 | ‹Lód›
| Jacek Dukaj ‹Lód›Wydawnictwo Literackie, 2007 Pisząc o tej powieści, nie sposób stosować się do reguł kierujących zamrożoną częścią Dukajowskiego świata. „Lód” bywa i zerem, i jedynką; i zimny, i gorący. Oryginalna, by nie rzec: nowatorska, jest owa książka zarazem czarownie anachroniczna; niekiedy żwawa i niepozwalająca się oderwać, innym razem prosi się o powolne czytanie po jednej, dwu stronach; mając filozoficzne ambicje, wydaje się czasem wręcz łotrzykowską przygodówką. Jest nietypową fantastyką, a we fragmentach nietuzinkowym romansem; lekturą nadzwyczaj wymagającą, która wszakże co rusz hołduje schematom (niedzisiejszej) literatury popularnej. Słowem: monumentalnością, odzwierciedlającą się nie tylko w liczbie stron, ale przede wszystkim w ogromie pomysłów, wielowarstwowości, dopracowaniu, mogą chyba wśród polskiej literatury ostatniej dekady konkurować z „Lodem” jedynie „Miasta pod Skałą”, zupełnie poza tym niepodobne. O ile jednak powieść Huberatha jest językowo skromna, o tyle Dukaj imponuje stylem nie mniej niż pozostałymi aspektami książki. Momentami można odnieść wrażenie, iż autor miał koncepcję tak potężną, że okiełznać jej w pełni nie był w stanie nawet on sam.  | ‹Ex libris. Wyznania czytelnika›
| Anne Fadiman ‹Ex Libris. Wyznania czytelnika›Świat Literacki, 2004 Przecudna książka dla każdego książkomaniaka, nałogowego czytelnika, mola książkowego, książkofila – jak zwał, tak zwał. Dla każdego, kto sądzi, że czytanie książek jest właśnie tym, co powinniśmy robić przez całe życie, a inne rzeczy (wraz ze spaniem i jedzeniem) tylko w tym przeszkadzają. Dla każdego, dla kogo najwspanialszym wspomnieniem dzieciństwa jest powrót z biblioteki z torbą pewną nowych przygód. Fadiman pisze eseje na różne tematy związane z manią książkową – o łączeniu księgozbiorów po zamążpójściu, o nietypowych fascynacjach literackich, o sposobach czytania książek (zaczytanie jej na śmierć czy też pielęgnacja w starannie przygotowanych okładkach?). Napisane jest to z erudycją (trudniejsze pojęcia i fakty wyjaśniane są w ciekawych przypisach na zakończenie każdego rozdziału), pewnym (słusznym!) pysznieniem się, ale też z lekkością i humorem. Piękna lektura dla tych, którzy wierzą, że jest nas więcej. „Amerykańscy bogowie” to kilka gatunków powieści, cudem pomieszczonych w jednej książce. Jest tam powieść drogi, jest thriller i czarny kryminał, jest też głęboka opowieść o ludzkich duszach dawniej i dziś. Opowieść toczy się płynnie, nie pozwala zaczerpnąć tchu, a jednocześnie sugeruje, że jest w niej drugie dno. Ta książka zdaje się dotykać prastarych pokładów ludzkiej duchowości, sięgających czasów łowców mamutów i specjalistów do łupania krzemienia, pokładów, które nadal w nas tkwią, choć przemalowaliśmy i wypolerowaliśmy je do czysta. A przynajmniej tak nam się zdaje. Gaiman zdołał stworzyć swój świat złożony z codzienności Stanów Zjednoczonych, na którą nakłada się druga, dostępna dla nielicznych warstwa rzeczywistości. Obraz ten fascynuje swoją pełnością, bogactwem typów ludzkich i nieludzkich, niezwykłością zdarzeń; wreszcie – precyzją w opisie miejsca. Zdołał również zyskać czytelnicze zaufanie, obiecał bardzo wiele, odsłonił rąbek tajemnicy, za którą miało znajdować się Wielkie Nieznane.  | ‹Rozpoznanie wzorca›
| William Gibson ‹Rozpoznanie wzorca›Zysk i S-ka, 2004 The Smiths chcieli kiedyś powiesić DJ-a, gdyż piosenki, które puszczał, „nie mówią mi nic na temat mojego życia”. A William Gibson odwrotnie, mówi bardzo dużo. W „Rozpoznaniu wzorca”, postcyberpunkowej powieści mainstreamowej, portretuje współczesnego, zagubionego człowieka – dwadzieścia lat temu używał w tym celu metafory cyborga, dziś może sięgać po akcesoria znane każdemu z codziennego życia. W gąszczu medialnej papki, w labiryncie między- i ponadnarodowych ikon na nowo odbudowują się nadszarpnięte relacje społeczne: pokolenia informacyjnych fetyszystów gromadzą się wokół rozmaitych idoli, żywiąc się wspólną miłością do artystowskich filmików albo starych komputerów (albo magazynu Esensja). Podróż bohaterki do Tokyo nie jest nawet w połowie tak odległa, jak wyprawa w głąb siebie, ale – na szczęście – globalna wioska ma mnóstwo studni, przy których można spotkać bliźnich, którzy pomogą nam przetrwać w czasach cywilizacji strachu.  | ‹Zaginione miasto Z. Amazońska wyprawa tropem zabójczej obsesji›
