powrót do indeksunastępna strona

nr 03 (XCV)
kwiecień 2010

Per aspera ad finał
Ian McDonald ‹Rzeka Bogów›
W „Rzece Bogów” Iana McDonalda znaleźć można niemal wszystko, co powinna mieć książka doskonała. Jest tu świetny pomysł, jest dopracowany w szczegółach świat oraz piękny styl. Brakuje tylko emocji.
Zawarto¶ć ekstraktu: 80%
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Cyberpunk i SF odruchowo kojarzą się z kulturą europejską czy też z europejskiej się wywodzącą – nawet jeśli w powieściach tego gatunku pojawiają się egzotyczne kraje, to zazwyczaj niewiele się one różnią od, powiedzmy, USA. Inaczej w „Rzece Bogów” – tu Indie niedalekiej przyszłości, bardzo już technologicznie zaawansowane, wciąż pod wieloma względami pozostały miejscem, jakie znamy dzisiaj. To pełen kontrastów kraj, dręczony przez konflikty wewnętrzne, gdzie społeczeństwo podzielone jest na kasty, a kobiety, niezależnie od tego, czy bogate, czy biedne, większość czasu spędzają na plotkach z przyjaciółkami lub też oglądając długaśne, kiczowate seriale. To kraj bogów oraz braminów – tyle że ci pierwsi w powieści McDonalda są Sztucznymi Inteligencjami o zdolnościach daleko przekraczających ludzkie, a drudzy to genetycznie zmodyfikowane dzieci, nowe pokolenie, dorastające dwa razy szybciej i żyjące dwa razy dłużej.
Pomysł jest prosty, a jednocześnie niesamowicie nośny. I McDonald potrafi go wykorzystać. Odmienność owych cyberpunkowych Indii widać w każdym akapicie, na poziomie języka, w którym mnóstwo jest słów zaczerpniętych z hindi (na końcu książki znaleźć można słowniczek, ale większość da się zrozumieć z kontekstu), na poziomie drobiazgów, takich jak gesty bohaterów czy wygląd ulic. Czuje się tu fascynującą kulturową obcość, która w połączeniu z bogactwem autorskich koncepcji zapowiada smakowite literackie danie. Bo McDonald nie ogranicza się bynajmniej do pomysłu „futurystycznych Indii”. Mamy tu metaserial, w którym splatają się dwie opowieści – to, co dzieje się na planie, i to, co dzieje się poza nim, mamy ludzi, którzy w wyniku niezwykle inwazyjnych operacji stają się tzw. neutkami, trzecią, odmienną płcią (pomysł mocno zakorzeniony w indyjskiej kulturze). Jest tu także sztucznie stworzona alternatywna Ziemia, będącą środowiskiem dla potencjalnego powstania inteligentnego życia, jest przyspieszona, eksperymentalna ewolucja, są zbuntowane SI oraz tajemniczy artefakt, starszy niźli Układ Słoneczny.
Koncepcji tych starczyłoby na obdzielenie kilku, a może i kilkunastu innych książek. Przy czym – to warto podkreślić – pomysły, które w pierwszej chwili wyglądają na dodane wyłącznie w celu ubarwienia scenerii, niespodziewanie potrafią zagrać w finale. Końcówka to zresztą jeden z mocniejszych punktów książki. Widać tu, jak precyzyjną, przemyślaną w najdrobniejszych szczegółach strukturę ma „Rzeka Bogów”.
Dlaczego więc, mimo najszczerszych chęci i wielkiego podziwu, nie mogę wystawić powieści McDonalda maksymalnej oceny? Ano, o przyczynie wspomniałam już we wstępie. „Rzeka Bogów” ma dziewięcioro głównych bohaterów, którzy z całą pewnością nie są papierowi, choć z drugiej strony, nie są też przesadnie rozbudowani – autorowi pomagają barwny styl oraz intrygująca sceneria, które w moim przekonaniu stwarzają pozory większej głębi. Mniejsza zresztą o głębię czy jej pozory - i bez tego postacie są na tyle zróżnicowane, że powinny budzić emocje. Problem w tym, że nie budzą. Najżywszym uczuciem, jakie udało mi się z siebie wykrzesać, była lekka niechęć, zaś rozpisana na dziewięć wątków historia konfliktów i namiętności pozostawiła mnie granitowo obojętną. I doprawdy nie jestem w stanie powiedzieć, dlaczego bohaterowie o podobnym stopniu skomplikowania wewnętrznego w innych książkach potrafią mnie zaintrygować, a w „Rzece Bogów” nie – jest to, jak mniemam, dowód na krańcową niekompatybilność pomiędzy mną a autorem.
Występuje także w powieści osobliwa dysproporcja pomiędzy barwnością opisywanego świata a monotonią czytelniczych emocji. W moim przekonaniu fabuła „Rzeki Bogów” powinna być jak Indie – powinna drażnić, może nawet irytować i miejscami przerażać, ale też zachwycać, fascynować i wzruszać. Tymczasem nic z tego. Z wyjątkiem początku, kiedy człowiek zauroczony jest światem, oraz końcówki, gdzie z kolei satysfakcję przynosi rozwiązanie poszczególnych wątków, zainteresowanie utrzymuje się na średnim poziomie – nie ma dłużyzn, ale nie ma też momentów przyspieszających bicie serca, i nawet tajemnica pozaziemskiego artefaktu wypada blado. Jest to w jakimś stopniu skutkiem autorskiej koncepcji. McDonald buduje swoją powieść na zasadzie mozaiki – kamyczek do kamyczka, scena do sceny, każda z nich tak samo malownicza, pisana tym samym stylem i mająca identyczny rytm, niezależnie od tego, czy czytamy o rozmowie dwojga ludzi w restauracji, czy o ulicznych zamieszkach. Ważność wszystkich bez wyjatku scen podkreślana jest przez narrację w czasie teraźniejszym, która sprawia, przynajmniej teoretycznie, że człowiek lepiej wczuwa się w powieściowe wydarzenia; generuje ona zainteresowanie, wynikające z poczucia, że czytamy o rzeczach dziejących się nie „dawno temu”, ale „tu i teraz”. Kłopot w tym, że podobny efekt trudno utrzymać przez pięćset stron, zwłaszcza kiedy bohaterowie nie potrafią zaciekawić. W rezultacie im dalej w fabułę, tym bardziej ów specyficzny typ narracji męczy.
Na szczęście „Rzeka Bogów” nigdy nie przekracza granic nudy, a finał częściowo przynajmniej wynagradza niedogodności związane z lekturą wcześniejszych stron. I mimo całego mojego marudzenia, gotowa jestem powieść polecić – bo to rzecz niewątpliwie ciekawa, świeża i oryginalna.



Tytuł: Rzeka Bogów
Tytuł oryginalny: River of Gods
Wydawca: MAG
ISBN: 978-83-7480-154-6
Format: 600s. 135×202mm; oprawa twarda
Cena: 45,–
Data wydania: 15 stycznia 2010
Wyszukaj w: Skąpiec.pl
Ekstrakt: 80%
powrót do indeksunastępna strona

29
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.