Motywem przewodnim najnowszego zeszytu z przygodami Titeufa są jego relacje z Ramonem, Sztynkiem, Hugonem i Gilem, czyli najlepszymi kolegami. Poziom humoru jest różny, ale nieustająco jest on naznaczony charakterystycznym dla całej serii brakiem politycznej poprawności.  |  | ‹Titeuf #11: Moi najlepsi kumple›
|
W tym tomie przede wszystkim poznajemy wyszukane zabawy Titeufa i jego kumpli. Naciąganie slipek pod pachy, przewracanie kolegów korzystających z pisuaru, rozbieranie lalek młodszej siostry to kluczowe elementy rozwoju społecznego dziesięciolatków. Elementy ewidentnie poza zasięgiem poznawczym dorosłych. Niestety, sielanka beztroskiego dzieciństwa nie trwa długo. Po długim okresie życia na zasiłku, ojciec Titeufa dostał pracę w amerykańskiej firmie. Nad rodziną zawisło widmo przeprowadzki. Pożegnaniom z kolegami towarzyszą dantejskie sceny. Plusem tej sytuacji jest możliwość poznania kilku „wersji” dorosłej Nadii, jako, że nasz bohater zakłada powrót i spotkanie po kilkunastu latach (przynajmniej w swojej wyobraźni). Jednocześnie w szkole pojawia się nowy nauczyciel („Chcecie się pośmiać? Proponuję dyktando niespodziankę”). Ech, ciężkie jest życie dziesięciolatka. Z zabawniejszych epizodów to ten ze szkolnym geniuszem („Umiesz odmieniać czasowniki? To nienormalne.”) oraz modlitwą do Pana Boga („Halo? Bóg?”). Ale też w wielu przypadkach można odnieść wrażenie, że pomysły Zepa stają się wtórne, puenty jakby mniej zabawne, a chwilami niesmaczne. Mam jednak nadzieję, że to tylko chwilowe osłabienie, bo „Titeufa” zdążyłem polubić za nieszablonowość i wspomniany brak politycznej poprawności. Największym zgrzytem jest cena albumu, która w ciągu dwóch lat wzrosła prawie dwukrotnie. Cóż, wygląda na to, że komiks staje się medium elitarnym, przynajmniej pod względem cenowym.
Tytuł: Titeuf #11: Moi najlepsi kumple Cena: 14,90 Data wydania: czerwiec 2010 Ekstrakt: 60% |