 | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
20. Za wszelką cenę (2004, reż. Clint Eastwood) Jeden z baaardzo niewielu filmów z „happy middle"-em. Moralitet o nieśmiertelnych, bardzo często słyszanych słowach: gdybym choć raz… Opowieść o biednej, samotnej, trochę smutnej dziewczynie, która zjawia się w klubie dla bokserów, bo walka na pięści to jedyne, co jej naprawdę wychodzi i w czym czuje się dobra. Jedyny dar natury, jedyny skarb od Boga, jedyna szansa na coś więcej w życiu to to, co drzemie w jej ramionach. Powoli wędruje na szczyt, zarabia duże pieniądze. Widzi już promienność uśmiechu losu, świat nabiera barw. I wtedy Clint Eastwood zarzuca w czorty jedną z wielu opowieści o tym, że jak się bardzo, bardzo chce, to marzenia się ziszczają, by uraczyć nas tragedią. Niefortunny upadek, dziewczyna łamie kark. W mgnieniu oka Warta Milion Dolców Dziecinka traci wszystko, co osiągnęła. Tracić nie przestaje. Traci nadzieję, traci także co, co wcześniej miała, bo trzeba jej amputować obumarłe nogi. Druga część filmu to żadna nowość, bo melodramatyczne historie są dla kina dawno już rozwałkowanym na wszystkie strony standardem. Pewnie dlatego właśnie mimo wszystko może trochę dziwić, że Eastwood nadał swemu dziełu mocną siłę wyrazu tak prostym chwytem, jakim było sklejenie tych dwóch konwencji do kupy. Wcale ich przy tym nie stopił ze sobą, miast tego oddzielił je grubą, wyrazistą krechą, nie siląc się na żadne subtelności. Sam zagrał niezwykle konsekwentną postać. Kogoś, kto dał dziewczynie z bokserskimi rękawicami dokładnie to, o czym marzyła. Przedtem i potem… Mocna rzecz.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
19. Ratatuj (2007, reż. Brad Bird) Czy szczur – zwierzę, którego obecność w kuchni wzbudza okrzyki grozy – może zostać kucharzem? W amerykańskich filmach oczywiście jest to możliwe, no bo przecież wystarczy tylko dostatecznie mocno uwierzyć w siebie. To oczywiste przesłanie zostało połączone z typowym schematem „najpierw się zaprzyjaźnimy, a potem jedno z nas omal wszystkiego głupio nie zaprzepaści, ale na koniec się pogodzimy i będzie jeszcze wspanialej”. Ale to tylko wierzchnia warstwa – za pomocą fabuły i za pomocą postaci „Ratatuj” mówi o czymś więcej, nawet nie określając tego słowami w żadnym miejscu w filmie – o kompleksach, o tęsknotach, o odmienności itd. Tutaj mówi m.in. o radości życia, którą trzeba sobie wypracować i dla której trzeba się napracować (ale warto, bo bez niej się usycha). Genialna jest oczywiście sama animacja (wyszukane potrawy są ukazane tak, że ślinka cieknie), ale w szczególności doskonałe jest to, że sam szczurek tak często odgrywa pantomimę – wyraża się w języku ciała, w geście, w spojrzeniu, a nie w słowie. I to nie tylko w momentach, kiedy ma to być żartem, ale i w normalnych sekwencjach. Poza tym chyba pierwszy raz w życiu po wyjściu z kina chce się zacząć gotować.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
18. Persepolis (2007, reż. Vincent Paronnaud, Marjane Satrapi) Film rysunkowy utrzymany w bardzo graficznym stylu (nic dziwnego – pierwowzorem był komiks), ukazujący dzieciństwo, dorastanie i młodość pewnej Iranki na tle historycznych wydarzeń: obaleniu szacha i wprowadzeniu reżimu ajatollahów. Widzowie, których nastoletniość przypadła na okres stanu wojennego w Polsce, mogą odczuwać pewną wspólnotę doświadczeń z małą Marjane – choć u nas kupno na bazarze kasety z zachodnią muzyką na szczęście nie groziło aresztowaniem. Walki i egzekucje pokazane są w sposób symboliczny, lecz nie ujmujący im dramatyzmu; po wyjeździe bohaterki do Europy polityka znika z jej życia, a na plan pierwszy wychodzą problemy z dojrzewaniem (niezwykle zabawna scena, gdzie w karykaturalnym skrócie przedstawione są zmiany zachodzące w wyglądzie przeradzającej się w kobietę nastolatki), szukaniem własnego miejsca w świecie oraz pierwszymi romansami.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
