powrót do indeksunastępna strona

nr 09 (CI)
listopad 2010

Konwent, na którym wszyscy znają się z imienia
ciąg dalszy z poprzedniej strony
W porze obiadowej dokonaliśmy inwazji na nieodległą chińską knajpkę. Potem wróciłam pospiesznie przez rozsłoneczniony, złocisty park, żeby poprowadzić prelekcję o legendach miejskich dotyczących kotów. Opowiedziałam o kotach pożerających ratlerki, o rzekomym kupnie kociąt tygrysa jako egzotycznej rasy, o „bezwłosym” kocie rasy Sfinks, o wiewiórkotach, kotlikach i kotokangurach (dwa pierwsze nie istnieją, ostatnie to skutek deformacji genetycznej).
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Wit Szostak miał wykład „Czy fantasy potrzebuje realizmu”, używał przy tym nieprzyzwoitych wyrazów w rodzaju hermeneutyka albo illur tempus. Dowiedzieliśmy się, że prawdziwe mity są scenariuszami rytuału; prowokacyjnie spytałam, czy mit o Prometeuszu jest rytuałem wyrywania komuś wątroby, na co Wit stwierdził, że chodziło o rozniecanie ognia – ale przecież w tym micie nie ma nic o rozniecaniu, jest tylko kradzież. Cechą fantasy jest fikcyjność (opisujemy zmyślonych bohaterów) i fabularność (pomijanie nieistotnych szczegółów, fakty łączące się ze sobą). Od świata fantasy oczekuje się spójności, od mitu – niekoniecznie. Tadeusz zabrał głos i oznajmił, że oprócz mitu i magii ważnym matecznikiem fantasy jest historia, i że mity dotyczą początku, ale fantasy mityczna dotyczy najczęściej końca.
„Struktura mitu jest nabudowana nad rzeczywistością ludzkiego doświadczenia”. Hm. Ja chyba nie jestem stworzona do wysłuchiwania filozofów. Wolę Ewę i jej silniki jonowe. Wieczorem odbył się bankiet, na którym przyznano Śląkfy. Później jedliśmy wyszukane frykasy (m.in. sushi, kawior, szynkę parmeńską z melonem, sałatki w kilku rodzajach, rewelacyjne ciasto) i rozmawialiśmy o różnych rzeczach, na przykład o fanfikach pisanych na forum Jane Austen.
Srebrna: Dobry tytuł na opowiadanie postapokaliptyczne: „Ojciec chrzęstny”.
Alex: Cały dzień próbuję znaleźć pilniczek i nikt nie ma.
Beryl: Ale śrubokręt ma co druga osoba.
Achika: Słyszałam, że już są edytory tekstu, które zaznaczają słowo „lody” jako nieprzyzwoite, ale nie wiem, czy to nie jest jakaś męska… yyy, miejska legenda.
Misiek (odmawiając wzięcia jedzenia do domu): Mamy wielką miskę sałatki! Wielką! WIELKĄ! (rozkłada ręce na całą szerokość).
Achika: To się nazywa wanna.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Niedziela zaczęła się prelekcją Marka Pawelca, niekiedy zwanego Wąsatym, „Współczesne narzędzia komputerowe do wspomagania tłumaczeń”. Tytuł bardzo nudny, ale prelekcja okazała się ciekawa. Marek przedstawił historię programów do automatycznego tłumaczenia i wyjaśnił, że dzielą się one na działające na bazie reguł, statystyczne, hybrydowe oraz na bazie przykładów. Z widowni padło kilka barwnych przykładów tekstów tłumaczeń przepuszczanych przez automatyczne translatory – choćby „jej ręka filiżanka jego kogut i piłki” z jakiegoś erotycznego fanfika potterowskiego – a następnie Marek zajął się przedstawianiem nam programu CAT (Computer Aided Translation). Jest to nakładka na Worda, pomocna szczególnie przy tłumaczeniu tekstów naukowych albo instrukcji, gdzie powtarzają się podobne lub identyczne frazy. Program sam dzieli tekst na segmenty (zdania lub inne moduły, zależnie od potrzeb użytkownika), zapamiętuje ich tłumaczenia i przy powtarzającym się fragmencie sam je proponuje oraz zwraca uwagę na występujące różnice, żeby tłumacz mógł sprawdzić, czy różnica wynika z błędu czy faktycznej różnicy w tekście. Wadą tych programów jest to, że nie uwzględniają fleksji występującej w języku polskim, i jeżeli tłumacz słowo „columns” przełożył na „kolumny”, to w przypadku pojawienia się „kolumnach” lub „kolumnom” system uzna to za błąd.
Marek: Instytucja zamawiająca tłumaczenie może zażądać używania pewnych konkretnych zamienników słów. Na przykład „cancel” to może być „anuluj”, a może być coś innego.
Jo’Asia: „Poniechaj”.
Sympatyczny, nieco nieśmiały Michał Wnuk miał pewien problem z wygłoszeniem swojej prelekcji „Średniowieczne korzenie scenerii fantasy” – publiczność wtrącała się niemal co drugie zdanie. Michał stwierdził, że państwa muzułmańskie były bardzo tolerancyjnie religijne, dopóki rządzili w nich Arabowie (kupcy). Dopiero po tym, jak na wschodzie weszli Turcy (wojownicy ze stepów), a na południu Berberowie (dzicy pasterze), tolerancja się zaczęła chwiać. Prelegent podał też kilka definicji początku i końca średniowiecza. Tadeusz stwierdził, że pojęcie średniowiecza jest terminem politycznym, „wprowadzonym w renesansie, aby unieważnić okres panowania kościoła katolickiego”. Później była mowa o skutkach epidemii dżumy i o katastrofalnym załamaniu pogody 30 lat wcześniej („przez trzy lata była jesień”).
