powrót do indeksunastępna strona

nr 02 (XCIV)
marzec 2010

Posąg w tytoniowym dymie
ciąg dalszy z poprzedniej strony
– Tak, tak – Dorian pokiwał głową. – Cacka nanotechnologii, nie większe niż ludzka komórka. Już je sobie zapodałem. Już krążą w moim mózgu, już czekają na sygnał. Zniszczą każdy neuron, co brał udział w toksycznej miłości. Wyczyszczą wszystko.
Iza intensywnie porządkowała myśli. Miała wrażenie, że panuje w nich nie mniejszy zamęt niż w duszy bliskiego kiedyś człowieka.
– I… jak ma wyglądać ten sygnał do ataku? – Iza wybrała najsensowniejsze pytanie spośród wszystkich, jakie przyszły jej do głowy.
Dorian dał ręką znak oznaczający, że zaraz wszystko się wyjaśni. Wiercąc się lekko, zaczął przeszukiwać kieszenie.
– Pokażę ci – wymamrotał, nie przerywając szperania po wszystkich zakamarkach kurtki. – Za mały kwadransik będę nowym człowiekiem. Wyleczonym. Wyjaśnisz mi wtedy, co ci leży na sercu, Izabelo. Możesz nawet tutaj zaczekać, tylko się nie odzywaj.
Dorian położył na stole płaskie puzderko. Wyjął z niego dwa okrągłe płatki i wsadził je sobie pod powieki. Następnie rozparł się wygodnie i splótł dłonie na brzuchu.
– Co ty robisz? – spytała Izabela.
– Miałaś siedzieć cicho – odburknął niewyraźnie, nie otwierając oczu. – Albo dobra, powiem ci. To taki narkotyk. Przenika do tętnic w powiece. Wyobraź sobie, że powieki są dla niego najlepszymi receptorami. I ten środek pobudzi mózg i wtedy wspomnienia przewalą się przez moją czaszkę. Przejrzę wszystko, wykasuję to, co zniknie na zawsze. Mikroroboty zniszczą… wykasują mi z mózgu cały syf. A teraz już nic nie mów, muszę się skupić.
Dorian zdawał się zapadać w sen. Oddychał miarowo i spokojnie, a na jego ustach pojawił się przelotny uśmiech.
Izabela rozejrzała się niespokojnie. W międzyczasie pozostali palacze opuścili taras, ale mimo lekkiego przeciągu, nad podłogą wciąż unosiła się wyraźna warstwa dymu. Niedopalony papieros też wciąż kopcił w popielniczce. Wąska strużka unosiła się z rozżarzonego końca i szybowała w kierunku jej twarzy. Rozdrażniona zgniotła niedopałek i cisnęła go na podłogę energicznym ruchem.
Gdy wykonywała ten gest, coś ją zaintrygowało. Powtórzyła ruch jeszcze raz. Zarys dłoni rozmazał się dziwnie, jak na artystycznych fotografiach biegaczy. Zamachała ponownie ręką przed oczami i zobaczyła tylko niewyraźną smugę. Przybliżyła palce do oczu. Dłoń powoli stawała się przeźroczysta. Patrząc na wskroś, Iza rozróżniała nawet okruchy rozsypane na podłodze. Nerwowym ruchem podwinęła rękaw żakietu. Jej przedramię nie tylko stało się przejrzyste, ale traciło powoli wyrazisty obrys.
Izabela poczuła niepokój. Drżącymi rękami otworzyła torebkę, wyszarpnęła lusterko i odnalazła w nim odbicie twarzy – niewyraźne, rozmazane, zamglone. Wtedy wszystko zrozumiała. Okrutna prawda walnęła ją w ciemię tak całkiem fizycznie, niczym cios obuchem.
– Nieee! – zawyła przeciągle. – Wyjmij to z oczu!
Desperacko rzuciła się na blat, zwalając z niego wszystkie przedmioty. Rozcapierzonymi palcami dosięgła głowy Doriana. Ścisnęła dłońmi skronie i jednocześnie wpiła kciuki w jego oczy.
