powrót do indeksunastępna strona

nr 01 (CIII)
styczeń-luty 2011

50… 40… 30… 20… 10…: Styczeń 2011
Niniejszym inaugurujemy nowy cykl w ramach muzycznej Esensji, w którym będziemy starali się prezentować ciekawe, choć mniej znane albumy, jakie powstały na przestrzeni lat. Każdy odcinek będzie zawierał pięć minirecenzji płyt reprezentujących pięć dekad (poczynając od lat 60.). Na początek polecamy albumy z lat 1961 (jazz), 1971 (seksualna rewolucja), 1981 (eksperymentalny post-punk), 1991 (lo-fi) i 2001 (trip-hop). Miłej lektury.
‹Explorations›
‹Explorations›
1961 – Bill Evans „Explorations”
Nim Bill Evans na dobre rozpoczął karierę solową, miał już na swoim koncie arcydzieło, a konkretnie współpracował z Milesem Davisem w czasie nagrywania „Kind of Blue”. Jednak udział w cudzym projekcie nie zaspokajał jego ambicji, dlatego równolegle wydawał płyty sygnowane jedynie swoim nazwiskiem. Mimo to największy sukces odniósł pod szyldem Bill Evans Trio, w skład którego poza nim wchodzili basista Scott LaFaro i perkusista Paul Motian. Między muzykami istniało wręcz nieprawdopodobne porozumienie, o czym przekona się każdy, kto sięgnie po najważniejsze dzieło Evansa, koncertowy album „Sunday at the Village Vanguard” z 1961 roku. Nas jednak interesuje inne wydawnictwo – „Explorations”, które zostało wydane w tym samym roku (w sumie w 1961 Bill dorobił się aż czterech pozycji). Trio serwuje nam na nim subtelny, nastrojowy jazz, zagrany czasem tak delikatnie, że prawie nie słychać nic w głośnikach, („Nardis”). Głównie jednak mamy do czynienia z genialną grą na pianinie Evansa, który z instrumentu wyrywa serce i podaje nam na tacy („Elsa”, „Beautiful Love”). Jego finezyjne partie są niedoścignionym wzorem dla całych pokoleń muzyków jazzowych, a te, które znalazły się na „Explorations”, należą do jego życiowych osiągnięć. Choć Evans nagrał ponad pięćdziesiąt albumów pod własnym nazwiskiem i udzielał się w niezliczonej ilości projektów, na zawsze pozostanie tym, który w 1961 roku rządził światowym jazzem.
Piotr „Pi” Gołębiewski
‹Histoire De Melody Nelson›
‹Histoire De Melody Nelson›
1971 – Serge Gainsbourg „Histoire De Melody Nelson”
Kojarzycie utwór „Je t’aime… moi non plus” (w tłumaczeniu Jacka Federowicza – „Że tem”) autorstwa Serge’a Gainsbourga, który zaśpiewał (wysapał?) z towarzyszeniem swojej kochanki Jane Birkin? Był to jeden z najbardziej kontrowersyjnych singli 1969 roku. Jednak w porównaniu z późniejszym o dwa lata krążkiem Gainsbourga „Histoire De Melody Nelson” wydaje się jedynie niewinną grą wstępną. Płyta trwa niecałe pół godziny, ale skutecznie potrafi podnieść ciśnienie słuchaczom, ponieważ każda jego sekunda jest przesiąknięta zmysłowością i erotyzmem. Pikanterii dodaje świadomość, że w ten romans wplątani są mężczyzna w sile wieku, o bezczelnie zachrypniętym głosie, i młoda, niewinna dziewczyna (co sugeruje zdjęcie z okładki, przedstawiające półnagą Birkin, tulącą pluszową małpkę), oddająca się bez reszty dojrzałemu partnerowi. Intymnie robi się już w otwierającym całość „Melody”, w którym słyszymy spokojną melorecytację Serge’a na tle brudnych funkowych rytmów. Birkin pojawia się dopiero pod jego koniec, by całkowicie przejąć kontrolę w drugim utworze „Ballade De Melody Nelson”, gdzie swym delikatnym głosem czaruje nie tylko Gainsbourga. Uwodzicielsko wypada także jej spontaniczny śmiech w „L’Hotel Particulier”, któremu towarzyszy energiczna, hipnotyzująca muzyka. Wszystko to prowadzi do wspaniałego finału „Cargo Culte”, w którym na równi z elektryczną gitarą występuje chór, a także rozbudowana partia orkiestry. W ten sposób dochodzimy do kolejnego powodu, dla którego warto sięgnąć po „Histoire De Melody Nelson” – poza zapisem zmysłowego romansu, jest on wzorowym przykładem umiejętnego połączenia rockowego brzmienia z orkiestrą. Rzecz dla dorosłych, stawiających wyżej zmysłową erotykę nad ordynarną pornografią.
