Urodził się w roku komety, pod niebem zielonym od ruskich dionizydów, w bólu. Niemowlęta krzyczą, niemowlęta płaczą, byłoby dziwne, gdyby nie płakał. Płakał. Potem przestał – ból był zbyt wielki. To milczenie zaniepokoiło rodziców. Lekarze przeprowadzili skany neurologiczne, skonsultowali się z genetykami. (Niemowlę w milczeniu łykało powietrze rybimi haustami). – To się zdarza, staza każdego dotyka inaczej, ułamek procenta zawsze wypada poza bezpieczne statystyki. W telewizji bez przerwy pokazują co efektowniejszych chimeryków, widzieli państwo. Matka gryzła paznokcie. – Ale… co mu właściwie jest? – Mhm, boli go. (Niemowlę zamykało i otwierało wilgotne oczy). Ból można tłumić i można zmienić mózg tak, by bólu nie odczuwał, lecz każde rozwiązanie ma swoje konsekwencje. Dziecko nie decyduje o sobie; decydują rodzice, według własnego rozeznania wybierając, jak wybrałoby ono, gdyby już miało wiedzę i doświadczenie konieczne dla świadomego dokonywania wyborów. Skoro jednak decyzje rodziców kształtują właśnie owo doświadczenie – jaki przyjąć tu punkt odniesienia? jaką normę? jakie dobro? Nawet Koran nie da jednoznacznej odpowiedzi. Ubezpieczenie Genetyczne było już wtedy obowiązkowe i kalectwo chłopca wyceniono na ponad milion euro. Towarzystwo ubezpieczeniowe przedstawiło rodzicom alternatywę: pozostawiamy go w takim stanie – ale wtedy ból najprawdopodobniej towarzyszyć mu będzie do końca życia; albo faszerujemy go brutalnymi RNAdytorami, które zniszczą obecną strukturę neuralną i spróbują w jej miejscu zbudować coś na kształt „zdrowego mózgu”, z normalnym glejem. Jako że nie istnieje nic takiego jak „ośrodek bólu”, fragment mózgu lub organ odpowiedzialny za odczuwanie bólu; nic, co można by selektywnie wyciąć, zatruć, odłączyć. Sygnał idzie przez rdzeń kręgowy, wzgórze, korę mózgową. Są dwa szlaki: starszy, którym wędrują wszystkie bodźce, a ból rodzi się z tych o natężeniu przekraczającym wartość graniczną; i szlak nowszy, specjalistyczny, wydzielona autostrada bólu, po której od nociceptorów mkną z włączonymi syrenami posłańcy z miejsc katastrof w organizmie. Oba szlaki rozgałęziają się w korze mózgowej na miliardy ścieżek prowadzących do neuronów czuciowych – nie ma „centrali bólu”. Albo niszczymy wszystkie receptory, którymi sygnał wchodzi – albo przebudowujemy cały mózg. Tak czy owak, jest to morderstwo systemu nerwowego. Ból można tłumić doraźnie: mogli mu podłączyć dozowniki endorfinowych analogów, kanabinoidów, minocykliny, która zapobiegałaby doraźnie tworzeniu cytokin i tlenku azotu w neuronach, mogli zalewać interneurony znieczulające enkefaliną i serotoniną, nakręcić układ dokrewny do tak intensywnej ich produkcji, że zostałby znieczulony totalnie – przynajmniej na jakiś czas, zanim mózg nie zaadaptuje się do sytuacji i jeszcze bardziej obniży próg wrażliwości. Bo przecież ów wyścig bólu z błogostanem ostatecznie mógł mieć tylko jeden koniec: śmierć hormonalną organizmu. Ból stanowił bowiem zaledwie skutek uboczny, najbardziej oczywisty z pakietu efektów, jakimi objawiała się chimeryzacja dziecka. Nie było ono pierwsze – to szczególne sprzężenie genów zostało już rozpoznane. „Plastusie”, taką nazwę wymemiły media, albowiem ta właśnie cecha stanowiła podstawowy wyróżnik chimery roku komety: plastyczność umysłu. W jaki sposób nabywamy doświadczenie, adaptujemy się do nowych warunków, uczymy się reagować na nieznane? Sieć neuronowa zmienia się pod wpływem bodźców – wszystko zależy od tego, jak szybko się zmienia. Główny wyznacznik stanowi natężenie przepływu impulsów elektrycznych na synapsach w hipokampie, który odpowiada za struktury magazynowania pamięci, zbierania doświadczeń. Z kolei ta aktywność synaptyczna zależy bezpośrednio od zachowania przyległych komórek neurogleju, astrocytów; tu nośnikiem impulsu są jony wapnia. Plastyczność układu nerwowego jest właśnie kwestią neurogleju, włącznie z funkcją przyrostu nowych synaps, regeneracji starych, odżywiania, osłaniania neuronów. I ta sama wyjątkowa cecha powoduje dwa skutki: plastusiowatość oraz przewlekły ból, wielozakresową allodynię. Procesy regeneracji, przyrostu, remodelowania intepretowane są jako gojenie i generują sygnały bólu, wzrasta liczba komórek mikrogleju, a na dodatek zamyka się pętla sprzężenia zwrotnego – wydłuża się okres wytwarzania przez glej czynników uwrażliwiających i sygnałów stanu zapalnego. Nie ma rany, ale glej goi, a zatem idzie impuls cierpienia. Im wyższa proporcja liczby