powrót do indeksunastępna strona

nr 01 (CIII)
styczeń-luty 2011

Filmowy rok 2010: Porażki i sukcesy 2010
ciąg dalszy z poprzedniej strony
KK: Ważny tytuł to może nie jest, ale raczej na pewno kontrowersyjny. Chodzi mi o „Istotę” Nataliego, który wychodzi od ciekawego pomysłu i rozwija go w taki sposób, że trudno jakoś racjonalnie i jednoznacznie to ocenić. Na pewno film zawiera jedne z najbardziej niepokojących i depczących dobry smak scen w tym roku, więc choćby z tego powodu warto go zapamiętać.
KW: To prawda, mam z tym tytułem problem. Z jednej strony sztampowa fabuła z cyklu „nie mamy prawa bawić się w Boga”. Z drugiej strony świadome balansowanie na granicy dobrego smaku, testowanie widza, przez co nie tylko film zapada w pamięć i i zadane w nim pytania.

TOP 10 Karola Kućmierza:

  1. The Social Network
  2. Poważny człowiek
  3. Fantastyczny Pan Lis
  4. Autor Widmo
  5. Głód
  6. Lourdes
  7. Wyjście przez sklep z pamiątkami
  8. Prorok
  9. Incepcja
  10. Jaśniejsza od gwiazd

‹Kick-Ass›
‹Kick-Ass›
KW: Po świetnym odbiorze „Incepcji” i „Social Network” Nolan i Fincher wyrastają na reżyserskich liderów. Czy możemy do nich dodać jakieś nazwiska?
KK: Nolan i Fincher rzeczywiście trzymają się mocno w kategorii liderów, co łatwo można stwierdzić po raczej niesłusznych porównaniach do Kubricka. Do tej czołówki chyba należy także dopisać Aronofskiego, który niedługo będzie atakował mainstream nowym Wolverinem.
KW: …a w międzyczasie „Czarnym Łabędziem"…
PD: Genialnym, swoją drogą, ale jako że do nas zawita dopiero pod koniec stycznia 2011, zostawmy sobie dyskusję o nim na przyszły rok.
KK: No i Coenowie ciągle są na fali, niestety „Prawdziwe męstwo” obejrzymy dopiero w lutym. Starzy mistrzowie nieźle sobie radzą i dostarczają solidne dzieła, jednak raczej nie ma co liczyć na jakieś gwałtowne zmiany stylistyki i odważne eksperymenty. Dobre filmy to jednak w nie w kij dmuchał, więc i tak jest się czym cieszyć.
KW: Rok 2010 to też rok powrotów starych mistrzów – Scorsese, Coppola, Polański, Skolimowski, Herzog, Stone – czy jeszcze czegoś możemy się po nich spodziewać?
KaW: Konradzie nie zapominaj o Ridleyu Scottcie i Timie Burtonie, którzy pod własną modłę przerobili odpowiednio utarty mit i popularną powieść. Wracając jednak do pytania to uważam ze „starych” nie ma co wrzucać do jednego worka. Ich ostatnie dokonania to sukcesy i porażki w stosunku pół na pół. Polański, Scorsese i Herzog trzymają formę. Reszta, robi sobie z kina własne eksperymenty, który mi osobiście było ciężko przełknąć.
‹Zły porucznik›
‹Zły porucznik›
KW: Scorsesemu na pewno przydał się Oscar. Wyluzował i nakręcił jeden z najlepszych swych filmów od lat.
AZ: Na pewno najlepiej poradzili sobie starzy mistrzowie na gruncie rodzimej kinematografii. Tegoroczny festiwal w Gdyni przyniósł raczej same rozczarowania. Jedynym dobrym filmem było „Erratum” Marka Lechki, który do dziś ma problem ze znalezieniem dystrybutora. Nagrodzono akademicką „Różyczkę” Kidawy-Błońskiego i „Moją krew 2”, czyli „Chrzest” Marcina Wrony, któremu krytyka próbuje nadać znaczenie i usilnie odnaleźć w nim sens. Oba marne filmy nikną zupełnie przy świetnym „Autorze widmo” Polańskiego i nagrodzonym w Wenecji „Essential Killing” Skolimowskiego. Aż żal, że filmy te nie powstały w naszym kraju, jak znakomity zeszłoroczny „Rewers” Lankosza i „Dom zły” Smarzowskiego. O pozostałych polskich powrotach, jak tym Bajona ze „Ślubami panieńskimi” lepiej od razu zapomnieć.
KW: Uczciwie jednak mówiąc, polska kinematografia przeżywa ciągły kryzys, sukcesy „Rewersu” i „Domu złego” w gruncie rzeczy wiele nie zmieniły i nie za bardzo jest o czym rozmawiać…

