55. Peja i PIH „Zbyt dużo bólu” (z albumu „Na serio”, wyd. Fonografika) Gdyby nie rozpaczliwy refren Glacy w tym miejscu byłoby wywołujące ciarki na plecach, traktujące o uzależnieniu alkoholowym „Pozwól mi żyć”. W „Zbyt dużo bólu” bit jest podobnie sentymentalny, jednak sporo słabszy. Przekaz i ładunek emocjonalny za to równie mocny. „To coś więcej niż rap” – głosi wstęp wspólnego występu ekstremalnego hip-hopowego duetu. Wersy cierpieniem pisane robią duże wrażenie. „Skąd u mnie ta wrażliwość ponad miarę skoro sapię o prawie każdą bzdurę, jak służbista gram na apel, zapanować nie potrafię nad swoimi emocjami” – przyznaje Peja. „Demony moje myśli odwiedzają często, bronie się agresją” – podsumowuje PIH. To nie są histerie nastolatków, te linijki uruchomiłyby empatię nawet u braci Kaczyńskich. 54. Indigo Tree „Night Waves” (z albumu „Lullabies of Love and Death”, wyd. Ampersand) Nadzieja avant-popu, czy też alternatywnego rocka, dolnosląskie Indigo Tree wzbudziło swym debiutem nie lada zamieszanie, przynajmniej w światku krytyków. Jak mówią wreszcie ani pomysłami, ani brzmieniem nie odstajemy na tej niwie od zachodu. Kompozycja „Night Waves” wyróżnia się na tle pozostałych. Przede wszystkim rytmem wygranym na mocno przytłumionej gitarze, klawiszach i cymbałkach – to na tym szkielecie opierają się pełne ciepła partie dęciaków i charakterystyczny, imponujący wokal Pete`a Levy`ego. Jest źle, ale to dobrze. Bo choć nasz świat idzie na dno, to dzieki takim piosenkom możemy to przyjąć z iście skandynawskim spokojem i melancholią. 53. Te-Tris „Portfimao” (z albumu „Dwuznacznie”, wyd. Reformat/Fonografika) Na system prosto jest narzekać. Na pełnym luzie opowiedzieć zwartą i ciekawą historię – znacznie trudniej. Siemiatycki mc, bardzo udanie debiutujący w tym roku albumem „Dwuznacznie” bierze inspirację od A Tribe Called Quest, uśmiech od młodego Łony i przedstawia kulisy wyjazdu do zielonej Portugalii. Po funkowemu wygrubaszony, doprawiony dęciakami i organami podkład przynosi chwałę producentom oraz muzykom. Krótkie wersy takie jak „Organizator wydzwania jak Quasimoto po speedzie” – gospodarzowi. Nawet didżej się wykazał szyderczo wskreczowując jeden z zabawniejszych wersów w rodzimym hip-hopie: „Na zawsze wolność ludziom i złodziejom”. Czysta przyjemność. 52. Skorup „Turbo napędy” (z albumu „Droga watażki”, wyd. Fandango Records/Fonografika) „Na mą komendę rozbrzmiewają bębny / i choć nie dbam o rozgłos jak Achilles o pięty / krążą legendy w ciemnych kuluarach / że przy mym tańcu na bicie opada kopara / sie człowiek stara – to mu wychodzi / mówię kiedy pytają jak to się robi młodzi / po wodzie chodzić idzie, trza tylko wierzyć / ja przemierzam morze w gronie mych żołnierzy” – rymuje Gliwicki raper Skorup na swym debiucie, pokazując jak naturalnie przychodzi mu lepienie dobranych z arcybogatego zbioru słów. A beat Puzzla, gdzie łączy się przestrzeń, niepokój i paranoiczna wokaliza pomagają mu błyszczeć. Nie było w tym roku świeższego rapu, choć bez dwóch zdań zdarzał się lżejszy. 