Piotr „Pi” Gołębiewski
‹Desire›
‹Desire›
1981 – Tuxedomoon „Desire”
Tym, co kontakt z grupą Tuxedomoon – niekoniecznie uświadomiony – zapewniło największej liczbie osób, jest utwór, który w obejmującej całą muzykę rozrywkową kategorii „proste i wzruszające piosenki” zawsze będzie jednym z najpiękniejszych. To znany z coverów Nouvelle Vague i lidera Depeche Mode Martina Gore’a numer „In a Manner of Speaking” z płyty „Holy Wars” z 1985 roku. Jednak, choć reszcie owego albumu niepodobna odmówić wartości, swoje opus magnum zespół przedstawił cztery lata wcześniej. Przebojów na miarę wspomnianego kawałka próżno na „Desire” szukać: to inna muzyka, bardziej kompleksowa, bardziej introwertyczna, mniej chwytliwa; oparta na postpunkowo-falowym fundamencie, ale zupełnie odrębna od twórczości wrzucanych do tego worka artystów z przełomu lat 70. i 80.; wyróżniająca się także na tle bogatej wtedy sceny eksperymentalnej. Klasycznie kształceni Blaine Reininger i Steven Brown łączyli różne muzyczne światy w sposób nie tylko oryginalny: efekty ich pracy są przede wszystkim zaskakująco spójne i stonowane; scalanie np. spokojnego jazzu, pulsującego rytmu elektronicznej perkusji i ponurego, prawie gotyckiego nastroju nie robi tutaj wrażenia mieszania, ale raczej wymagającego nie lada sprawności poruszania się po trudnej do znalezienia części wspólnej odległych światów. Syntezatory, instrumenty dęte i smyczkowe, melodie raczej proste i niezmiennie urocze, nowatorskie dźwięki w stylu retro… Na wpół filmowa, na wpół kabaretowa; trochę nowofalowa, trochę krautrockowa – twórczość Tuxedomoon stanowi trudny do obalenia dowód na wyjątkowość okresu, którego duchem jest przesiąknięta. I jedno z najciekawszych zjawisk w dziejach eksperymentalnego rocka w ogóle, niewymagające przy tym do zachwytu nadmiernej wprawy w przedzieraniu się przez dysharmonie i dysonanse – to po prostu piękna muzyka.
Mieszko B. Wandowicz
‹III›
‹III›
1991 – Sebadoh „III”
1991 – niektórzy mówią, że to wtedy skończyły się lata 80. Kiczowate pudelmetalowe zespoły przeszły do lamusa (no prawie…) a amerykańska alternatywa, przechrzczona na grunge, podbiła świat. Media zdominowały takie kapele jak Nirvana, Pearl Jam, Soundgarden, ale myliłby się ten, kto powiedziałby, że ciekawe płyty nagrywały tylko grupy z Seatlle. Przecież w tym samym roku zadebiutował Massive Attack, Mr. Bungle czy Monster Magnet, Red Hot Chilli Peppers wydali „Blood Sugar Sex Magic” a Primus „Sailing the Seas of Cheese”. Mało? To jeszcze Queen pożegnali się z publicznością przepięknym „Innuendo”, U2 świecili tryumfy z „Achtung Baby”, a Metallica swoim „Czarnym” albumem. To był naprawdę dobry rok dla muzyki popularnej. Wśród tych wszystkich genialnych płyt wiele naprawdę dobrych i godnych uwagi mogło nie wypłynąć, nie przebić się do świadomości szerszej grupy odbiorców, wszak internet nie pochłaniał jeszcze całego świata. Niewątpliwie jednym z takich krążków jest „Trójka” zespołu Sebadoh. Początkowo duet stworzony przez basistę Dinosaur Jr. Lou Barlowa i perkusistę Erica Gaffneya w drugiej połowie lat 80. miał dostarczać raczej domowej zabawy z muzyką obu kompozytorom. Jednak kiedy Barlow został w 1989 r. wyrzucony z Dinosaur Jr. (być może psuł macierzystej formacji opinię wydanymi z Sebadoh