powrót do indeksunastępna strona

nr 02 (XCIV)
marzec 2010

Ranking na premierę: 7 najlepszych filmów Juliusza Machulskiego
Z każdym nowym filmem Juliusza Machulskiego mamy nadzieję, że nawiąże on poziomem do pięknych, dawnych czasów i z każdym się rozczarowujemy. Ale jutro na nasze ekrany wchodzi wampiryczna „Kołysanka” i nadzieje znów ożywają.

Nasz cotygodniowy cykl tekstów to swego rodzaju zapowiedź najgorętszej (naszym zdaniem) premiery filmowej następnego dnia. Z tej okazji w każdy czwartek zaprezentujemy ranking w jakiś sposób nawiązujący do tej premiery, a może nawet poszerzający waszą filmową wiedzę o tematyce najciekawiej zapowiadającego się filmu. Brzmi poważnie, ale obiecujemy, że będzie przede wszystkim ciekawie.

Z okazji jutrzejszej premiery filmu „Kołysanka” prezentujemy listę siedmiu naszym zdaniem najlepszych filmów Juliusza Machulskiego. Kolejność znacząca.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
7. Vinci (2004)
„Vinci” to z pewnością najlepszy z filmów Juliusza Machulskiego spośród tych zrealizowanych w XXI stuleciu, co nie znaczy, że film idealny. Udało się po latach znów nadać lekkość tej – tym razem współczesnej – historii kryminalnej. Dużo dało zatrudnienie do głównych ról dobrych, dotychczas nie opatrzonych aktorów. Z dzisiejszego punktu widzenia stwierdzenie, że Borys Szyc i Robert Więckiewicz to nie zgrane twarze brzmi co najmniej dziwnie, ale w 2004 wydawało się, że polska komedia kryminalna nie może powstać bez udziału Cezarego Pazury, Olafa Lubaszenki i Bogusława Lindy w roli wspierającej – stąd nowi aktorzy dali naprawdę powiew świeżości. Oprócz tego „Vinci” to dobry pomysł kryminalny (mocno oparty w polskich realiach), ciekawe i sympatyczne postaci, uroczy absurdalny wątek górnika nie pamiętającego ludzkich twarzy, trochę przyzwoitych zwrotów akcji, niezłe, ale nie przeszarżowane dowcipy, ładne krakowskie widoki oraz – niestety – scenariusz pełen luk i nielogiczności, z bliżej niewiadomych powodów nagrodzony na festiwalu w Gdyni.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
6. Kiler (1997)
„Kiler” – jeden z największych hitów polskiego kina końca XX stulecia – cieszy się jednak uznaniem większym od swej rzeczywistej wartości. Niewątpliwie atutem jest dość sprawny i spójny scenariusz (Wereśniak, który nie napisał już nigdy niczego na zbliżonym poziomie, cały czas odcina kupony od tego skryptu), w którym jednak wartka fabuła jest istotniejsza od pojedynczych skeczy. Film ma kilka niezłych, choć nie rewolucyjnych pomysłów i dużo humoru różnej jakości. Nie zmienia to faktu, że mnóstwo tekstów i powiedzonek weszło potem do powszechnego użytku, a są tu też dowcipy naprawdę przednie, najczęściej związane z powszechnym odbiorem płatnego mordercy nie jako bandyty, lecz osoby, które w prosty sposób może każdemu rozwiązać problemu osobiste. „Kiler” jest jednak winien dwóch dużych grzechów – po pierwsze udowodnił, że publiczność można rozbawić tylko odpowiednio wstawionym słowem „kurwa”, co spowodowało rzesze naśladownictw, po drugie zainspirował powstanie „Kilerów dwóch”, którzy z kolei pokazali, że można odnieść sukces frekwencyjny filmem, w którym nie ma zasadniczej fabuły, a jedynie zlepek bardziej lub mniej śmiesznych skeczy. Z czego do dziś polscy twórcy kina rozrywkowego korzystają.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
5. Deja Vu (1988)
„Deja Vu” pięknie wygrywa absurdy radzieckiej rzeczywistości czasów NEP-u, pokazując, że nawet nie do końca jeszcze złowrogi i w miarę otwarty na innych Związek Radziecki był już krajem mocno chorym. Dobry, gangsterski pomysł, świetny akcent Jerzego Stuhra (filmu nie wolno oglądać w telewizji z lektorem!), smakowite epizody, choćby niemieckich kolarzy i zbiór naprawdę niezłych dowcipów. W tym filmie widać jednak już przesadę w odwołaniach i aluzjach. O ile może nawiązania do „Niezwykłych Przygód Mr. Westa w kraju bolszewików” nie są dla wszystkich oczywiste, o ile wykorzystanie słynnej sceny z „Pancernika Potiomkina” jest dla każdego szanującego kinomana przezabawne, to już nazywanie mafiosów nazwiskami amerykańskich filmowców (Scorsese, de Niro, de Palma) brzmi co najmniej głupio, a na pewno strasznie pretensjonalnie.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
