„Przypadek 39” to obraz skutecznie wywołujący strach podczas seansu, jednak z prawdziwą grozą, spod znaku choćby klasycznego „Omenu”, nie ma już wiele wspólnego. Co gorsza, satysfakcji dostarcza tu jedynie kilka poszczególnych scen – jako całość film Christiana Alvarta zawodzi.  |  | ‹Przypadek 39›
|
Christian Alvart, podobnie jak we wcześniejszym „Pandorum”, przeplata ze sobą motywy, które sprawdziły się w innych produkcjach. W „Pandorum”, poprawnym, lecz wtórnym science-fiction, wymieszał ze sobą „Obcego – ósmego pasażera Nostromo”, „Gwiezdne Wojny”, „Matrixa” i „Planetę małp”, by charakterystyczny dla gatunku niepokój otrzymać tylko na początku filmu. Podobnie czyni w „Przypadku 39”, w którym pojawiają się elementy użyte z dużo lepszym efektem w innych obrazach, takich jak: „Omen”, „Joshua” czy „Sierota”. Wszystko to pozwala myśleć o reżyserze jako o sprawnym rzemieślniku – jego inwencja kończy się bowiem na skutecznym wykorzystaniu gatunkowych schematów. Dlatego w „Przypadku 39” najbardziej cieszą poszczególne, świetnie zainscenizowane sceny: próba zamordowania córki Lillith (w tej roli nijaka Jodelle Fernand) przez rodziców, jej rozmowa z pracownikiem opieki społecznej Douglasem (Bradley Cooper), telefoniczna kłótnia Emily (Renée Zellweger) i późniejsze jej osamotnienie w miejscu pracy, finałowe skradanie się dziewczynki pod łóżko. Tyle że sceny te niestety nie składają się na film, który satysfakcjonowałby jako całość. I nie chodzi tu o schematyczność scenariusza, gdyż równie trafnie można powiedzieć, że „Przypadek 39” trzyma się reguł gatunku. Raczej o to, że nie dostatecznie wyrywa on lęki, związanie z adoptowaniem dzieci – co udało się ostatnio w znakomitej „Sierocie”. Co więcej, w „Sierocie” właśnie przez większą część filmu nie było jasne, czy główna bohaterka nie popada przypadkiem w paranoję, dostrzegając zagrożenie w niewinnej, zagubionej, adoptowanej dziewczynce. Tymczasem w „Przypadku 39” nie ma mowy o tego typu niuansach. Z jednej strony dlatego, że występująca w „Sierocie” Vera Farmiga wydaje się być dużo ciekawszą aktorką od Zellweger. Z drugiej, gdyż „Przypadek 39” pozbawiony jest interesującej formy i klimatu, który odzwierciedlałby stany emocjonalne bohaterki. Porównując oba obrazy, które ukazały się niedawno na DVD i podejmują podobny temat, warto zaznaczyć, że w „Przypadku 39” brakuje scen, nie tyle robiących wrażenie (bo takie są), co głęboko zapadających w pamięć, wwiercających się w podświadomość. Takich, które wrócą na długo po seansie. W „Sierocie” można było ich doświadczyć: otwierająca film sekwencja porodu czy finałowa wolta. Natomiast oglądając „Przypadek 39” poczujemy jedynie chwilowy strach – być może kilka razy podskoczymy w fotelu, lecz szybko o tym zapomnimy. Problemem „Przypadku 39” jest również to, że twórcy, powtarzając motywy znane z podobnych filmów, nie mrugają do widza okiem, co sugerowałoby, że mamy do czynienia z grą z widzem. Tym samym powstaje wrażenie, jakby Christian Alvart próbował odkryć Amerykę, nie zważając na fakt, że już dawno została ona odkryta.
Tytuł: Przypadek 39 Tytuł oryginalny: Case 39 Rok produkcji: 2007 Kraj produkcji: Kanada, USA Czas projekcji: 109 min. Gatunek: horror Ekstrakt: 50% |