Wracając do tematu – no właśnie nie wiem, czy Lovecraft też nie stosował swoiście rozumianej strategii szoku… Dziś został z niego – świetny, bez dwóch zdań – metafizyczny niepokój, liczba kontynuatorów zapłodnionych jego estetyką i ideą mówi zresztą sama za siebie. Ale czym innym – w czasach, kiedy pisał – były te wszystkie „bluźniercze rytuały”, „mroczne bestie”, „okropne deformacje ciał”, „niewypowiedziane koszmary” – jak nie próbą oddziaływania na czytelnika także na poziomie biologicznym, tak śmiałą, jak pozwalała ówczesna obyczajowość i tradycja literacka? Dziś została z tego tylko owa „metafizyka”, Lovecraftowskie lęki – co nie dziwi; wystarczy porównać jakikolwiek tekst Lovecrafta z „Dziewczyną z sąsiedztwa” Ketchuma, której zresztą nie doczytałem do końca, żeby zobaczyć, co trzeba zrobić, żeby zszokować widza obecnie – no ale kiedyś, mam wrażenie, to było także trochę takie bieda-gore. Gdyby było tylko tym, to dziś nie zostałoby z tego nic oprócz wzmianki w amerykańskich podręcznikach historii literatury. Ketchum zresztą wydaje mi się niezłym tropem. Czemu jego książka może odrzucać, wywołać tak mocne wrażenia, do absmaku włącznie? Ponieważ – podrasowana fikcją – opisuje coś, co się stało naprawdę. Tutaj straszy nie sam opis – nie stylistyka tekstu – przeciwnie, im on spokojniejszy, tym tekst wydaje się cięższy; tylko twoja wiedza o tym, co legło u podstaw całej historii. Kiedy znasz okoliczności powstania, spokojne stylistycznie, „usypiające” „Z zimna krwią” Capote’a zawsze będzie mocniejsze o kilka rzędów wielkości od każdego „Hellraisera”.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Patrz na „Łaskawe” Littela i „Życie i los” Grossmana. Jeden i drugi tekst opisują podobnie okrutne aspekty II wojny światowej. Jeśli chodzi o eksponowanie okropieństw, Littel wydaje się nawet bardziej dosłowny. Jedna i druga powieść to też beletrystyka, fikcja – tzn. tekst Grossmana, uczestnika wielkiej wojny ojczyźnianej, to też nie jest dosłowny reportaż. No a jednak to właśnie „Życie i los” chyba mocniej chwyta za serce; trzymając się kategorii horroru, choć to tu nie wystarcza: naprawdę jeży włos na głowie. Jeśli to prawda, działoby się tak dlatego, bo, mam wrażenie, czujesz za tym tekstem prawdziwe cierpienie, autora, ludzi, którzy dali mu podstawę do budowania poszczególnych bohaterów; za każdym napisanym słowem kryją się dziesiątki takich, których nie napisano, ale które je dopowiadają. Co by nie mówić, autorowi udało się uchwycić jakąś – być może straszną, ciężką do przyswojenia – „prawdę”, uniwersalną mądrość. „Łaskawe” w tym kontekście to raczej tylko sztuka dla sztuki; skonstruowany umiejętnie – ale jednak wodewil z niezdrowo fascynującą krwią wylewaną na scenę. MF: No nie, teraz to ty mnie podpuszczasz. Twierdzenie, że „Łaskawe” to sztuka dla sztuki jest co najmniej grubą przesadą. W ten sam sposób moglibyśmy ocenić „Boską komedię” – przecież Dante też naprawdę nie spacerował z Wergilim po zaświatach. Powieść Littella – po części masz rację – jest niezdrową fascynacją przemocą i okropieństwem. Ale znowu trzeba zadać sobie pytanie: dlaczego? No, skoro już mnie podpuściłeś, to odpowiem. Przede wszystkim dlatego, że narrację prowadzi nazista. Maksymilian Aue jest nie tylko jednym ze zbrodniarzy, ale także idealistą, człowiekiem, który wierzy w sen o III Rzeszy. W sen o idealnym obozie koncentracyjnym dla wszystkich ludzi, gdzie każda funkcja życiowa, gdzie nagie życie – by skorzystać z terminologii Giorgio Agambena – podporządkowane jest bezpośrednio władzy. Littell daje nam opowieść nazisty, a co więcej sprawia, że czytelnik zaczyna sam może nie fascynować się, ale trochę wczuwać w