Przez ostatnie cztery lata na rynku frankofońskim ukazywała się seria stworzona przez dwóch żółtodziobów - belgijskiego scenarzystę Emmanuela Herzeta i polskiego rysownika Piotra Kowalskiego. Zapewne dzięki udziałowi Polaka w tym przedsięwzięciu Egmont zdecydował się na publikację „Wydziału Lincoln” na naszym rynku. W innym wypadku mało kto na ten komiks zwróciłby uwagę.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Wszystko zaczyna się, gdy Ted Voss, strzelec wyborowy z olimpiady (srebrny medalista) i „kozak”, jak go określają inni bohaterowie, staje nad trumną swojego zmarłego ojca. Nieoczekiwanie zostaje spadkobiercą niemałego majątku i kilku niewielkich notesów, które szybko stają się obiektami pożądania łysych typów o wydepilowanych ciałach. Wyglądający jak klony członkowie tajnej organizacji chcą za wszelką cenę przechwycić materiały, które dostały się w niepowołane ręce Teda. Tym sposobem nasz bohater trafia na trop grupy powiązanej z Watykanem i Białym Domem jednocześnie, która na domiar złego romansowała w czasie II wojny światowej z faszystowskimi Niemcami. Tak to rozpoczyna się historyczna przejażdżka pełna retrospekcji i wykładów, przez co czytelnik czuje się jak na korepetycjach. Zupełnie przypadkiem scenarzysta Emmanuel Herzet jest nauczycielem historii, więc belferski ton niezwykle mu odpowiada i na kartach komiksu zwyczajnie używa postaci do wygłaszania kolejnych partii swoich dysertacji. Scenarzysta nie kwapi się nawet, by w jakikolwiek sposób charakteryzować bohaterów, czego najlepszym dowodem jest mający wiedzę wszelaką tajemniczy dziadek, pojawiający się ni z gruszki, ni z pietruszki. Czytelnik kompletnie nic nie wie na temat motywacji bohaterów, ponieważ została ona bez gracji pominięta, czego szczytem jest pnąca się po szczeblach kariery bystra dziennikarka. Najwięcej na jej temat mówią sceny w negliżu i nieme kadry jak z komiksowej „Kamasutry”. Mimo wspomnianego już „kozaczenia” protagonista opowieści Ted Voss to jedynie mętna popłuczyna po innym dziedzicu rodowej fortuny, Largo Winchu.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Rzeczone wykłady są oczkiem w głowie scenarzysty, który do jednego kotła wrzucił nazistów, tajne organizacje rządowe, watykańskie teorie spiskowe i tabun postaci historycznych. Większość przytłaczających faktów na temat walczących ze sobą organizacji jest podana w drugiej części albumu, hurtowo, przez co nie sposób ich spamiętać. Ten fragment wymaga powtórnej lektury, ponieważ przeoczenie czegokolwiek może skutkować brakiem zrozumienia, kto kogo ściga i właściwie po co. Bohaterowie spotykają się jedynie po to, by omówić następne karty historii i uciekać do kolejnego punktu zbornego, gdzie ktoś przedstawi kolejny fragment opowieści. Nieszczęśliwie jednak Herzet nie uniknął dwóch solidnych wpadek za które wydawca powinien przełożyć go przez kolano. Gdy Ted dzwoni do znajomej dziennikarki z prośbą o wyszukanie informacji na temat wycinka prasowego z 1940 roku, stwierdza, że dotyczy on frontu wschodniego… (który w rzeczywistości powstał 22 czerwca 1941 roku). Innym babolem jest rozmowa pradziadka Vossa z Benito Mussolinim przy udziale tłumacza, gdy w rzeczywistości szef partii faszystowskiej znał biegle kilka języków, w tym angielski (dzięki czemu potrafił na konferencji monachijskiej w 1938 roku bez pośredników dyskutować z Brytyjczykami szczegóły rozbioru Czechosłowacji). Ale jak widać takich rzeczy uczą wyłącznie w polskich szkołach. Prawdziwym bohaterem jest Kowalski, który dał z siebie wszystko by tę opowieść podać w możliwie najciekawszy sposób. Do tej pory kojarzono go głównie z cyklem „Gail” i nurtem fantasy, ponieważ właśnie takie prace ukazywały się w magazynach komiksowych podpisane jego nazwiskiem. „Wydział Lincoln” natomiast to album zdecydowanie realistyczny, pełny zmian miejsc i przeskoków w czasie. Gdy to tylko możliwe, Kowalski przechodzi do szerszej perspektywy, prezentuje ujęcia panoramiczne (grzyb atomowy nad Nagasaki jest przepiękny) i stosuje rozmaite chwyty by urozmaicić tło i dodać wykładom z historii trochę życia. Te miejsca, gdzie rysownik walczył z materią i starał się ubogie w akcję ujęcia doprawić, są dobrze widoczne. Długie i monotonne rozmowy wzbogacił zmianą kadrowania, wypełnieniem drugiego planu oraz realistyczną gestykulacją, która choć odrobinę buduje nieistotnych bohaterów. Kowalski zęby pokazał zwłaszcza w scenach akcji – świszczące kule, bardzo realistyczna motoryka ciał, szczegółowość i dynamiczne kadrowanie to cechy, które spowodowały, że fragmenty monotonnych przemów zyskały sensowną przeciwwagę. Miłośnikom historii i teorii spiskowych komiks ten zapewne przypadnie do gustu, a gdyby wyregulować nieco zapędy scenarzysty, „Wydział Lincoln” spodobałby się także pozostałym. Najbardziej jednak cieszy fakt, że polski rysownik miał szansę pokazać swoje umiejętności na największym europejskim rynku komiksowym w innym stylu, niż ten, który uprawiał dotychczas.
Tytuł: Wydział Lincoln Data wydania: kwiecień 2010 Ekstrakt: 60% |