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Michał: Co mamy w fantasy? Politeizm, równouprawnienie i tolerancję religijną. Czysto średniowieczne koncepcje.
Michał: W Europie zasadniczo wyznawali jednego boga, niezależnie od tego, czy nazywali go Allachem, czy po prostu Bogiem, czy NIE nazywali go Jahwe.
Jo’Asia: Podobało mi się w „Orphans of Chaos” jak bohaterka zapoznała się z trzema religiami monoteistycznymi i zdecydowała, że będzie się modlić do archanioła Gabriela, bo on jest wspólny.
Na zakończenie Seminarium Piotr W. Cholewa i jego syn Michał, zwany Miśkiem, opowiedzieli nam o dziwnych broniach. Na początku o Kaspijskim Potworze – rosyjskim samolocie-poduszkowcu, który porusza się tuż nad powierzchnią wody, unikając zasięgu radarów i rozwijając znaczne prędkości – nawet do 560 km/h. Jednak może być stosowany tylko na niewielkich akwenach wodnych, gdzie nie występują zbyt wysokie fale.
PWC: Kaspijski Potwór miał zasięg około 600 km., więc nie możemy za jego pomocą przeprowadzić desantu na wybrzeże amerykańskie.
Misiek: Z kilku powodów, jednym jest to, że go nie mamy.
Następnie chłopcy przeszli do amerykańskiego programu bombowca o napędzie atomowym. W przeciwieństwie do atomowego okrętu podwodnego, który może być bardzo ciężki, samolot przesadnie ciężki być nie może, co powodowało problemy z ekranowaniem promieniowania i w końcu projekt zarzucono, gdyż – jak słusznie zauważył Misiek – „Sens nuklearnego bombowca, który może latać bez przerwy przez rok, ale załoga będzie martwa po tygodniu, nieco się zatraca”.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Pod koniec I wojny światowej Niemcy zrobili niemal niewidzialny samolot z płyt plexi, ale okazało się, że bardzo szybko z powodu mikrozarysowań staje się on widzialnym szarym samolotem. Było też o samolotach z napędem rakietowym, przeznaczonych do startu spod bombowca i osiągających pułapy liczone już jako przestrzeń kosmiczna. Istniały plany skonstruowania samolotu podwodnego, który frunie w kierunku wrogiego okrętu, zanurza się, aby być niewidoczny, zbliża się i pod wodą wystrzeliwuje torpedę, po czym ucieka, wynurza się i odlatuje. Jednak problemem było odpowiednie uszczelnienie i z planów nic nie wyszło.
Misiek: Okręty podwodne były fajne. Osobliwie małe okręty podwodne, bo widać je jeszcze mniej, niż duże okręty podwodne.
Radziecki konstruktor Tupolew w przerwie między siedzeniem w łagrach wymyślił latające czołgi, czyli czołg z doczepionymi dwupłatowymi skrzydłami, holowany niczym szybowiec za samolotem, który miał w ten sposób dokonywać desantu na tyły wroga, lądować, odczepiać skrzydła i ruszać do walki. Najlepszy radziecki oblatywacz dokonał w miarę udanego lądowania – to znaczy, jak skomentował PWC, był w stanie wysiąść z tego czołgu o własnych siłach – ale sterowanie okazało się zbyt dużym problemem, bo z czołgu niewiele widać i nie ma jak przeciągnąć linek. PWC pokazuje zdjęcie latającej fortecy.
Radek Teklak: Co to miało przewozić, małe miasto?!
EwaP: Małą Wieś Przy Drodze.
PWC: Są takie samoloty, które jak strzelą naraz ze wszystkiego, co mają, to się zatrzymują w powietrzu.
Na koniec były ciekawostki: latająca ramka z wirnikami w środku, wyglądająca jak pojazd UFO oraz robot kroczący Big Dog (komentarz Srebrnej: „Wygląda jak przetrącona tarantula”), którego nie da się wywrócić kopniakiem, radzi sobie na gruzowisku, w kopnym śniegu albo na śliskim podłożu, zabawnie przebierając nóżkami; umie też przeskakiwać rowy. PWC stwierdził, że Amerykanie zrobili też wersję uzbrojoną, i włączył filmik pokazujący Big Doga z… doczepionymi z przodu byczymi rogami. Japończycy natomiast skonstruowali prawdziwego mecha, ale jest on bardzo powolny i może chodzić tylko po równym podłożu. Na końcu prelekcji usłyszeliśmy jeszcze o wiatrakowcach, które miały być ciągnięte jak latawiec za okrętem podwodnym jako pojazd obserwacyjny.
Seminarium było bardzo udanym minikonwentem i jedyne, czego żałuję, to niemożliwość uczestniczenia we wszystkich wieczornych dyskusjach naraz.



Organizator: ŚKF
Cykl: Seminarium Literackie ŚKF-u
Miejsce: Chorzów
Od: 8 października 2010
Do: 10 października 2010
powrót do indeksunastępna strona

251
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.