Chciałoby się powiedzieć: nareszcie. Po latach dotkliwej pustki znalazł się ktoś, komu chciało się przetłumaczyć staroangielski epos „Beowulf”, a co więcej, zrobić to porządnie. Dzięki pracy Roberta Stillera teraz także i polscy czytelnicy mogą poznać historię dzielnego wodza Geatów.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Jest się z czego cieszyć, „Beowulf” w tłumaczeniu Stillera to pierwszy porządny polski przekład średniowiecznego eposu. Dotychczas mieliśmy do czynienia z parafrazami tekstu, a także jednym, niezbyt dobrze przyjętym tłumaczeniem sprzed paru lat. Brakowało natomiast solidnego przekładu, który z dbałością o szczegóły przybliżyłby polskiemu czytelnikowi, bądź co bądź, epos narodowy Anglików. „Beowulf” jest tym bardziej istotny, że stanowi podwaliny literatury, w tym fantastycznej. Zachwycał się nim J.R.R. Tolkien, który historię eposu opisał w „Potworach i krytykach”. Opowieść o Beowulfie jest też wspaniałym przykładem staroangielskiej literatury. Miłośnicy mitologii germańskiej, skandynawskich sag czy „Pieśni o Nibelungach” powinni być zachwyceni tekstem. Powinny poń sięgnąć też osoby, które oglądały film Roberta Zemeckisa sprzed trzech lat. Chociażby po to, aby przekonać się, co reżyser zmienił względem oryginału (a jest tego sporo). Stiller, chcąc oddać ducha oryginału, postawił na wiersz aliteracyjny, co jest ciekawym rozwiązaniem choćby dlatego, że nieczęsto występuje on w literaturze polskiej. Osoby nieprzyzwyczajone do takiej formy poezji mogą mieć początkowo drobne trudności w lekturze, dlatego warto przeczytać – przynajmniej we fragmentach – „Beowulfa” na głos. Tłumacza trzeba też pochwalić za wierność oryginałowi, który jak przypuszczam nie był łatwym kawałkiem chleba. O ile samo tłumaczenie eposu jest bez zarzutu, o tyle pewne zdziwienie mogą wywołać pozostałe teksty zamieszczone w książce. Oprócz samego „Beowulfa” mamy jeszcze wersję prozaiczną, posłowie do dzieła, historię jego powstawania, fragmenty poezji staroangielskiej i złośliwy atak tłumacza na swoich kolegów po fachu. Przede wszystkim dziwi układ książki, który oferuje czytelnikowi najpierw osobliwy wstęp, mający być chyba w zamierzeniu wyjściem ku mniej zorientowanemu w tematyce czytelnikowi, a wprowadzenie w epos – na końcu. Wskutek tego osoby pierwszy raz stykające się z „Beowulfem” będą czytać tekst bez uprzedniego przygotowania, co nie jest najlepszym pomysłem. Stiller nie byłby chyba sobą, gdyby przy okazji nie wetknął paru szpilek innym tłumaczom. Obrywa się tutaj chyba wszystkim – autorom wcześniejszego przekładu „Beowulfa”, tłumaczkom „Legendy o Sigurdzie i Gudrun”, a także Tadeuszowi A. Olszańskiemu za przekład „Potworów i krytyków” Tolkiena. W większości przypadków Stiller przywołuje słuszne argumenty, parę razy jednak mocno przesadza, jak choćby atakując Heaneya za jego tłumaczenie „Beowulfa” czy Johna Gardnera za jego „Grendela”. Skupiając się na wierności tekstowi, Stiller zdaje się nie dostrzegać piękna przekładu irlandzkiego poety, nie wspominając już o bezzasadnym ataku na Gardnera. To są jednak szczegóły. Natomiast kardynalnym grzechem, ale już wydawcy, jest oprawa graficzna książki. Pal licho okładkę – dużo gorsze są grafiki zamieszczone wewnątrz tekstu. Nie dość, że często nijak mają się do treści, to jeszcze część została przekopiowana bez podania nazwisk autorów. Wojciech Grzegorzyca i Ewa Gawlik odpowiedzialni za stronę graficzną książki mieli na celu chyba tylko zniesmaczenie czytelnika, mieszając ze sobą ryciny przedstawiające wikingów, słabe reprodukcje ściągnięte z internetu, a także grafiki wyjęte z… bestiariusza AD&D. Nawet nie chcę wiedzieć, jak można było wpaść na tak koszmarny pomysł. Piszę o tym nie dlatego, aby dokopać wydawcy, ale ponieważ część odbiorców kartkujących „Beowulfa” może wziąć go za książkę niepoważną, albo – jeszcze gorzej – jakąś przygodową bzdurkę. A szkoda, bo „Beowulf” jest dziełem ważnym, z którym po prostu wypada się zapoznać.
Tytuł: Beowulf Tytuł oryginalny: Beowulf ISBN: 978-83-61516-35-4 Format: 254s. 135×205mm; oprawa twarda Cena: 33,80 Data wydania: 5 października 2010 |