powrót do indeksunastępna strona

nr 01 (XCIII)
styczeń-luty 2010

66 najlepszych polskich nagrań 2009 roku
ciąg dalszy z poprzedniej strony
33. Ten Typ Mes „Ten zwykły we mnie” (z albumu „Zamach na przeciętność”, wyd. Alkopoligamia.com)
Raper Ten Typ Mes ma jakby to powiedział Tede „styl, zajawkę, fason, szyk”. Na tle wyrobników z konkurencji nawijanie przychodzi mu tak lekko, że daje ponieść się ambicjom. To teraz śpiewak, eksperymentator, ideolog, weteran po przejściach, znawca kobiet, sędzia. Bardzo wszechstronny i nieco zmanierowany. „Ten zwykły we mnie” jest, jak sama nazwa wskazuje, zwykły, ma humor, celne obserwacje, mięciutki, zdumiewający pełnym, soulowym brzmieniem podkład. Pomysł by zdemaskować ukryte w sobie chamisko jakie każdy z nas kryje jest więcej niż dobry. Jego realizacja – arcybłyskotliwa. Na dowód wers: „Psioczę na durnowatość TV, ale skacowany gapię się jak kaźdy inny Jan czy Stefan, „zwykły” nie nakarmi wtedy DVD Fellinim, zagląda w dekolt Foremniak, szuka aktorek w bikini”
32. Ras Luta i Mrozu, Rahim oraz Fokus „Miasto stoi w ogniu” (z albumu „Jeśli słyszysz”, wyd. Prosto)
„Bo kiedy ja nawijam głowy płoną ludziom jak stolarnia, a to jest Luta dobry wariat” – chwali się Ras Luta w najbardziej chwytliwym numerze, nieprzystającym zupełnie do modern rootsowego klimatu „Jeśli Słyszysz”. I niech się chwali skoro ma czym. Tyle, że tym razem większość zasług idzie do producenta, za to pozornie proste brzmienie – znakomitą kombinację brzmień perkusyjnych, bas trafiający w punkt i wszechobecny karaibski luz. Chętnie i często mieszany z błotem Mrozu nagrał jeden z lepszych refrenów w karierze, a Rahim zwrotkę życia. „Rzym spowija w dym, ogień w Babilonie” dorzuca występujący w utworze Fokus. Ano ogień, ogień.
31. Jacek Sienkiewicz „Beacon” (z albumu „Modern Dance”, wyd. Cocoon Records)
Sienkiewicza podziwiać należy za to, za co rok temu komplementowaliśmy Catz′n Dogz, a więc minimum środków prowadzących do maksymalnego efektu. Jak ten facet jest to w stanie zrobić, że jego techno nie nudzi, a porywa? Przede wszystkim perkusje nigdy nie są suche. Żadnego chamstwa rodem z niemieckich parad, dzięki czemu całego „Modern Dancing” idzie słuchać (i to z wielką przyjemnością) nawet w środku nocy. Pośród silnie uzależniających, zaskakująco subtelnie rozwijanych numerów na absolutnie światowym poziomie szczególne miejsce zajmuje – prawda, że znany już wcześniej – „Beacon”. Gwar na drugim planie, a w końcu głęboki smutek po profesorsku wprowadzonej wiolonczeli – nie do podrobienia.
30. The Black Tapes „Celebration” (z albumu „The Black Tapes”, wyd. Antena Krzyku)
Młodość i doświadczenie nadające na wspólnej fali ostrego i bezkompromisowego postpunkowego grania – to właśnie Czarne Kasety. Żadnych słodzików, ulepszaczy i konserwantów. To muzyka, która kopie – gitary warczą, rzężą i osaczają nie dając wytchnienia, perkusja wali bez ustanku, a klawisze są tu używane z przesadną wręcz oszczędnoscią. Jakby tego było mało Hubbs wyśpiewuje zachrypłym głosem o tym, że nastał czas świętowania, czas ciemności. Po prostu stara brytyjska szkoła sprzed trzydziestu paru lat odbudowana na arcysolidnych fundamentach z nowym, godnym naszych czasów zacięciem. Każda minuta debiutanckiego album jest po coś, z coverem Roxette włącznie.
29. Riverside „Egoist Hedonist” (z albumu „Anno Domini High Definiton”, wyd. Mystic)
„Egoist Hedonist” przekonuje nas co znaczy metalowe doświadczenie członków progresywnego w założeniu Riverside. Warto posłuchać jak utwór wymyka się sennym, rozmytym dźwiękom. Po półtorej minuty nacierają wściekle gitary i psychodeliczne partie organów. Natarcie zostaje odparte, ale w krainie łagodności panować zaczyna niepokój, nic tylko wypatrywać kolejnych ataków. „Daj mi żyć bez twojego bólu” obwieszcza wokalista, po czym zamiast warkotu opętańczo szaropanych strun, na łopatki rozkłada nas sekcja dęta i melancholijne solo. Muzyka to barwna, pomysłowo, z przepychem rozwiązana aranażacyjnie, nieoczywista i – co w wypadku grania progresywnego nie zdarza się często – ciekawa. Cały krążek „Anno Domini High Definition” zasługuje na uzyskany status złotej płyty.
28. Beneficjenci Splendoru „Smutny stylista” (z albumu „Trendywaty chłopiec”, wyd. Kartel Music)
