Ewoluujemy. Zarówno my, erpegowcy, jak i wydawnictwa. A wraz z wydawnictwami podręczniki, które trafiają nam w ręce. W Starych Dobrych Czasach™ podręczniki w twardej oprawie były czymś wyjątkowym. Później wyjątkowością był papier kredowy. Wreszcie przyzwyczajono nas do kolorowych ilustracji i grafik. A teraz? Jeśli tylko któregoś z tych elementów zabraknie, ludzie psioczą. Innymi słowy, oprawa graficzna podręczników przestała oznaczać li tylko ładne ilustracje i grafiki. Niezależnie od nich, podręcznik musi być wydrukowany na papierze kredowym, najlepiej od razu z pełnym połyskiem. Taką prawidłowość wprowadziły Dungeons and Dragons i z powodzeniem jest ona kontynuowana. Nie, nie będę narzekał, że za Starych Dobrych Czasów™ kreda była czymś nie do pomyślenia (nawet jeśli twarda okładka stanowiła standard zapobiegający rozklejaniu się podręczników). To trochę tak, jak gdyby marudzić na strategie 3d i tęsknić do rzutów izometrycznych rodem ze „Starcrafta” czy „Age of Empires”. Albo uważać, że w nowoczesnych filmach efekty specjalne bardziej przeszkadzają niż pomagają. Nie jestem dinozaurem ze skłonnością do narzekania jakoby „kiedyś wszystko było lepsze”, zastanawiam się jedynie, czy to przyzwyczajenie do kredy i jej powszechność (przynajmniej w niektórych wypadkach) wychodzi nam na dobre. Z działających wydawnictw, Portal i Kuźnia Gier nie szafują budżetem: wydają rzeczy po ludzku, w ludzkich cenach, stawiając na treść. Kiedy przyszło do wydania Wolsunga (systemu od lat wyczekiwanego przez polskich erpegowców), ludzie oczekiwali kredy i kolorowych ilustracji; zamiast tego dostali zwykły papier, bez fajerwerków i cudownych, ociekających farbą drukarską kartek. 1) To oczywiście wywołało kilka dyskusji, w których mogli wypowiedzieć się kredowi fetyszyści i zwykli ludzie. Zmian to jednak nie powinno przynieść. No, chyba że wystosuje się list otwarty do wydawców z żądaniem kredy i pełnego koloru w każdym podręczniku. Wszystko sprowadza się do kwestii tego, czy traktujemy podstawki do RPG jako albumy ze zdjęciami, czy też jako coś praktycznego i użytecznego. Mój podręcznik do Warhammera był ongi tak intensywnie użytkowany, że musiał przeżyć kilka wizyt u introligatora. Kiedy biorę do rąk któryś z nowszych erpegów, to zastanawiam się, czy w ogóle odważyłbym się zbyt szybko go przekartkować w obawie przed ich naddarciem czy zepsuciem czegokolwiek, o zaplamieniu ich yerbą czy parafiną podczas sesji nie wspominając. Z recenzenckiego punktu widzenia muszę powiedzieć, że ocenianie elementów wizualnych nowo wydawanych podręczników mija się po trosze z celem. Przyzwyczajono nas już do tego, że prawie wszędzie jest kolor, kreda i pochodne bajery. 2) Kolejny cudownie przygotowany system White Wolfa z pełnokrwistymi grafikami odmiennymi dla różnych rozdziałów nie robi już na mnie wrażenia. Tak jak ilustracje rodem z anime w „Exalted”. O wiele większe wrażenie, paradoksalnie, robią zwykłe, czarno-białe fotografie z „Aces&Eights”, które pewnie wcale nie tak łatwo było zdobyć autorom. Podobnie jak zdjęcia ze starej edycji „Weird Wars”. Lub miejscami przerażające i makabryczne ilustracje z „Kultu”. Nie chodzi o to, że odmawiam kunsztu kredowej oprawie graficznej. Podobał mi się wygląd „Changelinga”, jestem pod wrażeniem „Rogue Tradera”, „Dark Heresy” i dodatków do nich. Podręcznik to jednak przede wszystkim treść i jeśli jest ona wyjątkowo kiepska, nawet najlepsi ilustratorzy i graficy nie naprawią tego. Z drugiej strony ciekawie napisany i po prostu interesujący system broni się sam, bez wszelkiej maści wodotrysków graficznych. A na ile kiepskie lub amatorskie ilustracje potrafią odstraszyć od potencjalnie dobrego systemu? 1) Jeszcze dziwniejsze jest to, iż sam wydawca przyznał, że papier, na jakim wydrukowano podręczniki do systemu był droższy niż zwykła kreda. 2) Ci, którzy nie uznają tego za niezbędne, przyzwyczaili nas z kolei do tego, że mamy czerń i biel i miękkie okładki. To jednak, jak się okazuje, domena polskich wydawców. |