powrót do indeksunastępna strona

nr 10 (CII)
grudzień 2010

ElekTRONiczna katapulta
ciąg dalszy z poprzedniej strony
Programowanie magii
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Gdy w lipcu 1981 roku zakończono zdjęcia, surowy materiał trafił do właściwej obróbki. Przyjęte eksperymentalne rozwiązanie było dość skomplikowane, i jak się później okazało nie powtórzono go już w żadnym innym filmie. By przekonwertować aktorski materiał w animację komputerową każdą klatkę filmu sfotografowano na czarno-biało i stworzono z niej negatywy. Następnie wyodrębniano z niej elementy stroju, które poddawano obróbce animacji backlit. Oddzielano też twarze, by później całość łączyć razem wkomponowując w gotowe tła i scenografię. Tak składane kadry zawierały – w zależności od złożoności – od kilku do nawet dwudziestu czterech odrębnych warstw. Lisbergerowi i całemu zespołowi grafików zależało by elementy CGI pojawiające się w „TRONie” nie odbiegały swoją jakością i wyglądem od reszty, dlatego tła zaprojektowano tak, by wyglądały łudząco podobnie to tych wykreowanych za pomocą komputera.
Złożoność procesu sprawiała, że w pewnym momencie przy postprodukcji „TRONa” pracowało niemal pięćset osobowa ekipa. Szefom Disneya zależało żeby jak najszybciej przygotować 3-4 minutowy w pełni gotowy fragment filmu, by pokazać go na wystawie w Las Vegas i podgrzać atmosferę oczekiwania na coś naprawdę wyjątkowego. Jednak nikt nie spodziewał się, że pierwszy pokazowy teaser pochłonie to ogromną ilość czasu i zaprzęgnie do pracy masę ludzi. Jedna minuta gotowego filmu bowiem wymagała pracy całego zespołu przez cały miesiąc. Szybko wykalkulowano, że przy tym samym tempie ukończenie filmu może zając nawet kolejnych 80(!) miesięcy. Było to zdecydowanie za długo. By powstrzymać rosnące koszty, „TRON” stanął przed widmem zamknięcia produkcji. Ratunkiem okazał się drugi zespół, a konkretnie tajwańskie studio Cuckoos’s Nest, gdzie prawie 100-osobowa ekipa kolorowała tła i gotowe kadry odsyłała z powrotem do Los Angeles. W tym czasie artyści mogli pracować nad innymi aspektami post produkcji, a film w końcu wrócił na właściwe tory. Nie obyło się jednak bez małej wpadki. Okazało się ze negatywy po kolorowaniu ich przez Tajwańczyków nie były całkowicie wyschnięte a farba w wielu miejscach po prostu je posklejała. Zanim zatem kontynuowano proces animacji i łączenia kadrów, całość trzeba było rozdzielić z ogromną starannością, tak by nie zaprzepaścić wykonanej pracy.
Już od początku realizacji filmu wiadomo było, że największym wyzwaniem będzie grafika i animacja komputerowa. W tym czasie nie było jednej dużej firmy mogącej udźwignąć tak poważny projekt jakim był „TRON” dlatego do wykonania animacji zatrudniono cztery największe firmy zajmujące się w tym czasie ową techniką na największą skalę. Przewidywano, że w „TRONie” CGI będzie samodzielne stanowić około 15–20 minut, co było ówcześnie ewenementem w pełnometrażowej produkcji. Oglądając z dzisiejszej perspektywy dość prymitywny materiał należy sobie uzmysłowić z jakimi technologicznymi ograniczeniami mieli do czynienia jego twórcy. Informatycy pracowali na komputerach o pamięci operacyjnej do 2 megabajtów, co było i tak wtedy jedną z największych mocy na jakie można było sobie pozwolić. Sprzęt nie miał specjalistycznego oprogramowania, a wszystko trzeba było wpisywać ręcznie. Narzędzia jakimi dysponowano po prostu nie pozwalały na kreowanie rzeczywistości należącej do sfer marzeń i dalekich eksperymentów. Choć i tak wiele jak na tamte czasy osiągnięto, skupiano się na rzeczach możliwych do wykonania. Nadzorujący wykonanie CGI Bill Kroyer musiał też nauczyć animatorów filmowego myślenia. „Największa niedogodnością w tworzeniu CGI było to, że osoby pracujące w firmach nie miały wiele wspólnego z kręceniem filmów. Dlatego nie podchodzili do tematu tworzenia animacji w sposób jak robiliby to filmowcy”.
