Tym razem aż dwa kadry, ale to dlatego, że są malutkie. Komiks „Rozbitkowie z Ythaq”, choć nie należy do gatunku, który jakoś szczególnie uwielbiam, urzekł mnie fantasmagorycznymi sceneriami i garścią sympatycznych postaci.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Luksusowy liniowiec międzygwiezdny ulega awarii i w postaci kilku rozłączonych modułów rozbija się w różnych miejscach nieznanej nikomu planety. Kapryśna pasażerka, młody mechanik oraz energiczna pani oficer o urodzie seks-bomby muszą radzić sobie w obcym i raczej niezbyt przyjaznym środowisku – na dodatek w świecie, w którym się znaleźli, działa magia. Szczęściem, znajdują sprzymierzeńca w osobie przedstawiciela humanoidalnej rasy gromadzącej wiedzę i starannie zapisującej wszystkie wydarzenia.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Nic na to nie poradzę, ale cukierkowe kosmiczne widoczki przedstawiające dwa księżyce w pełni na turkusowo-granatowym niebie podbiją moje serce w dziewięciu przypadkach na dziesięć. A jeżeli dodamy do tego jeszcze obłędnie ukształtowane urwiska i zieloną łączkę… to nawet całkowita nienaturalność oświetlenia nie przeszkadza mi, przeciwnie – wpisuje się w konwencję. Sprzeczne z prawami optyki i astrofizyki? Tak. Kiczowate? Tak. Ale ten klimat! Tutaj idealnie pasuje nawet tak przeze mnie nielubiane gładkie cieniowanie komputerowego nakładania koloru. Na drugim obrazku mamy niezwykle sympatycznego przedstawiciela pokojowej, uwielbiającej wiedzę rasy Fengów. Wyglądem przypominają chodzące na dwóch nogach ni to wilkołaki, ni to tygrysy o błękitnym futrze. Mamy tu połączenie zwierzęcej siły (rysownik nie zapomniał zaznaczyć kłów) z ekscentryczną fryzurą i rozczulającymi okularkami. Poza tym… jak można nie lubić bohatera, który wędruje po bezdrożach niosąc ze sobą pół kwintala KSIĄŻEK? |