powrót do indeksunastępna strona

nr 01 (CIII)
styczeń-luty 2011

Strzała Kusziela
Jacqueline Carey
ciąg dalszy z poprzedniej strony
Tak mówią w Domu Gencjany; w Smagliczce utrzymują, że podobno z płaczem wyzbyła się skromności, a w Melisie sądzą, że kierowała się współczuciem. Według Przestępu Naama zrobiła dobry interes. W Kamelii powiadają, że jej kunszt oślepił króla Persji na dwa tygodnie i dlatego ją zdradził, owładnięty bezrozumnym strachem. W Dalii twierdzą, że obdarzała względami jak królowa, podczas gdy zdaniem Heliotropu pławiła się w miłości jak w słońcu, które z jednakową łaskawością świeci na królewski pałac i na kupę gnoju. Dom Jaśminu, z którego się wywodzę, uważa, że Naama robiła to dla przyjemności, a Orchidea, że dla zabawy. Dzika Róża jest przekonana, że czarowała wszystkich słodyczą swojego śpiewu. Nie wiem, w co wierzą w Walerianie, bo niewiele było nam wiadomo o dwóch Domach, które zaspokajały bardziej wyrafinowane gusta, ale kiedyś słyszałam, że wedle Mandragory Naama traktowała swoich klientów jak ofiary: chłostała ich dla przyjemności, pozostawiając zaspokojonych i ledwo żywych.
Wiem o tym wszystkim z zasłyszanych rozmów, bo adepci często się zastanawiali, do którego Domu trafiłabym, gdybym nie miała skazy. Wyliczali wymagania stawiane przez różne Domy i roztrząsali cechy mojego charakteru, próbując dopasować mnie do któregoś z nich. Jak każde dziecko, miałam zmienne usposobienie i nie byłam na tyle skromna, wesoła, wyniosła, sprytna czy poważna, by jednoznacznie pasować do któregoś Domu; nie miałam też, jak się wydawało, wielkiego talentu do poezji czy pieśni. Snuli więc domysły, nie znajdując odpowiedzi aż do tego dnia, który zadecydował o mojej przyszłości.
Bukiecik anemonów od brata Louvela rozsypał się i wyciągnęłam szpilkę, żeby z powrotem ułożyć kwiaty. Szpilka była długa i ostra, wyjątkowo lśniąca, z okrągłą główką z macicy perłowej. Siedziałam przy fontannie i podziwiałam ją, zapomniawszy o anemonach. Rozmyślałam o bracie Louvelu i jego urodzie, i o tym, jak się mu oddam, kiedy zostanę kobietą. Rozmyślałam o Błogosławionym Elui i jego długiej wędrówce, o jego zaskakującym postępku w odpowiedzi na wezwanie Boga Jedynego. Kto wie, może krew, którą przelał, płynęła w moich żyłach? Postanowiłam to sprawdzić. Odwróciłam lewą rękę wnętrzem dłoni do góry, prawą mocno złapałam szpilkę i wbiłam ją w ciało.
Czubek wniknął ze zdumiewającą łatwością. Przez sekundę nic nie czułam, a potem wokół szpilki rozkwitł ból, jak anemon. Moja ręka zaśpiewała z cierpienia, nerwy zadygotały. Było to nieznane uczucie, jednocześnie złe i dobre, strasznie dobre, jak wtedy, kiedy myślałam o Naamie kładącej się z nieznajomymi, tylko lepsze, znacznie lepsze. Wyciągnęłam szpilkę i z fascynacją patrzyłam, jak krew wzbiera w maleńkiej rance, szkarłatna perełka dopasowana barwą do plamki w moim oku.
Nie wiedziałam wtedy, że któryś z adeptów widział moje doświadczenie i posłał sługę do duejny. Zahipnotyzowana bólem i strumyczkiem własnej krwi, zauważyłam ją dopiero wtedy, gdy padł na mnie jej cień.
