Zamieszczamy fragment opowiadania Jagi Rydzewskiej „Kot Szrekingera” pochodzącego z antologii „Jedenaście pazurów”. Książka ukaże się nakładem wydawnictwa superNOWA.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Panie są dwie. Jedna ma żółte włosy i szaroniebieski mundur. Siedzi za biurkiem, obraca długopis w kościstych palcach, a jej czerwone, błyszczące paznokcie aż migoczą, bo odbija się w nich światło lampki. Druga pani, grubiutka i pyzata, uśmiecha się przyjemnie w moją stronę. – Jak masz na imię? – pyta. – Justynka. Tak należy mówić. Moje prawdziwe imię jest bardzo długie, zresztą wszyscy i tak używają nieprawdziwego. – Ja jestem Pani Psycholok, Justynko. A to jest Pani Policjantka. – Grubiutka ruchem głowy wskazuje panią w mundurze. Co znaczy Policjantka, to wiem. Ogląda się te filmy. Ale Psycholok? Śmieszne nazwisko. A może to wcale nie nazwisko, tylko zawód? Psycholok, Spycholok, Psolok. Aha. – Czy pani zakręca psom loki? – Nie, kochanie. Psycholok to ktoś, kto rozmawia z dziećmi. Powiedz, podoba ci się tutaj? – Nie. Właściwie nie wiem czemu. Pokój jest cały kolorowy. Dwie ściany niebieskie, dwie zielone i niebieski sufit z żółtymi gwiazdkami. Siedzę na dorosłym, dużym krześle i nogi mi dyndają. Dalej stoi dziecięcy stolik i dwa dziecięce krzesełka, a obok na podłodze w równym rządku ułożono lalki i misie. Przez okno widać tylko siwiuteńkie niebo z pręgą ciemnoszarych chmur. To kolory Gagatka. Zupełnie jakby mój kot rozciągał się tam w górze, zogromniały i rozleniwiony. Może on naprawdę jest w niebie. – A lubisz chodzić do przedszkola? – Tak sobie. – Dlaczego? Za dużo głupich dzieci. Przezywają się i w ogóle gadają głupoty. I nasza pani ciągle narzeka. Puszczają nam głupią muzykę, każą się uczyć głupich wierszyków. Już jestem na to za stara. – Ale zaczęłaś teraz zerówkę i już za rok idziesz do szkoły, prawda? Może w szkole bardziej ci się spodoba. – Nie wiem. Tam jest całe zatrzęsienie wielgachnych dzieciaków i one biją, jak ktoś jest mniejszy. I sprzedają narkotyki, a to bardzo źle. – No tak, no tak – mruczy Pani Psolok. – A lubiłaś swojego tatę, Justynko? – Niespecjalnie. Pani Psolok i Pani Policjantka patrzą na siebie. Pani Psolok znów się do mnie uśmiecha. – Czemu? – Bo mój tata jest drań i wstrętny skurczysyn. Tak powiedziała mamusia, tylko nigdyprzenigdy nie wolno było tego powtarzać przy babci, bo babcia to mama taty. Tata nas rzucił. Ja długo chorowałam, jak byłam mała, i tata myślał, że to mi już zostanie na całe życie i on się będzie musiał męczyć z chorym dzieckiem. I jak mamusia jeździła ze mną po szpitalach, to on sobie znalazł Tą Sukę i pojechał z nią do Warszawy. Potem do mnie dzwonił. Czasami. Przysyłał mi prezenty na urodziny, ale nigdy nie to, co chciałam, i prawie w ogóle nie przyjeżdżał, nawet na Wigilię. Pewnie dlatego, że myśmy mieli kota, i tata nie mógł wziąć Tej Suki do nas, boby nam kota zagryzła. Pani Policjantce za stołem robi się coś dziwnego z twarzą. Jakby chciała kichnąć. – A później mieszkał w Warszawie z taką Panią Klaudią i jak go spytałam, jakiego koloru jest jego pies, to powiedział, że nie ma żadnego psa, bo Pani Klaudia jest alergiczna i bardzo kaszle od sierści. Więc pewnie oddał komuś Tą Sukę. Pani Policjantka prycha nagłym śmiechem. Z czego ona się śmieje? Z biednej suni, której tata nie chciał? Ja chyba tej pani nie lubię. – Powiedz nam, Justynko – odzywa się Pani Policjantka – a kogo ty właściwie lubisz? Zaczynam machać nogami, pięty uderzają mi o nogi krzesła. Czy ona wie, co myślę? Może to czarownica? – Kota – szepcę. – Gagatka. |