Zbudził się z tego snu ze szlochem. Mimo woli identyfikował się z umierającą rikszarką: co gorsza, gdzieś na pograniczu snu i jawy „czynsz” zmienił się w „płacz”; wydało mu się, że to podsumowuje życie całej jego rasy. Wstał, wytarł usta rękawem płaszcza i wyszedł na ulicę. Wydawało się, że ma coś nie tak ze stawami – poruszał się, człapiąc, jak wszyscy Nowi Ludzie. Dwie ulice dalej w stronę Szpitala Chorób Egzotycznych, kupił sobie rybne curry z Murano, które zjadł jednorazowym drewnianym widelcem, przytrzymując plastikowy pojemnik pod brodą i ładując jedzenie do ust niezręcznymi, łapczywymi ruchami. Potem wrócił na swoją farmę tanków i pomyślał o siostrach Cray. Evie i Bella Cray zaczęły od digitalizowanej retropornografii, w której wyspecjalizowały się w pozorach tak realistycznych, że aż odczłowieczały akt seksualny, czyniąc zeń coś nowego, maszynowego i interesującego. Później, po załamaniu hossy w roku 2397, zdywersyfikowały działalność – weszły w tanki i inne pokrewne przekręty. I teraz siedziały na pieniądzach. U Vesicle’a budziły raczej podziw niż strach. Mógł godzinami opowiadać co zrobiły i zawsze usiłował naśladować ich sposób mówienia. Pospawszy jeszcze trochę, Vesicle obszedł farmę i sprawdził tanki. Coś kazało mu się zatrzymać przy jednym i przyłożyć do niego dłoń. Był ciepły, jakby w środku zachodził jakiś proces. Jak jajko. A w środku działo się tak: Ed Chinol zbudził się i stwierdził, że nic mu w domu nie działa. Budzik przy łóżku nie zadzwonił, telewizor nic nie odbierał, a lodówka nie chciała z nim gadać. Po pierwszej filiżance kawy sytuacja jeszcze się pogorszyła – do drzwi zapukało dwóch gości z prokuratury okręgowej. Mieli na sobie dwurzędowe garnitury z błyszczącego jedwabiu, marynarki porozpinane, żeby było widać, że mają broń. Ed znał ich z czasów, gdy sam pracował w prokuraturze. Dwa przygłupy. Nazywali się Hanson i Rank. Hanson, gruby, traktował wszystko na luzie, natomiast Otto Rank był jak rdza – też nigdy nie spał. Mówiło się, że ma ambicje zostać prokuratorem okręgowym. Siedli na stołkach przy kuchennym barze. Ed zrobił im kawę. – No i? – zagaił Hanson. – Ed? – Hanson? – odparł Ed. – Gadaj, Ed, co tam wiesz? – zapytał Rank. – Słyszeliśmy, że interesujesz się sprawą Brady’ego. – Uśmiechnął się i nachylił, przysuwając twarz do twarzy Eda. – My też się interesujemy. Hanson zachowywał się nerwowo. – Ed, wiemy, że byłeś na miejscu – wtrącił się. – Chuj z tym – dodał od razu Rank. – Nie musimy z nim o tym rozmawiać. – Wyszczerzył się do Eda. – No, czemu go wykończyłeś, co? – Kogo? Rank pokręcił głową, patrząc na Hansona, jakby mówił: no i co z tym gnojkiem zrobić? Ed powiedział: – Rank, wrzuć na luz. Jeszcze kawy? – Sam se wrzuć na luz – odparł Rank. Wyciągnął garść mosiężnych łusek i cisnął je na blat. – Colt .45 – powiedział. – Wojskowy model. Pociski dum-dum. Dwa różne egzemplarze. – Łuski brzękały i tańczyły po barze. – Pokażesz mi swoją broń, co? Te dwa colty, co je nosisz jak jakiś, kurwa, detektyw z telewizora? Będą pasować, założymy się? Ed pokazał zęby. – Do tego to sam musiałbyś wyciągnąć broń. Chcesz mi je zabrać, tu i teraz? Myślisz, Otto, że ci się uda? Hanson poruszył się niespokojnie. – Ed, po co tak? – Możemy, kurwa, wrócić z nakazem i zabrać ci je – stwierdził Rank. Wzruszył ramionami. – Ciebie też możemy zabrać. I twój dom. Możemy zabrać twoją żonę, bo chyba jeszcze jakąś masz, i wyobracać ją tam i z powrotem aż do weekendu. Wolisz, Ed, na ostro czy łagodnie? – Tak albo tak – odparł Ed. – No nie – powiedział Otto Rank. – Nie tym razem. Dziwne, że tego nie wiesz. – Wzruszył ramionami. – A może i wiesz. – Uniósł palec, wycelował go jak pistolet w twarz Eda. – To na razie. – Pierdol się, Rank – odpowiedział Ed. Wiedział, że coś jest nie tak, bo Rank tylko się zaśmiał i wyszedł. – Jasna cholera, Ed – mruknął Hanson. Wzruszył ramionami i też wyszedł. Ed, gdy był pewien, że już sobie poszli, wsiadł do samochodu, dodge’a rocznik 47 z ręczną skrzynią biegów, do którego ktoś na siłę wcisnął silnik V8 z cadillaca rocznik 52. Odpalił go i przez chwilę siedział, słuchając, jak czterogardzielowy gaźnik zasysa powietrze. Spojrzał na swoje dłonie. – Możemy tak albo tak, kutafony – szepnął. Potem puścił sprzęgło i ruszył do centrum. Musiał się dowiedzieć o co chodzi. Znał w prokuraturze taką jedną dupę, nazywała się Robinson. Namówił ją na obiad w taniej restauracyjce Sullivana. Była wysoka, miała szeroki uśmiech, niezłe cycki i zwyczaj zlizywania majonezu z kącika ust w sposób sugerujący, że równie świetnie zlizywałaby majonez z kącika twoich ust. Ed wiedział, że gdyby zechciał, dałoby się to sprawdzić. Dałoby się, ale na razie bardziej interesowała go sprawa Brady’ego i to, co wiedzą Rank i Hanson. – Cześć, Rita. – Coś taki obleśnie miły, co, Ed? – Postukała palcami po stole, wyjrzała przez okno na tłoczną ulicę. Przyjechała tu z Detroit w poszukiwaniu czegoś nowego. Ale okazało się, że to tylko kolejne miasto tonące w dwutlenku siarki, pozbawione nadziei, za to pełne wydzielanej przez maszyny czarnej mgły. – Przestań mi tak słodzić – zanuciła. Ed Chinol wzruszył ramionami. Już prawie wychodził od Sullivana, gdy usłyszał, jak mówi: – Ed, a pieprzysz się jeszcze? Odwrócił się. Dzień chyba zaczął wyglądać trochę lepiej. Rita szczerzyła się w uśmiechu, a on szedł ku niej, gdy nagle stało się coś dziwacznego. Coś zasłoniło światło wpadające przez drzwi. Rita, która mogła to dojrzeć, z rosnącym przestrachem patrzyła tam przez Eda. Ed, który nic nie widział, zaczął ją wypytywać, czy coś nie tak. Rita uniosła rękę i pokazała. – Jezu, Ed – powiedziała. – Sam zobacz. Odwrócił się i popatrzył. Do restauracji próbowała się wcisnąć olbrzymia żółta kaczka. |