powrót do indeksunastępna strona

nr 01 (CIII)
styczeń-luty 2011

Ślepa Bogini
Anne Holt
ciąg dalszy z poprzedniej strony
Prawda była taka, że Hanne Wilhelmsen kochała inną kobietę i uważała, że upublicznienie tej wiadomości zniszczyłoby idealny obraz osoby, który przez tyle lat tworzyła. Jedno gwałtowne potrząś­nięcie długimi ciemnobrązowymi włosami wystarczało, by uciąć wszelkie pytania na temat wąskiej obrączki na prawej dłoni, jedynej biżuterii, jaką nosiła. Obrączkę dostała od swojej partnerki, gdy jako dziewiętnastolatki zamieszkały razem. Owszem, krążyły różne plotki, zawsze krążą, ale Hanne była taka ładna, taka kobieca, a i lekarka, którą daleki znajomy znajomego trochę znał, a którą ktoś inny widział kilka razy z Hanne Wilhelmsen, też zachwycała niemal cukierkową urodą. Plotki nie mogły więc być prawdziwe. Poza tym Hanne Wilhelmsen, kiedy już musiała wkładać mundur, zawsze występowała w spódnicy; inne policjantki tego nie robiły, bo spodnie były zdecydowanie bardziej praktyczne. Szybko więc uznano, że plotki wynikały z czystej złośliwości.
I tak Hanne żyła swoim życiem, świadoma, że to, co nie zostanie potwierdzone, nigdy nie stanie się do końca prawdą. Najważniejsze dla niej było to, by zawsze, ale to zawsze dobrze wykonywać swoją pracę. Perfekcja otaczała ją jak tarcza obronna. Tego właśnie chciała. A ponieważ nie rozpychała się łokciami i nie miała ambicji wykraczających poza solidne wykonywanie obowiązków, to ani zazdrość, ani zawiść nie były w stanie obalić otaczających ją obronnych murów.
Hanne uśmiechnęła się do Håkona Sanda.
– Nie wierzysz, że będę zadawać właściwe pytania?
– Przestań. Przecież wiem, że to twoja gra. Mam tylko wrażenie, że coś w tym jest. I tak jak mówiłem, jeśli nie jesteś temu za bardzo przeciwna, chętnie będę się przysłuchiwał. To nie jest wbrew regulaminowi – dodał szybko.
Znał jej potrzebę trzymania się ustalonych zasad i szanował ją za to. Obecność policyjnych prokuratorów podczas przesłuchania podejrzanego była rzeczą niezwykłą, ale dopuszczaną przez regulamin. Już wcześniej mu się to zdarzało, głównie dlatego, że chciał sprawdzić, jak to się odbywa w praktyce, chociaż czasami szczególnie angażował się w jakąś sprawę. Funkcjonariusze zazwyczaj nie mieli nic przeciwko jego obecności, wręcz więcej – jeśli siedział cicho i nie mieszał się do przesłuchania, większości zdawało się to pochlebiać.
Jak na sygnał oboje odwrócili się do zatrzymanego. Hanne Wilhelmsen oparła na biurku prawy łokieć, a palce z długimi, pomalowanymi bezbarwnym lakierem paznokciami zaczęły biegać po klawiszach elektrycznej maszyny do pisania, która piętnaście lat temu była szczytem nowoczesności. Teraz jednak brakowało jej „e”, bo czcionka była już wytarta i w efekcie taśma zamiast litery zostawiała na papierze tylko niewielki kleks.
– Jeśli nadal będziesz milczał, będzie to trwało długo. – Głos Hanne brzmiał łagodnie, wręcz współczująco. – Mnie za to płacą, prokuratorowi Sandowi też, ty natomiast dalej będziesz siedział. Prędzej czy później pewnie cię wypuścimy, ale może coś zrobisz, żeby się to stało prędzej?
Młody człowiek pierwszy raz sprawiał wrażenie zdezorientowanego.
– Nazywam się Han van der Kerch – odezwał się po chwili. – Jestem Holendrem, w Norwegii przebywam legalnie. Studiuję.
A więc wyjaśniło się, skąd ten język norweski taki nienorweski. Håkon Sand przypomniał sobie idola swojej młodości, holenderskiego panczenistę Arda Schenka, także doskonale mówiącego w tym języku, wróciło też wspomnienie starej, uwielbianej w dzieciństwie książki Holender Jonas Gabriela Scotta, która w dużym stopniu przyczyniła się do tego, że po latach, podczas międzynarodowych mistrzostw piłki nożnej zawsze kibicował pomarańczowym.
– Nic więcej nie powiem.
Znów zapadła cisza. Håkon Sand czekał na następny ruch Hanne Wilhelmsen.
– No tak, to twój wybór i twoje prawo. W takim razie posiedzimy tu długo. – Wkręciła kartkę do maszyny, jakby już teraz wiedziała, że będzie miała co zapisywać. – A na razie posłuchaj, jaką mamy teorię.
Odsunęła krzesło, aż rozległo się nieprzyjemne zgrzytnięcie. Zaproponowała Holendrowi papierosa, sama też zapaliła. Chłopak sprawiał wrażenie wdzięcznego. Håkon Sand był mniej zadowolony, odsunął się razem z krzesłem i otworzył drzwi, żeby zrobić przeciąg. Okno już było uchylone.
– W piątek wieczorem znaleźliśmy zwłoki – mówiła cicho Hanne Wilhelmsen. – Bardzo zmaltretowane. Ten człowiek prawdopodobnie nie chciał umierać, a już z pewnością nie w taki paskudny sposób. Strasznie krwawił. A ty, kiedy cię znaleźliśmy, cały byłeś zakrwawiony. Być może my, policjanci, nie jesteśmy zbyt bystrzy, ale z reguły potrafimy dodać dwa do dwóch. Na ogół wychodzi nam cztery. A teraz wydaje nam się, że właśnie tyle wyszło.
