Nic tak nie cieszy jak nieoczekiwane pojawienie się tytułu, który nie boi się wprowadzać zmian w skostniałej marce, przerasta wszelkie oczekiwania, przywraca wiarę w ludzką kreatywność i potrafi bawić przez długie wieczory. Taka w kilku słowach jest "Lara Croft and the Guardian of Light".  |  | ‹Lara Croft and the Guardian of Light›
|
„Tomb Raider” jako marka czasy swojej świetności ma już dawno za sobą, a ostatnie produkcje spod tego szyldu do dziś starają się przywrócić honor serii, której wizerunek nadszarpnął w 2003 roku koszmarny „The Angel of Darkness”. Zanim jeszcze zapowiedziano restart przygód najsłynniejszej w świecie elektronicznej rozrywki pani archeolog, niemal znikąd pojawiła się niewielka produkcja zrywająca zupełnie ze standardami obowiązującymi w poprzednich częściach cyklu. Mimo tego, że nikt początkowo nie wierzył, że oglądanie Lary Croft w rzucie izometrycznym zamiast zza jej pleców może przynieść coś dobrego, gra okazała się być jedną z najlepszych okazji do wydania pieniędzy w systemie cyfrowej dystrybucji i niemal z miejsca została okrzyknięta największym zaskoczeniem roku. „Lara Croft and the Guardian of Light” należy do tego typu gier, w których fabuła jest jedynie pretekstem do zawiązania akcji i w żadnym wypadku nie stanowi motywacji do parcia przed siebie i zadawania sobie pytania: „co zobaczę za następnym zakrętem?”. Odpowiada jednak na wszelki wypadek na pytania: gdzie, dlaczego, z kim i po co? Tak więc – w ruinach Majów grupa najemników usuwa ze swojego miejsca pewien starożytny artefakt o nazwie Dymiące Zwierciadło i przez przypadek uwalnia na nasz świat indiańskiego boga śmierci i błyskawic Xolotla (kto pomyslał w tym momencie o drugiej części „Broken Sword”, ręka do góry). Razem z nim do życia przywrócony zostaje tytułowy Strażnik Światła o imieniu Totec, który wraz z Larą ma za zadanie odebrać artefakt demonowi i ponownie wtrącić go w niewolę. I tak naprawde scenariusz kończy się już w tym miejscu i do końca nic nas nie zaskoczy, ale nikt jeszcze nie narzekał, że taki, weźmy na to Tetris, ma słabe dialogi i przewidywalną intrygę, prawda? O sile najnowszej odsłony przygód Lary Croft stanowi pomysłowa rozgrywka, opierająca się na rozwiązywaniu logiczno-zręcznościowych zagadek za pomocą kilku ciekawych narzędzi. Główna bohaterka otrzymuje na początku rozgrywki od Toteca włócznię, którą (oprócz najbardziej intuicyjnego wykorzystania, czyli posłania w stronę wroga ostrym końcem), można wbić w ścianę w celu przebycia rozpadliny lub dostania się do wyżej położonych miejsc. Drugą zabawką pani archeolog jest kotwiczka na lince, którą można zaczepić w oznaczonych miejscach i w ten sposób wspiąć się lub przebiec wzdłuż ściany. Nie raz i nie dwa gracz zmuszony jest również użyć zdalnie detonowanych bomb – czasem w celu oczyszczenia sobie drogi, a czasem do przesunięcia ciężkich elementów otoczenia. Nie samymi zagadkami człowiek żyje, więc zdarzy się też postrzelać do róźnej maści poczwar. Po drodze spotkamy mniej lub bardziej (z naciskiem na „bardziej”) przerośniętą faunę pod postacią jaszczurów i pająków, jak również bliżej nieokreślone humanoidalne pomioty piekielne przywleczone na nasz piękny, ziemski padół przez sprawcę całego zamieszania. Do walki ze złem wcielonym Lara może wykorzystywać, oprócz włóczni i charakterystycznych pistoletów, kilkanaście rodzajów broni, z których część leży sobie spokojnie i czeka na podniesienie z ziemi, a na część trzeba zasłużyć, wykonując określone zadania poboczne, takie jak zebranie odpowiedniej liczby punktów, albo rozwiązanie nieobowiązkowej zagadki. Oprócz broni po mapach porozrzucane są także artefakty zwiększające statystyki postaci (szybkość, obrona, atak, promień rażenia bomby), dające specjalne umiejętności relikty i zwyczajne „dopalacze” na stałe zwiększające pasek życia lub amunicji (poza podstawowymi, wszystkie bronie korzystają z uniwersalnych naboi). Jednak prawdziwa zabawa zaczyna się dopiero gdy do rozgrywki dołączy drugi gracz. Wciela on się wtedy w Toteca, a poziomy ulegają pewnemu przemodelowaniu – zagadek jest więcej, a ich rozwiązania są trudniejsze, wymagające współpracy i niewspółmiernie bardziej satysfakcjonujące. W tym wariancie rozgrywki to Totec operuje włócznią, a poza tym ma na wyposażeniu tarczę, którą może odbijać pociski wystrzelone przez przeciwników lub unieść ją nad głowę i w ten sposób podsadzić Larę wyżej. Nową funkcjonalność zyskuje również linka, po której Strażnik Światła może chodzić z wprawą godną zawodowego cyrkowca. Może też złapać ją, ratując się tym samym przed upadkiem z wysokości. Mimo że twórcy dali nam możliwość wyszukiwania graczy przez sieć i gry za pośrednictwem internetu, nic nie jest w stanie zastąpić spotkania dwóch osób przy jednej konsoli. Żadne klątwy wykrzykiwane do mikrofonu nie są w stanie zastąpić przyjacielskiego szturchania łokciem pod żebro po tym, jak nasza postać zginie z winy kolegi. Nowe przygody Lary Croft dostarczają wielu bardzo pozytywnych wrażeń za ułamek ceny nowej, „dużej” gry. Rozgrywki wystarczy na kilka godzin w duecie, a po zaliczeniu wszystkich poziomów mniej więcej drugie tyle może zająć wykonanie wszystkich dodatkowych zadań i zbieranie ominiętych artefaktów. Produkcja studia Crystal Dynamics cechuje się jednym z najlepszych w branży stosunkiem ceny do jakości, więc nie pozostaje mi nic innego, jak polecić ją każdemu. I to dosłownie każdemu, ponieważ intuicyjne i wygodne sterowanie oraz niezbyt skomplikowana rozgrywka sprawiają, że przyjemność z gry czerpać mogą nawet osoby nowe w temacie.
Tytuł: Lara Croft and the Guardian of Light Producent: Crystal Dynamics Wydawca: Eidos Dystrybutor: Square Enix Data produkcji: 18 sierpnia 2010 Ekstrakt: 90% |