Czym musi dysponować muzyk, żeby nagrać naprawdę nastrojową, a przy tym niebanalną płytę? Niezbędny jest pomysł, świetny głos, wyjątkowe teksty czy spore doświadczenie? Chyba najlepiej znaleźć kogoś kto ma to wszystko – wydaje się niewykonalne? Wystarczy sięgnąć po płytę „Love and Its Opposite” z repertuaru Tracey Thorn, aby się przekonać, że choć jest to trudne, to jednak możliwe.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Tracey to postać zupełnie nietuzinkowa. W latach 80. i 90. z formacją Everything But The Girl była swoistą ikoną nowej muzyki elektronicznej. Wspólnie z Benem Wattem wydała mnóstwo płyt, a ich utwory raz po raz gościły na listach przebojów (wystarczy przypomnieć chociażby „Missing”). Na swoim koncie artystka ma także liczne kolaboracje, w tym z takimi markami, jak Massive Attack albo Tiefschwarz. Z drugą połówką Everything But The Girl wokalistka związała się też w życiu prywatnym, bowiem blisko rok temu zostali małżeństwem. Watt jest także wydawcą ostatniego solowego krążka Tracey. Co ciekawe, na indywidualną twórczość Brytyjka zdecydowała się na poważnie dopiero niedawno – choć formalnie za jej pierwszy album (właściwie mini-album) trzeba uznać krążek „A Distant Shore” z roku 1982, to bezdyskusyjne dopiero „Out of the Woods” z roku 2007 stanowi jej prawdziwy, indywidualny debiut. Można się zastanawiać, czemu tak długo to trwało, ale chyba nie ma jedynej właściwej odpowiedzi. Raczej trudno oczekiwać solowych płyt kiedy formacja, z którą jesteśmy związani i kojarzeni, odnosi tak duże sukcesy. Z drugiej strony, Thorn współpracowała niemal równocześnie z wieloma zespołami i brała udział w licznych projektach – może najzwyczajniej na autorski album brakowało jej wtedy czasu. Później wysiłki i uwagę Tracey pochłonęła rodzina (dwie córki i syn), a być może do twórczości solowej musiała także muzycznie albo nawet emocjonalnie dorosnąć (chociaż trudno cokolwiek zarzucić jej wcześniejszym dokonaniom). A właśnie za bardzo dojrzałą uznano płytę „Out of the Woods”, z którą wokalistka, autorka tekstów, a czasem także gitarzystka, wróciła na dobre na scenę. I trzeba przyznać, że zasłużenie spotkała się z ciepłym przyjęciem. Tegoroczny, kolejny w dorobku artystki krążek raczej nie zaskakuje, ale nie jest to bynajmniej zarzut. „Love and Its Opposite” wypełniają dźwięki o stylistyce zbliżonej do tej z poprzedniej płyty – sporo tu spokojnych, kołyszących i nienachalnych melodii. Na pierwszym planie znajduje się bez wątpienia świetny wokal Brytyjki, a wszystko inne, łącznie z kilkoma gośćmi (Jens Lekman czy Cortney Tidwell), stanowi dla niego tylko nastrojowe tło. Małe ożywienie wprowadza jedynie (swoją drogą świetne) „Hormones” oraz „Why Does The Wind?”. To ostatnie chyba jako jedyne brzmi przynajmniej trochę jak popowo-elektroniczne kawałki z lat ubiegłych. Reszta to spokojne utwory o ledwie zarysowanej, nostalgicznej melodii (ze sporym udziałem smyczków), z których najbardziej uwagę przykuwają chyba „Oh, the Divorces!”, „Long White Dress” i „Late In the Afternoon”. Ciekawie kobiecy charakter oraz wyjątkowy wydźwięk płyty oddają słowa samej Tracey, która stwierdziła, że są to nagrania „o [jej] prawdziwym życiu po czterdziestce”. „Love and Its Opposite” to niewątpliwie potwierdzenie wielkiej wokalnej klasy Tracey Thorn, ale też najzwyczajniej bardzo przyjemna i całkowicie spójna płyta. Wszystkich dziesięciu zawartych na niej utworów słucha się naprawdę nieźle, o ile ktoś nie liczy na elektroniczne fajerwerki i eksperymenty, bo z tymi, przynajmniej na razie, Brytyjka skończyła. Jedyne, co można albumowi zarzucić, to odrobina monotonii (ale pewnie nie wszyscy ją odczują) oraz fakt, że płyta kończy się dość niespodziewanie. Trochę ponad trzydzieści pięć minut mija nader szybko.
Tytuł: Love and Its Opposite Data wydania: 17 maja 2010 Utwory 1) Oh, the Divorces!: 4:15 2) Long White Dress: 3:53 3) Hormones: 3:08 4) Kentish Town: 3:30 5) Why Does the Wind?: 5:01 6) You Are a Lover: 3:12 7) Singles Bar: 3:28 8) Come on Home to Me: 3:34 9) Late in the Afternoon: 3:21 10) Swimming: 4:18 Ekstrakt: 70% |