Stroje i przedmioty codziennego użytku są wykonane z najwyższej jakości materiałów, często zabytkowe (czarki, pałeczki, wachlarze itp). Ręcznie malowane kimona mogą kosztować 7 mln jenów, a gejsza musi ich mieć kilkanaście, ponieważ nie wolno jej się pokazać dwa dni pod rząd w tym samym. Kimona są dostosowane kolorami i wzorami do pór roku, które w ogóle w Japonii są bardzo ważne, ich zmiany świętuje się festiwalami i rozmaite dekoracje (np. ikebany, a nawet kształt ciasteczek podawanych do herbaty) też muszą być idealnie dopasowane. Przeciętna Japonka ma w domu dwa odświętne kimona, oczywiście nie tak kosztowne, jak kimona gejsz, różniące się także tym, że kobieta może się w nie sama ubrać, podczas gdy gejsza potrzebuje pomocy, czasem nawet kilku osób. Nic dziwnego, skoro pas obi może mieć nawet 9 metrów długości.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Na spotkanie z gejszą trzeba się zapisać w specjalnej instytucji i nie można być człowiekiem z ulicy, tylko stałym klientem albo osobą przez takowego poleconą. Bogaci Japończycy świętują w herbaciarniach z gejszami urodziny, śluby i inne uroczystości rodzinne. Klient ma się czuć jak w domu – siedzi na pufie (gejsze muszą klęczeć), nie wymaga się od niego specjalnego stroju. Nie wypada mu tylko zaglądać do innych pomieszczeń. Spotkanie z gejszą ma być przeżyciem artystycznym, tymczasem ludziom Zachodu często kojarzą się one z lepszej klasy prostytutkami – to m.in. wina żołnierzy amerykańskich okupujących Japonię po wojnie, którzy na wszystkie panie do towarzystwa mówili „gejsze”. Nauka bycia gejszą to zaciąganie wielkiego długu – te wszystkie kosztowne szaty, lekcje u nauczycieli, których jest niewielu (specjaliści od gry na samisenie albo malowania na jedwabiu często dostają tytuł Żywego Skarbu Kultury i są traktowani z ogromnym szacunkiem; rząd stara się też wspierać gejsze jako zachowanie tradycji). Kiedyś gejsza mogła go częściowo spłacić za cenę spędzenia z nią pierwszej nocy, ale w 1957 roku prostytucja w Japonii została zakazana. Oczywiście obecnie gejsze mogą utrzymywać z klientami kontakty seksualne jeśli chcą, ale jest to ich prywatna sprawa. Sponsorzy często działają na zasadzie fanklubów. W dzielnicach gejsz działa specjalna instytucja – kenban – która dba o sprawy finansowe i administracyjne: wydawanie „licencji” dla gejsz, odprowadzanie podatków itp. Gejsze mieszkają w domach gejsz zarządzanych przez „matki” i „babcie”, czyli starsze, szacowne gejsze. Śpią na tatami w minimalistycznie urządzonych wnętrzach, duża część domów to magazyn kimon i innych rekwizytów. Często kończą pracę o 3 w nocy, a już o 6 muszą być z powrotem na nogach. Mają tylko 2 dni wolnego rocznie. Gejsza w dzisiejszych czasach oczywiście może odejść w każdej chwili, jeśli pospłacała wszystkie długi. Wiele uczennic rezygnuje, gdyż jest to ciężkie życie, ale jeśli ktoś był gejszą przez wiele lat, to już przeważnie nie rezygnuje (chyba że np. wychodzi za mąż), gdyż nie jest łatwo wrócić ze skansenu do XXI-wiecznego życia. Istnieją męskie gejsze – przeważnie aktorzy teatralni – ale jest ich niewielu, w imprezach udział biorą na zasadzie błaznów, ich zadaniem jest tworzenie wesołej, nieco rubasznej atmosfery. W latach 90. piosenkarki pop stylizowały się na gejsze (Madonna, Kylie Minogue, Bjork), co w Japonii powodowało szok – na przykład pokazywały się w czerwonych kimonach, a jest to kolor, w którym chowa się zmarłych… O godzinie 13:00 Milena Wójtowicz opowiadała o czarownicach – skąd się brały i co z nimi robiono. Wśród ludu niewiele było posądzeń o konszachty z diabłem, bo lud się interesował konkretami – że ktoś krowie mleko odebrał, dziecko zauroczył itp., herezje go nie interesowały. W typowych procesach o herezje było tyle samo kobiet co mężczyzn, natomiast jeśli chodziło o magię związaną z polityką – więcej mężczyzn.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Statystyczna czarownica to była kobieta po pięćdziesiątce, samotna lub wdowa (uważano, że wdowy są rozbuchane seksualnie). Oskarżenia o czary pojawiały się – z wyjątkiem epizodów zbiorowej histerii – głównie na wsiach i w małych miasteczkach, bo w zamkniętej społeczności silne były: wpływ opinii społecznej, ale też kogoś mającego władzę (księdza, wójta), dziedziczenie reputacji, skłonność ludzi do wydawania jednoznacznych ocen i trudność w znalezieniu obrońcy (oraz mniejsza rzetelność sądów). Sądy potrafiły dać wiarę opowieściom czteroletnich dzieci. Chowaniec (familiar, czyli zwierzę) był typowy dla czarownic angielskich. Autor „Młota na czarownice” miał obsesję seksualną, ale – a może dlatego – jego książka