Iza zignorowała te słowa i dalej szperała po wszystkich zakamarkach. – Torebeczko, pokaż rogi, dam ci sera na pierogi – mamrotała do siebie, chodząc po pokoju i drapiąc się po głowie. Zdarzało się też szepnąć: truś, truś czy cip, cip. Gdyby ktoś ją usłyszał, miałby niezły ubaw. Wkrótce Iza porzuciła bezowocne zajęcie i wyszła do ogrodu sadzić kwiatki. Dziabała ziemię ogrodniczą łopatką, co świadczyło o jej podłym nastroju. Na szczęście niespecjalnie radosny dzień jakoś dociągnął do końca i przyjaciółki zasnęły snem sprawiedliwego. Nazajutrz to Mela obudziła Izę. Trąciła kilkakrotnie jej ramię, wpatrując się uporczywie w jej twarz. – W co się tak wślepiasz? – wymruczała Iza, lekko uchyliwszy prawe oko. – W pierwszy siwy włos na mojej skroni? – Żeby to siwy. Żeby to jeden – odpowiedziała Melania jakby zauroczona. – No, ale wsjerioz. Coś ty za fryzurę wymyśliła? – Od wieków nie wymyśliłam żadnej fryzury – ucięła Iza. – Najpierw robił to za mnie mój były, a potem nie miałam czasu. Iza zamknęła ponownie oczy, by nie dać poznać, jak straszny zżera ją niepokój. Odczekała stosowną chwilę, po czym zerwała się z łóżka i potruchtała w stronę łazienki. – Aaaa!!! A! Łaaa! – wrzaski dobiegające z pomieszczenia słychać było w całym domu. Iza wybiegła z łazienki, trzymając w ręku lusterko. Na przemian patrzyła w nie, potrząsała głową i zamykała oczy, jakby licząc, że koszmar za chwilę minie. Nie chciał minąć. Ogarnięta złością dziewczyna wybiegła na zewnątrz. Melania podążyła za nią ostrożnie. Stanęła na tarasie i przyglądała się Izie z odległości kilku metrów. Formalnie rzecz biorąc, kasztanowe jeszcze wczoraj włosy Izabeli dzisiaj były bezbarwne. To znaczy, nie miały jednej, konkretnej barwy. Mieniły się wszystkimi odcieniami tęczy, w zależności od pozycji oglądającego i kąta padania promieni słonecznych. – To mi przypomina lakier samochodowy typu kameleon – powiedziała Mela. – Był modny parę lat temu. Teraz tylko wsiowe buraki jeżdżą takimi furami. Ale nie sądziłam, że ten lakier istnieje w wersji fryzjerskiej. – Co mi tu jakieś głupoty opowiadasz, młoda! – warknęła Iza i spojrzała ze złością na koleżankę. – Może nie ty mi zrobiłaś ten kawał, co? – Oczywiście, że nie! – zaprotestowała Mela. Jej oburzenie było tak szczere, że chwilowo odegnało podejrzenia Izabeli. Obiektywnie rzecz biorąc, taki zabieg byłby trudny do wykonania. Jak zdołałaby na przykład tak szpetnie ją rozczochrać, nie budząc jej przy okazji? – Mniejsza o to. W takim razie pomóż mi się z tego wygrzebać – poprosiła Iza pojednawczo. – Mam parę kolorków do wyboru. Od dawna miałam ochotę na tycjana z balejażem. – No to chodźmy. Następny dzień okazał się jeszcze trudniejszy dla obu przyjaciółek, tyle że z różnych powodów. Iza zerwała się już o świcie. Po pierwsze, żeby sprawdzić, czy nowy kolor nie zniknął tajemniczo w nocy. Okazało się, że nie, ale jej to nie uspokoiło. Przez cały ranek przetrząsała swoje osobiste rzeczy i coraz bardziej wściekła biegała po wszystkich pomieszczeniach. Melania postanowiła przezornie usunąć się z trasy tornada. Zjadła szybko kilka tostów i wyszła do ogrodu kosić trawnik. Izabela odnalazła ją tam tuż przed południem. Była rozdygotana i z trudem panowała nad sobą. Podniosła do oczu kartkę, którą trzymała w dłoni. Melania popatrzyła na nią uważnie. – Zginęły mi następujące rzeczy: szkice z pałacu Czetwertyńskich, naszyjnik z krzemieniem pasiastym, koronkowa bielizna Eleganza Ekskluziv, album ze zdjęciami, apaszka i kamera. Co do kamery – jeszcze wczoraj miałam ją w ręku. Tyle strat zanotowałam na tę chwilę. Dziwnym zbiegiem okoliczności wszystkie te przedmioty podarował mi Dorian. – Patrzyła gniewnie na koleżankę, zaciskając mocno usta. – Przede wszystkim, co ma znaczyć ten ton? – zapytała spokojnie Melania. Stała wyprostowana i nawet nie zmrużyła powiek, patrząc w oczy Izabeli. – Sugerujesz, że ja to wszystko ukradłam? – Mniejsza o to, czy ukradłaś, czy zniszczyłaś, czy