Przecież musiał wiedzieć, że w starciu z nadrzeczywistym nie miał najmniejszych szans! Mimo to zdecydował się zaryzykować najcenniejszą część samego siebie. I to z powodu głupiego zakładu. A wystarczyłoby się wycofać, tak niewielka zmaza na honorze zostałaby zapomniana przez wszystkich, z nim włącznie, zanim minęłoby kilka tygodni. Teraz jego ciało zamieszkiwał demon. I doskonale się bawił, korzystając z kompletnej bezkarności, jaką zapewniło mu przebywanie w skórze żywego rzeczywistego, posiadającego duszę – spętaną, ale wciąż istniejącą. Mocno ograniczyło to jego moc, ale jednocześnie uczyniło nietykalnym dla pozostałych nadrzeczywistych. Gdyby demon nie był skrępowany zewnętrzną powłoką, bez wysiłku odczytałby myśli i plany Elizabeth. Teraz nie był w stanie. Albo po prostu je zignorował. Inaczej za szybko by mu się znudziła, a tak jej bunt dostarczał mu trochę rozrywki. Z sarkazmem pomyślała, że jej śliczny, jasnowłosy narzeczony przynajmniej do czegoś się przydał. Demon z jakiegoś bliżej niesprecyzowanego powodu uważał Ciela za ciekawszego i poświęcał mu znacznie więcej uwagi niż niepokornej dziewczynie. Betty nie dociekała, czym się kierował, ważne, że zapewniło jej to szersze pole działania. Jej studia nad bytami nadrzeczywistymi zbywał lekceważącym rozbawieniem. Musiała mu się wydawać żałosnym stworzeniem, rozpaczliwie szukającym wyjścia z pułapki. Aż szkoda było nie poobserwować, jak się miota. Ale Elizabeth wiedziała, że demon owszem, był nietykalny dla istot rzeczywistych i nadrzeczywistych – z jednym wyjątkiem. Dlatego pozwalała się upokarzać. Przełykała dumę razem ze spermą, cierpliwie znosząc molestowanie, bicie i poniżanie. Miała wolną rękę. I plan. Czerwona krew ładnie komponowała się z błękitem skóry. Ciało elfa, z wielką dziurą pośrodku piersi, wydawało jej się nierealne. Nie na miejscu. O tej rasie krążyły legendy, każda bardziej niesamowita od poprzedniej – o ich długowieczności, niezwykłej sile, sprycie, magii. Tymczasem ona właśnie zabiła jednego z nich. Ten fakt nadal nie do końca do niej docierał. Miała pustkę w głowie i tylko podchodzące pod gardło mdłości świadczyły, że jej podświadomość przyjęła to, co świadomość tak uparcie negowała. Właśnie popełniła mord. Wolno podniosła dłoń, popatrzyła nieprzytomnie na pokrywającą ją ciecz. Krew spłynęła w dół, jednak zamiast rozlać się przypadkowymi strumykami po skórze przedramienia, zaczęła wędrówkę po kończynie, coraz szybciej, co i rusz splątując ścieżki. Po chwili całe prawe ramię, aż po obojczyk, pokrywał skomplikowany wzór. Wniknął w skórę, ściemniał, nabierając błękitnego odcienia niczym tatuaż. Dziewczyna powoli obracała rękę, podziwiając motyw. Z wolna zaczęło do niej docierać jego znaczenie. A więc to w ten sposób będzie musiała spłacać dług. Obrzuciła trupa ostatnim spojrzeniem. Już nie czuła oszołomienia popełnionym przed chwilą zabójstwem, zniknęło uczucie niedowierzania, zaprzeczenia faktom. Odeszły mdłości. W czarnych niczym studnie oczach odbijała się tylko ironia. Lord Ariel wyraźnie ostrzegł, co się stanie, jeśli elf złamie reguły. Jednocześnie doskonale wiedział, że Aerlet nie zdoła się powstrzymać. Od samego początku zamierzał go wykorzystać do wypełnienia trzeciego życzenia dziewczyny. Ifryty nazywane są istotami doskonale złośliwymi. Bo obracają życzenia przeciw życzącym. Aerlet marzył o dokonaniu czegoś, co zostanie zapamiętane jako nieprzeciętne osiągnięcie. W swej pysze nie zawahał się przy tym sięgnąć po pomoc nadrzeczywistych. I ową pomoc otrzymał. Ifryt dał mu to, czego elf pragnął – możliwość stworzenia perfekcyjnego zabójcy-zamachowca. Broni doskonałej. Tak doskonałej, że zginął z jej rąk. Panie Zastępów, co za wstyd… Paradoksalnie mniej ją bolały plotki, jakie z jawną