To nie jest pierwszy lepszy zespół – Electric Wizard już dawno znalazł się w panteonie grup, których każde nowe nagrania powodują wypieki na twarzy. Nie inaczej jest tym razem. Na „Black Masses” kapłani doom metalu odprawiąją kolejne ceremonie, a Jus Oborn nieustępliwie niesie pochodnie z konopi.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Skłamałbym, gdybym powiedział, że nie jestem fanem Electric Wizard. Jeszcze bardziej bym minął się z prawdą stwierdzeniem, iż nie uważam „Come My Fanatics…” za najcięższą (nie o samą muzykę chodzi) płytę lat 90, a „Dopethrone” za jedno z lepszych nagrań A.D. 2000. Jednak na kolana kolejne płyty zespołu mnie nie rzuciły, mało tego, „Witchcult Today” nawet rozczarowała. Co przynosi nowy materiał? Tak naprawdę nic nowego: wlekące się gitarowo-basowe walce znów dostały przyśpieszenia, a wokale więcej przestrzeni. Można powiedzieć, że jest to „Witchcult Today 2”, choć trzeba przyznać, że tu kompozycje są zdecydowanie ciekawsze, więcej w nich wymagających kilkukrotnego podejścia dźwiękowych smaczków, małych dysonansów, basowych i perkusyjnych wypadów (nowa sekcja rytmiczna ma u mnie wielkiego plusa). Widać, że kapela chciała nagrać jeszcze raz podobną w formie płytę (znów rejestrowano w pełni analogowo), gdyż z ostatniego krążka nie była w pełni zadowolona. I jak dla mnie sztuka się udała. Kilka fragmentów fantastycznie pasowałoby jako akompaniament dla kroczącej armii ciemności, palącej wszystkie wioski na swej drodze, gwałcącej kobiety i mordującej dzieci oraz starców. „Black Masses” numer za numerem brzmi jak doomowo-stonerowy standard. Powtarzane ciągłe motywy, raz szybciej, raz wolniej i jeszcze raz, i jeszcze jeden… Przy „The Nightchild” jest się już w mocy Electric Wizard i pozostaje tylko poddać się i kroczyć wraz z innymi w oparach zielonego dymu, głosząc nadejście Pana Ciemności. Opętanie. To najlepsze słowo, by podsumować i skomplementować nowy album Brytyjczyków. Tu nie ma przystanków, jeśli wyruszysz w czarodziejską podróż, nie ma rady, musisz wytrwać do końca. Na osobach, które zaczynają swoją przygodę z muzyką na styku stoner i doom metalu, płyta może wywołać piorunujące wrażenie i na długo wryć się głowę, powodując nieodwracalne zmiany w ocenie rzeczywistości. Dla bardziej doświadczonych fanów gatunku powinna stanowić miłą sentymentalną podróż. Bo prawda jest taka, że Panowie i Pani z Elektrycznego Czarodzieja nie wykraczają poza dawno wytyczone schematy. Brzmienie, identyczne jak na „Witchcult Today”, nie powala. I choć kolejne numery gniotą charakterystycznymi riffami, przetworzony wokal wywołuje fajne wibracje, każdy utwór można nazwać nawet małym majstersztykiem, całość raczej nie stanie się kolejnym „Dopetrhone” – albumem, który będzie przychodził jako pierwszy do głowy, gdy ktoś zapyta: „A może tak włączyć coś na absurdalny wieczór przy świecach i trawce?”. Z drugiej strony, to przecież kolejny album Electric Wizard, do diabła!
Tytuł: Black Masses Data wydania: 1 listopada 2010 Utwory 1) Black Mass: 6:06 2) Venus in Furs: 6:22 3) The Nightchild: 8:02 4) Patterns of Evil: 6:30 5) Satyr IX: 9:58 6) Turn Off Your Mind [azathoth]: 5:51 7) Scorpio Curse: 7:31 8) Crypt of Drugula: 8:49 Ekstrakt: 80% |