenzencki problem z „Peanatemą” jest jeden, za to zasadniczy – nie bardzo można zdradzić nawet część fabuły. Autor znakomicie buduje swoją opowieść i odkrywanie przed czytelnikiem którejkolwiek z kart byłoby zwyczajną niestosownością. Zresztą sam Stephenson chociaż już na wstępie daje wskazówkę do tego, jak czytać jego powieść, to zastrzega, że nie powinien jej zobaczyć nikt, kto lubi samodzielnie rozwiązywać wewnątrztekstowe zagadki. Czyli praktycznie nikt z wielbicieli SF à la „ Powrót z gwiazd” Lema czy „ Perfekcyjna niedoskonałość” Dukaja, gdzie pisarz od razu rzuca swojego czytelnika na głęboką wodę. O intrydze więc ani słowa. Co innego konstrukcja fabularna w ogólności – nie jest może olśniewająca, bo pozbawiona odkrywczości, a w jakiejś mierze także nieprzewidywalności. Kwestia jednak nie pomysłowości w tym szczególnym zakresie, ale tego, jakim celom owa fabuła służy. A przeprowadza nas ona sprawnie przez kolejne wywody filozoficzne, teorie zarówno abstrakcyjne, jak i nieco bardziej przyziemne. Wyraźne są także rozważania na temat religii, zwłaszcza wzajemnych relacji świeckich i kościelnych. Stephenson prezentuje cały wachlarz poglądów ludzi różniących się tak bardzo, że nieprawdopodobnym wydaje się znalezienie między nimi cech wspólnych. Jesteśmy świadkami rozważań o postępie – czym właściwie jest, jakie są jego przyczyny i do czego może doprowadzić. Idąc dalej – czy można go zatrzymać, a jeśli tak, to w jaki sposób? I co stanie się ze światem, w którym postęp zostanie odgórnie zahamowany? Technika, a więc rzecz stricte ze sztafażu SF, nie jest tu jednak ani jedynym, ani nawet głównym przedmiotem dyskusji. Na pierwszy plan wysuwają się rozmowy o statusie samego świata przedstawionego – jego ontologii, jednolitości oraz tego, czy aby na pewno jest jeden. Dysputy toczące się wokół tych tematów bywają fascynujące, a co najistotniejsze – nie pozostają bez wpływu na akcję, zwłaszcza w końcowej części książki. Równie ciekawe, choć nie tak szeroko potraktowane, są uwagi na temat praw rządzących państwem świeckim. Ot, choćby gospodarka produkująca (oczywiście nie w sensie dosłownym) ludzi bez własnych historii. Stephenson zwraca uwagę na pracowników, którzy mają coś ciekawego do powiedzenia tylko wówczas, gdy coś pójdzie nie tak w ich fabryce. Jeśli tak się nie dzieje, zostaje im tylko powrót do domu i próby pozbycia się wszechogarniającego zmęczenia. Ci, którzy nie potrafią przeżyć bez własnej historii, muszą znaleźć sobie miejsce poza systemem, na przykład wstąpić do klasztoru. Przy tworzeniu postaci Stephenson używał pióra dość grubego, ale jeszcze na granicy poprawności. Trudno jednak mieć o to pretensje, skoro większość bohaterów reprezentuje ściśle określoną filozofię albo piastuje równie ściśle określone funkcje w państwie świeckim. Wyjątkiem jest tu narrator, który jako młody zakonnik klarujący dopiero swoje poglądy będzie wraz z rozwojem wydarzeń dojrzewał, a jego kształtująca się osobowość stanie się w jakimś stopniu odzwierciedleniem zmian dokonujących się w świecie. Ogromnym plusem „Peanatemy” jest niespieszne tempo, w jakim się rozwija. Przypomina to rytm życia zakonu, doskonale wymierzony w czasie. Stephenson jest w podsuwaniu kolejnych faktów i zdarzeń bardzo wyważony, posuwa się do przodu pewnymi krokami. Zbliża dzięki temu czytelnika do reguł rządzących zakonem, co jest najlepiej widoczne w początkowych rozdziałach. Pisarz uzyskuje tu jeszcze jeden, dodatkowy efekt – przy takim tempie żartami rzuca średnio co sto stron. Można jednak mieć pewność, że jeśli coś zabawnego się pojawi, to rozśmieszy – jak mozolnie budowany, złożony dowcip. Oczywiście niespalony. „Peanatema” nie jest książką idealną na wszystkich bez wyjątku płaszczyznach. Jednak jej monumentalność, wielopoziomowość i przyjemność z lektury, jaką wywołuje u czytelnika, stawiają dzieło Stephensona na najwyższej półce gatunku. A także wystarczają, by określić je mianem wspaniałego.
Tytuł: Peanatema Tytuł oryginalny: Anathem ISBN: 978-83-7480-126-3 Format: 960s. 150×225mm; oprawa twarda Cena: 69,– Data wydania: 21 października 2009 Ekstrakt: 100% |