Nie, nie chodzi o ballady Jaskra. Ani o krasnoludzkiego rocka z „Róży Selerbergu” Białołęckiej ani o Muzykę z Wykrokiem z „Muzyki dusz” Pratchetta. Muzyka. Taka normalna, ziemska. I fantasy. Wiecie, elfy, magia, te sprawy. Co mają ze sobą wspólnego? Są trzy książki łączące się tym, że w każdej z nich bohaterem jest młody muzyk wplątany w jakieś rozgrywki świata alternatywnego. „ Brama mroku i krąg światła” opowiada o walce Dobra ze Złem w Toronto końca XX wieku. Fabuła jest może odrobinę naiwna, jednak z nawiązką wynagradzają to sympatyczni bohaterowie i ogromny ładunek ciepła.  | ‹Brama mroku i krąg światła›
|
Po stronie dobra stają niepełnosprawna umysłowo – aczkolwiek samodzielnie żyjąca – dziewczyna Rebecca, jej opiekunka społeczna Daru Sastri, uliczny grajek Roland i bezdomna kobieta, pani Ruth. W tle pojawia się policja i mieszkańcy Toronto, jednak osią wydarzeń są nasi bohaterowie. To oni muszą dokonywać wyborów, pokonywać słabości i – w ostatecznym rozrachunku – być gotowymi do największego poświęcenia. Rolandowi wciąż towarzyszy muzyka, pięknie opisane jest, jak tożsamość Adepta Światłości rozpoznaje on po najcudowniejszej pieśni, której doświadcza słyszy w jego obecności (doświadcza także innych rzeczy, ale o tym szerzej w tym felietonie). Muzyka staje się także narzędziem walki z siłami zła, co szczególnie ładnie opisane jest w scenie „pojedynku” z Mrokiem: demoniczny przeciwnik wpływa na ludzi grając na ulicy ponure i przygnębiające melodie, bohater niweluje hipnotyczny efekt za pomocą odśpiewania „Imagine” i „Let It Be” ( Beatlesi – Ciemność, jeden do zera). Później Roland kuszony jest wizją tworzenia własnych poruszających tłumy utworów, zaś w scenie kulminacyjnej piosenka-zaklęcie umożliwia bohaterom zwycięstwo.  | ‹Wojna o dąb›
|
Eddie McCandry, bohaterka „ Wojny o dąb” Emmy Bull jest piosenkarką rockową. W momencie, kiedy zmaga się z rozpadem swojej kapeli i rozstaniem z chłopakiem, zostaje zaczepiona przez gadającego psa i wodną wróżkę i tonem nieznoszącym sprzeciwu poinformowana, że oto właśnie wybrano ją do dość specyficznego uczestnictwa w wojnie Jasnego i Mrocznego Dworu Faerie. Powieść ta jest o dwa lata starsza niż „Brama mroku…” i uchodzi za jeden z prekursorskich utworów nurtu urban fantasy, lecz w porównaniu z książką Tanyi Huff jest znacznie mniej interesująca: intrygę wypełniają głównie uczuciowe rozterki bohaterki – niezbyt wciągające, gdyż nawet dla średnio rozgarniętego czytelnika od początku jasne jest, którego faceta wybierze – oraz mnóstwo prób muzycznych nowego zespołu. Wojna w magicznym świecie wydaje się groteskowa, wrażenie to zwiększa jeszcze strój i zachowanie obu – dobrej i złej – królowych elfów, które ubierają się jak z zestawu „magiczny zamek Barbie”, a zachowują niczym Cruella DeMon z kreskówki o dalmatyńczykach. Elfy w ogóle sprawiają wrażenie, jakby z nudów i bogactwa przewróciło im się w głowie, zaś autorka więcej miejsca poświęca opisywaniu strojów niż taktyce bojowej. Widać wyraźnie, że średniowieczne militaria nie są jej mocną stroną. W dodatku trudno jest kibicować „dobrej” stronie, bo władcy Jasnego Dworu przedstawieni zostali w sposób niezbyt sympatyczny, a mętne wyjaśnienie, że wynik wojny będzie miał wpływ również na nasz świat, brzmi mało przekonująco. Obecność muzyki w powieści jest istotna. Emma Bull wychodzi ze skóry, aby szczegółowo opisać próby i występy zespołu rockowego Eddi, jednak z mizernym efektem. Zdania typu …opierał o udo jej czerwonego rickenbakera i grał melodię „Here Comes the Flood” Petera Gabriela może i mówią coś fanatycznym wielbicielom amerykańskiej muzyki, lecz dla przeciętnego czytelnika są równie zrozumiałe, co dla Jankesa wzmianki o niezwykłym brzmieniu klasycznych przebojów Lady Pank. Natomiast powołanie nowej kapeli jest ważnym elementem akcji: bohaterka werbuje do niej żyjących po ludzkiej stronie przedstawicieli magicznego świata, zaś finałowy koncert stanowi ostateczną rozgrywkę z siłami Mrocznego Dworu i zarazem kulminacyjną scenę książki.  | ‹Wojna kwiatów›