Sięgnęła po popielniczkę stojącą na półce za jej plecami. Była to pozbawiona gustu pamiątka gdzieś z południa Europy, faun z brązowego butelkowego szkła, wykrzywiony w złośliwym uśmiechu, z ogromnym sterczącym fallusem. Absolutnie nie w stylu Hanne Wilhelmsen, pomyślał Sand.
– Wobec tego powiem wprost. – Głos policjantki brzmiał teraz ostrzej. – Jutro dostaniemy wstępne wyniki analizy krwi znalezionej na twoim ubraniu. Jeśli okaże się, że pasuje ona do naszego przyjaciela bez twarzy, to będziemy mieć więcej niż dość, żeby cię aresztować. Potem zabierzemy się do przesłuchania. I będziemy to powtarzać. Może minie tydzień bez żadnej wiadomości od nas, ale znów się zjawimy, na przykład kiedy będziesz już spał. Posiedzimy kilka godzin, ty nic nie będziesz mówił, więc cię odprowadzimy, i znów po ciebie przyjdziemy. To bardzo męczące. Dla nas oczywiście też, ale my się możemy zmieniać. Z tobą będzie gorzej.
Håkon Sand zaczął mieć wątpliwości, czy Hanne Wilhelmsen w pełni zasłużyła na swoją sławę rycerskiej obrończyni regulaminu. Metody przesłuchania, jakie w tej chwili opisywała, zdecydowanie nie występowały w żadnym podręczniku. Miał też wątpliwości, czy wolno w taki sposób grozić zatrzymanemu.
– Masz prawo do adwokata, na koszt państwa – wtrącił się więc do rozmowy.
– Żadnego adwokata! – zaprotestował ostro młody człowiek. Ostatni raz zaciągnął się papierosem, zgasił go przesadnym gestem i powtórzył: – Nie chcę żadnego adwokata. Sam sobie najlepiej poradzę.
Pytające, niemal błagalne spojrzenie powędrowało w kierunku leżącej na stole paczki papierosów. Hanne Wilhelmsen podała mu papierosy i zapałki.
– I uważacie, że to ja. No tak, to może być prawda.
A więc podstawowe potrzeby chłopaka zostały wreszcie zaspokojone: prysznic, skromne śniadanie, coś do picia i dwa papierosy. Najwyraźniej też się już wygadał. Odchylił się do tyłu i znieruchomiał, wpatrzony gdzieś przed siebie nieobecnym spojrzeniem.
– No tak. – Sierżant Wilhelmsen zachowywała się tak, jakby cały czas kontrolowała sytuację. – Wobec tego będę mówić dalej. – Zaczęła przeglądać kartki zebrane w bardzo cienkiej teczce z aktami. – Tak więc znaleźliśmy te mało przyjemnie wyglądające zwłoki. Zamordowany nie miał przy sobie żadnych dokumentów, ale nie miał też twarzy. Tyle że nasi chłopcy dobrze znają środowisko ludzi związanych z narkotykami. Wystarczyło im ubranie, ciało i włosy. Uważają też, że to zabójstwo z zemsty, a mnie się to wydaje nawet dość rozsądne. – Splotła palce i założyła ręce za głowę. Masując kark kciukami, patrzyła prosto w oczy Holendra. – Uważam, że zabiłeś tego faceta. Jutro, kiedy przyjdą wyniki badań z Instytutu Medycyny Sądowej, zyskamy większą pewność. Ale technicy nie będą potrafili mi powiedzieć, dlaczego to zrobiłeś. Dlatego musisz mi pomóc.
Jej słowa pozostały bez echa. Chłopak nawet się nie skrzywił. Wciąż miał na twarzy ten obcy, nieco pogardliwy uśmieszek, zupełnie jakby uważał się za pana sytuacji. A przecież wcale tak nie było.
– Szczerze mówiąc, uważam, że mądrze byś postąpił, zaczynając mówić – ciągnęła niezrażona policjantka. – Może zrobiłeś to na własną rękę, a może na zlecenie. Może nawet zostałeś do tego zmuszony, a to by miało decydujące znaczenie dla twojej przyszłości.
Przerwała, zapaliła kolejnego papierosa i popatrzyła mężczyźnie prosto w oczy. Wciąż milczał. Hanne demonstracyjnie westchnęła i wyłączyła maszynę do pisania.
– Nie ode mnie zależy, jaką karę poniesiesz. Jeśli oczywiście jesteś winny. Ale na pewno byłoby dla ciebie lepiej, gdybym zeznając w sądzie, mogła wtrącić kilka miłych słów o woli współpracy.
Håkon Sand poczuł się nagle tak jak w dzieciństwie, kiedy podczas oglądania środowego kryminału musiał nagle iść do ubikacji, ale bał się nawet o tym pomyśleć ze strachu, że ominie go coś ekscytującego.
– Gdzie go znaleźliście?
Pytanie Holendra całkowicie zaskoczyło Håkona. Po raz pierwszy dostrzegł też cień niepewności na twarzy policjantki.
– Tam, gdzie go zabiłeś.
– Odpowiedzcie na moje pytanie. Gdzie znaleźliście tego faceta?
I Håkon, i Hanne wahali się.
– Dobrze wiesz, że przy moście Hundremannsbrua nad rzeką Aker – powiedziała Hanne, nie spuszczając oka z młodego człowieka, by nie przeoczyć najdrobniejszego drgnienia w jego twarzy.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót do indeksunastępna strona

29
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.