W swojej najnowszej powieści Joanna Chmielewska powraca do czasów PRL-owskich, do domu Alicji w Danii. Mamy w powieści zgrabne dialogi, trochę zabawnych nieporozumień językowych oraz bujnie kwitnącą warstwę obyczajową. I tylko intryga kryminalna jakoś zupełnie się nie udała…  |  | ‹Byczki w pomidorach›
|
Akcja „Byczków w pomidorach” rozgrywa się w znanym już czytelnikom domu Alicji – „przerażająco gościnnej”, jak nieraz opisuje ją narratorka. Cecha ta skutkuje obecnością w domu sporej gromadki gości, nie zawsze pożądanych, a więc początek mamy niemal dokładnie taki sam, jak we „ Wszystko czerwone”, do którego zresztą bezpośrednie nawiązania pojawiają się w otwierających powieść przemyśleniach autorki. Część postaci występujących w „Byczkach” znamy ze wspominanej starszej książki Chmielewskiej. Jest zatem Alicja – jak zawsze roztargniona i pochłonięta sprawami ogrodniczymi, Joanna – podobnie jak we „Wszystko czerwone” targana rozterkami uczuciowymi, tyle, że niejako w drugą stronę 1), kamiennie spokojna Elżbieta, a także oryginalnie mówiący po polsku pan Muldgaard z duńskiej policji. Nowe postaci to między innymi entuzjastycznie uczący się polskiego Olaf, sympatyczna Marzena, łakomy i nietaktowny Marianek, a także uporczywie milcząca Julia i jej nadekspresywny mąż 2) Wacław, ochrzczony przez Joannę mianem pangolina 3). Para ta w niewyjaśniony sposób powoduje, że wszyscy czują się sztywno i nienaturalnie, w dodatku stopniowo wychodzą na jaw związane z nimi niemiłe tajemnice. Autorka zgrabnie buduje zagęszczanie atmosfery – nic, tylko czekać, aż padnie trup. I trup rzeczywiście pada, ale dopiero w połowie książki. To dość niekonwencjonalne, jak na kryminał… tylko czy ta powieść w ogóle jest kryminałem? Już od dłuższego czasu – co najmniej od wydania „Harpii” – utwory Chmielewskiej pasują raczej do określenia „powieść obyczajowa z wątkiem sensacyjnym”. Autorka znacznie więcej miejsca niż zbrodniom i śledztwom poświęca relacjom międzyludzkim, często zupełnie nie związanym z główną osią intrygi (stosunek ciotek do Doroty w „Harpiach”, uczuciowe zawirowania Joanny w „Byczkach”), zaś dochodzenie w sprawie morderstwa toczy się jakby obok. W dodatku klasyczne reguły kryminału wymagają kilkorga podejrzanych oraz mylenia tropów, tymczasem w „Byczkach” praktycznie od początku podejrzenia padają na jedną osobę i kiedy już czytelnik myśli „To przecież nie może być aż tak oczywiste, MUSI się w ostatniej chwili okazać, że to jednak ktoś inny” – książka się kończy… Straszna szkoda, bo po środkowej części powieści widać, że pisarce nadal doskonale wychodzi konstruowanie pełnej napięcia fabuły. Czytelnik oczekujący „większej zawartości kryminału w kryminale” spodziewa się, że starannie akcentowane szczegóły będą miały jakieś istotne znaczenie – czy w zgubionej przez pangolina puszce rybnej jest może przemycana heroina albo brylanty? Czy maniakalne oblizywanie przez niego łyżek to cecha, dzięki której zostanie rozpoznany i zdemaskowany? Czy naprawienie skrzypiących drzwi pozwoli w kluczowym momencie komuś się wymknąć lub zakraść? Czy w kompoście, który przerzucał Marianek, zostało coś ukryte? Niestety, nic z tych rzeczy. Byczki w tomacie przewijają się w akcji i stanowią zgrabną klamrę kompozycyjną, jednak dla wątku sensacyjnego nie mają najmniejszego znaczenia. Pozostałe szczegóły również są tylko ozdobnikami – no, na upartego można stwierdzić, że praca przy kompoście stanowiła alibi, jednak nie ma to wielkiego znaczenia, bo bohaterowie nie są zbyt skłonni do podejrzewania się nawzajem. Akcja, jak to często u Chmielewskiej, jest budowana głównie za pomocą dialogów, które na początku książki są nieco niezrozumiałe (autorka ciut za bardzo starała się pokazać, że Joanna z Alicja rozumieją się w pół słowa – skutek jest taki, że czytelnik ma wrażenie hermetycznego galimatiasu), jednak po jakichś czterdziestu stronach fabuła się rozkręca i dalszy ciąg czyta się naprawdę z przyjemnością. Pojawiają się przebłyski klasycznego „chmielewskiego” humoru językowego, w rodzaju wypowiedzi Joanny „Zgubił na twojej ścieżce puszkę byczków w pomidorach i przyniosłam ją w mleku”, na co któraś z kobiet reaguje przerażeniem, że wysłuchiwanie tyrad pangolina zaszkodziło jej na umysł. Również teksty pana Muldgaarda stoją na właściwym dla niego poziomie – spójrzmy na odpowiedź na informację o puszczaniu kaczek kamieniami: „Oto drób jadalny. Jezioro zawiera łabądź, nie kaczek.” Czytelnicy, którzy w książkach pani Joanny lubią warstwę humorystyczno-obyczajową powinni być „Byczkami w pomidorach” usatysfakcjonowani, natomiast wielbicieli kryminalnych intryg ostrzegam – pod tym względem powieść pozostawia wyraźny niedosyt. 1) Mężczyzna, który we „Wszystko czerwone” był obiektem gorących uczuć, w „Byczkach” jest już otoczony niechęcią, zaś narratorka rozważa powrót do swojego eks-męża. 2) W każdym razie do pewnego momentu wszyscy bohaterowie myślą, że mąż. 3) Ssak z rodziny łuskowcowatych.
Tytuł: Byczki w pomidorach ISBN: 978-83-62136-03-2 Format: 434s. Cena: 38,99 Data wydania: 14 maja 2010 Ekstrakt: 60% |