powrót do indeksunastępna strona

nr 09 (CI)
listopad 2010

Przy herbacie: Deficytowy towar: logika
Marudny felieton o tym, czy wbijanie mieczy w pokład ma sens jako sposób walki, w jakim tempie rozkładają się zwłoki, ile kosztuje skórzany bukłak i czemu tak wielu debiutantów w ogóle nie myśli przy pisaniu.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Przeglądanie tekstów literackich umieszczanych przez młodych fantastów w internecie potrafi dostarczyć niezapomnianych wrażeń. Czytelnika może oszołomić zarówno nieszablonowe podejście do języka polskiego (zdania w rodzaju „Maurycy uścisnął dłoń sylwetce przybysza” czy „zza rogu skały pojawił się bystry wzrok wędrowca” są na porządku dziennym) jak i zaskakujące prawa fizyki, geografii czy ekonomii panujące w opisywanym świecie.
I nie, nie chodzi niestety o tworzenie światów z inną od naszego fizyką, jak to robi na przykład Jacek Dukaj. Po prostu nagminną przypadłością debiutantów jest pisanie bez najmniejszej próby wyobrażenia sobie, jak przedstawiana scena wyglądałaby w realnym życiu, ot, na zasadzie „żeby fajnie brzmiało”, przy czym nierzadko zdarza się, że kolejne akapity przeczą sobie wzajemnie.
W opowiadaniu „Łowca cz. 1” na oficjalnej stronie „Nowej Fantastyki” możemy zatem poczytać o samotnym podróżniku przemierzającym pustkowie porośnięte kępkami trawopodobnych roślin i marzącym o wytchnieniu od palącego słońca. Bohater napotkawszy skały chowa się dla odpoczynku w dającej cień szczelinie, w której znajdują się „resztki liści”. Skąd liście na bezdrzewnym stepie? Musi nawiało, jak by powiedziała moja babcia.
Wędrowca tego poznajemy od razu jako twardziela: w pierwszym akapicie stoi nad zwłokami bandy zbójów, których – w domyśle – przed chwilą pokonał. To znaczy, tak przypuszczam, że przed chwilą, bo nie zdążył jeszcze nawet wyciągnąć wbitego w jednego z trupów noża, ale jednocześnie autor informuje nas, że „Dookoła czuć było stęchły zapach rozkładających się na słońcu ciał”.
Stęchły?…
Rozkładających?…
Stęchły zapach ma raczej szmata do podłogi niż rozkładające się zwłoki – miałam wątpliwą przyjemność czuć woń roztaczaną przez padłego przed kilkoma dniami konia, więc wiem, co mówię – ale złóżmy to na karb leksykalnej nieporadności autora (częstej, niestety, u debiutantów, którzy czytują raczej instrukcje do gier niż porządną literaturę: herbata to według nich trunek, zerwana sznurówka „poszła w drzazgi”, napis jest „zrobiony czerwoną farbą”, a kałamarz i bakałarz to jedno i to samo). Natomiast zwłoki, które ogarnia zaawansowany proces gnilny w czasie potrzebnym bohaterowi na zawiązanie buta, należy zdecydowanie zaliczyć do fantastyki. Podobnie jak bohatera, który chwyta palcami za skórę na karku zabitego i ot, tak sobie wyrywa kawałek (z tatuażem, celem identyfikacji). Autorowi proponuję zakupić w mięsnym kawał surowej świńskiej golonki i podjąć próbę urwania palcami kawałka skóry. Mięso może następnie posłużyć do eksperymentu pt. „po jakim czasie pojawia się woń rozkładu i jak najlepiej ją opisać” – wykładamy je na słońcu i czekamy. Gwarantuję, iż będzie to okres dużo dłuższy niż potrzeba na zawiązanie buta, urwanie sznurowadła, rozejrzenie się dookoła i znalezienie spinacza, którym da się je zastąpić. Pytania, skąd spinacz na pustkowiu oraz jakim sposobem miałby on służyć jako substytut sznurowadła, proszę kierować do autora „Łowcy”.
Pastwię się nad jednym opowiadaniem, ale oczywiście przykładów na brak pomyślunku młodych pisarzy jest dużo więcej. Zdarzyło mi się czytać fanfik tolkienowski, w którym bohaterka – przeciętna polska uczennica, przeciętnie wygimnastykowana – porwana przez Czarnego Jeźdźca uciekła mu za pomocą… zeskoczenia w pełnym galopie z konia, na którym ją wieziono1). W innym tekście dziewczynka żebrząca na ulicach quasi-średniowiecznego miasta podlicza pod koniec dnia swój urobek i z zadowoleniem stwierdza, że do kapelusza wrzucono jej kilka srebrnych monet, co wystarczy jej na kilka bochenków chleba (przy czym w tekście nie było żadnych sugestii, że w królestwie panuje galopująca hiperinflacja lub że srebro i miedź mają tam wartości dokładnie odwrotne niż w naszym świecie) – swoją drogą, brak zastanowienia nad wartością kruszców to częsty błąd, można na przykład trafić na wieśniaczkę wyrabiającą skórzane bukłaki, za które kupcy „nie szczędzili jej złotych monet”.
