powrót do indeksunastępna strona

nr 10 (CII)
grudzień 2010

Mroźna Islandia we Wrocławiu
Przyjazd formacji Seabear zbiegł się z wyraźnym, zimowym ochłodzeniem, dzięki któremu muzycy mogli poczuć się w Polsce niemal jak w domu. O ich samopoczucie zadbała również wrocławska publiczność zgromadzona w Firleju, która bardzo ciepło przyjęła indiefolkowy septet.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Około godziny 20:00 blisko setka melomanów zebrała się we wrocławskim Firleju żeby na żywo sprawdzić islandzki zespół Seabear. Artyści nie kazali na siebie długo czekać i dwadzieścia minut później rozbrzmiały pierwsze dźwięki z ich najnowszego krążka – „We Built A Fire”. Zgodnie z zapowiedziami, to właśnie świeży materiał zdominował występ, co nie znaczy, że muzycy nie serwowali publiczności starszych numerów. Zresztą sprawiający wrażenie mocno zaspanego wokalista Sindri Már Sigfússon za każdym razem uprzedzał słuchaczy, jaki utwór (i z którego albumu) będzie właśnie wykonywany. Pewnie gdyby tego nie robił, to trudno byłoby o samodzielne rozróżnienie, ponieważ oba dotychczasowe albumy Seabear brzmią bardzo podobnie.
Tak jak sam frontman, początek występu był bardzo spokojny, a nawet senny. Jednak z biegiem czasu zaczęły pojawiać się żywsze i bardziej energetyczne kawałki, które potrafiły rozkołysać zebraną publiczność do tego stopnia, że na koniec żywiołowo domagała się szybkiego powrotu grupy na scenę. Inna sprawa, że koncert islandzkiej ekipy nie należał do zbyt długich – Seabear swoimi dźwiękami zabawiali wrocławian ledwie około godziny (łącznie z dwoma bisowymi numerami); ale chyba nawet lepiej, że pozostawili po sobie uczucie lekkiego niedosytu niż (ewentualnego) znużenia zbyt długim graniem.
Najlepsze wrażenie na zabranych w Firleju zrobiły: znany z „Grey’s Anatomy” balladowy numer „Cold Summer” oraz starszy i rytmiczny kawałek „Seashell”; choć tak naprawdę cały koncert został odebrany bardzo pozytywnie. Co najważniejsze, Seabear udowodnili, że dobrze radzą sobie na scenie (można się było zastanawiać na ile ich stylistyka się na niej sprawdzi) oraz pokazali, że mają do zaoferowania znacznie więcej niż schematyczne odtworzenia płytowych utworów – septet dowiódł tego kilkoma zaskakującymi i dynamiczniejszymi aranżacjami, a także udanym zachęceniem publiczności do wspólnego śpiewania. Na indywidualne wyróżnienie zasługuje filigranowa blondynka – Gudbjorg Hlin Gudmundsdottir, która przykuwała uwagę dobrą grą na skrzypcach i harmonijce, a także subtelnym, chociaż raczej drugoplanowym, głosem.
Cały czwartkowy wieczór trzeba uznać za udany – jestem przekonany, że wszyscy uczestnicy sądzą podobnie i z dużą ochotą wybraliby się na kolejny koncert Seabear. Uzdolnieni Islandczycy zasługują najzwyczajniej na duże uznanie, a ich przyszłe dokonania na sporą uwagę – o którą, przynajmniej z mojej strony, mogą być spokojni.
powrót do indeksunastępna strona

182
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.