powrót do indeksunastępna strona

nr 10 (CII)
grudzień 2010

Moc generowania sensów
Jacek Dukaj
ciąg dalszy z poprzedniej strony
E: Z drugiej strony – czy nic nie pociąga cię w filmowym skrócie? Oczywiście to raczej kino jest formą mającą ograniczenia (seriale ograniczają jedynie pieniądzę), ale czy Tarantino lub Leone zyskaliby cokolwiek, gdyby dać ich filmom więcej czasu? A widziałeś może ekranizację „Strażników”? To fascynujące, że tak monumentalne dzieło dało się na ekran przenieść w zasadzie bez utraty treści (choć sama linia fabularna nieco ucierpiała).
JD: Dobrze, że przywołaliście „Strażników”, bo właśnie poprzedni film ich reżysera, „300”, uważam za dzieło definiujące tę rolę kina jako dostarczyciela spektakli malarsko-adrenalinowych. Tu rozwiną się odrębne hierarchie, nowe estetyki i wartościowania. Powstaną arcydzieła, wyrosną mistrzowie, utrwalą się kanony. Zapisze się prekursorów – np. sekwencja z Domu Błękitnych Liści z „Kill Billa” w całości należy już do kina „postliterackiego”. Fabuła cierpi i będzie cierpiała coraz wyraźniej; nie o fabułę tam chodzi, od fabuły mamy seriale.
Mnie to bynajmniej nie bulwersuje; podobają mi się także takie rzeczy, załapałem się jeszcze na tę wrażliwość. Ale mam świadomość postępującej specjalizacji i rozjeżdżania się gatunków. Tymczasem żyjemy w okresie dzieł przejściowych, ten podział nie zamarzł. Weźmy na przykład „The New World” Terrence’a Malicka: to malarska medytacja introspekcyjna, wprost kontynuująca literackie tradycje podróży duchowych, niemalże afabularna i kompletnie wyzbyta składowej adrenalinowej, a realizująca się w pełni jedynie właśnie na dużym ekranie, z dużym budżetem.
Poczekajmy te 10 lat, technologia i ekonomia wyklarują sytuację.
E: Chcielibyśmy jeszcze chwilę pociągnąć temat zainteresowań filmowych. Z ostatnich tytułów niewątpliwie największy szum zrobiły (na różnych poziomach) „Avatar”, „Dystrykt 9”, „Moon” i „Incepcja”. Czy uważasz, że te tytuły – albo któryś z nich – wnoszą coś nowego do filmowej SF, wprowadzają ją na nowe tory, czy też to może ślepe drogi, propozycje niczego nowego nie wnoszące do gatunku? Czy w jakimś ostatnio obejrzanym filmie możesz znaleźć inspirację dla swojej twórczości, czy są jakieś ważne tematy wymagające dalszego zgłębienia?
JD: Nie potrafię sobie przypomnieć filmu SF, który byłby prekursorski wobec literatury SF. Filmy bywają tu nowatorskie w porównaniu z innymi filmami, tzn. albo odkrywają dla kina tematy, idee wcześniej właśnie tylko w książkach poruszane (zazwyczaj z kilkudziesięcioletnim opóźnieniem), albo wprowadzają nowości stricte filmowe: rewolucyjne efekty specjalne, sposób montażu, kadrowania czy wręcz technologię 3D. Często natomiast świetnie popularyzują pomysły wzięte z literatury wśród masowej publiczności.
„Avatara”, „Dystrykt 9”, „Incepcję” widzę przede wszystkim jako elementy trendów ewolucji kina. Odpowiednio: transmedialnego worldbuildingu; konwencji „symulacji dokumentu”, efektywnej zwłaszcza w horrorze; adaptacji narracji pochodzącej z RPG i gier wideo (następny krok to „Scott Pilgrim vs the World” tudzież „Sucker Punch”).
E: Czy planujesz wykorzystanie technik multimedialnych w swoich utworach? Mam na myśli tekst zamieszczony w sieci, wykorzystujący hipertekstowe odnośniki, a może coś więcej – interaktywna nowela, gra nie na podstawie, lecz będąca fabułą? Promocyjna gierka oparta na netykiecie z „Czarnych oceanów” to zaledwie odprysk takiej możliwości, zaś obecna akcja wokół „Wrońca” (piosenki Kazika, gra edukacyjna, krótkie filmy) pokazuje, że taki kierunek nie jest ci obcy.
JD: Te wszystkie utwory pochodne pojawiły się wokół „Wrońca”, bo były na nie pieniądze z Narodowego Centrum Kultury, no i sam „Wroniec” okazał się łatwo przekładalny. Gra do „Czarnych oceanów” to pomysł i robota Łukasza Bujaka z pomocą Agnieszki Kozik z PR-u Wydawnictwa Literackiego. Gra planszowa na podstawie „Wrońca” zrobiona została przez Annę Zemanek z WL-u. Te rzeczy powstają „obok”, zazwyczaj oddolnie. Takoż airsoftgunnowcy wykorzystują „Wyżryna” jako scenariusz swoich gier-bitew; są to już potężne operacje militarne, chyba wiszą w sieci materiały z nich. Ja jedynie deklaruję, że nie zgłaszam sprzeciwu wobec konkretnego przetworzenia utworu. Ale na etapie pisania nie biorę ich w ogóle pod uwagę.
