Kto zna Hermana Melville’a tylko z powieści o białym wielorybie, może być zaskoczony. „Kopiście Bartleby’emu” bliżej do opowiadań Franza Kafki, niż do „Moby Dicka”. To równie zagadkowa i niejednoznaczna opowieść co „Przemiana” czy „Kolonia karna”. Dzięki nowemu przekładowi możemy wrócić (albo dopiero poznać) do wspaniałej noweli o dziwnym skrybie.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Ów skryba, Bartleby, początkowo zdaje się być miłym, cichym młodym człowiekiem. Jednak wkrótce narrator i jednocześnie szef kancelarii prawniczej, który przyjął do pracy chłopaka, przekonuje się, że pobłądził w swoim sądzie. Szydło z worka wychodzi przypadkiem – poproszony o pomoc w porównaniu dwóch kopii tekstu, Bartleby odpowiada enigmatycznie: „Wolałbym nie”. I milknie. Na tym „Wolałbym nie” oparta jest nowela Melville’a. Gdyby kopista odmówił, gdyby sprzeciwił się czy nawet podał jakiś powód – nie byłoby problemu. Można by wyrzucić Bartleby’ego z pracy, zrugać albo pomóc, jeśli ma problem. Jednak owo „Wolałbym nie” jest jak ów martwy mur za oknami kancelarii, jest destrukcją dialogu, może nawet unicestwieniem języka. Narrator, który nie potrafi przemóc postawy apatycznego kopisty, próbuje wyjaśnić jego sprawę. Więcej zdradzać fabuły nie wypada. Krótka opowieść, pozornie nieskomplikowana, otwiera gargantuiczne wręcz pole do interpretacji. Świadczą o tym choćby dwa eseje dodane do książki: „Bartleby albo formuła” Gillesa Deleuze’a i „Bartleby, czyli o przypadkowości” Giorgio Agambena. Obaj filozofowie próbują zmierzyć się z postacią kopisty. Dodajmy, na sposób filozoficzny, a nie literacki. Z jednej strony stwarza to pole do kolejnych interpretacji, z drugiej nie warto do końca ufać filozofom i lepiej samemu powalczyć z tekstem. Deleuze podsuwa kilka rozwiązań związanych z twórczością autora (silne typy bohaterów jak np. Ahab), zaznacza też związek między narratorem a kopistą, który przypomina relację ojciec-syn. Prawnik próbuje uratować młodego człowieka, pomóc mu, odkryć przyczyny jego całkowitej apatii. Robi to przekraczając chwilami zwykłą relację między pracodawcą a pracownikiem. Dlaczego stara się pomóc? Czy kieruje się tylko ludzkim współczuciem, chrześcijańskim miłosierdziem, na które parokrotnie się powołuje? Agamben z kolei, jak to ma w zwyczaju, skupia się na języku i próbuje odkryć filozoficzne fundamenty książki. Otóż, przywołana wypowiedź „Wolałbym nie” u swoich podstaw ma według włoskiego filozofa arystotelesowską koncepcję możności. Przypominamy sobie ze szkoły, że akt poprzedza możność. Przy czym dzieli się ona, by tak rzec, na możność tak i możność nie. Skryba może pisać, ale może też nie pisać. Agamben przywołuje przykład Boga, który stworzył świat, ale przecież mógł tego nie zrobić (dwie możności). Z drugiej strony – jak chcą teologowie – Bóg nie mógł nie chcieć stworzyć świata, bo sprzeciwiłby się sam sobie. Możność nie jest nie tyle brakiem woli, co raczej awersem możności tak. Podobnie rzecz ma się z „Wolałbym nie” Bartleby’ego, jest ono możnością nie. To znaczy, nie jest ani sprzeciwem, ani zgodą, ani brakiem zgody – jest możnością niezgodzenia się, ale właśnie możnością. Zostawmy filozofię. Najciekawszym pytaniem jest oczywiście to, kim jest Bartleby? Może nie jest nawet człowiekiem? Podczas lektury wydawało mi się, że skryba może być czymś w rodzaju wcielonego ducha (wiem, oksymoron) albo straszydła, które wszyscy widzą. Postać skryby wprowadza zamęt w otoczeniu, jest złą karmą, burzy porządek. Jak duch, który straszy w starym domu. Ten trop zdaje się potwierdzać fabuła. Bartleby to jedyne w opowieści nazwisko noszone przez osobę żywą. Ani narrator, ani jego koledzy czy pomocnicy nie posiadają imion (tylko kuriozalne przezwiska jak pan Kotlet). Nazwiska, owszem, pojawiają się, ale wyłącznie w kontekście osób zmarłych – jak Colt czy Edwards. Zatem może i Bartleby nie jest osobą żywą, ale trupem, który w jakiś sposób zaplątał się do świata żywych? Podobno umarli posiadają swój język. Jeśli to prawda, byłby to język operujący jedynie formą bierną, język jak ulał pasujący do „Wolałbym nie”. W krótkim tekście Melville zawarł od kopy i jeszcze trochę możliwych interpretacji. Wspomniałem naprawdę tylko o kilku. Równie dobrze można „Kopistę…” czytać jako komedię jak i dramat. Może być filozoficzną opowieścią albo może być historią o duchach. Może… może lepiej żeby czytelnik sam się z nią zapoznał?
Tytuł: Kopista Bartleby. Historia z Wall Street Tytuł oryginalny: Bartleby the Scrivener ISBN: 978-83-60457-87-0 Format: 160s. 125×197mm Cena: 34,90 Data wydania: 17 listopada 2009 Ekstrakt: 90% |