17. To nie jest kraj dla starych ludzi (2007, reż. Joel Coen, Ethan Coen) Zasłużony Oscar dla braci Coen, twórców jak mało którzy zasługujących na najlepsze filmowe nagrody. Cieszy fakt, że najważniejszą filmową nagrodę uzyskali za jeden ze swych najlepszych (może obok „Fargo” i „Big Lebowski"… no, może jeszcze „Miller′s Crossing” i „Barton Fink”) filmów. Wierna, mistrzowsko poprowadzona ekranizacja powieści Cormacka McCarthy′ego jest z jednej strony trzymającym w napięciu thrillerem, z drugiej moralitetem, z trzeciej przypowieścią o Złu obecnym w ludzkiej naturze, Złu, niepoddającym się regułom i racjonalnym zasadom, o Złu niesamowicie personifikowanym przez Javiera Bardema w swej najlepszej roli w życiu (a aktor to wszak znakomity, z niemałą ilością świetnych kreacji na koncie). Trzeba jednak przyznać, że Josh Brolin i Tommy Lee Jones bardzo dzielnie mu sekundują, a genialne zdjęcia Rogera Deakinsa nadają filmowi niesamowity klimat. Jeden z tych tytułów, które na długo zapadają w pamięć.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
16. Spragnieni miłości (2000, reż. Kar Wai Wong) Kameralna, wyciszona i niezwykle subtelna opowieść zrealizowana przez mistrza nastroju, Wong Kar-waia, opiera się przede wszystkim na ascetycznym i niezwykle precyzyjnym aktorstwie Maggie Cheung i Tony′ego Leunga Chiu-waia. To ich relacje i niewypowiedziane żale stanowią centralną warstwę filmu. To kino duszne od niewyartykułowanych emocji, uczuć, pragnień i wątpliwości. Bohaterowie balansują między rozczarowaniem, pragnieniem bliskości, miłości i tłumionym pożądaniem. Ale Wong Kar-wai nakręcił przede wszystkim film o nieszczęściu odrzucenia i samotności. Główni bohaterowie jednoczą się w momencie wspólnego zawodu i odnajdują rodzaj ukojenia w iluzji bliskości. Powolnie, wręcz sennie opowiedziana historia została pięknie przedstawiona przydymionymi zdjęciami i rewelacyjnie budującą atmosferę ścieżką dźwiękową. Kamera pokazuje z bliska poszczególne gesty i potajemne spojrzenia, a widz ma wrażenie, że Wong Kar-wai chce zajrzeć pod maski konwenansów, które gryją buzujące emocje. Dojrzałe, zmysłowe kino.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
15. Władca Pierścieni: Drużyna Pierścienia (2001, reż. Peter Jackson) Pierwsza, stosunkowo najmniej wystawna część tryptyku Petera Jacksona zajmuje w naszym rankingu wyższe miejsce niż wielki finał. Kwestia efektu świeżości i pierwsze oczarowania? Sentymentu? Po części zapewne tak, ale przede wszystkim dlatego, że mimo bodaj największych ingerencji w znaną z książki fabułę, „Drużyna Pierścienia” dysponuje najciekawszym scenariuszem. W otwarciu trylogii znalazło się miejsce i na przedstawienie postaci oraz fantastycznego świata, i na zarysowanie sielskiego życia hobbitów, które zburzył Pierścień, i na dramatyczne pokazanie przemiany Sarumana, i na czarowną wizję Rivendell oraz Lothlorien, i na dramatyczne sceny akcji w Morii i u stóp Amon Hen. Dzięki temu, inaczej niż kolejne dwie części, „Drużyna Pierścienia” jest bardziej filmem przygodowym niż wojennym, bardziej kameralnym dramatem niż epopeją. Zamiast monumentalnej finałowej bitwy mamy emocjonujące ucieczki i pojedynki, zamiast budowania politycznych aliansów mamy rodzące się przyjaźnie.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
