Mogła wysłać mu wiadomość za pomocą łączności hiperprzestrzennej dopiero wtedy, gdy przybędzie na stację „Renesans”. A wtedy będzie już za późno. Podjęła decyzję: nikogo nie zostawi. Zabierze wszystkich na pokład i niech się dzieje co chce. Tylko że „Wildside” nie ma dość mocy, żeby wypełznąć prosto ze studni grawitacji. Będzie musiała wymanewrować łukiem na orbitę i dopiero potem się oddalić. I dlatego rozbłysk nieomal do niej dotrze, kiedy będzie w stanie dokonać skoku. Ale to nie stanowiło problemu. Problemem było powietrze. Jedyna nadzieja w tym, że „Kondor” dotrze do niej, zanim się poduszą. Spotkanie nie mogło nastąpić w głębokim kosmosie z braku punktów orientacyjnych, bo nie byliby w stanie się odnaleźć. Nie w tak krótkim czasie. Musiała wybrać jakąś pobliską gwiazdę, coś w odległości kilku godzin lotu, poinformować Preacha, polecieć tam i mieć nadzieję, że wszystko się uda. Oczywistym kandydatem była bezimienna gwiazda klasy M, pięć lat świetlnych stąd. Jakieś osiem godzin lotu. Jeśli dodać do tego kilka godzin, jakie będzie musiała poświęcić na oddalenie się od rozbłysku, ludzie zaczną się dusić z braku tlenu akurat wtedy, gdy tam przyleci. Nawet gdyby zakładać, że „Kondor” pojawi się na czas, nie było zbyt prawdopodobne, by Preach znalazł ją tam szybciej niż za trzy albo cztery godziny. Było to możliwe. Tak jak możliwe było, że wynurzy się ze skoku tuż obok niej. Było tylko bardzo mało prawdopodobne. – To nie jest twoja wina – powiedział znów Bill. – Bill – warknęła – daj mi spokój. Wyłączył się, zostawiając ją w towarzystwie kliknięć, stuknięć i szeptów w pustym statku.
Była na mostku jeszcze po północy. Silniki obudziły się koło pierwszej, kiedy rozpoczął się długi proces hamowania „Wildside” przed osiągnięciem celu. Przeszukała archiwa i znalazła stary program UNN, w którym Dimenna, Mary Harper i ktoś, kogo nie znała, niejaki Marvin Child, spierali się o los stacji „Renesans” przed komisją Akademii. – Czy uważają państwo – perorowała Harper – że prosiłabym naszych kolegów o udanie się tam, że sami byśmy chcieli tam lecieć, gdyśmy uważali, że to nie jest bezpieczne? Child był szczupły, siwy, znużony. Udawało mu się jednak okazywać sporo pogardy wszystkim, którzy ośmielili się z nim nie zgadzać. „Posłuchajcie mnie, a wszystko będzie dobrze.” Dimenna był niewiele lepszy. – Oczywiście, że istnieje ryzyko – podsumował wnioski podczas przesłuchania. – Ale jesteśmy gotowi je ponieść. Co on jej powiedział? „Mówiłem, że tak będzie.” Słuchała, jak on i jego towarzysze przekonują wszystkich z emfazą, że nic takiego nie nastąpi. Do licha, zabrali tam swoje rodziny. Przewodniczący podziękował im za przybycie, Child skinął lekko, gestem, jaki wykonuje ktoś, kto odkłada karty na stół jako ostatni. Wiedział, że wygrali. Stacja „Renesans” pochłonęła już mnóstwo środków i w jej sprawę zaangażowało się kilka wysoko postawionych osób. Tak, byli gotowi ponieść ryzyko. A teraz, kiedy doszło do katastrofy, stara Hutch ma przylecieć i spakować ich zabawki. Dalej, mała, zbieraj się. Ruszamy. Kilka minut przed piątą wstała z fotela, powlokła się do swojej kajuty, wzięła prysznic, umyła zęby i włożyła czysty mundur.
