powrót do indeksunastępna strona

nr 01 (CIII)
styczeń-luty 2011

Punkt krytyczny: Burza nad fikcją. Historia w fantastyce
ciąg dalszy z poprzedniej strony
‹Wieczny Grunwald. Powieść zza końca czasów›
‹Wieczny Grunwald. Powieść zza końca czasów›
MF: Michał stwierdził, że „Burza” to zła historia alternatywna. Fakt, ale zła bo Parowski nie umiał sobie z nią poradzić. Podział na prawdopodobne i nieprawdopodobne wersje historii w literaturze nie ma chyba większego sensu. „Człowiek z wysokiego zamku” Dicka też jest mało prawdopodobny, ale przecież nie o to chodzi. Pisarz ma narzędzia, którymi czaruje czytelnika – i to jest podstawowe kryterium, którym trzeba by się posługiwać. Jeśli uda mu się, mówiąc kolokwialnie, „sprzedać” opowieść, wszystko jest w porządku, nawet jeśli to wierutna bzdura. Pisać można o wszystkim, ale trzeba umieć czarować.
Kwestię historyczną poruszyłem na początku nie dlatego, aby rozważać możliwe scenariusze wydarzeń, ale jak słusznie zauważacie, ponieważ temat zdaje się dotykać czegoś więcej niż samych tylko, jak słusznie twierdzisz, Radku, polskich resentymentów. Zresztą, nie ma czego leczyć, jak dobrze wiemy z „Czterech pancernych” czy kapitana Klossa, to Polacy wygrali II wojnę światową, a reszta aliantów tworzyła tylko dla nas kolorowe tło.
Wojciech Orliński w swojej recenzji „Burzy” pisał, że to wielka apologia III RP, Okrągłego Stołu i pokojowej kooperacji zwaśnionych stron. Jest to karkołomna metafora, ale pokazuje pewną tendencję do politycznego odczytywania powieści Parowskiego. Być może w ten sposób manifestuje się owo „coś więcej” zawierające się w tej historii alternatywnej. I tu jest pewien paradoks, bo „Burza” jest powieścią po prostu słabą, napisaną chaotycznie, męczącą czytelnika. Z drugiej strony dotyka czegoś istotnego – może rację ma Radek, że chodzi o świeże spojrzenie na temat (burza zatrzymuje blitzkrieg). Czy jest tak, że mamy słabą książkę, która mimo błędów jest ważną pozycją?
RW: Jest ważną, bo próbuje nas odczarować, chociaż czytanie „Burzy” przez pryzmat III RP to dla mnie naprawdę kuriozum. Nie widzę w tym sensu. Raczej zobaczmy co tak naprawdę się stało w 1939 i po nim, jak historia nam zaciążyła, jak daleko musimy być od wizerunku społeczności, kraju, tożsamości który wydaje nam się ciekawy i sensowny, że zajmujemy się wojną sprzed 70 lat! To trochę tak jak w latach 80., nie mieliśmy w podstawówce wielkiej skali porównawczej, gdy chodzi o ubiory, zabawki, opakowania, słodycze, ale nie było to nam potrzebne. Mieliśmy wszyscy przeczucie że podcieranie sobie tyłka gazetą zamiast papierem toaletowym jest czymś nienormalnym, a pepegi się nosi, bo nic innego nie ma, ale to jednak obciachowy krój bucika i fatalne wykonanie. To było tak kiepskie, że nie wymagało potwierdzenia na zewnątrz. Cienka paralela, być może. Ale w jakimś stopniu moim zdaniem jesteśmy w podobnej sytuacji, tyle że na planie bardziej globalnym.
Jako społeczeństwo przeczuwamy, że stało się coś złego, katastrofalnego. Ale nie w 1989 r., jak będą chcieli wrogowie Okrągłego Stołu, czy kiedy młody Wałęsa sikał do chrzcielnicy. Przy całym szacunku dla neoapkaliptycznych ciągot ciągle obecnych w polskiej kulturze – żyjemy w poczuciu kataklizmu założycielskiego tego pseudospołeczeństwa, pseudokraju, jakim w istocie czujemy, że Polska jest. Stąd te irracjonalne strachy związane z UE, jękoty pod krzyżami, wietrzenie spisku, oskarżanie się z byle powodu o najcięższe zdrady stanu. To swego rodzaju kabaret, karykatura prawdziwej katastrofy, rodzaj karnawału na kościach, komedianctwa, ale po egzekucji. I Parowski tego dotyka – pokazuje wyraźniej niż historycy, bo posługując się słodką fikcją, że II RP niezależnie od swoich zakrętów była państwem, społeczeństwem, które miało na siebie pomysł.
MF: Nie przesadzasz aby? Mnie się wydaje, że Parowski raczej tylko próbuje grać na kolejnym micie, jakim jest wspaniała II Rzeczpospolita.
RW: Wydaje mi się, że ten mit ma podbudowę realną. Tamto państwo miało na siebie pomysł. Można się było z nim nie zgadzać, szydzić z niego i drwić, jak bodaj w wersji komiksowej szydzi z tej znowu ocalonej kołtunerii Witkacy z Gombrowiczem – ale był to pomysł wyraźny i już nigdy się nie dowiemy, dokąd by nas zaprowadził, ciągłość została bowiem zerwana, wartości podmienione, a przy tym tkanka tego kraju została wyjałowiona. Czy ktoś potrafi sobie wyobrazić Polskę, w której nadal mieszkają trzy czy cztery miliony obywateli wyznania mojżeszowego, w której drugie tyle stanowią obywatele pochodzenia żydowskiego, ale zasymilowani? Jeden żydowski cmentarz w Krakowie pokazuje, jak inny by to mógł być kraj, jak inna kultura – z żyjącym genialnym Schulzem, Baczyńskim, dorosłym Trzebińskim, Gajcym, Broniewskim, który staje się zwykłym lewicowcem (to szczególnie smaczny dla mnie wątek „Burzy” – Broniewski u Starzyńskiego wykłócający się o demonstrację 1 maja). W tym sensie „Burza” może słabo czaruje, jest miejscami mało wiarygodna, szczególnie tam, gdzie prześlizguje się mało wnikliwie nad pytaniem „Jak tego dokonaliśmy” – myślę, że może trzeba było to w ogóle zostawić, pozostać na poziomie konstatacji i opisu faktów ogólnych. No właśnie może słabo czaruje, ale zarazem odczarowuje.