„Smutny stylista” wziął się po części z przekory, bo szkoda ograniczać płytę „Trendywaty chłopiec” do roli żartobliwego „Ręce pełne robota”. Tymczasem wybrany przeze mnie numer to nie tylko pulsujący bas i zgrabnie przełamany rytm, ale też klawisz, który brzmi jak rozstrojony, za to ubiera numer w ładną melodię. A stojący za Beneficjentami Splendoru Staniszewski nie bije tym razem w celebrycką pustotę jak w bęben, raczej sarkastycznie ją kąsa. Za kawałkiem stoi nawet historia, bowiem „remikser ciał” (wpadlibyście na to, by tak nazwać stylistę?) ma… wystylizować śmierć. Pozostaje mu „płakać sztucznymi cyrkoniami”. A nam bić brawo.
27. Rastasize „Joyriding Fever” (z albumu „Day By Day”, wyd. Luna Music)
Dub mamy na światowym poziomie, metal również, z elektroniką i folkiem bywa naprawdę nieźle, a teraz jeszcze Rastasize uświadomili nam jedno – z Polski na Jamajkę jest bliżej niż myślimy. O płycie „Day By Day” nikt źle nie mówi, bo nie sposób, słychać tylko pokątne narzekania, że nudna. Kto słyszał „Joyriding Fever” nigdy na takie gadanie nie przystanie. Reggae owszem korzenne, za to bez śladu Daabowo-Izraelowej siermięgi. Testowałem nagranie na słuchaczach i nikt nie wierzył, że to nasze. Nawet wokal Dawida Portasza niczego nie zdemaskował, a to już w tej dziedzinie duża sztuka. W numerze zaklęto duch marleyowskiego studia Tuff Gong, gdzie był nagrywany. Wmawiam sobie? Niech będzie, ale te dęciaki, te chórki, ten feeeling, ta lekkość…Cud, miód i orzeszki.
26. Sza/Za „Enerde” (z albumu „Przed południem, przed zmierzchem”, wyd. Lado ABC)
Kolejny świetny pomysł na uwolnienie z wieży tej nieprzystępnej, żyjącej w świecie absolutu i odosobnienia księżniczki, jaką stał się polski jazz improwizowany. Paweł Szamburski i Patryk Zakrocki we wspólnych kompozycjach pozwalają sobie na dużo. O ile za dużo, można się przekonać słuchając utworu „Enerde”, tu klarnet prowadzi muzyczny dialog z szumami i szelestami szczotek, wokoderów z których wydobywa się parafraza popularnej niemieckiej wyliczanki „einz zwei polizei”, coś w tle pobrzdękuje, coś siorbie, sapie i świergocze. A wprawne ucho wyłowi nawet psychodeliczne szaleństwa Zakrockiego na mbirze. Słuchać zdecydowanie przed południem – przed zmierzchem może wywołać najdziwniejsze sny.
25. Mika Urbaniak „In My Dreams” (z albumu „Closer”, wyd. Sony)
Coś dla poszukiwaczy idealnej melodii na rano i niewyczerpywalnego źródła pozytywnej energii. Szybki, chwytliwy kawałek, po którego usłyszeniu internauci pytają „czy to rzeczywiście z Polski”, bo tak jest lekki, finezyjnie zaśpiewany, do tego pomysłowo, drobiazgowo zaaranżowany. Bo kto powiedział, że smyczki mają nie sprawdzić się w nagraniu funky? Albo, że tam gdzie jest miejsce na gitarę nie może już być dynamicznej, hip-hopowej perkusji? Mika granice między gatunkami przekracza jak na córkę dwojka jazzowych znakomitości przystało. Gdyby cała jej płyta była taka jak ten numer i trzymała się z dala od oczywistego popu i mielizn spod znaku smooth, Kayah mogłaby zamienić się w skałę.
24. Egoist „The Rest Will Follow” (z albumu „Ultra-Selfish Revolution”, wyd. Selfmadegod)
Absolute Zero Media napisali o Egoist, że gra najfajniejszą muzykę avant-metalową. I choć brzmi to dziwnie, to można się pod tym sądem podpisać. 23-letni, urodzony w Bielsko-Białej, odpowiedzialny za projekt Stanisław Wolonciej obsługuję perkusję, bas, gitarę, syntezatory. Jego produkcja nadaje ostrej muzyce głębi i cechuje się nie lada wyobraźnią, a niepokojący głos prowadzi w zupełnie nowe rejony. Bywa progresywnie, bywa nierytmicznie, ale nawet nie przywyczajone ucho posłucha z przyjemnością. Zwłaszcza „The Rest Will Follow” gdzie wściekłe partie gitar dobijają się jak morderca do drzwi. Gdy zestawimy to z momentami ambientownej niemal łagodności, utwór robi duże wrażenie.
23. Studio AS One i Stanisław Fijałkowski „W ogródecku dub” (z albumu „Dub Out of Poland part 3”, wyd. Antena Krzyku/Open Sources)
Dumnym trzeba być nie tylko z brzmienia jakie przez lata wypracował Activator i Smok, dwójka znana już nie tylko miłośnikom jamajskich klimatów. Dwaj eksperci w towarzystwie dwóch znakomitych muzyków – Piotra Żyzelewicza i Wojtka Krzaka – z szacunkiem i pieczołowitością pochylili się nad wokalem ludowego śpiewaka Stanisława Fijałkowskiego. Dopieszczone dźwięki porywająco kontrastują z surową barwą głosu, kapitalnie rozchodzi się on po rozległych dubowych przestrzeniach. Trudno powiedzieć kto jest głównym bohaterem, czy producenci z wielkim wyczuciem dorzucający kolejne realizacyjne smaczki, czy muzykant, który za „jabłonecką” i „ogródeckiem” kryję rozrzewniającą zupełnię tęsknotę. Królestwo za cały album w takich klimatach!
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót do indeksunastępna strona

241
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.