wyrzuciłaś – rzuciła Iza z pasją. – Jeśli je zwędziłaś, możesz sobie zachować te gadżety, ale wynoś się z mojego domu! – Jesteś pewna tego, co mówisz? – zapytała Melania, bardziej smutna niż zaskoczona. – Jestem pewna! – krzyknęła Iza, dając wreszcie upust długo tłumionej furii. – Odkąd tu jesteś, węszysz i knujesz. A dlaczego? Bo jesteś zazdrosna o moją przeszłość! Melania przez chwilę stała bez ruchu. Wielkim wewnętrznym wysiłkiem zmusiła się do zachowania spokoju, mając nadzieję, że emocje wkrótce opadną i że całą sytuację da się wyjaśnić. Ale skutek takiej postawy był przeciwny do zamierzonego. Kamienna twarz Meli wprawiła Izę w szał.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
– Zabieraj swoje łachy natychmiast! – wrzasnęła. – Masz pierdolca na jego punkcie. Szczysz po udach na jego widok. Ciągle Dorian to albo Dorian tamto. No to pędź za swoim fantomem, może cię zerżnie w napadzie miłosierdzia. Dam ci nawet rekomendację na piśmie. I możesz sobie zachować te gówniane gadżety, ty niedopieszczona fetyszystko! Tylko niczego więcej nie ruszaj. Tego już było Melanii za wiele. Milcząc, szybkim krokiem poszła do domu, spakowała się pośpiesznie i wsiadła do samochodu. – Jesteś niepoczytalna – stwierdziła – dlatego nie odpłacę ci pięknym za nadobne. Mam nadzieję, że wkrótce otrzeźwiejesz. Otworzyła tylne drzwi samochodu, wrzuciła kilka spakowanych pospiesznie walizek i nieśpiesznie ruszyła. – Aha, nie mam pojęcia, co się stało z gadżetami z twojej listy – dodała jeszcze przez uchylone okno. – Nic stąd nie zabieram oprócz zmęczenia i rozczarowania. Melania nie ujechała nawet dziesięciu kilometrów, gdy po raz pierwszy zadzwoniła jej komórka. Zobaczyła na wyświetlaczu imię Izabela. Po krótkim namyśle zignorowała sygnał i kontynuowała jazdę. Iza jednak nie przestawała – dzwoniła co kilka minut. W końcu Mela dała za wygraną. Zatrzymała samochód na poboczu, bojąc się, że rozmowa wyprowadzi ją z równowagi i że przez to straci panowanie nad kierownicą. – Halo – mruknęła z rezerwą. – Melcia? – usłyszała w słuchawce histeryczny głos przyjaciółki. – Dzięki Bogu! Ja, ja wszystko odwołuję, przepraszam, błagam cię, wracaj. Wróć, wróć natychmiast, bo ja chyba wariuję! Halo, słyszysz mnie? – Tak, słyszę – odpowiedziała oschle. – Ja wiem, że to nie ty, to jakaś paranoja, ja tracę zmysły albo mam halucynacje. Błagam cię, przyjedź! – Ale co konkretnie się dzieje? – Zaraz jak pojechałaś, pobiegłam sprawdzić swoje papiery. Wiesz, prawko, paszport i tak dalej. Żeby sprawdzić, czy ty mi ich nie… No, nieważne. W każdym razie, wyobraź sobie, otwieram paszport i na moich oczach wszystko znika. Na moich oczach litery wyblakły! Wszystkie moje dane, rozumiesz! – Jak to, wszystkie? – zapytała Melania z niedowierzaniem. – No, oprócz pierwszej litery imienia. To jak, przyjedziesz? – zapytała Iza błagalnie. Melania westchnęła przeciągle. Zastukała palcami o kierownicę. – Zaraz u ciebie będę. – I co dobrego, panie Urado? – spytał doktor Witwicki, niemal jowialnie, rozkładając ramiona. – To raczej pan powinien ocenić, czy dobrze mi się dzieje – odparł Dorian z przekąsem. – Pewnie ma pan swoje metody. Jakiś test czy kwestionariusz. – Jasne, że mam – rozpromienił się lekarz. – Mam długą listę pytań. A potem zrobimy małe podsumowanie. Myślę, że od razu przejdziemy do naszej wielkiej gry. Pytanie numer jeden: w jakim to słynnym miejscu naszkicował pan serię aktów pod tytułem „Karolina bez krynoliny"? – Nie mam pojęcia. – I bardzo dobrze. Co kupił pan swojej partnerce w Pradze zimą tego roku? Czekając na odpowiedź, doktor Witwicki zupełnie nieprofesjonalnie zmrużył oko i zrobił głupkowatą minę. – Nie pamiętam, żebym w ogóle był w Pradze – odpowiedział Dorian po długim milczeniu, rozkładając ręce. – Jeszcze lepiej. Jak ma na imię pańska była partnerka? – Irena. Nie, oczywiście, że nie Irena – poprawił się Dorian natychmiast. – Nie znoszę tego imienia. Ma na imię… Izyda, Izolda. Jakoś na I. |