Niespełna rok po swoim pomyślnym debiucie fabularnym Marcin Wrona wraca z kolejnym filmem. Reżyser ukazuje bohatera, który postraszony widmem czyhającej śmierci, wyrzeknie się wszystkiego co kocha i resztkę życia spędzi na rozpaczliwym poszukiwaniu kogoś na swoje miejsce. Brzmi znajomo. „Moja krew 2”?  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
„Temat zastępowania chyba mnie fascynuje” – słowa Marcina Wrony dowodzą, że związku z poprzednią produkcją autor nie zamierza się wypierać. W jego zamyśle jest bowiem stworzenie trylogii, której każda kolejna część nawiązuje do wątku z poprzedniej. Oprócz szkieletu budowy problemu, oba filmy Wrony łączy aktor – Wojciech Zieliński. Zastępca z „Mojej krwi” tu jest już głównym bohaterem. Ma na imię Michał i jakiś czas temu zerwał z gangsterską przeszłością. Trwale popalone mosty dają mu ułudę nowego życia, w którym niedługo zagości żona – Magda (Natalia Rybicka), a później ich wspólny synek. Zbliża się chrzest małego, który będzie dla Michała pretekstem do sprowadzenia dawnego kolegi, Janka (Tomasz Schuchardt). I choć dla Magdy gość będzie wydawał się główną przyczyną problemów, dla Michała problemy zaczęły się już dużo wcześniej. Marcin Wrona wzbogacił swój nowy film o szeroki wymiar symboliczny. W tym zakresie zauważalne są nawiązania do motywów biblijnych. W filmie występuje także bezkompromisowe rozgraniczenie dobra i zła. Podział ten nie obejmuje Michała i Janka, spośród których jeden skazany jest na dożywotnie tkwienie w zawieszeniu między nimi, a drugi w swoim czasie będzie musiał dokonać wyboru. Ważne dla fabuły jest też znaczenie wody – jako tej, która pochłania, ale też wprowadza w nowe życie – na przykład przez tytułowy chrzest. Z tym ostatnim wiąże się także element inicjacji, który szczególnie istotny okaże dla Janka. Ze wspomnianą wyżej dychotomią świata moralnego kontrastuje jednolitość estetyczna. Przedstawiane obrazy są zazwyczaj jasne, sterylne, nienacechowane emocjonalnie. Muzyka Marcina Macuka – skomponowana na trzy instrumenty – współdzieli cechy scenografii i nie sugeruje widzowi sposobu odbioru poszczególnych scen. „Chrzest” jest również bardzo subtelny w montażu. Dynamika pojawia się jedynie w scenach prezentujących podmioty jednoznacznie złe. Mało jest także wizualnego brudu, który dotkliwie bił po oczach w ociekającej krwią i potem „Mojej krwi”. Film dobrze prezentuje się również aktorsko. W Gdyni podwójną nagrodą za główną rolę męską nagrodzono Zielińskiego oraz Schuchardta, dla którego rola w „Chrzcie” była ekranowym debiutem. Z kolei moją uwagę przykuł znacznie skuteczniej odtwórca drugoplanowej roli szefa gangsterów, Adam Woronowicz. Po serii lepszych i gorszych występów, Woronowicz otrzymał zadanie, z którego wywiązał się fantastycznie, ukazując porażająco diaboliczny spokój swojej postaci. Zaskakuje również Michał Koterski. Wyszedłszy daleko poza opanowany do perfekcji wizerunek Sylwusia Miauczyńskiego, Misiek wykrzesał z siebie imponująco obszerne pokłady ekranowego zła. Zastanawiam się, czy ciągle narzucające się porównania z „Moją krwią”, na które Marcin Wrona świadomie skazał widza, nie wpływają niekorzystnie na odbiór jego drugiego filmu. Wolny od tego typu zestawień, „Chrzest” jawiłby się tworem pełniejszym i świeższym, a narracyjna delikatność przedstawienia wszystkich mocnych wydarzeń dużo skuteczniej zapierałaby dech i wbijała w fotel. Tymczasem, mimo wszystkich swoich zalet, „Chrzest” jest tylko trochę bardziej udanym dzieckiem tego samego ojca, niemal identycznym genotypowo: choćby z tak samo irytującą bezkompromisowością głównego bohatera czy naiwną biernością jego kobiety. W takim układzie trudno przewidzieć, co przyniesie trzecia, nienarodzona jeszcze część cyklu – kolejny niedosyt czy oświecające dopełnienie.
Tytuł: Chrzest Rok produkcji: 2010 Kraj produkcji: Polska Data premiery: 22 października 2010 Czas projekcji: 86 min. Gatunek: dramat Ekstrakt: 70% |