Finalne odliczanie rozpoczęte. Już od poniedziałku będziemy bowiem świadkami kolejnej spektakularnej odsłony święta polskiego filmu, jakim to mianem określa się Festiwal Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni. Napięcie spokojnie sobie rośnie, gdy tymczasem do pierwszego festiwalowego starcia stają już pierwsi zawodnicy – wierni fani imprezy i równie niestrudzeni gdyniosceptycy.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
W tym roku szykuje nam się szczególnie burzliwe czekanie – ze względu na perspektywę nowej, wiosennej odsłony Festiwalu, dotychczas odbywającego się we wrześniu. Skąd pomysł na zmianę terminu, który zdążył już skutecznie wpasować się w świadomość filmowego środowiska? W pierwszych uzasadnieniach organizatorzy powoływali się na słynną wybawicielkę wszelkich dysput – pogodę. I faktycznie – we wrześniu bywało chłodno, mokro i wietrznie, co mało skutecznie podsycało festiwalowe doznania. Majowe słońce ma być natomiast jednym z magnesów na zagranicznych gości. Kolejny argument „za” wskazuje na ułatwioną dystrybucję oskarową nagrodzonych w Gdyni filmów – aby uniknąć szaleńczego organizowania prawie tajnych, przedpremierowych pokazów, jakich doświadczył zeszłoroczny „Rewers”, który znienacka i przez aklamację stał się polskim kandydatem do Oscara. Tymczasem pojawia się inny problem związany z dystrybucją – gdyńskie filmy w większości nie zdążą pokazać się w kinach polskiej publiczności przed nieoficjalnym letnim sezonem ogórkowym, co uszczupli zyski ich twórców oraz (przede wszystkim!) naszą narodową świadomość filmową. Po wakacjach możemy już zapomnieć o polskich orderach, które przegrają wówczas z Potterem, lwem Aslanem, Piękną i Bestią. Organizatorzy nie poddają się i wysnuwają finalny, najistotniejszy argument: wrześniowy termin był zazwyczaj niebezpiecznie bliski festiwalowi w Wenecji, który bezlitośnie przyciągał większość znakomitych, międzynarodowych person. Myśl zacna i przebiegła. Pod warunkiem, że nie weźmie się pod uwagę innego, równie ważnego festiwalu w Cannes – w tym roku kończy się on zaledwie dzień przed rozpoczęciem gdyńskiego widowiska. Mimo wszelkich wątpliwości dotyczących terminu, odświeżony 35. Festiwal Filmów Fabularnych w Gdyni niesie nadzieję na pewną reformę. Być może tym razem organizatorzy zdążyli już zorientować się, że z roku na rok widzów przybywa, a sale gdyńskiego Multikina nie są z gumy. W ubiegłym roku, jak się okazało już w trakcie Festiwalu, wykupiona akredytacja dla obserwatora, a nawet twórcy filmowego nie była gwarantem wejścia na każdy film, gdyż w pewnym momencie zaczęto wpuszczać wszystkich. Przez kilka dni wstęp na pokazy prasowe podlegał prawu dżungli, które bardziej od kolorowych identyfikatorów ze złotymi napisami, ceniło mocne łokcie wiernych kinomanów bez biletów. Problemem zwykła też być gala wręczenia nagród – odgrywana mało przekonująco i strasząca pustkami na sali Teatru Muzycznego w Gdyni, czego nie udawało się ukryć nawet telewizji. Wszystko to za sprawą mało pomyślnej próby uelitarnienia końcowego efektu, który na żywo oglądać mogli wyłącznie specjalnie zaproszeni goście. Ci z kolei tłumnie nie przybywali, co składało się na mało estetyczny widok. Tak było jeszcze dwa lata temu. Zaryzykuję jednak stwierdzenie, że w już ubiegłym roku sprawa wyglądała przynajmniej nieźle. W obecnym natomiast, gala ma się odbyć na miejskiej plaży – w namiocie mieszczącym 1500 osób, co ponad dwukrotnie przewyższa możliwości Teatru Muzycznego. Szanse na uczestnictwo w gali teoretycznie wzrastają. Aż strach jednak pomyśleć, co będzie, jeśli frekwencja VIP-ów nie ulegnie zmianie, a my zmuszeni będziemy oglądać w telewizji dwukrotnie większe dziury. Ale przecież nie o takie zarzuty chodzi prawdziwym sceptykom FPFF-u. Na organizację można sobie ponarzekać w wolnych chwilach – bo ani to pasjonujące, ani nierozstrzygalne. W przeciwieństwie do poziomu artystycznego konkursów, który był już przedmiotem wielu debat. No to jak? Idziemy naprzód czy cofamy się? Osobiście skłaniam się ku optymistycznej wersji. Po pierwsze dlatego, że z roku na rok powstaje w Polsce coraz więcej filmów, czego wyrazem jest przeładowany program i wspomniane wyżej wypchane po brzegi festiwalowe sale kinowe. Ludzie chętnie oglądają wyświetlane w nich obrazy, puste miejsca zostawiając jedynie tam, gdzie już naprawdę nie mogą wejść. Po drugie – czy to nie budujące, że polski festiwal, z polskimi jedynie filmami konkursowymi, zajmuje na tyle ważne miejsce na festiwalowej mapie Europy, że opłaca się dostosowywać do niej jego termin? Odzew ze strony filmowców zza granicy zawsze był, więc czemu nie wyjść im naprzeciw, licząc, że przyprowadzą znajomych? Z Cannes można przecież udać się prosto do Gdyni. I przekonać się, że było warto. A o tym, że warto (to po trzecie), świadczy owa każdorazowo rozgorzewająca dyskusja. Skoro teza jest debatowalna, a przedfestiwalowa burza rozpętuje się już regularnie, można powiedzieć, że jest o co się sprzeczać i jest do czego dążyć. Poza tym głównym celem Festiwalu jest wyłowienie prawdziwych perełek z przydennego mułu, co przecież niejednokrotnie dokonywało się w Gdyni. Jednak apetyt rośnie w miarę jedzenia i perełek oczekujemy z roku na rok coraz więcej. Kto wie, może tym razem dla tych najbardziej opornych wystarczy ich choćby na przystawkę. Tymczasem czekam na Gdynię z niecierpliwością, szczerze wierząc, że optymizm popłaca.
Cykl: Festiwal Polskich Filmów Fabularnych Miejsce: Gdynia Od: 24 maja 2010 Do: 29 maja 2010 |