Chciałem napisać recenzję najnowszego albumu „Thorgala”, ale uznałem, że rzecz jest zbyt poważna, więc zdecydowałem się na list otwarty.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Drogi panie Sente! Miałem z początku napisać recenzję najnowszego tomu „Thorgala”, zatytułowanego epicko „Bitwa o Asgard”, ale ostatecznie stwierdziłem, że wskazana będzie bardziej bezpośrednia forma. W końcu czekają nas z pewnością następne tomy cyklu i warto parę rzeczy sobie wyjaśnić. Przejął pan „Thorgala” – to wielki zaszczyt i, jak mawiał Spider-Man, wielka odpowiedzialność. No, może nieco przesadziłem – od lat „Thorgale” nie budzą już takich emocji jak niegdyś. Regres zaczął się jeszcze za czasów Van Hamme’a i trwa do dziś – widać raczej chęć prostego odcinania kuponów, wszak wiadomo, że każdy komiks z ciemnowłosym wikingiem na okładce powinien sprzedać się przynajmniej przyzwoicie. Spójrzmy jednak prawdzie w oczy – Thorgal jako postać został już wyeksploatowany do cna. Wszystko, co zostaje dopisane, jest jakąś wariacją na temat jego przygód w przeszłości. Nie jest on jednocześnie tak barwnym bohaterem (ze względu na swą krystaliczność i szlachetność, które nigdy nie sprzyjają wielowymiarowości), by można było wokół niego wciąż kreować coś nowego i chwytliwego. Jedną szansą dla bohatera byłaby więc jakaś ogromna zmiana, zrobienie z niego, powiedzmy, jakiegoś Shaigana Bezlitosnego (ups, to też już było!), ale wtedy zapewne nie byłby to już Thorgal. Może więc czas naprawdę przenieść go na trzeci plan i dać szanse młodszym? Tak, z pozoru Pan to zrobił – równoprawnym, jeśli nie głównym bohaterem jest Jolan. Ale przecież w najnowszym albumie aż 13 plansz poświęconych jest nadal Thorgalowi. Co gorsza, te 13 plansz to miejsce zmarnowane. Niby coś się na nich dzieje, ale ani nie jest to specjalnie ciekawe, ani nie posuwa fabuły o do przodu. Powiedzmy sobie szczerze – jedyna jakoś odnotowana nowość na tych planszach to wprowadzenie jakiegoś enigmatycznego Rosjanina. Czy naprawdę było warto? A może lepiej było jednak oddać tę przestrzeń Jolanowi i całkowicie przekazać mu pałeczkę? Widać, że Pan (albo wydawca) ma przeczucie, co w komiksie jest najciekawsze. Tytuł i okładka jasno wskazują na bitwę o Asgard. Racja! Tytułowa potyczka między olbrzymami i karzełkami to najlepsze strony komiksu, ciekawe jako pomysł, ładnie narysowane. Aż chce się więcej. Bo bitwa jednak w dużej mierze opiera się na nadziewaniu olbrzymów małymi strzałami i aż się prosi, by rozwinąć temat, pokazać przywódcze zdolności Jolana, zbudować jakąś strategię, dodać dramaturgii. Wtedy dostaniemy epicki oddech, może nie na miarę przygód w krainie Qa, ale na pewno wysoko podnoszący poziom serii. Bardzo proszę o rozpatrzenie mojego wniosku przy następnych częściach. Chciałbym także nadmienić, że zakończenie rozbudowanej historii w stylu „przychodzi sprawiedliwy bóg i rozsądza wszystko” jest jednym z najgorszych pomysłów fabularnych i dramatycznym przejawem lenistwa scenarzysty. Proszę przemyśleć moje słowa. Na koniec pragnę wyrazić moje zdanie, że nieprawdą jest, jakoby seria nie miała już potencjału. W cyklu, w którym mieliśmy już wikingów, bogów nordyckich i azteckich oraz kosmonautów (i trzymało się to kupy), wszystko jest możliwe. Trzeba tylko naprawdę mocno pomyśleć, co dalej, nie chodzić na łatwiznę, nie powielać klisz. I kto wie, może się uda? Łączę wyrazy szacunku i proszę o wspomnienie o mnie w podziękowaniach do następnego albumu, gdyby zechciał Pan uwzględnić moje uwagi. Z poważaniem Konrad Wągrowski
Tytuł: Thorgal #32: Bitwa o Asgard ISBN: 978-83-237-4627-0 Data wydania: grudzień 2010 Ekstrakt: 50% |