| David Grann ‹Zaginione miasto Z›W.A.B., 2010 Literatura podróżnicza święci triumfy nieprzerwanie od wielu dziesięcioleci, również dziś, w czasach, gdy mapy pozbawione są już białych plam. Przy takiej obfitości materiału tym trudniej jest napisać wyróżniającą się książkę, która będzie jednocześnie porywająca i świeża – ale to właśnie udało się Davidovi Grannowi przy tworzeniu „Zaginionego miasta Z”. Książka Granna nie jest typową literaturą podróżniczą traktującą o wyprawie autora na odległe lądy, ale eklektyczną mieszanką książki podróżniczej z biografią i pracą historyczną. Punktem wyjścia jest tu bowiem historia pułkownika Percy’ego Harrisona Fawcetta, żyjącego na przełomie XIX i XX wieku brytyjskiego odkrywcy, który wsławił się podróżami po Ameryce Południowej, a przede wszystkim wygłaszaniem koncepcji o kryjącym się w głębi Amazonii ośrodku cywilizacji – tytułowym mieście Z. Jednak to nie opis wyprawy Granna zapewnił „Zaginionemu miastu Z” miejsce na listach bestsellerów i w zestawieniach najlepszych książek roku sporządzanych przez największe i najbardziej opiniotwórcze amerykańskie gazety i magazyny. Przetłumaczona na 25 języków książka Granna przełamuje bowiem schemat literatury gatunkowej i stosując prostą, ale jakże skuteczną metodę wielotorowej narracji tworzy opowieść wciągającą niczym najlepsza powieść detektywistyczna. Grann przekazał tę opowieść w sposób tak fascynujący, że określenie „czytelnicze Eldorado” nasuwa się po lekturze samo.  | ‹Księga jesiennych demonów›
| Jarosław Grzędowicz ‹Księga jesiennych demonów›Fabryka Słów, 2003 Wydana w 2003 roku „Księga jesiennych demonów” to pierwsza książka Jarosława Grzędowicza, redaktora naczelnego świętej pamięci „Feniksa”, tłumacza i publicysty. Nie było to jednak objawienie literackie, bo już wcześniejsze, publikowane tu i ówdzie opowiadania trzymały wysoki poziom (tak jak „Klub absolutnej karty kredytowej” opublikowane trzy lata wcześniej, nominowane do Elektrybałta i SFinksa, wyznaczające spektrum tematyczne „Księgi…”). Co jest więc w niej tak wyjątkowego? Fakt, że znany z wyrazistych poglądów politycznych publicysta okazał się też doskonałym obserwatorem społecznym. „Księga jesiennych demonów” to właściwie zbiór tekstów obyczajowych z doklejonymi jedynie motywami fantastycznymi, do tego opowiadań pisanych właściwie „na jedno kopyto”. Czy to jakikolwiek zarzut? Wręcz przeciwnie. Zbiór jest wyjątkowo spójny, poszczególne teksty są podobne w klimacie, ale odrobinę różne tematycznie, zajmują się odmiennymi aspektami naszej mrocznej, przygnębiającej codzienności. Nieszczęśliwa miłość, niefart finansowy, zawiść rodziny, samotność, śmierć bliskich – wszystko to, przemieszane, podkręcone do granic absurdu, wylewa się z tekstów Grzędowicza, wpędzając czytelnika w iście jesienny nastrój. Teksty z „Księgi…” są mroczne, sugestywne, brutalne przemocą dnia codziennego, bolą czytelnika, wiercąc mu dziurę w brzuchu – bo opowiadają o tym, co każdy z nas doskonale zna, o tych strasznych małych-wielkich problemach, których każdy kiedyś doświadczył. Grzędowicz wykorzystuje tu fantastykę, by z jednej strony oswoić te demony (w końcu to „tylko fantastyka”), a z drugiej czerpie z niej inspirację, by w sposób nastrojowy i ciekawy opowiadać historie proste i zwyczajne. Ale jakże przejmujące. Michel Houellebecq nazywany bywa grafomanem i pornografem, ale nie trzeba pałać miłością do twórczości Francuza – faktycznie mogącej budzić kontrowersje – by dostrzec, że to dla jego prozy łatki krzywdzące. Wystarczy przeczytać którąś z jego książek – chociażby „Możliwość wyspy”, ostatnią wydaną jak dotąd w Polsce powieść pisarza. Mamy tutaj typowego bohatera Houellebecqowskiego (chyba można już użyć takiego określenia), który, odnosząc materialne sukcesy, przepełniony jest narastającą frustracją, spowodowaną w dużej