– Aaaaj, przestań wariatko! – wrzasnął były kochanek, chwytając napastniczkę za nadgarstki.
Tymczasem Iza zdołała wbić paznokcie w jego powieki i zadrzeć je do góry, odsłaniając potwornie przekrwione białka oczu. Dorian musiał wysoko unieść źrenice, skoro w ogóle nie było ich widać. Nie było też śladu po płatkach leku.
– Dorian, to ja, Izabela, twoja miłość, twoja kochanka! Obudź się, przypomnij sobie! Dlaczego mi to robisz?
– Puszczaj, kretynko! Wydłubiesz mi oczy! – krzyknął chłopak nie mniej głośno.
Szarpnął jednocześnie na boki ręce Izabeli, z trudem odrywając je od swojej twarzy. W tym momencie dziewczyna poczuła, że ziemia ucieka jej spod nóg. Majtnęła bezradnie kończynami. Podtrzymywana wciąż przez Doriana, dzięki kilku konwulsyjnym ruchom przesunęła się po blacie. Rozłożyła się na nim jak długa, ale to był tylko doraźny ratunek. Po chwili stół także począł zapadać się w niezbadaną czeluść.
– O, Boże, spadam! – krzyknęła histerycznie. – Błagam cię, Dorian, trzymaj mnie!
Jakby wyczarowane tym krzykiem, pojawiły się znikąd kłęby śmierdzących obłoków. Kotłowały się i wirowały, jak gdyby chciały wchłonąć wszystko na swojej drodze. Na szczęście Dorian wciąż trzymał Izę za nadgarstki żelaznym uściskiem.
– Dorku, ja do ciebie wrócę, przysięgam – wycharczała dziewczyna, z trudem łapiąc oddech. – Tylko mnie nie zabijaj, proszę, błagam! Trzymaj mniee!
Nagle ciężar własnego ciała szarpnął ją ku dołowi. Iza opuściła głowę. Nie dostrzegła nic prócz złowrogiej, szarej przestrzeni. Bezgranicznie przerażona, zamachała nogami. Nic to nie dało. Nie znalazła najmarniejszego nawet punktu oparcia.
– Dorian, zaklinam cię, nie puszczaj! – głos Izabeli przypominał teraz desperackie, żałosne skomlenie.
Zadarła głowę. Tam w górze też czaił się siny dym. Otulał zbielałe kostki palców, boleśnie ściskających jej ręce. Ale uścisk słabł wyraźnie, a nadgarstki wyślizgiwały się nieuchronnie, nieubłaganie. Iza przestała słyszeć cokolwiek poza własnym rzężeniem. Próbowała jeszcze krzyczeć, ale jej głos tracił powoli wyrazistość, rozpływał się, wracał żałosnym echem, swoją własną karykaturą.
A między rękami zamajaczyła zawieszona w niebycie głowa Doriana. Źrenice powróciły na swoje miejsce i z ciekawością wpatrywały się w twarz Izy. Na twarzy pojawił się blady uśmiech. Chociaż nie, jeszcze nie – dopiero zarys, zaledwie rozpoznawalny grymas ulgi.
– Nie myślałem, że to będzie aż tak… fizyczne – szepnął Dorian. – Żegnaj, Izabelo.
Rozluźnił chwyt.
Iza runęła w przepaść.
Przenikliwy krzyk strachu i rozpaczy świdrował uszy Doriana. Ucichł jednak szybko, gwałtownie stłumiony, rozpuszczony w dźwiękochłonnej materii.
• • •
– Jezus, Maryja! Dodek, ale wędzarni narobiłeś! – zawołał barman, pokasłując i machając rękami. – Klientów mi powypłaszałeś.
Radek nie od razu dostrzegł Doriana i nie usłyszał bynajmniej odpowiedzi na swoje zażalenie. Dopiero po półminucie coś zaszurało w kącie tarasu. Dorian niezgrabnie poderwał się z krzesła. Zataczając się lekko, sam zaczął machać rękami. Na szczęście do akcji włączył się wiatr, który rozpędził dym serią rześkich powiewów.