TRON Effect z opóźnionym zapłonem
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Zawirowania i opóźnienia w produkcji sprawiły, ze wstępna datę premiery trzeba było przesunąć z wiosny 1982 na lato, gdzie TRON musiał rywalizować o widza z konkurentami wielkiego kalibru jak „E.T”, „Łowca Androidów”, „Duch” i druga część „Star Treka”. Choć wzbudzał wokół siebie sporo szumu i zainteresowanie mediów, wyniki finansowe nie powalały, a filmowi daleko było do miana wakacyjnego hitu. Krytyka przyjęła „TRON” ze średnim entuzjazmem, widzowie także, co zamieniło się ostatecznie w 33 miliony dolarów wpływów przy niespełna 17 milionowym budżecie.
Amerykańska Akademia Filmowa odmówiła nominowania „TRONa” za efekty wizualne, argumentując, że twórcy nie grali do końca według zasad, wspomagając się komputerami. Film co prawda otrzymał dwie nominacje do Oscara (za kostiumy i dźwięk) ale żadnej statuetki nie zdobył. Dopiero 14 lat później Akademia doceniła twórców i ich wiekopomne dzieło przyznając nagrodę specjalną za osiągnięcia techniczne.
Gdy „TRON” ujrzał światło dzienne mało kto mówił głośno o przełomie. Fabuła czerpiąca trochę z filmów przygodowych, religii i westernów była tu raczej sprawa drugorzędną. Postawiono na efekt wizualny, i choć film zdecydowanie wyprzedzał swoje czasy, to w momencie swojej premiery nie spotkał się z większym zachwytem. Główni gracze Hollywood nie rzucili się do masowej realizacji filmów z animacja komputerową. Do efektu szalonego boomu było bardzo daleko. „TRON” spełnił jednak inną, równie istotną rolę. Mając do dyspozycji nie rozwiniętą technikę jego twórcy zasygnalizowali potężny i nie wyeksploatowany kierunek, który po latach zawładnął przemysłem filmowym. Wytwórnie, mimo że dalej podchodziły z ostrożnością do większego wykorzystania CGI (głównie za sprawą nie najlepszej postawy „TRONa” w box office), to zaczęły powoli inwestować w animację komputerową i jej rozwój, tak by z czasem wykorzystywać ją do własnych celów. Rozwój technologii pozwalał na coraz częstsze łamanie wizualnych ograniczeń, jeszcze tak obecnych przy realizacji filmu Lisbergera. Gdy w 1995 roku ekrany kin opanowały ożywione zabawki z pierwszego w pełni animowane komputerowo „Toy Story”, w sukces CGI nikt już nie wątpił.
Powrót do gry
Dla Disneya „TRON”, mimo sporych zysków z franczyzy i wprowadzenia go jako jednej z atrakcji we własnych parkach rozrywki, był zawsze nie do końca wykorzystanym potencjałem. Choć Lisberger przez ponad dwie dekady namawiał studio na realizację sequela, dopiero w 2005 roku uznano, że współczesna technologia pozwala na spełnienie wszelkich ekstrawaganckich estetycznych wizji. Nakręcony przy udziale astronomicznego budżetu (ok. 170 mln dolarów) w atrakcyjnej i rozwiniętej technologii 3D „TRON: Dziedzictwo” z pewnością nie rości już sobie praw do tytułu przełomu jak kiedyś część pierwsza, ale nikt w Disneyu nie ukrywa, że tym razem film ma po prostu sporo zarobić. Wszystko jest na dobrej drodze. W pierwszy weekend w USA „Tron: Dziedzictwo 3D” wygarnął z kin prawie 44 miliony dolarów i ma szansę na stanie się jednym z największych kasowych przebojów sezonu. Wykreowany właściwie w całości przy użyciu CGI urzeczywistnia w pełni wizję jaka narodziła się ponad 30 lat temu w małym, prywatnym studiu. Lisberger – pracujący przy „Dziedzictwie” jako producent wykonawczy – może uznać swoje przełomowe dzieło za zakończone.
powrót do indeksunastępna strona

112
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.