Pierwsza wersja wystawy „Mógłbym żyć w Afryce” (I Could Live in Africa) prezentowana była od 19 do 25 kwietnia 2010 roku, w Witte de With w Rotterdamie. Wystawa wzięła swój tytuł z filmu o postpunkowej, reggaeowej grupie Izrael, nakręconego przez młodego Holendra, Jacquesa de Koninga, który pod koniec trwania stanu wojennego wylądował w Polsce i rozmawiając z członkami zespołu próbował zrozumieć, co tu się dzieje.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Wystawa „Mógłbym żyć w Afryce” jest propozycją odbycia wyprawy w egzotyczne (z dzisiejszej perspektywy) lata 80. Wtedy po gorącym sierpniu (porozumienia sierpniowe) nastąpił zimny grudzień 1981, do kin miał wejść „Czas Apokalipsy”, a na ulice wjechały wozy opancerzone. Telewizja i radio nadawały zatroskanego generała Jaruzelskiego, cedzącego ogłoszenie stanu wojennego. Zamknięto granice, wprowadzono godzinę milicyjną. W sklepach były puste pułki, przed nimi kolejki. Przerywano dostawy prądu i gazu, reglamentowano benzynę. Pokolenie wchodzące w dorosłe życie stanęło przed perspektywą zamrożenia walącego się systemu, totalnej beznadziei, braku przyszłości. Dbać o to miały czołgi i SB. Władza centralna niemal w pełni kontrolowała środki produkcji i dystrybucji. Oficjalny obieg był skompromitowany, drugi obieg podporządkowany politycznej walce z komunistycznym reżimem. Opozycja za najważniejszego sojusznika miała kościół katolicki. Zamknięto kina, teatry, galerie. Młoda generacja do wyboru miała cyniczne robienie kariery w oficjalnych strukturach, opozycyjne podziemie lub abnegację. Z jednej strony otaczał ją propagandowy fałsz, z drugiej Radio Wolna Europa, „bibuła”, polityczne manifestacje i wystawy przykościelne. Brakowało powietrza, młodzi się dusili. Nastąpiła subkulturowa erupcja.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Powstał trzeci obieg muzyka nagrywana podczas koncertów krążyła na kopiowanych kasetach, powstawały fanziny, na murach pojawiły się wywrotowe graffiti, postawę manifestowano ubiorem, fryzurą. W sztuce nastał powrót do ekspresji, prymitywnych kształtów i skojarzeń, sięgano po śmieci i odpadki popkultury, stosowano kolaż i szablony. Wernisaże wystaw, które organizowano w prywatnych lub „przejętych” miejscach, zamieniały się w spontaniczne, improwizowane happeningi, połączone z hulanką, koncertami. Powstawały ręcznie robione samizdaty i artziny (druk był wtedy ściśle kontrolowany). Choć nie było do śmiechu, zaczęto otwarcie szydzić z totalitarnej władzy, z propagandy, kpić z oficjalnej kultury, z mediów masowych, z hierarchii kościoła katolickiego, z obłudy obyczajowej. Koncerty stawały się grupowym, ekstatycznym rytuałem, uwalniała się podczas nich skumulowana energia. Wystawa wzięła swój tytuł z filmu o postpunkowej, reggaeowej grupie Izrael, nakręconego przez młodego Holendra, Jacquesa de Koninga, który pod koniec trwania stanu wojennego wylądował w Polsce i rozmawiając z członkami zespołu próbował zrozumieć, co tu się dzieje. Wystawa skupia się na takich formach reakcji na rzeczywistość lat 80., które wyrażały się w anarchicznym sprzeciwie wobec zakleszczonego systemu, na szukaniu alternatywnej ekonomii (samoorganizacji, DIY, kopiowaniu, wymianie) i komunikacji (bezpośredniej, bezpretensjonalnej, prymitywnej, mocnej), na bezkompromisowym zaangażowaniu i jednoczesnym szukaniu dystansu, ucieczki. Jest o dzikich czasach, kiedy palono zioła i odlatywano z Babilonu do ciepłych krajów. Wystawa „Mógłbym żyć w Afryce”, otwarta 24 lipca, trwa do 20 września 2010. Artyści: Mirosław Bałka, Krzysztof Bednarski, Mirosław Filonik, Wiktor Gutt i Waldemar Raniszewski, Koło Klipsa (Leszek Knaflewski), Jacques de Koning, Zbigniew Libera, grupa Luxus, Jarosław Modzelewski, Włodzimierz Pawlak, Józef Robakowski, Darek Skubiel i Zdzislaw Zinczuk, Marek Sobczyk, Jerzy Truszkowski, Ryszard Woźniak. Kurator: Michał Woliński Współpraca: Magdalena Lipska |