powrót do indeksunastępna strona

nr 01 (CIII)
styczeń-luty 2011

Autor
Kozackie światełka
Joseph Kosinski ‹Tron: Dziedzictwo›
Zabawa obrazem i światłem z komputera to główny i właściwie jedyny atut filmu „TRON: Dziedzictwo” w reżyserii Josepha Kosinskiego. Jeśli lubi się lans i bajeranckie pomysły wizualne zalewające ekran, nowa odsłona hitu z 1982 roku zapewni satysfakcjonujący oczopląs i energetyczny kop wymierzony z siłą większą od najnowszych pecetów.
Zawarto¶ć ekstraktu: 70%
‹Tron: Dziedzictwo›
‹Tron: Dziedzictwo›
„TRON” roku 2010 stanowi przykład kina rozrywkowego idealnie wpasowanego w rzeczywistość XXI wieku, które wykorzystuje dobrodziejstwa technologiczne z maksymalną mocą i swobodnie traktuje scenariusz. Oślepiająca zabawa obrazami spycha na drugi plan dialogi i fabułę, rezerwując wysoką jakość treści dla kameralnego kina gatunkowego. To dlatego „TRON: Dziedzictwo” najlepiej wypada w kategoriach cybernetycznej sztuki nowoczesnej, która współgrając z energetyczną ścieżką dźwiękową, powoduje u widza delikatne rozwarcie szczęk. Senne przymknięcie powiek towarzyszy za to powielającym klisze sekwencjom „gadanym”, bo wówczas tylko szczypta humoru uelastycznia sztywnych aktorów. Na szczęście, „TRON” to kino żywiące się akcją, futurystycznymi wizjami i postmodernistycznym szałem scenograficznym, w którym największą rolę odgrywa – w przedstawianej historii, jak i w realizacji filmu – komputer. Wtedy, gdy kamera podąża za czarno-błękitnymi, iluminującymi chłodnym światłem krajobrazami z procesora i porzuca próby uchwycenia pierwiastków ludzkich w tej technologicznej balandze, świat Sieci z „TRON-a” wciąga jeszcze silniej niż surfowanie po Internecie.
Akcja filmu rozgrywa się obecnie i śledzi poczynania Sama, syna Kevina Flynna. Przedsiębiorczy ojciec chłopaka zniknął wiele lat temu, a dziedzic fortuny nie może pogodzić się ze stratą i manifestuje młodzieńczy bunt, odwracając się plecami od firmy rodziciela. Przydługawy, spłukany szarymi kolorami wstęp stanowi jedynie nieciekawe preludium do esencji filmu, która rozpoczyna się wraz z przeniesieniem się Sama do elektronicznego uniwersum komputera. Nie trzeba być Einsteinem, żeby zorientować się, że to właśnie w obrębie nieprzyjaznej Sieci chłopak znajdzie uwięzionego pośród „murów” własnego dzieła dawno niewidzianego tatusia. Po drugiej stronie barykady staną niebezpieczne programy z elektroniczną wersją Flynna seniora na czele. Stąd już tylko krok do kręconych pod każdym możliwym kątem scen akcji, pościgów i fosforyzujących w ciemności pojazdów nie z tej ziemi.
Aby połączyć film z 1982 roku z „Dziedzictwem”, twórcy pomajstrowali trochę przy postaci Kevina Flynna i dzięki temu Jeff Bridges ma w wersji Kosinskiego dwie twarze: jedną wyliftingowaną pociągnięciami cyfrowego pędzla, drugą prawdziwą i doczesną, dużo bardziej swojską, choć podmarszczoną i zużytą upływem czasu. Akurat w sferze komputerowej obróbki Bridgesa film nie dokonuje żadnej rewolucji, ponieważ przy niezbyt uważnym przyglądaniu się jego wygładzonej facjacie nietrudno zauważyć, że wygląd aktora to owoc frankensteinowskich zabaw z technologią. Ale skoro odmłodzony Bridges odgrywa rolę elektronicznej wersji Flynna, Clu, niepokój wywołany sztucznością jego postaci jest nawet usprawiedliwiony i pożądany. Wszystko to co pozytywne skupia się w pierwowzorze Clu, człowieku z krwi i kości. W ten sposób „TRON” gloryfikuje ludzką i tradycyjną stronę naszej rzeczywistości, kwestionując słuszność obezwładniającego i wymykającego się spod kontroli postępu technicznego. Trochę to obłudne i nielogiczne, bo gdyby nie moc komputerów i cud najnowszych technologii, taki film jak „TRON”, czyli produkcja oparta na sile przerobowej procesorów, w ogóle nie mógłby powstać.
Innymi elementami łączącymi dwa światy – ten z 1982 i ten z 2010 roku – jest powtórzenie znanych i lubianych wątków w wersji podrasowanej. Mowa oczywiście o pojedynkach na dyski i zabójczych wyścigach motocyklowych. Obie spektakularne sekwencje witają niezorientowanego Sama w świecie komputera. Świetlne rozbłyski, perspektywa, choreografia pojedynków oraz wyczuwalne i porządnie wykonane efekty 3D przykuwają uwagę do ekranu i każą rozumieć komputerowy obraz filmowy wzbogacony o stopklatki, wstrzymania tempa i skupienie na precyzyjnie skonstruowanych detalach jako nowoczesną sztukę wizualną. Skąpane w błękitnej, pomarańczowej i czarnej kolorystyce kadry układają się w pulsujący energią efektów specjalnych obraz, który można podziwiać w oderwaniu od kiepskiej treści. Całość współgra z elektronicznym soundtrackiem podbijającym tempo ekranowej rozgrywki.
W przypadku „Dziedzictwa” spokojnie można by się rozpisać na temat wymęczonego aktorstwa i płytkich, ograniczonych do minimum dialogów, ale przecież „TRON” to zabawa z innej beczki. Camp, umowność i kiczowata powaga w opowiadaniu historii stanowią niepisaną cechę charakterystyczną tego typu rozrywki. Dlatego film Kosińskiego można śmiało zarekomendować wielbicielom łomoczącej z gracją rozwałki wizualnej. Reszta niech zamknie oczy i zatka uszy.



Tytuł: Tron: Dziedzictwo
Tytuł oryginalny: Tron: Legacy
Reżyseria: Joseph Kosinski
Zdjęcia: Claudio Miranda
Scenariusz (film): Adam Horowitz, Edward Kitsis
Muzyka: Daft Punk
Rok produkcji: 2010
Kraj produkcji: USA
Dystrybutor (kino): Forum Film
Data premiery: 31 grudnia 2010
Gatunek: akcja, przygodowy, SF, thriller
Wyszukaj w: Skąpiec.pl
Wyszukaj w: Allegro.pl
Ekstrakt: 70%
powrót do indeksunastępna strona

149
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.