powrót do indeksunastępna strona

nr 09 (CI)
listopad 2010

Randka z profesorem
ciąg dalszy z poprzedniej strony
– Szanowni zebrani, postanowiłem, że dzisiaj właśnie przedstawię teorię, o której chodzą uporczywe pogłoski. Nie nazwałbym jej rewolucyjną, ale niewątpliwie narusza one pewne schematy myślenia, z którymi trudno będzie się rozstać. Licząc się z tym, że gołe słowa nie udźwigną wagi problemu, przygotowałem małą demonstrację.
Przemądrzały rudzielec schylił się, zanurzył ręce w pękatym worku i wyjął z niego… dynię. Pomajstrował gdzieś jeszcze chwilę i postawił na blacie menzurkę z przezroczystym płynem, na której dnie coś połyskiwało srebrzyście. Na końcu do rekwizytów dołączył okazały świecznik.
– Moja przyjaciółka Eliza – wykładowca puścił mi oczko oraz uśmiech – uświadomiła mi, że przekaz staje się ciekawszy, gdy go wzbogacimy o sugestywną animację. A zatem za jej radą dziś rano poszedłem na targ i wybrałem to oto dorodne warzywo u braci Velasco.
Kilku obecnych na sali mieszczuchów pokiwało głową z uznaniem. Hernan Paco Velasco i jego rodzina uchodzili za najsolidniejszych farmerów w okolicy, co oznaczało po prostu, że nie doprawiali swych upraw nadmiarem chemii.
– Dynię spotka dzisiaj nie lada zaszczyt – ciągnął Jonathan. – Stanie się modelem Wszechświata. Osadzę ją teraz na największym lichtarzu, jaki udało mi się znaleźć. Spytacie pewnie, skąd go wytrzasnąłem? Ano pożyczył mi go zakrystian Augusto z kaplicy świętego Rocha. Jak widzicie, szpikulec jest długi, solidny, a nawet nagwintowany. Ostatnio podtrzymywał dwumetrowe gromnice w święta Wielkiej Nocy. Dziś nadzieję nań tylko dynię, więc nie powinien się załamać. Mam też w zestawie olejek parafinowy. Pływają w nim srebrne drobinki, którymi zwykle ozdabia się urodzinowe torty czy inne okolicznościowe wypieki.
Lekki szmer przeszedł po sali, a ja – sondując nastroje – po raz pierwszy przyjrzałam się twarzom zebranych. Całkiem ciekawa gromadka rozsiadła się na odrapanych ławach. Oprócz ludzi nauki – tych poważnych i tych zaledwie poważanych – rozpoznałam paru wędrownych geniuszy, wynalazców oraz racjonalizatorów. Wykład zwabił też kilkunastu dziennikarzy, oddelegowanych przez działy naukowe odnośnych mediów, a także przynajmniej dziesięciu duchownych. W pewnym sensie wszyscy oni byli starymi wyjadaczami, przyzwyczajonymi do wszelkich ekstrawagancji, dlatego jak na razie dobór pomocy naukowych zrobił na nich umiarkowane wrażenie.
Jon chwycił dynię, obejrzał ze wszystkich stron i pogłaskał jej gładką, mętnopomarańczową skorupkę. Wyraźne spłaszczenie na osi szypułki było jedynym odstępstwem od regularnej kulistości, ale najpewniej tak właśnie miało być. Profesorek nadział dynię na świdropodobny szpic, ale nie przebił jej na wylot.
– Stwórca upodobał sobie dwie formy: kulę i spiralę – zaczął Rafferty. – Dlatego postanowił, że Wszechświat będzie zasadniczo kulisty. A oto najważniejszy moment aktu stworzenia.
Jon wziął menzurkę i pochylił jej dziobek nad obłym czubkiem warzywa.
– Bum! – zawołał, gdy tłusta kropla pacnęła o pomarańczową powierzchnię. – Byliście państwo świadkami Big Bangu.
– Co takiego?! – zaprotestowała Joelle Exler, sekutnica i prowokatorka, a służbowo astronomka związana z Lick Observatory. – Jeśli już pan zaproponował dynię jako model wszechświata, Big Bang powinien się zdarzyć w samym środku. A już na marginesie: znacznie lepsze byłoby pompowanie nakropkowanego balonu, bo Kosmos rozszerza się we wszystkich kierunkach.
– Tak samo myślałem i ja jeszcze miesiąc przed wpadką z pulsarem – odparł Rafferty. – Jak może wiecie, zmieniłem zdanie. Także społeczność uczonych wyciągnęła wnioski, ale najwyraźniej są wyjątki.
Przez salę przeszedł głuchy szmer chichotu. Joelle zacisnęła usta i zamknęła się na chwilę. Jon tymczasem kontynuował swój pokaz. Obrócił energicznie dynię wokół osi, a wtedy srebrne kruszynki, zamiast spływać bezpośrednio na dół, zakręciły się spiralnie wokół szczytu wypukłości, oznaczającego środek Wielkiego Wybuchu. Wszystkie te efekty były świetnie widoczne ze stromo osadzonych ław. Wtedy dopiero do końca zrozumiałam, dlaczego Jon wybrał tę akurat ciasnawą salkę do swego przedstawienia.
