– To właśnie niewykonanie zadania naruszyłoby mój honor. Co w takiej sytuacji zrobiłby jakiś Mzari? – Zostałby przy swoim vazz-ktktkt, oczywiście. – Mistrz kazał mi odejść. – W sytuacji, gdzie wykonanie polecenia naruszyłoby honor, Mzari popełniłby samobójstwo. Aż dziw, że tylu ich się uchowało, pomyślała Nessie, a na głos powiedziała: – Jedi nie szafują swoim życiem bez potrzeby. To chyba nie były właściwe słowa, bo jaszczurzyca wizgnęła ostro i uderzyła ogonem w podest. Potem podniosła głowę i wydała długi, modulowany gwizd, na który wszyscy obecni zareagowali okrzykami i potrząsaniem bronią. Nessie spięła mięśnie, ale Mzari wdali się w gwałtowną dyskusję między sobą. Czekała więc, z niemiłym wrażeniem, że zastanawiają się nad wyborem rodzaju egzekucji. Wreszcie stopniowo uciszyli się, a przywódczyni znów wbiła wzrok w dziewczynę. – Wyświadczymy ci łaskę. Będziesz jutro walczyć o swój honor. Nessie miała rozpaczliwe uczucie, że powinna w tym momencie myśleć kilka razy szybciej, niż potrafi. – Nie przybyłam tu walczyć o swój honor, tylko uwolnić mistrza. O to mogę walczyć, owszem. Któryś z Mzarich musiał chyba przetłumaczyć jej słowa reszcie, bo przez tłumek przebiegła fala gniewnie brzmiących terkotów. – Twój mistrz nie jest godzien takiego poświęcenia – oznajmiła przywódczyni z wysokości tronu – bo wydał ci rozkaz łamiący twój honor. W ten sposób sam pozbawił się honoru. Na gwiezdną otchłań, czy oni nie potrafią mówić o niczym innym?! – Jakie macie prawo decydować o naszym honorze? – Jesteście na naszej ziemi. – Nie przybyliśmy tu z własnej woli. Taki był rozkaz. I niczego od was nie chcemy. Mieliśmy tylko zabrać stąd wszystkich, którzy… nie są wami. Dlaczego nie pozwolicie nam po prostu odejść? – Nie jesteś w sytuacji umożliwiającej paktowanie – przypomniała jej Mzari. – Walcz o swój honor. Wtedy porozmawiamy. – Jeśli mam walczyć, oddajcie mi miecz. – O nie – jaszczurzyca zamiotła ogonem, co wyglądało na gest zadowolenia z siebie. – Będziesz walczyć NASZĄ bronią. – To znaczy?… – Nessie nie dała po sobie poznać, jak bardzo zaniepokoiła ją ta perspektywa. – Nasz wojownik dokona wyboru. Będziesz walczyć jak my. Bez używania waszych aing-uizz. – Czego? – Waszych… sztuczek. Nie wolno ci rzucać przedmiotami bez dotykania. – Przywódczyni Mzarich gestem łapy dała do zrozumienia, że audiencja jest zakończona, ale Nessie nie ruszyła się z miejsca. – Proszę o pozwolenie zobaczenia się z mistrzem.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Nad dżunglą zapadał zmierzch, korony drzew odcinały się na tle nieba jak płaska, czarna wycinanka. Pachniały jakieś otwierające się wieczorem kwiaty, z niedalekiego lasu dobiegały pohukiwania nocnych zwierząt. Nessie stała przy wysokim, pozbawionym szyb oknie pierwszego piętra. Właśnie skończyła ćwiczyć wymachy halabardą, którą miała jutro walczyć. Oparła się o rzeźbioną kamienną framugę i wróciła myślami do odwiedzin u Qui-Gona. Zamknięto go w piwnicy, kiedyś zapewne służącej za magazyn jakichś cennych rzeczy, bo zaopatrzonej w solidne, metalowe drzwi, w przeciwieństwie do reszty pałacu, gdzie drzwi musiałby chyba być drewniane, bo nie pozostał po nich najmniejszy ślad. Może zgniły od tropikalnych deszczów, a może Mzari porąbali je na opał. Eskortowana przez kilku uzbrojonych w miotacze jaszczurów schodziła na dół ze ściśniętym sercem, bojąc się tego, w jakim stanie zobaczy mistrza. Dla odwrócenia myśli starała się koncentrować na pokonywanej trasie, zapamiętywać najdrobniejsze szczegóły rozkładu pomieszczeń. Kiedy znaleźli się pod drzwiami celi, wyczuła, że jest nieprzytomny, ale i tak nogi niemal się pod nią ugięły, kiedy zobaczyła Qui-Gona leżącego wprost na kamiennej podłodze z szatą tak brudną i zakrwawioną, że niemal nie dawało się rozpoznać jej pierwotnego koloru. Wzięła się w garść, uklękła przy mistrzu, odpinając od pasa przybornik z zestawem opatrunkowym. Rozcięła nożem sztywny od zakrzepłej krwi materiał tuniki, ale nie odważyła się odrywać go od ran – spryskała tylko ich okolicę środkiem odkażającym. Jedi