I jeszcze jedno – patrzę na „Burzę”, ale także inne pomysły jeszcze z innej strony i innego kąta – po pierwsze, jako na powrót w polskiej prozie mówienia historycznością, tyle że nie wprost, na mówienie historią jako możliwość, jako wyzwanie do przepracowania, a nie zaledwie tła dla wydarzeń – to raz. A dwa, jak na proces wprowadzenia się szersza ławą w prozę, literaturę uznaną (Michał zaraz powie, że mainstreamową, z czym ja się nie zgodzę, bo w ogóle nie wiem, co to znaczy mainstream) – pisarzy wyrosłych w niszy fantastycznej. Wcześniej taka pozycję po prostu pisarza miał chyba tylko Lem, a teraz proszę – Dukaj, Twardoch, Szostak, Parowski. Fantastyka znowu ma nam coś do powiedzenia, coś do nauczenia – i bardzo dobrze.
MC: To o podskórnym poczuciu grzechu pierworodnego narodu, zbrodni założycielskiej (której, jak chce Rymkiewicz, nie było – według niego zbrodnią było zaniechanie zbrodni), wydaje się mi szczególnie ciekawe. Przecież pisanie z takim przeczuciem, wyciąganie tej drzazgi, łączyłoby książki tak różne nastrojem jak „Burza” i „Wieczny Grunwald”. I Parowski, i Twardoch, piszą przecież ze sprzeciwu wobec rzeczywistości – Maciek tylko „ucieka w fantazję”, pisze laurkę z marzeń, idealizuje przeszłość; a „Wieczny Grunwald” to jest jeden wielki krzyk przeciwko światu. Ta scena na polu bitwy grunwaldzkiej, kiedy Paszko zaczyna rąbać wszystkich wokół, ludzi i zwierzęta, tylko dlatego, że żyją, że istnieją, może nie jest jakoś szczególnie eksponowana w tekście, ale mnie ciągle mrozi, poraża nihilizmem.
Znając publicystykę polityczną autora, czy nie da się tego odczytać jako sprzeciwu przeciwko współczesnej rzeczywistości/Polsce, gdzie „ostatni sprawiedliwy” to bastard doskonały, syn kurwy i króla? Trudno o mocniejszy symbol rozdarcia: między zmitologizowanym wczoraj a dostatnim dziś, za które ceną jest mordowanie właśnie tych dawnych ideałów, powszechna niepamięć.
RW: Michał, jedno uzupełnienie – nie zbrodnię założycielską – bo tej rzeczywiście nie było, ale katastrofę. Innymi słowy o ile większość tekstów typu Genesis mówi o tym, że kiedyś było ładnie, a potem coś się zepsuło, to za nami – mam na myśli Polskę, ale także być może inne nacje z tej części Europy – wydaje się wyłaniać obraz taki, że najpierw była katastrofa, a potem już tylko gorzej, staliśmy się sobą gdy utraciliśmy wszystko. W jakimś sensie bardzo to biblijne i mesjanistyczne – stać się sobą poprzez „ogołocenie”.
MF: Wracając do Parowskiego – nie widzę w „Burzy” próby odczarowania historii, raczej próbę czarowania czytelnika słabymi chwytami. Jeszcze ostrzej – potencjał był w samym pomyśle, jednak autor pomysł zmarnował. A czytelnik jest trochę w sytuacji, jak mówisz, Radku, dzieciaka, który dostał pepegi. Bo przeczuwamy, że Parowski miał do powiedzenia coś ciekawego, może nawet nie jakąś wielką prawdę, ale po prostu interesującą rzecz. A nie udało mu się tego powiedzieć, rozmył się w gadulstwie, zapełnianiu kart powieści tłumami bohaterów, co niczemu nie służy.
Ciekawe jest to, co mówi Radek o historii alternatywnej, której moim zdaniem wyraźnie brakuje w „Burzy”. Powieść Parowskiego przypomina w tym względzie przebudzenie z wyjątkowo męczącego snu. Na kilkuset stronach czytamy właściwie tylko o jednym: „Ach, jak to dobrze, że to był tylko koszmar!” Nie dowiadujemy się natomiast jak wyglądało życie bohatera po przebudzeniu. Zresztą tematyka snu tak bliska koncepcji historii alternatywnej przewija się gdzieniegdzie w „Burzy”. Na przykład Antek Powstaniec – kapitalna postać, ledwie zarysowana i nie wiedzieć czemu porzucona. Albo równie maźnięte fragmenty o okultystycznym podłożu klęski Hitlera. Nie są to tylko pulpowe motywy, których Parowski nie umiał wykorzystać, ale wspaniały materiał na dobrą opowieść. Nie wydaje wam się, że w „Burzy” jest więcej takich ziaren, z których mogłaby wyrosnąć naprawdę dobra książka?
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót do indeksunastępna strona

129
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.