satysfakcją przekazali jej krewni, niż to, że dowiadywała się o całej sprawie od nich, nie od Vincenta. Byli z bratem blisko, uchodzili za zżyte rodzeństwo. Dobrze go znała – a przynajmniej tak dotąd sądziła. Jego słabości, miłostki, przyzwyczajenia. U niej szukał rady i wsparcia, gdy – jak większość nieco niefrasobliwych młodych ludzi – popadał w mniejsze lub większe tarapaty. Mimo że była młodsza, to ona stanowiła głos rozsądku, uchodziła za inteligentniejszą i trzeźwiej myślącą z nich dwojga. Okłamał ją. Intuicja dobrze jej podpowiadała: „coś jest nie tak”. Nieważne, że brat z beztroską miną powtarzał: „Wszystko w porządku, nie masz się czym przejmować.” Dlaczego nie poprosił o pomoc? Razem na pewno znaleźliby rozwiązanie, jak zawsze. Jeśli wierzyć plotkom, cała historia była tak głupia, że aż szkoda słów. Dwóch młodych, bogatych, znudzonych mężczyzn po paru głębszych założyło się, że wezwą nadrzeczywistego. Bez przygotowań, magii, tak jak stoją. Na nieszczęście udało się im, w wyniku czego jeden poniósł śmierć na miejscu, a drugiego pojmali rozwścieczeni egzorcyści. Elizabeth nie chciała wiedzieć, ile Vincent zapłacił im za to, by sprawa nie wyszła na jaw. I niemal mu się udało, na tyle, że jego rodzona siostra o tym nie usłyszała. Ale plotek nie zdołał do końca wyciszyć, w końcu tajemnicza śmierć młodego arystokraty to cudowna pożywka dla wszelkich teorii spiskowych. Jej brat wezwał nadrzeczywistego. Nikt nie wiedział, jakiego rodzaju. I dlaczego byt dobrowolnie odszedł, bez ukarania bezczelnego rzeczywistego, który odważył się go prowokować. W głębi korytarza usłyszała rozbawione męskie głosy. To Vincent wrócił z przejażdżki z Cielem. Radosny, tak znajomy śmiech brata z niewiadomego powodu sprawił, że Elizabeth po kręgosłupie przeszedł dreszcz niepokoju. Ariel zamarł z łyżeczką w ustach, spoglądając na nią z niedowierzaniem. A potem parsknął gromkim śmiechem, zupełnie nie zwracając uwagi na gości kawiarni, którzy patrzyli na niego z nietajonym oburzeniem. – Niewiarygodne. Byłaś bita, upokarzana, wykorzystywana seksualnie. A ciebie najbardziej uraziło, że zostałaś okłamana! Elizabeth zacisnęła zęby. Niech się śmieje. Nieważne. Byleby spełnił jej życzenie. – Zdajesz sobie sprawę, że wszechwiedza to przekleństwo. – Dlatego moim życzeniem nie jest wiedzieć wszystko, tylko zawsze rozpoznawać kłamstwo. Chcę znać prawdę. Ifryt przekrzywił głowę, w jego oczach pojawił się wyraz czystej, skondensowanej złośliwości. – Oczywiście. Zapewniam cię, od tej chwili nikt nigdy nie zdoła przy tobie skłamać. Z jakiegoś powodu Elizabeth nie poczuła się usatysfakcjonowana jego słowami. Tego właśnie chciała. Więc czemu to aż tak bawiło nadrzeczywistego? – Przecież właśnie tego sobie życzyłaś. Te słowa prześladowały ją tygodniami, gdy elf pracowicie zmieniał jej ciało i duszę. Powracały wciąż i wciąż na nowo, razem z kolejnymi falami cierpienia. Oraz nienawiścią do ifryta, któremu nie chciało się samemu spełnić jej życzenia. Zamiast tego zlecił to zadanie opętanemu chęcią sukcesu elfiemu alchemikowi. Aerlet doskonale wiedział, na co może sobie z nią pozwolić. Jak potężnej magii może użyć. Dostał idealny materiał do pracy – osobę, która nie mogła ani umrzeć, ani oszaleć, niezależnie, jak wielki ból się jej sprawi, jak dużo mocy w nią zaklnie. Ile razy zniszczy się jej ciało i umysł, zmieni duszę. Stała przed lustrem i patrzyła na swoje odbicie. Własne ciało wydało jej się obce. Ifryt miał rację – było piękne. Elf oprócz graniczącej z obsesją ambicji miał też inklinacje artystyczne. Podniosła dłoń. Paznokcie przekształciły się w długie pazury, na powierzchnię skóry wypłynęły symbole zaklęć bojowych. Aerlet zapisał je wprost w jej duszy i umyśle, zakodował w każdej komórce organizmu, warstwa po