Sprawdziła wszystkie kajuty, czy są gotowe. Potrzebowała dodatkowej pościeli, żeby zabezpieczyć nadmiarowych pasażerów. Weźmie ją ze stacji. Poleciła Billowi, żeby ustawił system podtrzymywania życia na maksymalną wydajność. Gdy się tym zajął, wróciła na mostek. Przygniatało ją poczucie winy: nie powiedziała Dimennie, jak sytuacja wygląda naprawdę i teraz ją to dręczyło. Wiedziała, że to bez sensu, ale nie mogła na to nic poradzić. – Jesteśmy tam, gdzie powinniśmy być – przerwał jej rozmyślania Bill. – Dotrzemy do stacji za dwadzieścia siedem minut. – Miał na sobie szary blezer i dopasowane do niego spodnie. – Powinni byli zamknąć to miejsce parę lat temu. – Wiele osób związało swoje losy zawodowe z „Renesansem” – odparła. – Niewiele wiemy o tworzeniu się gwiazd. To ważny projekt. Tylko że wysłali tu niewłaściwych ludzi, mieli pecha i pewnie nie dało się uniknąć pozostania tu aż do końca. Mgła zaczęła jaśnieć Hutch patrzyła, jak migocze na kilku ekranach, gdy odezwał się Bill. – Mamy połączenie z „Renesansem”. Dzięki Bogu. – Bill, daj mi Dimennę. Przez ekran łączności przemknęło kilka zniekształconych obrazów. – Witamy na stacji „Renesans” – odezwał się dziwny, trzeszczący głos. Sygnał był słaby. Widocznie sami mieli problemy z łącznością. Obraz kilkukrotnie poprawił się i znikł. Kiedy Billemu w końcu udało się go ustabilizować. Hutch zobaczyła Dimennę. – Dzień dobry, profesorze – odezwała się. Spojrzał na nią ponuro. – Martwiliśmy się o panią. Dobrze, że nic się pani nie stało, i że w końcu jest pani tutaj. Hutch skinęła głową. – Mamy pewien problem – powiedziała. – Czy to prywatny kanał? Mięśnie jego szczęki drgnęły. – Nie. Ale to bez znaczenia. Proszę mówić. – Gdzieś wystąpił problem z komunikacją. Na „Wildside” jest za mało miejsca. Nie wiedziałam, że zabraliście tu członków rodzin. – Co? Na miłość boską, kobieto, jak to możliwe? Może tak, że nikt nie przypuszczał, by ktoś był na tyle durny, żeby zabierać tu rodzinę. Nie powiedziała tego jednak głośno. – Ten statek jest przeznaczony dla trzydziestu jeden pasażerów. My… – Co to znaczy? – Poczerwieniał i przyszło jej do głowy, że zaraz zacznie wrzeszczeć. – Co mamy zrobić z resztą ludzi? – Wytarł usta wierzchem dłoni i spojrzał najpierw w prawo, potem w lewo. Słuchał czegoś. – Czy leci tu jakiś inny statek? – Być może – odparła. – Być może. Spojrzała na niego. – To ja chciałam pana o to spytać. Mój statek oberwał impulsem elektromagnetycznym. – To był przeskok strumienia. Czasem się zdarza. Ściśle rzecz ujmując, to nie był EMP. – Trochę się odprężył, jakby rozmowa o czymś innym pomogła mu nie myśleć choć przez chwilę o trudnych wyborach, jakich przyjdzie mu dokonać. – W skutkach się nie różni. Usmażył mi wszystkie urządzenia w kadłubie. – Tak. To możliwe w przypadku cząstek o wysokiej energii. W nas też uderzył. O co chciała pani spytać? – Czy macie jakąś alternatywę? Kontaktowaliście się ze stacją „Spokój”? – Nie. Na zewnątrz jest za gorąco. Ustawiliśmy nadajnik w środku, żeby się dało z panią skontaktować. Nie mamy niczego innego. Przełknęła i spróbowała się opanować. – W takim razie nie mają pojęcia, co się tu dzieje. – Wiedzą, że nie mamy łączności. Rozmawialiśmy z nimi, kiedy to się stało. – Czy oni wiedzą, że musicie się ewakuować? – Właśnie informowaliśmy ich o tej sytuacji. Rozmowa z nim przypominała wyrywanie zęba. – I udało wam się przekazać tę wiadomość, zanim doszło do awarii? Widać było, że Dimenna z trudem panuje nad sobą. – Tak. Dobrze. Już wiedza, że załoga musi stąd uciekać, i że „Wildside” jest za mały. To powinno oznaczać, że „Kondor” jest w drodze. – Coś jeszcze, pani kapitan? Owszem. – Proszę o wysyłanie wszelkich dostępnych informacji o rozbłysku. Nadal się zbliżał. Był ogromny, gorący i miał sprawić, że stacja „Renesans” stanie się wspomnieniem. Jego zasięg wynosił prawie 6,6 miliona kilometrów i zbliżał się z prędkością trzydziestu siedmiu kilometrów na minutę. Lot na orbitę zajmie jej godzinę, nim zdoła nabrać wystarczającego pędu, by uciec. Uda jej się wydostać, ale z przypieczonymi nogami. Podziękowała mu i rozłączyła się. Chwilę później zobaczyła błysk srebra we mgle. To stacja.
Stacja „Renesans” składała się z trzech wiekowych statków nadświetlnych: „Belize”, dawnego statku badawczego Akademii, „Nakagumy”, który kiedyś woził zaopatrzenie i ludzi z ekipy zajmującej się terraformowaniem Quraquy i wielopiętrowego „Harbingera”, który odkrył cywilizację na Nok, jedyną cywilizację pozaziemską. Długo walczono o uznanie „Harbingera” za zabytek całej ludzkości, ale nie udało się tego przeprowadzić i skończył w tym piekielnym miejscu. |