TOP 10 Konrada Wągrowskiego:

  1. Social Network
  2. Incepcja
  3. Toy Story 3
  4. Autor Widmo
  5. Wyspa tajemnic
  6. Fantastyczny Pan Lis
  7. W chmurach
  8. Była sobie dziewczyna
  9. Samotny mężczyzna
  10. Lourdes / Kick-Ass

KK: Nie wiem jak dla was, ale dla mnie ostatnie lata zaczynają bardziej upływać odmierzane czasem serialowym niż filmowym i rok 2010 nie był wyjątkiem. Świat seriali wydaje się coraz bogatszy i przyciąga znane osobistości (Scorsese – „Boardwalk Empire”, Darabont – „The Walking Dead”), a w kinie coraz trudniej wyławiać perełki. Niesprawiedliwa generalizacja, czy może jest coś na rzeczy?
‹W chmurach›
‹W chmurach›
KW: Pozwolę sobie zacytować Jacka Dukaja – fabuły są w serialach. Jeśli ktoś chce opowiadać jakąś historię, szuka dłuższej formy (zwłaszcza, że, o dziwo, pozwala się tu na więcej). Jeśli ktoś chce się bawić formą, idzie do kina. Starzy mistrzowie zwykle lubią klasyczne fabuły, stąd pewnie te zerknięcia w stronę twórczości telewizyjnej.
KK: Dodałbym do tego, że również postacie są w serialach. Mi coraz trudniej się identyfikować z ledwie naszkicowanymi bohaterami większości współczesnych filmów, kiedy mogę spędzić dziesiątki godzin z Donem Draperem i naprawdę zrozumieć jego charakter. Oczywiście to niesprawiedliwe porównanie dla ograniczonego czasu filmu kinowego, ale myślę, że dla widzów oczekujących emocji i identyfikacji to jedna z głównych pobudek, dla których sięgają po seriale.
‹Co wiesz o Elly?›
‹Co wiesz o Elly?›
ED: Na pewno serial stał się niezwykle ważnym działem w świecie ruchomych obrazów. Nie ma już mowy o serialach funkcjonujących jako zapychacze ramówki telewizyjnej, teraz są to inteligentne i często bardzo ambitne dzieła, które oferują niegłupią rozrywkę lub/i komentarz do otaczającej nas rzeczywistości. Aktorzy grający w serialach są równie popularni co ci znani z dużego ekranu, a i coraz bardziej znamienici reżyserzy dają się skusić telewizji. To wszystko prawda, z której można się tylko cieszyć, ale mimo wszystko będę bronić kina. Seriale i kino to dwa równoległe światy – niestety, kiedyś kino było jedynym ambitnym i poważnym z tej dwójki, ale ostatnia dekada pozwoliła rozwinąć skrzydła produkcjom telewizyjnym. Czy wpłynęło to jednak na stan filmu? Moim zdaniem – nie. Każdy orze jak może i nie zagląda na poletko sąsiada. Kino rządzi się swoimi prawami i konwencjami, stąd samodzielnie musi wyrywać się z regularnych kryzysów, tak samo serial musiał radzić sobie sam, żeby osiągnąć sukces. Kino ma ciągle mnóstwo do zaoferowania i to oferuje, chociaż równie dużo wydaje z siebie produktów nieprzystępnych i banalnych, dlatego leniwemu widzowi nie chce się poszukać i potem zrzędzi. Nie narzekajmy, jak to kino się stacza, bo to coroczna śpiewka. Przy tak dużej ilości filmów, naprawdę nie jest trudno znaleźć dzieła, które zapadają w pamięć na długo.
