Tym razem autor, który przedstawił niegdyś na naszych łamach wizję „ Tercetu fantastycznego”, prezentuje z niczym niekojarzącą się sztukę w pięciu aktach „Barykada zroszona atramentem”. Jak zapewnia autor, jakiekolwiek podobieństwo do kogokolwiek czy czegokolwiek jest czysto przypadkowe i absolutnie niezamierzone. Barykada zroszona atramentem  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
(Mieszkanie w bloku. Pisarz z Brodą i jego Żona. On pisze, ona pierze ineksprymable w balii. Pod ścianą skrzynia malowana we wzory podlaskie, na ścianie portret Mikołaja II Romanowa). Pisarz z Brodą: …i rozumiesz, to będzie pierwszy prawdziwy slasher w polskich realiach. XIX, rozumiesz, rabacja galicyjska. Mamy noc i dworek pośród lasów, w którym zabarykadowali się ziemianie. Pełen garnitur osobowości, rozumiesz: jest młodzieniec o postępowych poglądach (kształcił się we Francji), jego narzeczona, romantyczka zaczytana w Walterze Scotcie, ale i szlachciura w kontuszu oraz zdrajca, co się zaprzedał zaborcy. Są też inni, Żyd na przykład, albo ksiądz. No i kryją się w dworku, a tu przychodzą chłopi. Bić, zabijać, ciąć żywcem piłą. I ziemianie się bronią. Mam nawet tytuł: „Noc żywych chłopów”. Żona: Niech ci będzie, mężu, ale pomyśl ty lepiej, z czego opłacimy prąd i wodę. Pieniędzy na koncie jak nie było, tak nie ma. Pisarz z Brodą: Spokojnie, przecież obiecali, że przyślą. (rozlega się dzwonek u drzwi) Pisarz z Brodą: Widzisz? To na pewno listonosz. (wychodzi do przedpokoju; słychać, jak rozmawia z listonoszem) Aha, nie ma. Na pewno? Nawet awizo? Przepraszam… do widzenia. (Pisarz z Brodą wraca) Żona: I jak? Pisarz z Brodą: (kładąc na kuchennym stole rachunki) Piszą, że jeżeli nie zapłacimy do końca tygodnia, odetną nam gaz. Żona: Sprawdź przez Internet, może Wydawca coś przelał od rana. Pisarz z Brodą: (rozkłada laptopa, patrzy) Nic. Nic a nic! (chowa twarz we dłoniach) Żona: Co teraz poczniemy, my biedni! Dom nam komornik zabierze, syna poślą do domu dziecka! Co robić? Pisarz z Brodą: (podnosi się; wzrok ma pełen desperacji, ale i dumy zarazem) Kochanie… Żona: Tak? Pisarz z Brodą: Pamiętasz, co mówiłem w wywiadach o moich poglądach? Żona: Owszem. Pisarz z Brodą: A to, co mówiłem, gdy ci się oświadczałem? Żona: Też. Pisarz z Brodą: Zatem powtórz! Żona: No… jesteś konserwatystą, monarchistą i wierzysz w wolny rynek. Pisarz z Brodą: Teraz wreszcie zrozumiałem jeszcze jedno. Tylko krowy nie zmieniają poglądów. Żona: Co to ma znaczyć? Pisarz z Brodą: Żono, zdejmij portret cara. Żona: Po co? Zostanie biała plama na ścianie. Pisarz z Brodą: Od dzisiaj w naszym domu będzie wisiał inny wizerunek. Żona: Czyj? Pisarz z Brodą: Bakunina! Żona: Jezus… Pisarz z Brodą: Kropotkina! Żona: …Maria! Pisarz z Brodą: Skoro największy w kraju Wydawca rodzimej fantastyki obrzydził mi kapitalizm, to niechaj się przekona, jak parzy ogień rewolucji. Żono! Pozwól, że wezmę obrus ze stołu i zafarbuję w balii, a potem przyczepię do żerdzi. To będzie mój czerwony sztandar. Żona: (odchodzi od balii i zagląda do malowanej skrzyni) Nie mamy portretu Bakunina. Kropotkina też nie. Może być Feliks Dzierżyński? (Ławeczka w parku. Pisarz Młody i Dziewczyna. Jesień). Dziewczyna: Och, przepraszam, Pietrku, że tyle mówię. Jestem strasznie gadatliwa. Pisarz Młody: Nie szkodzi, Kasiu… Dziewczyna: Magdo. Pisarz Młody: Przepraszam, Duśko. Lubię, kiedy mówisz. Szczerze mówiąc, gdybyś recytowała książkę telefoniczną, słuchałbym cię z taką samą radością. Dziewczyna: (chichocząc) Dziękuję. Pisarz Młody: Tak w ogóle to… Wiesz… Czy nie miałabyś nic przeciwko, gdybym cię gdzieś zaprosił? Dziewczyna: (wyraźnie zaskoczona) O, o jejku. Tak… to znaczy tak! Fajnie, że powiedziałeś. Ale dopiero wieczorem, dobrze? Pisarz Młody: Oczywiście. Trzymam za słowo. Gdzie chciałabyś iść? Dziewczyna: Może na piwo. Pisarz Młody: (zmieszany) Uuuu, ale mam tylko trzy pięćdziesiąt. Dziewczyna: Żeby było jasne: nie umówię się z tobą ani dziś, ani nigdy w przyszłości. Fajny jesteś, ale jednak nie. (odchodzi) Pisarz Młody: To szkoda. Cześć! (Patrzy jeszcze, jak Dziewczyna odchodzi. W końcu wskakuje na ławkę i wykrzykuje ekstatycznie) Pisarz Młody: To przez ciebie, wydawco! Gdybyś zapłacił honorarium za powieść, to bym miał dziewczynę. Tak, ty jesteś winien wszystkim moim porażkom. Przez ciebie straciłem miłość życia! Nie daruję ci tego, kutwo! Przysięgam prastarym dębom porastającym ten oto park, że nie pozwolę, byś zrobił ze mnie kolejnego kompulsywnego onanistę, piszącego eskapistyczne książki o twardzielach z wielkimi pistoletami. O nie! Pójdę po swoje i je zdobędę! (Gabinet Wydawcy. Wielki i elegancki, dębowe biurko, skórzany fotel, na ścianach wykresy z dowolną funkcją rosnącą. Blichtr i przepych).  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Wydawca: Arturze, co to za hałasy pod oknem? Asystent (wygląda przez okno): To pisarze, panie prezesie. Domagają się honorarium. Wydawca: Powiedz, ze zapłacę, jak przyjdzie forsa z Empiku. Asystent: Ale ich jest tam więcej. Nie zadowolą się jednym wyjaśnieniem. Wydawca: W takim razie odpowiedz, iż najpierw płacimy naszym autorom, a nie takim, co z dobrą książką uciekają do konkurencji. Asystent: (znowu wygląda na zewnątrz) Nasi autorzy też tam są. Wydawca: W takim razie wytoczę najcięższe działa. Oficjalne pismo: drogi autorze, bez nas nie byłoby polskiej fantastyki, a ty dalej pisałbyś pod angielskim pseudonimem, więc stul dziób i bierz się do roboty, bo tu się nowa dekada zaczyna, a ja wciąż czekam na „Rębajłę z Betlejem”. Post Scriptum: kochany Bastianie, Volkssturm wydam, kiedy będzie mi się to podobać, więc mnie więcej nie molestuj mailami. Buziaki, wasz Wydawca. Dobre, Arturze, nie? Asystent: Chyba się panu nie uda, prezesie. Ich jest naprawdę dużo i najwyraźniej są zorganizowani. Wydawca: Co to znaczy „dużo”? Asystent: Przyszedł nawet Pisarz z Brodą. Wydawca: A co on tu robi? Asystent: Trzyma czerwony sztandar. Wydawca: O cholera. Asystent: W rzeczy samej, panie prezesie. Wydawca: (chwyta słuchawkę telefonu) Halo, portiernia? Panie Józiu, widzi pan tych obdartusów pod drzwiami? Proszę ich nie wpuszczać, a w razie czego wezwać ochronę. Słucham? Dziękuję, proszę mieć na nich oko. Asystent: I jak? Wydawca: Nijak. Nie wchodzą, tylko zakładają przed drzwiami obozowisko. Będą koczować, póki nie zapłacę. Asystent: Ośmielę się zauważyć. Moja nieboszczka mamusia mówiła zawsze w takich sytuacjach: „żadnego frajera nie da się bujać w nieskończoność”. Wydawca: Zamiast się mądrzyć, pomyśl lepiej, co robić. Asystent: Wystarczy zadzwonić. Mam telefon do specjalisty od takich sytuacji. Wydawca: Dobry jest? Asystent: Słyszał pan o Kongu Belgijskim? Wydawca: Fakt, to są referencje. Asystent (z dumą): A widział pan prezes pierwszy numer „Neofantazji” po ustąpieniu redaktora Tatuszka? Wydawca: Nie gadaj! To też jego robota? Asystent: Tak. Wydawca: To dzwoń, niech przyjeżdża i nas ratuje w niedoli! Jak on się w ogóle nazywa? Asystent: Pułkownik Kurtz. |