powrót do indeksunastępna strona

nr 07 (XCIX)
wrzesień 2010

Konwent cyrkowców
ciąg dalszy z poprzedniej strony
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Na Rynku akurat kończyła występ grecko-francuska grupa Debate Non +, składająca się z dziewczyny i brodatego młodzieńca. Między słupami latarni przeciągnęli przezroczystą taśmę klejącą, do której przyczepili wydrukowane na kartkach litery tworzące enigmatyczne słowo „paisaje” (ponoć po hiszpańsku znaczy to „pejzaż”). Następnie każde usiadło przy okrągłym stoliku i do wtóru przygnębiającej muzyki na zmianę żonglowali białymi kulami, zaznaczając moment zmiany uderzaniem w przycisk hotelowego dzwonka. Trwało to jakiś czas, po czym do wtóru jeszcze bardziej przygnębiającej muzyki zaczęli obrzucać siebie i publiczność białymi wkładami do poduszek. Dzieciaki miały radochę, biorąc żywy udział w spektaklu, natomiast dorośli wyraźnie zastanawiali się, o co w tym wszystkim chodzi. Na koniec aktorzy wzięli naręcza poduszek, zasłaniając sobie nimi twarze, i krążyli po „scenie” krokiem kojarzącymi się z zombie.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
W dwóch miejscach Rynku rozciągnięte były na wysokości drugiego piętra liny, na których co jakiś czas prezentowali się linoskoczkowie. Niektórzy tylko chodzili, ale na przykład jeden grał na gongach wisząc do góry nogami. Figurę linoskoczka ustawiono również na szczycie Bramy Grodzkiej – wielu przechodniów przyglądało mu się przed dłuższą chwilę by sprawdzić, czy na pewno nie jest żywy.
W sobotę na Placu Po Farze produkował się zespół Declaan Mee w osobach gitarzysty w naszywanej cekinami sukience mini, perkusisty przebranego za herosa z pistoletem laserowym oraz dwóch żonglerów. Następnie ich miejsce zajął Rumpel – Natural Born Fool, w stroju renesansowego błazna. Najpierw bardzo długo podłączał sobie nagłośnienie, a potem chaotycznie wyciągał z torby różne piszczące zabawki, podskakiwał na niewielkim, różowym monopedzie, wkładał na nogi buty ze sprężynami od spodu i ogólnie sprawiał wrażenie, że sam nie wie, co właściwie chce robić. Nie mam pojęcia, czy był to efekt zamierzony, w każdym razie publiczność się śmiała, a obrzucanie klauna piszczącymi zabawkami zachwyciło dzieciaki.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Bardzo spodobał mi się krótki występ Wiktora Szpulki, który z urody i sposobu bycia przypominał mi Davida Listera – mojego ulubionego bohatera serialu „Czerwony Karzeł”. Co prawda Lister jest Mulatem, a Wiktor Polakiem, ale zdecydowanie mają coś wspólnego. Wiktor żonglował plastikowymi szpulami, podrzucając je za pomocą cienkiego sznureczka na niebotyczne wysokości (co najmniej raz powyżej dachów kamienic!), a następnie łapiąc owym sznureczkiem na różne wymyślne sposoby. Akrobatka Lola, w stroju stylizowanym na podwórzowy cyrk z lat międzywojennych, rozstawiła na Placu Po Farze aluminiowy stelaż, na którym rozciągnęła linę i balansując na niej wyczyniała fikołki, podskoki, przewroty i zwisy.
W niedzielę rzuciłam okiem na toczące się na Placu Zamkowym igrzyska kuglarskie, które polegały na tym, że kilku młodzieńców żonglowało plastikowymi maczugami, mając za zadanie wytrącać przeciwnikom maczugi z rąk, nie upuszczając jednocześnie swoich. Mimo upału zgromadziła się całkiem liczna publiczność, a pobliskie okienka z lodami i goframi przeżywały prawdziwe oblężenie.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Następnie poszłam na Plac Litewski i zajęłam sobie dobre miejsce na występ „Minimal Circus” w wykonaniu berlińskiego duetu Lotte-gruup. Dla ścisłości, występowała tylko męska część duetu, czyli sympatyczny brunet, znakomicie i z bezbłędnym akcentem mówiący po angielsku. Dużo i zabawnie gadał, żonglował aluminiowymi stożkowatymi kubkami, łapiąc je ze skrzyżowanymi rękami, pod uniesioną nogą oraz za plecami („Ta sztuczka czasami nie wychodzi. Jeżeli nie uda mi się w siedemnastu próbach, wykonam ją na golasa”). Następnie balansował na desce położonej na turlającym się walcu albo na kuli oraz żonglował zapalonymi pochodniami stojąc na linie trzymanej przez kilku mężczyzn z publiczności. Zadawał też pytania publiczności, co chce zobaczyć:
„Pochodzę z demokratycznego kraju, a w demokracji rozstrzygamy wszystko za pomocą głosowania. Teraz zdecydujcie, czy mam żonglować tymi pięknymi, kolorowymi maczugami żonglerskimi… [umiarkowane okrzyki publiczności] czy może zapalonymi pochodniami? [głośne, entuzjastyczne okrzyki publiczności]. Ale i tak zrobię to maczugami, ponieważ w demokracji krzyczenie nie pomaga.”
