Na nowego „TRONa” szedłem bez większych oczekiwań. Ktoś pisał, że 3D jest kiepskie, ktoś inny, że najlepsza z całego filmu jest muzyka. I niby wszystko się zgadza, ale… To nadal śliczny i wart obejrzenia film. A przy tym wcale nie taki głupi.  |  | ‹Tron: Dziedzictwo›
|
Fabuła jest prosta: chłopak traci ojca, znanego komputerowca i twórcę nowatorskiej Sieci, więc podąża jego śladem i „wskakuje” do komputera. Walczy, rzuca one-linery, spotyka dziewczynę, znajduje ojca, chce wyjść z komputera. Finito. Ale przecież nie o to chodzi. Chodzi o ukazanie wyższości natury nad imitacją, oryginału nad kopią – no i o cyfrowe widowisko, co powoduje powstanie paradoksu. A może chodzi jeszcze o coś? Ale o tym za chwilę. Odbiór scenariusza i jego niedostatków w postaci dziur logicznych jest zależny od naszej gotowości do zaakceptowania samych podstaw filmu: nawet nie tyle możliwości załadowania świadomości do komputera – do tego pisarze i filmowcy SF już nas przyzwyczaili – ile do wizualizacji programów i Sieci. Ten sam problem (a może jedynie „problem”) pojawiał się w kontynuacjach „Matriksa” – programy oczekujące na peronie, żeby opuścić dany rejon sieci? programy pijące drinki i lubiące szybkie numerki w toalecie? W „TRONie” widzimy pijane aplikacje w zaułkach, oprogramowanie wywlekane ze swoich mieszkań i wsadzane do pociągu, skrypty obściskujące się na kanapie głośnego klubu. Jeśli nie zaakceptujemy takiej wizualizacji jako metafory, seans „TRON: Dziedzictwo” może przyprawić o ból głowy. Ciekawe, na ile zamierzone jest podobieństwo dwulicowego Castora i jego towarzyszki, Gem do Matriksowego Merowinga i Persefony – zgadza się bowiem tak charakter, jak i działalność obu programów: tak, jak Merowing, Castor/Zuse prowadzi klub i handluje wyjątkowymi informacjami. Subtelne, ale zauważalne były nawiązania do lat 80. XX wieku – czasów powstania pierwszego „TRONa”. Najbardziej oczywistym była muzyka grana w salonie gier Kevina Flynna (Eurythmics i Journey), ale kiedy Kevin Flynn mówi „The only way to win the game is not to play”, wspomnienie „Gier wojennych” pojawia się automatycznie. Są także aluzje do innych dekad i filmów – Castor to zdigitalizowany Ziggy Stardust, połączony z konferansjerem z „Kabaretu”, zaś wypowiedzi Kevina Flynna to istne archiwum Woodstock („You’re messing with my Zen thing, man!”), zwłaszcza że Jeff Bridges to przecież Koleś z „Big Lebowskiego”. Uśmiech rozpoznania może towarzyszyć także scenie ubierania Sama w kostium do walk – synchronizacja Syren przywodzi na myśl teledysk Daft Punk do „ Around the world” (to już oczywiście lata 90.). Sama muzyka jest faktycznie świetna – Daft Punk połączyli orkiestrowe smyki i monumentalne aranżacje z elektronicznymi, dynamicznymi dźwiękami. Soundtrack słuchany bez obecności obrazu nadal robi wrażenie, ale pozostawia nieco niedosytu – muzyczne kawałki są bowiem ściśle dopasowane do zmieniających się kadrów i nie dają zespołowi francuskich mistrzów house pola do zaprezentowania długich, zapętlonych fraz. Co do aktorów – żadna decyzja obsadowa nie budzi sprzeciwu. Michael Sheen jest przegięty, lecz służy to jego roli, Jeff Bridges z charakterystycznym głosem jest bez zarzutu, zaś Olivia Wilde, poza tym, że dodaje filmowi +9000 do śliczności, to bardzo