powrót do indeksunastępna strona

nr 01 (CIII)
styczeń-luty 2011

1974
David Peace
ciąg dalszy z poprzedniej strony
Matka wyrwała ją cioci Madge z garści. Wertowała strony tak długo, aż znalazła nekrologi.
Kurwa, kurwa, kurwa.
– Jest o tacie? – spytała Susan.
– Nie. Pewnie będzie jutro – odpowiedziała, patrząc na mnie tymi smutnymi, bardzo smutnymi oczami.
– „Przy narastających obawach o zaginioną dziesięciolatkę z Morley, pani Sandra Kemplay wystąpiła dziś rano z błagalnym apelem o bezpieczny powrót córki”. – Teraz gazetę miała ciotka Edie z Altrincham.
Jebane błagalne apele.
– „Edward Dunford, korespondent działu kryminalnego na Anglię Północną” – przeczytała ciocia Margaret przez ramię ciotki Edie. – A niech mnie!
Wszyscy w pokoju zaczęli mnie zapewniać, jak dumny byłby ze mnie ojciec i jaka to wielka szkoda, że nie ma go tutaj teraz, żeby świętować ten wielki dzień, mój wielki dzień.
– Przeczytałem wszystko, co napisałeś o tym facecie Szczurołapie – powiedział wujek Eric. – Dziwny był z niego facet.
Szczurołap, w środku gazety, okruchy ze stołu Jacka pierdolonego Whiteheada.
– Taa. – Uśmiechałem się i kiwałem głową to w tę, to w tamtą, wyobrażając sobie, że ojciec siedzi w pustym fotelu przy kredensie i czyta ostatnią stronę jako pierwszą.
Było poklepywanie po plecach, a potem, na krótką chwilkę, gazeta trafiła prosto w moje ręce. Spojrzałem w dół:
Edward Dunford, korespondent działu kryminalnego na Anglię Północną.
Nie przeczytałem ani linijki więcej.
Cap! – i gazeta znów powędrowała po pokoju.
Zobaczyłem siostrę po drugiej stronie, na parapecie. Siedziała z zamkniętymi oczami, z dłońmi na ustach.
Otworzyła oczy i popatrzyła prosto na mnie. Chciałem się podnieść, podejść do niej, ale wstała i wyszła z pokoju.
Chciałem pójść za nią, powiedzieć: „Przykro mi, naprawdę mi przykro, że to się musiało stać właśnie dzisiaj”.
– Wkrótce będziemy go prosić o autograf, nie? – Ciocia Madge się roześmiała, podając mi świeżo zaparzoną herbatę.
– Dla mnie zawsze będzie małym Eddiem – stwierdziła ciotka Edie z Altrincham.
– Dziękuję – powiedziałem.
– Ale sama sprawa nie wygląda zbyt dobrze, co? – podjęła ciocia Madge.
– Nie – skłamałem.
– To już kilka takich przypadków, prawda? – zauważyła ciotka Edie z filiżanką herbaty w jednej ręce, a moją dłonią w drugiej.
– Tak, tak, w ciągu kilku lat. Najpierw ta dziewuszka w Castleford – powiedziała ciocia Madge.
– To już kilka lat temu było, prawda. Ale pamiętacie? Nie tak dawno mieliśmy coś takiego u nas, w naszych stronach. – Ciotka Edie napiła się herbaty.
– Oj tak, w Rochdale. Pamiętam – potwierdziła ciocia Madge i ścisnęła mocniej spodeczek.
– Nigdy małej nie znaleziono – westchnęła ciotka Edie.
– Naprawdę? – zapytałem.
– I nikogo nie złapali.
– Jakoś nigdy nikogo nie łapią – oznajmiła ciocia Madge wszystkim obecnym.
– Pamiętam czasy, kiedy takich rzeczy w ogóle nie było.
– Ci w Manchesterze byli pierwsi.
– Oj tak – mruknęła ciotka Edie, puszczając moją dłoń.
– To byli źli ludzie, źli do szpiku kości – wyszeptała ciocia Madge.
– I pomyśleć, że policja pozwoliła, by tamta chodziła na wolności jakby nigdy nic.
– Niektóre ludziska to jednak głupie są.
– Krótka pamięć i w ogóle – powiedziała ciotka Edie, wyglądając przez okno na ogród i deszcz.
Edward Dunford, korespondent działu kryminalnego na Anglię Północną, buch w drzwi!
Lało jak z cholernego cebra.
Autostradą M1 z powrotem do Leeds, na drodze pełno ciężarówek, ruch się ślimaczył. Wyciskałem z vivy sześćdziesiąt pięć mil w deszczu, więcej nie dawało rady.
Lokalna stacja radiowa:
„Poszukiwania zaginionej uczennicy z Morley, Clare Kemplay, trwają, lecz narastają obawy”…
Zerknięcie na zegar upewniło mnie o tym, co już wiedziałem.
Czwarta po południu oznaczała, że czas jest przeciwko mnie, że czas jest przeciwko niej, że nie ma czasu na zebranie informacji o zaginionych dzieciach, czyli na sformułowanie pytań na konferencję o piątej.
Kurwa, kurwa, kurwa.
Zjechałem rozpędzony z autostrady. Rozważałem za i przeciw: czy zadać swoje pytania w ciemno, tu i teraz, o piątej, na podstawie tego, co mówią dwie starsze panie.
Dwoje zaginionych dzieci, w Castleford i Rochdale, żadnych dat, tylko domysły.
Strzelać? Ryzyk-fizyk…
Wcisnąłem guzik, rozgłośnia ogólnokrajowa: sześćdziesiąt siedem osób zwolnionych z „Kentish Times” i „Slough Evening Mail”, lokalna sekcja Krajowego Związku Zawodowego Dziennikarzy rozpoczyna strajk 1 stycznia.
Edward Dunford, członek sekcji lokalnej.
Do diabła z tym strzelaniem.
W oczach stanęła mi twarz detektywa starszego nad­inspektora Oldmana, zobaczyłem twarz naczelnego, zobaczyłem piękną południową dziewczynę o imieniu Sophie albo Anna, jak zamyka drzwi mieszkania w Chelsea.
Może i łysiejesz, ale do Kojaka to ci, kurwa, daleko.
Zaparkowałem na tyłach posterunku przy Millgarth. Właśnie zwijał się targ, w rynsztokach pełno liści kapusty i zgniłych owoców, a ja myślałem. Ryzykować? Nie ryzykować?
Ścisnąłem kierownicę i pomodliłem się:
NIECH ŻADEN INNY CHUJ NIE ZADA TEGO PYTANIA.
Traktowałem to właśnie tak, jako pobożne życzenie.
Przy zgaszonym silniku jeszcze jedna modlitwa zza kierownicy.
TYLKO TEGO, KURWA, NIE SPIERDOL.

