powrót do indeksunastępna strona

nr 06 (XCVIII)
sierpień 2010

Autor
Wstydliwe przyjemności
David Slade ‹Saga Zmierzch: Zaćmienie›
Dlaczego oglądamy telenowele? Dlaczego zjawiska popularne od razu obwołujemy obciachem, a gdy nikt nie patrzy, pozwalamy sobie na ich poznawanie? Dlaczego cykl „Zmierzch” – serię zaledwie przyzwoitych książek i mocno średnich filmów – czyta i ogląda tak wielu widzów, ale mało kto się do tego przyznaje? Bo sprawia nam to przyjemność, która jednak okazuje się wstydliwa w oczach innych. „Zaćmienie” Davida Slade’a też należy do tej kategorii – obciachowej przyjemnostki.
Zawarto¶ć ekstraktu: 50%
‹Saga Zmierzch: Zaćmienie›
‹Saga Zmierzch: Zaćmienie›
Trzecia część cyklu na podstawie powieści Stephenie Meyer zrobiła krok do przodu w stosunku do żałosnego „Księżyca w nowiu”, ale nie wybiła się ponad poziom przeciętności prezentowany przez otwierający serię „Zmierzch”. Pozostajemy cały czas w obszarze prostej intrygi, sztywnego aktorstwa i kiczowatych dialogów. Za sprawą Slade’a natomiast wiele elementów, które wcześniej wydawały się żenujące z racji traktowania ich w zupełności na serio, zdaje się wpisywać w bardziej zdystansowany i humorystyczny obraz ironicznego spojrzenia na popkulturowy obiekt kultu. Trio Stewart-Pattinson-Lautner nie jest już tak przerażająco poważne i chmurne, a całość wydaje się bardziej swobodna i beztroska – nawet gdy w kadrze pojawiają się mściciele wampirzycy Victorii. Bo czy „Zmierzch” jako taki można traktować serio?
W momencie zdystansowania się wobec cyklu okazuje się, że ze „Zmierzchu” można czerpać dużo lekkiej przyjemność, jak z kina klasy B, amerykańskich grindhouse’ów i harlequinów. A w dodatku nie ma w tym nic obciachowego. Jedni uśmieją się z nieudolnych miłosnych wyznań, inni może nawet trochę przejmą się konfrontacją między wampirami, jeszcze inni po prostu dadzą sobie na wstrzymanie i kupią ekranową szopkę z dobrodziejstwem inwentarza, zdając sobie sprawę, że jak w każdym gatunku, tak w „Zmierzchu” muszą pojawić się stałe elementy: kiczowate teksty, usilne marszczenie czoła Pattinsona i wypracowana na siłowni klata nastoletniego Lautnera. Seria Meyer urosła już do rozmiarów tak niesamowitego zjawiska popkulturowego, że słaba jakość cyklu stała się pewną określoną jakością. W ten sposób, wiedząc, czego się spodziewać – solidnej dawki ogłupienia i pozbawionej logiki zabawy motywami popkulturowymi – można się „Zmierzchem” także pobawić, a potem przejść do bardziej intelektualnych wyzwań filmowych. Jedno nie przekreśla drugiego.
„Zaćmienie” ma dynamiczne otwarcie, nieźle zarysowane retrospekcje z przeszłości bohaterów drugoplanowych, piękne plenery i całkiem zgrabnie nakręconą potyczkę między Cullenami, wilkołakami i nowonarodzonymi. Reszta pozostaje w takiej formie jak dotychczas: rozciągnięte w nieskończoność dialogi o miłości, zazdrości i przemianie w wampira oraz regularne obściskiwanie się duetu Stewart-Pattinson. Najlepiej z młodocianej obsady wypada filmowy Jacob, czyli Taylor Lautner, który najwyraźniej zdaje sobie sprawę, że „Zmierzch” to żadna ekranizacja Szekspira, tylko produkt na letni seans z chłodną colą w ręce. Jako jedyny nie stara się wykrzesać z siebie próbki górnolotnego aktorstwa i może właśnie dlatego wypada najbardziej przekonująco. Stewart i Pattinson, czyli legendarni już Bella i Edward, ciągle gwiazdorzą na ekranie, nadymając się przynajmniej tak, jak gdyby grali u Coppoli lub Scorsesego, co generuje pewien efekt komiczny. Może jednak tak po prostu ma być – w końcu charakter radosnej hucpy stanowi stałą cechę filmowej serii.
W kontekście „Zaćmienia” cieszy jednak, że twórcy wykorzystują do dobrych rzeczy ogromny wpływ, jaki na nastoletnich widzów mają Bella i Edward. Spomiędzy konfliktu wampirzo-wilkołakowego wyłania się kwestia podejmowania ważnych decyzji w życiu młodego człowieka. Bella jest w końcu przeciętną nastolatką, której problemy zostały wyolbrzymione na korzyść konwencji fantasy. Oczywiście scenarzystka, Melissa Rosenberg, podaje wszystkie przesłania dotyczące wkraczania w dorosłość łopatologicznie, ale za to wystarczająco jasno, żeby każdy nieletni fan cyklu zrozumiał, że czasem warto dwa razy się zastanowić, niż dokonywać pochopnych wyborów.
Przyznaję, przez długi czas nie znosiłam całego zamieszania wokół „Zmierzchu”, tak samo jak filmów serii, dlatego na seans „Zaćmienia” szłam jak na ścięcie. Zasiadłszy jednak w kinowym fotelu, postanowiłam obejrzeć film Slade’a „na wariata”, nie biorąc na serio niczego, co pojawi się na ekranie. Zapewniam: mimo tego, że film jest kiepski, dobra zabawa murowana.



Tytuł: Saga Zmierzch: Zaćmienie
Tytuł oryginalny: The Twilight Saga: Eclipse
Reżyseria: David Slade
Scenariusz (film): Melissa Rosenberg
Rok produkcji: 2010
Kraj produkcji: USA
Dystrybutor (kino): Monolith
Data premiery: 30 czerwca 2010
Czas projekcji: 124 min.
WWW: Strona
Gatunek: horror
Wyszukaj w: Skąpiec.pl
Ekstrakt: 50%
powrót do indeksunastępna strona

66
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.