myślenie Auego. Robi to pisarz z tego powodu, aby pochwycić czytelnika w pułapkę. Babrząc się jako czytelnicy w opisywanych ohydztwach, pokazujemy sami sobie, że – być może – tak samo byśmy się babrali w prawdziwej zbrodni, gdyby zmusiły nas do tego okoliczności. Pytanie, kto jest odpowiedzialny za Holokaust, wcale nie przebrzmiało. Europa – zdaje się mówić Littell – załagodziła tylko horror II wojny, przyklepała koszmar. A zbrodnia wciąż jest pośród nas, obóz koncentracyjny wyłazi w Bośni i Hercegowinie, wyłazi w polityce wobec uchodźców, wreszcie w coraz większej dominacji państwa i prawa nad życiem obywateli. Fascynacja zbrodnią, o której wspomniałeś, jest w każdym z nas. Możemy teraz wrócić do początkowego pytania, kiedy zastanawialiśmy się, jak to jest, że zbrodnia tak nam się podoba? Dlaczego oglądamy zamaskowanych facetów biegających z tasakami w kinie, dlaczego czytamy Palahniuka? Może dlatego, że sami mamy w sobie takiego Maksymiliana Auego? Chcemy być kultystami Cthulhu, tylko normy społeczne nie pozwalają wyleźć bestii na zewnątrz. Przynajmniej taką tezę stawiają „Łaskawe”. Twoje stwierdzenie, że „Życie i los” jest wspaniałą książką, bo ma za sobą realne przeżycia realnego człowieka, oprócz tego, że zdaje mi się niesprawiedliwe, świadczy o pewnej istotnej kwestii, o której nie wspomnieliśmy. Zwróć uwagę, jak dotąd zgadzamy się co do faktu, że najstraszniejsze w horrorze jest działanie człowieka, nie zaś nadprzyrodzonych potworów z wymiaru X. Od literatury – a więc również od horroru – chcemy narracji o rzeczywistości (rozumianej jako coś, co nas dotyczy). A narracja oznacza próbę uporządkowania; opowieść łączy chaos życia. Horror byłby zatem powodowany pragnieniem, aby cierpienie również miało sens, żeby można było je w jakiś sposób opowiedzieć, bo tylko to, co opowiedziane, ma sens. Nie chodzi mi tutaj o banalne oswajanie strachu, o którym zwykle mówi się w kontekście horrorów. Jeśli by tak było, jakim oswajaniem jest twórczość Lovecrafta? Albo „Droga” McCarthy’ego? Nie, myślę, że czytelnik pragnie przede wszystkim sensu. Groza dzięki temu nie staje się mniej groźna, a zbrodnia łatwiejsza do przebaczenia – za to stwarza przestrzeń dla zrozumienia.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Oczywiście daleki jestem od twierdzenia, że zadaniem literatury jest tłumaczenie czegokolwiek. Wręcz przeciwnie, mimo ogromnej liczby książek na temat II wojny i Szoah nadal niewiele na ten temat wiemy. (Notabene, ową niewiedzę świetnie pokazuje „Los utracony” Imre Kertesza). Literatura grozy, mam wrażenie, jest jednym z najtrudniejszych gatunków, bo stawia sobie za cel próbę opowiedzenia cierpienia. A przecież cierpienie i śmierć są jedną z największych tajemnic człowieka. MC: Tu nie chodzi o nasycenie tekstu wątkami autobiograficznymi. Dante i Grossman dotarli do jakiejś prawdy o człowieku – rozumianej metaforycznie, niekoniecznie związanej z „prawdą faktograficzną” opisywanych wydarzeń (gdyby zachodziła taka zależność, jedynymi wartościowymi tekstami byłyby reportaże). A Littel doskonale odrobił zadanie domowe na temat tego, jak sprawić, żeby informacja o książce trafiła na pierwsze strony gazet (napisać kontrowersyjnie o Żydach). To jest stwierdzenie na pewno krzywdzące, zapewne naciągane, niepełne, tym bardziej nie będę go uparcie bronił – no ale takie odczytanie też się pojawia na obrzeżach szumu wokół „Łaskawych”. Wzięta z teologii Jerzego Nowosielskiego interpretacja świata jako niekończącego się obozu koncentracyjnego – metafizycznie jak najbardziej wstrząsająca – byłaby tu wtedy jednak wtórna, jeśli zamieszczona w tekście, to raczej nieintencjonalnie. Tu zresztą spotykałby