Po schodkach i przez dwuskrzydłowe drzwi, z powrotem na posterunku przy Millgarth.
Zabłocone podłogi i żółte światło lamp, pijackie pieśni i narwańcy.
Błysnąłem legitymacją dziennikarską w dyżurce, a w odpowiedzi sierżant błysnął musztardowym uśmiechem.
– Odwołane. Dzwonili z biura rzecznika.
– Żartuje pan? Dlaczego?
– Nie ma nic nowego. Jutro o dziewiątej rano.
– Dobrze. – Czyli żadnych pytań, pomyślałem i wyszczerzyłem zęby.
Sierżant się skrzywił.
Rozejrzałem się dookoła, otworzyłem portfel.
– Ile na począteczek?
Capnął mi portfel z ręki, wyłowił piątaka i zwrócił resztę.
– Tyle wystarczy, proszę szanownego pana.
– No i co?
– Nico.
– To był pieprzony piątak.
– No więc za piątaka powiem ci, że mała nie żyje.
– Wstrzymajcie, kurwa, druk pierwszej strony – powiedziałem, odchodząc.
– Pozdrowienia dla Jacka.
– Idź się walić.
– A kto ciebie pokocha?

Piąta trzydzieści po południu.
Z powrotem w redakcji.
Barry Gannon za swoimi pudłami, George Greaves z czołem opartym o biurko, Gaz z działu sportowego nawija gadkę-szmatkę.
Ani widu Jacka pierdolonego Whiteheada.
Bogu dzięki.
Kurwa, gdzie się ten chuj podziewa?
Paranoja.
W końcu jestem Edward Dunford, korespondent działu kryminalnego na Anglię Północną. I mam to na piśmie w każdym egzemplarzu „Evening Posta”.
– Jak poszło? – Kathryn Taylor ze świeżo zakręconymi lokami, ubrana w brzydki kremowy sweter, wstała zza biurka, a potem znowu usiadła.
– Jak marzenie.
– Jak marzenie?
– Taa. Doskonale. – Gęba sama mi się cieszyła.
Kathryn zmarszczyła brwi.
– Co się stało?
– Nic.
– Nic? – Wyglądała na zupełnie zagubioną.
– Odwołali konferencję. Wciąż szukają. Nic nie mają – powiedziałem, wysypując na jej biurko zawartość kieszeni.
– Miałam na myśli pogrzeb.
– Aha. – Wziąłem swoje szlugi.
Dzwoniły telefony, stukały maszyny do pisania.
Kathryn popatrzyła na mój notes na biurku.
– I co sądzą?
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót do indeksunastępna strona

52
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.