67. PIH „WENECKIE LUSTRO” (Z ALBUMU „DOWÓD RZECZOWY NR 1”, WYD. STEP RECORDS) Białostocki raper PIH z krążka na krążek jest coraz lepszy – popracował nad flow, a opisy mrocznych stron człowieczeństwa doprowadza powoli do perfekcji. „Weneckie lustro” to jeden z takich utworów, w których aż ciarki człowiekowi przechodzą po plecach , gdy bez trudu wyobraża sobie opisywane przez artystę sytuacje. Sugestywnie przedstawiony szpital psychiatryczny , dobre metafory, mocne wersy i refren, który można powtarzać jak mantrę . Ale uwaga, to nie utwór dla pieszczoszków o słabych nerwach, a świadectwem niech będą choćby wyrwane z całości wersy takie jak: , „tu lokatorzy wpierdalają obiad przez słomkę”, „ze stołu zrywam skalpel, podcinam, zrywam skalp” czy , „ktoś ciągnie za sobą jak flaki kroplówkę”. 66. VOO VOO, ABRADAB, MACIEJ MALEŃCZUK „WSZYSCY MUZYCY TO WOJOWNICY” (Z PŁYTY „WSZYSCY MUZYCY TO WOJOWNICY”, WYD. EMI) I to się nazywa crossover! Właśnie na tym polegają spotkania różnych wykonawców, że fantastycznie sprowadzają się do wspólnego mianownika. Czytając zadziorny wers „Choćby świat cały spróbował mnie skruszyć, już słońce wstrzymałem, jeszcze ziemię poruszę”, byliśmy właściwie pewni, że rapuje go Abradab, nie zaś śpiewa Waglewski. Krwiste partie gitary, budują klimat lepszy, niż wypracowałby sam Rick Rubin. Choć duża część muzyków to raczej wojowniczki jak Gosia Andrzejewicz, na szczęście zdarzają się i wojownicy. Gdyby nie idiotyczna szarża Maleńczuka (Maciek, wciągnij pół!), pozycja byłaby zdecydowanie wyższa. 65. KRISTEN „CLINT WESTWOOD” (Z ALBUMU „WESTERN LANDS” WYD. LADO ABC) O tym, do jakich obrazów ilustracją mógłby być utwór „Clint Westwood” można się łatwo domyślić bez zaglądania w spis piosenek. Spośród kilku bardzo melancholijnych i nastrojowych piosenek zamieszczonych na długo wyczekiwanym, piątym krążku, ta kompozycja wyróżnia się choćby już samą motoryką. Niby toczy się niespiesznie, ale breakbeat i syntetyczny bas na wstępie działają ocucająco. Gitary rozbrzmiewają bardzo . westernowo. Ale my zamiast Clinta Eastwooda w poncho wolimy już widzieć Davida Carradine’a celującego w głowę ciężarnej panny młodej… Gdyby więć Rodriguez i Tarantino mogli to usłyszeć, my moglibyśmy liczyć na pierwszych polaków na ścieżce dźwiękowej do ich filmów. 64. JAZZPOSPOLITA „OH!” (Z ALBUMU „ALMOST SPLENDID”, WYD. AMPERSAND) Jazzpospolita, czyli „osiemdziesięcioośmiopalczasty demon”, który gra jazz tak eklektyczny, że co bardziej twardogłowi najchętniej wyrzuciliby zespół z tej szufladki. Oficjalny debiut „Almost Splendid” jest przykładem muzyki szeroko adresowanej, niemniej na szczęście dalekiej od koktajlowej. „Oh!” zaczyna się jak średniej jakości ścieżka dźwiękowa do filmu, dźwięki klawiszy płyną niczym woda ze stalaktytu. Rozwinięcie to już dobry, nieco narwany trip-hop. Mówi ludzie grają tak, że mogliby udawać starych wyjadaczy. Zwłaszcza, że całkiem imponująca okazuje się realizatorska troska o brzmienie. 63. FOX, ORGANEK „MIND GOES BLANK” (Z ALBUMU „FOX BOX”, WYD. KAYAX) Michał „Fox” Król dał się poznać fanom muzyki klubowej dzięki 15 Minut Projekt. I ciężko od tego czasu pracował. Szkoda, że jego album wydano równolegle z albumem Nowiki, bo odbił się przez to węższym echem. Tymczasem „Mind Goes Blank” niszczy. Jest jak polska wariacja w temacie Marka Ronsona współpracującego z The Streets. I mówimy to bez cienia złośliwości, raczej z podziwem. Anglojęzyczna melodeklamacja Tomka Organka z Sofy zdumiewa nienagannym akcentem i znakomicie łączy się z chłoszczącą ucho perkusją i stylowymi trąbkami z czasem uzupełnionymi syntezatorami. Całość niesie jak Tamiza po roztopach. 