Trzy tygodnie temu wybraliśmy naszego reprezentanta na Eurowizję 2010. Długo zabierałem się by jakoś to skomentować, ale co tu można nowego napisać? Jak co roku nie było z czego wybierać, a każdy kolejny utwór był gorszy od poprzedniego. Ale to już nasza świecka tradycja. Zapraszam na przegląd 10 najdziwniejszych uczestników rodzimych eliminacji… Powód pierwszy – Offside „Dreaming About You” (2004) Łukasz Zagrobelny zanim rozpoczął na dobre karierę celebryty, tańcząc z gwiazdami i śpiewając z Eweliną Flintą, dał się poznać jako frontman własnego zespołu Offside. Największym osiągnięciem kapeli był występ w krajowych eliminacjach do Eurowizji w 2004 roku. Gdy się na nich patrzy (zwłaszcza na Zagrobelnego, który wygląda jakby śpiewał dla polskich piłkarzy), chce się w podzięce za to iść na kolanach do Częstochowy. Choć trzeba przyznać, że gitarzysta z godnym podziwu zapałem imituje grę na gitarze. Powód drugi – Planeta „Easy Money” (2004) Planeta to rodzima kopia zespołu The Darkness. Przynajmniej tak można wywnioskować oglądając klip do utworu „Easy Money”. Miało być prześmiewczo, z jajem, a wyszło żałośnie. Spora w tym zasługa wokalisty, który zdradza niezdrowe skłonności do ekshibicjonizmu. Powód trzeci – Agata Torzewska „Goodbye” (2006) Agata jest córką Marka Torzewskiego, naszego najlepszego (bo jedynego) pop tenora. W czasie eliminacji do Eurowizji w 2006 roku zaprezentowała się jako nieudany klon Shakiry, nie potrafiąc się ruszać, ani śpiewać. Cóż, goodbye… Powód czwarty – Dezire „Good Girl” (2006) W eurowizyjnych eliminacjach co roku znajdą się tacy wykonawcy, którzy sprawiają wrażenie jakby się strasznie męczyli na scenie. Do nich właśnie należy grupa Dezire. W końcu nie każdy może śpiewać tak dobrze jak wokalistki Sistars. Powód piąty – Queens „I Say My Body” (2008) Nie wiem z kim spokrewnione są dziewczyny z Queens, że były swego czasu tak usilnie promowane (dwa razy brały udział w eliminacjach do Eurowizji). Na szczęście po tragicznym występie w 2008 roku dano sobie z nimi spokój. Okazało się bowiem, że panie nie mają ani głosu, ani predyspozycji do równego wykonywania choreografii. Gwoździem do trumny byli trzej BORowcy w kominiarkach, towarzyszący triu. Powód szósty – Man Meadow „Vica la Musica” (2008) Do dziś pozostaje dla mnie zagadką skąd w polskich eliminacjach wziął się zespół ze Szwecji. Można też na to spojrzeć z drugiej strony – jak bardzo trzeba być zdesperowanym, by będąc Szwedem, chcieć reprezentować Polskę. Man Meadow to dowód na to, że duch Modern Talking nie umarł i ma się świetnie. Niestety. Powód siódmy – Det Betales „Jacqueline” (2009) I kolejny zagraniczny desperat. Tym razem z Norwegii. Det Betales to cover band wiadomo kogo. Widać to po ich strojach, fryzurach i słychać to w piosence „Jacqueline”. Może na zlotach fanów liverpoolskiej czwórki robią furorę, ale poza nimi są po prostu żałośni. Powód ósmy – Tigrita Project „Mon Chocolate” (2009) Przekonaliśmy się już, że kiepsko nam wychodzi śpiewanie po angielsku. Tigrita Project udowadnia, że z francuskim nie jest lepiej. „Mon Chocolate” może startować w konkursie na najbardziej kanciaste wykonanie piosenki eliminacji do Eurowizji, z całkiem realną szansą na pierwsze miejsce. Powód dziewiąty – Stachursky „I nie mów nic” (2009) W naszej dziesiątce nie mogło zabraknąć polskiego króla obciachu. „I nie mów nic” jest słabą piosenką nawet jak na warunki disco polo. Do tego dochodzi niesmaczna wręcz melorecytacja Stachurskyego. Brzmi on niczym napalony buchaj, który ma zamiar rzucić się na nastoletnie dziewczęta na widowni. Powód dziesiąty – Marcin Mroziński „Legenda” (2010) I wreszcie dotarliśmy do tegorocznego zwycięzcy krajowych eliminacji. Marcin Mroziński śpiewać potrafi, ale to co się dzieje w jego piosence to istny chaos. Początek na modłę góralską, potem jakieś rycerskie zaśpiewy, refren jak najbardziej popowy, a do tego fragment tekstu, ni z gruchy ni z pietruchy, zaśpiewany jest po polsku. I jeszcze to dziewczę w ludowym stroju w tle. Czy głosujący na „Legendę” na prawdę wierzą, że coś takiego spodoba się europejskiej publiczności? Wątpię. Z drugiej strony zawsze to jakiś postęp. Trzeci rok pod rząd blond niewiasty śpiewającej łzawą pościelówę bym nie strawił. |