W końcu ukazała się jedna z najbardziej wyczekiwanych płyt ostatnich lat, może i najbardziej wyczekiwana, szczególnie przez fanów elektronicznych dźwięków drugiej połowy lat 90 ubiegłego wieku. Massive Attack to zobowiązujące logo, „Heligoland”, bo tak Brytyjczycy nazwali piątą odsłonę swoich umiejętności, tych oczekiwań nie spełniła.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Heligoland to niewielki archipelag na Morzu Północnym z własnym dialektem (pochodzenia fryzyjskiego), totalnie zbombardowany przez aliantów w 1945 roku. Następnie przez siedem lat niezamieszkany służył jako poligon wojskowy. Dopiero w 1952 zaczęto zasiedlać go na nowo, przywracając do życia i otwierając na turystykę, dziś to dobrze prosperujący kurort. Massive Attack również siedem lat był niemalże „martwy” i teraz wraca z nową płytą. Do wysokiej dyspozycji jednak jeszcze dużo brakuje – muzyka duetu już nie jest tak unikatowa jak niegdyś. Mimo to należy od razu zaznaczyć, że „Heligoland” nie jest złym abumem. Całość sprawia dobre wrażenie, słucha się jej od początku do końca bardzo przyjemnie, choć zdarzają się trochę nużące fragmenty. Sporym, a zarazem największym plusem są linie melodyczne i partie wokalne zaproszonych gości, choć wydawałoby się, że w przypadku akurat tego zespołu, trudno będzie o taki wniosek. Do udziału w nagraniach ojców chrzestnych trip-hopu przystąpiła bowiem pokaźna grupa świetnych wokalistów (Martina Topley-Bird, która karierę zaczynała u boku Trickiego, Horace Andy kojarzony z reggae i dub, wokalistka legendarnego Mazzy Star – Hope Sandoval, Tunde Adebimpe z TV On The Radio i Damon Albarn – sami wiecie skąd). Rezultat ich pracy od ósmego lutego znajduje się na sklepowych półkach i niewątpliwie rozchodzi się niczym świeże bułeczki, choć z pewnością wielu nabywców tego krążka po kilkukrotnym jego przesłuchaniu wróci do takich klasyków jak „Mezzanine”, czy „Blue Lines”. A to z tego powodu, że niczym „Heligoland” nie zaskakuje, kompozytorzy i producenci postawili na dialog z własną przeszłością, nie oferując tak naprawdę nic nowego. Ogólnie jest to melancholijna, smutna i zdecydowanie „mollowa” płyta. Ciężkie basy i dudniące bity przeważają, a najciekawsze momenty następują, gdy ten klimat rozjaśniają dźwięki smyków lub klawiszy czy fortepianu (choć ten częściej podkreśla dołujące fragmenty). Materiał jest równy, utwory mają swój charakter, jednak, jak choćby w przypadku wybranego na singiel „Paradise Circus”, czy chilloutowego „Splitting the Atom”, mimo ciekawych pomysłów i urzekającego nastroju, gdzieś się to wszystko rozjeżdża, brak jest mocniejszych, zapadających w pamięć momentów. Uwagę fanów przykuje niewątpliwie występ Damona Albarna, aczkolwiek kompozycja, w której udziela się wokalnie – „Saturday Come Slow” – nie przekonuje w 100 procentach. Niby wszystko jest na swoim miejscu, dobrze poukładane i zgrabnie zaaranżowane. Klimatem utwór ten bliski jest płycie „Think Tank”, jednak mam wątpliwości czy chłopaki z Blur zdecydowaliby się umieszczać go na oficjalnym wydawnictwie – magii brak i nie ratują go pełne patosu zaśpiewy „do you love me?”. Ocenę mogłyby trochę zawyżyć trzy utwory: „Girl I Love You” z kapitalnie zgranymi dęciakami i wyczuwalną nutą „Mezzanine”, „Pray for Rain”, który złowieszczymi akordami, bitem na 4/4 oraz mocnymi fortepianowymi dźwiękami i rytualnymi bębnami wprowadza słuchaczy w mroczną atmosferę, a także „Flat of the Blade” prezentujący acidowe umiejętności autorów, lecz i ten ostatni trzeba zaliczyć do niewykorzystanych w pełni zamysłów. Mogłyby zawyżyć ocenę, gdyby był to debiut trip-hopowców, a nie produkcja pioniera gatunku, wydana po latach przerwy i zapowiedziach powrotu do dawnej formy. Massive to grupa kojarzona z wyjątkowymi płytami i niepowtarzalną muzyką (no może poza „100th Window”, który jedynie z nazwy na okładce figuruje w dyskografii zespołu – wszak nagrał go tylko Del Naja). „Heligoland” to rzecz, jakich ukazało się dość sporo od czasu debiutu bristolczyków, to tylko dogasający żar dawnego gorącego płomienia, zaledwie odbicie minionej chwały.
Tytuł: Heligoland Data wydania: 8 lutego 2010 Czas trwania: 52:31 Utwory 1) Pray For Rain – z udziałem Tundego Adebimpe: 6:43 2) Babel – z udziałem Martiny Topley-Bird: 5:18 3) Splitting The Atom – z udziałem Roberta del Naja/Granta Marshalla/ Horace’a Andy’ego: 5:15 4) Girl I Love You – z udziałem Horace’a Andy’ego: 5:26 5) Psyche – z udziałem Martiny Topley-Bird: 3:23 6) Flat Of The Blade – z udziałem Guya Garveya: 5:29 7) Paradise Circus – z udziałem Hope Sandoval: 4:58 8) Rush Minute – z udziałem Roberta del Naja: 4:48 9) Saturday Come Slow – z udziałem Damona Albarna: 3:42 10) Atlas Air – z udziałem Roberta del Naja: 7:47 Ekstrakt: 70% |