– Popracujemy nad tym – skwitował Witwicki, jakby mniej zadowolony. A jakiego koloru ma włosy? – Nie pamiętam. Za to pamiętam jej czarodziejskie oczy. Są zasadniczo niebieskie, ale nie do końca. To jest taki błękit, który przechodzi gwałtownie w zieleń. A zieleń tworzy jaskrawą otoczkę wokół źrenicy. Dorian wpadł w stan jakiejś bolesnej zadumy. Oczy mu lekko zmętniały. – Hmm – chrząknął psychiatra. – Nad tym też przysiądziemy. Mam tu nowy lek. To znaczy ten sam, ale w aerozolu. Będzie pan nim pryskał do nosa. Przewiduję, że efekty będą spektakularne. – Kiedy możemy zacząć? – Jak tylko dobrniemy do ostatniego pytania. Kobiety siedziały do późnej nocy przy napoczętej butelce wina. Najpierw Iza zdała relację ze swoich przejść. Potem Melania opowiedziała o kilku najciekawszych epizodach z życia Doriana, wprawiając rozmówczynię w osłupienie. – Wiesz, Melka, jeszcze wczoraj wyśmiałabym twoje rewelacje – westchnęła Iza. – Ale dziś już nie mam wyjścia, muszę ci wierzyć. To znaczy, muszę się czegoś trzymać. Dolać ci wina? – Może potem – odmówiła grzecznie Mela. – Wyciągnijmy najpierw wnioski na trzeźwo. Jak sama zauważyłaś, prawie wszystkie incydenty, które ci się przytrafiają, mają jakiś związek z Dorianem. I na odwrót. Zauważ, że nic podejrzanego nie dzieje się z obiektami, o których twój były nie wiedział. Na przykład z kieckami, które kupiłaś ostatnio. – Jak to dobrze, że zdążyłam sprzedać samochód – wtrąciła Iza, uśmiechając się ponuro. – Tak czy ślimak, do czego zmierzasz? – Nie wydaje mi się, by on ci źle życzył, wręcz przeciwnie, ale to mi się kojarzy z obrzędami voodoo. – Jeszcze mi tego brakowało – westchnęła Iza. – Ustal, co jest grane, Iza. Skontaktuj się z nim – poleciła Melania. – Ale gdzie go znaleźć? – Nie domyślasz się? W soboty Dorian przesiaduje w knajpie Pod Złamanym Skrzydłem. To jego stary, żelazny, zwyczaj i nie sądzę, żeby coś mogło go naruszyć. – Czyli mogę go dorwać już jutro? – Niewątpliwie. – No to zbieramy z rańca dupę w garść i ruszamy na Kraków. Tylko pojedźmy jednak twoim wozem. Mela pokiwała głową z aprobatą. W sobotę wczesnym południem przyjaciółki zatrzymały się przed knajpą Pod Złamanym Skrzydłem. Na parterze znajdował się bar, na piętrze restauracja, a pomiędzy nimi – na półpiętrze – taras dla palaczy. To tam właśnie dziewczyny spodziewały się znaleźć Doriana. Dla pewności spytały o niego kierownika zmiany, barmana z imieniem RADEK wyhaftowanym na koszuli. Radek pokiwał głową konfidencjonalnie. Iza odetchnęła z ulgą. Potrzebowała tylko małego piwa dla kurażu, więc obie z Melanią usiadły przy barze. Gdy Iza już opróżniła kufelek, Radek pojawił się przy niej i wyćwiczonym ruchem usunął go z kontuaru. – Jakich to cudeńków teraz nie wymyślą – powiedział ni stąd, ni zowąd, spoglądając na Izabelę. – Ma pan na myśli mój makijaż? – spytała podejrzliwie. – Jest całkiem zwyczajny. – Nie, mam na myśli szkła kontaktowe – sprostował chłopak za barem. – Jak się przez to ogląda świat? – Ja nie mam żadnych… – Iza zacięła się i spojrzała na Melę. – Och – jęknęła Melania, zakrywając usta. Iza czym prędzej wyjęła z torebki lusterko i obejrzała swoją podobiznę. – O Boże! – krzyknęła. Pominąwszy ten drobiazg, że źrenic w ogóle nie dało się odróżnić, tęczówki jej oczu nie były już niebiesko-zielone. Przypominały raczej lekko wypukłe zwierciadełka, w których odbijała się teraz dzierżąca lusterko ręka Izabeli. – Pędź w podskokach na górę! – rozkazała Mela. – Nie masz chwili do stracenia. Przyciśnij go. Dowiedz się, co się dzieje i… powodzenia! Pośpiesznym, niezgrabnym ruchem Iza wsadziła lusterko do torebki. Obciągnęła krótką spódniczkę i wbiegła po schodach. Na zadaszonym i częściowo oszklonym półpiętrze było prawie pusto. Dorian siedział na uboczu przy dwuosobowym stoliku. Skuliwszy się mocno, wyciągnął ręce w poprzek blatu, pomiędzy szklankami