51. Kolorofon „Łobuz” (z albumu „Kpt. Skała”, wyd. Myszka rec.) Tak barwnej i udanej zarazem mozaiki stylistycznej, jak na debiucie warszawskiego Kolorofonu szukać można by ze świecą. Panom udało się nagrać dziesięć numerów, każdy z zupełnie innej parafii, a jednak wszystkie łączy jakiś pierwiastek kolorofonowatości. Tym trudniej wybrać utwór najulubieńszy. Dlatego najlepszym wyjściem było zdać się na intuicję, a ta podsunęła numer „Łobuz”. To iście kosmiczny czołg, który pędzi przez galaktykę syntetycznych brzmień i powarkując przesterowaną niekiedy gitarą ściera na pył co bardziej kruche gwiazdki. Można narzekać, że ciężaru przydaje mu przeładowanie elektronicznymi bajerami, że to niby zbędny balast. A jednak to tylko pozory, bo całość całkiem fajnie się łączy, a tekst… brzmi jakby był spisany w czasie jakiejś szalonej astralnej wędrówki… Dość powiedzieć, że mowa tu o poczuciu humoru drzew i smaku zielonego światła na języku. Może to nie jest intergalaktyczny, intelektualny megaprzekaz, ale brzmi wystarczająco ironicznie. 50. Tomasz „Roszja” Andersen „Ballada o trąbiącym poecie” (ze składanki „Poeci”, wyd. Warner) Gdy już załamiemy ręce nad tym, że polscy raperzy grzebiąc w zbiorach polskiej poezji z własnej woli sięgają po Krasickiego i Mickiewicza, podnieśmy je na chwilę by zaklaskać Tomaszowi „Roszji” Andersenowi. Chwycił się za Gałczyńskiego, ale nie tego ciepłego, gotowego przychylić nam siódmego nieba. Pośród gęstej, że można by krajać atmosfery zbudowanej dzięki wirtuozerskim zabiegom producenckim WhiteHouse (panowie mogli poszaleć), padają wersy „Kochał poeta panienkę / panienkę imieniem Ina / mówił: – Powiedz mi: „kocham” / a ona: – Kokaina”. A potem śmierć z Rembrandtem w tle, głowa smażona, nekrofilia nawet. Brzmi to mrocznie i abstrakcyjnie, brzmi też jak satyra na dawną, dogorywającą cyganerię oraz bezrozumny często, dzisiejszy polski hip-hop. Przede wszystkim jednak brzmi intrygująco dobrze. 49. Behemoth i Maciej Maleńczuk „Lucifer” (z albumu „Evangelion”, wyd. Mystic) Wiem, jak sprawnie i szybko potrafi grać Behemoth. Ale lubię jak postępuje wbrew hitchcockowskim założeniom i nie zaczyna od trzęsienia ziemi. To, co w „Lucifer” jest najlepsze, to teatralna dramaturgia, dzięki której nie jest to tylko kolejny utwór z „Evangelion” a zamknięta całość. Masywne, monumentalne riffy, wirtuozerskie solowe popisy, klimat osaczenia i zagubienia doskonale korepsondujący z wierszem Micińskiego – to wszystko robi duże wrażenie. Recytacja Maleńczuka sąsiaduje z wersami Nergala – i żaden złośliwiec na youtube.com nie podłoży własnego tekstu, bo doskonale słychać co chciał powiedzieć. Przytłaczające, bezapelacyjunie godne uwagi osiem minut. 48. Horny Trees „Kujaviak Goes Shitty” (z albumu „Branches of Dirty Delight”, wyd. Lado ABC) Opowiedzieć żart za pomocą muzyki, w dodatku jazzowej – to brzmi jak misja niemożliwa. A jednak, szaleni dendrofile z warszawskiego zespołu Horny Trees z powodzeniem łączą świetny muzyczny warsztat z dystansem i poczuciem humoru. Za ich sprawą yass, czy w ogóle muzyka improwizowana osadzona w tradycjach jazzowych brzmi młodzieżowo i przyciąga nowych słuchaczy. Kompozycja „Kujaviak Goes Shitty” zawiera zaś wszystko, co w twórczości Horny najfajniejsze. Harmonia przechodzi w chaos i z powrotem, melodia hipnotyzuje swą powtarzalnością, a zarazem w miarę rozwoju utworu zmienia się, narasta, bogaci w kolejne dźwięki. Od biedy nawet jakaś szalona kulawa świnka (patrz film „Jak stracić przyjaciół i zrazić do siebie ludzi”) mogłaby przy tym tańczyć. Słuchacz normalny wybiera jednak opcję bardziej statyczną i z lubością kiwa głową, gdy Szamburski, Bielawski i Zemler odpływają w swym psychodelicznym, wyrzeźbionym w napalonym drewnie (patrz nazwa grupy) kujawiaku. 