– A teraz już o tym, co stało się po Big Bangu. Każde srebrne ziarenko symbolizuje jedną metagalaktykę. Wyobraźcie sobie teraz, że srebrzysty olejek dostaje się również do środka dyni, przenikając przez skorupę. Także w tamtą stronę Wielki Wybuch wypchnął materię. Logicznie rzecz biorąc, im bliżej osi Kosmosu znajdują się metagalaktyki, tym mniejszy jest promień skrętu ich trajektorii. Powiedzmy, że spływają okrężnie – jak srebrne kuleczki wokół nagwintowanego szpikulca, że się tak odniosę do naszych pomocy naukowych.
– W takim razie muszą być też takie zbiorowiska gwiazd, które mkną dokładnie wzdłuż osi – upewniła się Alissa Kraftun z Instytutu Łomonosowa.
– Tak jest – potwierdził Jon – i zaraz o tym powiem.
Właśnie w tym momencie kolec świecznika przewiercił dynię na przestrzał i wylazł na wierzch. Wtedy profesorek chwycił ją i uniósł do góry, odwracając spodem do publiczności.
– Jak państwo widzą, zrobił się otworek.
– No i co w tym dziwnego? – odezwała się Joelle ponownie. – Zdjął pan dynię z druta, to jest i dziura.
– Ta dziurka odwzorowuje na dyniowym modelu miejsce przyszłej Wielkiej Implozji, a zatem przeciwieństwa Wielkiego Wybuchu. Nazwałem je punktem Z.
– Dlaczego akurat zet – spytał ktoś z sali.
– Z polskiego słowa zasys, które podpowiedziała mi pani Eliza. – Profesorek znów lekko skłonił się w moim kierunku. – Dobrze pasuje do określenia wiru, który w De-dniu zassie całą materię Wszechświata. Przypominam, że dążą do tego punktu wszystkie galaktyki z jednakową prędkością, po mniej lub bardziej kolistych trajektoriach. Aha, trzeba dodać, że Z to ostatnia litera alfabetu i ładnie kojarzy się z końcem i spełnieniem.
– Zatem wszystkie ciała niebieskie spotkają się ponownie? – spytała Alissa.
– Tak jest – potwierdził Jon. – Niektóre mają dłuższą drogę – te które zapuściły się na skraj Wszechświata, czyli ślizgają się po pomarańczowej skorupce, jeśli już odnosimy się do naszego warzywnego modelu. Ale nie szkodzi, bo ciała niebieskie, które dotrą na miejsce rendez-vous wcześniej niż inne, poczekają cierpliwie na maruderów. Tak czy siak, w końcu cała materia stopi się w jednym monstrualnym wirze.
Jon przekręcił dynię spodem w swoją stronę, paćkając się przy tym oleistą substancją. Nie przejął się zbytnio. Wręcz przeciwnie, dostrzegłszy coś – zapewne interesującego – uśmiechnął się szeroko.
– Proszę spojrzeć na tę olejną kulkę. – Profesor ponownie przekręcił dynię spodem w kierunku audytorium i zademonstrował ją wszem i wobec półkolistym gestem. Otworek u spodu zatkany był nabrzmiałą kroplą, w której iskrzyły się srebrne kuleczki. Jon musiał zgarnąć tę odrobinkę oleju, zdejmując warzywo ze szpikulca. – Jest to dobra ilustracja ważnej konkluzji. Otóż mogło się tak zdarzyć, że niektóre galaktyki już do punktu Z dotarły. Mam na myśli te, które pomknęły wzdłuż osi i miały najkrótszą drogę do pokonania.
– A może pan już ustalił, co zdążyło się wynurzyć z tyłka Wszechświata? – spytała Exler jadowicie.
W odpowiedzi Jonathan posłał Joelle spojrzenie pełne pobłażliwej wielkoduszności. Tymczasem szmer na sali przybrał na sile. Niektórzy kręcili głowami z niedowierzaniem, kilku dociekliwych szykowało już pierwsze wnioski i zapytania. Z kolei pani astronom wyraziła swój niesmak, ostentacyjnie opuszczając salę. Uff!
– Klasyczne teorie… – zaczął ktoś pierwsze z serii trudnych pytań.
– Proszę państwa – przerwał profesorek. – Wszyscy dostaliście skrypty z moimi równaniami. Rozłożyłem je na ławach, zanim jeszcze rozpocząłem demonstrację. Jeśli znajdziecie w nich błąd, chętnie podyskutuję, a jeśli go uzasadnicie, posypię głowę popiołem. Spotkamy się pojutrze o tej samej porze i obiecuję uczciwie rozwiać wszelkie wątpliwości. A na dzisiaj bardzo państwu dziękuję. Do widzenia.
Z trudem i ociąganiem słuchacze oderwali się od szacownych ław i zaczęli tłoczyć koło wyjścia. Mister przemądrzałek z kolei podszedł do mnie ze swoim wymęczonym gadżetem.
– Znam świetne danie z dyni i osobiście je dzisiaj przygotuję. Będzie mi miło, jeśli wpadniesz.
– Zapraszasz mnie na obiad? – upewniłam się.
– Właściwie to zapraszam cię już teraz. Możesz mi pomóc w kuchni. A nawet jeśli nie pomożesz, to twoja obecność będzie dla mnie przyjemnością.
Musiałam wtedy spiec raka i jakoś tym samym sprowokowałam Jona, bo dotknął mojego policzka swym wysrebrzonym palcem.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót do indeksunastępna strona

17
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.