komórek astrocytowych do komórek neuronowych, tym wyżej na drabinie ewolucyjnej lokuje się dany gatunek. Decyduje neuroglej, nie zaś wielkość mózgu czy stosunek jego masy do masy ciała. U Króla Bólu owa proporcja neurogleju do neuronów była o dwa rzędy wielkości wyższa od średniej populacyjnej Homo sapiens stasis. Tylko że to bolało. Nie ruszał się. Nie ruszał się, jeśli nie musiał; każdy ruch to nowa fala bodźców, nowy krzyk organizmu, nowa agonia. Leżąc, wystawia na dotyk największą powierzchnię ciała, ale leżeć bez ruchu może najdłużej. Na bodźce stałe, na bodźce powracające – w końcu przestaje reagować tak intensywnie. Powtarzane doznania nakładają się na siebie, identyczne ruchy, identyczne kształty, identyczny nacisk, faktura materiału, temperatura, miejsce kontaktu – boli, ale można to znieść, można zepchnąć pod spód, zlekceważyć, zapomnieć, zanim jeszcze na dobre przeminęło. To jedyny dostępny mu sposób znieczulenia: na poziomie psychiki, nie fizjologii. Nie ruszał się, jeśli nie musiał, nie wstawał, nie wychodził z pokoju, nie wychodził z domu, jeśli nie musiał. Przedmioty martwe powoli oswajał, stutysięczny dotyk klamki boli mniej od dziesięciotysięcznego – lecz źródło największego cierpienia stanowiły istoty żywe. Fatima (która była starsza o jedenaście lat) miała psa, od dziecka lubiła psy, wielkiego labradora. Rodzinna legenda głosi, że gdy pies po raz pierwszy polizał rączkę Króla Bólu, serce Króla w spazmie nagłego cierpienia zatrzymało się na kilka sekund i rozwrzeszczały się wszystkie alarmy medyczne w domu. Pies musiał zniknąć. Wstępu do Króla odmówiono także samej Fatimie. Rzadko przychodził ojciec – rzadko, więc ból był tym silniejszy. Nie dotykał dziecka nikt oprócz matki i pielęgniarki. Królestwo bólu z czasem się powiększało. Już w pierwszym roku życia ból przekroczył granice Dotyku i wkroczył na ziemie Światła, Zapachów oraz Dźwięków. Pokój dziecka zahermetyzowano. Król zaczął mówić bardzo późno, ponieważ mowa i dźwięk własnej mowy również stanowiły nowe doznania i najpierw – jak zawsze – musiał przełamać barierę cierpienia. Wykrztusił pierwsze słowo na panicznym wydechu: – Fijć! Dzieci plują jedzeniem, ciskają zabawkami, ściągają ubranie, niszczą, co mogą zniszczyć – byle tylko zwrócić na siebie uwagę i przyciągnąć dorosłych. Król Bólu zaczynał od repertuaru nakierowanego na efekt dokładnie odwrotny: „Wyjdź!”, „Nie!”, „Sam!”, „Idzie!”, „Zostaw!”, „Nic!”. Nic, nic, nic, nie chciał nowych zabawek, nie chciał nowych przytulanek, nie chciał niczego, co nowe, inne i nieoswojone w bólu. Leżeć w bezruchu. Oddychać. Cisza, to samo światło i kolory. Nikt nie dotknie, nikt nic nie powie. Bezpieczny. Oddychać, oddychać. Tak cierpieć jest najprzyjemniej. Pokonała go nuda. Umysł potrzebuje codziennej porcji świeżych bodźców tak samo, jak ciało potrzebuje codziennie nowej porcji protein. Oczywiście są różne metabolizmy: jedni jedzą mniej, inni więcej, jedni spalają wolniej, inni szybciej. Niestety, umysł Króla Bólu był wyjątkowo żarłoczny. Cholerny glej stymulował rozrost synaps szybciej, niż Król nadążał je zaspokajać. (Potem miewał koszmary z własnym mózgiem w roli głównej. Śnił o swoich neuronach śniących, że śni o swoich neuronach, które śnią, że śni o swoich neuronach śniących, że śni o – no, właśnie takie były sny Króla Bólu). Mieszkali w starej kamienicy niedaleko śródmieścia. Rodzina Króla odnowiła najwyższe piętro i poddasze. Na pokój dziecka przeznaczono narożne pomieszczenie górnej kondygnacji. Przez trójkątne świetliki w pochyłym dachu wpadało światło słoneczne i poświata księżycowa, przesuwały się po ścianach i sprzętach geometryczne fale blasku i cienia, kalejdoskopy barw, kształtów i natężenia jasności. Jako niemowlę źle znosił te ciągłe zmiany, matka zasłoniła świetliki, bezpieczniejsze było stałe światło sztuczne. Z czasem nie nauczył się bynajmniej znosić ich lepiej, lecz po kilku latach, gdy tylko posiadł niezbędną po temu siłę, sam zerwał zasłony, pewny bólu, jaki go czeka w spotkaniu z nowością; ale nie wytrzymał, zerwać musiał – z ciekawości. Klątwa plastusiowa napędza samą siebie: wiecznie głodny umysł szuka wciąż nowych podniet, nowych bodźców – a kiedy napływają, krzyczy z bólu. Czy nadprodukcja neurogleju jest z tym sprzężona w sposób konieczny? Z pewnością sprzężenie wyjaśnia, dlaczego owa mutacja, nawet jeśli się pojawiła, zaginęła bez śladu w mrokach ewolucji Homo sapiens: w królestwie zwierząt podobne kaleki giną bezpotomnie. |