Żywe i realistyczne postaci to co najmniej połowa sukcesu książki. Zaś umiejętność ich tworzenia to jedna z największych tajemnic pisarstwa. Czy rządzą nią jakieś zasady?  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Zapewne każdy z czytelników tego felietonu przynajmniej raz w życiu trafił na powieść lub opowiadanie, którego bohaterowie teoretycznie byli żywymi ludźmi, a w praktyce lektura dawała wrażenie obcowania z manekinami krawieckimi. W przypadku opowiadań tekst ratować mogą inne zalety, jak olśniewający pomysł czy niezwykły język; zresztą krótkość formy nie daje wiele czasu na pogłębianie wizerunku bohatera. Gorzej z powieściami, zwłaszcza przygodowymi. Jeśli jeszcze mamy do czynienia z dziełem głęboko filozoficznym, poruszającym zagadnienia kondycji podstludzkiej w warunkach technologicznej osobliwości, realistyczne wykreowanie bohatera ma niewielkie znaczenie – zresztą, czy ktoś, kto istnieje równocześnie w pięciu wymiarach i trzech czasach, zagina przestrzeń i klonuje swoje osobowości, w ogóle może być dla nas prawdziwy? Jednak jeżeli powieść opowiada o przygodach człowieka ocalałego z globalnej katastrofy, sfrustrowanego wampira czy zakochanej czarodziejki, a czytelnik uzna bohatera za papierowego… Houston, mamy problem. Jak stwierdziła Anna Brzezińska w swojej prelekcji „Jak zmarnować dobry pomysł i nie wydać książki” ( Polcon 2009), debiutanci często popełniają błąd polegający na tworzeniu postaci, które służą tylko jako nośniki pewnych cech. Na przykład jeden jest zdrajcą, drugi tępawym osiłkiem, a trzeci przeżył w dzieciństwie traumę, za którą się mści. Nie mają żadnych nawyków, drobnych upodobań, czegoś, czego się wstydzą, najczęściej nie mają też żadnych wspomnień – no, chyba, że chodzi o rzeczoną traumę. Żeby było zabawniej, staranne zaprojektowanie bohatera, który ma łaskotki, uwielbia sernik, brzydzi się pająków i szaleje za kobietami o zielonych oczach z ciemniejszą obwódką, wcale nie gwarantuje sukcesu. Nadal możemy zamiast wiarygodnej postaci otrzymać nośnik cech, tyle że w większej liczbie. Nikt dokładnie nie wie, na czym polega to nieuchwytne COŚ, co sprawia, że na przykład taki królewski goniec konny, pojawiający się w „Czasie pogardy” Sapkowskiego dosłownie na chwilę, od razu jawi się jako prawdziwy człowiek. Może sekretem jest przedstawienie fragmentu akcji z jego punktu widzenia, co pozwala czytelnikowi wczuć się w jego osobę. Kreacji realistycznych postaci niewątpliwie sprzyja umiejętność tworzenia żywo brzmiących dialogów: drewniana, sztucznie brzmiąca rozmowa z miejsca rzutuje na sztuczność bohaterów. Trzymanie się logiki i wewnętrznej spójności też pomaga – traci na wiarygodności postać, którą autor określa, powiedzmy, jako „mocną, bezkompromisową osobowość, dzielną i dumną kobietę”, a która zachowuje się jak pozbawiona charakteru, ambicji i zainteresowań meduza, pasożytująca na rodzinie ( patrz Róża Borejko). Mawia się, że autor piszący powieść fantastyczną powinien mieć swój świat wymyślony kilka razy bardziej szczegółowo, niż przedstawia na kartach. Zasada ta daje się zastosować także do tworzenia bohaterów. Nasz rubaszny krasnolud może nigdy nie stanąć twarzą w twarz z królową, ale jeśli wyobrazimy sobie, jak zachowałby się w takiej sytuacji, będzie to dodatkowa informacja, rozwijająca jego osobowość, co może przydać się w opisywaniu innych scen z jego udziałem. Mam znajomych obmyślających swoich bohaterów tak drobiazgowo, że w wyobrażaniu ich w różnych sytuacjach przekraczają granice czasu i przestrzeni. Jaką suknię założyłaby pewna lady Sith, gdyby musiała pójść na renesansowy bal? Jaki zawód wybrałby pewien mroczny mag, gdyby trafił do Polski początków XXI wieku? I co do jedzenia zamówiłaby każda z tych postaci, gdyby była tu z nami w pizzerii? Czasem ci znajomi pytają mnie, jaki typ kobiecej urody spodobałby się bohaterowi mojego tekstu i dziwią się odpowiedziom, że taki, jaki akurat pasowałby mi do akcji… PS. Herbata na dziś: czarna zaparzana z goździkami, cynamonem, rodzynkami, suszonymi śliwkami, orzechami włoskimi i plasterkiem pomarańczy (podpatrzone w pewnej restauracji). |