Najlepsze filmowe trylogie ostatnich lat? "Władca pierścieni"? "Piraci"? "Bourne"? Bzdura - najlepszą trylogię stworzył Pixar, a "Toy Story 3" jest jej wspaniałym zwieńczeniem.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Podczas pierwszych 15 minut „Toy Story 3” doznałem olśnienia – zrozumiałem na czym polega fenomen Pixara. Ów pierwszy kwadrans to akcja na pełnych obrotach – pan Bulwa z panią Bulwą napadają na pociąg na Dzikim Zachodzie, przeciwko nim staną oczywiście szeryf Chudy i pomagająca mu kowbojka Jesse. Dynamiczna akcja o mało co nie kończy się katastrofą, której zapobiega… astronauta Buzz, wynoszący pociąg na własnych rękach. A potem w swym statku kosmicznym przybywa straszliwy generał Golonka… W ciągu kilkunastu minut mamy więc western, kino akcji, fantastykę naukową… Krótko mówiąc – zupełnie, jak w niczym nieograniczonej wyobraźni dziecięcej, twórczo przetwarzającej motywy kultury popularnej we własną fascynującą zabawę. I na tym właśnie polega fenomen Pixara – na zrozumieniu dziecięcej wyobraźni, na zabranie nas (a przy okazji naszych dzieci) w podróż w rejony, o których zapomnieliśmy, ale które cały czas w nas tkwią, i do których powracamy z radością. Nie zdradzając zbyt wiele z fabuły, zauważę, że „Toy Story 3” powraca do najważniejszego wątku części drugiej. Jak pamiętamy, Chudy podczas swej przymusowej wędrówki spotka Jesse, która cierpi z powodu odrzucenia przez swoją dawną panią – dziewczynkę, które się nią bawiła, ale dorosła. A zabawki nie będą nigdy w pełni szczęśliwe bez dzieci, które będą ich kochały. Wówczas udało się jakoś naprawić sytuację – Jesse trafia do domu Andy’ego, chłopca będącego właścicielem Chudego i jego przyjaciół i znów jest miło i wesoło. Ale już wówczas widz dorosły wychodził z kina z przeświadczeniem, że to tylko sytuacja tymczasowa, że przecież Andy tez dorośnie… Bardzo się cieszę, że Pixar ostatecznie zrezygnował z pierwszej wersji scenariusza, prostej przygodowej opowieści, w której zabawki mają ratować wywiezionego do bliskowschodniej fabryki Buzza. Co oczywiście, że nie miałbym ochoty i takiego filmu obejrzeć – na pewno byłby ciekawy, zabawny i z przesłaniem. Ale powiedzmy sobie szczerze – od tematu dorastania nie da się uciec. I bardzo dobrze, że Pixar nie próbuje tego robić, ale raźno chwyta byka za rogi. Ale tu już mamy pierwsze zaskoczenie, bo przecież spodziewaliśmy się tego, że zobaczymy proces dorastania, dylematy. A tymczasem Andy jest już dorosły! Ma 17 lat i wybiera się na studia. Czas jego zabawek dawno minął. One same zresztą zdają sobie z tego sprawę i zastanawiają się, co ich czeka. Strych, który zapewni smutną, ale przynajmniej spokojną egzystencję? Oddanie w jakieś inne ręce, co może różnie się skończyć, a poza tym postrzegane jest przez niektórych jako zdrada Andy’ego? A może najgorsze – śmietnik? Trzeba się jakoś przygotować, ale warto też wziąć los w swoje ręce (łapy, czułki, cokolwiek). Seria nieporozumień zaczyna kolejną odyseję zabawkową, odkrycie pozornego raju, zwroty akcji, mnóstwa ciekawych, nowych bohaterów. Prezentowaliśmy ich na łamach „Esensji”, zastanawiając się czasem, jaka będzie ich rola w nowym filmie – niezwykle intrygująco wyglądali z pewności Barbie i Ken i ich obecność nie ma prawa nikogo rozczarować.. Jak przystało na Pixar, dzieje się dużo i ciekawie. Sceny dynamiczne przeplatane są z – jakkolwiek to zabrzmi w przypadku kina dziecięcego – bardziej psychologicznymi. Nie zabraknie też humoru, zawsze niezłej próby, mądrze kierowanego do różnych odbiorców. Dla dzieci – prostszego, ale nie banalnego (na przykład ciągłe perypetie pana Bulby z odczepianymi częściami własnego ciała, genialnie zwieńczone pomysłem z naleśnikiem). Dla dorosłych – dyskretnymi nawiązaniami do ikon. Wątek Kena i Barbie, prowadzony w oparciu o stereotypy związane z tymi zabawkami, jest wręcz doskonały. Dla wszystkich – „hiszpański” motyw Buzza. Nie zabraknie nawiązań do innych filmów, ale w żadnym stopniu nie są one nachalne ani wciśnięte na siłę. Wspomnijmy choćby motyw gwiezdnowojenny. W „Toy Story” mieliśmy nawiązanie do „Nowej nadziei” (Buzz Astral był przekonany, że ma niezwykle ważne informacje o wrogiej stacji bojowej), w „Toy Story 2” było oczywiście „Imperium kontratakuje” (Zurg okazywał się ojcem Buzza), oczywiście nie może zabraknąć nawiązania do „Powrotu Jedi” w części trzeciej. Tym razem jednak nie jest to dodany motyw, ale kluczowy element fabuły. Dorzućmy do tego jeszcze szereg pysznych nawiązań do… kina grozy (co może brzmieć nieco dziwnie w przypadku kina familijnego, ale raczej bawi, niż straszy). Strona graficzna po prostu zachwyca. „Toy Story” oczywiście od zarania było nowatorskie (to w końcu pierwszy film w całości zrealizowany w grafice komputerowej), ale nikt nie zamierzał spocząć na laurach. Tła, scenerie, pomysły, postacie, ba! nawet ludzie! są rysowani pięknie, szczegółowo i inspirująco. Jest tylko jeden problem – uroku tła nie da się śledzić z uwagą ze względu na galopującą fabułę. Ale jest na to sposób – kolejna wizyta w kinie. Cieszy serce również nienachalna dydaktyka. Już poprzednie części przekazywały istotne wartości – znaczenie przyjaźni, poświęcenia, determinacji w osiąganiu celów, kooperacji. Tym razem silniej zaznaczone są wątki związane z dojrzewaniem, ale także wiążącą się z tym dojrzałością i odpowiedzialnością. Dorosłość w ujęciu „Toy Story 3” obowiązkowo wiąże się z docenieniem dzieciństwa i jego najpiękniejszych chwil. Trzeba iść naprzód, szukać nowych wyzwań, ale pamiętać o dawnych przyjemnościach i czerpać z nich siłę i radość. Po wielkim dynamicznym finale, godnym trzeciej części wspaniałej sagi następuje wyciszenie i refleksja w ostatniej, pięknie podsumowującej (chyba też domykającej) całą trylogię scenie. Bardzo mądrej, bardzo pięknej, i bardzo, bardzo wzruszającej. Dzieciom się spodoba, a dorosłym po prostu musi zakręcić się w oku łezka. Niejedna – i na ma się co ich wstydzić.
Tytuł: Toy Story 3 Rok produkcji: 2010 Kraj produkcji: USA Data premiery: 18 czerwca 2010 Czas projekcji: 103 min. Gatunek: animacja, familijny, komedia, przygodowy Ekstrakt: 90% |