62. ARTYBISHOPS „J*E*A*L” (Z ALBUMU „TAKE THE ARTYBISHOPS”, WYD. EREM REAKCJA MUZYCZNA) Artybishops kojarzą się przede wszystkim z rudowłosym demonem korzystającym z ludzkiego imienia i nazwiska, czyli Kasi Brzostek. Ale „J*E*A*L”, choć oczywiście zaśpiewany dobrze, nie czaruje akurat jej wokalem, a już na pewno nie tekstem, w którym panna wysłana przed telewizor widzi oczyma wyobraźni, jak jej luby lubieżnie uśmiecha się do innej. Nie przypominamy sobie po prostu w 2010 r. kawałka, gdzie eklektyzm tak by kipiał. Syntezator rodem z electro, ciężka, grana perkusja, funkowy bas, rockowe (choć nieco anemiczne) uderzenie gitary na refren. A między tym kwaśna, kreowana za pomocą klawiszy przestrzeń. Z gatunku „nie miało prawa wyjść, a jednak wyszło, i to zajebiście”. 61. VESPA „TO TYLE DZIŚ KOSZTUJE” (Z ALBUMU „STARSI, GRUBSI, BOGATSI”, WYD, SHOWBIZ MONSTAZ) Vespa bawi się wyłącznie „na bogato”. Ma prawo, w końcu to potentat na wciąż mało rozwiniętej rodzimej scenie ska. Grupa wraca do czasów, kiedy ludzie mieli styl, muzyka duszę, a lokale nieco charakteru. A, że gra taką a nie inną muzykę i robi to wszystko z dużą dawką dobrego humoru rezultat nie wpisuje się w mody i trendy, posiadając ten naturalny urok. „To tyle dziś kosztuje” bryluje swingową elegancją, błyszczy wodewilowym blaskiem. Męsko-damski dialog subtelnie urozmaica sekcja dęta. A jamajsko-amerykański fason w zderzeniu ze światem ogórków kiszonych i Polsatu bawi szczerze, w zupełnie bezpretensjonalny sposób. Pretensja jest zresztą czymś, co na płycie „Starsi, Grubsi, Bogatsi” występuje rzadko. Strzał w środek tarczy. 60. CF98 „WALKA KRÓLESTW” (Z ALBUMU „NIC DO STRACENIA”, WYD. ANTENA KRZYKU) Grać punk z popowym zacięciem. Tak bezczelnie, bez etosu, po kalifornijsku. Mieć gdzieś, że krytycy odeślą do Bravo, a załoganci obłożą ekskomuniką. Czerpać z tego widoczną, a właściwie przyjemność. Dawać przyjemność innym, nie kryjącym się za fasadą snobizmu. Chwalić się perkusistą, który wyżywa się jakby przygotowywał się do roli Zwierzaka z Muppetów. Nie wstydzić się w ogóle tyle prostego, co efektownego riffowania, nasuwające od razu na myśl ze sto kawałków. Tak to tylko u krakowskiego CF98. „Niech pamiętają nas tylko za to, że białej flagi nigdy nie ujrzeli w naszych dłoniach, nie” – powtarza wokalistka (wiele razy). Amen. 59. WE CALL IT A SOUND „TO FLY A KITE” (Z ALBUMU „ANIMATED” WYD. AMPERSAND) Mimo, że WCIAS zadebiutowali właśnie w ubiegłym roku, mam wrażenie, jakby na naszej scenie byli już od dawna. I to nie dlatego, że grają jak setki innych. Wręcz przeciwnie. Choć wolsztyński zespół wyłonił się z indierockowej masy nagrywa utwory naznaczone własną wrażliwością. Jakoś łączy młodość z dojrzałością. Może to klasyczne wykształcenie, a może ich życiowa postawa? Nieważne, liczy się efekt, czyli udany pierwszy krążek, z którego my wybraliśmy akurat numer „To Fly a Kite”. Zaczyna się niepozornie, a dla niektórych nawet odstraszająco. Atakuje nas płasko, wręcz tandetnie brzmiąca generowana przez bitmaszynę perkusja, po chwili dochodzi prosta melodyjka zagrana na likembe i nieco jękliwy, przywodzący na myśl złote lata britpopu wokal. Utwór jednak rozwija się, przybywa instrumentów, zmienia się nastrój. W cztery i pół minuty przemierzamy kosmos, od samego dołu do rozległych przestrzeni, malowanych dźwiękami dęciaków. Nie tylko do posłuchania, ale i do poczucia. 58. HAPPY PILLS „MIDNIGHT” (Z ALBUMU „RETROSEXUAL”, WYD.EMI) Mówicie co chcecie, ale najlepszym rozpoczęciem dla albumu rockowego jest brud, zgiełk gitar, przestery. U Happy Pills to dla nas dodatek absolutnie niezbędny, zdolny zrównoważyć nie zawsze strawne, popowe ciągotki. Zwłaszcza, że wokalistka Natalia Fiedorczuk – znakomita na „Go, Dare” – w wielu momentach „Retrosexual” brzmi jak jedna z tych wyspiarskich wokalistek, co to idą świtem na spacer po lesie boso, by poczuć na gołych stopach dotyk świeżej rosy. Ale nie w „Midnight”, gdzie udaje się jej zbudować liryczny nastrój i pociągnąć ładną melodię. Tym akurat jej razem jej kompani rzeczywiście brzmią jak jak „polski zespół grający rock alternatywny spod znaku Pixies, Sonic Youth, czy Weezer”. |