został ranny z miotacza w brzuch, a potem, sądząc po innych obrażeniach, Mzari tłukli go, aż stracił przytomność. Tłumiąc narastającą w niej rozpacz i wściekłość, nakłoniła strażników, by pozwolili jej przynieść do celi wodę i trochę liściastych gałęzi w charakterze posłania, by Qui-Gon nie musiał leżeć na zimnych kamieniach. Chciała z nim zostać, ale kategorycznie nakazali jej pójść na górę, wskazali jedno z pustych pomieszczeń i ustawili straż przy wejściu. Po pewnym czasie przyszedł pokryty bliznami Mzari w kościanej zbroi ze sztywną kryzą wokół szyi, cisnął jej do stóp halabardę i odszedł. Jakiś długonogi nocny owad z furkotem wleciał do ciemnego pokoju, niemal ocierając się o policzek Nessie. Oderwała się od framugi i z westchnieniem wzięła do ręki opartą o ścianę broń. W mroku niemal nie widziała już jej kształtu, ale przez kilka godzin ćwiczeń zdołała go zapamiętać dokładnie: na jednym końcu drzewca wygięte ostrze i kilka szpikulców osadzonych pod różnymi kątami, na drugim – solidna żelazna buława nabijana ostrymi ćwiekami. Nessie bez przekonania zakręciła kilka młynków. Powinna porządnie odpocząć przed jutrzejszą walką czy poświęcić noc na dalsze zapoznawanie się z obcą bronią? Nie była przyzwyczajona do walki czymś tak długim i nieporęcznym. Miecz świetlny jest lekki, waży tyle, co jego rękojeść. Co prawda w Świątyni od wieków obowiązywała reguła, że każdy padawan musi przejść szkolenie w walce długim kijem – zgodnie z zasadą, że poznanie innych stylów walki pomaga zrozumieć własny – ale jednak był to kij, a nie ciężka, dziwnie wyważona halabarda. Ten pilot z Berylu pewnie by pomyślał, że Moc pozwala rycerzom Jedi biegle władać każdą bronią, jaką dostaną do ręki. Ha. Ha. Ha. Co prawda, Moc nie była tu tak całkiem bez znaczenia. Koncentrując się na wymachach, młynkach i blokowaniu wyimaginowanych ciosów, Nessie mogła znacznie szybciej i dokładniej wyczuć zasięg i wyważenie broni niż zrobiłby to ktoś nie władający Mocą. Gdyby mogła z kimś poćwiczyć, pewnie już za parę tygodni miałaby szanse w realnej walce. Gdyby mogła… Potrząsnęła głową, odganiając wątpliwości czepiające się jej umysłu niczym trujący bluszcz. Musi się skupić na możliwościach, jakie daje ta broń. Można na przykład oprzeć ją jednym końcem o ziemię i wykorzystać jako podpórkę do skoku albo wysokiego kopnięcia… oczywiście zakładając, że przeciwnik wejdzie w zasięg. Ale może nie będzie się spodziewał. Mzari raczej nie wykorzystują kopnięć w walce, nie pozwala im na to gadzie ustawienie nóg. Nessie na próbę wykonała kilka wariantów tego manewru. Co jeszcze? Te metalowe szpikulce wyglądają na przystosowane do klinowania w nich ostrza przeciwnika. Problem w tym, że Mzari prawdopodobnie jest silniejszy od niej i może szarpnięciem wyrwać jej broń z ręki. Co jeszcze? Myśl, dziewczyno! Myśl, do stu tysięcy oślizgłych Huttów! Dziedziniec tonął w porannym cieniu rzucanym przez zabudowania. Słońce dopiero zaczynało się wynurzać zza dżungli, powietrze było rześkie i czyste jak kryształ. Krużganki pałacyku, podwórze pod ścianami, dachy niższych budynków – to wszystko było dosłownie oblepione Mzarimi. Gwiżdżąco-klekoczące dźwięki wypełniały uszy Nessie, kiedy powoli wychodziła na środek placu, co chwila poprawiając dźwiganą na ramieniu halabardę. Wiedziała, że wygląda to niezgrabnie i głupio. I dobrze. Niech przeciwnik ją zlekceważy. Jasne. Musiałabym chyba mieć przysłowiowe szczęście początkującego, żeby zwyciężyć. Na pewno wystawili swojego największego rzeźnika. Przestań! Jesteś Jedi, dasz radę. Dobrze, że Anakin tego nie słyszy. Zaraz by powiedział: „No co, nie będzie ci jakaś przerośnięta jaszczurka podskakiwała!”… Położyła halabardę na ziemi i usiadła obok niej ze skrzyżowanymi nogami. Nie medytowała, choć dla postronnego obserwatora mogłoby to tak wyglądać: przymknięte oczy, dłonie luźno spoczywające na kolanach. W rzeczywistości spod zmrużonych powiek wodziła wzrokiem dookoła. Oceniała liczbę jaszczurów, ich uzbrojenie, potencjalne drogi ucieczki… Na wszelki wypadek. Tak, jak zawsze ją uczono. |