i popielniczką, w której tlił się papieros. Innych utensyliów Iza w pierwszej chwili nie rozpoznała. Artysta wyglądał fatalnie – był blady, zgaszony, wychudły. Od czasu, gdy widziała go po raz ostatni, stracił przynajmniej dziesięć kilo. Dziewczyna poczuła irracjonalną tremę. Zaschło jej w ustach, a wokół oczu pojawiło się nieprzyjemne mrowienie. Po raz enty poprawiła spódnicę i poły żakietu. – Dorian? – zagadnęła nieśmiało. Rzeźbiarz spojrzał na nią pytająco. – Dorian, nie poznajesz mnie? – ciągnęła zdezorientowana i cokolwiek rozczarowana brakiem żywszej reakcji na jego twarzy. – Nie, nie poznaję – stwierdził rzeźbiarz bezradnie. – Ale jest pani podobna do kogoś. Powiedziałbym, do mojej odległej miłości. To znaczy miłości w odległym sensie. No właśnie, bredzę bez sensu. Znamy się skądś? Nie mając po temu jednoznacznych przesłanek, dziewczyna uznała, że Dorian ją rozpoznał i tylko droczy się, by jej sprawić przykrość. To przekonanie dodało jej pewności. W końcu sama często uprawiała konfrontacyjną formę kontaktów. Zdecydowanym ruchem odsunęła krzesło i usiadła naprzeciw ekspartnera. – Dorian, musimy porozmawiać – zakomunikowała niemal oficjalnie. – Porozmawiać? – skrzywił się Dorian. – Akurat dzisiaj, gdy potrzebuję nic nie mówić… Widzi pani, to szczególny dzień i wolałbym mieć spokój. – Przestań się wydurniać z tą „panią”! Mów mi Iza, jak dawniej. Dorian wydawał się nic nie kojarzyć, a karcący ton głosu rozmówczyni bynajmniej nie przywoływał go do porządku. Iza musiała znaleźć inny sposób dotarcia do świadomości byłego chłopaka. Szybkim spojrzeniem ogarnęła obiekty rozrzucone na blacie stolika. – Oblivion – wymruczała, obracając w palcach pojemnik z lekiem. – To jakiś inhalator? Nabawiłeś się astmy? – Nie bardzo wiem, dlaczego o to pytasz, Izo – odpowiedział Dorian znużonym głosem. – Jesteś moja fanką? Podobasz mi się, ale nie moglibyśmy się spotkać jutro? Albo chociaż odłóżmy sprawy do wieczora, będę przytomniejszy. Mam jeszcze do zrobienia ostatni zabieg wymazywania i wszystko wróci do normy. – Jakiego wymazywania? – zaniepokoiła się. – Z pamięci – wyjaśnił. – Co takiego? Co chcesz wymazywać z pamięci? – Naprawdę chcesz to wiedzieć? – upewnił się Dorian. – Oczywiście, że chcę to wiedzieć, głupku jeden! – krzyknęła ostro dziewczyna. Dorian chciał z początku zareagować jakoś na jej napastliwy ton, ale doszedł do wniosku, że szybciej pozbędzie się natrętnego gościa, wyjaśniając zwięźle swój problem. – Dobra – jęknął z rezygnacją. – W przeszłości kochałem kogoś. Podobno, bo mój lekarz zaprzecza. Wszyscy zaprzeczają tak naprawdę. Ale czasem zdaje mi się, że to właśnie przez nią wyglądam, jak wyglądam. No, mniejsza. W każdym razie potem… wydaje mi się, że mnie porzuciła. A może umarła? Widzisz, to głupie, przez to wszystko nie jestem do końca pewien, czy w ogóle istniała. W każdym razie jakieś cienie ciągle mi się plączą pod czaszką. Kiepsko to znoszę. Muszę… całkiem wykasować, bo się wykończę. Dzisiaj jest dzień próby. Ostatni sztach i będzie dobrze. Dobrze będzie, jak tylko znikną zwidy. – Jakie zwidy, do jasnej cholery?! – uniosła się Iza. Szybko jednak opanowała nerwy, bojąc się, że do reszty straci kontakt z rzeźbiarzem. – Dorian, ty… ty naprawdę mnie nie poznajesz? Dlatego że zmieniłam fryzurę? I z powodu oczu? Powiedz, że to głupi żart. W głosie dziewczyny pojawiła się ból i wyrzut. Dorian musiał jakoś rozpoznać te nastroje i jego głos złagodniał wyraźnie. – Wyjaśniam ci to wszystko, bo chcę być miły – westchnął. – Może byłaś, to znaczy jesteś, moją… bo ja wiem, przyjaciółką, w tej chwili nie pamiętam. Ale nie chcę tracić przyjaciół. Nic straconego, ten zamęt dziś się skończy. Ten lek… – Iza spojrzała na trzymany w ręku dozownik – to jest aerozol. Zawiera takie drobinki… mikroroboty. – Co takiego? – zdziwiła się dziewczyna. – Mikroroboty? |