I na koniec moja ulubiona scena – opis walki na pokładzie łodzi (lub statku, autor używał tych dwóch określeń wymiennie), która wyglądała następująco: król wybiegł z kajuty ze złotym mieczem, wbił go w pokład, wyciągnął dwa sztylety i cisnął je prosto w gardła nadbiegających napastników. Zarzuty, że mieczy nie robi się ze złota, gdyż to metal dużo bardziej miękki od żelaza i nie miałby szans w starciu z nim, autor odparował klasycznie, czyli „Przecież to fantastyka!”.
No tak. Oczywiście, może istnieć świat, w którym złoto będzie najtwardszym metalem. Na przykład będzie miało inną strukturę cząsteczkową. Ale w takim razie dlaczego tylko złoto? Cała fizyka w tym świecie musiałaby inaczej wyglądać. No i oczywiście złote korony czy biżuteria nie miałyby racji bytu – żaden jubiler nie będzie się męczył z dziubdzianiem kunsztownych wzorków w czymś tak twardym. Można też bronić tezy, że wbicie miecza w pokład jest doskonałą metodą walki, bo „może atakujący się zdziwią i zatrzymają na chwilę”. Można. Ale generalnie autor ryzykuje ciężkie ośmieszenie.
Duża część pojawiających się idiotyzmów wynika z kompletnego braku wyobraźni (co w przypadku pisania fantastyki nieco dziwi) – na przykład nagminne jest opisywanie bohaterów, którzy w całkowitych ciemnościach mkną pędem przez gęsty las albo przy świetle księżyca dostrzegają czerwoną plamę krwi2). No dobrze, powiedzmy, że kolory to nieco wyższa szkoła jazdy, ale, na Latającego Potwora Spaghetti, jak bardzo trzeba NIE MIEĆ wyobraźni, żeby opisywać bieganie w lesie po ciemku?!
Ideałem byliby pisarze, którzy choć odrobinę znają się na tym, o czym piszą. Jednak w dzisiejszych czasach nie każdy ma możliwość odbycia choćby jednego nocnego spaceru po lesie czy własnoręcznego rozpalenia ogniska z chrustu – nie mówiąc już o spadnięciu z konia, strzelaniu z łuku czy obwąchiwaniu zwłok. Dlatego przy pisaniu potrzebna jest wyobraźnia, która pozwala stwierdzić, że skoro upadek z roweru zakończył się okrutnymi potłuczeniami, to tym groźniejszy będzie upadek z konia, że skoro idąc po ciemku potykam się na zwykłym trawniku, to tym bardziej będę się potykać w lesie, że cena wytwarzanych przez wieśniaczkę przedmiotów codziennego użytku raczej nie osiąganie ceny krowy. I tak dalej.
Oprócz tego przy pisaniu bardzo pomaga czytanie (czego chyba nie wszyscy młodzi twórcy są świadomi). Czytanie zarówno tego, co się samemu napisało kilka akapitów wyżej, jak i czytanie innych powieści i opowiadań, najlepiej takich na wysokim poziomie. Całkiem sporo wiedzy o koniach, mieczach i ogniskach można nabyć z lektury – na pewno nie zastąpi ona osobistego doświadczenia, jednak może uchronić przez palnięciem paru wyjątkowo malowniczych głupot. Dodatkowo istnieją jeszcze książki z gatunku encyklopedyczno-poradnikowego, bezcenne źródło wiedzy nie tylko dla początkujących (tu przykładem może być Jacek Komuda, który nie mając żadnych żeglarskich doświadczeń do powieści „Galeony wojny” zrobił tak solidną kwerendę, że wzbudził podziw speców od marynistyki). W drobniejszych przypadkach warto szukać pomocy na fantastycznych forach literackich typu Fahrenheit, gdzie można znaleźć fachowców z najróżniejszych dziedzin – materiałów wybuchowych, tytulatury w polskiej marynarce wojennej, przebiegu porodu u klaczy, technicznych właściwości drewna liściastego albo obliczania orbit planetoid.
Przede wszystkim jednak przy pisaniu trzeba myśleć. Myślenie jest na wagę złota. Inaczej będziemy prezentowali światu teksty, w których bohater wskakuje na siodło trzymając na rękach rannego towarzysza, rozpoczyna walkę od pozbycia się broni i wędruje po pustkowiu z konserwami, ale za to bez manierki.
1) To był w ogóle bardzo słynny fanfik, a jego czytelnicy do dziś pamiętają kolegę bohaterki, niejakiego Ogóra, który orków, Nazguli i innych napastników pokonywał, rzucając w nich piłką do koszykówki. Inne sceny były bardzo dramatyczne (na przykład batożenie bohaterki przez Nazgula), więc należy przypuszczać, że tekst nie był parodią.
2) Tak dla informacji: światło księżyca jest lekko niebieskawe i czerwony kolor wygląda w nim jak czarny, za to niebieski staje się znacznie jaśniejszy. Sprawdziłam to kiedyś eksperymentalnie za pomocą okładki zeszytu w kolorowe kwiaty.
powrót do indeksunastępna strona

111
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.