– Ty musisz jarać z dziesięć szlugów na raz – stwierdził Radek z niejakim respektem, podchodząc do niesfornego bywalca.
Dorian przetarł twarz papierową chusteczką. Otrząsnął się jak mokry pies i dopiero wtedy wrócił do rzeczywistości. Najpierw sylwetka barmana wyklarowała się na tle szklanych drzwi. A zaraz potem dziewczyna, którą Dorian rozpoznał natychmiast.
– Cześć, Melania! – rzucił wesoło.
– Dzień d… to znaczy cześć, Dorian – odpowiedziała dziewczyna i spłonęła staromodnym rumieńcem. – Nie sądziłam, że mnie tak szybko skojarzysz. To znaczy, że w ogóle. Spotkaliśmy się raptem trzy razy.
– Widzieliśmy się pięć razy – sprostował Dorian. – Z czego po raz ostatni przez trzy minuty i dwadzieścia sekund. Wystarczy, żeby zapamiętać imię. Mam może niewyjściową facjatę, ale mózg przejrzysty jak nigdy.
– A właśnie, kto ci takie śliwy wymalował? – zainteresował się barman. – I to pod dwoma ślepiami. Takie masz spuchnięte, że… widzisz coś przez te szparki?
– Nic ci nie jest? Nie biłeś się z kimś przypadkiem? – wtrąciła Mela. – Bo słyszeliśmy jakieś krzyki.
– No właśnie – podchwycił Dorian. – Ja się musiałem kimnąć i jakiś wrzask mnie wyrwał ze snu.
Jakby na jakiś znak, wszyscy troje zaczęli się rozglądać. Barman schylił się i pozbierał z podłogi co grubsze skorupy stłuczonej popielniczki.
– Będę musiał wysłać kogoś ze szczotą – oznajmił tonem znawcy życia.
Mela z kolei drapała się po skroni, myśląc nad czymś intensywnie.
– Co ja tutaj właściwie robię? – mruknęła, nie kierując jednak tego pytania do żadnego z towarzyszących jej mężczyzn.
– Krzyczałem pewnie przez sen, więc ruszyłaś mi na pomoc – odparł Dorian pół żartem, pół serio.
Mela uśmiechnęła się, ale wciąż sprawiała wrażenie zdezorientowanej.
– No, jestem wzorową samarytanką, to fakt. Ale powiedzcie mi, czego szukam w tym lokalu. W ogóle dziwnie się czuję, bo wbiegając tu, jeszcze to wiedziałam.
– No właśnie, Dodi – podjął Radek. – Nie widziałeś tu może jakiegoś… jakiejś…
W tym momencie głuchy rumor dobiegł z dołu. Towarzyszyły mu śmiechy i chór zduszonych, tubalnych głosów.
– Masz babo zakalec – westchnął barman. – Zaczyna się biegunka sobotniej nocy. Chyba muszę wracać na posterunek, bo dziewczyny same nie poradzą.
– To my też zejdziemy – zaproponował Dorian, mrugając szelmowsko do Melanii. – I przy piwku ustalimy, co nas zagnało pod Złamane Skrzydło.
– No, niezupełnie – zastrzegła dziewczyna. – To znaczy, nie w tym sensie. Zdaje się, że przyjechałam samochodem, więc najpierw uzgodnimy, co konkretnie wypiję.
Nie oponowała jednak, gdy Dorian delikatnie położył rękę na jej ramieniu. Ruszyli powoli ku schodom.
Po kilku krokach Melania zatrzymała się i rzuciła za siebie badawcze spojrzenie. Zmarszczyła czoło, próbując zrozumieć ostatnie wydarzenia. Nic nie zwróciło jej uwagi, więc tylko wzruszyła ramionami i niby niechcący musnęła palcami plecy artysty.
W parę sekund później później dołączyli do rozbawionych głosów.
powrót do indeksunastępna strona

21
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.