Wszyscy wiedzą, że Robin Hood, bo mało jadł. Ale najnowszy film Ridleya Scotta nie udziela odpowiedzi na pytanie, dlaczego akurat „Robin HOOD”. Dlaczego – jak słusznie zauważył jeden z esensyjnych tetryków – film ten nie nazywa się „Robert Loxley”?  |  | ‹Robin Hood›
|
„Robin Hood” jest porządnie zrobionym kawałkiem kina kostiumowo-przygodowego. Do końca trzyma w napięciu, bo – w przeciwieństwie do wielu typowo hollywoodzkich filmów – nie mamy pewności, czy wszystkie pozytywne postaci przeżyją i czy reżyserowi nie wpadnie do głowy na przykład uśmiercenie ukochanej głównego bohatera. Średniowiecze pokazano tu jak się patrzy: zgrzebne stroje pospólstwa są odpowiednio zgrzebne i ubłocone, kontrastuje z tym wspaniale haftowana odświętna suknia królowej i delikatna materia jej nałęczki; w jadalni państwa Loxley na podłodze leży słoma i psy myśliwskie wylegują się przed kominkiem, zaś oblężenie francuskiego zamku jest tak sfilmowane, że widz ma wrażenie, że za chwilę trafi go jakaś zabłąkana strzała. Zresztą wszystkie bitwy są tu zmontowane bardzo dynamicznie, z oddaniem zgiełku i kompletnego chaosu przez rozedrgane, skaczące kamerowanie z ręki (na szczęście oszczędnie dawkowane, bo zabieg ten potrafi być dość nieznośny). Niekiedy obraz skupia się na jakimś szczególe – w pamięć zapada zwłaszcza napięta, skupiona twarz głównego bohatera w momencie celowania do zdradzieckiego Godefroya, a następnie lot strzały. No właśnie, główny bohater. Nie zdradzę wielkiej tajemnicy (bo informowały o tym wszystkie zapowiedzi prasowe) jeśli powiem, że scenarzysta zdecydował się na pewną istotną zmianę: Robinem nie jest pan na Loxley, lecz prosty łucznik, obarczony przez umierającego szlachcica misją odwiezienia do domu ojcowskiego miecza. Początkowo wyraźnie niechętny tej prośbie, ulega, gdy słyszy, że chodzi o pośmiertne pojednanie się z rodzicem. Jaką tajemnicę kryją pojawiające się w przebłyskach wspomnienia Robina z dzieciństwa? Dlaczego napis odkryty na rękojeści miecza jest dla niego tak ważny? Wszystko to odsłania się stopniowo, wplecione w dramatyczne wydarzenia: Robin nie tylko musi bronić swojej przybranej rodziny przed głodem i nadmiernymi poborami podatków, ale sam znajduje się w niebezpieczeństwie, jako przypadkowy świadek wplątany w intrygi władców. Zgrabnie pokazany jest proces wchodzenia prostego wojaka w rolę bohatera i tylko – jak wspomniałam na początku – jego „pseudonim artystyczny” wydaje się dodany na siłę. Przez cały film słowo „Hood” ani razu nie pada, by pojawić się znienacka w finałowej scenie ogłoszenia banicji naszego przyjaciela. Odrobinę razi również wyidealizowana wizja leśnego życia, ukazana w krótkim fragmencie tak bardzo nie pasującym do reszty, jakbyśmy nagle z dokumentu przeszli w baśń. Ale może to właśnie było celem Ridleya Scotta? W końcu ukazuje nam narodziny legendy.
Tytuł: Robin Hood Obsada: Russell Crowe, Cate Blanchett, Danny Huston, Mark Strong, Matthew MacFadyen, Kevin Durand, William Hurt, Max von Sydow, Scott Grimes, Eileen Atkins, Léa Seydoux, Mark Addy, Simon McBurney, Oscar IsaacRok produkcji: 2010 Kraj produkcji: USA, Wielka Brytania Dystrybutor (kino): UIP Data premiery: 14 maja 2010 Czas projekcji: 140 min. Gatunek: dramat, przygodowy Ekstrakt: 80% |