Było inaczej niż przed dwoma laty. Najpewniej ostrzej, na pewno zaś bardziej aniżeli w 2008 roku surowo i mniej nostalgicznie. Różnicę między dawnym a nowym sposobem prezentowania twórczości dobrze oddaje zmiana stroju wokalistki: sukienkę wprawdzie miała Rykarda Parasol podobną, ale żółtą chustkę z ramienia zastąpiła skórzana kurtka, żółte szpilki – czarne, a twarz ozdobił mocniejszy makijaż. Artystka była też „ubrana” w innych niż 30 miesięcy temu instrumentalistów.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Żaden z nich nie odrzucał sześciu strun, by usiąść przy fortepianie, żaden nie robił za chórek. Wreszcie – żaden nie grał na basie: obsługującej gitarę akustyczną Parasol pomagali tylko korzystający z elektrycznej wersji tegoż instrumentu Greg Benitz i perkusista Nick Ott. I także dzięki takiej konfiguracji muzyce Rykardy najbliżej owego dnia było do mrocznego, minimalistycznego blues rocka. Bardzo przy tym zadziornego, co na każdym kroku udowadniała warstwa wokalna – śpiew Amerykanki często bowiem przechodził w zachrypnięty krzyk. Tak działo się nie tylko w rewelacyjnym na żywo kawałku „Night on Red River”, któremu scenicznej mocy – i ciężaru – pozazdrościć mógłby niejeden parający się radykalniejszymi odmianami rocka muzyk, ale i np. w drugiej na koncercie „A Drinking Song”, podczas której było już jasne, że tej miękkiej Parasol nie będzie wiele. Nawet lukrowany w wersji studyjnej utwór „Candy Gold” wcale słodki się nie wydawał. Łagodnie robiło się za to w trakcie częstych przemówień do publiczności – ta zresztą, trzeba przyznać, stanęła na wysokości zadania, brawa bijąc często i w odpowiednich momentach (np. po dość komicznej – ale ostatecznie udanej – próbie zdjęcia przez pannę P. kurtki). Wśród wykonań poszczególnych numerów warto wyróżnić „Lonesome Place” – prostego, rytmicznego bluesa, doskonale współgrającego z ascetyczną oprawą. Mniej więcej godzinną podstawową część koncertu zamknęła zaś znana już w wykonaniu Parasol przeróbka „(She’s Like) Heroin to Me” The Gun Club – wręcz balladowa, trudna do rozpoznania, bo zupełnie pozbawiona punkowego charakteru. Jednak ciepłe przyjęcie i widoczna gołym okiem nieobojętność muzyków w stosunku do licznego audytorium sprawiły, że seria bisów wydawała się czymś oczywistym. Zaiste: po chwili pojawiła się Rykarda i wykonała „Kindness, You’re Killing Me” – po raz jedyny tego wieczora samotnie. Zaraz wszakże zza kulis wychynęli także Ott i Benitz, by już do końca pozostać na scenie. Wśród pięciu dogrywek znalazły się między innymi nowy, niepublikowany dotąd utwór i – co przynajmniej dla niżej podpisanego było niespodzianką – znakomity cover „Play with Fire” The Rolling Stones. Jeszcze bardziej zaskoczyły braki – o ile nieobecność „Maggie” zdziwiła tylko trochę, o tyle niejedna osoba wśród publiczności spodziewała się zakończenia koncertu sztandarowym numerem „Hannah Leah”, którego ostatecznie nie zaprezentowano. Za pewien zaś niedosyt bardziej niż owa absencja odpowiedzialność ponosi nieodzowne porównywanie z trasą z 2008 roku – 8 grudnia Firlej opanowany został przez ożywczego, wybornie zaserwowanego rocka noir, ale to dwa lata temu było tam więcej magii. Setlista: 1. En Route 2. A Drinking Song 3. My Spirit Lives in Shadows 4. Covenant 5. Lonesome Place 6. Texas Midnight Radio 7. No Sir (Ain’t No Man Gonna) 8. Night on Red River 9. You Cast a Spell On Me 10. How Does a Woman Fall? 11. Candy Gold 12. (She’s Like) Heroin to Me [The Gun Club] – 13. Kindness, You’re Killing Me 14. Nowy utwór 15. Of Thunder & Light 16. Play with Fire [The Rolling Stones] 17. Weeding |