„Agora” to film, który miał być miłą odmianą od hollywoodzkiej szkoły reinterpretacji historii. Posiada on jednak większość wad, jakie historyczne superprodukcje zwykły posiadać. Alejandro Amenábar zubaża historię, zubaża ludzi, zubaża wszystko.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Pierwsza scena „Agory”, w której Rachel Weisz w roli antycznej feministki-filozofki Hypatii prowadzi po angielsku wykład dla rozbawionych studentów, perfekcyjnie wprowadza w sztuczny nastrój, z którego nie sposób się otrząsnąć ani na chwilę w trakcie całego seansu. Scenka, która przypomina jakieś współczesne kostiumowe konwersatorium w parku, zabija historyczny klimat na dobre już na samym początku. Akcja filmu dzieje się na przełomie IV i V wieku w Aleksandrii, która w owym czasie jest stolicą prowincji egipskiej pod panowaniem Teodozjusza I, prochrześcijańskiego cesarza rzymskiego. W tych czasach miasto, słynące przez wieki z największego potencjału intelektualnego, staje się areną krwawych walk między trzema wyznaniami: chrześcijaństwem, judaizmem i pogaństwem. Chrześcijanie obrastają w siłę, gdyż w gronie swych zwolenników posiadają potężnego sojusznika, cesarza. W tych okolicznościach dziejowych splatają się losy kilkorga bohaterów. Ich wzajemna odmienność mogła dawać nadzieję na głębszą analizę fenomenu niepowtarzalnego antycznego konglomeratu. Wydaje się jednak, że Amenábar rzucił się na zbyt głęboką wodę i nie poradził sobie z ogromem swego przedsięwzięcia. Warstwa wizualna nie powala na kolana, a we fresku historycznym powinna, choćby momentami. Mimo że miał tyle pieniędzy, aby stworzyć antyczne miasto od podstaw, wypada ono dosyć blado. Być może to wina zdjęć, które pokazują filmową Aleksandrię w płaski, nieprzekonujący sposób, a może wina aktorów, którzy nie potrafili wpasować się w antyczny sztafaż. Jednak jeszcze gorzej wygląda sprawa relacji bohaterów, a także ich światopoglądowa ewolucja na przestrzeni lat. Hypatia jest postacią historyczną. Ta antyczna feministka i kobieta filozof, w realiach niesprzyjających intelektualnej samodzielności kobiet, siłą charakteru i uporem wywalczyła sobie należne jej miejsce w naukowym świecie. Stojąc na uboczu religijnych sporów, z zapałem oddawała się astronomicznym badaniom, gdyż obowiązujący wówczas system Ptolemeusza wydawał się nie wyjaśniać rzeczywistości w zadowalający sposób. Nie chcąc pozostać jedynie kwiatuszkiem do kożucha bardzo obiecującego młodzieńca, Orestesa (Oscar Isaac), odrzuciła jego miłosne awanse niezwykle stanowczo. Orestes, jej nieodrodny uczeń i przyjaciel, a później namiestnik, jest przykładem świeckiego władcy, który dla dobra ogółu przyjmuje nowe wyznanie. Jednak nie wiemy tak naprawdę, w którym momencie ten wcześniejszy zagorzały przeciwnik chrześcijan przechodzi ową przemianę. Zresztą problem ten w równym stopniu dotyczy pozostałych bohaterów. Synesius (Rupert Evans), kolejny z uczniów Hypatii, na podobnej zasadzie po latach zostaje fanatycznym biskupem. Hypatia z kolei, która na początku dawała jako takie oznaki samodzielności intelektualnej, w drugiej partii filmu jest jedynie zagubioną dziewczynką. Wszyscy bez wyjątku są bardzo mało wiarygodni. Nawet Davus (Max Minghella), niewolnik, który w założeniu miał być chyba najbardziej dynamiczną postacią filmu, ewoluuje dosyć sztucznie, dopasowując się jedynie do zmiennych okoliczności. Do tego wszystkiego dochodzi jeszcze ideologiczny aspekt filmu. Widać, że reżyserowi bardzo zależy na tym, aby wczesnych chrześcijan pokazać jako pazernych, agresywnych hipokrytów, wręcz barbarzyńców, do grona których lgną najwięksi rozgoryczeni dotychczasowym życiem zupełnie bezrefleksyjni opryszkowie, pałający żądzą zemsty za lata krzywdy i upokorzeń. Natomiast chrześcijańscy hierarchowie to przede wszystkim mizoginistyczni, okrutni karierowicze. Temu dominującemu w filmie wątkowi towarzyszy uczucie największego niedosytu. Bardzo łatwo wyobrazić sobie podobny klimatem film, który porusza sprawę o wiele głębiej i wcale nie mniej ciekawie. Jeżeli reżyser chciał dać upust swym antychrześcijańskim poglądom, mógł równie dobrze, z większą korzyścią dla obiektywności filmu, pokazać proces tworzenia się teologicznego kanonu, podczas którego ojcowie Kościoła akceptowali jedne, a odrzucali inne nauki. Pokłosiem czego stało się wyrzucenie poza nawias wielu odłamów chrześcijaństwa uznawanych za sekty, np. gnostyków. Prawdą jest, że reżyser w niekorzystnym świetle pokazuje i inne wyznania, bo i żydzi, i poganie również uciekają się do przemocy, ale to jednak ideologicznej i politycznej ekspansji chrześcijan poświęca najwięcej czasu. Skądinąd słusznie, bo to właśnie ich czas. Ale przecież ta ekspansja odbywała się na wielu, znacznie ważniejszych polach, o których tutaj nie dowiadujemy się niczego. Zamiast rozmachu, który powinien pokazać choć w częściowej okazałości, było nie było, największe miasto starożytnego Zachodu, otrzymujemy konformistyczne w formie, najbardziej jak to tylko możliwe łatwostrawne dla anglojęzycznego (czytaj: amerykańskiego) widza filmidło. Skoro jednak, jak można wyczytać w materiałach prasowych, za formalny wzór Amenábar postawił sobie reportaż CNN, trudno się dziwić. W efekcie zamiast miasta, które powinno tętnić życiem kulturalnym, zostaje nam w pamięci obraz infantylnego sporu, w którym przedstawiciele trzech światopoglądów obrzucają się kamieniami jak zgraja – często bardzo okrutnych – idiotów.
Tytuł: Agora Rok produkcji: 2009 Kraj produkcji: Hiszpania Data premiery: 12 marca 2010 Czas projekcji: 127 min. Gatunek: dramat, historyczny, przygodowy Ekstrakt: 50% |