powrót do indeksunastępna strona

nr 01 (XCIII)
styczeń-luty 2010

A w piecu piachem palić będziesz…
Paul Ziller ‹Apokalipsa androidów›
To prawda – „Apokalipsa androidów” jest kinem podrzędnego sortu. Jednak równocześnie całkiem przyjemnie się ją ogląda, w czym wielka zasługa aktorów potrafiących wykreować postaci, których nie sposób nie polubić.
Zawarto¶ć ekstraktu: 50%
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Wszędzie wokół tylko horrory i horrory, od czasu do czasu przemknie się – nad wyraz tandetny mimo skoku technologicznego w efektach specjalnych – film fantasy, natomiast tak popularnego jeszcze parę lat temu SF trzeba wręcz ze świecą szukać. Darzone przeze mnie szczególną estymą space opery chyba w ogóle wymarły (co szokuje, zważywszy na to, że statki kosmiczne jest coraz łatwiej generować), a kino postapokaliptyczne zeszło do podziemia, grzęznąc w kompletnie nijakich produkcjach. Dość ciekawym wyjątkiem w tej materii jest „Apokalipsa androidów”, film tani i kiepsko zrealizowany, a jednak wzbudzający zaskakująco ciepłe uczucia.
Wbrew tragicznie głupiemu tytułowi (w tym wypadku to akurat nie zasługa dystrybutora, a producenta filmu) nie ma tu żadnej apokalipsy androidów. Ziemia jest spustynniałą, kompletnie pozbawioną życia planetą. Niedobitki ludzkości gnieżdżą się w przykrytym specjalną kopułą mieście, ostatnim takim na całym globie. Życie jest tam gnuśne i nieciekawe, a staje się jeszcze trudniejsze, gdy na szerszą skalę do pracy zaczynają być przyjmowane tanie i niezmordowane androidy. Jedną ze zwolnionych z tego powodu z pracy osób jest główny bohater filmu, krzepki pracownik kotłowni. Rozgoryczony, nienawidzący zabierających ludziom pracę maszyn, przy pierwszej lepszej okazji wdaje się w bójkę z androidem i zabija go. W efekcie zostaje skazany na ciężkie roboty w oddalonej od miasta wytwórni paliwa dla robotów. Po drodze jednak ciężarówkę, którą jadą więźniowie (każdy przykuty do swojego (!) androida-konwojenta), atakują grasujące po pustkowiach, zbuntowane sondy wydobywcze. Jak się łatwo domyślić, jedynymi, którzy przeżywają atak, są palacz i przyczepiony do niego nierozerwalną smyczą android.
Streszczenie fabuły może i nie wygląda specjalnie zachęcająco, ale ten film trzeba po prostu zobaczyć, żeby zrozumieć, jak to możliwe, że produkcja posiadająca tyle osłabiających błędów i irytujących schematów daje się od pewnego momentu oglądać z prawdziwą przyjemnością. A przecież odstręcza już sam początek filmu, zrealizowany na wzór niechlubnych produkcji wideo z przełomu lat 80./90., w których narrator dłuższą chwilę tłumaczy widzom, jak się przedstawia sytuacja w świecie przyszłości. Do tego dochodzi dudniąca, niezbyt wymyślna muzyka, a także denerwujące budowanie dynamiki akcji w oparciu o szybkie cięcia obrazu, a nie energiczną grę aktorską. Pozory wskazują więc, że jest to klasyczny, choć o dekadę spóźniony, przedstawiciel wymarłej pod koniec lat 90. ery produkcji VHS.
W tej sytuacji trzeba po prostu zacisnąć zęby i przetrwać pierwsze dziesięć minut filmu – niezbyt ciekawe (poszukiwania pozbawionego krzty rozsądku dzieciaka na pustkowiu), niezbyt mądre (po co androidce-żołnierzowi włosy do pasa?) i średnio atrakcyjne wizualnie (film kosztował ledwie milion dolarów, więc łatwo się domyślić, jak wyglądają animowane komputerowo sondy, których jedyną bronią jest… wielki świder i coś w rodzaju kołkownicy). Przesilenie następuje wraz ze sceną w kotłowni, kiedy to nasycenie obrazu bzdurami osiąga prawdziwie rechotogenne apogeum. Gwoździem programu jest… coś. Wygląda toto na położony na jakimś postumencie odcinek rury z malutkim ogniskiem w środku, w które to ognisko sypie się… no cóż… chyba trociny (albo piach, ale zakładam, że trociny lepiej się palą). Wszystko to oczywiście jest wykonywane z jak największą ostrożnością, zgodnie z wciąż powtarzanymi komunikatami, przypominającymi o konieczności noszenia gogli podczas pracy z materiałami łatwopalnymi (w poczet których zalicza się taczka z trocinami, jak rozumiem). W tym momencie spocony, wyczerpany robotnik zostaje bezpardonowo zastąpiony androidem, któremu łatwiej będzie szło szuflowanie trocin do… eee… rury (ta praca na pewno ma jakiś sens). Samą scenę początkowo przepuściłem mimo umysłu, bo zawsze istnieje szansa, że w świecie przyszłości będzie istniał jakiś materiał łatwopalny (czy może raczej średniopalny, bo ogienek wcale nie buchał z większą mocą po nowej dawce suszu), który jest łudząco podobny do trocin. Po paru jednak minutach, w trakcie rozmowy w knajpie, pada osłabiające stwierdzenie, że androidy wyprą z pracy w kotłowni ludzi, ponieważ nie przeszkadza im wysoka temperatura (Czego? Malutkiego ogniska oddalonego od krawędzi rury o pół metra?) i nie potrzebują żadnych dodatkowych zabezpieczeń (czyli tych gogli, chroniących przed… eee… trocinami, które to zapewne – bestie! – rzucają się wydrapywać pracownikom… oczy…?). Cała ta kwestia „superpaliwa” cuchnie co najmniej na milę niskim budżetem, ewentualnie promocją w stolarni.
Na szczęście po tym festiwalu obciachu wszystko zaczyna biec normalnym torem. Palacz zyskuje naszą sympatię (prosty to człowiek, ale niezłomny), przyczepiony do niego android również staje się bliski naszemu sercu (przyjemniej patrzeć na niego, niż na Van Damme’a w „Uniwersalnym żołnierzu”), a akcja wartko rwie do przodu. Co prawda w fajerwerkach tanich efektów i z garścią drobnych mankamentów logicznych (na przykład: z czego są androidy, skoro można w nie walić gołymi pięściami i nawet nie obetrzeć sobie nadgarstków?), ale można na te ułomności swobodnie przymknąć oko. Zwłaszcza że wyjątkowo – jak na tanie produkcje ostatnich lat – „Apokalipsa androidów” może się pochwalić całkiem znośnymi, naturalnie podanymi dialogami. A to już coś. Spokojnie więc można po nią sięgnąć, nie obawiając się znacznego uszczuplenia ilości szarych komórek ani tym bardziej zaśnięcia w trakcie seansu.



Tytuł: Apokalipsa androidów
Tytuł oryginalny: Android Apocalypse
Reżyseria: Paul Ziller
Zdjęcia: Mark Dobrescu
Scenariusz: Karl Schiffman
Rok produkcji: 2006
Kraj produkcji: Kanada, USA
Dystrybutor (DVD): Imperial
Czas projekcji: 95 min.
Gatunek: SF, thriller
Ekstrakt: 50%
powrót do indeksunastępna strona

173
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.