osiągnęła sukces rynkowy. Na zakończenie Milena pokazała zdjęcia różnych narzędzi tortur, ze szczególnym uwzględnieniem masek hańby. Po prelekcji udałam się na parking za Wyspą, obejrzeć akrobacje grupy Nizar. Przy muzyce grupy Soul Fly chłopcy wykonywali niesamowite skoki, kopnięcia w powietrzu z półobrotem, salta czy różne kombinacje, na przykład jeden robił przewrót, a drugi w tej samej chwili skakał przez niego saltem. Na koniec rządkiem przyklękło chyba z siedem osób i Nizarowcy przeskakiwali ich saltami. Następnie poszłam na spotkanie autorskie z Jarosławem Grzędowiczem. Prowadzący pytał pisarza o inspiracje – skąd pomysł na świat „Pana Lodowego Ogrodu”, czy Vuko jest wzorowany na jakiejś realnej osobie. Jakieś dziewczątko wyrwało się z pytaniem o stosunek Grzędowicza do ruchu feministycznego, na co pisarz oświadczył, że nie lubi w ogóle żadnych ruchów, które próbują zmuszać ludzi do czegoś. Ktoś zadał pytanie o wizję idealnego ustroju – JG odparł, że byłaby to monarchia baśniowa, to znaczy z idealnym królem (mądrym, dobrym, rozsądnym itp). Ktoś inny spytał, czy metaforą ruchu feministycznego jest pojawiająca się w PLO postać kobiety obdarzonej niebywałą mocą. Autor odparł, że PLO jest generalnie o tym, co zrobiłby ktoś z nas otrzymawszy możliwość kształtowania świata bez ograniczeń. Na pytanie o to, czy Grzędowicz pisze przy muzyce i czy muzyka go inspiruje, uzyskaliśmy odpowiedź twierdzącą: PLO pisał do muzyki z „Troi”, „Black Hawk Down” i „Gladiatora”, a „Popiół i kurz” do chorałów gregoriańskich i muzyki z „Ostatniego kuszenia Chrystusa”. Padły też pytania, jak to jest być pisarzem i jak to jest żyć w małżeństwie dwojga pisarzy.  | Ktoś: A jak trzeba umyć podłogę, to myjesz ty, Maja, czy ustalacie dyżury? Grzędowicz: Ustalamy dyżury: albo ja myję podłogę, albo ona mi mówi, żebym umył podłogę. Kossakowska twierdzi, że jest uczulona na detergenty. |  |
 | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Panel dyskusyjny „Jak wydać książkę w Polsce” przyciągnął sporo słuchaczy. Ze znanych twarzy był tylko Andrzej Pilipiuk. Młodziutka debiutantka Katarzyna Sadowska powiedziała, że w wydawnictwie Radwan, w którym opublikowała powieść „Jamila”, zawiera się umowę na publikację z korektą albo bez korekty (!!!). Pilipiuk opowiedział o swoim debiucie: jak to dawno temu podsumowała Ania Brzezińska, wkroczył do literatury polskiej prosto z plaży. To znaczy, siedząc na plaży pisał w zeszycie „Norweski dziennik”, zobaczył to Paweł Siedlar, zainteresował się i zaproponował napisanie opowiadania dla Fenixa. Prelekcja „Kot – symbol i zabobon” nie była zbyt ciekawa. Usłyszeliśmy przeważnie informacje znane każdemu – że koty w Egipcie były święte i czczone, a w średniowieczu stanowiły atrybut Szatana i czarownic. W dodatku mówczyni posługiwała się irytującą ilością zdrobnień („kotek merda tym ogonkiem jak pijana nastolatka na dyskotece”) i produkowała frazy nie zawsze wiele mające wspólnego z językiem polskim, na przykład „napływ chrześcijanizmu spowodował…”. Pytała też publiczność, czy mówi się „nowiu” czy „nowia”… (chodziło o nów księżyca – podobno ludzie wierzyli, że prążki kota odzwierciedlają poszczególne fazy księżyca, nigdy o tym nie słyszałam). Sympatyczna ciekawostka: bóg Ra podarował kotu okruch słońca do oczu, żeby kot mógł widzieć w nocy. Wyszłam zatem przed końcem i w księgarni Solaris pointegrowałam się nieco z Klaudią „Foką” Heintze oraz Marcinem Przybyłkiem. Następnie zaliczyłam panel dyskusyjny o tym, czego oczekują czytelnicy fantastyki. Prowadził go Andrzej Zimniak, udział brali: Jarosław Grzędowicz, Andrzej Pilipiuk, Łukasz Orbitowski, Michał Protasiuk i milcząca Ania Kańtoch. Grzędowicz i Pilipiuk siedzieli w identycznych pozach opierając kostkę lewej nogi na kolanie prawej, chciałam im zrobić zdjęcie, ale kiedy zaczęłam wyciągać aparat, Andrzej opuścił nogę na ziemię. Po chwili Jarek zrobił to samo. Andrzej założył prawą nogę na lewą i Grzędowicz całkowicie podświadomie znów usiadł w identycznej pozie.  | Pilipiuk: Znam wyniki sprzedaży „Norweskiego dziennika”. Wiecie, ile lat ja to dla was pisałem?! Zimniak: Pisanie tylko dla siebie jest formą onanizmu. Pilipiuk: Gdybym był bardzo bogaty, leżałbym w hamaku i kiedy przyszedłby mi do głowy pomysł na książkę, dzwoniłbym do Jarka i mówił: „Słuchaj, mam pomysł na powieść o tym i o tym, szczegóły wyśle ci sekretarka mailem"… Grzędowicz: Przecież robisz to przynajmniej raz w tygodniu. Pilipiuk: Dlaczego nie piszesz o wampirach? Grzędowicz: Zapomniałem parlamentarnych sformułowań… Bo tak. Pilipiuk: Ja napisałem. Grzędowicz: Bardzo mi z tego powodu przykro. |  |
|