KK: Pozostaje się tylko cieszyć, że dobrych produkcji można oczekiwać zarówno od kina, jak i od telewizji. Jednak nie zgodziłbym się do końca z brakiem wpływu jednego medium na drugie. Kino i telewizja często rywalizowały i rywalizują, dlatego producenci filmów muszą się bardzo starać, żeby odciągnąć widzów od odbiorników (a teraz raczej komputerów) i przyciągnąć do kin. I chyba najbardziej to widać w dążeniu do bombastyczności i ataku na zmysły poprzez 3D, 5D, IMAX, sequele, efekty i tak dalej. Mam jednak nadzieję, że rywalizacja realizuje się także na poziomie jakości i popularność seriali zmusi twórców filmowych do ambitnych poszukiwań nowych form, eksperymentów i artystycznej dyscypliny. Jestem daleki od ogłaszaniu upadku kina, bo ile razy już to słyszeliśmy? Cieszmy się także z dobrych seriali.
‹Samotny mężczyzna›
‹Samotny mężczyzna›
ED: Muszę wcisnąć swoje dwa grosze, wybacz: nadal będę utrzymywać, że rozwój kina i telewizji to dwie linie równoległe rządzące się własnymi prawami. Nie traktuję natomiast jako argumentu przeciw mojej tezie przykładu rywalizacji między nimi. Rywalizacja i wydzieranie sobie widza nie wyklucza osobnej rozbudowy wewnątrz systemu. Po prostu oba obozy starają się wytoczyć to, co mają najlepsze, żeby pozyskać publiczność, ale czy to oznacza, że linie się przecinają?
KK: W pewnych momentach chyba musi się coś przecinać. Co do własnych praw, zgoda, ale nie są to na tyle odległe światy, żeby poszczególne rozwiązania nie przenikały w obie strony. Może nie są to oczywiste analogie, jednak nie wierzę, żeby każdy był na tyle wpatrzony w swoje poletko, żeby nie zerknąć na inne.
‹Wyspa tajemnic›
‹Wyspa tajemnic›
Kolejne pytanie, które się nasuwa – jakie nazwiska w takim razie przejmą pałeczkę autorskiego kina w kolejnych latach? Ciągle jest głośno o reżyserach, który debiutowali jeszcze w latach 90. i 80. A co z młodszą gwardią? Ja osobiście kibicuję Edgarowi Wrightowi i jego szalonemu entuzjazmowi. Dużo w tym roku mówiło się Xavierze Dolanie, więc jego kolejny krok będzie z pewnością wyczekiwany. A fani science-fiction z pewnością czekają na następne propozycje od Neilla Blomkampa i Duncana Jonesa. Kto następny?
KaW: Z wymienionych przez Ciebie nazwisk nie ukrywam, że tylko Edgar Wright naprawdę zawrócił mi w głowie. Czy narzekaliśmy już na dystrybutora, że nie wprowadził „Scotta Pilgrima” na nasze ekrany? Zresztą mam cichą nadzieję, że uda mi się go przemycić potajemnie do prywatnego Top 10. To właśnie dzięki niemu rok 2010 w kinie będzie kojarzyć mi się nie z wywróconym Paryżem, ale z geekową walką o Ramonę Flowers…
PD: David Michôd. Jego „Królestwo zwierząt”, fascynujące spojrzenie na nasz gatunek okiem bardzo sprawnego warsztatowo filmowca „zoologa”, to dla mnie debiut roku.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót do indeksunastępna strona

13
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.