– Aha – mruknęła i zamknęła starczy szpon na moim lewym nadgarstku. Szpilka wypadła mi z ręki i serce załomotało z rozkosznego strachu. Jej świdrujące spojrzenie przewierciło moje oczy i znalazło w nich zaprawioną bólem przyjemność. – Czyżbyś więc nadawała się do Domu Waleriany? – W jej głosie pobrzmiewała ponura satysfakcja; zagadka została rozwiązana. – Wyślij posłańca do duejna z wieścią, że mamy tu kogoś, kto może odnieść korzyść z nauk doznawania bólu. – Szare jak stal oczy jeszcze raz omiotły moją twarz, spoczęły na lewym oku. – Nie, czekaj. – Jakiś grymas przemknął po jej obliczu; może rozterka, nie pamiętam. Puściła moją rękę i odwróciła się. – Poślij po Anafiela Delaunaya. Powiedz mu, że mamy coś ciekawego do pokazania.
Trzy
Dlaczego uciekłam w przeddzień spotkania z Anafielem Delaunayem, będącym niegdyś osobą wpływową na dworze – na królewskim dworze – i potencjalnym kupcem mojej marki?
Szczerze mówiąc, nie wiem. Wiem tylko, że zawsze tkwiło we mnie coś, co kazało mi ryzykować i z jakiegoś powodu pchało ku niebezpieczeństwu; może dla dreszczyku emocji, może z uwagi na możliwe reperkusje – kto wie? W każdym razie jedna z dziewcząt podkuchennych pokazała mi w ogrodzie za kuchniami wysoką gruszę, po której można się było wspiąć na mur.
Wiedziałam, że spotkanie zostało umówione, bo poprzedniego dnia duejna uprzedziła mnie o przygotowaniach. Adepci poszeptywali, że zostanę uszykowana jak dla księcia; wykąpana, uczesana i ubrana w piękną sukienkę.
Oczywiście, nikt mi nie powiedział, kim jest Anafiel Delaunay ani dlaczego powinnam się cieszyć, że przyjdzie mnie obejrzeć. W gruncie rzeczy byłabym bardzo zdziwiona, gdyby okazało się, że ktoś w Domu Cereusa znał całą prawdę. Duejna wymawiała jego imię lekko przyciszonym głosem, a adepci mogli tylko snuć domysły.
Tak oto, zdjęta grozą, uciekłam.
Gdy zakasałam spódnicę i wetknęłam jej rąbek za pasek, pokonanie gruszy okazało się dość łatwe i bez przeszkód zeskoczyłam po drugiej stronie muru. Mur zapewnia dyskrecję, i Dom Cereusa, stojący na szczycie wzgórza nad Miastem Elui, niczym prócz aromatu ogrodów nie różni się od innych posiadłości, które leżą niżej na zboczach. Podobnie jak inne Domy, ma nierzucające się w oczy godło na bramie, z której korzystają klienci. Trzy lata spędziłam w jego murach; teraz szeroko otworzyłam oczy na widok leżącej przede mną niecki Miasta, okolonej przez łagodne wzgórza i rozciętej szeroką rzeką. Tam, pomyślałam, patrząc na budowlę lśniącą w promieniach słońca, musi być pałac królewski.
Obok mnie przejechał powóz z zaciągniętymi w oknach zasłonkami. Stangret obrzucił mnie szybkim i uważnym spojrzeniem. Wiedziałam, że jeśli nie ruszę się z miejsca, prędzej czy później ktoś zwróci uwagę na samotną, małą dziewczynkę w sukience z adamaszku, ze wstążkami w ciemnych lokach. Jeśli ktoś powiadomi duejnę, strażnicy w jednej chwili wypadną za bramę i zaprowadzą mnie z powrotem do Domu.
Co zrobił Elua, niechciany syn Magdaleny? Wędrował po świecie. Postanowiłam pójść w jego ślady. Ruszyłam w dół wzgórza.
