Trzecia część filmu o Arturze i Minimkach – a właściwie drugi odcinek drugiej części, bowiem konstrukcyjnie pod żadnym pozorem nie jest to odrębne dzieło – przyniosła rozczarowanie. Historii zdecydowanie źle zrobiło przeniesienie do świata ludzi z zabawnego i interesującego wizualnie podziemnego świata Minimków. W efekcie dostaliśmy przeciętną hollywoodzką rozpierduchę. I Dartha Vadera na osłodę.  |  | ‹Artur i Minimki 3: Dwa światy›
|
W roku 2006 Luc Besson nakręcił film, w którym mały chłopiec przenosi się do krainy dwumilimetrowych ludzików zamieszkujących podziemny świat w ogródku jego babci. Wszystkie sceny dziejące się w krainie Minimków są animowane komputerowo, i prezentują niesamowitą, rozbuchaną wizualnie scenografię oraz gagi łączące humor i dynamikę (na przykład pokazanie rozmaitych minimkowych środków transportu czy stylizowanej na rastafariańską knajpy). Ja byłam filmem zachwycona, esensyjni tetrycy mniej. Na „Zemstę Maltazara” poszłam z entuzjazmem i wyszłam zadowolona, powstrzymałam się jednak przed napisaniem recenzji, bo film urywał się w połowie. Teraz wreszcie mogłam zobaczyć ostatnią część. I… kiszka. Kraina Miminków oczarowała mnie swoim wyglądem i zwariowanymi pomysłami, tymczasem w trzeciej części filmu akcja ma miejsce niemal wyłącznie w świecie ludzi. Który, niestety, raczej drażni niż śmieszy: rodzice tytułowego bohatera są przekraczającym karykaturę połączeniem fajtłapowatości i skretynienia (szczególnie matka, która praktycznie wymaga stałej opieki, a szczytem jej umiejętności jest… pokrojenie ciasta), Mia Farrow jako babcia nie robi nic poza prezentowaniem spojrzenia zranionego spaniela, natomiast dziadek, którego poznaliśmy jako odważnego łowcę przygód, tu na dzień dobry – nawet nie będąc szantażowanym – oddaje głównemu wrogowi artefakt mogący stać się niebezpieczną bronią. „Zemsta Maltazara” działa się jeszcze w większości w podziemnym uniwersum, więc można było cieszyć oko lotami na biedronkach czy sceną uwalniania przyjaciela z rąk dziwacznie wyglądających strażników, natomiast w „Dwóch światach” to Minimki przenoszą się do naszej rzeczywistości. Artur wraz z księżniczką Selenią i jej niesfornym młodszym bratem przemieszcza się po domu swoich dziadków, co może nasuwać nieodparte skojarzenia z „Kingsajzem”, szczególnie scena w łazienkowym brodziku albo jazda modelem kolejki elektrycznej. Tyle, że w „Kingsajzie” samolocik-zabawka raczej nie latałby sam z siebie, podczas kiedy u Bessona jak najbardziej to czyni. Mniejsza jednak o czarodziejskie działanie zabawek, gorzej, że fabuła jest wysilona i mało ciekawa. I nie chodzi tu o przewidywalność happy endu – wszak w pierwszej części też wiadomo było, kto zwycięży, sęk w tym, JAK. I to „jak” było naprawdę warte obejrzenia, podczas gdy w „Dwóch światach” już niekoniecznie. Powiększona do ludzkich rozmiarów armia Maltazara demoluje wystylizowane na lata 50. miasteczko, co nie jest nawet w jednej dziesiątej tak zabawne, jak ostrzeliwanie się jagodami z katapulty; loty na bojowych komarach też dużo lepiej wyglądały w wersji animowanej niż animowano-ludzkiej. Dzieciakom zapewne nie będzie to przeszkadzało, natomiast dorosły ma szansę nieźle się wynudzić – jedynym jaśniejszym punktem jest przebranie pewnej postaci w zaimprowizowany strój maskujący, który nadaje jej wygląd Dartha Vadera. A dziennikarz przeprowadzający wywiad jest kubek w kubek podobny do młodego Lucasa. „Artura i Minimki 3” można polecić tylko tym widzom, którzy nie przymykali z obrzydzenia oczu, kiedy w poprzednich częściach na ekranie pojawiał się ojciec lub matka głównego bohatera. Jeżeli zniesiecie ich matołkowatość, to zniesiecie też całą resztę. Jeżeli nie – lepiej zostańcie w domu i po raz kolejny obejrzyjcie „Kingsajz”.
Tytuł: Artur i Minimki 3: Dwa światy Tytuł oryginalny: Arthur et la guerre des deux mondes Rok produkcji: 2010 Kraj produkcji: Francja Data premiery: 3 grudnia 2010 Czas projekcji: 92 min. Gatunek: animacja, familijny, przygodowy Ekstrakt: 50% |