Pierwszy raz czytałam Szninkiela ponad dwadzieścia lat temu, wtedy z wypiekami na twarzy. Teraz też, choć zasadniczo z innego powodu. Nie miałam wątpliwej przyjemności recenzowania wcześniejszego kolorowego wydania. Reedycja tytułu, znów czerni i bieli, wzbudza we mnie dawne sentymenty i zachwyt.  |  | ‹Szninkiel›
|
Trudno zaskakiwać treścią komiksu, wszak wszyscy zainteresowani ją znają. Historia osnuta jest wokół Szninkiela J’ona (według niektórych recenzentów jego imię przywołuje skojarzenia z everymanem – Johnem). J’on pochodzi z rodu niewolnych, jego rasa od dziesięcioleci służy tym wyższym w drabinie społecznej. Czytelnik poznaje go w scenie, która będzie znacząca dla jego przyszłości i losów świata. J’on jako jeden z nielicznych przeżywa kolejną bitwę niekończącej się wojny. Wykazuje się inteligencją, sprytem i, mimo że jest prostaczkiem, zostaje przez Władcę Stworzyciela Światów (O’n) powołany do misji wybawienia swego ludu. Opowieść ta jest jednoczesną trawestacją dziejów Jezusa Chrystusa i Tolkienowskiego świata w barwach fantasy. Do obu tych światów znajdziemy pełno ewidentnych odwołań. Dość powiedzieć, że niewielki Szninkiel z wydatnymi uszkami wbrew swojej woli zostaje powołany do dzieła, które zdecydowanie przerasta jego możliwości. Oczywiście zabawa konwencją opowieści w niczym nie pozbawia jej oryginalności. Założenie Van Hamme’a jest inne niż J.R.R. Tolkiena w epickiej historii o Frodo Bagginsie i Drużynie Pierścienia, która skądinąd pomimo czerpania pełnymi garściami z mitologii i historii religii jest, o czym często się zapomina, pełna odniesień do rzymskiego katolicyzmu. Szninkiela J’ona, podobnie jak hobbita, misja naznacza, zmienia, lecz imperatywem kategorycznym działań J’ona jest głównie chęć poznania G’wel w sensie biblijnym. J’on jest młodym chłopakiem, który zaskoczony rozwojem wydarzeń przeżywa kolejne inicjacje. We wspomnianym „Władcy Pierścieni” próżno by szukać odzwierciedleń władania libido. Oczywiście podobnie ma się rzecz w Ewangeliach. To z kolei bezdyskusyjna różnica między scenariuszem Van Hamme’a, a wspomnianymi wyżej narracjami. We wstępie do albumu, Van Hamme stwierdza: „Bóg stworzył mnóstwo światów i każdy z nich w ten sam sposób sobie podporządkował. Prymitywne ludy wielbią Boga, ale on sprawia, że wyznawcy się od niego odwracają. Następnie ich karze, zsyłając potop i inne katastrofy (…). Pozwala zamartwiać się kilku pokoleniom i podpowiada, że do odkupienia potrzebny jest Zbawiciel. Wraz z nadejściem Zbawiciela odradza się wiara w Boga, ale i strach przed następną karą, który obcy był prymitywnej wierze”. Zatem nie sposób zlekceważyć roli J’ona – Mesjasza, powołanego do zbawienia. Okrutny Bóg gra w upiorną grę („O’n jest zazdrosnym władcą, zazdrosnym i mściwym”) bawi się istnieniami, które powołał do życia. Fantastyczne światy spaja motyw Zbawiciela, który coraz więcej rozumie z polityki różnych sił. Kilkakrotnie ratuje się z opresji, ale zginąć musi – i ginie. Niewątpliwie J’on jest kozłem, ofiarą, jedynym zbawieniem dla świata – jego śmierć ma przywrócić stary porządek. Wrogie sobie postacie trójki nieśmiertelnych demonów wygenerowanych z bałwochwalczego króla N’oma Herezjarchy: Zembria Cyklopka, Jargot Pachnący i Barr-Find Czarna Rękawica jednoczą się przeciw niemu, lecz na śmierć wydaje go starszyzna jego własnego ludu, która niepokojąco przypomina żydowski Sanhedryn wiadomego czasu. Jednak i w tym koncepcie scenarzysta pozwala sobie na woltę. Przymierze z Bogiem okazuje się iluzją. Ten nie dotrzymuje słowa, niszczy wszelkie życie na Daarze (udaje się tylko przeżyć Tawalom, których potomkami mamy być my – ludzie) czyniąc tym samym śmierć Szninkiela absurdalną, pozbawioną sensu groteską: „A kiedy nadeszła godzina odkupienia ostatni raz pokazałeś swe okrucieństwo sprawiając, że wybaczenie zostało opłacone życiem niewinnej ofiary”. Album robi wrażenie pod względem wizualnym; czarno-białe rysunki Grzegorza Rosińskiego na kredowym papierze, w starannie edytorsko przygotowanym wydaniu (szkicownik) podkreślają jego wysmakowaną oryginalność. Odmalowane ze szczegółami fantastyczne światy Tolkienowskiego uniwersum również rysunkowo odnoszą do starożytnych kultur i religii. Biblijny klimat ewokuje oprócz ukrzyżowania, scena uzdrowienia chorych, przejścia po wodzie, ucztowania na plaży (skojarzona zarówno z obrazem rozmnażania jedzenia nad morzem jak i ostatniej wieczerzy) jest to czytelne tym bardziej, że Szninkiel podobnie jak Jezus zostanie wydany. Liczne są odwołania do historii literatury i filmu (oprócz Tolkiena, „Diuny” Franka Herberta i „Piotrusia Pana” J. M. Barriego). Zwraca uwagę mistrzowski rysunek, a lot w niebyt „nieświata” – pozwala Rosińskiemu na formalną zabawę w kadrze. Postacie G’wel i J’ona pozbawione oddziaływania praw fizyki tańczą przed oczami czytelnika w doskonałej pustce zalanej jednak światłem, bez efektu cienia. Wysoki ton tematu nie utrudnia jednak czytania albumu przez młodszych czytelników. Poważny, mesjański charakter oracji G’wel skontrastowany jest z dużo lżejszymi wypowiedziami J’ona. Komizm tych, choć nie wyłącznie, dialogów jest nie do przecenienia. Jedynym minusem jest projekt, skądinąd znakomitej, okładki. Po płóciennym grzbiecie, twardej oprawie z inicjałami, wyłącznie Rosińskiego, nieświadomy czytelnik może odnieść błędne wrażenie, że Van Hamme nie wniósł w dzieło istotnego wkładu. Traktowanie po macoszemu (brak nazwiska na grzbiecie, mniejsza czcionka na okładce) jednego z dwóch autorów jest co najmniej nietaktem. W komiksie scenariusz (słowo) ma równorzędne, co rysunek znaczenie („jedność ikono-lingwistyczna”) – truizm, którego wydawnictwu takiemu jak Egmont nie powinno się wypominać.
Tytuł: Szninkiel ISBN: 978-83-237-3613-4 Cena: 69,00 Data wydania: styczeń 2010 Ekstrakt: 90% |