części nieudanymi związkami. Nic, wydawałoby się, nadzwyczajnego, ale literat znad Sekwany pisze przede wszystkim o tym, CO Danielowi tworzenie normalnych relacji uniemożliwia i dlaczego współczesność jest zgoła nieludzka. Bo zawarta w „Możliwości wyspy” diagnoza człowieczeństwa jest na tyle pesymistyczna, że praktyczne wyginięcie Homo sapiens wydaje się rozwiązaniem, na jakie ów nędzny gatunek zasłużył. I w tym miejscu autor wybiega w przyszłość: dzisiejsze czasy przeplatają się z okresem o wiele wieków późniejszym, a panująca wtedy nad światem neoludzkość robi wrażenie czegoś jeszcze od nas marniejszego. A przy okazji jest w powieści drwina z sekt i religii jako takiej, całkiem sporo autoironii i jakaś tęsknota za normalnością, która każe wierzyć rzekomemu nihiliście i cynikowi Houellebecqowi, gdy ku zdumieniu niektórych twierdzi, że jest konserwatystą.  | ‹Miasta pod Skałą›
| Marek S. Huberath ‹Miasta pod Skałą›Wydawnictwo Literackie, 2005 Ostatnia jak dotąd powieść Marka S. Huberatha ma rozmiary podobne do pozostałych dzieł autora razem wziętych. „Miasta pod Skałą” to teoretycznie książka trzytomowa, ale wszystkie części wydano w pojedynczym woluminie, co każe o podziale zapomnieć i traktować owe 205 (!) rozdziałów jako jedną, monumentalną całość. A ta, nawet jeżeli nie zachwyci, musi zrobić wrażenie. Gdyby zdecydować się skrzywdzić ją, wrzucając do jakiegoś gatunkowego worka, i za najodpowiedniejszą szufladkę (a wybór jest trudny) uznać science fiction, za pierwiastek naukowy trzeba by wziąć teologię, eschatologię czy demonologię – tymi bowiem dyscyplinami inspiruje się autor w powieści. Krakowski pisarz, czerpiąc m.in. z Biblii, multum apokryfów i dorobku średniowiecznych malarzy, przedstawił obraz piekła olśniewający i totalny. Pomimo zaś faktu, że Huberathowska wizja zaświatów pojawiła się wcześniej w znakomitym opowiadaniu „Kara większa”, „Miasta” w żaden sposób przez to nie tracą; są pozycją całkiem osobną i niepodobną.  | ‹W rajskiej dolinie wśród zielska›
| Jacek Hugo-Bader ‹W rajskiej dolinie wśród zielska›Prószyński i S-ka, 2002 Mimo ośmiu lat, które minęły już od premierowego wydania tomu (i siedemnastu od publikacji w „Gazecie Wyborczej” najstarszego tekstu), książka Hugo-Badera wciąż pozostaje aktualna i godna lektury. W dużej mierze jest to zasługa niezwykle żywego i emocjonalnego języka, ale w największym stopniu – kraju i ludzi, których dziennikarz opisuje. „W rajskiej dolinie wśród zielska” to podróż do swoistego skansenu, wielkiego terytorium na pograniczu Europy i Azji, który stanowi specyficzny (mikro)świat, rozdarty między mało chwalebną, ale za to mocarstwową przeszłością a pełną obaw i niebezpieczeństw przyszłością, między słabą demokracją a mocnymi tendencjami autorytarnymi, między trzeźwą oceną sytuacji a pijackim zwidem. Autor pozwala nam ten świat zrozumieć i poniekąd także go ucywilizować. Wspaniała książka o Rosji, jaką znamy, ale której chyba nigdy do końca nie zrozumiemy.  | ‹Mężczyzna, który przychodził w niedzielę›
| Thomas Kanger ‹Mężczyzna, który przychodził w niedzielę›Czarne, 2009 „Mężczyzna, który przychodził w niedzielę” to znakomity kryminał. Ale nie tylko. To również świetna powieść obyczajowa, kapitalnie konfrontująca dwie wizje – tę z lat 70. ubiegłego i tę z połowy pierwszej dekady XXI wieku – szwedzkiego państwa opiekuńczego, z jego nader rozwiniętą biurokracją i obciążeniami podatkowymi. To także spora porcja bardzo realistycznej prozy psychologicznej, ze świetnie nakreślonymi portretami bohaterów – zarówno tych pierwszo-, jak i drugoplanowych. Kanger potrafi bowiem zaledwie kilkoma zdaniami przedrzeć się przez skorupę i wedrzeć do głębi duszy człowieka, wywlekając na wierzch to, co w nim najlepsze, i to, co najgorsze. Unika przy tym schematów – dobro nigdy nie jest idealnie białe, a zło czarne. W literackim świecie szwedzkiego pisarza zbrodniarz może nawet wzbudzić sympatię, a wzorowy stróż prawa pogardę. Czytelnik do ostatniej strony trzymany jest pod wielkim napięciem, a gdy już dotrze do końca i przetrawi finał, ma ochotę tylko na jedno – zacząć od nowa. |