Mieszanka filmu wojennego z rasowym horrorem to dość rzadkie zjawisko. Głównie z tego powodu, że nie trzeba żadnych demonów czy duchów, żeby poczuć grozę położenia zwyczajnych żołnierzy, idących na śmierć setkami i tysiącami w imię cudzych ideałów. Od czasu do czasu jednak twórcy sondują tematykę, czego doskonałym przykładem jest „Dolina cieni”.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
„Dolina cieni” jest szczególnym filmem z kilku względów. Po pierwsze – należy do bardzo wąskiego grona horrorów zrealizowanych w kostiumie filmu wojennego. Z jakiejś przyczyny większość nadprzyrodzonych bytów albo dopada żołnierzy już w demobilu, albo straszy mieszkańców okolic dawnego pola bitwy, natomiast podczas samych starć siedzi cicho. Po drugie – jego akcja dzieje się w czasie I wojny światowej, co samo w sobie jest już ewenementem, bo praktycznie wszyscy twórcy, nie tylko ci od kina grozy, niechętnie realizują scenariusze bazujące na zdarzeniach z konfliktów starszych niż II wojna światowa. Po trzecie wreszcie – jak na horror, zadziwiająco wiele tutaj dbałości o zachowanie realiów życia frontowego. Niejeden kinowy hit był gorzej pod tym względem zrealizowany. A przecież to nie koniec plusów. Również fabularnie „Dolina cienia” przedstawia się całkiem interesująco. Oto bowiem brytyjski oddział dostaje rozkaz nocnego ataku na okopy wroga, po czym – momentalnie zdziesiątkowany ogniem niemieckich karabinów maszynowych – wpada pod ostrzał pociskami zawierającymi trujący gaz. Żołnierze pospiesznie nakładają prowizoryczne maski przeciwgazowe i dłuższą chwilę błądzą w śmiertelnych oparach, poniewczasie orientując się, iż… jest dzień, nie noc, opary to w rzeczywistości mgła, zaś w okolicy jest zadziwiająco cicho i pusto. Gdy w końcu docierają do wrogich okopów, natychmiast je przejmują i przygotowują się do obrony. Tyle że z biegiem czasu coraz więcej rzeczy przestaje pasować. Plątaniny okopów broniło ledwie kilku niemieckich żołnierzy, i to najwyraźniej wcale nie przed Brytyjczykami. Radiostacja jest bezużyteczna, nie pozwalając wysłać żadnego meldunku, odbiera jednak od czasu do czasu niepokojące komunikaty. Okolice okopu zdają się kompletnie wyludnione i wcale nie słychać normalnych odgłosów frontu. Co gorsza, w niewyjaśnionych okolicznościach zaczynają ginąć kolejni żołnierze. Do tego momentu film jawi się jako fascynująca suita zniszczenia i śmierci, koncertowo poprowadzona i w ledwie kilka minut potrafiąca w pełni objawić zarówno grozę, jak i swoiste piękno wojny, wspaniale odmalowująca sytuację, w jakiej znaleźli się prości młodzieńcy, którzy trafili na front i zostali wysłani na pewną rzeź. Odwzorowanie warunków panujących w okopach pierwszej wojny światowej, począwszy od wszechobecnego błota, wiecznej wilgoci i notorycznego braku żywności, a skończywszy na powszechnym zobojętnieniu na śmierć najbliższych nawet kolegów, jest tak doskonałe, że niektórzy widzowie łatwo mogą zwątpić w zasadność wkładania tak dużego wysiłku w realizację filmu, który koncentruje uwagę nie na tragedii frontowego życia, a na działaniu dość enigmatycznie odmalowanych sił nadprzyrodzonych, które równie dobrze mogłyby nękać żołnierzy choćby i podczas oblężenia Jerycha. Z tego punktu widzenia rzeczywiście – marnowanie tak dobrych zdjęć, muzyki i scenografii oraz takiej batalistyki na jakiś tam horror zakrawa wręcz na zbrodnię, zwłaszcza jeśli wspomni się lekko niedorobiony pod względem technicznym „Zaginiony batalion” czy choćby „Czerwonego barona”, produkcje starające się dość wiernie oddać prawdziwe zdarzenia z okresu I wojny światowej. Niestety, całe to dobre wrażenie, jakie początkowo wywiera film, zaczyna powoli się rozwiewać, gdy ginie pierwszy z Brytyjczyków, notabene noszący polsko brzmiące nazwisko. Scenarzysta bowiem, zamiast stopniowo wikłać wątek opowieści i – unikając zbędnego epatowania zjawiskami nadprzyrodzonymi – powoli zasysać widza w coraz mroczniejszą intrygę, zaserwował skok na głęboką wodę, żołnierz bowiem zostaje zamordowany w sposób ewidentnie nienaturalny. I żeby chociaż stanowiło to wstęp do galopady budzących dreszcze grozy zdarzeń. Ale gdzie tam! Napięcie znowu opada, fabuła ponownie wraca do realizmu i na kolejne nadprzyrodzone zdarzenie trzeba czekać spory kawałek czasu. Może taka taktyka nawet i nie rozbija klimatu czy nie zniechęca do filmu, jednak z pewnością świadczy o niezbyt porządnie przemyślanej koncepcji, wedle której realizowano „Dolinę cieni”. Szwankuje również – przynajmniej w dalszej części fabuły – psychologia postaci. Z jednej strony żołnierze swobodnie przeciwstawiają się oficerowi i jego decyzjom personalnym, z drugiej jednak – tkwią jak przykuci do okopu, nie podejmując praktycznie żadnej próby wydostania się z niego. A to powinna być jedna z pierwszych myśli na widok nie dających się wytłumaczyć zjawisk. Również motywacje, nawet jeśli podszyte szaleństwem, w kilku momentach absolutnie nie przekonują. Zastanawiająca jest też postać niemieckiego jeńca, wyskakująca jak diabeł z pudełka wyłącznie w momentach wygodnych dla scenarzysty. Te potknięcia, w sumie proste do eliminacji, obniżają sumaryczną ocenę filmu. Nadal jednak „Dolina cieni” jest horrorem ze wszech miar godnym polecenia. Choćby i z tego powodu, że jej reżyser, Michael J. Bassett, mimo bardzo ograniczonej obsady i niezbyt dużego obszarowo planu, potrafił nakręcić zupełnie porządny film pełen pełnokrwistych postaci. A sądząc po produkcjach utytułowanych twórców, dysponujących wielokroć wyższymi budżetami, wcale nie jest to łatwa sztuka.
Tytuł: Dolina cieni Tytuł oryginalny: Deathwatch Rok produkcji: 2002 Kraj produkcji: Niemcy, Wielka Brytania Data premiery DVD: Czas projekcji: 94 min. Gatunek: dramat, horror, wojenny Ekstrakt: 60% |