Co nie znaczy, że wykluczam twórczość w innych mediach, próbowałem zresztą tego i owego, trochę z ciekawości, trochę dla nauki, a trochę dla rozgimnastykowania mózgu. Ale z mojej perspektywy wszystkie te przedsięwzięcia mają zbyt dużo wad porównaniu z literaturą: wymagają kooperacji wielu osób, ich realizacja jest uzależniona od uzyskania sporych funduszy i nie można odpowiadać w pełni za kształt końcowy dzieła. Przede wszystkim zaś z różnych „przyczyn obiektywnych” tylko drobny procent projektów, w które człowiek wkłada tu energię, czas, pracę wychodzi na światło dzienne. Można się nimi zabawić od czasu do czasu, ale na dłuższą metę bardzo to frustrujące i wyjaławiające.
W każdym razie w tej chwili takie jest moje nastawienie.
E: I pytanie nieco podobne: czy twoje utwory kojarzą ci się z jakimiś konkretnymi utworami muzycznymi bądź filmowymi? Czy tworzyłeś – świadomie lub nie – soundtracki swojego pisania, czy może „Serce Mroku” jest wyjątkiem?
JD: Soundtracków nie tworzyłem, ale chyba rzeczywiście zachodzi tu korelacja. Na określone albumy, wykonawców miewamy „fazę”, ona prędzej czy później przechodzi, może powracając po latach, tymczasem w pamięci pozostają te utwory sprzężone ze zdarzeniami, ludźmi, których spotkaliśmy wtedy. I pamiętam, że na przykład podczas pisania „Lodu” miałem mocną fazę na Toola.
E: A w jakim stopniu ścieżka dźwiękowa bohatera „Linii oporu” odzwierciedla twój gust muzyczny?
JD: To pewien wycinek, przekrój pod określonym kątem – wypadły na przykład rodzaje muzyki akurat niekompatybilne ze stanem ducha bohatera „Linii…”, czyli ciężki rock, metal itp.
E: Śledzisz polską fantastykę? Których twórców pierwszej niezakończonej dekady XXI wieku uważasz za obiecujących i mających duży potencjał?
JD: Powinienem się chyba powstrzymać od mocnych uogólnień, bo od dwóch-trzech lat wyraźnie nie nadążam lekturowo za rodzimą produkcją fantastyczną. Do tego stopnia, że są nowi, dobrze przyjmowani przez czytelników autorzy z dorobkiem już kilku książek, których nie znam z ani jednego opowiadania. Nie czytam w ogóle „SFFiH”, w „NF”, gdy sprawdzam zawartość, też coraz mniej znajduję interesującego. (Wyjątek: w grudniowym numerze oba opowiadania polskie są bardzo ciekawe, Piskorskiego to najlepsza rzecz, jaką z jego twórczości czytałem, przypomniało mi się „W nocy twarzą ku niebu” Cortazara, a Nowak wyraźnie odbierał tę samą stację, co ja podczas pisania „Linii oporu”).
Ale zdaje mi się, że chyba trzy lata wystarczyły, żeby zaczęła wypełniać się ta luka, na którą wskazywałem w „Krajobrazie po zwycięstwie”. „Wieczny Grunwald” Twardocha to jedna z najważniejszych, jeśli nie najważniejsza z polskich książek fantastycznych tego kawałka XXI wieku. Bardzo jestem ciekaw następnych rzeczy Guzka; „Trzeci Świat” to był sygnał przejścia na boiska innej ligi. Rozwijają się także Protasiuk, Małecki, mam też na radarze Cyrana czy Palińskiego. Dostrzegam ciekawy ruch autorski wokół „Creatio Fantastica” czy Powergraphu, ale na razie to raczej pozaliterackie sygnały świadomości pisarskiej. Powinienem też przeczytać już ukończone trylogie Brzezińskiej i Podrzuckiego, czuję, że zasługują na to, lecz ciągle inne rzeczy je wyprzedzają w kolejce (trudno się zmusić do powtórnej lektury poprzednich tomów, gdy tyle nowości stoi obok).
Chyba nie mieliśmy ostatnio żadnego takiego mocnego wejścia debiutanta, to wszystko są nazwiska znane od lat (bodaj z wyjątkiem Palińskiego). Może jako cezurę należałoby traktować z kolei pierwszą powieść – czekam np. na powieść Nowaka.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót do indeksunastępna strona

76
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.