14. Mroczny Rycerz (2008, reż. Christopher Nolan) Kontynuacja re-boota filmów o Batmanie umocniła pozycję Christophera Nolana w reżyserskim środowisku. Nie bez powodu, bo „Mroczny rycerz” to wielopoziomowe, epickie kino z ambicjami, którego ogrom wydaje się w niektórych momentach rozsadzać ekran. Nolan nawiązuje do klasyki filmu, tworząc dynamiczne sceny akcji, takie jak otwarcie z napadem na bank a la „Gorączka”, próbuje zgłębić ludzką naturę i rozłożyć na czynniki pierwsze dychotomię dobra i zła. Co czyni nas bohaterami, a co łotrami? Czy jeden uczynek wystarczy, żeby przeważyć szalę? Konflikt zostaje zgrabnie pokazany za pomocą konfrontacji Batmana z Jokerem symbolizującym chaos i ludzką skłonność do złego. Nagrodzony pośmiertnie Oscarem za rolę Jokera, Heath Ledger, całkowicie skupia na sobie uwagę i przydaje całemu filmowi pesymistycznego posmaku. „Mroczny rycerz” to także mistrzowsko zrealizowana akcja ze scenami na długo zapadającymi w pamięć. To dzięki temu filmowi, Nolan sprawił, że wszyscy wielbiciele odświeżonego Batmana czekają na trzecią część z niecierpliwością. Ale czy Nolan przebije Nolana?  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
13. Władca Pierścieni: Dwie Wieże (2002, reż. Peter Jackson) Różne szkoły różnie traktują środkowe części trylogii: jedna mówi o nich jako o wypełniaczach fabuły, druga wskazuje casus „Imperium kontratakuje”, które wprowadzało nowe i rozwijało stare wątki, i pozostawiało bohaterów w dramatycznym zawieszeniu. Peter Jackson poszedł jeszcze inną drogą – skupił się na postaciach, nie wydarzeniach. „Dwie Wieże” to bodaj najbardziej liryczna część tryptyku, w której więcej rozgrywa się w dialogach niż w wydarzeniach. Poznajemy dokładniej rozterki zarówno Aragorna, jak i Frodo, dostrzegamy nieco podobny tragizm losów tak ciężko doświadczonego Theodena jak i oślizgłego, zdradzieckiego Golluma. A na deser dostajemy widowiskową bitwę, tyleż mniej widowiskową od starcia na polach Pelennoru w finałowym „Powrocie Króla”, co i mniej przytłaczającą. Nie bez znaczenie jest też fakt, że to w tej części ujrzeliśmy pełnię możliwości komputerowych czarodziejów. Przy znakomitym Drzewcu i, zwłaszcza, Gollumie przerażający Balrog okazał się tylko statyczną dekoracją… To perfekcyjne połączenie szczerych emocji i widowiskowości zadecydowało o najwyższej pozycji środkowego filmu trylogii w naszym rankingu.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
12. 4 miesiące, 3 tygodnie i 2 dni (2007, reż. Cristian Mungiu) Kto by oglądał rumuńskie filmy o aborcji w szarych latach 80. XX wieku? A jednak warto. Klinicznie chłodny film Cristiana Mungiu nie daje widzowi prostych odpowiedzi, pozostawiając go zmieszanym i wyciszonym. Reżyser z precyzją skalpela wycinał wszystkie niepotrzebne sceny, aż zostało samo jądro ciemności. Ludzie ukazani w tej historii borykają się z konsekwencjami swych i cudzych wyborów, zaś fabuła wydaje się ilustracją powiedzenia „żaden dobry uczynek nie pozostanie bez kary”. Także dzięki świetnemu aktorstwu i skupieniu akcji film wstrząsa jak najlepszy reportaż.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
11. Aż poleje się krew (2007, reż. Paul Thomas Anderson) Jeśli miarą geniuszu jest konsekwencja przy jednoczesnej nieprzewidywalności, to w przypadku Paula Thomasa Andersona mamy do czynienia z geniuszem. Po niewielkim, przewrotnie optymistycznym „Lewym sercowym” zaserwował film mroczny i apokaliptyczny, kameralny i spektakularny zarazem. Dotąd przyklejony do współczesności reżyser tym razem zagłębił się w historię początków naftowej potęgi Stanów Zjednoczonych i rozkwitu kapitalizmu. Przeprowadził ją w duchu kina Stanleya Kubricka i Terence′a Malicka, ale wyraźnie zaznaczył swoją obecność. W książce Uptona Sinclaira, którą bardzo nieśmiało przywołuje jako swoją inspirację, odnalazł kilka prawd dotyczących dylematów dzisiejszych czasów, ale przede wszystkim dotknął najsmutniejszych refleksji o ludzkiej naturze. Już dla nagrodzonego za główną rolę Oscarem Daniela Day-Lewisa, demonicznego przemysłowca z niezagojoną raną w sercu, warto „Aż poleje się krew” zobaczyć. |