Im bardziej zbliżałam się do miasta, tym odleglejsze mi się ono wydawało. Szerokie, wdzięcznie skręcające aleje z drzewami i imponującymi bramami ustępowały powoli węższym, równie krętym uliczkom. Było tam pełno ludzi, z reguły biedniejszych od tych, których widywałam w Domu Cereusa. Nie wiedziałam wtedy, że pod Mont Nuit, gdzie stało Trzynaście Domów, rozlokowały się mniej wykwintne przybytki: kawiarnie odwiedzane przez poetów i szlachetnie urodzonych panów o wątpliwej reputacji, ogólnodostępne zamtuzy, spelunki artystów, podejrzane apteki i kramy wróżbitów. Później się dowiedziałam, że to sąsiedztwo dodawało pikanterii wyprawom do Nocnego Dworu.
Był późny ranek. Stałam na skraju ulicy, przytłoczona hałasem i ruchem. Nade mną jakaś kobieta wychyliła się przez balustradę balkonu i wylała wodę z miski na ulicę. Woda rozbryznęła się u moich stóp; odskoczyłam i patrzyłam, jak spływa w strumyczkach pomiędzy kocimi łbami. Jakiś jegomość wybiegł z bramy, wpadł na mnie i zaklął.
– Uważaj, dziecko! – zawołał opryskliwie. Oddalił się pospiesznie, jego pantofle wystukiwały gniewny rytm na kamieniach. Zauważyłam, że spodnie miał pogniecione i rozpięte, jakby wciągnął je w pośpiechu, a kaptur opończy wywrócony na lewą stronę. Z Domu Cereusa klienci wychodzili wypoczęci i odświeżeni, po wypiciu kieliszka wina lub likieru, ale też żaden z nich nie przychodził w ubraniu z barchanu.
Za rogiem rozpościerał się niewielki plac, przyjemnie ocieniony drzewami, z fontanną pośrodku; był dzień targowy i krzyki handlarzy dźwięczały w uszach. Uciekłam bez prowiantu, kiedy więc zobaczyłam i poczułam zapach jedzenia, żołądek natychmiast przypomniał mi o swoich prawach. Przystanęłam przy kramie z łakociami, zastanawiając się nad konfiturami i marcepanem; bezmyślnie wzięłam cukierek z pastą migdałową.
– Dotknęłaś, więc musisz kupić! – Głos handlarki ostro zadzwonił mi w uchu. Przestraszona, puściłam cukierek i uniosłam głowę.
Przez sekundę spoglądała na mnie gniewnie, rumiana, pucołowata, krzepka wiejska piękność, utuczona słodyczami, których zbyt często musiała kosztować. Patrzyłam na nią z drżeniem, ale po chwili strach osłabł, bo dostrzegłam w jej wielkim ciele dobrotliwe serce.
A potem zobaczyła moje oczy, i jej twarz się zmieniła.
– Diabelski pomiot! – Uniosła rękę, wielką jak bochen chleba, i wycelowała we mnie pulchny palec. – Patrzcie na to dziecko!
Nikt mi nie powiedział, że ludzie mieszkający u podnóża Mont Nuit są nadzwyczajnie przesądni. Przekupnie zaczęli się odwracać i wyciągać ręce, żeby mnie złapać. Zdjęta strachem, rzuciłam się do ucieczki. Na nieszczęście stragan z brzoskwiniami zagrodził mi drogę. Pośliznęłam się na zrzuconych owocach i rozciągnęłam jak długa pod markizą kramu. Coś mlasnęło nieprzyjemnie pod moim lewym łokciem, zapach przejrzałych brzoskwiń spowił mnie jak trujące wyziewy. Słyszałam gniewny ryk handlarza, który sunął wokół rumowiska w moją stronę.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót do indeksunastępna strona

75
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.