„Rzeka bogów” Iana McDonalda to kolejna – i nie ostatnia – wyprawa tego autora poza świat kultury zachodniej, a jednocześnie fascynująca wyprawa w nieodległą, już rysującą się na horyzoncie przyszłość.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
„Małżonka dżina” – opowiadanie osadzone w tym samym świecie, napisane już po publikacji „Rzeki bogów” (w zeszłym roku wydano cały zbiór pod tytułem „Cyberabad Days”), ale w Polsce zaprezentowane kilka lat wcześniej przez „Nową Fantastykę” – oczarowało mnie, pamiętam, bez reszty. Jego podstawową siłą była genialna kompilacja egzotycznej kultury i nowoczesnej, postcyberpunkowej przyszłości. Z tego melanżu narodził się tytułowy dżin, samoświadoma sztuczna inteligencja pokazująca się ludziom pod postacią widmowego, wirtualnego obrazu – dla jednych nowoczesne, skomplikowane, ale dające się zrozumieć narzędzie, dla innych półboska istota, wcielenie dżinnów z legend i bajek. McDonald, oddając tę dychotomię w odbiorze najnowocześniejszych technologii przez społeczeństwo, posłużył się językiem. Sztuczne inteligencje bywają nazywane dżinami albo imionami bogów, a wszelkie nowe technologie, urządzenia i przedmioty określane są nie zupełnie nowymi słowami, tylko neologizmami odnoszącymi się do tradycji (np. superhakerzy są tutaj „dataradżami”) lub starymi słowami, które idealnie pasują do nowego obrazu świata (np. wspomniane „dżiny” czy genetycznie modyfikowane superdzieci określane mianem „Braminów”, najwyższej z możliwych kast). W „Rzece bogów” jest to samo, tylko więcej, intensywniej i bardziej szczegółowo. Z jednej strony to zaleta, z drugiej – wada (na marginesie: „Rzeka bogów” nie tylko musiała czekać na publikację w Polsce sporo dłużej niż „Małżonka dżina”, ale też musiała zadowolić się zaledwie nominacją do Hugo, podczas gdy opowiadanie nagrodę zdobyło). McDonald upycha bowiem w swojej powieści po kilka fascynujących pomysłów na stronę, w obszernej, ale nie przesadnie rozdmuchanej książce porusza gros tematów, którymi obdzielić by można kilka, jeśli nie kilkanaście utworów. Podobny jest w tym do innych przedstawicieli najnowszej fali fantastyki – choćby Charlesa Strossa z jego „Accelerando” czy Petera Wattsa ze „Ślepowidzeniem”. I tak jak oni popełnia grzech istotny, choć na szczęście słabo zauważalny wśród niezaprzeczalnych zalet książki: opowiada nie historię, ale świat. Cała fabuła „Rzeki bogów” to zaledwie szkielet, którego wypełnienie – mnóstwo scen rodzajowych – podporządkowany jest chęci jak najszerszego przedstawienia wymyślonego świata. Stąd u McDonalda równoległe prowadzenie kilkunastu historii opowiadanych z perspektywy różnych – płciowo (co tu jest istotne, bo w powieści występuje trzecia, nowa płeć), mentalnie, pod względem zamożności, statusu i pozycji – bohaterów. Te postacie mają swoje poglądy na otaczającą ich rzeczywistość, reprezentują – co tak istotne w indyjskiej rzeczywistości – różne kasty i warstwy społeczne, ale właściwie w niewielki sposób wpływają na intrygę. Ta niejako rozwiązuje się sama, a perypetie bohaterów to raczej opowieści obyczajowe, w których szczytem dramatyzmu jest zdrada żony czy utrata posady, niż historie sensacyjne pełne trupów i pogoni (choć takie też się trafiają, zwłaszcza im bliżej finału). Oczywiście jest to wada istotna tylko dla osób kurczowo przywiązanych do najklasyczniejszej z postaci fikcji spekulatywnej lub czytelników szukających (nie ten kierunek!) lekkiej, przygodowej rozrywki w stylu Honor Harrington. Pozostałych z nawiązką zadowoli przelana na papier przebogata wyobraźnia McDonalda, mieszająca cyberpunkowych hakerów z artefaktami z kosmosu i alternatywnymi wszechświatami i osadzająca to wszystko w scenerii Indii A.D. 2047, z ich specyfiką, bolączkami, wyjątkowymi dążeniami i spojrzeniem na świat (które notabene zdają się niezmienne przez całe dekady). I to ostatnie – odkrywanie bogactwa kultur Dekanu – jest równie intrygujące co czytanie o nieludzkich, superinteligentnych sztucznych umysłach. Dla ceniących takie klasyczne perełki jak „Wieczorne nabożeństwo” Lestera Del Reya czy „Dziewięć miliardów imion boga” Arthura C. Clarke’a przeplatanie nowoczesnej technologii ze starożytnymi wierzeniami będzie dodatkowym smaczkiem – McDonald tak prowadzi intrygę, że czasami nie wiadomo, czy na opisywane cuda spoglądać przez pryzmat twierdzenia Clarke’a o zaawansowanej technologii nieodróżnialnej od magii, czy też, w nawiązaniu do wspomnianych opowiadań, odczytać „Rzekę bogów” jako opowieść o spotkaniu „prawdziwych” bóstw. Rzeczywiście istniejących i boskich – nawet jeśli dopiero co stworzonych przez człowieka. PS: Rzecz nie wpływająca znacząco na odbiór książki, choć miejscami irytująca – podobnie jak np. Stross, McDonald wychodzi chyba z założenia (bo nie zakładam, że seks jest dla nich drogą do przyciągnięcia czytelników…), że świat przyszłości napędzany jest seksem, i to koniecznie seksem udziwnionym. Nie tylko w sensie konfiguracji, uczestników czy pozycji – choć tego też nie brakuje: wzajemna masturbacja z przypadkową pasażerką w samolocie czy zastępująca dildo chusta z zawiązanymi nań supełkami. Przede wszystkim jednak seks przenikający wszystkie, nawet zdawałoby się niezwiązane z nim zazwyczaj aspekty życia. I tak jeśli bohater się boi, to „włosy stają mu na jajach” albo „moszna się kurczy” (zapewne oblewanie się potem czy włosy stające dęba na głowie są dobre dla przedszkolaków…), jeśli patrzy na przemoc, to „kutas sterczy mu boleśnie niczym…” (tu wstawić dowolne bo wyrażenie pojawia się kilkukrotnie). Oczywiście nie brak też bardziej typowych „kutasów sterczących” na widok pięknej kobiety czy – z drugiej strony – „ociekającej sokami ćutji” (w hindi: cipka). Ja rozumiem, że to fantastyka dla dorosłych, ale bez przesady…
Tytuł: Rzeka Bogów Tytuł oryginalny: River of Gods ISBN: 978-83-7480-154-6 Format: 600s. 135×202mm; oprawa twarda Cena: 45,– Data wydania: 15 stycznia 2010 Ekstrakt: 80% |