powrót do indeksunastępna strona

nr 09 (CI)
listopad 2010

Kadr, który…: Veve Papy Legby
Małpa naciera czymś kozła śnieżnego leżącego na kozetce. Eee, tego… wróć. Kapłanka wudu próbuje uzdrowić właściciela wytwórni płytowej. W „Blacksadzie” jest mnóstwo interesujących i świetnie narysowanych kadrów. Więc dlaczego akurat ten?
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
„Blacksad. Piekło, spokój” (recenzja tutaj) przedstawia śledztwo prowadzone przez kota-detektywa w Nowym Orleanie lat 50. XX wieku. Miasto to kojarzy się przede wszystkim z trzema rzeczami: jazzem, religią wudu oraz Mardi Gras (odpowiednikiem naszych Ostatków). W komiksie pojawiają się wszystkie – los pewnego muzyka jazzowego jest podstawą fabuły, w trakcie parady karnawałowej oczywiście odbywa się pościg, zaś obrzędy wudu mają uzdrowić śmiertelnie chorego Fausto Lachapelle.
Podobnie jak przy poprzednich trzech tomach cyklu „Blacksad”, tak i przy czwartym najchętniej opisałabym do cyklu „Kadr, który…” przynajmniej jeden obrazek na stronę. Po dłuższym namyśle wybrałam scenę odprawiania uzdrowicielskiego obrzędu. Widać w niej wszystkie zalety rysunku Juanjo Guarnido: precyzję w oddawaniu szczegółów, idealne dopasowanie zwierzęcych pyszczków do wyglądu rozmaitych typów ludzkich, wreszcie – tworzenie atmosfery miejsca za pomocą koloru i oświetlenia. Barwy są nanoszone akwarelami, co daje nieporównanie lepszy efekt od przesadnie gładkiego, „plastikowego” kolorowania wielu współczesnych komiksów. Autor używa koloru z wielkim wyczuciem, często tworząc niemal monochromatyczne kompozycje o dużej sile oddziaływania. Tutaj całość utrzymana jest w ciepłych oranżach, podkreślających przytulność gabinetu właściciela wytwórni muzycznej. Jest dzień, ale w pomieszczeniu palą się świece – aby wydobyć ich blask, rysownik użył zabiegu przypominającego efektem zdjęcie zrobione na wydłużonym czasie naświetlania: rozsłonecznione okno stanowi jedną plamę oślepiającej bieli, która kładzie się również na fałdach ubrań, twarzach i przedmiotach.
Imponujące bogactwem detali tło to również znak rozpoznawczy Guarnido. Na ścianach gabinetu widzimy plakaty muzyczne (nie zdziwiłabym się, gdyby Amerykanie mogli w nich rozpoznać nawiązania do realnie istniejących gwiazd jazzu) i nagrody, natomiast w kącie opanowanym przez Madame Gibraltar stoją kapiące woskiem świece, posążki świętych oraz veve służące przyzywaniu Papy Legby (veve to ten symbol przypominający ozdobny ażurowy krzyż, widoczny w lewym górnym rogu, tuż pod dymkiem z kwestią). Zwraca też uwagę staranne zakomponowanie dymków, które nie tylko wzajemnie równoważą się kompozycyjnie, ale w dodatku umieszczenie wypowiedzi detektywa w dolnej części kadru sprawia, że obrazek nie jest przytłoczony dymkami, a pomieszczenie staje się przestronniejsze.
W precyzyjnie narysowane tło wpasowują się z równą maestrią narysowane postaci. W cyklu „Blacksad” wszyscy bohaterowie są zwierzętami, a hiszpański grafik w idealny sposób dobiera ich wygląd do rysów twarzy i osobowości postaci. Na dodatek rysunek jest tak staranny, że czytelnicy obeznani w faunie bez trudu rozpoznają konkretne gatunki: na przykład Lachapelle to kozioł śnieżny (Oreamnos americanus), czego wprawdzie na tym obrazku nie widać (Fausto jest zbyt wyniszczony chorobą), ale rzuca się to w oczy natychmiast przy pojawieniu się jego syna. Na podziw zasługuje też sposób, w jaki Guarnido potrafi wiele powiedzieć jednym gestem czy pozą postaci – spójrzmy choćby na znamionujący najwyższe wyczerpanie układ rąk Fausto, pełną skupienia postawę Blacksada czy celowe i pewne siebie ruchy Madame Gibraltar.
Blacksad jest komiksem, który mogę czytać niemal w kółko. Spodziewajcie się więc jeszcze wielu opisów kadrów, które zrobiły na mnie wrażenie.
powrót do indeksunastępna strona

209
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.