powrót do indeksunastępna strona

nr 01 (XCIII)
styczeń-luty 2010

Powrót do spustoszonego świata
Albert Hughes, Allen Hughes ‹Księga ocalenia›
„Księga ocalenia” powraca do zgranego schematu postapokaliptycznej opowieści o świecie wyniszczonym wojną nuklearną. Wielka szkoda, że niewiele do niego wnosi.
Zawarto¶ć ekstraktu: 50%
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Okresem największego wysypu filmów postapokaliptycznych były chyba lata 80. Oczywiście tego rodzaju produkcje powstawały przynajmniej od czasu, gdy okazało się, że dysponujemy środkami pozwalającymi na unicestwienie planety (amerykański film „Pięcioro” o grupce ludzi, która przetrwała wojnę atomową, pochodzi z 1951 roku), ale właśnie 3 dekady temu nastały złote lata dla gatunku. Przyczyną na pewno była ówczesna sytuacja polityczna, połączenie nasilenia zimnej wojny z rozwojem arsenałów nuklearnych i kryzysem paliwowym. To musiało owocować dziełami wyrażającymi obawy tamtych czasów. Jednym z nich był „Mad Max”, niskobudżetowy film australijski, który swego czasu osiągnął niebywały sukces finansowy i przez to wytyczył schematy gatunku. Od tego czasu filmy, które zaczęły wykorzystywać pustynną scenerię (powiedzmy – po nuklearnym spustoszeniu), zdziczałe bandy, samotnego bohatera czy próby odbudowy cywilizacji zaczęły pojawiać się coraz częściej. Najczęściej właśnie w niskobudżetowej wersji, nieraz z przeznaczeniem od razu na rynek wideo lub do stacji kablowych. Cóż, pustynna sceneria (przynajmniej w USA) nie stanowi problemu, do tego potrzeba trochę gratów i złomu sugerujących pozostałości starej cywilizacji i jakieś wymyślne skórzane stroje dla bohaterów. Tanio, szybko, sprawnie.
„Księga ocalenia” braci Hughes przenosi niczym wehikuł czasu w tamte lata. Oglądając ten film, czułem się trochę jakbym trafił na seans z kasety wideo na jakimś „pokazie klubowym” z lat 80. Choć oczywiście widać tu było nieco większy budżet (zwłaszcza w scenach akcji), choć w rolach głównych wystąpiły niekwestionowane gwiazdy, to jednak schemat pozostał.
Mamy więc tu świat po atomowej zagładzie. Od wojny minęło 30 lat, ziemia jest wypalona i spustoszona, ocaleli ludzie tworzą lokalne społeczności. Jak zwykle – decydująca jest siła, pomniejsi watażkowie tworzą minipaństwa rządzone żelazną ręką. W takim świecie pojawia się obowiązkowy samotny bohater – postać charyzmatyczna, tajemnicza, zdeterminowana, stroniąca od kontaktu z innymi ludźmi. Wypisz, wymaluj Mel Gibson z „Mad Maxa”, Kevin Costner z „Wodnego świata”, Patrick Swayze ze „Stalowego świtu”, Charlton Heston z „Człowieka Omegi”. W tej roli zawsze wart uwagi Denzel Washington. Daje się uwierzyć w tę postać – i w to, że od lat przemierza na własnych nogach spustoszony świat, i w to, że zabija fachowo i bez mrugnięcia okiem, pozostając przy tym człowiekiem głęboko religijnym. Denzel oczywiście ma charyzmę, na szczęście też dostaje wyrazistego przeciwnika – Carnegiego, granego przez Gary’ego Oldmana, czyli idealnego aktora do ról psychopatycznych zbrodniarzy (i komisarza Gordona, ale to zupełnie inna historia). Pojedynek tych dwóch osobowości jest niewątpliwie atutem filmu.
Dalej jednak jest coraz bardziej sztampowo – obydwaj rywalizują o tajemniczą księgę (nie jest trudno domyślić się, o jakie dzieło chodzi), która dla jednego z nich ma być przyczyną odnowy ludzkości, a dla drugiego sposobem na podporządkowanie innych. Pojawi się piękna kobieta, która – oczywiście – będzie należała do obozu złych, ale – oczywiście – stanie po stronie bohatera, który – oczywiście – nie będzie chciał przyjąć jej pomocy. Nie, stanowczo „Księga ocalenia” niczym nie zaskakuje. Raczej idzie przetartymi tropami, na dodatek w większości pochodzącymi z minionej epoki. Oglądając film, nie sposób uniknąć skojarzeń nie tylko z „Mad Maxem” i jemu pokrewnymi, ale też z klasyką westernu czy nawet „Fahrenheitem 451”.
Cóż jeszcze? Tytułowa księga. Dość ciekawą koncepcją, choć niezbyt wykorzystaną, jest możliwość jej użycia zarówno na potrzeby dobra, jak i zła. Szkoda, że twórcy nie poszli tym odważnym tropem. Księga przynajmniej pozwala na stworzenie jakiejś niepopadającej w schemat końcówki. Choć mamy tu tropy i z Bradbury’ego, i z „Ludzkich dzieci”, i z „Kantyczki dla Leibowitza”, to jednak przynajmniej kilka zaskoczeń na koniec udało się przygotować. Nie do końca ratujących film, ale przynajmniej go nie pogrążających.
Mimo wszystko nie do końca rozumiem cel stworzenia tego filmu. Czy chodziło o retro wyprawę w SF lat 80.? Czy chodziło o wskazanie jakichś zapomnianych zagrożeń? Czy też „Księga ocalenia” jest po prostu swoistym manifestem religijnym twórców? Tak czy inaczej – niezbyt przekonującym.
PS. Przyznam, że przynajmniej żarcik z „Kodem Leonarda da Vinci” się udał. Małe brawa również za epizod staruszków-kanibali.



Tytuł: Księga ocalenia
Tytuł oryginalny: The Book of Eli
Zdjęcia: Don Burgess
Scenariusz: Gary Whitta
Muzyka: Atticus Ross
Rok produkcji: 2010
Kraj produkcji: USA
Dystrybutor (kino): Monolith
Data premiery: 29 stycznia 2010
WWW: Strona
Gatunek: dramat, przygodowy
Ekstrakt: 50%
powrót do indeksunastępna strona

129
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.