|
„ Wojna kwiatów” Tada Williamsa jest grubsza niż obie poprzednie książki razem wzięte. Głównym bohaterem jest – jakże by inaczej – piosenkarz, grający w trzeciorzędnym zespole nieco sfrustrowany trzydziestolatek. Kiedy narzeczona po poronieniu rozstaje się z nim, a w kilka miesięcy potem umiera jego matka, Theo Vilmos zaszywa się w leśnym domku, czytając otrzymany w spadku po nieznanym wuju dziwny pamiętnik, opisujący podróż do równoległego świata. Kiedy czytelnik oczekuje, że Tad Williams zgodnie ze swoimi obyczajami pisarskimi będzie powoli i nastrojowo spiętrzał dowody na faktyczne istnienie czarodziejskiego miasta, nagle trach! – nasz bohater w ciągu dosłownie kilku stron zostaje przeniesiony na drugą stronę przez Ogryzkę – wróżkę przypominającą tę z Piotrusia Pana, tyle, że znacznie bardziej pyskatą. Theo orientuje się, że jego osoba jest w jakiś sposób istotna dla rozgrywających się w czarodziejskiej (choć mieszkańcy magię nazywają nauką) krainie skomplikowanych intryg politycznych, lecz przez większą część intrygi daje sobą bezwolnie miotać kolejnym wydarzeniom. Arystokracja magicznego świata to rody o kwiatowych nazwach (stąd tytuł książki), a sam świat przywodzi na myśl klimaty steampunkowe: istnieją w nim magiczne odpowiedniki samochodów i pociągów, elektryczności, a nawet telewizji. Społeczeństwo jest podzielone na kasty, często odpowiadające magicznym gatunkom; niesprawiedliwe traktowanie wielu z nich staje się zarzewiem rewolucji. Muzyka tak naprawdę pojawia się marginalnie: oprócz okazjonalnego nucenia irlandzkich przebojów nie wydaje się ona być w życiu Theo czymś ważnym. Nie chodzi za nim krok w krok jak za Rolandem, nie motywuje do założenia własnego zespołu jak Eddie. W jednej ze scen bohater śpiewa wraz z goblinami ich dziwaczny jazz, którego wspomnienie pomaga mu w kulminacyjnym momencie skoncentrować się i oprzeć zagrożeniu, jednak tak naprawdę gdyby Theo był nie muzykiem a, powiedzmy, pisarzem czy rysownikiem komiksów, praktycznie niczego by to w fabule nie zmieniło. W końcu żeby śpiewać nie trzeba zaraz być zawodowcem.  | ‹Dom Wschodzącego Słońca›
|
Muzyczne motywy pojawiają się też w polskiej urban fantasy. W „ Domu Wschodzącego Słońca” Aleksandry Janusz już sam tytuł nawiązuje do znanej piosenki. Gabriel, jeden z bohaterów książki, jest muzykiem rockowym – a jednocześnie czarodziejem. Jedno z opowiadań wchodzących w skład książki przedstawia kłopoty związane z magiczną i w dodatku groźną fanką jego twórczości; mowa jest też o słuchaniu przebojów wykonawców takich jak Janis Joplin. W „ Renegacie” Magdaleny Kozak pojawia się scena wspólnego śpiewania piosenek rockowych, co służy za psychiczny „wentyl bezpieczeństwa” dla wampirzych bojowników. Mówiąc językiem erpegowym, bohater słuchający popularnych zespołów ma automatycznie +10 do fajności. +20, jeżeli sam gra na gitarze i śpiewa.
Tytuł: Brama mroku i krąg światła Tytuł oryginalny: Gate of Darkness, Circle of Light ISBN-10: 83-7150-272-9 Format: 320s. 115×183mm Cena: 12,50 Data wydania: 1997
Tytuł: Wojna o dąb Tytuł oryginalny: War for the Oaks ISBN-10: 83-89004-48-8 Data wydania: 2003
Tytuł: Wojna kwiatów Tytuł oryginalny: The War of the Flowers ISBN-10: 83-7480-019-4 Format: 640s. 135×205mm Cena: 35,– Data wydania: 8 września 2006
Tytuł: Dom Wschodzącego Słońca ISBN-10: 83-89595-29-X Format: 400s. 125×185mm Cena: 28,50 Data wydania: 29 listopada 2006 |