się Littel z Palahniukiem – na początku obaj chcieli zaszokować. MF: Tu się nie mogę zgodzić. W „Łaskawych” widzę raczej literacką realizację filozofii Waltera Benjamina, Michela Foulcaulta czy – kontynuującego ich dzieło – Giorgio Agambena. Marzeniem głównego bohatera jest idealny nadzór, doskonały panoptykon. MC: Natomiast to, co piszesz o horrorze jako kluczu do porządkowania rzeczywistości, pochodnej poszukiwania sensu w morzu bezsensu – to jest stwierdzenie świetne. Ja przy tym mam na ten temat jeszcze jedną teorię, a nawet dwie (a jakże). Pierwsza tłumaczyłaby rzecz w duchu swoiście rozumianego „literackiego materializmu dialektycznego” (czyli utylitarnie): autorzy wybierają konwencję horroru, bo tylko w niej w literaturze popularnej można jeszcze pisać fabuły bez happy endów. Literatura popularna została zdominowana przez schematy umożliwiające sequele i przez rozwiązania fabularne, które nie spowodują zbyt dużego niepokoju u czytelnika (zgodnie z uwagą poczynioną przez Eco w „Supermanie w literaturze masowej”). Poplit ma głaskać, emocjonalnie uspokajać, rozprężać ułudą porządku (życie w ujęciu scjentystycznym nie zna pojęcia puenty); nie dopuszczać do czytelnika myśli o beznamiętnym okrucieństwie bądź surowej niezwykłości świata. Horror również nie jest wolny od podobnych naleciałości – ale tu łatwiej o zrobienie kroku w bok, anarchistyczne wyłamanie się z dyktatu zachowawczości. Najlepszym przykładem byłyby tu wtedy teksty Łukasza Orbitowskiego czy niektóre opowiadania Kuby Małeckiego (np. „Za godzinę powinna tu być”) – scenograficznie (zwłaszcza u Orbitowskiego) mocno zapożyczone w plastikowym bestiariuszu klasycznego kingowskiego horroru, ale na poziomie emocji, warstwy psychologiczno-obyczajowej – podążające zupełnie osobnymi ścieżkami. Druga hipoteza – niesprzeczna z pierwszą – związana jest z teorią horroru jako konwencji, w której „pierwiastek straszący” ma związek z metafizyczną rysą świata, nadprzyrodzonym pęknięciem, przez które do naszego życia przedostaje się nieznane. Dziś to definicja nieco już niewystarczająca (większość slasherów czy filmów gore ucieka od pierwiastków metafizycznych w fabule – choć przecież taki Jigsaw z „Piły” nosi jak najbardziej znamiona gnostyckiego, zdeprawowanego demiurga), niemniej niebezpodstawnie mocno zakorzeniona w myśleniu o horrorze. Czy zatem rosnąca wykładniczo popularność horroru nie byłaby negatywem tęsknot metafizycznych ludzi, żyjących w coraz bardziej materialistycznej cywilizacji konsumpcji, nastawionej tylko na tu i teraz, mamiącej obietnicą doczesnej nieśmiertelności? (Zgodnie z tym paradygmatem 70-letni Al Pacino farbuje siwe włosy, żeby wciąż grać przed swoimi fankami rolę „Ala Pacino”, jurnego amanta.) Nie umiemy już nie tylko rozmawiać, ale i myśleć w wymiarze eschatologicznym; przestaliśmy rozumieć język religii, odrąbaliśmy się od korzenia mitu – ale być może na dłuższą metę duszy oszukać się nie da. (Horror byłby wtedy ersatzem wykpiwanej religii.) Stąd nowe krwawe mitologie i wynikające z tęsknoty za odpowiedziami, przefiltrowane przez estetykę koszmaru – sny o nienazwanym.
Tytuł: Dziewczyna z sąsiedztwa Tytuł oryginalny: The Girl Next Door ISBN: 978-83-61386-01-8 Format: 145×205mm Data wydania: 21 października 2009
Tytuł: Dziecię boże Tytuł oryginalny: Child of God ISBN: 978-83-08-04333-2 Cena: 28,90 Data wydania: 25 marca 2009
Tytuł: Droga Tytuł oryginalny: The Road ISBN: 978-83-08-04423-0 Format: 268s. 123×197mm Cena: 29,90 Data wydania: 27 stycznia 2010
Tytuł: Łaskawe Tytuł oryginalny: Les Bienveillantes ISBN: 978-83-0804-245-8 Format: 1044s. 148×210mm; oprawa twarda Cena: 59,90 Data wydania: 2 października 2008 |