Enrissa Druga Złotowłosa, Jej Królewska Wysokość, Najjaśniejsza Pani, Trzydziesta Druga Namiestniczka króla Eliana, władcy Imperium Anryjskiego, zarządzająca prowincji Allaor, obecnie istniejącej tylko w pełnym tytule namiestniczek, księżna Nei i tak dalej, i tak dalej, męczyła się już trzecią noc z rzędu. Bezsenność. Sierp młodego księżyca zawisł arogancko nad iglicą arsenału, przypominając przechylający się na bakier kapelusz z czasów prababek. Od dzieciństwa Enrissa miała kłopoty z zaśnięciem podczas nowiu. Oparła się łokciami o szeroki parapet. W okno mogła nie patrzeć – zdążyła bardzo dokładnie poznać pałacowy ogród przez trzy lata mieszkania tutaj, nawet w pełnym dniu nie dałaby rady dostrzec nic nowego i interesującego. Trzeba by się położyć i zamknąć oczy, ale wiedziała, że jeśli tylko podejdzie do łóżka, przy którym stoi lampa, znów zagłębi się w księdze i spędzi nad nią czas do samego rana. Nagle zrobiło się jej duszno, zapachy, choć tak dobrze znane, znienacka chwyciły za gardło. Nerwy, to znów nerwy… nadworny uzdrowiciel z troską kiwał głową, badając namiestniczkę. „Czego chcecie, Najjaśniejsza Pani – wapory. Musiałyście dać z siebie tak dużo, a w naturze wszystko ma swój czas, miejsce i cenę” – i zaordynował uspokajający wyciąg na miodzie. Ale wyciągi nie pomagały. Enrissa z wściekłością szarpnęła haczykiem przy oknie, pchnęła ciężkie skrzydła. Przez zdobioną kratę wtargnął lodowaty podmuch. Chwytała go łapczywie, z rozpaczliwą determinacją, chociaż nazajutrz zapłaci za to utratą głosu i bolącą kulą w gardle. Wreszcie poczuła, że marznie, i zamknęła okno. Namiestniczce nie wolno poważnie się rozchorować, a szczególnie w chwili, kiedy zakończono wojnę. W ciągu trzech lat Enrissa uczyniła to, czego głupia Amaldija nie potrafiła zrobić przez trzydzieści – Wyspy Sveselskie należą teraz do imperium. W sumie nabytek to całkiem bezużyteczny! A przecież trzeba nagrodzić wyróżniających się żołnierzy, zaproponować mieszkańcom podbitych ziem ulgi podatkowe, inaczej wznieciliby niebawem powstanie, a jeśli się zaproponuje im cokolwiek, swoi będą niezadowoleni. I trzeba coś zrobić ze szlachtą – dobrze urodzonym zwycięstwo uderzyło do głów, a z pospolitego ruszenia pożytku w prawdziwej wojnie nie ma, nadaje się co najwyżej do urządzania napadów na rubieżach. Lanloss będzie musiał objąć Inchor – ziemie tak czy inaczej zostały bez pana. Stary graf umarł, jego następcy nie można powierzyć w zarząd nawet chłopskiego obejścia, a co dopiero całego hrabstwa. Przy czym i on niebawem skona, bo żółta trawa zabija człowieka ledwie w parę lat. Przeklęte zielsko hodowano w Inchorze od dawna – niby że takie uzdrawiające. I prawda, uzdrawia, ale w wyciągach czy maściach, ale jeśli je palić… Niech świeżo upieczony graf powalczy z nałogiem, a jeśli nie da rady – co wydaje się całkiem prawdopodobne – rozliczy się go z wyników. Los młodego lorda stanie się przestrogą dla innych. Już od kilku wieków namiestniczki potwierdzały prawo dziedziczenia szlachetnym rodom – przywilej stał się prawem. W czasie pokoju lepiej by było, żeby Lanloss Eire trzymał się od armii jak najdalej. Do Wysokiej Rady powinni należeć najwierniejsi z wiernych, wystarczy, że są w niej też magowie. Należy nagrodzić grafa Ostrzem Honoru i odprawić… Ach, prawda, jeszcze kuleje po odniesionej ranie. Bogowie, dlaczego właśnie ona musi myśleć o tym wszystkim?! Znała odpowiedź: widzi wszak Stwórca, że nie rwała się do władzy, ale skoro już ją otrzymała, nie stanie się zabawką w cudzych rękach! Na świecie powinna być jakaś sprawiedliwość! Przez pierwsze dwadzieścia trzy lata jej życia o wszystkim decydował ojciec. Każdego dnia książę Nei przypominał córce, że skoro nie zechciała urodzić się chłopcem, by zostać godnym dziedzicem sławnego