warstwie. Perfekcyjne kształty kobiecego ciała skrywały istotę, którą trudno było nazwać żywą; mariaż magii bojowej, alchemii i klątwy nadrzeczywistego. Nic dziwnego, że ifryt był zadowolony z jego pracy. Ostatnie życzenie zmyło z twarzy nadrzeczywistego wyraz rozbawienia. Ifryty spełniały pragnienia, zawsze tylko trzy, a ceną za nie była dusza życzącego, pożywka dla wiecznie głodnych energii wcieleń Bram. Wyłącznie od nich zależało, czy zgodziły się na odroczenie wyroku, czy też odbierały zapłatę od razu. Betty znała legendy, wiedziała, że kilku szczęśliwcom udało się obejść tę regułę. Przy czym zwykłe: „A moje trzecie życzenie brzmi, byś zrezygnował z roszczeń do mojej duszy” albo „chcę żyć wiecznie” nie wchodziły w grę. Tylko drażniły ifryta, powodując eskalację jego złośliwości. Pamiętała opowieść o osobie, która zażyczyła sobie nieśmiertelności, święcie przekonana, że to uczyni ją nietykalną. Owszem, nadal żyła – służyła za inkubator dla kilku rzadkich gatunków półmagicznych, można było ją obejrzeć w pewnym zoo. Ciało, pożerane przez pasożyty, odrastało na nowo, bardziej przypominając niesprecyzowaną bliżej organiczną breję, niż humalnego. Magowie twierdzili, że w tym tworze, autentycznie niezniszczalnym, tkwiła uwięziona żywa dusza; nadal posiadał rozum i świadomość. I nie mógł nawet pogrążyć się w szaleństwie. Elizabeth wzdrygnęła się na to wspomnienie. Ifryt uśmiechnął się chłodno, okrutnie. – Widzę, że zdajesz sobie sprawę z ryzyka. Mimo to nie zamierzasz zrezygnować, prawda? – Wiem, lordzie Arielu, czym grozi odmówienie panu należnej zapłaty. Dlatego tego nie robię. Proszę jedynie, by dał mi pan szansę spłacenia długu w inny sposób. Oczy ifryta pociemniały, pochłonęły światło, jakby otworzyła się w nich sama Brama. – I zgodzisz się spłacić go tak, jak sobie tego zażyczę? Elizabeth nagle zrobiło się słabo ze strachu. Co ona najlepszego zrobiła? Ale teraz już nie mogła się wycofać. Powoli przytaknęła. Nie postawi żadnego warunku. To test. Jeśli go nie zda, czeka ją los, przy którym piekło byłoby tym lepszym wyjściem. Wrażenie obcości zniknęło równie szybko, jak się pojawiło. Ariel rozpromienił się, przystojną twarz chłopca rozjaśnił tak piękny uśmiech, że Elizabeth zaparło dech. – Zgoda. Przyjmuję twoje trzecie życzenie. Dziewczyna usiadła na zwłokach zdobyczy. Piekący ból i zapach palonej skóry potwierdziły, że nadrzeczywisty odebrał swoją ratę długu. Popatrzyła na ramię; świecący poprzednio fragment wzoru już zaczął się goić, oparzenie przekształcało się w granatowy, matowy motyw. Pokwitowanie raty, jak czasami cynicznie myślała. To ifryt wyceniał zdobycze, często to on wyznaczał cele. Nie miała innego wyjścia, jak być posłuszna. Dług potrafił narastać; gdy opóźniała się z dostarczeniem kolejnej porcji mocy, matowy i ciemny wzór na nowo rozjarzał się niebieskim światłem. Doskonale zdawała sobie sprawę, że cała energia życiowa każdej zabitej przez nią istoty trafiała prosto do wiecznie głodnego mocy wcielenia Bramy. Że z bytów, często obdarzonych inteligencją i duszą, pozostaje mniej niż pusta fizyczna powłoka. I że jeśli ona sama zginie, podzieli ich los. Wiedziała też, że istniał szybki sposób spłacenia od razu całego długu, praktycznie bez żadnego wysiłku. Musiała tylko oddać nadrzeczywistemu dwie osoby. Tyle, że to kolidowało z jej planami. Dlatego posłusznie zabijała na zlecenie. Potrzebowała dość dusz, by móc spokojnie zrealizować zemstę. Bo samo oddanie ifrytowi brata i narzeczonego byłoby za proste. W swoim czasie wcielenie Bramy pochłonie demona, ale jeszcze nie teraz. Jeszcze nie. Siedząca na zwłokach dziewczyna o białych włosach i czarnych jak studnie bez dna oczach, znana dawniej jako Elizabeth Devereux, uśmiechnęła się z satysfakcją do swoich myśli. |