demówkami?), skierował całą swoją uwagę już tylko na współpracę z Gaffneyem. Wkrótce do tej dwójki dołączył kolejny autor i multiinstrumentalista – Jason Loewenstein. W tym miejscu należy nadmienić, że każdy z tych panów to zupełnie inna bajka – Barlow, zamiłowany w folkowo-rockowej nucie, trochę sentymentalny i oszczędny w środkach kompozytor, Gaffney, często uciekający w noise’owe eksperymenty punkowiec, i Loewenstein – potrafiący odnaleźć się w jednej i drugiej stylistyce, a zajmujący stałe miejsce za bębnami; konsolidujący tę mieszankę i umożliwiający grupie stałe koncertowanie bez podpierania się nagranymi ścieżkami. Doskonałym efektem tej współpracy i zderzenia dwóch odmiennych stylistyk jest pierwszy nagrany jako trio długograj – „Sebadoh III”. Mamy na nim i akustyczne miniaturki, i punkowe czady, psychodeliczne odloty i matryczne klimaty, zgrzyty oraz przestery zestawione ze spokojnymi wokalami, ciche dźwięki gitar rozrywane krzykami. To prawdziwy kamień milowy indie rocka lat 90., a także jedna z ważniejszych płyt, które przyczyniły się do tego by termin lo-fi wszedł do powszechnego użytku. Technika nagrań spowodowała, że album ma specyficzne brzmienie, niby trochę garażowe niczym demo, z drugiej strony dźwięk dobiega jakby gdzieś z oddali, przekazywany specyficznymi falami. Same kompozycje to doskonały obraz tego, czym była amerykańska alternatywa przełomu lat 80. i 90. A przede wszystkim to płyta oparta na świetnych melodiach – każdy z 23 utworów to mała rockowa perełka i ciężko wybrać tę najjaśniejszą. Ciężko także w 100% stwierdzić, czy to wszystko aby nie żart, czysta zabawa, czego najlepszym dowodem ostatni na liście „As the World Dies, the Eyes of God Grow Bigger”, w którym słodka melodia prowadzi dialog z brutalnym, viciousowym wyrzygiwaniem.
Jakub Stępień
‹Solace›
‹Solace›
2001 – Mandalay „Solace”
Klimatyczne, stonowane kompozycje i piękny kobiecy śpiew. Tak w jednym zdaniu można scharakteryzować twórczość brytyjskiego, triphopowego duetu Mandalay, który w 2002 roku zakończył wspólną działalność. Rok wcześniej sprezentował jednak swoim słuchaczom wydawnictwo „Solace” – dwupłytowy zbiór najlepszych utworów (z wcześniejszych albumów „Empathy” i „Instinct”) oraz ich remiksów. Na krążkach mamy w sumie aż dwadzieścia cztery kompozycje, a wśród nich tak znakomite, jak: „Not Seventeen”, „Beautiful”, „Believe”, „Insensible” czy w końcu „This Life”. Sięgnięcie po to ostatnie w zupełności wystarczy, by przekonać się, że wokalistka, kompozytorka i autorka tekstów – Nicola Hitchcock – posiada jeden z piękniejszych głosów, jakie kiedykolwiek pojawiały się w towarzystwie delikatnych, lekko triphopowych, ale w tym przypadku nieprzesadnie mrocznych, brzmień. Za które z kolei odpowiadał multiinstrumentalista Saul Freeman, nadający Mandalay elektronicznego (jednak niestroniącego od żywych, choć rzadziej pojawiających się, instrumentów – zazwyczaj trąbki albo fortepianu), nieco ascetycznego, ale niezwykle nastrojowego charakteru. Wszystko oczywiście w nieśpiesznym, bardzo chilloutowym, tempie. A przecież do tego na drugim krążku znajdujemy jedenaście ciekawych, nieco żywszych remiksów (w tym po trzy nowe wersje kawałków „Beautiful i „This Life”), których autorami są m.in.: Alex Reece, Charlie May oraz Wagon Christ. Całe „Solace” to doskonałe podsumowanie krótkiej, ale jakże owocnej, działalności Mandalay – kto nigdy nie trafił na żaden z ich albumów albo singli, powinien zapoznać się właśnie z tym wydawnictwem, które zbiera wszystko, co najlepsze we wspólnej twórczości Nicoli i Saula.
Michał Perzyna