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Na koniec artysta zapowiedział, że wieczorem, kiedy będzie chłodniej, wystąpią oboje na trapezie, po czym jako zajawka tego spektaklu zaprezentowała się jego partnerka, wykonując kilka akrobacji na zwieszającej się z wysokiej konstrukcji linie. Wspinała się, zawisała głową w dół, robiła jaskółkę i owijała się liną, a następnie ją odwijała, błyskawicznie spadając w dół niczym jo-jo.
Anicet Leone, który wystąpił po nich, był smutnym klaunem ubranym falbaniastą krynolinę naciągniętą aż po szyję. Najpierw błąkał się po placu, zaczepiając ludzi i udając płaczące dziecko, a później wykonywał akrobacje na maszcie.
Spektakl francuskiej grupy Bela & Co zatytułowany był Cirque Baroque – nieco myląco, gdyż kojarzył się z nazwą grupy występującej w czwartek. Szefem był Bela: niewysoki, siwy starszy pan z długim końskim ogonem i kitką nad czołem, grający na saksofonie. Młodszy mężczyzna, przedstawiony jako Bill – prawdziwy Ch’ti, czyli Francuz z Północy, wyczyniał niesamowite akrobacje na rowerze wyczynowym: jeździł na nim na stojąco, na leżąco, wirował na tylnym kole, zarzucał go sobie na plecy, jednym słowem – cyrk na całego. Następnie czekoladowoskóra Brazylijka uczesana w śmieszną palemkowatą fryzurę odstawiała akrobacje na trapezie, zaś rozchichotana Hawajka w spódniczce z trawy kładła się na ławie posypanej tłuczonym szkłem rozbitym w obecności widzów, żeby nikt nie miał wątpliwości, że jest prawdziwe. Nie mam pojęcia, jak ta dziewczyna to robiła – fakirzy kładą się na gwoździach, ale gwoździe są równe, co pozwala równomiernie rozłożyć nacisk ciała, a to szkło z pewnością równe nie było, w dodatku ona się na nim wierciła, udając, że się wygodnie mości!
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Wieczorem obejrzałam na Placu Litewskim występ Lotte-gruup na trapezie. Nowoczesna sztuka cyrkowa jest trochę teatralna: podobnie jak w czwartkowym przedstawieniu, numery akrobatyczne ubrano w pewną fabułę. Nie zawsze łatwo ją było odgadnąć, ale tu mieliśmy niewątpliwie najpierw małe dzieci, wyobrażone za pomocą pętelek liny, potem dorastającą młodzież (akrobatów z plecakami), a na koniec rozstające się małżeństwo i statek.
O 21:30 na Placu Zamkowym odbył się ognisty występ grupy The Burnt Out Punks: połączenie fire show, akrobacji i kabaretu, do wtóru ostrej muzyki. Kolejne skecze układały się w historię zrozpaczonego menadżera trupy, który wciąż ma kłopoty z niesfornymi podwładnymi: to zabrali motocykl (na którym miał skakać przez płonącą obręcz) i sami skoczyli, to panią z publiczności zamknęli w trumnie śmierci zamiast w trumnie miłości i wysadzili w powietrze (oczywiście na niby)… Najwięcej zamieszania wprowadzał Animal (Zwierzak), który za karę został skazany na krzesło elektryczne, gdzie sam się poraził prądem, a potem w efektownym numerze z fajerwerkami i żonglerką ogniem wrócił jako zrehabilitowany, posłuszny pracownik.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Artyści robili efektowne detonacje, puszczali sztuczne ognie i dwumetrowe płomienie, kręcili zapalonymi linami i czymś w rodzaju ogromnego morgensterna, bujali się na trapezie i na sprężynującej linie, rzucali pluszakami w uruchomioną kosiarkę do trawy, czasami Zwierzak biegał z gaśnicą i gasił ogień nie wtedy, kiedy potrzeba. „Generał Houdini” związany łańcuchem wszedł do beczki, którą polano benzyną (przy udziale innej pani z publiczności) i podpalono, po kilku minutach wyszedł z niej uwolniony z łańcuchów. Natomiast wśród widzów padły dwie ofiary w ludziach (plus ktoś wysadzony w toi-toiu na zapleczu), po których zostawały gumowe głowy, żałośnie opłakiwane przez menadżera, który troskliwie umieszczał je z boku sceny „żeby sobie popatrzyły”.
Na koniec aktorzy zamknęli swojego szefa w trumnie śmierci i wysadzili w powietrze, co spowodowało jego zmianę w punkowego zombie, który wrzasnąwszy „Spalmy wszystko!” podpalił liny mocujące kratownicę z trapezem, a potem wybiegł na proscenium z wielkim, czerwonym pudłem z napisem „TNT” i wywołał duże, widowiskowe BUM.
1) Tłumaczenie własne. Wszyscy zagraniczni artyści mówili do publiczności po angielsku (choć dwoje miało kilka polskich zdań zapisanych fonetycznie na kartce).



Miejsce: Lublin
Od: 19 sierpnia 2010
Do: 22 sierpnia 2010
WWW: Strona
powrót do indeksunastępna strona

192
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.