Lao Che znany do tej pory z trzech płyt, co najmniej przyzwoitych, prezentuje zupełnie nowe spojrzenie na swoją twórczość. „Prąd Stały / Prąd Zmienny” przedstawia artystów pewnych swojej wartości. Po takim albumie nikomu już nic udowadniać nie muszą.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Recenzję zacznę od przydługiego wstępu. Wybaczcie i zrozumcie. Muszę przyznać, że kibicowałem Lao Che od pierwszej płyty „Gusła”, na której muzycy zaproponowali odważną mieszankę awangardy, jazzu, elektronicznych bitów i tekstów zakorzenionych w folklorze i literaturze. Niestety, dał o sobie znać brak doświadczenia – płyta była zdecydowanie za długa, zbyt wiele momentów potrafiło znudzić, nie wnosząc nic do całości, jakby autorzy chcieli odsłonić swoich atutów jak najwięcej. Następny, niemalże kultowy już i chwalony ze wszech miar (czy słusznie to inna sprawa) krążek zatytułowany „Powstanie Warszawskie”, mimo bardziej przystępnej muzyki, momentami bliskiej dokonań Grabaża i jego Strachów – mieszanki miejskiego folku, punk rocka i reggae – potwierdzał ambicje i aspiracje grupy, głównie ze względu na temat, jaki autorzy podjęli. Wydany dwa lata temu „Gospel” udźwignął oczekiwania, które po „Powstaniu” spoczywały na barkach Lao. I właśnie „Gospel” ceniłem najbardziej. Z tekstów Huberta „Spiętego” Dobaczewskiego znów przebijała jedna wizja, tym razem było to spojrzenie na zagadnienia wiary i religii, a muzyczna mieszanka pokazywała kompozytorów z trochę innej strony – przy okazji udowadniając, że mają poczucie humoru. Tak jak wcześniej napisałem: kibicowałem Lao Che. Bo, mimo że aż tak bardzo nie porywały mnie ich płyty, to zdradzały spory potencjał. Ale zawsze mi czegoś brakowało. Czego? Odpowiedzią jest najnowszy materiał. Po raz pierwszy udało się wyważyć proporcje między patetyzmem (do którego Lao przejawiają skłonności i czego „Powstanie” nie jest jedynym dowodem) oraz popartym gatunkowymi miszmaszami i stylistycznymi pastiszami dystansem do twórczości. Nowa płyta jest niewątpliwie bardziej złożona w przekazie. Ale po kolei. Każde dziecko Lao Che to trochę inna muzyczna bajka, teraz zmiana była jednak bardziej radykalna. „Prąd stały / Prąd zmienny” aż kipi od kraftwerkowych (te charakterystyczne klawisze) i zimnofalowych odniesień i cytatów. Również teksty wypadają inaczej. Można je odczytać jako pewną opowieść, lecz z uwagi na poziomy abstrakcji i alegorii czy schowane znaczenia – interpretacje mogą być różne i pokręcone. Muzycznie żaden utwór nie wybija się ponad inne (co staje się powoli tradycją w przypadku Płocczan) i, ku mojej uciesze, ciężko także wytknąć jakieś potknięcia, dziury i nieścisłości. Album jest równy, mocny i tylko teoretycznie mniej konceptowy od poprzednich. To bardzo spójna gatunkowo i aranżacyjnie płyta, co jest niewątpliwie jej wielką siłą. Retroelektroniczne i zmechanizowane brzmienia, syntezatorowe wypełniacze tła, samplowe wtręty, wybijające się monotonne, dudniące basy, automaty wspomagające bębny, jazgotliwe gitary oraz charakterystyczne wokale potęgują odbiór hipnotycznych kompozycji. Skojarzeń z polskim rockiem lat 80. – pierwszymi krążkami Republiki (rozedrgane „Dłonie”, impulsywny „Wielki Kryzys” czy poniekąd również piosenka tytułowa), Maanamem z okolic „Nocnego Patrolu” (klimatyczny „Czas”), „Posłuchaj, to do Ciebie” Kultu (pełen jadu „Krzywousty”) czy „czerwoną” płytą Aya RL („Magistrze Pigularzu”) – nie da się uniknąć. Lecz absolutnie nie przysłaniają one wkładu własnego, czyli przede wszystkim ciekawych, wpadających w ucho – choć nie prostych – kompozycji, wyróżniających ten zespół na tle innych. Płyta potrafi też dostarczyć dobrej zabawy – przykładem jest choćby urzekająca maniera wokalna w stylu Pawła Kukiza w początkowych wersach „Wielkiego kryzysu”. Jednak nie jest tak, że Lao Che zupełnie zapatrzyli się w stylistykę sprzed 30 lat. Wystarczy wysłuchać „Sam O’ tnosc”, w którym duch Portishead przenika katarynkowo-akordeonowy klimat kawałków Czesława Mozila, czy „Życie jest jak tramwaj”, z którego przebijają się echa Gorillaz, a całość, mimo odniesień do muzyki sprzed lat, brzmi nowocześnie i świeżo. Za taką udaną odmianę i artystyczną odwagę należą się brawa i uznanie. Podsumowując: nie jest to może trzęsienie ziemi o sile ośmiu stopni w skali Richtera, ale dobra, nawet bardzo dobra płyta. Zdecydowanie warta poświęcenia jej czasu. Nie będzie przesadnym stwierdzenie, że pierwszy kandydat do albumu roku już się pokazał. Zapewne muzycy i tak będą pamiętani jako twórcy „Powstania Warszawskiego”, lecz trzeba przyznać, iż na dzień dzisiejszy ich najlepszą wizytówką (choć może nie najbardziej reprezentatywną) jest właśnie „Prąd stały / Prąd zmienny”. Na koniec jeszcze o jednym. To wydawnictwo jest kolejnym sukcesem także w dorobku Marcina Borsa. Realizator wcześniej pracujący przy produkcjach między innymi Nosowskiej, Pogodno, i Heya ma niesamowite wyczucie i jeżeli chwyci się jakieś wizji to już na całego, a efekty są bezbłędne, czego następnym dowodem najnowsze wydawnictwo płockiej grupy.
Tytuł: Prąd Stały / Prąd Zmienny Data wydania: 1 marca 2010 Czas trwania: 53:56 Utwory 1) Historia stworzenia świata: 4:04 2) Krzywousty: 4:39 3) Magistrze pigularzu: 5:05 4) Czas: 3:46 5) Życie jest jak tramwaj: 4:00 6) Dłonie: 5:00 7) Kryminał: 4:09 8) Prąd stały/prąd zmienny: 4:47 9) Urodziła mnie ciotka: 4:10 10) Wielki kryzys: 5:32 11) Sam O’tnosc: 5:24 12) Zima stulecia: 3:20 Ekstrakt: 80% |