Ósmy studyjny album Dave’a Wyndorfa i spółki to dwanaście utworów w większości kipiących kosmiczną energią. Jeżeli ten rok upłynął wam pod znakiem popowych i elektronicznych brzmień, to „Mastermind” jest dobrą odskocznią zapewniającą prawdziwie rockową zabawę.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Pierwsze dwie płyty Monster Magnet należy zaliczać do kanonu stoner rocka. Pod koniec lat 90. zespół penetrował już bardziej klasyczne rejony hard rocka, mieszając Sabbathowe motywy z kosmicznymi wojażami Hawkwind. W nowym tysiącleciu Monster Magnet zszedł na drugi plan, a kolejne albumy grupy rozczarowywały niektórych fanów. Początek nowego krążka wynagradza lata czekania na powrót do starych brzmień. Pierwsze dźwięki „Hallucination Bomb” mile łechcą uszy wielbicieli lejących się metalowych riffów. Lepszego otwarcia chyba nie można było sobie wyobrazić. Momentów, w których słychać, że wraca dawna magia i groove, jest więcej, jak w fantastycznie kołyszącym się „Dig That Hole”, mistycznym „Time Machine” bądź prostym, garażowym „Gods and Punks”. Dwoma słowami – jest lepiej. Dużo lepiej niż na „God Says No” z 2001 r, trochę ciekawiej i różnorodniej niż na ”Monolithic Baby!” z 2004. „Mastermind” jest także bardziej frapująca niż ostatni album grupy z przed trzech lat. Czyżby zatem była to najlepsza płyta Monster Magnet w tym wieku? Można tak powiedzieć. W większości utworów riffy niemiłosiernie to tną, to rozgniatają, basy odpowiednio bulgoczą, a perkusja mechanicznie nabija rytm. Dave Wyndorf przez te wszystkie lata nie schodził z pewnego – zdecydowanie powyżej przeciętnej – poziomu wokalno-tekstowego i nie inaczej jest na nowym wydawnictwie. Humorystyczne, trochę głupkowate i z przymrużeniem oka pisane teksty nie zawiodą swoich zwolenników. Jego głos i linie melodyczne doskonale oddają atmosferę poszczególnych kawałków. A z tworzeniem atmosfery Monster Magnet nigdy nie miał problemów, co „Mastermind” tylko potwierdza. Kapela przechodzi z dusznych i ciasnych garaży w kosmiczne przestrzenie, by wylądować na piaskach pustyni. Pod względem muzycznym otrzymujemy to co najlepsze w stylu Monster Magnet – są ostrzejsze gitarowe fragmenty, ciągnące się motywy, skoczniejsze, oparte na power chordsach kawałki, a także klimatyczne, lekko orientalne spowalniacze. Brzmienie, jak na kapele tego kalibru przystało, jest świetne – soczyste, że palce lizać. Można było jednak ten materiał skrócić, bo zdarzają się monotonne momenty, w tym niepotrzebne, wciśnięte na siłę nawiązania do debiutanckiego materiału. Ognia, który rozpalał przeboje z „Dopes to Infinity” czy „PowerTrip”, nie wystarczyło, by rozgrzać wszystkie numery. Jednak mimo tych mankamentów jest to dobra, solidna dawka gitarowego młócenia. Oby większość weteranów rockowej sceny tak się prezentowała.
Tytuł: Mastermind Data wydania: 27 października 2010 Czas trwania: 66:30 Utwory 1) Hallucination Bomb: 5:28 2) Bored With Sorcery: 4:02 3) Dig That Hole: 5:34 4) Gods & Punks: 5:32 5) The Titan Who Cried Like A Baby: 3:36 6) Mastermind: 5:09 7) 100 Million Miles: 5:01 8) Perish In Fire: 4:42 9) Time Machine: 5:30 10) When The Planes Fall From The Sky: 5:46 11) Ghost Story: 5:20 12) All Outta Nothin’: 4:29 13) Watch Me Fade [Bonus Track]: 3:06 14) Fuzz Pig [Bonus Track]: 3:14 Ekstrakt: 70% |