47. Trzeci Wymiar „Złap za broń” (z albumu „Złodzieje czasu”, wyd. Labirynt Records) Wraz ze wzrastającą popularnością reggae wielu raperów zaczęło się mierzyć z tym tematem. Wałbrzyski Trzeci Wymiar, po latach wciąż wykpiwany niepotrzebnie za parę mniej udanych tracków z debiutu, pokazał jak robić to dobrze. To coś więcej niż garść nic już nie znaczących symboli wysypanych na riddim, panowie splatają rymy gęsto nie tracąc nic z czytelności przekazu. Nullo, którego nigdy byśmy o takie klimaty nie podejrzewali, śpiewa refren z uczuciem w głosie, Szad wciąż popisuje się plastyczną narracją, a Pork dostarcza najlepszych do cytowania wersów. „Podobno mało chce lud, jak twierdził Mao Tse Tung / miarą tych słów jest to, że dziś karą jest bunt / idę z flarą prez tłum, by zabić żałość i chłód / tylko po to by na końcu stanąć, przejść z flagą przez mur” rymuje na organicznym, nośnym podkładzie. Dobry numer, słabych na „Złodziejach Czasu” zresztą nie ma. 46. Voo Voo i Haydamaky „Wyszła młoda” (z albumu „Voo Voo i Haydamaky”, wyd. Agora) Ładnie to tak pogrywać ze słuchaczami? Przez pierwszą, melancholijną minutę „Wyszła Młoda” nasuwa się na myśl skacowane, charakterne gęby rodem z filmów Emira Kusturicy. Potem orientalnym niemal pomostem przechodzimy do melodyjnego ska, z którym wokal Oleksandra Yarmoli unikalnie koresponduje. I jeszcze ten zaskakująco delikatnie manifestujący swą obecność akordeon… Utwór żwawo piął się po liście radiowej Trójki i dobrze idzie mu na naszej. Przemawia do słowiańskich uszu i serc, dookreśla naszą awanturniczo-nostalgiczną, nieznośną naturę. „Poowiedz wszystkim tym, co chcą skłócić nas, że przeciwko nim Bóg się zwróci” – oznajmia Wojtek Waglewski. Jeżeli jest muzykalny to na pewno, bo chemia między polskimi i ukraińskimi muzykami jest wzorcowa, a natłok instrumentalistów nie powoduje, że plącza się sobie pod nogami. Finezyjna, multikulturowa rzecz. 45. 52 Dębiec „Spadłem” (z albumu „T.R.I.P.”, wyd. Myself) Trip-hopowa, mroczna stylistyka wybrana przez poznański duet to strzał w dziesiątkę, a utwór „Spadłem” – najbardziej chyba dopieszczony, bogaty aranżacyjnie, a przy tym wpadający w ucho – jest tego doskonałym dowodem. Dobra produkcja odnosi się do najlepszych tradycji klasyki bristolskiego gatunku. Na tym połączeniu organicznych wstawek z ciężkimi industrialnymi brzmieniami doskonale radzi sobie zarówno dosadny, ironiczny Hans, który z pogardą wtyka kij w mrowisko, jak i poetycko-nihilistyczny czarnowidz Deep. Ich style znakomicie się uzupełniają, a kobiecy wokal w tle potęguje przygnębiające wrażenie. Choć diagnoza społeczna stawiana przez artystów nie jest pozytywna, sformułowano ją w taki sposób, że chętnie się do niej wraca. |