przekonująco odgrywa postać pełnej nastoletniej ciekawości, żądnej nowych doświadczeń idealistycznej Quorry. Najmniej można powiedzieć o Garretcie Hedlundzie – to raczej typowy młody gniewny, z umiejętnościami informatycznymi i skłonnością do gadżetów w stylu wczesnego Bruce’a Wayne’a. Ale właśnie, co z tą jego typowością? Moje podejście do fabuły „TRONa: Dziedzictwo” zmieniało się. Najpierw uznałem, że śliczne, ale głupiutkie. Potem jednak przeczytałem notkę onegdajszego esensyjnego recenzenta, Michała Radomiła Wiśniewskiego i otworzyła się nieco inna klapka. Nie, nie uznaję Sama Flynna za „ciekawą postać” – ale faktycznie, może tego bohatera należy odbierać na innym poziomie. Przykład, który podaje mrw, nie przemawia do mnie, bo nie widziałem „Speed Racera”, jednak sam pomysł „speedracerowatości” postaci naprowadził mnie na inny trop. Przecież podobnie Luke Skywalker jest raczej nudny w swojej lukeskywalkerowatości – ale czy jest nadal nudny i prosty jako archetyp dorastającego chłopaka, który walczy z ojcem i poznaje księżniczkę? Wszyscy już wiedzą, że Campbell, że topos, że mit – w przypadku „TRONa” zamieniłbym mit na baśń i psychoanalizę. Sam Flynn jest prosty w swej samflynnowatości, ale prosty oznaczać może także „skuteczny w przekazywaniu kilku podstawowych cech”. Kim bowiem jest Sam Flynn? Młodym chłopakiem poszukującym ojca i celu w życiu, zdobywającym w trakcie filmu dojrzałość i równowagę. Zbyt wiele wątków pobocznych zaciemniałoby tylko ten podstawowy. Nie wiem, czy twórcy filmu poszli tu drogą Lucasa i świadomie kształtowali scenariusz pod kątem psychoanalizy, czy tylko „tak im wyszło”, ale zdaje się to nieprzypadkowe. Jestem psychologicznym laikiem, jednak pod wpływem niedawnej lektury książki „Cudowne i pożyteczne. O znaczeniach i wartościach baśni” Brunona Bettelheima pokuszę się o „psychoanalitycznawe” spojrzenie na relacje Flynnów. CLU zdaje się tutaj symbolizować id – okazuje niekontrolowane reakcje, gniew, dąży do posiadania i władzy. Jest wczesną i niepełną wersją Kevina Flynna – niedojrzałą, nastawioną na branie i jedynie deklarującą dążenie do doskonałości. Sam postarzały Kevin Flynn wydaje się mieć pewne cechy superego – ocenia postępki CLU pod kątem etyki, pozostaje sumieniem Sieci. Ostatecznie Kevin i CLU łączą się (w filmie pada nawet sformułowanie „reintegracja”). Wg teorii psychoanalitycznych takie połączenie, integracja id i superego, podporządkowanie ich przez ego jest warunkiem rozwoju, dojrzałości i równowagi. W tym sensie integracja Kevina Flynna i CLU służy rozwojowi Sama Flynna, pozwala mu dorosnąć i osiągnąć harmonię. Przed wejściem do Sieci (podziemne królestwo – podświadomość) Sam jest bowiem dzieckiem w sensie psychicznym – nie ponosi za nic odpowiedzialności, nie ma więzów, bawi się i robi wygłupy. W zakończeniu akceptuje utratę ojca i przyjmuje jego dziedzictwo – przejmuje kontrolę nad firmą (królestwem z baśni) i należy przypuszczać, że będzie rządził długo i szczęśliwie. Zrobił porządek ze swoją psyche, jak w porządnej baśni. Nad cyfrową krainą wstaje nowe cyfrowe słońce.
Tytuł: Tron: Dziedzictwo Tytuł oryginalny: Tron: Legacy Rok produkcji: 2010 Kraj produkcji: USA Data premiery: 31 grudnia 2010 Gatunek: akcja, przygodowy, SF, thriller Ekstrakt: 80% |