4. Kingsajz (1988)
„Kingsajz” odwraca schemat „Seksmisji” – tym razem mała totalitarna społeczność jest czysto męska. Ale oczywiście nie tylko pomyśle „Seksmisji” a rebours opiera się wartość tego filmu. Pomysł, aby państwo krasnoludków (umieszczone w zapomnianym archiwum) uczynić modelem PRL-u, a świat dużych ludzi symbolem Zachodu jest genialny. Żeby było zabawniej, ta analogia nie jest nawet specjalnie owijana w bawełnę – cytaty z przemówień krasnoludowych włodarzy brzmią jak cytaty z PRL-owskiego Sejmu („żądamy pełnego wydania braci Grimm”, „a poczytajcie sobie choćby wczesną Konopnicką”), samo państwo nazywane jest Rzeczpospolitą Krasnoludową, a braki w zaopatrzeniu zadziwiająco przypominają ówczesne realia. Ale „Kingsajz” to także wiele świetnych tekstów i powiedzonek, znakomicie – jak na tamte czasy – zrealizowana scenografia no i naga Kasia Figura. Swoją drogą ciekawe, czy ktoś przypuszczał, że hasło „Kingsajz dla każdego!” urzeczywistni się już rok później.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
3. Vabank 2, czyli riposta (1985)
„Vabank 2” nie jest może sequelem lepszym od oryginału (to zjawisko niezwykle rzadkie), ale jest kontynuacją bardzo dobrą, bo nie powielającą jednak pierwotnej fabuły. Powrót Kramera i zemsta na Kwincie, a następnie jego riposta to znów przykład bardzo dobrze skrojonego scenariusza, ale „Vabank 2” bawi przede wszystkim jeszcze lżejszym nastrojem od części pierwszej i czystą, bezpretensjonalną rozrywką. Aktorzy czują się świetnie w swych rolach, prawdziwymi perełkami są nowe kreacje Bronisława Wrocławskiego i Marka Walczewskiego, finałowy zwrot akcji jest przewidywalny, ale bawi za każdym seansem, a sugestia, że warto wyemigrować do Szwajcarii musiała być w 1985 roku bardzo irytująca dla władzy.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
2. Vabank (1981)
Każdemu życzyć takiego debiutu reżyserskiego. W „Vabanku” udało się Machulskiemu praktycznie wszystko – sugestywny retro klimat lat 30., wyraziste postacie, dobry, nieprzeszarżowany humor i bardzo precyzyjny scenariusz czerpiący z najlepszych wzorów. Oczywiście najwięcej „Vabank” zawdzięcza klasycznemu „Żądłu” George’a Roya Hilla, ale widać w tym filmie też wyraźne inspiracje inną klasyką kryminału m.in. kinem Jean-Pierre Melville’a (postać Kwinto zdradza duże pokrewieństwo z tytułowym bohaterem filmu „Ryzykant”). Wypadać dodać jednak, że nawiązania są nienachalne, użyte z wyczuciem, a przeszczep gatunku w polskie realia lat 30. udał się doskonale.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
1. Seksmisja (1984)
Pierwsze miejsce najbardziej kultowej polskiej komedii (obok „Misia” i „Rejsu” – palma pierwszeństwa zapewne jest kwestią dyskusyjną) to oczywistość prawie nie wymagająca komentarza. Kultowe dialogi, kultowe teksty, kultowi bohaterowie, kultowe sceny rozbierane – telewizja przypomina to prawie co miesiąc i nadal dobrze się to ogląda. A to oznacza, że wplecione aluzje polityczne filmu nie zdominowały, dodając mu tylko dodatkowego smaczku, a sama historia ma ponadczasową wartość rozrywkową. Ale nie można pominąć kontekstu epoki. Genialne zestawienie bohaterów – nieco nieżyciowego inteligenta i sympatycznego cwaniaczka – to wszak symbol współpracy różnych warstw społecznych dla realizacji wspólnego dobra (tu: odkrycia fałszu, jakim raczy nas system), a optymizm przebijający się z finału kręconego w stanie wojennym musiał robić piorunujące wrażenie. Do tego dorzućmy naprawdę udaną scenografię, prostą, ale w żadnej mierze nie ośmieszającą koncepcji, udowadniającą, że Polak potrafi zrobić kino SF. Niestety – do dziś „Seksmisja” jest jedynym udanym przedstawicielem fantastyki rozrywkowej w naszym kraju. Co ciekawe, film u nas otoczony uwielbieniem nie daje się przenieść poza Polskę (no, może poza kraje słowiańskie – w ZSRR wszak też był hitem). Mini recenzja w „Overlook Film Encyclopedia” twierdzi, że „Seksmisję” kładzie słabe aktorstwo, zwłaszcza Jerzego Stuhra, a „The Movie Book” uważa, że główny problem tego filmu, to fakt, że w ogóle nie jest śmieszny…
powrót do indeksunastępna strona

104
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.