Tytuł: Explorations
Wykonawca / Kompozytor: Bill Evans
Data wydania: 1961
Czas trwania: 68:16
Wyszukaj w: Skąpiec.pl
Utwory
1) Israel: 6:12
2) Haunted Heart: 3:28
3) Beautiful Love: 5:07
4) Beautiful Love [take 1]: 6:04
5) Elsa: 5:10
6) Nardis: 5:49
7) How Deep Is the Ocean?: 3:31
8) I Wish I Knew: 4:39
9) Sweet and Lovely: 5:52
10) The Boy Next Door: 5:06

Tytuł: Histoire De Melody Nelson
Wykonawca / Kompozytor: Serge Gainsbourg
Data wydania: 1971
Czas trwania: 27:57
Wyszukaj w: Skąpiec.pl
Utwory
1) Melody: 7:32
2) Ballade de Melody Nelson: 2:00
3) Valse de Melody: 1:31
4) Ah! Melody: 1:47
5) L'hôtel particulier: 4:05
6) En Melody: 3:25
7) Cargo Culte: 7:37

Tytuł: Desire
Wykonawca / Kompozytor: Tuxedomoon
Data wydania: 1981
Wyszukaj w: Skąpiec.pl
Utwory
1) East/Jinx/.../Music #1: 14:55
2) Victims of the Dance: 5:48
3) Incubus [Blue Suit]: 3:51
4) Desire: 7:06
5) Again: 6:20
6) In the Name of Talent [Italian Western Two]: 6:02
7) Holiday for Plywood: 5:38

Tytuł: III
Wykonawca / Kompozytor: Sebadoh
Wydawca: Homestead
Data wydania: wrzesień 1991
Czas trwania: 63:37
Wyszukaj w: Skąpiec.pl
Utwory
1) The Freed Pig: 3:08
2) Sickles and Hammers: 0:50
3) Total Peace: 3:02
4) Violet Execution: 3:57
5) Scars, Four Eyes: 3:27
6) Truly Great Thing: 2:13
7) Kath: 1:52
8) Perverted World: 1:54
9) Wonderful, Wonderful: 3:13
10) Limb by Limb: 2:17
11) Smoke a Bowl: 3:02
12) Black-Haired Gurl: 2:12
13) Hoppin' Up and Down: 3:16
14) Supernatural Force: 2:43
15) Rockstar: 2:42
16) Downmind: 1:31
17) Renaissance Man: 2:19
18) God Told Me: 1:09
19) Holy Picture: 2:53
20) Hassle: 3:30
21) No Different: 2:20
22) Spoiled: 3:03
23) As the World Dies, the Eyes of God Grow Bigger: 6:49

Tytuł: Solace
Wykonawca / Kompozytor: Mandalay
Data wydania: 2001
Wyszukaj w: Skąpiec.pl
Utwory
1) Not Seventeen
2) Like Her
3) Beautiful
4) Deep Love
5) It's Enough Now
6) This Life
7) Flowers Bloom
8) Enough Love
9) Don't Invent Me
10) Insensible
11) Kissing The Day
12) Believe
13) I Don't Want The Night To End
14) Beautiful [12in Canny Mix]
15) Not Seventeen [Attica Blues Remix]
16) This Life [Cevin Fisher Dub]
17) Beautiful [Lenny's Sunset Mix]
18) Deep Love [Charlie May Remix]
19) This Life [Wagon Christ Mix]
20) Flowers Bloom [Alex Reece Remix]
21) Deep Love [Nitin Sawhney Remix]
22) Not Seventeen [Futureshock Alt. Mix]
23) This Life [Boymerang Remix]
24) Beautiful [Calderone After Hour Mix]
powrót do indeksunastępna strona

259
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.