rodu, musi osiągnąć godność namiestniczki. To, że dwadzieścia lat temu Amaldija czuła się całkiem nieźle i nie zbierała się umierać, w żaden sposób nie detonowało przedsiębiorczego księcia. Nie żałował funduszy na kształcenie córki: historia, prawo, języki, teologia, matematyka i alchemia, a nawet wprowadzenie do nauki o właściwościach ciał materialnych… wszystko, co tylko można, z wyjątkiem wyszywania i tkactwa, uzdrawiania, prowadzenia gospodarstwa domowego, czyli tego, co powinna umieć dobrze urodzona dama. Enrissa była przygotowana do rządzenia państwem, ale nie miała najmniejszego pojęcia, jak zarządzać domem czy tkać gobeliny. Nie zważając na dziwactwa panny, próbowało się z nią swatać wielu kawalerów, albowiem jej uroda z nawiązką rekompensowała wszelkie niedostatki. Jednak książę wszystkich odsyłał precz. Czekał na śmierć namiestniczki, obawiając się zmarnować jedyną szansę. Z każdym rokiem fatygantów pojawiało się coraz mniej, w wieku dwudziestu trzech wiosen Enrissa mogła liczyć już tylko na jakiegoś wdowca, a po upływie jeszcze paru lat… o tym starała się w ogóle nie myśleć. Kiedy namiestniczka Amaldija zasnęła snem wiecznym, książę Nei pierwszy przybył do stolicy, ale na próżno – wybrano już następną. Przez jedną noc nieszczęśnik postarzał się o dwadzieścia lat. Na córkę patrzył ze źle ukrywaną nienawiścią. Nicpotem, żałosna idiotka, zakała rodziny! Enrissa przy tej okazji i tak nie dowiedziała się o sobie niczego nowego, ojciec wcześniej także nie żałował obelg, jeśli córka nie spełniała jego oczekiwań. Ale wtedy – dzięki bogom – okazało się, iż następczyni jest w trzecim miesiącu ciąży. Książę natychmiast złapał drugi oddech. Oczywiście honorem może poręczyć za dziewictwo swojej córeczki, drugiej tak czystej niewiasty nie znajdzie się w całym imperium, on zaś – w odróżnieniu od niektórych – doskonale wie, jak należy wychować przyszłą namiestniczkę! Tak, jego córka jest wykształcona, a oto długa lista mistrzów, dzięki którym uzyskała rozległą wiedzę. Od dzieciństwa marzyła, aby poświęcić życie Jego Wysokości! Enrissa uśmiechała się wyuczonym grymasem, odpowiadała na pytania, poddała się poniżającym oględzinom – uczyniła wszystko, byle tylko jak najszybciej przejść przez koszmar wyboru. Nie starała się zrobić wrażenia na Wysokiej Radzie, nie oczerniała rywalek, nie pozyskiwała stronników, i wszystko to nieoczekiwanie obróciło się na jej korzyść – za Enrissą Arayno nikt nie stał, a to znaczyło, że nikt nie będzie wywierał wpływu na decyzje Rady. W dzień objęcia władzy odprawiła ojca do rodzimej prowincji z całkowitym zakazem pojawiania się w stolicy. Nie chciała go widzieć na ceremonii zaślubin i koronacji, postanowiła bowiem, że już nikt nigdy nie będzie jej wykorzystywał do własnych celów. Usiadła przy toaletce. Do świtu pozostały trzy godziny, nie ma już sensu próbować zasnąć, lepiej postarać się ukryć ciemne kręgi pod oczami. Płomyczek świecy pląsał w kryształowej czaszy ozdobnego lichtarza. Wbrew woli zatrzymała spojrzenie na niewielkim witrażu w srebrnej oprawie. Skrzydlata kobieta stała zwrócona twarzą ku otwartemu oknu zabezpieczonemu ozdobną kratą. Wiatr, który wdarł się do komnaty, uniósł lśniące perłowo pióra, rozrzucił na ramionach złote włosy, w całej postawie kobiety wyczuwało się gotowość do lotu. Lotu, do którego nigdy się nie poderwie. Enrissa wiedziała o tym doskonale – wszak krata była taka sama jak ta, którą miała w sypialnianym oknie. Czy ten witraż stanowił wyraz wyszukanej kpiny ze strony księcia Innuona, czy też oznaczał prawdziwe współczucie? Jak to dobrze, że nie widać twarzy postaci!
Tytuł: Namiestniczka. Księga I Tytuł oryginalny: Выбор Наместницы ISBN: 978-83-7648-528-7 Format: 824s. 125×195mm Cena: 44,– Data wydania: 11 stycznia 2011 |